piątek, 13 maja 2016

Rozdział 16: Dla jej dobra


Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem  Rozdział 15: Ktoś umiera, ktoś się rodzi

Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek

Mijał dzień za dniem, a one wszystkie były do siebie podobne. Cyntia rozpaczała stratę ukochanego taty, nie chciała jeść, odmawiała zejścia na posiłki, a nawet płynów przyjmowała niewiele. Hektor nakazywał służbie, by jedzenie przynosili im do pokoju. Tutaj jednak kłopot się nie kończył. Cyntia, jeśli już jadła, to naprawdę niewiele, chudła w oczach, mizerniała. Hektorowi było trudno na to patrzeć ze spokojem, dlatego z początku, cierpliwie starał się ją przekonać do zmiany postępowania i nie szkodzenia samej sobie. Spokojem nic nie uzyskał, a więc niedługo potem, gdy już jego irytacja sięgnęła niemal szczytu piramidy, spróbował inaczej.
Jak długo to jeszcze potrwa? – zapytał wprost, przechadzając się z synem po pokoju.
Maluch czuł się bezpiecznie będąc na jego rękach. Wtedy najdłużej i najspokojniej spał. Teraz też miał zamknięte powieki, które od wcześniejszego płaczu były mocno posiniałe, a usteczka wciąż mu drżały, jakby z zimna, ale było to wynikiem snu.
Nie rozumiem o co ci chodzi – odrzekła niesympatycznym tonem i odłożyła na talerz kanapkę po zrobieniu zaledwie dwóch gryzów. Nie wyciągnęła dłoni po syna, nawet o niego nie zapytała.
Sam Hektor odnosił wrażenie, że Marsel był jego żonie obojętny... że ostatnio wszystko było jej obojętne, dlatego ośmielił się wytknąć, albo raczej przypomnieć kim jest i jaka wciąż jest jej rola, niezmienna.
Jesteś żoną i...
Wiem kim jestem i wiem kim byłam! Byłam córką wspaniałego człowieka i nigdy go już nie zobaczę. – Upadła na poduszki i zalała się łzami.
Hektor przewrócił oczami. Ledwie trzymał za wodze swoje nerwy i szczerze miał już dość, że Julian Montenegro, nawet po śmierci, psuje mu tyle krwi.
Czyli jeszcze długo zamierzasz taka być? Długo to jeszcze będzie trwało, tak? – Miał w planach odłożyć Marsela do koszykowej kołyski, ustawionej na niewielkim, okrągłym stole, ale jedna z służących zapukała do drzwi. – Proszę – rzekł, zmierzając z dzieckiem na rękach do saloniku.
Pani Marta Montenegro chciałaby się pochwalić wnukiem. Przybyły jej przyjaciółki i Martin także jest, czy mogłabym…
Nie, on jest za mały i jeszcze za słaby, by z niego czynić zwierzaka estradowego na własności Marty Montenegro. Jeśli teściowa czegoś ode mnie chce, to niech sama przyjdzie i o to prosi. Byleby nie prosiła o mego syna. Nie dostanie go. Żegnam. – Zatrzasnął drzwi za pokojówką, gdy ta tylko wyszła, a wyszła prędko, nie nalegała, bo jego ton był bardzo nieuprzejmy.
Rodrigez z dzieckiem na rękach powrócił do sypialni i miał zamiar kontynuować rozmowę z żoną, gdy tym razem w pokoju zjawiła się Laura. Oczywiście wtargnęła bez pukania. Hektor już miał ją pouczyć, ale Marsel zaczął się budzić. Chłopiec nie lubił, gdy się tak inni kręcili, jakby go denerwował odgłos samych kroków, choćby najcichszych, choćby takich na paluszkach.
Wezmę go – zaproponowała dziewczyna.
Do Marty Montenegro?! – uniósł się szybko, gniewnie.
Możesz nie wypowiadać takim tonem imienia mojej matki!? – wrzasnęła na męża Cyntia.
Będę wypowiadał tak, jak mi się będzie podobało, a ty zajmij się w końcu czymś pożytecznym, niż rozpaczą, bo to nie zwróci życia twemu ojcu!
Małego Marselka wystraszyły krzyki dorosłych. Jeszcze zanim otworzył swoje maleńkie powieki, wydał z siebie płaczliwy wrzask i zaczął marszczyć czoło. Niemal trząsł się z wściekłości. Cyntia w tym czasie przeszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi, jakby chciała się odgrodzić od wydawanego przez jej syna hałasu.
Obudziłeś go – zarzuciła bratu Laura. – Zdenerwował się. Daj mi go, tylko go przełóż, bo ja go inaczej nie wezmę... tak…
Zanieś go opiekunce Edwarda. Ja muszę porozmawiać z żoną – przerwał jej szybko, niezwykle stanowczo. – Tylko bym potem go nie szukał. I miej go cały czas na oku – uprzedził rozkazującym tonem.
Oczywiście, jego nie da się nie mieć na oku. Wystarczy go spuścić z oczu na chwilę moment, a już się rozryczy i trzeba znów mu poświęcać uwagę.
Bo jest towarzyski. – Hektor uspokoił nieco synka, włożył do koszyka i poprawił okrycie tak, by chłopczyk nie mógł złapać go w usteczka.
Będzie rozpuszczony – zapowiedziała panna Prevost. – Rozpuszczą cię jak dziadowski bicz, a potem nie będą mogli sobie z tobą poradzić – zwróciła się do ponownie zasypiającego bratanka.
Trzymając uważnie koszyk wyszła z pokoju i skierowała się w stronę saloniku, gdzie czekała na nią Marta Montenegro.
Nie wiem dlaczego mój brat sam pani nie chciał go dać – rzekła. – Ale proszę go już ode mnie zabrać, bo znowu zaczyna się krzywić. Będzie ryczał – dodała z lekką odrazą.
Kochała Marsela na swój własny, niepowtarzalny sposób, bo był synem jej brata i bywał słodki, ale nigdy nie przepadała za tak małymi dziećmi, i chłopczyk nie zdołał rozczulić jej na tyle, by nagle zaczęła za nimi przepadać.
Oczywiście, już go biorę. – Babcia wzięła Marsela na ręce, wyjmując go uważnie, z należytą delikatnością z koszyka. – Dlaczego pokojówki cię ładniej nie ubrały? Nawet nie masz na główce czapeczki. Babcia zaraz zrobi z nimi porządek. Pokaże ci jak należy traktować służbę. Ostro i z dystansem.
Marsel z szeroko otwartymi oczami, patrzył na niemal obcą mu kobietę. Ssał kciuk, którym ledwie trafił do ust. Zazwyczaj mu się to nie udawało, więc postanowił wykorzystać okazję, przez co ssał bardzo intensywnie, zachłannie.
Babcia cię wszystkiego nauczy. Uwielbia cię, wiesz? Bo ty jesteś babci przyszłością. – Musnęła malca w czoło.
W sensie takim zabezpieczeniem na przyszłość? – dopytywała Laura. – Chce pani, by się nią opiekował na starość, czy coś w ten deseń, tak?
Marta Montenegro zrobiła minę i pokręciła głową.
Dorośniesz, to zrozumiesz. – Uśmiechnęła się niby ciepło, ale i tak ten uśmiech mroził. Oddaliła się, by dowiedzieć się kto tak wyszykował jej wnuka.
Pan Rodrigez nie każe nikomu dotykać tego dziecka. Sam się nim zajmuje, on i pani córka – wyjaśniły pokojówki, choć wiedziały, że Cyntia nie poświęca synowi prawie wcale uwagi, bo zamiast to czynić, to topi się we własnej rozpaczy. – I jest też niańka Edwarda, proszę pani, ona także się nim zajmuje, ale nie ma wglądu w garderobę dziecka i bardzo mało z nim jest.
Dziękuję, to tylko potwierdza moje przypuszczenia, iż mój zięć nie jest do końca normalny – rzekła Marta, jednocześnie podała dziecko służącej. – Przebierz go w coś eleganckiego i drogiego, a potem mi go przynieś. Będę z przyjaciółmi w restauracji – wydała polecenie wdowa, która jak widać ani trochę nie rozpaczała po stracie męża.

