Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 33: Czyste intencje
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Ernest
Sambor stał nad biurkiem i przeglądał zawartość sporego rozmiaru
pudełka, w którym były niemal wszystkie dowody zebrane w sprawie
śmierci Isabel Solcman de Rodrigez. Jedynie pamiętnik nieboszczki
spoczywał w dłoniach Oldmana, który zaznaczał zakładkami co
ciekawsze fragmenty.
– Teraz
rozumiesz dlaczego uniewinnili Rodrigeza? – zapytał Sambor.
– Sądzę,
że przez fragment zaczynający się od słów: Pozwoliłam mu
decydować, decydować nawet o tym kiedy mam oddychać. Oddałam mu
całkowitą kontrolę i sięgnęłam całkowitego spełnienia.
Albo ta kobieta miała nierówno pod kopułą, albo była jeszcze
bardziej naiwna niż obecnie jego dziw… pani Rodrigez… niż
obecna pani Rodrigez.
Agent,
który już z racji wieku i przejęcia stanowiska po swym szefie
awansował na detektywa, uśmiechnął się i pokręcił głową z
niedowierzaniem. Oczywiście mógł zwrócić Williamowi uwagę,
powiedzieć, by się nie zapędzał, ale nie chciał tego czynić.
Uznał, że co ma się stać, to i tak się stanie, bo serce nie
sługa, a rozum w młodości różne figle płata. On postanowił
zająć się tym co ważne, a dla niego ważnym było, iż miał
sprawę do rozwiązania, dlatego rzekł:
– Niemniej,
chłopcze, ten pamiętnik do niczego nas nie doprowadzi. Przedstawia
Hektora Rodrigeza jako kochającego męża i oddanego ojca.
– Chyba
odwrotnie – wtrącił Rupert. – Oddanego męża i kochającego
ojca – poprawił i wypiął pierś do przodu, tak bardzo był dumny
sam z siebie.
– Czytał
pan całość? – William spojrzał na Ernesta podejrzliwie,
całkowicie ignorując bruneta, który, jego skromnym zdaniem, nie
był szczególnie rozgarnięty i czasami zachodził w myśl jakim
cudem ten mężczyzna zdobył pracę w policji.
– Całość,
całość, każdą ze stron dwukrotnie.
– Nawet
się nie dziwię. – Uśmiechnął się łobuzersko młodzieniec. –
To, gdy kobieta żali się na siniaki, pana nie przeraziło?
– Jeśli
chodzi o zakrywanie śladów uniesień małżeńskich, to odnoszę
wrażenie, że tamta kobieta czerpała z tego wielkie podniecenie i
nie lada przyjemność.
– Mówi
pan o: Mój mąż był normalnym obywatelem Hiszpanii. Co
niedzielę szliśmy spacerem do pobliskiego kościoła. Mała
Anastazja uwielbiała te wyprawy, bo całą drogę siedziała ojcu na
ramionach. Zasiadając w ławce zawsze uśmiechaliśmy się do siebie
znacząco. Zazwyczaj wtedy przypominała mi się poprzednia noc,
pocierałam palcami tiul owinięty wokół nadgarstków. Wzbraniałam
się, by nie zaciągnąć męża na tył kościoła i by nie
powtórzyć tego… Bla, bla, bla. Kochała go, bez wątpienia,
ale kilka stron dalej treść głosi, że nie do końca była
zaślepiona tą miłością.
– Jakich
stron? – Ernest wstał zza biurka, tylko po to, by zajść Williama
od tyłu i zerknąć mu przez ramie.
– O
tutaj, odtąd dotąd. – Will pokazał palcami fragment.
– Poznałam
obydwie twarze mego męża. Ta druga mnie przerażała. Dziwi się
pan tej kobiecie?
– Ona
nie mówi o erotycznych doznaniach. Te jej się podobały, nie
widziała w nich niczego złego. Ten tekst następuje po tym o
kościele, znaczy, że musiało się stać coś jeszcze.
– Nakręcał
go gniew, powodowała to bezsilność.
– To
wszystko było nie do wytrzymania. – William spojrzał znacząco
na Sambora. – I najważniejszy fragment: Dopuścił się w końcu
najgorszego.
– Pisze
czego?
William
pokręcił głową.
– Pisze
natomiast o tym jak ją zbił i jak nie umiał wybaczyć. Jak się
upijał do nieprzytomności, a ona nie potrafiła znaleźć dla niego
ratunku.
– To
wskazuje na frustrację.
– Nie
miał prawa – warknął Oldman.
– Zmarło
jego dziecko, było pod jej opieką – stanął po stronie Hektora
detektyw.
– I
to dawało mu prawo skatować żonę?
Ernest
stanął po drugiej stronie biurka i przychylił się do Williama,
kładąc łokcie na blacie mebla.
– A
pan postąpiłby inaczej, gdyby teraz coś stało się Marselowi?
Gdyby był wtedy pod opieką matki, czy pan postąpiłby inaczej?
– Nie
– warknął William i uderzył pamiętnikiem o blat. Powstał na
równe nogi, wielce zirytowany, zagniewany tak mocno, że para
zdawała się tryskać niczym fontanna z jego uszu i nozdrzy.
– Jest
pan bardziej podobny do Rodrigeza niż pan myśli – wtrącił
Rupert, siedzący w kąciku, popijając herbatkę i zajadając się
kanapeczką.
– Właściwie
szkoda, że on nie pisał pamiętnika. Po pierwsze to znacznie
ułatwiłoby nam zadanie, a po drugiej, może by się jeszcze
okazało, że mamy wspólne korzenie – zadrwił. – Ja nadal
uważam, że żona zginęła z jego winy. Był zazdrosny, zdradzała
go.
– Nie
mamy pewności, że go zdradzała. Pamiętnik mówi o jednym
pocałunku i o delikatności cukiernika, czego brak Rodrigezowi.
– Wydaję
mi się, że Rodrigezowi wystarczyło przeczytać ten fragment, by
się wściec, tym bardziej, że wcześniej już był podejrzliwy.
– Być
może, chłopcze, ale niczego mu nie udowodniono.
– Ciekawe
co pisało na ostatniej stronie? – Splótł ręce na piersi i
spojrzał znacząco na pamiętnik.
– Ciekawe.
Zwłaszcza, że przedostatnia go uniewinniła.
– Ostatnia
z pewnością by skazała – stwierdził przechadzać się po
koszarach, co jakiś czas uderzając o krzesło dłonią, jakby je
popychał, a innymi razy wymierzając cios z otwartej dłoni ścianie
albo meblom, których w pomieszczeniu nie było za wiele.
– To
nie jest czasem tak, że pan na siłę szuka w nim winnego? –
zauważył Rupert, który właśnie skończył konsumować swoje
drugie śniadanie.
– Nie,
nie jest.
– A
jeśli to nie on? Jeśli nie on zabił tamtą kobietę? Nie on zabił
pokojówkę? Jeśli okaże się niewinny? – dopytywał Sambor
rzeczowo.
– To
nie możliwe żeby był niewinny. Pokojówka także miała ślady
duszenia na szyi i otarcia na nadgarstkach. To nie może być
przypadek.
– Być
może była jego kochanką, może podobnie jak żona godziła się na
te praktyki.
– On
jest winny! – wybuchnął Will. – A przynajmniej nienormalny.
Cyntia się z pewnością na takie rzeczy nie godzi! – warknął i
zirytowany przywalił w krzesło tak mocno iż oparcie nieco się
wyłamało.
– Skaż
go rozumem, a nie sercem, jeśli w rzeczywistości jest tak jak
mówisz.
– Chce
pan dowodu? Póki co mamy poszlakę i to wyraźną. Tylko on łączy
te dwa wydarzenia. Tylko jego osoba łączy te dwie zbrodnie. –
William uderzał palcem wskazującym o blat burka. – I obie kobiety
zginęły tak samo.
