wtorek, 7 czerwca 2016

Prolog: Rok 1940


To nie jest kolejny rozdział o Cyntii i Hektorze!

Ten prolog, choć jest częścią powieści "Jabłka i śniegi", to jednak wpisany w IV część sagi,
czyli "Jabłka i śniegi IV - Przeszłość kryje niejedną tajemnicę".

Szczerze, to sam nie wiem co mi odbiło, bo zarzekałem się, że po zakończeniu pierwszej części będzie już jedynie druga i na tym poprzestanę, tak samo po zakończeniu „Otchłani szarości” nigdy nie wezmę się za takie tasiemce. Kiedy się tego zarzekałem i chciałem porzucić tak długie opowiadania, które nawet ciężko opowiadaniami nazwać, bo jednak rozwlekają się na ponad tysiąc stron maszynopisu, to nie przewidziałem, że mnie natchnie pewnej bezsennej nocy i stworzę skrupulatny plan, który pozwoli z „Jabłek i śniegów” stworzyć sagę.
Podczas tworzeniu tego planu z początku chciałem, by były trzy części chronologiczne, a czwarta nawiązywała do samiutkiego początku, czyli historii Marty i Juliana oraz Heleny i Carlosa. Zrezygnowałem jednak z tego pomysłu, by nie odgrzewać tego co zostanie przemycone między wierszami wszystkich trzech części. Mimo wszystko jednak chciałem żeby jakieś nawiązanie powstało, choćby minimalne i tak wpadłem na dosyć niespodziewany pomysł, bo chyba po zakończeniu pierwszej części, nikt nie będzie się spodziewał takiego powrotu do pewnej sprawy.
Od razu zaznaczam, żeby zrozumieć wcale nie trzeba czytać chronologicznie, tak naprawdę to można sobie wybrać tylko jedną z czterech części, bo one są od siebie odrębne, są kolejną historią i choć są bohaterowie co się przewijają przez wszystkie z nich, to jakby nie patrzeć za każdym razem tymi głównymi są inne postacie i to ich tyczy się ten nowy wątek. Jedynie ta ostatnia część pod koniec mocno nawiązuje do pewnej sprawy z pierwszej części, by wszystko się ładnie łączyło i zamykało w całość, ale nawet w tym przypadku nie ma konieczności, by przeczytać pierwszą, bo nawet bez niej zrozumie się tę czwartą.
Oczywiście będzie mi miło, jeśli ktoś zdecyduje się na przeczytanie całej sagi i będzie towarzyszył bohaterom przez ponad pół wieku, a jeśliby doliczyć do tego daty niektórych wspomnień i retrospekcji, to nawet i przez cały wiek, ale tak jak pisałem wcześniej - konieczności takiej nie ma.
Zanim przejdę do prologu ostatniej części, to podam wam jeszcze tytuły wszystkich poszczególnych i szacowaną ilość rozdziałów każdej z nich. Szacunek wykonałem na podstawie tego skrupulatnego planu, który zajął mi prawie cały zeszyt. Tak więc nie wliczając wprowadzenia, prologu, epilogu i zakończenia każdej z części, to:
Jabłka i śniegi I” (Cyntia i Hektor) – Pomiędzy niedobraniem a porozumieniem - 100 rozdziałów
Jabłka i śniegi II” (Klara i Marsel) – Maskarada, która zmieniła się w dramat - 50 rozdziałów
Jabłka i śniegi III” (Anastazja i Diego) – Historia nader wszystko kocha powtórki - 50 rozdziałów
Jabłka i śniegi IV” (Angela i Kornel) – Przeszłość kryje w sobie niejedną tajemnicę - 100 rozdziałów
Na koniec uprzedzam, że spisanie tego wszystkiego zajmie mi jakąś dekadę, więc jeśli ktoś jest wytrwały, to będzie mi miło spędzenia wspólnie tych dziesięciu lat ;-)

A teraz zapraszam na pierwszy z fragmentów części IV i oczywiście czekam na wasze opinie. Pamiętajcie, że gdyby autor chciał pisać dla samego siebie i nie oczekiwał odzewu od tych co czytają, to tworzyłby do szuflady, dlatego tak ważne są wasze komentarze, choćby najkrótsze, bo to one dają motywacje do dalszego tworzenia.

