
Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 34: Na kartkach pamiętnika
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Hektor
miał mieszane uczucia, gdy dowiedział się, że po raz kolejny
zostanie ojcem. Z jednej strony się ucieszył, z drugiej odczuwał
niepokój. Kochał Marsela ponad życie i wiedział, że drugie
dziecko pokocha równie mocno. Uważał też, że małemu na dobre
wyjdzie, gdy będzie miał rodzeństwo, zwłaszcza, że brat albo
siostra będzie od chłopca młodsze jedynie o rok. Jednak, gdy
chodziło o dzieci, to po prostu chciał, by miały najlepszą matkę…
matkę na jaką zasługuje każde niewinne maleństwo. Uważał, że
Cyntia powinna poświęcać ich synowi każdą wolną chwilę, dbać
o niego ponad miarę, niepokoić się gdy jest w rękach obcych. Jego
żona niestety miała zupełnie inną wizję macierzyństwa i o
dziwo, Bastian ją popierał. Tyle, że Bastian jeszcze nie wiedział
o radosnej nowinie, że po raz kolejny zostanie wujkiem. Rodrigezowie
postanowili na jakiś czas utrzymać to w tajemnicy i wyznać
wszystkim, że spodziewają się drugiego dziecka, dopiero podczas
kolacji wigilijnej.
– A
co, chciałbyś ją zamknąć w czterech ścianach z dzieckiem? –
zakpił Brown, stojący przy komodzie z alkoholami. – To młoda
kobieta, potrzebuje żyć, cieszyć się, bawić.
– To
żona i matka, a nie panieneczka – warknął.
– Można
być w małżeństwie i nadal cieszyć się życiem. Spójrz na mnie.
Hektor
zmierzył rozanielonego Bastka, który właśnie wlewał w siebie
kolejny kieliszek.
– Nie
chcę, by ma żona brała z ciebie przykład.
– Nie
dziwię się, też bym wolał wierną i trzeźwą żonę.
– Boże,
że Julia cię jeszcze nie… z resztą nieważne. – Załamał się
i schował twarz w dłoniach.
– Jestem
twym jedynym przyjacielem na tym padole rodziny Montenegro, zacznij
mieć do mnie większy szacunek. Zacznij mnie doceniać.
– Doceniam
cię. – Rodrigez podniósł głowę i zmarszczył czoło. – I
naprawdę jestem ci wdzięczny. Jesteś naprawdę bezinteresowny.
– Tylko
w stosunku do ludzi, którzy wobec mnie zachowują się podobnie.
– Ale
nie ufasz mi. – To nie było pytanie, a typowe stwierdzenie.
– Skąd
ten wniosek?
– Umiem
nie tylko patrzeć, ale także widzieć.
– Nie
możesz mieć mi za złe dmuchania na zimne, wolę to niż się
sparzyć.
– Sugerujesz,
że wrzucę cię do ognia piekielnego, gdy na moment stracisz
czujność?
– Sugeruję,
że ktoś kto jest tak blisko Marty Montenegro z własnej,
nieprzymuszonej woli albo jest jej powiernikiem, albo jest jeszcze
groźniejszy od niej. – Bastek odłożył pusty kieliszek i
napełnił go ponownie.
Hektor
w głębokiej zadumie obserwował każdy ruch blondyna.
– Twoje
milczenie jest doskonałym potwierdzeniem mej teorii.
– Masz
jakiś dowód na swe teorie?
– Kilka,
czekam na list potwierdzający jedną z nich.
– I
co zrobisz, gdy wspomniany list zostanie dostarczony?
– Wyrwę
go z twych łap, bo zapewne już kontemplujesz jak go przejąć.
Hektor
uśmiechnął się, choć naprawdę był przelękniony inteligencji i
logiki Bastiana Browna. Najbardziej jednak obawiał się treści
wyczekiwanego listu.
– Nie
miałem zamiaru…
– Miałeś.
Spójrz mi w oczy i przyznaj, że miałeś. – Bastek pochylił się
i oparł dłonie o biurko, spojrzał Rodrigezowi w oczy.
– Dobrze,
przyznaję, że miałem, ale zapewniam cię, że nie mam nieczystych
intencji związanych z tobą, czy mą żoną.
– Dostrzegam
to. Teraz ich nie masz, ale czy na początku owych nie miałeś. Ja
pewności nie mam. – Usiadł wygodnie i splótł dłonie w
koszyczek na swojej szyi.
– Bastianie
Brownie, zna pan zasadę brutalnej gry prawda albo łamanie na
kole?
– Grozisz
mi inkwizycją? – zapytał rozbawiony. – Znowu mi grozisz –
zauważył. – Zawsze tak czynisz, gdy czujesz się zagrożony, ale
wiesz co? Ja ci nie zagrażam, nie mam zamiaru osuwać ci gruntu spod
nóg, dopóki ty odwdzięczasz się mnie i mej rodzinie tym samym.
– Wybacz,
twoje słowa mnie…
– Zaniepokoiły?
– zgadywał. – Dlaczego?
– Nie
lubię gdy ktoś doszukuje się w moim zachowaniu drugiego dna –
usiłował wyłgać się Hektor.
– Gdyby
tego drugiego dna nie było, to byś się nie obawiał.
– Nie
możesz tego wiedzieć.
– Masz
rację, nie mogę… zapewne nie powinienem, ale zeszliśmy z
głównego tematu. Cyntii daj nieco więcej wolności, mniej wymagaj,
bardziej jej pomagaj. Dzięki temu będzie szczęśliwsza. I nie
krytykuj jej na każdym kroku, częściej chwal.
– To
taki twój przepis na udane małżeństwo?
– Nie,
zapomniałem o najważniejszym składniku.
– Mianowicie?
– Piastunka.
– Nie,
nie zaufam…
– Cyntia
chciała się kształcić i podróżować. Sam ostatnio mi to
mówiłeś. Bez piastunki będzie to niemożliwe.
Ostatnio
to nie była w ciąży – cisnęło się na język Hektorowi.
Zaraz potem do niego dotarło, że pewnie jego żona już wtedy była
w ciąży, ale z pewnością jeszcze o tym nie wiedziała. Nagle
pojął jej humorki i zmiany nastrojów, a przede wszystkim tę nagłą
i wzmożoną ochotę na karmelki.
– A
ja ci powiedziałem co myślę o studiach. Zgodziłem się na semestr
w Londynie podczas podróży poślubnej, bo chciałem ją czymś
zająć, podczas gdy sam będę zajęty.
– Po
tym co mi ostatnio powiedziałeś, to obawiam się, że ty się
zwyczajnie boisz mieć wykształconą żonę.
– Nieprawda!
– warknął Rodrigez. – Niby czego miałbym się bać?
Bastek
się zaśmiał i odpowiedział:
– Ostatnio
gdy rozmawialiśmy o studiowaniu kobiet i ich prawie wyborczym, to
powiedziałeś, że jak damy paluszek, to łapę po sam łokieć nam
upierdolą.
– Nie
ująłem tego w ten sposób – wtrącił rozbawiony Hektor. – Ale
taka prawda. Jak tak dalej zmiany będą postępować, to za pół
wieku, może wiek, kobiety będą dyrektorami i prezesami, typ Don
Juana odejdzie w niepamięć i my, mężczyźni nie umiejący sobie
znaleźć w tym nowym, zmienionym świecie miejsca, nie chcąc być
zdradzanymi i utrzymywanymi przez kobiety podnóżkami, zaczniemy
mieć problemy z erekcją.