– Teraz
mówisz do rzeczy, chłopcze.
– Hektor
Rodrigez farbował włosy…
– Na
życzenie matki. Przypominam, że na zdjęciach z dzieciństwa już
jest ciemnowłosy. Nadal nie wiemy czemu kobieta…
– Może
zdradziła męża – rzucił William z rozpędu i nagle uznał, że
takie rozwiązanie może być prawdopodobne. – Dziecko urodziło
się blondynem, więc postanowiła to ukryć? – dodał nieco
pytającym tonem.
– To
ma sens, ale jak wytłumaczyła ten fakt synowi?
– Być
może powiedziała mu prawdę, dlatego on sam ma taką nienawiść w
sobie, podejrzliwość, niechęć do kłamstw i zdrady. Jednak nie to
jest najważniejsze.
– A
co? – zapytał Rupert zaspanym głosem.
– Jeśli
Hektor jest przez wszystkich uważany za bruneta, to jako blondyn
mógł się dopuścić najgorszych z czynów.
– Do
czego zmierzasz?
– Przejrzyjmy
akta z miejsc gdzie mieszkał, w latach gdy tam przebywał. Jestem
pewny, że tam doszło do jakiś zbrodni. Pogawędziłbym jeszcze,
ale muszę wracać do pensjonatu.
– Z
tego co wiem, panie Oldman, ma pan dziś na późniejszą zmianę.
– Tak,
ale zostawiłem tam syna i narzeczoną.
– Pańska
narzeczona jest mężatką.
– Tak,
jest żoną, ale psychopaty i przyda jej się ochrona. – William
założył czapkę na swoje ciemne włosy, zapiął guziki
popielatego, zimowego płaszcza i opuścił koszary.
Siwy
mężczyzna siedział przy biurku i ponownie przeglądał pamiętnik
należący do Isabel Solcman de Rodrigez. Szczerze wątpił, że
znajdzie tam coś nowego, ale uznał, że należy zmienić taktykę i
spojrzeć na ten dowód pod innym kątem. Wcześniej doszukiwał się
tam winy Rodrigeza, teraz wyszukiwał uniewinnienia. Czytał o
romantycznych kolacjach przy świecach i klimatycznych wieczornych
spacerach naokoło stawu, o prezentach jakie mąż ofiarowywał żonie
całkiem bez okazji, bo uznawał, że akurat do niej pasują te
wszystkie broszki, kolczyki i naszyjniki. Czytał o zabawie w
chowanego, czym zachodził za skórę ochmistrzyni, bo mała
Anastazja zazwyczaj wyjmowała wszystko z jakieś szafki, by samej
się do niej zmieścić i porządnie ukryć. Jednocześnie zadawał
sobie jedno pytanie – czy ktoś taki naprawdę może być
mordercą, może udusić i zabić? Z doświadczenia wiedział, że
w gniewie ludzie czynią różnie, ale z drugiej strony, sama żona
Rodrigeza opisywała go jako zazwyczaj opanowanego, nawet w chwili
złości: Nawet gdy krzyczał, to tak by inni myśleli, że nie
kontroluje swego gniewu. W rzeczywistości on jednak nad nim panował.
Po dwóch latach spędzonych wspólnie, mogę stwierdzić, że mój
mąż jest znacznie lepszym człowiekiem, niż ten za którego on sam
chce uchodzić. Stara się być groźny, uważa, że to wzbudzi w
ludziach strach, a według niego strach jest znacznie lojalniejszą
formą ludzkich uczuć niżeli szacunek.
– Co
się z tobą stało, Isabel? – zapytał detektyw sam siebie. –
Miałaś życie o jakim wiele kobiet może tyko śnić. Z twego
pamiętnika wynika, że przyjaciółki zazdrościły ci męża i
córki, prawdziwej, kochającej się i szczęśliwej rodziny. Nawet
po śmierci dziecka mąż cię nie opuścił, trwał przy tobie, z
czasem pogodził się z losem i na nowo pokochał. Jeśli on cię
zabił, to dlaczego po takim czasie od śmierci Anastazji? Za co?
Jeśli nie zakatował w furii, gdy dowiedział się o śmierci córki,
to co było powodem? Co odkryłaś, kobieto? Co widziały twe oczy
przed śmiercią?
Ernest
nieustannie przeglądał karty przeszłości, aż w końcu wychwycił
fragment o przyjaciółce Isabel, była fryzjerką i odwiedzała ich
regularnie na jej prośbę. Wywnioskował, że żona Rodrigeza
wiedziała o tym, że jej mąż nie jest ciemnowłosy, a więc to nie
mogło być powodem jej śmierci. W końcu uznał, że nie ma innego
wyjścia jak tylko skonfrontować Hektora ze wspomnieniami jego byłej
żony. Zagwizdał na Ruperta niczym na psa i wsiedli do wozu
zaprzęgniętego w dwa konie. Ruszyli do pensjonatu. Mieli szczęście,
bo zastali Rodrigeza w gabinecie. Popijał szampana wraz z żoną,
szwagierką i jej mężem.
– W
czym mogę panu pomóc? – spytał uprzejmie, stając na równe
nogi.
Ernest
wtedy stwierdził, że Hektorowi nie można zarzucić braku obycia i
dobrych manier.
– Zapewne
pan w sprawie kradzieży, czyż nie? – dopytywała Cyntia.
Jej
mąż właśnie uczynił kilka kroków, by stanąć za krzesłem, na
którym siedziała i położyć swoje dłonie na jej ramionach.
Sambor spojrzał w oczy Rodrigeza, wyczuł w nich gniew i nie
wiedział w czyją stronę jest on skierowany. Postanowił podążyć
za jego wzrokiem, by się tego dowiedzieć. Zerknął na swojego
pomocnika, który zapuszczał się spojrzeniem w urodę pani
Rodrigez. Wtedy zrozumiał, dlaczego Hektor wstał, dlaczego chwycił
żonę. Chciał naznaczyć tę kobietę, pokazać, że jest jego
własnością.
Obsesja
– stwierdził w myślach.
– Nie,
pani Cyntio, ja nie w sprawie kradzieży – wyjaśnił już na głos.
– Ale widzę, że jestem nie w porę. Piją państwo szampana w
środku dnia.
– Możemy
pana poczęstować – powiedziała Julia z uśmiechem.
– Nie,
dziękuję, ale doceniam zaproszenie, po prostu muszę mieć trzeźwy
umysł podczas służby.
– A
ja bym się chętnie napił – wtrącił Rupert.
– Kochanie
– zwróciła się Cyntia do męża.
– Tak,
oczywiście. – Mężczyzna w końcu wypuścił jej ramiona ze
swoich łap i chwycił za jeden z dwóch pozostałych na srebrnej
tacy kieliszków, by napełnić go szampanem. Podał naczynie
Rupertowi, czyniąc to z lekkim uśmiechem przyzwoitości. – Proszę
bardzo. Na zdrowie. – Wycofał się i ponownie stanął za żoną.
– Jak
potoczy się sprawa Javiera? – zapytała Cyntia.
– Oczekuje
na proces, zostanie skazany. Zapewne nie pogardziłby adwokatem, a
pani mąż jako brat…
– Nie
jestem mu nic winny – warknął Hektor.
– Jaki
by nie był, to jednak rodzina – wtrącił się Bastian, na co
Hektor rzucił mu spojrzenie Bazyliszka. – Już milczę. – Brown
przechylił swój kieliszek kilkakrotnie, pił małymi łykami, jakby
się denerwował lub czegoś obawiał.
Sambor
stwierdził, że młody Anglik boi się Rodrigeza.