Prolog: Rok 1940

Palenie w łóżku było jednym z gorszych nawyków Kornela Rodrigeza. Jego matka wielokrotnie mówiła mu, że kiedyś, gdy będzie bardzo zmęczony, to zmruży oko, mimo całej swej niechęci do wczesnego snu i wtedy wystarczy odrobina rozżarzonego popiołu, by pościel się zapaliła, a on spłonął. Tłumaczyła, że nawet Marsel, jej pierworodny, mimo całego swego złośliwego charakteru i czynienia jej zwykle na przekór, zastosował się do tej jednej reguły i nawykł do palenia na kanapie, na siedząco.
Kornel słysząc jej zmartwione zawodzenie, zazwyczaj z uśmiechem odpowiadał:
Marsel zazwyczaj zasypia pijany, nic dziwnego, że nie ma wtedy ani siły, ani chęci na papierosa. I popieram, w takim stanie, gdyby jeszcze do tego doszła zabawa z ogniem, z całą pewnością, by spłonął.
Nie kpij ze mnie – warczała, powracając do jedzenia, czytania lub innej czynności, jaką zwykła wykonywać wieczorami, w porze kolacji.
Nie kpił, a przynajmniej nie czuł się tak, jakby z niej kpił. Za mocno ją kochał. Można by rzec, że wręcz nad życie. Potrafił przyklęknąć na jedno kolano, pochwycić jej dłoń w swoje i po kilku słowach, które miały na celu ją uspokoić, ucałować, uśmiechnąć się, podziękować. Do pewnego czasu była najważniejszą kobietą w jego życiu, nie tylko za to, że dała mu życie, że podjęła trud wychowania, ale za to, że go kochała, całkiem bezinteresownie, że zawsze o niego walczyła, od chwili poczęcia, poprzez przyjście na świat, aż po dzień gdy dorósł, ale nawet wtedy roztaczała nad nim swoją opiekę.
Zawsze wydawał jej się słaby, słabszy od swojego rodzeństwa, choć wyrósł na silnego mężczyznę, choć niewysokiego, to z imponującą budową ciała, odpowiednią muskulaturą ramion i silnej pięści. Rzadko jej jednak używał, bo był na to za wrażliwy, za delikatny w uczuciach, za ciepły w słowach i tu właśnie okazywała się jego słabość, poprzez tą dobroć, chęć niesienia pomocy, wyższą sprawiedliwość, której hołdował.
Teraz Kornel paląc papierosa, starym zwyczajem, jak zwykle w łóżku, rozmyślał, czy oby na pewno matka miała rację, mówiąc o nim zawsze na głos, że jest najlepszym z jej dzieci. Czuł, że nie jest, czuł, że przegrał, że nieodpowiednio stoczył potyczkę z samym sobą i pozwolił tej złej naturze się ujawnić. Było w nim zło, w każdym z nas jest, przynajmniej tak mówił mąż jego matki, człowiek do którego nigdy nie zwrócił się tato. Czasami mówił ojcze, jednak zazwyczaj starał się zupełnie unikać z nim kontaktu, nawet wzrokowego, tak więc uchylał się nie tylko od słów, ale także od spojrzeń.
Żar odlepił się od krańca papierosa, sparzył jego drugą dłoń. Syknął, ale długo nie rozpaczał. To była tylko kolejna blizna. Miał takich setki, choć nie wszystkie na dłoniach, większość na duszy, świadomości i we wspomnieniach, które niosły z sobą wyrzuty sumienia. Żałował nawet tego, że się urodził, jakby miał wybór, a przecież nie miał. Kiedy to następowało nie było go jeszcze na świecie, to dwoje dorosłych ludzi go poczęło, w imię własnych uciech, mydląc sobie oczy prawdziwością uczuć, w które on przez całe swoje życie nie wierzył, bo znał zakończenie tej historii, jej niespełnienie, zawód matki, jej powrót do męża.
Parszywe prawo – szepnął warkliwie pod nosem i zaciągnął się po raz kolejny.
To wtedy drzwi się otworzyły, choć nie słyszał, by wcześniej ktoś w nie stukał. Długi czas pozostawały uchylone, a on poprawiał się na łóżku do siadu, starał się zerknąć, wypatrzyć kto za nimi stoi, a nawet trochę się bał o tym przekonać.
Kto tam? – odważył się w końcu zapytać, a popiół ponownie spadł, tym razem na jego nagą łydkę.
Wsunął lewą stopę bardziej pod kolano prawej nogi i ponowił pytanie. Tym razem usłyszał cichutkie:
Ja.
Uśmiechnął się, jakby sentymentalnie, a w jego oczach zatańczyły wesołe iskierki, choć przeplatały się ze łzami świadomości czynu, jakiego się dopuścił.
Drzwi otworzyły się nieco szerzej, tak by kobieta dała radę się przez nie dostać do pokoju. Zrobiła to cichutko, niemal niewyczuwalnie, jedynie stary parkiet troszkę poskrzypywał pod jej bosymi stopami.
Jestem tobie winna przeprosiny – zaczęła nieco lękliwie. Bawiła się swoimi dłońmi, wyłamywała palce.
Nie cierpiał tego, nie lubił gdy taka była, o wiele bardziej wolał ją wesołą, ale rozumiał, że ku wesołości nie było żadnej okazji.
Angela. – Zawsze wypowiadał jej imię w charakterystyczny dla Hiszpanów sposób. Zamiast G czytać jak , on tworzył z niego H.