– Myślisz,
że będzie aż tak źle? – zagadną Bastian, udając przerażonego.
– Będzie
gorzej. Nie oszukujmy się, mężczyzna, bez ostatniego słowa w
domu, to nie mężczyzna. Nie będzie się tak czuł, nie będzie się
więc tak zachowywał.
– I
myślisz, że jakakolwiek kobieta wytrzymałaby z pantoflarzem,
dłużej niż moment?
– Nie
wiem, ale gdy nie będzie nikogo innego do wyboru, to czemu nie?
Świat nie znosi próżni, Bastian, a Ziemia musi kręcić się
kołem, co za tym idzie – małżeństwa muszą trwać, a dzieci się
rodzić. – Chwycił za szklankę pełną whisky i wypił do dna. –
Pytanie tylko, kiedy kobiety się tym znudzą? – zapytał
odkładając naczynie na blat biurka. – Teraz chcą prawa głosu w
rządzie i w domu, chcą decydować, zrównać się z mężczyznami i
nie dostrzegają tego, że tak naprawdę, to są z nami równe, tylko
po prostu inne i przez to ich przeznaczenie jest tak odmienne od
naszego. Kiedy już otrzymają to czego pragną, to niejedna zmieni
zdanie i po nabrojeniu zapragnie, by mąż nawrzeszczał albo
przełożył przez kolano i natrzaskał po siedzeniu, ale potem
wszystko za nią ponaprawiał, a nie zostawił z tym samą, umywając
rączki i mówiąc to nie mój problem, radź sobie sama. Nie
jestem prorokiem, ale gdybym był, to powiedziałbym, że kobiety
otrzymają kiedyś wolność, ale wraz z wolnością, poczują czym
jest prawdziwa samotność. Otóż nie można być wolnym i być w
związku, bo związek zawsze niewoli.
– A
więc twój pogląd wynika z troski o płeć piękną, tak?
– Gdybym
powiedział, że tylko i wyłącznie, tak, to byś uwierzył? –
zapytał.
Bastek
pokręcił głową.
– Właśnie
– skwitował Rodrigez. – Zamiast gdybać o czasach, których
żaden z nas nie dożyje, lepiej radujmy się z tego, iż żyjemy w
czasach w jakich żyjemy. Nie są doskonałe, ale przynajmniej nikt
mojej żony nie przyjmie na studia, ani nie zatrudni bez mej pisemnej
zgody.
– Racja
– przytaknął Brown i wstał, by przynieść czystą szklankę dla
siebie i karafkę, by mieć czym szkło napełnić. – Jednak nie
możesz wymagać od kobiety z wyższych sfer, by utonęła w
pieluchach. Chcesz więcej dzieci? To nie obrzydzaj jej
macierzyństwa.
Hektor
podrapał brew i zaczął zastanawiać się nad słowami blondyna.
Uznał, że skoro Cyntia jest w ciąży, to nie powinna się
przemęczać i musi mieć czas na wypoczynek. Pamiętał, że gdy
była brzemienna z Marselem, to bardzo często ucinała sobie
drzemki. Teraz, gdy tak głębiej nad tym wszystkim rozmyślał,
zatrudnienie piastunki zaczynało nabierać, nie tylko sensu, ale
nawet potrzeby.
– Nie
znam żadnej godnej zaufania.
– A
jeśli ci taką znajdę? – dopytywał Brown.
– To
by znaczyło, że musiałbym zaufać tobie.
– Już
niejednokrotnie udowodniłem, że możesz mi ufać.
– Tu
chodzi o zdrowie i bezpieczeństwo mego syna – przypomniał
Rodrigez.
– Tak
samo jak ty, chcę by był bezpieczny, cały i zdrowy. Przecież to
mój chrześniak. Jestem takim jego drugim ojcem.
– Muszę
iść do żony. – Rodrigez wstał, dopił drinka i odwrócił się
tyłem do Browna.
– Przemyśl
to jeszcze – usłyszał za swoimi plecami.
– Przemyślę
– szepnął pod nosem.
Hektor
Rodrigez po głębszym zastanowieniu się nad słowami Bastiana,
sprowadził pod swój dach starszą kobietę o surowym wyrazie
twarzy, ale miękkim i troskliwym sercu. Cyntia z miejsca ją
polubiła, choć Hektor miał nieodparte wrażenie, że jego żona
polubiłaby każdego, kto mógłby uwolnić ją od obowiązku
zajmowania się własnym synem. Bardzo chciałby się mylić, ale
zachowanie Cyntii odnośnie Marsela, ten znikąd bijący, ale wszem i
wobec wyczuwalny chłód, brak troski i irytacja przy każdym jego
kwileniu, mówiły same za siebie.
– Pokażą
mi państwo gdzie są rzeczy tego maleństwa. Ależ ty jesteś
słodki. – Teresa od razu chwyciła niemowlę za małą rączkę i
delikatnie pogładziła jej wierzch.
Marselek
na ten gest pokazał jaki to on jest duży i przeciągnął się w
swojej kołysce, by po chwili domagać się popłakiwaniem kołysania.
– Jego
trzeba pobujać, lubi to. – Hektor podszedł i stanął między
piastunką a swoją żoną. Zaczął poruszać delikatnie kołyską.
– Widzę,
tata cię rozpuścił, bo jak rozumiem pan jest ojcem, tak? –
zapytała starsza kobieta o czarnych jak heban włosach, którą do
hotelu sprowadził Damian Montenegro, a nie ogłoszenie, które w
rzeczywistości nigdy nie zostało nadane do lokalnej gazety.
– Tak
– odpowiedziała Cyntia, zajęta zakładaniem kolczyków, a Marsel,
jakby dla potwierdzenia tych słów, uśmiechnął się szeroko.
Mina
pani Rodrigez wskazywała niezadowolenie. Właściwie ostatnimi
czasy, wraz z nadejście chłodu i śniegu, humor młodej kobiety się
pogarszał. Bywały momenty, gdy przykładała otwartą dłoń do
brzucha i zastanawiała się jak pozbyć się tego dziecka. Bała się
przyjęcia znachorskich ziół poronnych, a do lekarza, w celu
pozbycia się problemu, udać się nie mogła, a wszystko przez jej
długi język.
Po
co ja mu mówiłam, że jestem w ciąży!? – wyrzucała często
samej sobie w myślach.
– To
zostawiamy panią z małym, a my… – zaczęła na głos, na moment
porzucając swoje myśli, ale mąż nie pozwolił jej dokończyć.
– Zaczekaj
moment. – Rodrigez zabrał dłoń żony ze swojej ręki, bo ta
właśnie chwyciła go pod ramie. – Przecież pani Teresie trzeba
wszystko pokazać, objaśnić, dogadać szczegóły.
– W
takim razie, ty wszystko załatw, a ja pójdę poszukać Julii. –
Cyntia musnęła męża w policzek, choć był to gest iście
wymuszony i zniknęła za drzwiami.
– Rozumiem,
że miałabym tutaj zamieszkać? – przerwała niezręczną cisze
piastunka.
– Tak,
tak byłoby najdogodniej, nigdy nie wiadomo kiedy będziemy panią
potrzebowali. – Uśmiechnął się dla zamaskowania prawdziwych
odczuć, z których zmieszania było najwięcej.
– Po
poznaniu pańskiej żony, doskonale pana rozumiem.
– Pierwsza
zasada, proszę nie obrażać mej żony. – Hektor splótł ręce na
piersi i wyprostował się, co uczyniło go kilka centymetrów
wyższym.