– W
takim razie, skoro nie kradzież mego brata, to co sprowadza panów w
te strony?
– Pan.
– Sambor rzucił Hektorowi triumfalny uśmiech, a mężczyzna
wydawał się być tym faktem niezwykle zaskoczony.
– Panowie,
jeśli chodzi o tę bójkę w Kanonber, to…
– Ciii
– przerwał wypowiedź żony i nieco mocniej zacisnął swoje palce
na jej obojczyku
– Niesłychane,
ale o bójce w Kanonber nawet nie słyszałem. Z resztą, gdyby ktoś
zgłosił ten fakt, to odwiedziłaby państwa tamtejsza policja, a
nie ja. Z ciekawości jednak zapytam, kogo pan pobił tym razem?
Hektor
spojrzał na detektywa pytająco. Cyntia natomiast zerknęła na męża
i poruszyła brwiami, dając w ten sposób do zrozumienia, iż
oczekuje wyjaśnień.
– Tym
razem? – zapytała w końcu, bo cisza wyjątkowo jej ciążyła.
– Pan
Rodrigez słynie z tawernianych mordobić.
– Stare
dzieje – zbył temat Hektor. – Od kiedy jestem żonaty jestem
innym człowiekiem. Dawniej, przyznaję, lubiłem wypić, a wtedy
biada temu kto mnie śmiał zaczepić. Do dziś biada temu, kto
szkodzi mnie czy zechce zaszkodzić mojej rodzinie. Czyżby chciał
mnie pan wsadzić do więzienia za to, że bronię tego co moje? W
końcu, czyż nie na tym polega spełnianie obowiązków małżeńskich,
by być wzajemnie dla siebie oparciem i zapewniać bezpieczeństwo
ukochanej osobie?
– Nie
wiem, panie Rodrigez. – Sambor zaczął iść powoli do przodu, w
kierunku Hektora. – Nie znam się na bezpieczeństwie, bo jak
państwu słusznie wiadomo, pracownik policji, mej rangi, przybywa na
miejsce przestępstwa już w chwili, gdy nie ma czego bronić, no
chyba, że trupa. A w temacie małżeństwa ma wiedza jest jeszcze
mniejsza… znacznie mniejsza. Dlatego potrzebna mi pańska pomoc, bo
pan o małżeństwie wie znacznie więcej niż ja. Czy możemy
porozmawiać na osobności, panie Rodrigez? – Ernest stał już
tylko krok od Hiszpana i jego żony.
– To
my pójdziemy. Chodź Bastian. – Julia odstawiła kieliszek i
chwyciła męża za rękę.
Brown
jednak jeszcze przed wyjściem napełnił swój kieliszek i dopiero
gdy naczynie było pełne, podążył za żoną.
– A
pani, pani Rodrigez? – dopytywał Rupert, podpierając teczkę o
biurko Hektora i wyjmując z niej pamiętnik jego zmarłej żony.
– Ja?
– zdziwiła się kobieta. – Ja jestem w gabinecie mego męża i
mam pełne prawo w nim przebywać.
– Oczywiście,
że masz, kochanie, ale pan prosił o rozmowę ze mną, na osobności.
– Jako
wierny i szczery mąż powinieneś oznajmić panu detektywowi, że
nie masz przed żoną żadnych tajemnic.
– Osobiście,
mnie pani obecność nie przeszkadza – wtrącił się Ernest i
przejął od Ruperta dziennik, który Hektor natychmiast rozpoznał.
Przez
moment jego oczy zrobiły się tak duże, jakby zobaczyły ducha, po
chwili jednak się opanował i odgrywał dalej swą poprzednią rolę.
– Ja
bym wolał byś nie uczestniczyła w tego typu rozmowach. Potem ci
wszystko wyjaśnię.
– Dlaczego
nie?
– Ponieważ
prawdziwa dama powinna mieć jak najmniej do czynienia z służbami
porządkowymi.
– Przesadzasz.
– Cyntia poprawiła się na krześle, by siedziało jej się
jeszcze wygodniej, założyła nogę na nogę i spojrzała na
detektywa wyczekująco.
– Wyjdź,
proszę – szepnął Hektor, nachylając się do ucha małżonki.
– Zostanę.
– Wyjdź
– warknął cały czas stojąc za jej plecami.
– Nadal
zostanę. – Rzuciła detektywowi, znajdującemu się naprzeciw
niej, pewne spojrzenie.
– Wyjdź,
do ciężkiej cholery! – uniósł się.
Cyntia
spojrzała na niego lekko speszonym wzrokiem, ale nadal nawet nie
wstała z krzesła.
– Dlaczego
tak ci na tym zależy?
– Nie
zamierzam ci teraz tego tłumaczyć. Proszę byś wyszła, więc
uczyń jak proszę. – Hektor nie trzymał już swoich rąk na
ramionach żony, a zaciskał je mocno na oparciu krzesła, które
zajmowała.
Kobieta
głowę odwróconą miała w tył i zadartą do góry, by móc
widzieć swego męża.
– Nawet
nie próbuj ze mną dyskutować – cisnął przez zaciśnięte zęby.
– Ale
chyba…
– Wyjdziesz
sama czy mam cię za drzwi wystawić? – zapytał gniewnie.
– Wyjdę
sama. – Wstała, opuściła gabinet i trzasnęła za sobą
drzwiami.
– Wyjdziesz
czy mam cię za drzwi wystawić, podziwiam pańską dyplomacje,
panie Rodrigez? – nagrywał się jawnie Sambor.
– Niech
pan nie przedłuża, tylko powie czego oczekuje? – Hektor zajął
miejsce za biurkiem, wskazał dłonią krzesła naprzeciwko i z
delikatnym uśmiechem malującym się na twarzy, całkowicie bez
lęku, wyczekiwał litanii na temat tego o co policja śmie oskarżać
go tym razem.
Sambor
zajął miejsce przy Rupercie, który nadal delektował się drogim,
markowym szampanem. Wstyd mu było za łakomstwo i brak obycia
swojego pomocnika, ale ostatecznie miał ważniejsze sprawy na
głowie. Zerknął na Rodrigeza, który lustrował ich obydwóch
wzrokiem i bawił się piórem wiecznym, przytrzymując je dwoma
palcami. Niespodziewanie przedmiot wypadł mu z dłoni i potoczył
się po biurku w kierunku Ernesta. Mężczyzna wybronił własność
Hektora przed upadkiem i oddał mężczyźnie, wcześniej zerkając
na grawer.
– Firmy
Parkera. Żona ma dobry gust – pochwalił detektyw.
– W
rzeczy samej, ale nadal nie wyjawił mi pan powodu swojej wizyty. Mam
się niepokoić?
– Ma
pan ku temu powód?
– Niech
pan mi to powie. Czy jestem o coś oskarżony?
– Nie,
jeszcze nie. – Ernest rzucił podejrzliwym uśmiechem w stronę
dyrektora pensjonatu. – Dysponuję jednak pewną wiedzą na pański
temat.
– Niech
pan zdradzi jaką, zanim zeżre mnie żywcem ciekawość.
– Dlaczego
pan ukrywa fakt, iż pańskie włosy mają zupełnie inny kolor niż
ten, który obecnie widzę?
Hektor
się zmieszał, spojrzał w dół na blat biurka.
– Skąd
pan…
– Z
pamiętnika pańskiej żony. Tej, która zmarła.
Rodrigez
przeczesał brodę dłonią, położył obie ręce na burku i poczuł
jak łzy napływają mu do oczu.
– Rozumiem,
że pan… – Potarł oko palcem. – To jest ten pamiętnik?
– Tak.
– Czy
mógłbym? Wie pan, ja nigdy go nie widziałem. Wielkim było dla
mnie zaskoczeniem, gdy przedstawiony został jako dowód w sprawie.