O wiele bardziej wolała tak, niż kaleczoną angielszczyznę w wykonaniu Diego czy Marsela, którzy chyba chcieli się przed nią albo przed samymi sobą popisać znajomością języków. Kornel był inny od nich. Był zwyczajniejszy, prostszy i mimo swej wrażliwości, znacznie mniej skomplikowany. Tym jej zaimponował, właśnie tą przewidywalnością, bo dosyć już miała zabawy w łamigłówki. Jednak pewnego dnia poczuła, że to się zmienia, że on także pisze siebie, jakby szyfrował listy, w taki sposób, by ona nie mogła już nic rozczytać i trwała przy nim w imię przeszłości, tak jak i on trwał przy niej na przekór minionych lat, w których nie uczestniczył.
Patrzyła na niego, na jego niebieskie oczy, tak jasne, że momentami wydawały się być ze stali. Zjechała niżej wzrokiem, na wąskie wargi, których kąciki teraz nie unosiły się ku górze. Wpatrywała się w równo przystrzyżony o średniej gęstości wąs, który choć był ciemny, to nie dorównywał czerni jego włosów.
Miałaś przepraszać – śmiał jej przypomnieć i nie czekając na słowa, usiadł na łóżku w taki sposób, że odwrócił się do niej plecami.
Ugasił papierosa, a długą lufkę odłożył do kryształowej popielniczki, by nie sparzyła i tak już zniszczonych mebli. Nie lubił zmian, dlatego nigdy nie zdecydował się na ich wymianę. Nie lubił też grzebania wspomnień, a każda rysa, sparzenie, nawet odłamanie po tym, jak Marsel pewnego dnia, zaniósł się na niego z kijem w dłoni, tworzyły jego przeszłość, były jej znakami, znamionami, coś jakby stygmaty minionych lat.
Nie sądziłam, że... – zaczęła.
A więc przyszłaś się tłumaczyć – wywnioskował, cały czas siedząc w taki sam sposób, by mogła podziwiać jedynie jego szerokie plecy, skryte pod białą koszulą, której rękawy były niechlujnie podwinięte po same łokcie. – To nie ma nic wspólnego z przeprosinami – stwierdził i zacisnął pięści, najpierw na pościeli, a potem na materacu, wbijając w niego palce tak mocno, że aż paznokcie i kostki go rozbolały.
Niespodziewanie wstał i zaczął obchodził łóżko. Zatrzymał się przy pierwszym drewnianym filarze, który podtrzymywał stelaż pod baldachim, choć od lat nikt go już nie zakładał. Sunął dłonią po wyrzeźbionych kulkach, które łączyły się z sobą w pionie.
Wykonał kolejny krok, a ona instynktownie się cofnęła, choć nie miała ku temu większych powodów, by się go w ten sposób obawiać. Tkwiły w niej jednak niewygodne wspomnienia, które raczył po sobie pozostawić zupełnie inny mężczyzna.
Kornel przystanął, przełknął głośno ślinę i już bez konieczności przytrzymywania się mebla, choć nogi nadal mu drżały z przeróżnych obaw, kierował się dalej ku jej osobie. Zatrzymał się dopiero w momencie, gdy ich stopy niemal się z sobą stykały. Podniósł rękę do góry, na wysokość jej policzka, ale nie przyłożył jej do niego. Skierował się nieco w tył i wplótł palce w jej włosy, długie, lekko falowane, sprawiające nieraz wrażenie, jakby były składane w równych odstępach i karbowane niczym serweta zdobiąca zastawę. Były nijakiej barwy, choć dla niego o najpiękniejszej. Nigdy nie umiał ich nazwać. Nie wiedział czy to ciemny blond, czy może średni brąz. Ona sama o sobie mówiła, że jest szatynką. Z tym się akurat nie godził, bo ten odcień wydawał mu się za bardzo pospolity i do niej zupełnie takowa nazwa nie pasowała. Wolał się upierać, że barwa, która zdobiła jej jedwabiste pasma, jeszcze nie została przez nikogo nazwana i on jako pierwszy będzie miał ku temu okazję.
Dołożył drugą dłoń i tak przeczesywał jej włosy palcami, raz lewą stronę, a drugim razem prawą. Następnie zacisnął palce na jej ramionach, ale trwało to tylko krótką chwilę, bo potem zdecydował się ją wziąć w objęcia i tym powstrzymać drżenie, spowodowane dziwną obawą, jakby nie był w stanie jej wybaczyć. Pragnął przekonać samego siebie, że potrafi, że tli się jeszcze w jego głębi ta iskierka dobroci, którą rodzicielka zawsze w nim podziwiała i przed wszystkimi wychwalała. Poczuł łzy, te swoje na policzkach, a te jej na ramieniu, gdy kapały na jego koszulę w takich ilościach, że aż przemokła. Po omacku odszukał jej ust swymi wargami, zahaczając wcześniej o nos, policzek, a nawet brodę, gdy za mocno się przychylił, w chwili, gdy ona sama zadzierała głowę, by wyjść mu naprzeciw. Pocałunek nie trwał, on zdawał się stać w miejscu. Obejmował swymi ustami jej górną wargę, wdychał powietrze, którym oddychała i upatrywał się w tym spełnienia doskonałego, poczucia, że jest w odpowiednim miejscu, na swoim miejscu, choć czas nie był sprzyjający dla nikogo. W latach trzydziestych, dwudziestego wieku, Hiszpania przeżywała trudny okres, poprzez kryzys wewnętrzny i każdy go odczuwał, w każdym zostawił jakiś ślad, jakieś piętno. Wojna domowa zakończyła się w chwili, gdy on miał dwadzieścia dziewięć lat. To wtedy ją poznał, wtedy wypatrzył po raz pierwszy. Celował do niej ze strzelby, gdy ukrywała się na tyłach jego domu. Wspominał jak Diego chciał ją wyrzucić, odesłać skąd przyszła. Mawiał, że obca kobieta pod ich dachem to dodatkowy problem, a kobieta z dzieckiem to już w ogóle. Diego jednak był racjonalistą, a on w życiu kierował się uczuciami wyższymi niż czysty egoizm, przez który nie był w stanie wysiedzieć ze szwagrem przy jednym stole dłużej niż do podania drugiego dania.