– Nie
śmiałabym obrażać pani, proszę pana.
– W
takim razie co miał znaczyć ten komentarz?
– Zwyczajnie
stwierdziłam, że pańska żona ma swawolne podejście do życia.
– Chwilami
aż zbyt swawolne. – Uśmiechnął się złośliwie. –
Przepraszam na moment. Niech pani go tak lula, ja za kilka chwil
wrócę, z żoną. – Opuścił pokój, pośpiesznie zszedł po
schodach i udał się do salonu, gdzie Cyntia popijała herbatę i
zajadała się swoimi ulubionymi rogalikami.
– Hektor?
– zdziwiła się. – Omówiłeś już wszystko z…
– Chodź
ze mną – przerwał jej nadal stojąc.
– Dlaczego?
– Powiedziałem,
żebyś poszła ze mną – warknął, ale nie krzyknął. Starał
się nie zwracać na siebie uwagi gości, choć uwadze szwagierki nie
uszedł poziom jego zdenerwowania.
– Dlaczego
na nią krzyczysz? – zapytała z pretensją Julia.
– Nie
wtrącaj się.
– Bastian,
niczego nie powiesz? – Zerknęła na męża, który właśnie szedł
ze spodkiem i filiżanką. Zasiadł przy stoliku, popił herbatkę i
spojrzał po twarzach wszystkich obecnych, którzy jak zwykle czegoś
od niego oczekiwali i to w chwili, gdy on pragnął mieć święty
spokój.
– Nie
wtrącaj się – przytaknął Hektorowi, ale na tyle cicho, by żona
się na niego nie rozgniewała.
– Przesłyszałam
się?
– Nie.
– Nie
wytrzymam w waszym towarzystwie ani minuty dłużej. – Julia wstała
i zasunęła po sobie krzesło, spojrzała z niekrytą odrazą na
szwagra, który się tym w ogóle nie przejął.
Mało
tego, uśmiechnął się do niej tak uroczo, że aż jej krew w
żyłach z gniewu zawrzała. Zirytowana pani Brown poczłapała w
stronę ogrodu, gdzie jej syn bawił się w białym, śnieżnym
puchu, pod czujnym okiem swojej piastunki.
– Cyntio,
por favor. – Hektor spojrzał na żonę znacząco.
– Trochę
za późno na proszę – wytknęła.
– Masz
racje. – Chwycił ją za ramie i lekko ścisnął.
Cyntia
spojrzała na niego zszokowana, ale postanowiła być uparta. Nie
chciała dać sobą rządzić na każdym kroku. Hektor, zirytowany
jej postawą, szarpnięciem zmusił ją do wstania na równe nogi.
– Co
ty wyprawiasz? – Spojrzała na niego niemal nienawistnie. –
Ludzie na nas patrzą. Nie czyń z nas widowiska.
– Boisz
się, że zakradnę twą fuchę?
– Słucham?
Zbliżył
swoją twarz do jej ucha i wysyczał:
– Przecież
widowiska to twoja specjalność.
– Puść
mnie – zażądała.
– Pójdziesz
ze mną.
– Gdy
mnie do tego przekonasz. – Starała się być nieugięta.
– Wydawało
mi się, że już przekonałem. – Zacisnął swoje palce mocniej na
jej ramieniu. Cyntia ugięła się pod wpływem nagłego bólu.
– Ponownie
robisz z nas widowisko. Chcesz by ludzie sobie myśleli, że mnie tak
traktujesz na co dzień, że mnie nie szanujesz? – Wystawiła
wojowniczo podbródek.
Ich
spojrzenia się spotkały. Hektora uścisk nieco zelżał, ale mina
Cyntii wcale nie uległa zmianie. Patrzyła niemalże nienawistnie na
swojego ślubnego i ledwie powstrzymywała samą siebie od tego, by
wymierzyć mu policzek albo skrzyczeć. Nie chciała jednak wywoływać
skandalu na oczach tych wszystkich gości.
– Moja
droga, biorąc pod uwagę, ile wazoników latało po tym salonie, gdy
ty miałaś humorki, to nawet jakbym cię teraz spoliczkował i tak
nie wyrównalibyśmy porachunków. Dlatego nie prowokuj mnie i chodź
ze mną, bo mogę…
– Lepiej
już zamilcz – warknęła. – Nie na darmo mówią, że mowa jest
srebrem, milczenie natomiast złotem. – Wyszarpnęła ramię z
uścisku męża.
– Czy
coś się stało? – zapytała Marta Montenegro, idąc w kierunku
córki i zięcia.
– Nic,
matko – odburknęła Cyntia, chwytając za suknie, nieco unosząc
przy tym jej przód. Ruszyła w kierunku schodów, następnie po
nich.
– Wydawało
mi się czy się kłócili? – zagadnęła Marta do swojego drugiego
zięcia.
– Wydawało
się – bąknął blondyn nieuprzejmie, odłożył filiżankę na
podstawek, następnie na stół i wyszedł na poszukiwanie żony i
syna.
– Dlaczego
się tak zachowujesz? – zapytał Rodrigez, zwalniając kroku.
Starał się być miły i nie pobrzmiewać pretensjami. Uważał, że
kłótnie na nic się zdadzą, a już z pewnością nie pomogą im
dojść do porozumienia.
Cyntia
przystanęła, na moment spuściła głowę, a potem spojrzała
pewnie w ciemne oczy Hektora.
– Wczoraj
chciałeś mnie zbić, a dziś usiłujesz być miły. Jak mam do tego
podchodzić? Ja już nie nadążam za twoimi humorami. Jesteś
bardziej zmienny niż pogoda – rzuciła – w kwietniu – dodała
po chwili.
Rodrigez
lekko się zaśmiał. Zamknął oczy, by choć na moment powściągnąć
rozbawienie, i patrząc z góry na rozgniewaną twarz żony,
oznajmił:
– Musisz
mi wybaczyć śmiech, ale... kochanie... no... z tymi humorkami, to
przygadał kocioł garnkowi.
– Przyganiał
– poprawiła go. – I być może masz rację, ale to ja jestem w
ciąży. Tak więc, to ja mam prawo do zmiennych nastrojów, a nie
ty.
– Zrozumiałem
– odparł i pokonał dystans dwóch kroków jaki dzielił go od
drzwi. Położył dłoń na klamce i nacisnął.
Rodrigez,
jak na dżentelmena przystało, puścił żonę przodem.
– Dziękuję,
mężu – powiedziała z taką przyganą, że Hektor aż zacisnął
szczęki i nimi zazgrzytał.
Nowo
zatrudniona piastunka Marsela, poinformowała ich, że chłopiec
właśnie zasnął.
– Przyprowadziłem
żonę, gdyż uznałem, że ona najlepiej pani wyjaśni jak
postępować z Marselem – przemówił zupełnie zwyczajnym tonem.
Nawet lekko się przy tym uśmiechnął.
Cyntia
wbiła w męża pytające i zarazem złowrogie spojrzenie.
– A
już myślałam, że jesteś niezastąpiony – odparła ze sztucznym
rozbawieniem. – Ojciec idealny, który nieustannie ma mi coś do
zarzucenia. To dlatego panią zatrudnił – rzuciła w kierunku
pokojówki.
– Jeśli
chcesz zaraz mogę tą panią zwolnić.
Teresa
poczuła się niezręcznie i wtrąciła do sprzeczki młodego
małżeństwa z dzieckiem:
– Państwo
wybaczą, ale może ja wyjdę. Wydaje mi się, że nie powinnam w tym
uczestniczyć.
