wtorek, 4 października 2016

Rozdział 35: Drzazgi na sercu


Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem  Rozdział 34: Na kartkach pamiętnika

Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek

Hektor miał mieszane uczucia, gdy dowiedział się, że po raz kolejny zostanie ojcem. Z jednej strony się ucieszył, z drugiej odczuwał niepokój. Kochał Marsela ponad życie i wiedział, że drugie dziecko pokocha równie mocno. Uważał też, że małemu na dobre wyjdzie, gdy będzie miał rodzeństwo, zwłaszcza, że brat albo siostra będzie od chłopca młodsze jedynie o rok. Jednak, gdy chodziło o dzieci, to po prostu chciał, by miały najlepszą matkę… matkę na jaką zasługuje każde niewinne maleństwo. Uważał, że Cyntia powinna poświęcać ich synowi każdą wolną chwilę, dbać o niego ponad miarę, niepokoić się gdy jest w rękach obcych. Jego żona niestety miała zupełnie inną wizję macierzyństwa i o dziwo, Bastian ją popierał. Tyle, że Bastian jeszcze nie wiedział o radosnej nowinie, że po raz kolejny zostanie wujkiem. Rodrigezowie postanowili na jakiś czas utrzymać to w tajemnicy i wyznać wszystkim, że spodziewają się drugiego dziecka, dopiero podczas kolacji wigilijnej.
A co, chciałbyś ją zamknąć w czterech ścianach z dzieckiem? – zakpił Brown, stojący przy komodzie z alkoholami. – To młoda kobieta, potrzebuje żyć, cieszyć się, bawić.
To żona i matka, a nie panieneczka – warknął.
Można być w małżeństwie i nadal cieszyć się życiem. Spójrz na mnie.
Hektor zmierzył rozanielonego Bastka, który właśnie wlewał w siebie kolejny kieliszek.
Nie chcę, by ma żona brała z ciebie przykład.
Nie dziwię się, też bym wolał wierną i trzeźwą żonę.
Boże, że Julia cię jeszcze nie… z resztą nieważne. – Załamał się i schował twarz w dłoniach.
Jestem twym jedynym przyjacielem na tym padole rodziny Montenegro, zacznij mieć do mnie większy szacunek. Zacznij mnie doceniać.
Doceniam cię. – Rodrigez podniósł głowę i zmarszczył czoło. – I naprawdę jestem ci wdzięczny. Jesteś naprawdę bezinteresowny.
Tylko w stosunku do ludzi, którzy wobec mnie zachowują się podobnie.
Ale nie ufasz mi. – To nie było pytanie, a typowe stwierdzenie.
Skąd ten wniosek?
Umiem nie tylko patrzeć, ale także widzieć.
Nie możesz mieć mi za złe dmuchania na zimne, wolę to niż się sparzyć.
Sugerujesz, że wrzucę cię do ognia piekielnego, gdy na moment stracisz czujność?
Sugeruję, że ktoś kto jest tak blisko Marty Montenegro z własnej, nieprzymuszonej woli albo jest jej powiernikiem, albo jest jeszcze groźniejszy od niej. – Bastek odłożył pusty kieliszek i napełnił go ponownie.
Hektor w głębokiej zadumie obserwował każdy ruch blondyna.
Twoje milczenie jest doskonałym potwierdzeniem mej teorii.
Masz jakiś dowód na swe teorie?
Kilka, czekam na list potwierdzający jedną z nich.
I co zrobisz, gdy wspomniany list zostanie dostarczony?
Wyrwę go z twych łap, bo zapewne już kontemplujesz jak go przejąć.
Hektor uśmiechnął się, choć naprawdę był przelękniony inteligencji i logiki Bastiana Browna. Najbardziej jednak obawiał się treści wyczekiwanego listu.
Nie miałem zamiaru…
Miałeś. Spójrz mi w oczy i przyznaj, że miałeś. – Bastek pochylił się i oparł dłonie o biurko, spojrzał Rodrigezowi w oczy.
Dobrze, przyznaję, że miałem, ale zapewniam cię, że nie mam nieczystych intencji związanych z tobą, czy mą żoną.
Dostrzegam to. Teraz ich nie masz, ale czy na początku owych nie miałeś. Ja pewności nie mam. – Usiadł wygodnie i splótł dłonie w koszyczek na swojej szyi.
Bastianie Brownie, zna pan zasadę brutalnej gry prawda albo łamanie na kole?
Grozisz mi inkwizycją? – zapytał rozbawiony. – Znowu mi grozisz – zauważył. – Zawsze tak czynisz, gdy czujesz się zagrożony, ale wiesz co? Ja ci nie zagrażam, nie mam zamiaru osuwać ci gruntu spod nóg, dopóki ty odwdzięczasz się mnie i mej rodzinie tym samym.
Wybacz, twoje słowa mnie…
Zaniepokoiły? – zgadywał. – Dlaczego?
Nie lubię gdy ktoś doszukuje się w moim zachowaniu drugiego dna – usiłował wyłgać się Hektor.
Gdyby tego drugiego dna nie było, to byś się nie obawiał.
Nie możesz tego wiedzieć.
Masz rację, nie mogę… zapewne nie powinienem, ale zeszliśmy z głównego tematu. Cyntii daj nieco więcej wolności, mniej wymagaj, bardziej jej pomagaj. Dzięki temu będzie szczęśliwsza. I nie krytykuj jej na każdym kroku, częściej chwal.
To taki twój przepis na udane małżeństwo?
Nie, zapomniałem o najważniejszym składniku.
Mianowicie?
Piastunka.
Nie, nie zaufam…
Cyntia chciała się kształcić i podróżować. Sam ostatnio mi to mówiłeś. Bez piastunki będzie to niemożliwe.
Ostatnio to nie była w ciąży – cisnęło się na język Hektorowi. Zaraz potem do niego dotarło, że pewnie jego żona już wtedy była w ciąży, ale z pewnością jeszcze o tym nie wiedziała. Nagle pojął jej humorki i zmiany nastrojów, a przede wszystkim tę nagłą i wzmożoną ochotę na karmelki.
A ja ci powiedziałem co myślę o studiach. Zgodziłem się na semestr w Londynie podczas podróży poślubnej, bo chciałem ją czymś zająć, podczas gdy sam będę zajęty.
Po tym co mi ostatnio powiedziałeś, to obawiam się, że ty się zwyczajnie boisz mieć wykształconą żonę.
Nieprawda! – warknął Rodrigez. – Niby czego miałbym się bać?
Bastek się zaśmiał i odpowiedział:
Ostatnio gdy rozmawialiśmy o studiowaniu kobiet i ich prawie wyborczym, to powiedziałeś, że jak damy paluszek, to łapę po sam łokieć nam upierdolą.
Nie ująłem tego w ten sposób – wtrącił rozbawiony Hektor. – Ale taka prawda. Jak tak dalej zmiany będą postępować, to za pół wieku, może wiek, kobiety będą dyrektorami i prezesami, typ Don Juana odejdzie w niepamięć i my, mężczyźni nie umiejący sobie znaleźć w tym nowym, zmienionym świecie miejsca, nie chcąc być zdradzanymi i utrzymywanymi przez kobiety podnóżkami, zaczniemy mieć problemy z erekcją.
Myślisz, że będzie aż tak źle? – zagadną Bastian, udając przerażonego.
Będzie gorzej. Nie oszukujmy się, mężczyzna, bez ostatniego słowa w domu, to nie mężczyzna. Nie będzie się tak czuł, nie będzie się więc tak zachowywał.
I myślisz, że jakakolwiek kobieta wytrzymałaby z pantoflarzem, dłużej niż moment?
Nie wiem, ale gdy nie będzie nikogo innego do wyboru, to czemu nie? Świat nie znosi próżni, Bastian, a Ziemia musi kręcić się kołem, co za tym idzie – małżeństwa muszą trwać, a dzieci się rodzić. – Chwycił za szklankę pełną whisky i wypił do dna. – Pytanie tylko, kiedy kobiety się tym znudzą? – zapytał odkładając naczynie na blat biurka. – Teraz chcą prawa głosu w rządzie i w domu, chcą decydować, zrównać się z mężczyznami i nie dostrzegają tego, że tak naprawdę, to są z nami równe, tylko po prostu inne i przez to ich przeznaczenie jest tak odmienne od naszego. Kiedy już otrzymają to czego pragną, to niejedna zmieni zdanie i po nabrojeniu zapragnie, by mąż nawrzeszczał albo przełożył przez kolano i natrzaskał po siedzeniu, ale potem wszystko za nią ponaprawiał, a nie zostawił z tym samą, umywając rączki i mówiąc to nie mój problem, radź sobie sama. Nie jestem prorokiem, ale gdybym był, to powiedziałbym, że kobiety otrzymają kiedyś wolność, ale wraz z wolnością, poczują czym jest prawdziwa samotność. Otóż nie można być wolnym i być w związku, bo związek zawsze niewoli.
A więc twój pogląd wynika z troski o płeć piękną, tak?
Gdybym powiedział, że tylko i wyłącznie, tak, to byś uwierzył? – zapytał.
Bastek pokręcił głową.
Właśnie – skwitował Rodrigez. – Zamiast gdybać o czasach, których żaden z nas nie dożyje, lepiej radujmy się z tego, iż żyjemy w czasach w jakich żyjemy. Nie są doskonałe, ale przynajmniej nikt mojej żony nie przyjmie na studia, ani nie zatrudni bez mej pisemnej zgody.
Racja – przytaknął Brown i wstał, by przynieść czystą szklankę dla siebie i karafkę, by mieć czym szkło napełnić. – Jednak nie możesz wymagać od kobiety z wyższych sfer, by utonęła w pieluchach. Chcesz więcej dzieci? To nie obrzydzaj jej macierzyństwa.
Hektor podrapał brew i zaczął zastanawiać się nad słowami blondyna. Uznał, że skoro Cyntia jest w ciąży, to nie powinna się przemęczać i musi mieć czas na wypoczynek. Pamiętał, że gdy była brzemienna z Marselem, to bardzo często ucinała sobie drzemki. Teraz, gdy tak głębiej nad tym wszystkim rozmyślał, zatrudnienie piastunki zaczynało nabierać, nie tylko sensu, ale nawet potrzeby.
Nie znam żadnej godnej zaufania.
A jeśli ci taką znajdę? – dopytywał Brown.
To by znaczyło, że musiałbym zaufać tobie.
Już niejednokrotnie udowodniłem, że możesz mi ufać.
Tu chodzi o zdrowie i bezpieczeństwo mego syna – przypomniał Rodrigez.
Tak samo jak ty, chcę by był bezpieczny, cały i zdrowy. Przecież to mój chrześniak. Jestem takim jego drugim ojcem.
Muszę iść do żony. – Rodrigez wstał, dopił drinka i odwrócił się tyłem do Browna.
Przemyśl to jeszcze – usłyszał za swoimi plecami.
Przemyślę – szepnął pod nosem.