Ja jestem panem domu, ja podejmuję decyzję – upierał się Diego, który był samozwańczym władcą, z czym młody Rodrigez ani trochę nie zamierzał się godzić.
Według zapisu decydujemy wszyscy, po równo – stwierdził.
Twej matki nie ma, Marsel się wyprowadził, Severin przepadł, a Andres...
Wiem, ale jest Ana – przypomniał.
To kobieta.
W oczach ojca, nie ważne jak mocno bym go nie lubił, to jednak byliśmy równi. Jesteśmy równi.
To ma żona, poprze męża.
Przekonajmy się – trwał przy swoim, a potem nakazał służbie zabrać zaniedbaną kobietę i jej kilkuletnią córkę do kuchni, nakarmić i cieplej odziać, choćby jakimiś kocami przykryć.
Następnie we dwóch udali się przed drzwi sypialni Anastazji i Diega. Wkroczyli po krótkim zapukaniu i stanęli przed nią w tak oficjalny sposób, iż sprawili, że nie tylko nie poznawała swego męża, który zwykle potrafił ją negatywnie zaskoczyć, ale także nie poznawała swego brata, który zazwyczaj unikał jej towarzystwa, niemal tak samo jak od najmłodszych lat unikał jej ojca, a teraz stał przed jej obliczem i śmiał o coś prosić, niemal żądać, wymagać.
Anastazja bardzo chciała odmówić, ale Kornel znał jej sekret. Poznał go zeszłej nocy, więc z dwojga złego wybrała lepszą opcje, choć tak naprawdę nie było tu dobrych dla niej wyborów, bo czegokolwiek by nie uczyniła, to narażało ją na gniew męża.
Kornel zawsze, gdy przypominał sobie tamte czasy końca wojny domowej, to pragnął się do nich cofnąć. Łudził się, że wtedy, by się nie wtrącił. Pozwolił wyrzucić Diego tę kobietę i jej dziecko na ulice, patrzyłby, stojąc w oknie, na to jak wraca skąd przybyła. Jednak to były tylko złudzenia, bo gdy tak dłużej w nich trwał, to za serce ściskała go pięść pewności, że nigdy nie umiał być bierny, zwłaszcza na cudzą krzywdę, tych słabszych, tych niewinnych, a nieważne co było powodem tego, że ta kobieta włóczyła się niczym bezdomna, to jednak miała przy swym boku dziecko, które za nic jeszcze nie ponosiło winy. Choć może tak jak niegdyś on, ta mała zawiniła samym poczęciem się. Dziś nadal nie znał całej prawdy, choć jej zalążki sięgały go niczym macki zdechłej ośmiornicy, którą straszyli go bracia w dzieciństwie, zanim ta została odpowiednio doprawiona, upieczona i zjedzona, przez nich, bo on odmówił spożywania takiego posiłku, którym ktoś wcześniej przez wiele godzin się bawił i jego nim prześladował. Nagle w jego głowie pojawił się głos matki, która krzyknęła do męża, który przerwał dzieciom zabawę, by nie bił ich po głowie, bo będą głupi.
Już są – odpowiedział warkliwym tonem. – A ty patrz na przyszłość co robią.
To wtedy po raz kolejny w życiu zagryzł mocno zęby i zacisnął pięści, by powstrzymać wybuch gniewu. Nie umiał w spokoju znosić tego jak on się do niej zwraca, jak czuje się wyższy, ważniejszy, a to wszystko tylko przez to, że to jemu przyszło urodzić się płci męskiej i nosić spodnie. Za to samo nie umiał tolerować Diego, choć ten jawił się na przyszłość jako znacznie gorszy mąż, niż ten jego matki. Często rozmyślał nad tym jakim cudem, tak rozsądna kobieta, jaką bez wątpienia była jego siostra, mogła przyjąć zaręczyny takiego gnoja. Nie dopuszczał do siebie wiadomości, że to był przymus matki, choć Ana wielokrotnie tym się broniła przed brakiem uczuć do własnego małżonka. Za bardzo kochał rodzicielkę, by móc dostrzegać w niej aż tak mocne wady, które były w stanie skrzywdzić najmłodsze ze swych dzieci w imię własnego interesu lub zakłamanych przekonań. Co prawda rozumiał, dlaczego matka nie akceptowała Juana, miejskiego rozbójnika, karczmianego chuligana i człowieka od lewych interesów, licznych skoków, mocnych upadków. Nie był w stanie jednak pojąć czemu, by odciągnąć Anę spod deszczu, sama wcisnęła ją pod rynnę. Nie był w stanie, nie mógł, nie potrafił, więc samego siebie przekonywał, że było inaczej i wierzył w kłamstwa usprawiedliwień, które były wymówkami przez niego samego wymyślonymi, tylko po to, by nie zamazać nieskazitelnego obrazu, jakim bez wątpienia był ten jego matki w jego sercu, jakimś plugawym brudem.
Z niewygodnych wspomnień i bolesnych rozmyślań wyrwał go ból przygryzienia, gdy Angeli zadrżały usta, a wraz z nimi zęby, pod które on wciskał swoją dolną wargę. To sprawiło, że krew w nim zawrzała. Ponownie położył dłonie na jej ramionach, które choć nie były grube, to nie należały do szczególnie wątłych. Złapał mocno, tak, że jego palce z pewnością pozostawią po sobie ślady, a językiem wdarł się zachłannie po samo gardło.