– Lepiej
niech pani nie wychodzi – powiedział Hektor.
– Wie
pan, ja uważam, że państwo powinni sobie na osobności...
– Nie,
powiedziałem! – ryknął.
Cyntia
spojrzała na męża wzrokiem mówiącym no to żeś pokazał
klasę, nie ma co.
– Przepraszam
panią, po prostu żona jest w ciąży i wolałbym nie przebywać z
nią sam na sam, gdy oboje jesteśmy tacy wzburzeni. Jeszcze ręka by
mi poszła, dziecku bym zaszkodził i potem żałował – oznajmił
niemal jednym tchem, czym wprawił w nieprzychylne zdumienie obydwie
panie. – A co do ciebie, kochanie, to po prostu uważam, że skoro
kobieta sama nie potrafi zająć się własnym synem, to nich chociaż
zechce dać wskazówki obcej kobiecie, jak ma się nim zajmować. Do
widzenia, paniom. Zostawiam was same. – Opuścił pokój i cicho
zamknął za sobą drzwi, choć miał ochotę nimi trzasnąć i to
tak mocno, że nie tylko wyleciałyby z futryny, ale oderwały się
ze ściany wraz z nimi. Tak właściwie, to tylko śpiący Marsel
powstrzymał go przed okazaniem emocji.
– Widzę
mąż ma charakterek – zauważyła Teresa i uśmiechnęła się
lekko do swojej nowej pracodawczyni. Pierwszy raz była postawiona w
takiej sytuacji i liczyła na to, że to pani Rodrigez jakoś
przełamie pierwsze lody.
– Tak,
faktycznie ma, ale do obiadu mu przejdzie – zapewniła Cyntia. –
Te dwie komody są Marsela, staramy się nie ubierać go w koronki,
chyba, że jest jakaś uroczystość rodzinna. On nie za bardzo lubi
jak go coś gryzie pod szyją czy ogranicza mu ruchy. Niestety jest
bardzo marudny, lubi być noszony, wszystko go interesuje, tak więc
będzie pani miała dużo z nim pracy.
– Przepraszam,
że przerwę pani de Rodrigez, ale czy pani mąż jest tym młodszym
Rodrigezem, czy tym starszym?
– Młodszym.
– Syn
Carlosa, czy…
– Carlosa
i Heleny. Niestety nie było mi dane poznać teściów. Znam ich
tylko z opowieści.
– To
państwa pierwsze dziecko? – dopytywała dalej piastunka.
– Tak,
naturalne, że pierwsze. – Cyntia zaczynała się już irytować,
co nie uszło uwadze opiekunki.
– Proszę
mi wybaczyć, po prostu też tak sądziłam, jest pani niezwykle
młodziutka.
– Dziękuję.
– Wyraźnie się rozpromieniła pod wpływem otrzymanego
komplementu. – Niestety, upływające lata i na mnie wpływają.
Nikt z nas nie robi się coraz młodszy.
– To
prawda.
– A
pani ma dzieci? Zapewne już dorosłe, prawda? – przysiadła i
wskazała kobiecie fotel stojący po drugiej stronie niewielkiego
stoliczka.
– Miałam,
miałam syna. Dziś byłby już dorosły. Umarł jako dziecko.
– Przykro
mi. – Spuściła głowę i poczuła się głupio, iż w ogóle
przyszło jej do głowy zadawać tak osobiste pytania.
– Dzięki
temu wydarzeniu i braku możliwości, by mieć własne dzieci,
związałam swoje życie z opieką nad dziećmi innych.
– Liczę,
że zagrzeje pani u nas na długo miejsca.
– Także
na to liczę, pani Cyntio de Rodrigez.
– Montenegro
de Rodrigez – poprawiła, ale uprzejmie, z lekkim uśmiechem.
– Montenegro?
– powtórzyła z niedowierzaniem Teresa i poczuła jak uchodzi z
niej całe powietrze.
– Tak?
Czy coś w tym złego?
– Nie,
skąd? – skłamała i przywdziała na twarz sztuczny uśmiech,
dokładając przy tym wszelkich starań, by wyglądał on na szczery.
Teresa
wstała z fotela i podeszła do kołyski panicza. Spojrzała na
dziecko z troską i uwielbieniem. Patrzyła na małego Marsela w taki
sposób, jakby dla niej był on ósmym cudem świata.
Sambor
siedział w koszarach, przy zniszczonym biurku, zaczytywał się w
list informujący o wydarzeniach sprzed pond dwudziestu lat.
Wyczekiwał Williama, choć nie wiedział jak ma mu przekazać
wyczytane informacje. Liczył na to, że mężczyzna jak zwykle
spóźni się kilka godzin lub zawita do koszar w inny dzień,
tłumacząc się nawałem pracy i innymi obowiązkami. Tym razem
jednak, jak na złość, William był punktualny. Przeszedł próg i
stanął naprzeciw Ernesta.
– Co
to za informacje? – zapytał.
– Niech
pan usiądzie.
– Śpieszę
się. – Will nadal stał i ani myślał zajmować miejsce siedzące.
Za niespełna godzinę miał podawać obiad w restauracji i
podpisywać umowę o pracę.
– Nalegam,
by pan usiadł – Sambor nie ustępował.
– Dlaczegóż
to? – dopytywał zirytowany młodzieniec.
– Pamięta
pan, jak wspominałem, że jest pan bardziej podobny do Rodrigeza niż
by się to mogło wydawać?
– Nie
śmiałbym zapomnieć tak wyszukanego komplementu. – William w
końcu usiadł na starym, drewnianym krześle. Założył nogę na
nogę, a dłonie splecione w koszyczek położył na kolanie.
Wyczekiwał w udawanym skupieniu. W rzeczywistości mocno
niecierpliwił się, tak jak to miał w zwyczaju.
– Od
kilku dni staram się odtworzyć wydarzenia sprzed lat. Hektor
Rodrigez przyznał się, że zmienia kolor włosów, że nie używa
naturalnego. Wyjaśnił to, a ja obiecałem mu, że to wyjaśnienie
zostanie między nami, ale czuję się zobowiązany, tobie Will,
powiedzieć wszystko czegóż się dowiedział.
– Słucham?
– Rodrigez
powiedział, że jego matka miała romans z blondynem, prawdopodobnie
z lokajem. Jego ojciec ponoć zabił tego człowieka, na skutek
wypadku spowodowanego jazdą konno po alkoholu.
– To
prawda?
– Niektóre
fakty się zgadzają – przyznał Sambor. Wsparł łokcie na biurku
i przychylił się do Oldmana. – Autentycznie taki wypadek był,
tyle, że Carlos Rodrigez nie wjechał w jednego pracownika, a w
grupkę, konkretne w trzech.
– Może
nie chciał wzbudzać podejrzeń? – Willi uśmiechnął się
łobuzersko.
– Cieszę
się, że pana się żart trzyma. Mam przekonanie, że za moment
zrzędnie panu mina. Otóż wtedy jeden mężczyzna zginął, dwóch
zostało rannych. Tych dwoje żyje do dziś.
– Nie
rozumiem.
– Tylko
jeden z tych mężczyzn był blondynem i był nim pański ojciec,
Eryk Oldman.
– Słucham?
– Mam
podejrzenie, że Hektor Rodrigez i pan, jesteście przyrodnimi
braćmi.