– Dowód,
który pana oczyścił z zarzutów.
– Tak.
– Hektor stracił na pewności siebie. Mówił cicho, spokojnie,
choć w rzeczywistości był w wielkich emocjach, na co wskazywały
szklące się oczy i trzęsące dłonie.
– Proszę.
– Ernest położył przed Rodrigezem omawiany przez nich dziennik.
Ten
otworzył go na pierwszej lepszej stronie i sunął oczami po
niewyraźnym charakterze pisma Isabel.
– Mawiała,
że to watr przewraca jej litery, dlatego to zawsze ja pisałem
listy. Nawet te do jej rodziny. Bała się, że się po niej nie
rozczytają – wspominał na głos.
– Kochał
ją pan. – Detektyw nie pytał, bo to był fakt oczywisty.
Większość stron pamiętnika opisywała właśnie tę miłość
mężczyzny do kobiety, mężczyzny do córki… do całej, małej
rodziny.
– Całym
sercem. Po jej śmierci sądziłem… już nigdy nie chciałem. –
Twarz Hektora wykrzywiła się, a on sam spojrzał w bok. Nie umiał
już dłużej powstrzymywać łez. – Nie chciałem przeżywać tego
samego – dokończył. Zebrał się w sobie, by powiedzieć jeszcze
kilka słów. – Nigdy już nie chciałem się o nikogo tak martwić,
tak bać… stracić kogoś.
– Rupert,
zostaw nas samych – polecił Sambor pomocnikowi, a ten bez słowa
opuścił gabinet Rodrigeza.
– Nie
chciałem się już nigdy żenić, ale spotkałem Cyntię i to
spotkanie zadecydowało za mnie. – Hektor wyciągnął chusteczkę
z kieszeni marynarki, przeprosił i wytarł oczy.
– Ja
wiem, że ta rozmowa jest dla pana trudna, bo przywołałem bolesne
wspomnienia. Proszę mi jednak za to wybaczyć, bo muszę się pana o
coś zapytać. To będzie bardzo niezręczne pytanie dla nas obojga.
– Słucham?
– Kto
jeszcze wiedział o pańskich… określmy to, upodobaniach?
– Nie
wiem. Tylko kobiety z którymi sypiałem.
– Pamięta
pan je wszystkie?
– Mniej
więcej. Pamiętam jak wyglądały, ale… wstyd się przyznać... w
większości były to prostytutki.
– Nic
dziwnego. Dam zazwyczaj się tak nie traktuje. Nie poniża się.
– A
gdzie pan w tym wyczytał poniżenie? – zapytał lekko rozgniewany
Rodrigez.
– Lata
pracy nauczyły mnie czytać między wierszami.
– Czasami
zdarza się, że coś jest takim jakim to widzimy, bez drugiego dna,
bez zbędnych szyfrów i kodów.
– Proszę
mi wierzyć, nie poddawałbym pod znaki zapytania pańskich poczynań
sypialnianych, gdybym nie musiał tego robić.
– Co
pana ku temu skłania?
– Pańska
żona miała takie same obrażenia jak zatrudniona przez pana
pokojówka. Obydwie nie żyją.
– Nie
miałem nic wspólnego z tymi śmierciami – odparł niezwykle
pewnie i poważnie.
– Być
może nie dokonał pan tego osobiście, ale jest pan jedyną osobą
łączącą te dwie kobiety.
– Niech
pan doszuka się innego połączenia, gdyż ja jestem niewinny. Nie
mógłbym zabić kobiety.
– A
pani Mirella Tetmajer?
– Wtrąciła
się w pojedynek, broń wypaliła… przypadek.
– Niech
pan powie prawdę.
– To
jest prawda. Jeśli to już wszystko to…
Ernest
wstał z krzesła, ale ostatecznie odwrócił się i spojrzał na
Rodrigeza.
– Właściwie
jest jeszcze coś. Pańskie włosy. To z ich powodu tutaj
przyszedłem.
– Mam
angielskie korzenie, rodzice chcieli uniknąć niepotrzebnych plotek.
– Spodziewałem
się takiej odpowiedzi, jednakże dokładnie sprawdziłem pańskie
korzenie, przed przybyciem tutaj. W pańskiej rodzinie nie było ani
jednego blondyna od co najmniej pięciu pokoleń. Niech pan mówi
prawdę. Ten raz tylko prawda może panu pomóc.
– Matka
miała romans, ja jestem jego wynikiem. Teraz pan rozumie?
– Teraz
tak. Zna pan swego ojca?
– Moim
ojcem był i zawsze będzie człowiek, który mnie wychował.
– Prevost?
– Nie,
Rodrigez.
– Nigdy
się nie dowiedział? Nie domyślił niczego?
– Domyślał
się od samego początku. Wszystko jednak było w porządku, dopóki
matki kochanek nie powrócił. Wtedy ojciec zaczął wariować, pić
i grać w karty w nadmiarze.
– Wie
pan kim był pański ojciec, ten który pana spłodził? –
dopytywał Sambor dla potwierdzenia, przedstawionej przez Rodrigeza,
wersji wydarzeń.
– Pracownikiem.
Nie jestem pewien, ale chyba był to jeden z naszych lokajów. Będzie
pan go miał w swoich aktach. Ojciec po pijanemu stratował go konno.
– Hektor lekko się uśmiechnął.
– Nie
jest panu żal z tego powodu.
– Mam
żałować mężczyzny, który wyciągnął łapy po kobietę
należącą do innego? Nigdy! Sam był sobie winien.
– Pan
postąpiłby jak pański… jak mąż pana matki?
– Tak,
postąpiłbym jak mój ojciec. Jeśli żona mnie zdradzi, skaże nas
wszystkich. Mnie na więzienie, a tego mężczyznę na śmierć.
Zresztą, ojciec zabił się bo nie chciał trafić do więzienia.
Wolał śmierć. Jeśli to wszystko to…
– Jeszcze
jedno. Dlaczego pan, po tym jak wiedza na temat pańskiego
pochodzenia wyszła na jaw, nie…
– Ale
ona nie wyszła na jaw. Dla świata nadal jestem synem Carlosa
Rodrigeza. Nawet po jego śmierci, nie było sensu plamić rodziny.
– A
dziś?
– Nie
chcę plamić pamięci po matce. Wolałbym aby jej cudzołóstwo
zostało w możliwie jak najmniejszym kręgu wiedzy.
– Obiecuje
panu, że zostanie między nami. – Ernest położył dłoń na
klamce. Wrócił się jeszcze po pamiętnik Isabel. – I szczerze
nie potrafię sobie pana wyobrazić jako blondyna. – Uśmiechnął
się przyjaźnie w stronę Rodrigeza i opuścił pomieszczenie.
Hektor
po jego wyjściu odetchnął z ulgą, wstał i podszedł do komody,
na której wcześniej pozostawił swój w połowie pełny kieliszek,
przechylił go i wypił do dna. Uśmiechnął się z kolejnej
wygranej bitwy słownej, bo miał pewność, że Ernest Sambor
uwierzył jego słowom w stu procentach. Doskonale wiedział, że
większość ludzi nienawidzi przesłuchań, a jego one bawiły,
nawet nieco dodawały smaczku życiu jakie wiódł. Zawsze gdybał
jakim cudem władza miasta może zatrudniać takich partaczy na tak
odpowiedzialne stanowiska. Minęło tyle lat, a on nadal nie rozumiał
motywów głów władzy, którzy decydowali o tych zatrudnieniach.
Hektor
Rodrigez opuścił gabinet. W saloniku już czekała na niego żona.
Nic nie piła, ani niczego nie jadła, po prostu wyczekiwała aż jej
mąż uraczy ją swoją obecnością. Goniła za nim wzrokiem, gdy
ten podpisywał jakieś dokumenty podsunięte przez recepcjonistę.