Hektor Rodrigez po głębszym zastanowieniu się nad słowami Bastiana, sprowadził pod swój dach starszą kobietę o surowym wyrazie twarzy, ale miękkim i troskliwym sercu. Cyntia z miejsca ją polubiła, choć Hektor miał nieodparte wrażenie, że jego żona polubiłaby każdego, kto mógłby uwolnić ją od obowiązku zajmowania się własnym synem. Bardzo chciałby się mylić, ale zachowanie Cyntii odnośnie Marsela, ten znikąd bijący, ale wszem i wobec wyczuwalny chłód, brak troski i irytacja przy każdym jego kwileniu, mówiły same za siebie.
Pokażą mi państwo gdzie są rzeczy tego maleństwa. Ależ ty jesteś słodki. – Teresa od razu chwyciła niemowlę za małą rączkę i delikatnie pogładziła jej wierzch.
Marselek na ten gest pokazał jaki to on jest duży i przeciągnął się w swojej kołysce, by po chwili domagać się popłakiwaniem kołysania.
Jego trzeba pobujać, lubi to. – Hektor podszedł i stanął między piastunką a swoją żoną. Zaczął poruszać delikatnie kołyską.
Widzę, tata cię rozpuścił, bo jak rozumiem pan jest ojcem, tak? – zapytała starsza kobieta o czarnych jak heban włosach, którą do hotelu sprowadził Damian Montenegro, a nie ogłoszenie, które w rzeczywistości nigdy nie zostało nadane do lokalnej gazety.
Tak – odpowiedziała Cyntia, zajęta zakładaniem kolczyków, a Marsel, jakby dla potwierdzenia tych słów, uśmiechnął się szeroko.
Mina pani Rodrigez wskazywała niezadowolenie. Właściwie ostatnimi czasy, wraz z nadejście chłodu i śniegu, humor młodej kobiety się pogarszał. Bywały momenty, gdy przykładała otwartą dłoń do brzucha i zastanawiała się jak pozbyć się tego dziecka. Bała się przyjęcia znachorskich ziół poronnych, a do lekarza, w celu pozbycia się problemu, udać się nie mogła, a wszystko przez jej długi język.
Po co ja mu mówiłam, że jestem w ciąży!? – wyrzucała często samej sobie w myślach.
To zostawiamy panią z małym, a my… – zaczęła na głos, na moment porzucając swoje myśli, ale mąż nie pozwolił jej dokończyć.
Zaczekaj moment. – Rodrigez zabrał dłoń żony ze swojej ręki, bo ta właśnie chwyciła go pod ramie. – Przecież pani Teresie trzeba wszystko pokazać, objaśnić, dogadać szczegóły.
W takim razie, ty wszystko załatw, a ja pójdę poszukać Julii. – Cyntia musnęła męża w policzek, choć był to gest iście wymuszony i zniknęła za drzwiami.
Rozumiem, że miałabym tutaj zamieszkać? – przerwała niezręczną cisze piastunka.
Tak, tak byłoby najdogodniej, nigdy nie wiadomo kiedy będziemy panią potrzebowali. – Uśmiechnął się dla zamaskowania prawdziwych odczuć, z których zmieszania było najwięcej.
Po poznaniu pańskiej żony, doskonale pana rozumiem.
Pierwsza zasada, proszę nie obrażać mej żony. – Hektor splótł ręce na piersi i wyprostował się, co uczyniło go kilka centymetrów wyższym.
Nie śmiałabym obrażać pani, proszę pana.
W takim razie co miał znaczyć ten komentarz?
Zwyczajnie stwierdziłam, że pańska żona ma swawolne podejście do życia.
Chwilami aż zbyt swawolne. – Uśmiechnął się złośliwie. – Przepraszam na moment. Niech pani go tak lula, ja za kilka chwil wrócę, z żoną. – Opuścił pokój, pośpiesznie zszedł po schodach i udał się do salonu, gdzie Cyntia popijała herbatę i zajadała się swoimi ulubionymi rogalikami.
Hektor? – zdziwiła się. – Omówiłeś już wszystko z…
Chodź ze mną – przerwał jej nadal stojąc.
Dlaczego?
Powiedziałem, żebyś poszła ze mną – warknął, ale nie krzyknął. Starał się nie zwracać na siebie uwagi gości, choć uwadze szwagierki nie uszedł poziom jego zdenerwowania.
Dlaczego na nią krzyczysz? – zapytała z pretensją Julia.
Nie wtrącaj się.
Bastian, niczego nie powiesz? – Zerknęła na męża, który właśnie szedł ze spodkiem i filiżanką. Zasiadł przy stoliku, popił herbatkę i spojrzał po twarzach wszystkich obecnych, którzy jak zwykle czegoś od niego oczekiwali i to w chwili, gdy on pragnął mieć święty spokój.
Nie wtrącaj się – przytaknął Hektorowi, ale na tyle cicho, by żona się na niego nie rozgniewała.
Przesłyszałam się?
Nie.
Nie wytrzymam w waszym towarzystwie ani minuty dłużej. – Julia wstała i zasunęła po sobie krzesło, spojrzała z niekrytą odrazą na szwagra, który się tym w ogóle nie przejął.
Mało tego, uśmiechnął się do niej tak uroczo, że aż jej krew w żyłach z gniewu zawrzała. Zirytowana pani Brown poczłapała w stronę ogrodu, gdzie jej syn bawił się w białym, śnieżnym puchu, pod czujnym okiem swojej piastunki.
Cyntio, por favor. – Hektor spojrzał na żonę znacząco.
Trochę za późno na proszę – wytknęła.
Masz racje. – Chwycił ją za ramie i lekko ścisnął.
Cyntia spojrzała na niego zszokowana, ale postanowiła być uparta. Nie chciała dać sobą rządzić na każdym kroku. Hektor, zirytowany jej postawą, szarpnięciem zmusił ją do wstania na równe nogi.
Co ty wyprawiasz? – Spojrzała na niego niemal nienawistnie. – Ludzie na nas patrzą. Nie czyń z nas widowiska.
Boisz się, że zakradnę twą fuchę?
Słucham?
Zbliżył swoją twarz do jej ucha i wysyczał:
Przecież widowiska to twoja specjalność.
Puść mnie – zażądała.
Pójdziesz ze mną.
Gdy mnie do tego przekonasz. – Starała się być nieugięta.
Wydawało mi się, że już przekonałem. – Zacisnął swoje palce mocniej na jej ramieniu. Cyntia ugięła się pod wpływem nagłego bólu.
Ponownie robisz z nas widowisko. Chcesz by ludzie sobie myśleli, że mnie tak traktujesz na co dzień, że mnie nie szanujesz? – Wystawiła wojowniczo podbródek.
Ich spojrzenia się spotkały. Hektora uścisk nieco zelżał, ale mina Cyntii wcale nie uległa zmianie. Patrzyła niemalże nienawistnie na swojego ślubnego i ledwie powstrzymywała samą siebie od tego, by wymierzyć mu policzek albo skrzyczeć. Nie chciała jednak wywoływać skandalu na oczach tych wszystkich gości.
Moja droga, biorąc pod uwagę, ile wazoników latało po tym salonie, gdy ty miałaś humorki, to nawet jakbym cię teraz spoliczkował i tak nie wyrównalibyśmy porachunków. Dlatego nie prowokuj mnie i chodź ze mną, bo mogę…
Lepiej już zamilcz – warknęła. – Nie na darmo mówią, że mowa jest srebrem, milczenie natomiast złotem. – Wyszarpnęła ramię z uścisku męża.
Czy coś się stało? – zapytała Marta Montenegro, idąc w kierunku córki i zięcia.
Nic, matko – odburknęła Cyntia, chwytając za suknie, nieco unosząc przy tym jej przód. Ruszyła w kierunku schodów, następnie po nich.
Wydawało mi się czy się kłócili? – zagadnęła Marta do swojego drugiego zięcia.
Wydawało się – bąknął blondyn nieuprzejmie, odłożył filiżankę na podstawek, następnie na stół i wyszedł na poszukiwanie żony i syna.