– Niemożliwe
– oznajmił William, a jego oczy wskazywały na jawne zaskoczenie
zmieszane z czystym przerażeniem. – To nie może być prawda.
– Z
mego punktu widzenia może, ale to pan ma szanse, po rozmowie z
rodzicami, dowiedzieć się prawdy.
– Ja
znam prawdę. Jestem jedynakiem! Miałem kiedyś rodzeństwo, ale to
było dawno temu i to była dziewczynka! – wrzasnął wstając.
– Miał
pan rodzeństwo? – zdziwił się Sambor.
– Tak,
siostrę – odpowiedział niemal szeptem. – Matka nigdy się z tym
nie pogodziła, że z powodu braku na podstawowe rzeczy, takie jak
jedzenie, byli zmuszeni oddać małą do obcych ludzi. – Widać
było, że dla Williama jest to trudny temat.
– Przykro
mi, panie Oldman.
– Niepotrzebnie.
Prawie jej nie pamiętam, byłem dzieckiem, gdy się urodziła i
miała dwa tygodnie, gdy ją zabrali. Miała takie śliczne, ciemne,
falowane włoski.
– Porozmawia
pan z rodzicami? – powrócił do poprzedniego tematu Ernest, a jego
ton był niemal proszący.
– O
Rodrigezie? Oczywiście, że porozmawiam, ale najpierw muszę
porozmawiać z kimś innym i nie będzie to pozytywna rozmowa. –
William opuścił koszary i wsiadł na rower. Skierował się do
przyszłego pensjonatu, a niegdyś domu rodziny Montenegro, gdzie
Aurelia sprzątała piętro po remoncie. Nie wiedział jak ma jej
wyznać, że mała dziewczynka, jej siostrzenica o imieniu Anastazja
straciła życie, bo została niedopilnowana przez pierwszą żonę
Hektora, przez Isabel Solcman de Rodrigez.
Kiedy
William po wyjawieniu o kilka bolesnych faktów za dużo był
zmuszony podać Aurelii coś na uspokojenie i powrócić do pracy,
Bastian Brown kręcił się w okolicy salonu i wyczekiwał kuriera. W
końcu zjawił się mężczyzna z torbą przewieszoną przez ramię i
z listem zapieczętowanym i zaadresowanym do niego. Bastek otworzył
kopertę niechlujnie, rozdzierając ją w kilku miejscach i usiadł z
wrażenia, o mało nie zsuwając się z krzesła. Wstał energicznie
i wściekły wparował do gabinetu. Rzucił zapisaną kartkę papieru
na stół.
– Twój
ojciec znał Martę Montenegro – wypowiedział pewnie i usiadł
naprzeciw Rodrigeza. – Czekam na wyjaśnienia – dodał i wychylił
się do komody po karafkę. Szklanki już nie dosięgnął, dlatego
postanowił pić wprost z tego ładnie wykonanego naczynia.
Hektor
czytał list, było tam coś o otwarciu opery należącej niegdyś do
Carlosa Rodrigeza. Stronę dalej znalazł wydruk z gazety wraz ze
zdjęciem. Wziął lupę, przypatrzył się uważnie.
– Faktycznie,
siedzieli obok siebie – przytaknął Bastianowi, po czym dokładnie
zwinął na cztery kartkę wraz z wydrukiem i oddał ją Bastkowi.
– Nie
udawaj, że nie wiedziałeś, że się znali?
– Nie
udaję i zapewniam cię, że to istny przypadek. Mój ojciec unikał
ludzi pokroju Marty Montenegro. Z pewnością z własnej,
nieprzymuszonej woli, nie zasiadłby w jej towarzystwie, nawet gdyby
miał w tym jakiś interes.
– Nie
dam się nabrać, Rodrigez! – warknął Brown.
– Nie
nabieram cię.
– Wiem
czyim jesteś synem – syknął z odrazą, niczym jakiś jadowity
wąż.
– Ja
także, wszakże to żadna tajemnica.
– To
nie Helena Rodrigez cię urodziła, prawda?
Hektor
się zaśmiał, ale w sposób niezwykle skromny.
– Bastian,
cóż ty insynuujesz? – zapytał.
– Że
jesteś tym bękartem Marty.
– Nawet
jeślibym nim był, to by znaczyło, że urodziła mnie w latach
siedemdziesiątych, dziewiętnastego wieku. Bądźmy rozsądni, ile
ona miałaby wtedy lat? – Splótł ręce na piersi i wyczekiwał
odpowiedzi.
Bastek
spojrzał się na Hektora niezwykle chytrze.
– A
ile ta wiedźma ich ma? – Wzruszył ramionami.
– Jako
około dwudziestolatka urodziła Martina, łatwo więc zliczyć, że
nie ma więcej niż czterdzieści cztery lata. Ja mam niespełna
trzydzieści trzy, tak więc… z genetyki może i jesteś orłem,
ale z rachunków jesteś noga. Syn Marty Montenegro, którego także
poszukuję, na żądanie twej żony, będzie jakieś pięć lat ode
mnie młodszy.
– Cholera!
– przeklął Bastian.
– Choler!
– powtórzył po nim Hektor z niekrytą radością.
– Mniejsza
różnica dzieli cię z teściową niż z żoną – nagle zauważył
Brown.
Rodrigez
przytaknął z uśmiechem i trącił swoją szklanką o karafkę
trzymaną w dłoniach Bastka. Zrobił łyk, po czym zapytał:
– Jak
ty w ogóle mogłeś wpaść na tak poraniony pomysł, że ja z
własną siostrą...? Na Boga, Bastian? – Odetchnął głośno. –
No cóż, i tak cię lubię i dobrze, że jesteś czujny. Od dziś
będę o tobie mówił Bastian Brown nigdy nie śpi, zawsze na
posterunku.
– Dość
wygłupów, Rodrigez. – Położył łokcie na biurku. – Co jest z
tobą nie tak?
Hektor
wykonał podobny gest i pokręcił głową, zaciskając przy tym usta
w wąską kreskę.
– Nie
zamierzam odpowiadać na to pytanie.
– Ale
coś jest z tobą nie tak, przyznaj – nalegał.
Hektor
na wpół się uśmiechnął, spojrzał blondynowi w oczy i nie
zdejmując swojego wzroku, oddalił twarz, by się wygodnie oprzeć.
– Masz
racje, masz intuicję.
– Powiesz
co?
– Eee.
– Pokręcił głową. – Zapewniam, że nie musisz się mnie
obawiać. Jestem ojcem chrzestnym twego dziecka, nie skrzywdzę twej
rodziny. Ten chrzest nas złączył, po nim staliście się, nie
tylko rodziną mej żony, ale także moją, choć tak naprawdę, to
od zawsze czułem, że nią jesteście. Napijemy się?
– Napijemy
– przytaknął Bastek. – Ale się wygłupiłem, prawda? – Sam
się śmiał z siebie i czekał aż Rodrigez przyrządzi mu drinka.
Hektor
stał przodem do komody, na której stały szklanki i tyłem do
Browna. Wyjął z marynarki arszenik w płynnej postaci. Odkręcił
flakonik i wlał jego sporą zawartość do szklanki, potem bez
mrugnięcie okiem podał ją Bastianowi.
– Twoje
zdrowie. – Wskazał na kompana swoją szklanką i rozsiadł się
wygodnie w fotelu dyrektorskim.
William
powrócił do pensjonatu na ostatnią chwilę, gdyż właśnie
kucharz ustawiał wazy, wypełnione po brzegi przeróżnymi zupami,
na wózkach kelnerskich. Pośpiesznie więc przybrał uniform i
wrócił do pracy.