Potem zawołał go kucharz, a na końcu jedna z pokojówek. Dla
Cyntii było tego za dużo. Miała dość oczekiwania. Wstała i
wykonała kilka kroków w kierunku męża i pokojówki.
– Susano,
czy Hektor jest ci tak pilnie potrzebny?
– Właściwie
to…
– Zatem
poczekasz – przerwała kobiecie wypowiedź, mając przy tym bardzo
niesympatyczny wyraz twarzy. – Chodź ze mną – zwróciła się
do męża i ruchem głowy wskazała mu kierunek.
– Mogłaś
poczekać te pięć minut, dłużej by mi nie zajęła – tłumaczył
się, podążając za żoną.
Ta
nagle przystanęła i odwróciła się do niego z nietęgą miną.
– Ja
mam czekać? Tobie się, kochany, chyba kobiety pomyliły. Ja jestem
twoją żoną i mam pierwszeństwo w kolejce, szczególnie przed
pokojówkami! – warknęła.
– Nie
rób scen – syknął, chwytając ją za ramie.
– Nie
szarp mnie!
– Czy
w czymś pomóc, siostro? – zapytał Martin, który nagle wyrósł
przed nimi niczym z pod ziemi.
– Dziękujemy,
ale radzimy sobie – odpowiedział Rodrigez i przywdział na twarz
sztuczny uśmieszek.
– Nie
ciebie pytałem. – Dwudziestodulatek postąpił dwa kroki na przód
i spojrzał wyzywająco w twarz szwagra.
– Ale
ja odpowiedziałem. – Hektor także się przybliżył i nie
zamierzał odpuścić.
Ich
nieustępliwe, wzajemne spojrzenia sprawiały wrażenie, jakby
mężczyźni mieli za moment rzucić się sobie do gardeł. Cyntia
zapobiegawczo weszła między nich.
– Pozwalasz,
by kobieta cię broniła? – zapytał Martin, dolewając tym oliwy
do ognia.
– Zaraz
zobaczymy komu bardziej potrzebna ochrona. – Hektor usiłował żonę
delikatnie odepchnąć na bok, ta jednak chwyciła się poręczy
schodów i zaparła najmocniej jak tylko mogła. – Przesuń się.
– Nie!
Nie pozwolę tu na żadne bijatyki.
– Przesuń
się, powiedziałem.
– Nie
będę zawsze czyniła tak jak powiesz. Nie jestem od spełniania
twych kaprysów.
Martin
widząc minę Rodrigeza, uśmiechnął się pod nosem i usiłował
wyminąć tych dwoje, ale Hektor złapał go za ubranie i przyparł
do ściany.
– Uważaj
do kogo mówisz, chłopcze.
Martin
się roześmiał, a Cyntia zaczęła nawoływać, by jej mąż
przestał, by puścił jej brata.
– A
jak nie, to co? Wyląduję w grobie, jak ta pokojówka? A tak między
nami mężczyznami, ile ich jeszcze masz na boku?
– Skuję
ci mordę – wycedził przez zęby Hektor i usiłował delikatnie
odepchnąć żonę.
Mimo
tego ona nadal trzymała się kurczowo jego marynarki. To jednak nie
przeszkodziło Rodrigezowi wymierzyć szwagrowi cios z pięści w
twarz i ponownie chwycić za jego ubranie, przygważdżając go tym
ruchem do ściany.
– Hektor!
Co ty wyprawiasz!? – darła się przerażona kobieta. – Czy może
mi ktoś pomóc!? – wrzasnęła, wychylając się przez poręcz.
W
chwile, przy szarpiącej się dwójce, znaleźli się kelnerzy
usiłujący ich rozdzielić. Nie było to łatwe. Martin co prawda od
razu odpuścił, ale Hektor tak łatwo się nie poddawał.
– Puść
mnie! – wrzasnął na Williama i Antoniego.
– Puśćcie
go! – nawoływał Martin. – Ja się mogę z nim zmierzyć. Tylko
wyjdźmy na zewnątrz.
– Obaj
jesteście nienormalni – syknęła Cyntia i odwróciła się na
pęcie.
– Pani
Rodrigez, to co mamy zrobić? – zapytał Daniel, który
przytrzymywał Martina, a wszyscy pozostali, jak jeden mąż, wbili w
nią pytające spojrzenia.
– Puścić
ich – odparła, wzruszając niedbale i lekceważąco ramionami. –
Skoro tak bardzo chcą się pozabijać, to czemu mamy im w tym
przeszkadzać?
Hektor
skrzywił się słysząc pretensje w jej głosie. Zaraz po tym jak
kelnerzy odpuścili miał zamiar pognać za żoną, ale jeszcze na
moment dopadł do Martina.
– Nie
mam pojęcia za co ty mnie tak nienawidzisz, ale nie mam nic
wspólnego z pokojówkami, jestem tylko ich pracodawcą.
– Nie
masz, ale miałeś.
– To
było sporo przed ślubem.
– Raptem
tydzień – wypomniał Montenegro.
– Kocham
twą siostrę. Możesz mi w to uwierzyć? – zapytał i zacisnął
mocniej lewą pięść na materiale ubrania mężczyzny, tuż przy
samej szyi.
– Nie,
bo jak ty okazywałeś jej szacunek, sypiając z pokojówkami? Wiedz,
że kobieta wybacza, ale nie zapomina. – Martin uwolnił się od
Hektora. – Za policzek ci nie oddam, bo jaki to by miało sens? Ty
mnie, ja ciebie i tak do czasu, aż ktoś by się nie wtrącił i nas
nie rozdzielił.
– Ktoś
by mógł pomyśleć, że powód jest zupełnie inny, że się boisz.
– Rodrigez wsadził dłonie do kieszeni i z dumą się wyprostował.
– Bez
obaw, jeszcze będziemy mieli okazje się zmierzyć, bez świadków.
– Martin odwrócił się plecami do szwagra, wiedząc, że ten jest
zbyt honorowy, by wbić mu nóż w plecy. Poprawił swój piaskowy
garnitur oraz brązowy krawat. Zszedł po schodach i za rogiem
przybił piątkę Williamowi. – Jesteś mym przyjacielem z
dzieciństwa, ale nie chciałbym więcej narażać życia –
powiedział i odszedł.
Hektor
Rodrigez głośno odetchnął i w kilka susów pokonał schody w
bardzo nieelegancki sposób. Stanął przed drzwiami prowadzącymi do
pokoju jego i Cyntii. Chwile trwało zanim odważył się zapukać.
– Czego
chciał od ciebie ten detektyw? – zapytała, stając przy jego
boku.
– Sam
już nie pamiętam. – Uśmiechnął się przyjaźnie. – Myślałem,
że jesteś w pokoju i właśnie…
– Zmierzałam
do Julii, gdy przestaliście się szarpać. Postanowiłam zawrócić.
Powiesz czego chciał od ciebie ten detektyw?
– To
poufna sprawa, a więc i poufna rozmowa.
– Pan
Ernest Sambor nie miał nic przeciwko bym i ja w niej uczestniczyła
– przypomniała.
– Rozmowa
o trupach i zwłokach nie jest godna twej pozycji. – Hektor wyjął
klucz z kieszeni marynarki, który podobne jak zegarek kieszonkowy
nosił na złotym łańcuszku z przypinką.
– Pozycji
czy płci? – Zwinęła ręce na piersi i w bojowej postawie
wyczekiwała odpowiedzi.
Rodrigez
uśmiechnął się z niedowierzaniem.
– Gdyby
ma siostra wygłaszała takie poglądy, to byłbym skory w to
zawierzać, ale tobie one, kochanie…
– Odpowiedz.
Pozycji czy płci?