Nie wystraszyła się. Wręcz przeciwnie. Poczuła, że wszystko na powrót jest jak było, że wraca na odpowiednie tory. Zaczęła odwzajemniać pocałunek, a jej głowę przestały zaprzątać wątpliwości, złe obrazy, które śmiały wyprzedzać teraźniejszość i przewidywać niedobrą dla niej przyszłość.
Kornel obrócił się, a ponieważ nie wypuszczał jej ramion ze swych rąk, to tym samym sprawił, że jej nogi dotknęły brzegów łóżka. Podtrzymywał jej plecy, gdy delikatnie ją na nim kładł, co zapewniało cudowne doznanie poprzez kontrast ostrości pocałunku, który nie ustępował, a zamiast tego stawał się coraz bardziej zachłanny i gdzieś w tym wszystkim zakrawał nie tylko o duże bycie spragnionym, ale także o agresję.
Z jego oczu ciągle toczyły się słone krople, nawet w chwili, gdy klękał, trzymając między swoimi kolanami jej uda i zdejmował koszulę, szarpiąc się z podwiniętymi rękawami za swoimi plecami. Chciała mu pomóc, ale w odpowiedzi na jej gest, jedynie ryknął:
Ja sam!
Jeśli jesteś zdenerwowany... – chciała, by najpierw sobie wszystko wyjaśnili, a potem pożegnali w gniewie lub kochali na zgodę, ale nie by wypalał złość w taki sposób, by ją roztapiał gorącem ich nagich ciał, ale mimo tego nie protestowała.
Doprowadził do tego, że nie tylko jego klatka piersiowa była naga, ale także góra jej sukienki została zdarta po same biodra, a dół zadarty w taki sposób, by uwidocznić czarne pończochy zakończone subtelną, kremową koronką. Błądził otwartą dłonią po jej udzie, chcąc zdjąć z niej majtki i to wtedy nastało pukanie do drzwi jego sypialni. Było to dobijanie tak silne, że powodowało strach w duszy ich obojga, a ta dusza poruszała ciała, zmuszając je do drżenia niczym z zimna.
Zazgrzytał zębami i spojrzał na uchylone okno. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie schylić się szybko po koszulę i nie wyskoczyć, ale nie umiałby jej opuścić i sprawić, by ich ostatnie spotkanie, zostało napiętnowane jego tchórzostwem. Stanął na równe nogi, po czym podał jej dłoń. Celebrował moment, w którym ją pochwyciła. Delikatnie pomógł jej zaciągnąć górę sukienki, jej ramiączka kładąc z powrotem na ramiona.
Panie Rodrigez, proszę otworzyć! – wrzeszczał policjant, którego głos był dobrze Kornelowi znany.
Odetchnął, jakby chciał tym sposobem samemu sobie dodać otuchy i chwycił za klamkę. Drzwi były uchylone, więc zachodził w myśl, dlaczego policja wali, zamiast wtargnąć bez zaproszenia. Rozwarł drzwi bardzo szeroko, tak, że obaj z mężczyzn mogli dokładnie patrzeć nad jego ramię i widzieć kobietę, która była z nim sam na sam w środku nocy.
Jej mąż mógłby pana rozstrzelać – stwierdził postawny szatyn i bez zaproszenia, schylając się nad ręką Rodrigeza, wtargnął do pokoju.
Jest mą żoną – przypomniał brunet i zamknął drzwi, nie wpuszczając drugiego z policjantów do środka. Nawet przekręcił klucz w zamku, by zapobiec jego wejściu.
Panie Korneliuszu Rod...
Kornelu. Kornelu Montenegro – zawołał, a właściwie przerwał, bo nawykł już do używania nazwiska matki, a nie człowieka, który nie był jego ojcem.
Dobrze pan wie, że tamten ślub nie ma mocy prawnej. Sąd, podobnie zresztą jak kościół, anulował wasze małżeństwo, bo popełnili państwo przestępstwo bigamii.
Nieświadomie – syknął i zabrał się do zapinania koszuli. – Myślałem, że żenię się z wdową – przypomniał i tu rzucił Angeli gniewne spojrzenie, jakby ona ponosiła winę za to, że nie wyprowadziła go z błędu, w którym sama tkwiła.
Wiktor namyślił się i długi czas nie wiedział jak ma postąpić. W końcu zdecydował się wyjąć z wewnętrznej kieszeni swojej marynatki nakaz aresztowania, rozłożył go dwoma mocnymi strzepnięciami i dalej zastanawiał się komu go przekazać.
Może panu – powiedział jakby do siebie i podał Kornelowi dokument mający moc prawną.
Mężczyzna wybałuszył oczy i szybko zaprotestował:
Nie możecie jej zabrać!
Sąd wydał...
A co mnie sąd obchodzi!? – zapytał tak głośno podnosząc głos, że Angelę przebiegły dreszcze. Nigdy wcześniej nie słyszała, by aż tak mocno krzyczał.
Jest aresztowana, nie zmieni pan tego, zwłaszcza wrzaskiem.
Zabierzcie mnie – zadecydował i szybko zastąpił agentowi drogę, by nawet łap nie ważył się wyciągnąć po jego żonę.
Jak to ciebie? – nie rozumiała. Położyła lewą dłoń na masywnym ramieniu bruneta i stanęła na palcach, by zerknąć. Na szczęście nie był wysoki, a ona miała na sobie buty na wyższym obcasie, więc dojrzała kilka słów, rozczytała je, ale po chwili żałowała, że tak postąpiła, bo mroczki naszły przed jej oczy i sprawiły, że zakręciło jej się w głowie. Zanim straciła przytomność i z głośnym hukiem upadła na chłodny, lakierowany parkiet, wyszeptała jeszcze cichutko – coś ty narobił?