– Pan
Rodrigez wzywa kogoś – rzekła Gabriela. – Dzwonił – dodała
i wskazała pierw palcem na Williama, a potem na drzwi.
– W
takim razie niech ktoś inny zawiezie obiad! Nie rozdwoję się! –
krzyknął i wyszedł z kuchni.
Wszedł
do gabinetu Rodrigeza, będąc bardzo nie w humorze. Wbił wzrok w
twarz Hektora, jakby chciał zapamiętać jej każdy szczegół, a
potem szukać podobieństwa do siebie albo swego ojca. Nie znalazł
go, ale z doświadczenia wiedział, że rodzeństwo wcale nie musi
być do siebie podobne. Podobnie jak dziecko wcale nie ma obowiązku
być podobnym do rodziców, bo mogło przejąć cechy wyglądu i
charakteru po dalszych przodkach, nawet praprapradziadach.
– Czego
pan sobie życzy? – zapytał w końcu.
– Pokojówki,
szklanka wypadła mi z rąk – odpowiedział Hektor i wstał od
burka. Sam odsunął krzesło, by ułatwić kobiecie sprzątanie. –
Przyślij tu jakąś, por favor – dodał.
William
wyszedł, a Bastian przyglądał się uważnie zachowaniu szwagra i
wypił do dna ze swojej szklanki, na którą wcześniej zamienił się
z Rodrigezem, bo ten sam go o to prosił. Ten jednak zaraz po
umoczeniu ust, jakby naumyślne, wypuścił naczynie z dłoni. Dla
Browna było to bardzo dziwne, dlatego opuścił gabinet i zatrzymał
idącą w jego stronę pokojówkę.
– Zachowaj
odłamek szkła, albo nasączoną tym alkoholem ścierkę, proszę. –
Wsunął jej banknot między piersi, uśmiechnął się łobuzersko i
ruszył dalej.
– Jak
pan sobie życzy – powiedziała pod nosem rudowłosa, młodziuteńka
dziewczyna w czarno-białym uniformie.
Pod
wieczór, kiedy Hektor tłukł wazon za wazonem dla rozrywki i
wyładowania gniewu oraz rozładowania negatywnych emocji, Bastian
opuścił pokój wraz z Edwardem. Udawał, że idzie z małym na
spacer, w rzeczywistości chciał zobaczyć czy pokojówka wypełniła
zlecenie jakie jej powierzył. Spisała się na medal i podała mu
nakrętkę od słoika z płynem ze szklanki. Brown dał jej za to
kolejny banknot. Wciągnął znalezisko do strzykawki, ale przed
dokonaniem eksperymentu był zmuszony podrzucić gdzieś Edwarda.
Tego dnia piastunka małego musiała udać się na pogrzeb rodzinny,
więc miała wolne. Jak na złość wszystkie pokojówki także były
zawalone obowiązkami. Niespodziewanie na schodach spotkał Cyntię z
małym Marselem na rękach.
– A
gdzie pani Teresa? – zapytał.
– Mój
mąż dał jej każdą środę i niedzielę wolną.
– A
mogłabyś się nim chwilę zająć? – zapytał i chwycił rocznego
blondynka pod ramionkami. Przeniósł go przez całą długość
schodów.
– Oczywiście.
– Cyntia włożyła klucz do zamka. – Przebiorę tylko małego.
Pójdziemy na wieczorny, zimowy spacerek. Kto wie, może Hektor uda
się z nami – dodała jakby z nadzieją.
Widać
było, że już nie żywi do męża urazy i jedyne czego pragnie, to
się z nim pogodzić.
Bastian
pomógł jej z drzwiami, a ona zmierzwiła włosy siostrzeńca, który
już pewnie stał na tych swoich patyczkowatych nóżkach.
Trójką
weszli do pokoju, gdzie Cyntia sama przebrała małego w suche i
cieplejsze ubranko. Zagadnęła do Edwarda, który był bardzo
zafascynowany, na co dzień nieużywanym, pianinem. Miało
podniesione wieko, gdyż pokojówka po czyszczeniu zapomniała je
opuścić. Mały dotykał wszystkich możliwych klawiszy, wygrywając
okropną i hałaśliwą melodię, od której jego ciotkę zaczynała
boleć głowa. Jednak on sam, podobnie jak i jego kuzyn, na dźwięki
wydobywające się z instrumentu śmiali się od ucha do ucha.
W
końcu przestał grać, gdy Cyntia wyciągnęła do niego rękę.
Chwycił za nią, ale gdy tylko wyszli za drzwi, puścił ją.
Kobieta zajęła się poszukiwaniem klucza, a blondynek skierował
swoje małe, jeszcze tak niepewne kroczki w kierunku schodów.
Potknął się o dywan i stoczył po wszystkich stopniach, okalanych
czerwonym dywanem, aż na sam dół. W chwilę znaleźli się przy
nim niemal wszyscy, którzy znajdowali się w pobliżu.
– Odsuńcie
się! – warknął Hektor i przedostał się przez tłum.
Klęknął
i podłożył małemu swoją marynarkę pod głowę, a fularem
zdjętym spod szyi usiłował zatamować krwawienie ze skroni.
Dziecko było nieprzytomne.
– Wezwijcie
lekarza! – krzyknął do obecnych. – Natychmiast! – warknął i
przyłożył swoje dwa palce do szyi chłopca. Wyczuł słabnący
puls. – On umiera – dodał znacznie ciszej, z nutką szczerego
bólu i załamania w głosie.
Kiedy
mały Edward Brown toczył walkę z naturą, której ostateczną
nagrodą miało być jeszcze trochę życia na tym padole łez i
niepowodzeń, jego ojciec, Bastian, karmił znalezioną na brzegu
stawu kaczkę wprost ze strzykawki napełnionej cieczą, którą
otrzymał od pokojówki. Nie minęło dziesięć minut, a zwierzątko
umarło na jego oczach, konając w męczarniach, nie mogąc
zaczerpnąć powietrza.
– Skurwysyn
– syknął Brown. – Ale czemu zrezygnował? – zapytał samego
siebie i wrócił do pensjonatu, gdzie lekarz właśnie niósł na
rękach Edwarda i kierował się z nim do pokoju.
Zaniepokojony
Bastian pognał za elegancko ubranym mężczyzną i przez to zrównał
się z Hektorem, spojrzał na niego.
– Co
się stało? – zapytał. – Gdzie Julia?
– Mały
spadł ze schodów – wyznał Rodrigez i poklepał Browna po
ramieniu, jakby chciał mu w ten sposób dodać otuchy. – Idź z
lekarzem, ja muszę tylko coś załatwić i zaraz do ciebie przyjdę.
– Spojrzał Brownowi w oczy. – Bastian, będzie dobrze, musi być.
– Oddalił się od mężczyzny i chwycił żonę za ramię.
Zamierzał zaprowadzić ją do pokoju.
Nie
protestowała. W milczeniu podążała z dzieckiem na rękach,
starając się dotrzymać mężowi kroku.
Hektor
jeszcze przed drzwiami zabrał od niej syna. Przytulił Marsela do
siebie, trzymając go na jednej ręce, a drugą pchnął Cyntię do
środka.
– Jesteś
nieodpowiedzialna – zaczął, jednocześnie zamykając drzwi na
klucz.