– I
jednego, i drugiego. – Przekręcał klucz w zamku. – Zapraszam. –
Otworzył przed nią drzwi i wyczekiwał aż przekroczy próg.
– Nie
wejdę dopóki nie…
– Nie
szantażuj mnie w ten sposób – wycedził przez zęby, ale już po
chwili na jego twarzy zagościł dobrotliwy uśmiech.
– Bawi
cię to? Ja się martwię, a ty się z tego naigrawasz?
– Spokojnie,
kochanie. Naprawdę nie masz powodów do obaw.
– Gdy
mój ojciec tak mówił do matki, to ta później zawsze miała
powody do zmartwień.
Hektor
przełknął głośno ślinę, ponownie się uśmiechnął.
– Chyba
już zdążyłaś zauważyć, że nie jestem jak twój ojciec.
– Nie
zmusisz mnie bym weszła z tobą do pokoju, a nie wejdę dopóki nie
powiesz mi, czego chciał od ciebie ten detektyw.
Rodrigez
jawnie się zaśmiał, samotnie przekroczył próg.
– W
takim razie, miłego zamieszkiwania korytarza, kochanie. – Jawnie z
niej kpił i zamknął za sobą drzwi.
Cyntia
jeszcze nigdy wcześniej nie czuła się tak zdenerwowana i bezsilna
jednocześnie. Spostrzegła, że jej mąż nie wyjął klucza z
zamka. Uśmiechnęła się pod nosem i zamknęła pokój, wiedząc,
że Hektor nie ma przy sobie zapasowego klucza. Dumna ze swoich
poczynań schowała posrebrzany, metalowy przedmiot do torebeczki i
zeszła na dół, by skosztować swoich ulubionych rogalików z
marmoladą i zabrać Marsela na długi spacer.
Hektor
w tym czasie, korzystając z samotności, dopadł do sejfu. Wyjął z
niego kilka teczek z dokumentami, a z jednej z nich wypadł portret
ślubny z dawnych lat. Przyjrzał się młodej kobiecie o ciemnych
włosach, z pieprzykiem tuż pod nosem, nieco po lewej stronie.
Pojawiły się wspomnienia, te dobre i szczęśliwe, ale jednocześnie
zadające ból.
– Nie
możesz mi zabronić wieczornych spacerów – wykłócała się
Isabel, zdejmując pelerynkę.
Chciał
jej pomóc, gdy dostrzegł, że nie może sobie poradzić. Stanął
za nią.
– To
tylko guzik, zaplątał się w…
– Zastaw
– warknęła i szarpnęła z taką siłą, że guzik potoczył się
po parkiecie.
– Jesteś
zła na mnie, a dokładasz pracy pokojówkom. Do tego pchnąć
kobietę może tylko jej pokrętna logika.
– Bawi
cię ta sytuacja?
– Odrobinkę
– odrzekł i podszedł do barku, by napełnić szklankę rudawą
cieszą. – A co do wieczornych spacerów, nie mam nic przeciwko. –
Zrobił dwa łyki i dłonią wskazał na zegarek. – Pod warunkiem,
że one są wieczorne, skarbie, a nie nocne.
– Nie
uważam, by dwudziesta trzecia to była noc.
– Widocznie
mamy odmienne zdanie.
– Jak
nierzadko zresztą. Często wręcz mamy odmienne zdanie – mówiła
łamaną hiszpańszczyzną. – Zatem pozwól, kochanie, że ja nie
będę się wtrącała do twego nałogu, a ty do moich nocnych
spacerów. – Zaczęła go mataczyć na swą stronę, wypinając
biust do przodu, ocierając się nim o jego klatkę piersiową i
porywając szklankę.
– A
więc, teraz i dla ciebie są one nocnymi, ciekawe.
– Nie
łap mnie za słówka.
– Nie
zamierzam. – Uśmiechnął się i spojrzał jej głęboko w oczy. –
O dwudziestej pierwszej najpóźniej, chcę cię co dnia widzieć w
tej sypialni. Dyskusję uważam za zakończoną. Oddaj mi drinka. –
Zabrał szklaneczkę z jej dłoni i opuścił pokój.
– A
jak nie, to co!? Zamkniesz mnie jak w jakieś baszcie!?
– Jeśli
mnie sprowokujesz – odpowiedział, na krótki moment uchylając
drzwi. Zanim ponownie w pełni je zamknął, usłyszał jeszcze
charakterystyczne tupnięcie.
Hektor
pomimo łez napływających do oczu, uśmiechnął się na to
wspomnienie. Przyszło mu nawet na myśl, że zawsze trafiał na
kapryśne kobiety. Schował zdjęcie z powrotem do teczki, odnalazł
potrzebne dokumenty, zamknął sejf i dopadł do drzwi, ale ku
usilnemu szarpaniu za klamkę nie mógł ich otworzyć. Rozpoczął
gorączkowe poszukiwanie klucza, najpierw w marynarce, potem
kamizelce, spodniach, na komodach, ale nigdzie nie mógł go
odnaleźć.
– Cyntia
– warknął pod nosem i wymierzył cios pięścią w drzwi. Poczuł
znajomy ból, pozwalający mu na zebranie myśli.
Wiedział,
że inwestor chcący dać środki na kolejną halę produkcyjną
sprzętów muzycznych już na niego czeka w salonie. To spotkanie
było na tyle ważne, że nie mógł się na nie nie zjawić. Dopadł
do dzwoneczka i wezwał lokaja. Przy drzwiach na niego wyczekiwał.
– Panie
Rodrigez, wzywał pan? – dopytywał kelner, jednocześnie stukając
w malowane na biało drewno.
– Tak,
czy mógłbyś odnaleźć mą żonę i powiedzieć by tu przyszła?
– Naturalnie,
że tak, proszę pana.
– Tylko
szybko!
Minęło
dwadzieścia minut, a Antonio przybiegł ponownie pod drzwi.
– Ale
pańskiej żony nigdzie nie ma. Na spacer się udała z dzieckiem.
– Daleko?
– W
ogrodzie też jej nie ma. Chyba do miasta poszła.
– A
Charlie?
– Towarzyszył
pańskiej żonie. Czy w czymś jeszcze mógłbym panu…
– Tak,
możesz. Jeśli dasz radę wyważyć te drzwi, to okażesz się
bardzo pomocny.
– Ale
zamek się zaciął, panie Rodrigez? – dopytywał. – Jeśli tak,
to może udałoby się…
– Jeśli
się uda masz premię i tydzień wolnego – warknął zirytowany
Hektor.
– Tak
jest, panie Rodrigez.
William
wraz z Antonim dotarli pod drzwi sypialni właścicieli ponownie, tym
razem wyposażeni w noże i śrubokręty. Po dłuższym operowaniu w
zamku udało im się go rozbroić i wypuścić szefa z jego
luksusowego więzienia.
– Dziękuję,
chłopcy. Jakbyście spotkali moją żonę, to od razu mnie o tym
poinformujcie. – Wyminął ich i czym prędzej udał się do
salonu. Dopadł do inwestora, gdy ten już szykował się do wyjścia.
– Pan wybaczy, ale sam pan rozumie, że o niepunktualności
Hiszpanów krążą legendy – zaczął się pośpiesznie tłumaczyć.
– Teraz
już przynajmniej wiem, że te legendy mają w sobie szczyptę
prawdy. Przeprosi mnie pan drinkiem, panie Rodrigez – odparł
nieuprzejmie grubszy szatyn.
– Naturalnie.
Zapraszam do gabinetu. – Wskazał drogę i uśmiechnął się
przyjaźnie, odczuwając ulgę, że udało mu się załagodzić
sytuacje.