Dlaczego się tak zachowujesz? – zapytał Rodrigez, zwalniając kroku. Starał się być miły i nie pobrzmiewać pretensjami. Uważał, że kłótnie na nic się zdadzą, a już z pewnością nie pomogą im dojść do porozumienia.
Cyntia przystanęła, na moment spuściła głowę, a potem spojrzała pewnie w ciemne oczy Hektora.
Wczoraj chciałeś mnie zbić, a dziś usiłujesz być miły. Jak mam do tego podchodzić? Ja już nie nadążam za twoimi humorami. Jesteś bardziej zmienny niż pogoda – rzuciła – w kwietniu – dodała po chwili.
Rodrigez lekko się zaśmiał. Zamknął oczy, by choć na moment powściągnąć rozbawienie, i patrząc z góry na rozgniewaną twarz żony, oznajmił:
Musisz mi wybaczyć śmiech, ale... kochanie... no... z tymi humorkami, to przygadał kocioł garnkowi.
Przyganiał – poprawiła go. – I być może masz rację, ale to ja jestem w ciąży. Tak więc, to ja mam prawo do zmiennych nastrojów, a nie ty.
Zrozumiałem – odparł i pokonał dystans dwóch kroków jaki dzielił go od drzwi. Położył dłoń na klamce i nacisnął.
Rodrigez, jak na dżentelmena przystało, puścił żonę przodem.
Dziękuję, mężu – powiedziała z taką przyganą, że Hektor aż zacisnął szczęki i nimi zazgrzytał.
Nowo zatrudniona piastunka Marsela, poinformowała ich, że chłopiec właśnie zasnął.
Przyprowadziłem żonę, gdyż uznałem, że ona najlepiej pani wyjaśni jak postępować z Marselem – przemówił zupełnie zwyczajnym tonem. Nawet lekko się przy tym uśmiechnął.
Cyntia wbiła w męża pytające i zarazem złowrogie spojrzenie.
A już myślałam, że jesteś niezastąpiony – odparła ze sztucznym rozbawieniem. – Ojciec idealny, który nieustannie ma mi coś do zarzucenia. To dlatego panią zatrudnił – rzuciła w kierunku pokojówki.
Jeśli chcesz zaraz mogę tą panią zwolnić.
Teresa poczuła się niezręcznie i wtrąciła do sprzeczki młodego małżeństwa z dzieckiem:
Państwo wybaczą, ale może ja wyjdę. Wydaje mi się, że nie powinnam w tym uczestniczyć.
Lepiej niech pani nie wychodzi – powiedział Hektor.
Wie pan, ja uważam, że państwo powinni sobie na osobności...
Nie, powiedziałem! – ryknął.
Cyntia spojrzała na męża wzrokiem mówiącym no to żeś pokazał klasę, nie ma co.
Przepraszam panią, po prostu żona jest w ciąży i wolałbym nie przebywać z nią sam na sam, gdy oboje jesteśmy tacy wzburzeni. Jeszcze ręka by mi poszła, dziecku bym zaszkodził i potem żałował – oznajmił niemal jednym tchem, czym wprawił w nieprzychylne zdumienie obydwie panie. – A co do ciebie, kochanie, to po prostu uważam, że skoro kobieta sama nie potrafi zająć się własnym synem, to nich chociaż zechce dać wskazówki obcej kobiecie, jak ma się nim zajmować. Do widzenia, paniom. Zostawiam was same. – Opuścił pokój i cicho zamknął za sobą drzwi, choć miał ochotę nimi trzasnąć i to tak mocno, że nie tylko wyleciałyby z futryny, ale oderwały się ze ściany wraz z nimi. Tak właściwie, to tylko śpiący Marsel powstrzymał go przed okazaniem emocji.
Widzę mąż ma charakterek – zauważyła Teresa i uśmiechnęła się lekko do swojej nowej pracodawczyni. Pierwszy raz była postawiona w takiej sytuacji i liczyła na to, że to pani Rodrigez jakoś przełamie pierwsze lody.
Tak, faktycznie ma, ale do obiadu mu przejdzie – zapewniła Cyntia. – Te dwie komody są Marsela, staramy się nie ubierać go w koronki, chyba, że jest jakaś uroczystość rodzinna. On nie za bardzo lubi jak go coś gryzie pod szyją czy ogranicza mu ruchy. Niestety jest bardzo marudny, lubi być noszony, wszystko go interesuje, tak więc będzie pani miała dużo z nim pracy.
Przepraszam, że przerwę pani de Rodrigez, ale czy pani mąż jest tym młodszym Rodrigezem, czy tym starszym?
Młodszym.
Syn Carlosa, czy…
Carlosa i Heleny. Niestety nie było mi dane poznać teściów. Znam ich tylko z opowieści.
To państwa pierwsze dziecko? – dopytywała dalej piastunka.
Tak, naturalne, że pierwsze. – Cyntia zaczynała się już irytować, co nie uszło uwadze opiekunki.
Proszę mi wybaczyć, po prostu też tak sądziłam, jest pani niezwykle młodziutka.
Dziękuję. – Wyraźnie się rozpromieniła pod wpływem otrzymanego komplementu. – Niestety, upływające lata i na mnie wpływają. Nikt z nas nie robi się coraz młodszy.
To prawda.
A pani ma dzieci? Zapewne już dorosłe, prawda? – przysiadła i wskazała kobiecie fotel stojący po drugiej stronie niewielkiego stoliczka.
Miałam, miałam syna. Dziś byłby już dorosły. Umarł jako dziecko.
Przykro mi. – Spuściła głowę i poczuła się głupio, iż w ogóle przyszło jej do głowy zadawać tak osobiste pytania.
Dzięki temu wydarzeniu i braku możliwości, by mieć własne dzieci, związałam swoje życie z opieką nad dziećmi innych.
Liczę, że zagrzeje pani u nas na długo miejsca.
Także na to liczę, pani Cyntio de Rodrigez.
Montenegro de Rodrigez – poprawiła, ale uprzejmie, z lekkim uśmiechem.
Montenegro? – powtórzyła z niedowierzaniem Teresa i poczuła jak uchodzi z niej całe powietrze.
Tak? Czy coś w tym złego?
Nie, skąd? – skłamała i przywdziała na twarz sztuczny uśmiech, dokładając przy tym wszelkich starań, by wyglądał on na szczery.
Teresa wstała z fotela i podeszła do kołyski panicza. Spojrzała na dziecko z troską i uwielbieniem. Patrzyła na małego Marsela w taki sposób, jakby dla niej był on ósmym cudem świata.