6 komentarzy:

  1. Tysio niespodzianki robi, ale fajnie. Przeczytałam ten prolog i już mnie ciekawość skręca co się wydarzyło przez cały okres od początków małżeństwa Hektora i Cyntii do czasów tego prologu, no i oczywiście co będzie dalej.
    Nie wiem czy dobrze zrozumiałam ale Kornel to syn Cyntii, ale nie Hektora, ciekawe z kim się pani Rodrigez puściła. Kornel ubolewa nad matką i jej losem i bezlitosnym prawem obowiązującym w tamtych czasach, które zmusiło Cyntię do powrotu i pozostania przy mężu, pomimo, że urodziła dziecko ze zdrady.
    A tak w ogóle to co się dzieje z Cyntią i Hektorkiem, nie ma ich już, umarli? Szkoda by mi było, przywiązałam się do nich, mogli by jeszcze pożyć i pozatruwać sobie nawzajem i innym życie.
    Wychodzi na to, że Kornel to ukochany syn Cyntii. Z jego słów wynika, że matka uważała go za najlepsze ze swoich dzieci, mam wrażenie, że on się nie czuje żeby był aż tak dobrym człowiekiem, jakby zrobił w życiu coś złego i to nie jeden raz, jakby chwilami miał wyrzuty sumienia.
    Ale Cyntia musiała być dla niego wyjątkowo dobrą, troskliwą i kochającą matką, bo on jej odpłaca takim samym mocnym uczuciem, do tego stopnia, że woli okłamywać samego siebie, że tak dobra osoba mogłaby wymusić na własnej córce niechciane małżeństwo.
    Czy mi się zdaje, czy Anastazja zdradza swojego męża Diega? Czy to ten jej sekret zna Kornel? To musi być coś naprawdę ważnego, bo sprzeciwiła się mężowi i stanęła po stronie brata, byle jej nie wydał, byle nie narazić się na gniew Diega. Jedno się nie zmieniło, minęło kilkadziesiąt lat a w rodzinie Montenegro-Rodrigez nadal panują tajemnice i kłamstwa.
    Zastanawiam się skąd wzięła się w domu Rodrigezów Angela i jej dziecko. No i jak doszło do małżeństwa Kornela i Angeli, z miłości, czy z innych pobudek? Czy kobieta wiedziała, że wychodząc za Kornela popełnia bigamię, czy faktycznie była przekonana, że jej mąż nie żyje. A tak w ogóle to czemu ona jako żona tak skradała się do sypialni męża, anie weszła otwarcie, przecież są małżeństwem, czego się obawiała?
    No i najważniejsze dlaczego policjanci przyszli ją aresztować, za co?