Kiedy
Hektor omawiał inwestycje z panem Galbani, Cyntia wróciła, ułożyła
Marsela do snu i sama, wykończona tak długim spacerem, zaraz po
zdjęciu butów, opadła na łóżko. Przykryła się nieco narzutką.
Troch zaniepokoił ją fakt, że zamek w drzwiach jest zerwany, ale
postanowiła się tym nie przejmować, bo po co się martwić na
zapas.
Mąż
Cynti w tym czasie dopinał na ostatni guzik umowę z inwestorem.
– Mam
nadzieję, że przez pana nie zbankrutuję – zażartował
czterdziestoletni Włoch.
– Szczerze,
to mam takie same nadzieje. Ryzykuję nie mniej niż pan, a rzekłbym
nawet, że więcej. – Hektor schował podpisany dokument do
szuflady.
– Rodzina
Montenegro nigdy mnie nie oszukała…
Chyba
jest pan jedynym, którego nie oszukała – dopowiedział Hektor
w myślach, bo nie chciał stracić pieniędzy inwestora, więc
przyszło mu nadrabiać miną. Uśmiechał się więc
porozumiewawczo.
– Pan
jest teraz częścią tej uczciwej rodziny. Ufam panu, tak jak ufałem
pańskiemu teściowi, świętej pamięci.
– Dziękuję
za kredyt zaufania.
– A
jak córka Juliana? Pamiętam, że była bardzo związana z ojcem –
wypytywał.
– Tak,
boleśnie przeżyła jego śmierć. Teraz już jest wszystko dobrze.
Wspólnie wspominamy pańskiego przyjaciela, oczywiście w samych
superlatywach.
– Dziś
już nie mam niestety czasu, ale może jutro zjedlibyśmy razem…
obiad to nie, bo w tym czasie muszę być gdzie indziej, ale co by
pan powiedział na deser?
– Zawsze
uważałem, że tylko źli ludzie nie lubią słodkości.
– Jeśli
dobrze pamiętam, to pańska teściowa nie przepada za deserami.
– Utwierdził
mnie pan w tym co od zawsze uważałem – rzekł Hektor poważnie i
wstał zza biurka, by odprowadzić gościa do drzwi.
– Pan
żartował, prawda?
– Oczywiście,
że żartowałem, ale tak szczerze, czy zna pan mężczyznę, który
uwielbiałby swą teściową?
Galbani
skoncentrował się przed udzieleniem odpowiedzi na to pytanie, a
Rodrigez otworzył drzwi gabinetu, za którymi stała właśnie Marta
Montenegro.
– No
to już pan zna, ja wprost ubóstwiam moją teściową, prawda mamo?
– zapytał się Marty.
– Witam,
panie Galbani. Widzę poznał pan już mego zięcia.
– Uroczy
człowiek, a jaki dowcipny.
– Tak,
dowcip to on ma z pewnością wyostrzony aż do granic możliwości.
– Marta spojrzała na Hektora złowrogo, a ten się do niej uroczo
uśmiechnął.
– Mama
tak tylko żartuje, podobnie jak ja w temacie ludzi nie lubiących
słodyczy.
– Powinna
być pani dumna z takiego zięcia, że też się pani taki trafił.
– Istna
perełka – potwierdziła Marta, co ledwo jej przez gardło
przeszło. – Dosłownie, ostoja całej rodziny. – Potarła w
miłym geście ramię Hektora, by za moment go w nie klepnąć ze
wzmożoną siłą. – Taki najtwardszy filar nie do wyburzenia –
dodała.
Galbani
pożegnał się z obojgiem i opuścił gabinet, napominając jeszcze
o deserze w kawiarence w centrum miasteczka.
– Masz
coś do powiedzenia? – zapytała Marta gniewnie zaraz po zamknięciu
drzwi.
– Tylko
tyle, że przyjemnych miał przyjaciół pani mąż. Aż się po nim
tego nie spodziewałem.
– Ponownie
przeszliśmy na pan i pani?
– Pani
mi zazwyczaj mówi na ty, ale to nie szkodzi, nie mam nic
przeciwko takiemu spoufalaniu się. – Rodrigez zasiadł za
biurkiem, przekręcił zamek w szufladzie, do której schował
dokumenty, a klucz upiął do łańcuszka i wsunął do kieszeni.
– Oczywiście
nie wyjawisz mi czego chciałeś od tego człowieka?
– Nie
czuję się zobowiązany.
– Mamy
łączność interesów.
– Z
fabryką instrumentów muzycznych nie miała pani niczego wspólnego.
Mam ją na wyłączność. Wiesz może czy moja żona już powróciła
ze spaceru?
– Po
tym jak potraktowałeś jej brata, nie dziwi mnie, że nie chce cię
widzieć – syknęła.
Rodrigez
się uśmiechnął, wstał z miejsca, podszedł do drzwi i odrzekł:
– A
kto powiedział, że nie chce? Po prostu była na spacerze z naszym
synem. Zostaje pani czy…
– Zostanę
jeszcze moment.
– A
może pani przed drzwiami? Nie lubię jak mi się obcy kręcą po
gabinecie.
– To
też gabinet Bastiana Browna.
– Tak,
ale nie pani. Proszę zatem opuścić to miejsce.
Marta
Montenegro, ze wściekłością wymalowaną dosłownie na całej
twarzy, przekroczyła próg i oddaliła się od zięcia jak najdalej
tylko się dało. Rodrigez w tym czasie zamykał drzwi, nieustająco
się przy tym uśmiechając do samego siebie. Był dumny z tego, że
po raz kolejny dowalił tej wiedźmie. Jeszcze dziś postanowił
wykonać telefon do mieszkania, w którym zatrzymał się Galbani i
zmienić miejsce spotkania, gdyż obawiał się, że jego teściowa
mogłaby się tam zjawić nawet bez zaproszenia.
Rodrigez
nieśpiesznym krokiem udał się do pokoju. Już po wejściu do
sypialni zaczął zdejmować marynarkę, która tego dnia wyjątkowo
mu ciążyła. Zerknął jeszcze na śpiącego w kołysce synka i
poczuł przypływ dumy oraz szczęścia. Przypływ ten nie mógł się
równać z niczym innym. Hektor rozejrzał się też w poszukiwaniu
żony, ale nigdzie jej nie było. Przez chwile zmiął przekleństwo
pod nosem, głoszące o tym jak mogła zostawić dziecko samo, ale po
chwili, po prostu poprosił Laurę napotkaną na korytarzu, by
zerknęła na Marsela, a sam wyruszył na poszukiwanie Cyntii.
– To
bardzo nieeleganckie chodzić tak niekompletnie ubranym.
Dżentelmenowi chyba nie przystoi – usłyszał niespodziewanie za
swoimi plecami.
– Bastian,
widziałeś gdzieś moją żonę?
– Chyba
nadal jest w salonie.
– Dziękuję.
– Hektor podał mu dłoń, poklepał drugą po ramieniu i ruszył
do salonu, ale Cyntii tam nie zastał.
Kiedy
Rodrigez wszedł do jadalni, a następnie do ogrodu, Cyntia
opuszczała kuchnie, podziękowała jednej z pomocnic kucharza i
samotnie, z filiżanką niesioną na podstawku, zmierzała do swojego
pokoju. Hektor akurat wrócił do salonu, gdy ona zniknęła za
rogiem.
– Przeklęty
jej sposób na ulatnianie się – warknął Rodrigez pod nosem i
upolował kelnera z drinkiem.
Następnie
przemierzył chyba cały pensjonat, korytarz po korytarzu, ale
nigdzie nie odnalazł swojej żony. Zmęczony i zrezygnowany powrócił
do pokoju, gdzie Laury już nie było, a Cyntia leżała na łóżku
z podkulonymi nogami. Hektor poczuł, że cała złość z niego
ulatuje i ustępuje miejsca trosce.