Sambor siedział w koszarach, przy zniszczonym biurku, zaczytywał się w list informujący o wydarzeniach sprzed pond dwudziestu lat. Wyczekiwał Williama, choć nie wiedział jak ma mu przekazać wyczytane informacje. Liczył na to, że mężczyzna jak zwykle spóźni się kilka godzin lub zawita do koszar w inny dzień, tłumacząc się nawałem pracy i innymi obowiązkami. Tym razem jednak, jak na złość, William był punktualny. Przeszedł próg i stanął naprzeciw Ernesta.
Co to za informacje? – zapytał.
Niech pan usiądzie.
Śpieszę się. – Will nadal stał i ani myślał zajmować miejsce siedzące. Za niespełna godzinę miał podawać obiad w restauracji i podpisywać umowę o pracę.
Nalegam, by pan usiadł – Sambor nie ustępował.
Dlaczegóż to? – dopytywał zirytowany młodzieniec.
Pamięta pan, jak wspominałem, że jest pan bardziej podobny do Rodrigeza niż by się to mogło wydawać?
Nie śmiałbym zapomnieć tak wyszukanego komplementu. – William w końcu usiadł na starym, drewnianym krześle. Założył nogę na nogę, a dłonie splecione w koszyczek położył na kolanie. Wyczekiwał w udawanym skupieniu. W rzeczywistości mocno niecierpliwił się, tak jak to miał w zwyczaju.
Od kilku dni staram się odtworzyć wydarzenia sprzed lat. Hektor Rodrigez przyznał się, że zmienia kolor włosów, że nie używa naturalnego. Wyjaśnił to, a ja obiecałem mu, że to wyjaśnienie zostanie między nami, ale czuję się zobowiązany, tobie Will, powiedzieć wszystko czegóż się dowiedział.
Słucham?
Rodrigez powiedział, że jego matka miała romans z blondynem, prawdopodobnie z lokajem. Jego ojciec ponoć zabił tego człowieka, na skutek wypadku spowodowanego jazdą konno po alkoholu.
To prawda?
Niektóre fakty się zgadzają – przyznał Sambor. Wsparł łokcie na biurku i przychylił się do Oldmana. – Autentycznie taki wypadek był, tyle, że Carlos Rodrigez nie wjechał w jednego pracownika, a w grupkę, konkretne w trzech.
Może nie chciał wzbudzać podejrzeń? – Willi uśmiechnął się łobuzersko.
Cieszę się, że pana się żart trzyma. Mam przekonanie, że za moment zrzędnie panu mina. Otóż wtedy jeden mężczyzna zginął, dwóch zostało rannych. Tych dwoje żyje do dziś.
Nie rozumiem.
Tylko jeden z tych mężczyzn był blondynem i był nim pański ojciec, Eryk Oldman.
Słucham?
Mam podejrzenie, że Hektor Rodrigez i pan, jesteście przyrodnimi braćmi.
Niemożliwe – oznajmił William, a jego oczy wskazywały na jawne zaskoczenie zmieszane z czystym przerażeniem. – To nie może być prawda.
Z mego punktu widzenia może, ale to pan ma szanse, po rozmowie z rodzicami, dowiedzieć się prawdy.
Ja znam prawdę. Jestem jedynakiem! Miałem kiedyś rodzeństwo, ale to było dawno temu i to była dziewczynka! – wrzasnął wstając.
Miał pan rodzeństwo? – zdziwił się Sambor.
Tak, siostrę – odpowiedział niemal szeptem. – Matka nigdy się z tym nie pogodziła, że z powodu braku na podstawowe rzeczy, takie jak jedzenie, byli zmuszeni oddać małą do obcych ludzi. – Widać było, że dla Williama jest to trudny temat.
Przykro mi, panie Oldman.
Niepotrzebnie. Prawie jej nie pamiętam, byłem dzieckiem, gdy się urodziła i miała dwa tygodnie, gdy ją zabrali. Miała takie śliczne, ciemne, falowane włoski.
Porozmawia pan z rodzicami? – powrócił do poprzedniego tematu Ernest, a jego ton był niemal proszący.
O Rodrigezie? Oczywiście, że porozmawiam, ale najpierw muszę porozmawiać z kimś innym i nie będzie to pozytywna rozmowa. – William opuścił koszary i wsiadł na rower. Skierował się do przyszłego pensjonatu, a niegdyś domu rodziny Montenegro, gdzie Aurelia sprzątała piętro po remoncie. Nie wiedział jak ma jej wyznać, że mała dziewczynka, jej siostrzenica o imieniu Anastazja straciła życie, bo została niedopilnowana przez pierwszą żonę Hektora, przez Isabel Solcman de Rodrigez.