    OdpowiedzUsuń
  2. Najpierw to co dla mnie było najpiękniejsze w Prologu:
    ,,O wiele bardziej wolała tak, niż kaleczoną angielszczyznę w wykonaniu Diego czy Marsela, którzy chyba chcieli się przed nią albo przed samymi sobą popisać znajomością języków. Kornel był inny od nich. Był zwyczajniejszy, prostszy i mimo swej wrażliwości, znacznie mniej skomplikowany. Tym jej zaimponował, właśnie tą przewidywalnością, bo dosyć już miała zabawy w łamigłówki. Jednak pewnego dnia poczuła, że to się zmienia, że on także pisze siebie, jakby szyfrował listy, w taki sposób, by ona nie mogła już nic rozczytać i trwała przy nim w imię przeszłości, tak jak i on trwał przy niej na przekór minionych lat, w których nie uczestniczył."
    Ten opis coś we mnie poruszył, zainspirował nawet, przez co mam ochotę zaszyć się w ciemną noc w nadmorskiej jaskini i pisać bez przerwy oblana blaskiem księżycowej nocy.
    Opis ten zawiera pewną dozę tajemniczości choć czytelnik doskonale umie zinterpretować jego znaczenie i sens. PIĘKNE!!! ;)
    Ogólnie. Poruszasz dużo życiowych kwestii w swoich powieściach (bo faktycznie opowiadaniami nazwać tego nie można, zwłaszcza jeśli są tak świetnie opisane ;P ). I nie mówię teraz tylko o tym Prologu, ale też o powieści o Cyntii i Hektorze.
    Styl jakim piszesz ułatwia czytelnikowi widzenie tego co czyta a jednocześnie styl ten jest ambitny i nie do końca dosłowny co uwielbiam w książkach :)
    Skupiasz się też bardziej na opisach uczuć niżeli na wystroju wnętrz czy krajobrazów, co też jest ważne, ale nie tak jak uczucia bohaterów. Czytając można się wczuć w tę osobę.
    Wracając do Cynti i Hektora. Nie przeczytałam do końca historii o nich (mam nadzieję, że w wakacje przeczytam c: ) ale z tego co się domyśliłam po opisach odczuć Kornela to Cyntia jest jego matką a Hektor ojcem, który nie był jego ojcem, prawda?
    Co by tu jeszcze...
    Żeby komentarz nie był zasłodzony XD to powiem, że znalazłam dwa powtórzenia i jedną literówkę (które aż tak bardzo nie kłują w oczy... ale nie chce aby kom ociekał lukrem XD )
    Ogólnie bardzo mi się podobało (baaardzooo bardzoooo) czekam na rozdział 1 c:
    Postaram się już nie robić sobie przerw i być na bieżąco z blogami :)
    Pozdrawiam i życzę weny jak i chmury pomysłów na nowe powieści :)

    fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja nie opublikowałem jeszcze do końca historii o Cyntii i Hektorze. Dopiero będę publikował 22 rozdział. Ten prolog jednak dodałem tak na zaś, na rozbudzenie ciekawości czytelników. Podobnie mam w planach dodać prolog części trzeciej i drugiej (właśnie w tak niechronologiczny sposób).
      Proszę zwrócić uwagę, że Kornel ani narrator nigdy nie użyli imienia Hektor, więc może Cyntia wyszła zaś za kogoś innego? Jednak faktycznie, jej mąż nie był ojcem Kornela.
      Powtórzenia, literówki i interpunkcja - z pewnością tu są błędy, ale nic na to nie poradzę. Poprawiał będę za jakieś 5-10 lat, gdy już całość skończę i odpocznę odrobinkę od historycznego klimatu. Wcześniej, dopóki opowieść trwa, zwyczajnie nie widzę sensu w ciągłych poprawkach.
      Na byciu na bieżąco zupełnie mi nie zależy. Ma ktoś taki kaprys, okay, akceptuję, bo sam czasami się tak lubię pościgać, ale ważne jest by czytał bo chce, a nie by być pierwszym.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Wybacz, że dopiero teraz, ale nie miałam ostatnio czasu, żeby przeczytać jiś :)
    Podoba mi się część IV (przy okazji zapytam kiedy zamierzasz napisać prolog części II lub III?) :)
    Z tego co zrozumiałam Kornel nie jest dzieckiem Hektora, stąd moje pytanie, kim jest jego ojciec? Czy powinnam już to wiedzieć, czy tego dowiem się w przyszłości?
    Cyntia zamieniła się w swoją matkę, skoro zmusiła Anę do ślubu z Diego :( Swoją drogą jestem bardzo ciekawa co takiego strasznego odkrył Kornel, że siostra wolała poprzeć brata, a nie męża w ich sporze.
    Marsela nie polubiłam ze wspomnień Kornela, choć pewnie są rodzonymi braćmi (obstawiam, że ojcem Kornela jest William, nie posądzę Cyntię o kobietę tak rozwiązłą - w ich czasach - że każde z jej dzieci będzie miało innego ojca), to są zupełnie inni.
    Postać Angeli jest na razie niewyraźna, ale to dlatego, że to dopiero początek :)
    Prolog wciąga, czekam na ciąg dalszy czy to części I czy też tej.
    Pozdrawiam

    amandiolabadeo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, będę przemycał prologi II i III części między publikowaniem tej pierwszej ;-)
      Zauważ, że w prologu nie pada imię "Hektor", więc może się zdarzyć tak, że Kornel jest jedynym dzieckiem Hektora,a cała reszta jest nowego męża Cyntii, być może nawet Williama xD
      Faktycznie, Cyntia poniekąd zmienia się w swoją matkę, ale tylko gdy nie ma innego wyjścia. Zawsze jednak będzie bardziej uczuciowa, bardziej troskliwa, choć odrobinę wredna i nerwowa. Tak naprawdę za ślub Anastazji i Diego odpowiedzialny będzie Marsel, a nie Cyntia. Diego po prostu będzie miał możliwość załatwić dla Marsela uniewinnienie, uniknięcie kary śmierci. Ana sprzeda się więc sama za życie brata, bo ona właśnie z Marselem będzie najbardziej zżyta.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Dziękuję za odpowiedzi, trochę wyjaśniłeś mi w głowie :)
      Kiedy zatem następna część, której nie czytałam?

      Usuń

Czytam = Komentuję

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na swój blog autorski, gdzie znajduje się więcej informacji jak i opowiadań, oraz linków do nich: http://dariusz-tychon.blogspot.com/