W
pierwszej chwili miał ochotę dać jej w twarz, zaraz po uniesieniu
ręki jednak z tego zrezygnował. Przypomniał sobie, że jest w
ciąży, więc był zmuszony opuścić dłoń.
– Jeśli
ten mały umrze albo, co gorsza, zostanie kaleką, ty będziesz miała
to na sumieniu, a do mojego syna nie waż się więcej zbliżyć. –
Zabrał Marsela z sobą i zamknął drzwi.
– Nie
możesz mi go zabrać! – krzyknęła za mężem i wybiegła na
korytarz. – Nie możesz! – dodała jeszcze głośniej.
– Nie
mogę!? – Odwrócił się do niej i wykonał kilka kroków, by
zmniejszyć dystans jaki powstał między nimi. Spojrzał jej głęboko
w szmaragdowe oczy. – Przecież ty go nie chcesz! Nigdy go nie
chciałaś. Zawsze ci tylko przeszkadzał – oznajmił ze szczerym
smutkiem i łzami niefizycznego bólu na policzkach.
– To
mój syn.
– Nie,
moja droga. – Pokręcił energicznie głową. – On od zawsze był
mój, ty go tylko urodziłaś. – Odwrócił się do niej plecami i
ponownie ruszył przed siebie.
Nie
zareagował ani na jej krzyki, ani na płacz i błagania, w końcu
znalazł się przed drzwiami prowadzącym do jednego z wolnych
pokojów. Otworzył go i już miał przestąpić próg, gdy Cyntia
złapała go kurczowo za materiał koszuli.
– Hektor,
proszę. Porozmawiajmy.
– Nie
– odrzekł i wyszarpnął jednym ruchem ręki materiał z jej
drżącej dłoni. – Nie mamy już o czym. – Pchnął ją, by móc
zamknąć drzwi, po czym zasunął zasuwę.
Wciąż
trzymając niemowlę opatulone w białą, puchatą poduszkę, oparł
się o pobliską ścianę i osunął po niej. Kilka łez wypłynęło
spod jego przymkniętych powiek, a w sercu poczuł ukłucia drzazgami
wspomnień.
Hektor nie jest za miły dla Cyntii,ale moim zdanie pokazać wszystko piastunce powinni razem. Dobrze,że Hekt się jednak na nią zdecydował,bo w innym wypadku obawiam się,że Cyntia jeszcze bardziej wzbraniałaby się przed kolejnymi dziećmi.
OdpowiedzUsuńWill bratem Hektora ...trudno w to uwierzyć,jestem ciekawa czy to prawda.
Batian bardzo mądrze mówi i dość dobrze rozgryzł Rodrigeza. Hektor jest strasznie wredny dla Cyntii. W sumie powinien się płaszczyć i przepraszać za ostatnie akcje a on jest jeszcze gorszy.
OdpowiedzUsuńTa piastunka jakaś podejrzana mi się wydaje.
Willi bratem Hektora? Hmm w sumie jak Will zaczął mówić o tej siostrze to skojarzyła mi się z Laurą.
Bastek nie źle zaskoczył Hektora. Dobrze, że Hektor zdecydował się zatrunić piastunkę. William i Hektor braćmi??? Ciekawe czy to prawda?
OdpowiedzUsuńMi też pierwsze co przyszło do głowy to to, że siostrą Willa może być Laura.
Dobrze, ze Bastuś poradził Hektorowi zatrudnienie niani dla Marsela, to może Cyntia zdecyduje się jednak na kolejne dzecko. Bo czym bardziej Hektor naciskał na nią, żeby zajmowała się małym , tym bardziej Cyntia się przed tym wzbraniała. Tylko ta niania wydaje mi się jakaś podejrzana, tak wypytywała o Hektora i dużo już wiedziała.
OdpowiedzUsuńCzy to możliwe, żeby Hektor i William byli przyrodnimi braćmi, jestem ciekawa czy to prawda. No i może się okazać, że Laura to ta młodsza siostra Willa, którą oddali w dzieciństwie.
Już sama nie wiem, może jednak Bastian miał racje i Hektor jest jednak nieślubnym synem Marty, może podaje, że ma więcej lat, żeby wszystkich zmylić. Hektor czuje się zagrożony przez Browna i wygląda na to, że postanowił się go pozbyć za pomocą arszeniku, ciekawe czy mu się uda.
OdpowiedzUsuńWidzę, że Hektor ma jednak jakieś ludzkie uczucia i jednak zrezygnował z pomysłu otrucia Bastka. Co nie zmienia faktu, że jest podły...jak w ogóle mógł o czymś takim pomyśleć. (Swoją drogą Bastek mógł skrócić cierpienia tej żaby i nie patrzeć jak kona w męczarniach tylko ją po prostu dobić.)
OdpowiedzUsuńWypadek Edward to tak naprawdę nie Cyntii wina,on sam jej się wyrwał i pobiegł. Dobrze, że przeżył ten upadek.Hekt nie ma prawa odbierać Cyntii dziecka, jaką matką by nie była to zawsze matka a Marsel nie jest jego własnością, właściwie to nawet nie jest jego biologicznym synem.
Właśnie, dlaczego Hektor w ostatniej chwili zrezygnowała z otrucia Bastka, czyżby objaw ludzkich uczuć,a może chęć pokazania Brownowi, że w każdej chwili jak tylko będzie chciał, to może mu zrobić krzywdę.
OdpowiedzUsuńTeż uważam , że Cyntia nie jest winna wypadkowi małego Edwarda, to po prostu nieszczęśliwy wypadek. Mam nadzieję, że mały wyjdzie z tego bez szwanku. A Hektor nie ma prawa zabierać Marsela Cyntii, może nie najchętniej się nim zajmuje, ale jest jego matką.
To zdecydowanie było dziwne czyli, że Bastian domyślił się prawdy? Hektor jest zaginionym synem Marty? Czy po prostu był za blisko odnalezienia prawdy? Najpierw postanowił go otruć, a potem zrezygnował? Chwilowy przypływ ludzkich odruchów czy jak?
OdpowiedzUsuńHektor jest idiotą to nie była wina Cyntii, że Edward spadł ze schodów. To był wypadek, a wypadki się zdarzają.
Hektor troche przesadził zabierając Cyndi.To nie była wina Cyndi że Edward spadł ze schodów to był wypadek
OdpowiedzUsuńHektor nie miał prawa zabrać Marsela Cyntii, co prawda była nie odpowiedzialna co nie zmienia faktu że Cyntia jednak kocha Marsela. Zaraz starcie wątek i nie będę wiedział kto z kim spokrewniony i jak.
OdpowiedzUsuńŚwietna dyskusja Bastka i Hektora. Ta ich rozmowa przeistoczyła się w istną szermierkę słowną którą moim zdaniem wygrał Brown. Lubię takie zachowanie Bastka. Jego logiczne myślenie nieraz aż mnie powala, bo mimo, że go uwielbia to nadal nie mogę się przyzwyczaić do tego, że ten pijaczyna jest aż tak inteligentnym i ogarniętym człowiekiem.
OdpowiedzUsuńHektor jest okropny. W ogóle nie liczy się z Cyntią. Zabrał jej syna ? Co to miało być ? Upadek Edwarda to był wypadek. Przecież nie zrzuciła go ze schodów. Dzieciaki są ruchliwe. Czasami nie da się ich tak łatwo upilnować. Oczywiście, że Cyntia nie jest bez winy. No, ale to, co wygaduje Hektor to spora przesada. Ogólnie jest jakiś dziwny i mnie wkurza. Chciał otruć Bastka... Straszne... Nie rozumiem tylko dlaczego zrezygnował z tego pomysłu... ale to dobrze, że z niego zrezygnował.