Kiedy William po wyjawieniu o kilka bolesnych faktów za dużo był zmuszony podać Aurelii coś na uspokojenie i powrócić do pracy, Bastian Brown kręcił się w okolicy salonu i wyczekiwał kuriera. W końcu zjawił się mężczyzna z torbą przewieszoną przez ramię i z listem zapieczętowanym i zaadresowanym do niego. Bastek otworzył kopertę niechlujnie, rozdzierając ją w kilku miejscach i usiadł z wrażenia, o mało nie zsuwając się z krzesła. Wstał energicznie i wściekły wparował do gabinetu. Rzucił zapisaną kartkę papieru na stół.
Twój ojciec znał Martę Montenegro – wypowiedział pewnie i usiadł naprzeciw Rodrigeza. – Czekam na wyjaśnienia – dodał i wychylił się do komody po karafkę. Szklanki już nie dosięgnął, dlatego postanowił pić wprost z tego ładnie wykonanego naczynia.
Hektor czytał list, było tam coś o otwarciu opery należącej niegdyś do Carlosa Rodrigeza. Stronę dalej znalazł wydruk z gazety wraz ze zdjęciem. Wziął lupę, przypatrzył się uważnie.
Faktycznie, siedzieli obok siebie – przytaknął Bastianowi, po czym dokładnie zwinął na cztery kartkę wraz z wydrukiem i oddał ją Bastkowi.
Nie udawaj, że nie wiedziałeś, że się znali?
Nie udaję i zapewniam cię, że to istny przypadek. Mój ojciec unikał ludzi pokroju Marty Montenegro. Z pewnością z własnej, nieprzymuszonej woli, nie zasiadłby w jej towarzystwie, nawet gdyby miał w tym jakiś interes.
Nie dam się nabrać, Rodrigez! – warknął Brown.
Nie nabieram cię.
Wiem czyim jesteś synem – syknął z odrazą, niczym jakiś jadowity wąż.
Ja także, wszakże to żadna tajemnica.
To nie Helena Rodrigez cię urodziła, prawda?
Hektor się zaśmiał, ale w sposób niezwykle skromny.
Bastian, cóż ty insynuujesz? – zapytał.
Że jesteś tym bękartem Marty.
Nawet jeślibym nim był, to by znaczyło, że urodziła mnie w latach siedemdziesiątych, dziewiętnastego wieku. Bądźmy rozsądni, ile ona miałaby wtedy lat? – Splótł ręce na piersi i wyczekiwał odpowiedzi.
Bastek spojrzał się na Hektora niezwykle chytrze.
A ile ta wiedźma ich ma? – Wzruszył ramionami.
Jako około dwudziestolatka urodziła Martina, łatwo więc zliczyć, że nie ma więcej niż czterdzieści cztery lata. Ja mam niespełna trzydzieści trzy, tak więc… z genetyki może i jesteś orłem, ale z rachunków jesteś noga. Syn Marty Montenegro, którego także poszukuję, na żądanie twej żony, będzie jakieś pięć lat ode mnie młodszy.
Cholera! – przeklął Bastian.
Choler! – powtórzył po nim Hektor z niekrytą radością.
Mniejsza różnica dzieli cię z teściową niż z żoną – nagle zauważył Brown.
Rodrigez przytaknął z uśmiechem i trącił swoją szklanką o karafkę trzymaną w dłoniach Bastka. Zrobił łyk, po czym zapytał:
Jak ty w ogóle mogłeś wpaść na tak poraniony pomysł, że ja z własną siostrą...? Na Boga, Bastian? – Odetchnął głośno. – No cóż, i tak cię lubię i dobrze, że jesteś czujny. Od dziś będę o tobie mówił Bastian Brown nigdy nie śpi, zawsze na posterunku.
Dość wygłupów, Rodrigez. – Położył łokcie na biurku. – Co jest z tobą nie tak?
Hektor wykonał podobny gest i pokręcił głową, zaciskając przy tym usta w wąską kreskę.
Nie zamierzam odpowiadać na to pytanie.
Ale coś jest z tobą nie tak, przyznaj – nalegał.
Hektor na wpół się uśmiechnął, spojrzał blondynowi w oczy i nie zdejmując swojego wzroku, oddalił twarz, by się wygodnie oprzeć.
Masz racje, masz intuicję.
Powiesz co?
Eee. – Pokręcił głową. – Zapewniam, że nie musisz się mnie obawiać. Jestem ojcem chrzestnym twego dziecka, nie skrzywdzę twej rodziny. Ten chrzest nas złączył, po nim staliście się, nie tylko rodziną mej żony, ale także moją, choć tak naprawdę, to od zawsze czułem, że nią jesteście. Napijemy się?
Napijemy – przytaknął Bastek. – Ale się wygłupiłem, prawda? – Sam się śmiał z siebie i czekał aż Rodrigez przyrządzi mu drinka.
Hektor stał przodem do komody, na której stały szklanki i tyłem do Browna. Wyjął z marynarki arszenik w płynnej postaci. Odkręcił flakonik i wlał jego sporą zawartość do szklanki, potem bez mrugnięcie okiem podał ją Bastianowi.
Twoje zdrowie. – Wskazał na kompana swoją szklanką i rozsiadł się wygodnie w fotelu dyrektorskim.