– Nawet
sobie nie wyobrażasz jak mnie dziś rozzłościłaś – zaczął,
stając u stóp łóżka i chwytając za jego ramę.
– Uwierz,
że potrafię to sobie wyobrazić – jęknęła i chwyciła się za
brzuch.
– Po
co tak uczyniłaś? Ja wiem, że to był dziecinny wybryk, niesmaczny
żart, ale nawet sobie nie zdajesz sprawy jakie on mógł mieć
konsekwencje.
Spojrzała
na niego bez cienia lęku. W jej spojrzeniu było nawet coś z kpiny
i wyższości.
– W
najgorszym wypadku dalibyśmy zarobić stolarzowi za nowe drzwi i
futrynę.
– Nie,
Cyntio. Gdybym znalazł cię wcześniej, gdy byłem w stanie takiej
irytacji, to daję słowo, że dolałbym jak smarkuli.
– Nie
zrobiłbyś tego. – Pewność w jej głosie była w pełni
wyczuwalna.
– Zrobiłbym
– zapewnił i usiadł obok niej na łóżku. – Co się dzieje, że
leżysz w środku dnia, przecież ty nie masz takiego zwyczaju? –
zapytał z troska i potarł swoją dłonią o jej udo.
– Kobiece
dolegliwości.
– Znam
lekarstwo na kobiece dolegliwości.
To
jest właśnie to lekarstwo – pomyślała, ale powstrzymała
się przed wypowiedzeniem tego na głos.
– Jeśli
jeszcze czegoś chcesz, to mów, a jeśli nie, to proszę daj mi
spokój.
– Dlaczego
taką dla mnie jesteś?
– Bo
sobie zasłużyłeś. Nie chcesz mi powiedzieć czego chciał od
ciebie ten detektyw. – Spojrzała na niego smutno, wzrokiem zbitego
niesłusznie szczeniaczka.
– Bo
to nieważne. Pytał o moją przeszłość, a dla mnie życie się
zaczęło na nowo kiedy cię spotkałem, tutaj, tamtego dnia, w tej
kamienicy, w spiżarni. Nic co było wcześniej, nie ma znaczenia.
– Dla
ciebie nie ma, dla mnie może je mieć. – Ponownie zerknęła
przez ramię na Hektora.
– Może
przyniosę ci napy albo mięty?
– Nie
chcę, chcę byś powiedział...
– Nie
możesz mieć zawsze tego czego chcesz! – warknął.
– A
to ciekawe dlaczego? – zapytała i usiadła na łóżku. Złożyła
ręce na piersi.
– Nie
zachowuj się jak rozpuszczona córeczka tatusia, bo ja nie jestem
Julian i nie złożę u twych stóp, w ofierze wszystkiego czego
żądasz. – Wstał z łóżka i podszedł do komody, by zrobić
sobie drinka.
– Nie
kpij z miłości mego ojca!
– Gdzieżbym
śmiał.
– Nie
kpij!
– Przecież
nie kpię! Jesteś przewrażliwiona.
– Bo
on był dobrym człowiekiem, a ty wykorzystujesz każdą z możliwych
okazji, by go obrazić. Zginął za ciebie! – Cyntia wstała na
równe nogi i podeszła do męża.
– Był
mi to winny – wyrwało się z jego ust.
– Słucham?
Za co był ci to winny?
– Bo
to przez jego brata stanąłem do tego pojedynku. Julian czuł się
winny – skłamał.
– Zginął
przez to, że zgodziłeś się pomagać w tym przeklętym pojedynku,
w imię jakiegoś pierdolonego honoru! – wrzasnęła.
– Tak?
Tak uważasz? – Hektor odłożył szklankę na blat komody, chwycił
lewą dłonią za rękę żony, a prawą ścisnął jej policzki.
Zmusił do tego, by na niego spojrzała. – Zginął, bo ty się w
to wtrąciłaś. Gdyby nie twój i mej siostry plan, oraz nieudolne
go wykonanie, twój ojciec by jeszcze żył – wypowiedział bez
cienia skrupułów prosto w jej zielone i pełne łez oczy. –
Dlatego teraz nie zamierzam cię o niczym informować, bo nie chcę
skończyć jak twój ojciec. – Puścił ją w końcu i ponownie
chwycił za szklankę.
Cyntia
po przez łzy, w dużym natłoku myśli, zapytała tylko:
– Co
ty do mnie mówisz?
– Prawdę.
Zajmij się tym czym powinna zajmować się kobieta.
– Czyli
czym? Rodzeniem dzieci?
– Może
zacznij od właściwego opiekowania się pierwszym naszym dzieckiem,
bo nadal twoje starania są… Szkoda mówić jakie one są. –
Rodrigez podniósł szklankę do ust, ale zanim wykonał z niej choć
łyk, to ona wypadła mu z dłoni za sprawą uderzenia, a właściwie
uderzeń z czego jedno było wymierzone wprost w jego dłoń, w
której trzymał naczynie, a drugie dosięgnęło twarzy.
Cyntia
poczuła ból na nadgarstku i z przerażeniem spojrzała na uniesioną
w górę rękę męża. Zamknęła powieki i odwróciła twarz.
Skuliła się w oczekiwaniu na uderzenie. Bała się bólu i
upokorzenia, z którym już niedługo miała się spotkać. Nic
takiego jednak nie nadeszło. Hektor zamiast spoliczkować żonę,
pchnął ją w stronę łóżka. Otworzyła oczy i oniemiała usiadła
na samiuteńkim brzegu. Pociągnęła teatralnie nosem i starała się
powstrzymać łzy, ale kilka z nich już wypłynęło na jej rumiane
policzki.
Rodrigez
stał tyłem do żony, a dłonie, zaciśnięte w pięści, opierał
na komodzie. Wiedział, że opanował się w ostatniej chwili, że
niewiele brakowało, a najzwyczajniej w świecie, by jej oddał. Nie
by sądził, że nie zasługiwała. Uważał, że gdyby naprawdę ją
uderzył, to w tym przypadku sama byłaby temu winna. Znał jednak
swoją siłę i wiedział, że w stanie tak silnego wzburzenia mógł
jej nie kontrolować.
– Nie
będę cię bił po twarzy – jego głos przedarł się przez
niezręczną i gęstą ciszę. – Jeszcze tego brakowało, by ludzie
patrzyli na mnie wilkiem z powodu kilku widocznych siniaków na twym
ciele – dodał, otwierając górną szufladę komody przy której
stał. Cały czas nie patrzył na żonę. Trzasnął wysuwaną
szufladą i otworzył drugą z nich. Wydobył ciężki pasek z samego
dna i skrupulatnie złożył go na pół. – Ale tym razem oberwiesz
i to mocno oberwiesz – przemówił i w końcu uraczył ją
spojrzeniem. – Nie będziesz bezkarnie podnosiła na mnie rąk. W
życiu na takie coś nie pozwolę – dodał i postąpił krok na
przód.
– Nie
– przemówiła Cyntia i pokręciła głową. – Nie tkniesz mnie.
Zatrzymał
się i z niedowierzaniem w głosie zapytał:
– Znowu
powiesz mi jakie są me mężowskie prawa? Lub inaczej. Powiesz mi
jakich praw nie mam?
Pani
Rodrigez pewnie wstała i odpowiedziała, ale takimi słowami jakich
Hektor nawet nie spodziewał się usłyszeć.
– Nie
zrobisz tego co zamierzasz, nie przez wzgląd na prawo, a dlatego, że
jestem w ciąży. Choć może powinnam pozbyć się tego dziecka,
skoro uważasz, że nawet jednym nie potrafię się zająć? –
rzekła pytająco i smutno zarazem, a potem skierowała się wolnymi
krokami do wyjścia z sypialni.