Ciekawi mnie też wątek z przeszłości ojca Willa. Czuje, że to będzie ciekawa opowieść. Może wreszcie dowiemy się coś więcej o Hektorze i skąd on się w ogóle wziął.
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńHehe. Jak zawsze zaskoczyłeś mnie końcówką xD
Nie dziwię się, że Hektor tak bardzo zdenerwował się na Cyntię. W końcu to przez jej nieuwagę Edward spadł ze schodów, no ale Cyntia zamykała drzwi... No dobra. To nie zmienia faktu, że był pod jej opieką. Mam nadzieję, że małemu nic nie będzie.
,,On od zawsze był mój, ty go tylko urodziłaś. ’’ -----> te słowa zabolałyby każdą matkę. Nie rozumiem, jak Hektor mógł tak powiedzieć.
William i Hektor są przyrodnimi braćmi? A to nie spodziewałam się. Zastanawia mnie, czy to może okazać się prawdą, bo wszytko układa się w logiczną całość.
W sumie to nie dziwię się że zatrudnili piastunkę. Czasami naprawdę wydaje się, że Marsel jest obojętny dla Cyntii.
Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! :***
Maggie
Od razu polubiłam Teresę. Wydaje się być sympatyczna :)
OdpowiedzUsuńHektor nie powinien zabierać Cyntii dziecka, to nie jest jego własność. A upadek nie był winą Cyntii.
Dobrze, że Hektor zrezygnował z otrucia Bastiana, chociaż zastanawia mnie, dlaczego.
Zapraszam na nowe rozdziały:
http://amanna-crua.blogspot.com/
http://miecwlasnezycie.blogspot.com/
Ja też na miejscu Hektora obawiałabym się i byłabym niepewna, co do tej ciąży Cyntii. Co do niego pod tym względem nie mam żadnych wątpliwości, że byłby dobrym ojcem, ale Cyntia? Ona już przy jednym dziecku sobie nie radzi, a co dopiero przy dwójce. Jednak wciąż mam wrażenie, że nie pozwolisz, aby to dziecko się urodziło... Może jest ono mylne, ale strasznie mnie to niepokoi.
OdpowiedzUsuńBastek - wujek dobra rada. Nie wiem czemu, ale bawi mnie, gdy on próbuje komuś doradzać, a przecież ma słuszność i całkiem rozsądnie prawi. Lubię go. To się nadal nie zmieniło. Dlatego wkurzyło mnie niesamowicie to, że Hektor postanowił otruć Bastiana, a potem, z bliżej niewiadomego mi powodu, z tego zrezygnował. Ciekawe, czemu w ostatnim momencie zrezygnował.
Teresa wydaje się całkiem w porządku. Musi być ok, bo w innym wypadku Hektor chyba by jej nie zaufał.
Ah, biedny Edward. Tak, to wina Cyntii, ale też nie tak do końca. Wiadomo, że przy opiece nad dziećmi trzeba mieć oczy dookoła głowy i taki wypadek mógł przydarzyć się każdemu. Nawet Hektorowi.
Dlatego też wkurzył mnie, gdy zabrał żonie dziecko. Toż to okrutne było. Jak tak można?
I on, i Will mają okazać się rodzeństwem? Nie wierzę w to! I mam nadzieję, że cała ta teoria weźmie w łeb.
Masz dobre wrażenie, te niepokojące, że to dziecko się nie narodzi. Znaczy Kubuś (Diego) przyjdzie na świat, ale na tyle przedwcześnie, że nie będzie miał szansy na to by przeżyć. Nawet dziś tak wczesny wcześniak by nie przeżył, przecież to kilkunastotygodniowy płód. Śmierć Diega... właściwie strata Diega... strata dziecka jest mi potrzebna do tego by Cyntia coś zrozumiała, by zmiana jej zachowania w stosunku do Marsela nie wynikła znikąd.
UsuńBo Bastian ma właśnie taki być, on ma bawić, śmieszyć, ale też na swój sposób intrygować i sprawiać taki szok pod tytułem "taki bumelant, a taki inteligent". I też go lubię i Hektor też go lubi. W ogóle Bastek jako pierwszy rozwikła zagadkę, a przynajmniej jej część i uczyni to już w tym nowym rozdziale co ja go poprawiam, albo w kolejnym (zobaczę jaka będzie długość, czy warto w ten to wciskać).
Teresę przyprowadził Damian, a Damianowi zaufał Hektor bo wiedział, że wujaszek nie skrzywdziłby dziecka swojej ukochanej bratanicy. Teresa jednak nie pojawiła się tak do końca bez powodu w tym miejscu i ona także ma swoją historię.
O dziecko się nie martw. Hektor zaraz je odda żonie, przemyśli sprawę, i też Charlie na niego wpłynie. Bo Charlie nie pozwoli Rodrigezowi skrzywdzić żony, nigdy.
Faktycznie biedny Edek, ale wyliże się, choć jego upadek ze schodów rzuci nieco światła na pewną sprawę.
On i William - ta teoria bardzo szybko runie, ale musiałem zapętlić by ludność czytająca się zastanawiała i trochę zaniepokoiła.
Pozdrawiam i podziwiam, że tak szybko poszło ci nadrabianie tego opowiadania.
Kubusia chcesz uśmiercić? Nie lubię cię :( Nie no śmieję się, to może być interesujące, ale póki co nie potrafię sobie wyobrazić, aby ta śmierć miała wnieść coś pozytywnego. Cyntia może i coś zrozumie, ale to i tak dość okrutna metoda.
UsuńJa nigdy w Bastiana nie wątpiłam i wcale mnie nie dziwi, że jako pierwszy rozwiąże zagadkę. To bystry chłopak jest!
No to ja jestem ciekawa tej historii, jaką niesie za sobą Teresa.
Bo jak coś jest dobre i interesujące to czyta się z ogromną przyjemnością i nie idzie się oderwać choćby na chwilkę! W każdym razie ja zdążyłam przeczytać te zaległe rozdziały już w zeszłym tygodniu, ale jak zwykle nie mogłam się zmobilizować, aby je skomentować i z tym przybywam dopiero teraz.
Teresa jest matką Cyntii, mam rację? :) To jak "z uwielbieniem" patrzyła na dziecko, coś musi oznaczać. Dodatkowo, bardzo zaskoczyła się, gdy Cyntia wyjawiła jej swoje panieńskie nazwisko.
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa tego, czemu Hektor postanowił łaskawie nie uśmiercać Bastiana. Rodrigez jest psychiczny skoro nosi przy sobie arszenik... I jeszcze chciał go podać Bastianowi? Jednej z najlepszych postaci? To skandal :)
Nieprzyjemny ten wypadek Edwarda. Nie mogę posądzać za to tylko i wyłącznie Cyntii - prawdą jest, że dziecko znajdowało się pod jej uwagą, ale przecież każdemu zdarzy się chwila nieuwagi. Cyntia bardzo lubi Edwarda, więc na pewno nie chciałaby żeby stała mu się krzywda. Współczuję jej, bo teraz każdy stwierdzi, że to przez nią doszło do tego wypadku (co jest prawdą tylko częściową - Bastian również mógł wziąć ze sobą dziecko).
Cieszę się, że William i Hektor jednak nie będą braćmi. To byłoby zbyt skomplikowane.
Pozdrawiam
amandiolabadeo.blogspot.com