William powrócił do pensjonatu na ostatnią chwilę, gdyż właśnie kucharz ustawiał wazy, wypełnione po brzegi przeróżnymi zupami, na wózkach kelnerskich. Pośpiesznie więc przybrał uniform i wrócił do pracy.
Pan Rodrigez wzywa kogoś – rzekła Gabriela. – Dzwonił – dodała i wskazała pierw palcem na Williama, a potem na drzwi.
W takim razie niech ktoś inny zawiezie obiad! Nie rozdwoję się! – krzyknął i wyszedł z kuchni.
Wszedł do gabinetu Rodrigeza, będąc bardzo nie w humorze. Wbił wzrok w twarz Hektora, jakby chciał zapamiętać jej każdy szczegół, a potem szukać podobieństwa do siebie albo swego ojca. Nie znalazł go, ale z doświadczenia wiedział, że rodzeństwo wcale nie musi być do siebie podobne. Podobnie jak dziecko wcale nie ma obowiązku być podobnym do rodziców, bo mogło przejąć cechy wyglądu i charakteru po dalszych przodkach, nawet praprapradziadach.
Czego pan sobie życzy? – zapytał w końcu.
Pokojówki, szklanka wypadła mi z rąk – odpowiedział Hektor i wstał od burka. Sam odsunął krzesło, by ułatwić kobiecie sprzątanie. – Przyślij tu jakąś, por favor – dodał.
William wyszedł, a Bastian przyglądał się uważnie zachowaniu szwagra i wypił do dna ze swojej szklanki, na którą wcześniej zamienił się z Rodrigezem, bo ten sam go o to prosił. Ten jednak zaraz po umoczeniu ust, jakby naumyślne, wypuścił naczynie z dłoni. Dla Browna było to bardzo dziwne, dlatego opuścił gabinet i zatrzymał idącą w jego stronę pokojówkę.
Zachowaj odłamek szkła, albo nasączoną tym alkoholem ścierkę, proszę. – Wsunął jej banknot między piersi, uśmiechnął się łobuzersko i ruszył dalej.
Jak pan sobie życzy – powiedziała pod nosem rudowłosa, młodziuteńka dziewczyna w czarno-białym uniformie.
Pod wieczór, kiedy Hektor tłukł wazon za wazonem dla rozrywki i wyładowania gniewu oraz rozładowania negatywnych emocji, Bastian opuścił pokój wraz z Edwardem. Udawał, że idzie z małym na spacer, w rzeczywistości chciał zobaczyć czy pokojówka wypełniła zlecenie jakie jej powierzył. Spisała się na medal i podała mu nakrętkę od słoika z płynem ze szklanki. Brown dał jej za to kolejny banknot. Wciągnął znalezisko do strzykawki, ale przed dokonaniem eksperymentu był zmuszony podrzucić gdzieś Edwarda. Tego dnia piastunka małego musiała udać się na pogrzeb rodzinny, więc miała wolne. Jak na złość wszystkie pokojówki także były zawalone obowiązkami. Niespodziewanie na schodach spotkał Cyntię z małym Marselem na rękach.
A gdzie pani Teresa? – zapytał.
Mój mąż dał jej każdą środę i niedzielę wolną.
A mogłabyś się nim chwilę zająć? – zapytał i chwycił rocznego blondynka pod ramionkami. Przeniósł go przez całą długość schodów.
Oczywiście. – Cyntia włożyła klucz do zamka. – Przebiorę tylko małego. Pójdziemy na wieczorny, zimowy spacerek. Kto wie, może Hektor uda się z nami – dodała jakby z nadzieją.
Widać było, że już nie żywi do męża urazy i jedyne czego pragnie, to się z nim pogodzić.
Bastian pomógł jej z drzwiami, a ona zmierzwiła włosy siostrzeńca, który już pewnie stał na tych swoich patyczkowatych nóżkach.
Trójką weszli do pokoju, gdzie Cyntia sama przebrała małego w suche i cieplejsze ubranko. Zagadnęła do Edwarda, który był bardzo zafascynowany, na co dzień nieużywanym, pianinem. Miało podniesione wieko, gdyż pokojówka po czyszczeniu zapomniała je opuścić. Mały dotykał wszystkich możliwych klawiszy, wygrywając okropną i hałaśliwą melodię, od której jego ciotkę zaczynała boleć głowa. Jednak on sam, podobnie jak i jego kuzyn, na dźwięki wydobywające się z instrumentu śmiali się od ucha do ucha.
W końcu przestał grać, gdy Cyntia wyciągnęła do niego rękę. Chwycił za nią, ale gdy tylko wyszli za drzwi, puścił ją. Kobieta zajęła się poszukiwaniem klucza, a blondynek skierował swoje małe, jeszcze tak niepewne kroczki w kierunku schodów. Potknął się o dywan i stoczył po wszystkich stopniach, okalanych czerwonym dywanem, aż na sam dół. W chwilę znaleźli się przy nim niemal wszyscy, którzy znajdowali się w pobliżu.
Odsuńcie się! – warknął Hektor i przedostał się przez tłum.
Klęknął i podłożył małemu swoją marynarkę pod głowę, a fularem zdjętym spod szyi usiłował zatamować krwawienie ze skroni. Dziecko było nieprzytomne.
Wezwijcie lekarza! – krzyknął do obecnych. – Natychmiast! – warknął i przyłożył swoje dwa palce do szyi chłopca. Wyczuł słabnący puls. – On umiera – dodał znacznie ciszej, z nutką szczerego bólu i załamania w głosie.

Kiedy mały Edward Brown toczył walkę z naturą, której ostateczną nagrodą miało być jeszcze trochę życia na tym padole łez i niepowodzeń, jego ojciec, Bastian, karmił znalezioną na brzegu stawu kaczkę wprost ze strzykawki napełnionej cieczą, którą otrzymał od pokojówki. Nie minęło dziesięć minut, a zwierzątko umarło na jego oczach, konając w męczarniach, nie mogąc zaczerpnąć powietrza.
Skurwysyn – syknął Brown. – Ale czemu zrezygnował? – zapytał samego siebie i wrócił do pensjonatu, gdzie lekarz właśnie niósł na rękach Edwarda i kierował się z nim do pokoju.
Zaniepokojony Bastian pognał za elegancko ubranym mężczyzną i przez to zrównał się z Hektorem, spojrzał na niego.
Co się stało? – zapytał. – Gdzie Julia?
Mały spadł ze schodów – wyznał Rodrigez i poklepał Browna po ramieniu, jakby chciał mu w ten sposób dodać otuchy. – Idź z lekarzem, ja muszę tylko coś załatwić i zaraz do ciebie przyjdę. – Spojrzał Brownowi w oczy. – Bastian, będzie dobrze, musi być. – Oddalił się od mężczyzny i chwycił żonę za ramię. Zamierzał zaprowadzić ją do pokoju.
Nie protestowała. W milczeniu podążała z dzieckiem na rękach, starając się dotrzymać mężowi kroku.
Hektor jeszcze przed drzwiami zabrał od niej syna. Przytulił Marsela do siebie, trzymając go na jednej ręce, a drugą pchnął Cyntię do środka.
Jesteś nieodpowiedzialna – zaczął, jednocześnie zamykając drzwi na klucz.
W pierwszej chwili miał ochotę dać jej w twarz, zaraz po uniesieniu ręki jednak z tego zrezygnował. Przypomniał sobie, że jest w ciąży, więc był zmuszony opuścić dłoń.
Jeśli ten mały umrze albo, co gorsza, zostanie kaleką, ty będziesz miała to na sumieniu, a do mojego syna nie waż się więcej zbliżyć. – Zabrał Marsela z sobą i zamknął drzwi.
Nie możesz mi go zabrać! – krzyknęła za mężem i wybiegła na korytarz. – Nie możesz! – dodała jeszcze głośniej.
Nie mogę!? – Odwrócił się do niej i wykonał kilka kroków, by zmniejszyć dystans jaki powstał między nimi. Spojrzał jej głęboko w szmaragdowe oczy. – Przecież ty go nie chcesz! Nigdy go nie chciałaś. Zawsze ci tylko przeszkadzał – oznajmił ze szczerym smutkiem i łzami niefizycznego bólu na policzkach.
To mój syn.
Nie, moja droga. – Pokręcił energicznie głową. – On od zawsze był mój, ty go tylko urodziłaś. – Odwrócił się do niej plecami i ponownie ruszył przed siebie.
Nie zareagował ani na jej krzyki, ani na płacz i błagania, w końcu znalazł się przed drzwiami prowadzącym do jednego z wolnych pokojów. Otworzył go i już miał przestąpić próg, gdy Cyntia złapała go kurczowo za materiał koszuli.
Hektor, proszę. Porozmawiajmy.
Nie – odrzekł i wyszarpnął jednym ruchem ręki materiał z jej drżącej dłoni. – Nie mamy już o czym. – Pchnął ją, by móc zamknąć drzwi, po czym zasunął zasuwę.
Wciąż trzymając niemowlę opatulone w białą, puchatą poduszkę, oparł się o pobliską ścianę i osunął po niej. Kilka łez wypłynęło spod jego przymkniętych powiek, a w sercu poczuł ukłucia drzazgami wspomnień.

Zapraszam także do kolejnego postu  Rozdział 36: Kochać nad życie

17 komentarzy:

  1. Hektor nie jest za miły dla Cyntii,ale moim zdanie pokazać wszystko piastunce powinni razem. Dobrze,że Hekt się jednak na nią zdecydował,bo w innym wypadku obawiam się,że Cyntia jeszcze bardziej wzbraniałaby się przed kolejnymi dziećmi.
    Will bratem Hektora ...trudno w to uwierzyć,jestem ciekawa czy to prawda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Batian bardzo mądrze mówi i dość dobrze rozgryzł Rodrigeza. Hektor jest strasznie wredny dla Cyntii. W sumie powinien się płaszczyć i przepraszać za ostatnie akcje a on jest jeszcze gorszy.
    Ta piastunka jakaś podejrzana mi się wydaje.
    Willi bratem Hektora? Hmm w sumie jak Will zaczął mówić o tej siostrze to skojarzyła mi się z Laurą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bastek nie źle zaskoczył Hektora. Dobrze, że Hektor zdecydował się zatrunić piastunkę. William i Hektor braćmi??? Ciekawe czy to prawda?
    Mi też pierwsze co przyszło do głowy to to, że siostrą Willa może być Laura.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, ze Bastuś poradził Hektorowi zatrudnienie niani dla Marsela, to może Cyntia zdecyduje się jednak na kolejne dzecko. Bo czym bardziej Hektor naciskał na nią, żeby zajmowała się małym , tym bardziej Cyntia się przed tym wzbraniała. Tylko ta niania wydaje mi się jakaś podejrzana, tak wypytywała o Hektora i dużo już wiedziała.
    Czy to możliwe, żeby Hektor i William byli przyrodnimi braćmi, jestem ciekawa czy to prawda. No i może się okazać, że Laura to ta młodsza siostra Willa, którą oddali w dzieciństwie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Już sama nie wiem, może jednak Bastian miał racje i Hektor jest jednak nieślubnym synem Marty, może podaje, że ma więcej lat, żeby wszystkich zmylić. Hektor czuje się zagrożony przez Browna i wygląda na to, że postanowił się go pozbyć za pomocą arszeniku, ciekawe czy mu się uda.

    OdpowiedzUsuń
  6. Widzę, że Hektor ma jednak jakieś ludzkie uczucia i jednak zrezygnował z pomysłu otrucia Bastka. Co nie zmienia faktu, że jest podły...jak w ogóle mógł o czymś takim pomyśleć. (Swoją drogą Bastek mógł skrócić cierpienia tej żaby i nie patrzeć jak kona w męczarniach tylko ją po prostu dobić.)
    Wypadek Edward to tak naprawdę nie Cyntii wina,on sam jej się wyrwał i pobiegł. Dobrze, że przeżył ten upadek.Hekt nie ma prawa odbierać Cyntii dziecka, jaką matką by nie była to zawsze matka a Marsel nie jest jego własnością, właściwie to nawet nie jest jego biologicznym synem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Właśnie, dlaczego Hektor w ostatniej chwili zrezygnowała z otrucia Bastka, czyżby objaw ludzkich uczuć,a może chęć pokazania Brownowi, że w każdej chwili jak tylko będzie chciał, to może mu zrobić krzywdę.
    Też uważam , że Cyntia nie jest winna wypadkowi małego Edwarda, to po prostu nieszczęśliwy wypadek. Mam nadzieję, że mały wyjdzie z tego bez szwanku. A Hektor nie ma prawa zabierać Marsela Cyntii, może nie najchętniej się nim zajmuje, ale jest jego matką.

    OdpowiedzUsuń
  8. To zdecydowanie było dziwne czyli, że Bastian domyślił się prawdy? Hektor jest zaginionym synem Marty? Czy po prostu był za blisko odnalezienia prawdy? Najpierw postanowił go otruć, a potem zrezygnował? Chwilowy przypływ ludzkich odruchów czy jak?
    Hektor jest idiotą to nie była wina Cyntii, że Edward spadł ze schodów. To był wypadek, a wypadki się zdarzają.

    OdpowiedzUsuń
  9. Hektor troche przesadził zabierając Cyndi.To nie była wina Cyndi że Edward spadł ze schodów to był wypadek

    OdpowiedzUsuń
  10. Hektor nie miał prawa zabrać Marsela Cyntii, co prawda była nie odpowiedzialna co nie zmienia faktu że Cyntia jednak kocha Marsela. Zaraz starcie wątek i nie będę wiedział kto z kim spokrewniony i jak.

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetna dyskusja Bastka i Hektora. Ta ich rozmowa przeistoczyła się w istną szermierkę słowną którą moim zdaniem wygrał Brown. Lubię takie zachowanie Bastka. Jego logiczne myślenie nieraz aż mnie powala, bo mimo, że go uwielbia to nadal nie mogę się przyzwyczaić do tego, że ten pijaczyna jest aż tak inteligentnym i ogarniętym człowiekiem.

    Hektor jest okropny. W ogóle nie liczy się z Cyntią. Zabrał jej syna ? Co to miało być ? Upadek Edwarda to był wypadek. Przecież nie zrzuciła go ze schodów. Dzieciaki są ruchliwe. Czasami nie da się ich tak łatwo upilnować. Oczywiście, że Cyntia nie jest bez winy. No, ale to, co wygaduje Hektor to spora przesada. Ogólnie jest jakiś dziwny i mnie wkurza. Chciał otruć Bastka... Straszne... Nie rozumiem tylko dlaczego zrezygnował z tego pomysłu... ale to dobrze, że z niego zrezygnował.

    Ciekawi mnie też wątek z przeszłości ojca Willa. Czuje, że to będzie ciekawa opowieść. Może wreszcie dowiemy się coś więcej o Hektorze i skąd on się w ogóle wziął.

    OdpowiedzUsuń
  12. Hejo! :3
    Hehe. Jak zawsze zaskoczyłeś mnie końcówką xD
    Nie dziwię się, że Hektor tak bardzo zdenerwował się na Cyntię. W końcu to przez jej nieuwagę Edward spadł ze schodów, no ale Cyntia zamykała drzwi... No dobra. To nie zmienia faktu, że był pod jej opieką. Mam nadzieję, że małemu nic nie będzie.
    ,,On od zawsze był mój, ty go tylko urodziłaś. ’’ -----> te słowa zabolałyby każdą matkę. Nie rozumiem, jak Hektor mógł tak powiedzieć.
    William i Hektor są przyrodnimi braćmi? A to nie spodziewałam się. Zastanawia mnie, czy to może okazać się prawdą, bo wszytko układa się w logiczną całość.
    W sumie to nie dziwię się że zatrudnili piastunkę. Czasami naprawdę wydaje się, że Marsel jest obojętny dla Cyntii.
    Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! :***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
  13. Od razu polubiłam Teresę. Wydaje się być sympatyczna :)
    Hektor nie powinien zabierać Cyntii dziecka, to nie jest jego własność. A upadek nie był winą Cyntii.
    Dobrze, że Hektor zrezygnował z otrucia Bastiana, chociaż zastanawia mnie, dlaczego.

    Zapraszam na nowe rozdziały:
    http://amanna-crua.blogspot.com/
    http://miecwlasnezycie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja też na miejscu Hektora obawiałabym się i byłabym niepewna, co do tej ciąży Cyntii. Co do niego pod tym względem nie mam żadnych wątpliwości, że byłby dobrym ojcem, ale Cyntia? Ona już przy jednym dziecku sobie nie radzi, a co dopiero przy dwójce. Jednak wciąż mam wrażenie, że nie pozwolisz, aby to dziecko się urodziło... Może jest ono mylne, ale strasznie mnie to niepokoi.
    Bastek - wujek dobra rada. Nie wiem czemu, ale bawi mnie, gdy on próbuje komuś doradzać, a przecież ma słuszność i całkiem rozsądnie prawi. Lubię go. To się nadal nie zmieniło. Dlatego wkurzyło mnie niesamowicie to, że Hektor postanowił otruć Bastiana, a potem, z bliżej niewiadomego mi powodu, z tego zrezygnował. Ciekawe, czemu w ostatnim momencie zrezygnował.
    Teresa wydaje się całkiem w porządku. Musi być ok, bo w innym wypadku Hektor chyba by jej nie zaufał.
    Ah, biedny Edward. Tak, to wina Cyntii, ale też nie tak do końca. Wiadomo, że przy opiece nad dziećmi trzeba mieć oczy dookoła głowy i taki wypadek mógł przydarzyć się każdemu. Nawet Hektorowi.
    Dlatego też wkurzył mnie, gdy zabrał żonie dziecko. Toż to okrutne było. Jak tak można?
    I on, i Will mają okazać się rodzeństwem? Nie wierzę w to! I mam nadzieję, że cała ta teoria weźmie w łeb.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz dobre wrażenie, te niepokojące, że to dziecko się nie narodzi. Znaczy Kubuś (Diego) przyjdzie na świat, ale na tyle przedwcześnie, że nie będzie miał szansy na to by przeżyć. Nawet dziś tak wczesny wcześniak by nie przeżył, przecież to kilkunastotygodniowy płód. Śmierć Diega... właściwie strata Diega... strata dziecka jest mi potrzebna do tego by Cyntia coś zrozumiała, by zmiana jej zachowania w stosunku do Marsela nie wynikła znikąd.
      Bo Bastian ma właśnie taki być, on ma bawić, śmieszyć, ale też na swój sposób intrygować i sprawiać taki szok pod tytułem "taki bumelant, a taki inteligent". I też go lubię i Hektor też go lubi. W ogóle Bastek jako pierwszy rozwikła zagadkę, a przynajmniej jej część i uczyni to już w tym nowym rozdziale co ja go poprawiam, albo w kolejnym (zobaczę jaka będzie długość, czy warto w ten to wciskać).
      Teresę przyprowadził Damian, a Damianowi zaufał Hektor bo wiedział, że wujaszek nie skrzywdziłby dziecka swojej ukochanej bratanicy. Teresa jednak nie pojawiła się tak do końca bez powodu w tym miejscu i ona także ma swoją historię.
      O dziecko się nie martw. Hektor zaraz je odda żonie, przemyśli sprawę, i też Charlie na niego wpłynie. Bo Charlie nie pozwoli Rodrigezowi skrzywdzić żony, nigdy.
      Faktycznie biedny Edek, ale wyliże się, choć jego upadek ze schodów rzuci nieco światła na pewną sprawę.
      On i William - ta teoria bardzo szybko runie, ale musiałem zapętlić by ludność czytająca się zastanawiała i trochę zaniepokoiła.
      Pozdrawiam i podziwiam, że tak szybko poszło ci nadrabianie tego opowiadania.

      Usuń
    2. Kubusia chcesz uśmiercić? Nie lubię cię :( Nie no śmieję się, to może być interesujące, ale póki co nie potrafię sobie wyobrazić, aby ta śmierć miała wnieść coś pozytywnego. Cyntia może i coś zrozumie, ale to i tak dość okrutna metoda.
      Ja nigdy w Bastiana nie wątpiłam i wcale mnie nie dziwi, że jako pierwszy rozwiąże zagadkę. To bystry chłopak jest!
      No to ja jestem ciekawa tej historii, jaką niesie za sobą Teresa.
      Bo jak coś jest dobre i interesujące to czyta się z ogromną przyjemnością i nie idzie się oderwać choćby na chwilkę! W każdym razie ja zdążyłam przeczytać te zaległe rozdziały już w zeszłym tygodniu, ale jak zwykle nie mogłam się zmobilizować, aby je skomentować i z tym przybywam dopiero teraz.

      Usuń
  15. Teresa jest matką Cyntii, mam rację? :) To jak "z uwielbieniem" patrzyła na dziecko, coś musi oznaczać. Dodatkowo, bardzo zaskoczyła się, gdy Cyntia wyjawiła jej swoje panieńskie nazwisko.
    Bardzo jestem ciekawa tego, czemu Hektor postanowił łaskawie nie uśmiercać Bastiana. Rodrigez jest psychiczny skoro nosi przy sobie arszenik... I jeszcze chciał go podać Bastianowi? Jednej z najlepszych postaci? To skandal :)
    Nieprzyjemny ten wypadek Edwarda. Nie mogę posądzać za to tylko i wyłącznie Cyntii - prawdą jest, że dziecko znajdowało się pod jej uwagą, ale przecież każdemu zdarzy się chwila nieuwagi. Cyntia bardzo lubi Edwarda, więc na pewno nie chciałaby żeby stała mu się krzywda. Współczuję jej, bo teraz każdy stwierdzi, że to przez nią doszło do tego wypadku (co jest prawdą tylko częściową - Bastian również mógł wziąć ze sobą dziecko).
    Cieszę się, że William i Hektor jednak nie będą braćmi. To byłoby zbyt skomplikowane.
    Pozdrawiam

    amandiolabadeo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Czytam = Komentuję

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na swój blog autorski, gdzie znajduje się więcej informacji jak i opowiadań, oraz linków do nich: http://dariusz-tychon.blogspot.com/