Hektor w tym czasie popukiwał delikatnie w drzwi łazienki.
Moment – słyszał co jakiś czas, na przemian z odgłosem puszczanej wody.
W końcu nie wytrzymał i wtargnął do środka.
Możemy dokończymy rozmowę, którą zaczęliśmy? – zapytał spokojnie, choć w jego żyłach ciągle wrzało. Postanowił, że postara się utrzymać taki ton, by żony nie płoszyć, by spróbować do niej dotrzeć, by jej jakoś pomóc.
Chcesz mi wypominać, to że płaczę czy to, że nie…
Chcę zapytać, jak długo jeszcze potrwa twa żałobna postawa pokutnicy? – warknął i w myślach przeklął samego siebie, że dał jej się tak szybko sprowokować, a przez to po jego postanowieniu już nic nie pozostało.
Chciała go wyminąć, ale zagrodził drzwi.
Chciałabym…
Znów położyć się do łóżka? Na zmianę spać i płakać?
To nie twoja…
Moja, bo jestem twoim mężem, do cholery!
Nie wrzeszcz na mnie! – odkrzyknęła, ale głos jej się załamał, a łzy wstąpiły na policzki.
Nie będę, ale pozwól ze mną – polecił, otworzył przez żoną drzwi i wskazał ruchem głowy, że ma przez nie przejść.
Wykonała jego polecenie. Marzyła o tym, by zamówić sobie jakiś zioła na sen i odpłynąć. Nie czuć…
Siadaj – polecił surowo, gdy znaleźli się przy łóżku. Sam podsunął sobie krzesło tak, by znajdować się naprzeciw niej. Wychylił się jedynie po to, by zadzwonić dzwonkiem po lokaja.
Dlaczego…
Zobaczysz – zapowiedział, nie czekając aż żona dokończy pytanie, a gdy mężczyzna w eleganckim uniformie zapukał do drzwi, Hektor zaprosił go do środka. – Proszę przynieść jakiś bulion i koniecznie drugie danie. Wszystko jedno jakie, byle dobre i pożywne.
Mogłeś zejść do restauracji, jeśli jesteś głodny – stwierdziła, kiedy kelner zniknął za drzwiami. – Marsela nie ma, bo twoja siostra go zabrała, więc spokojnie byś się najadł – dodała, przyzwyczajona już do tego, że to jej mąż zajmuje się ich wspólnym dzieckiem.
Myślę, że mógłbym zjeść nawet, gdyby nasz syn był obecny w tym pokoju. W tym czasie, nawet gdyby kwilił, po prostu spoczywałby na twoich rękach – objaśnił, starając się trzymać nerwy na wodzy.
Dostałabym od tego migreny – szepnęła, ale tak cicho, że Hektor tego nie usłyszał.
To nie było zamówienie dla mnie – powiedział w końcu.
Ja nie będę… – już miała się unieść, ale jej przerwał.
Dyskutować! – warknął. – Nie będziesz dyskutować – powtórzył nieco spokojniej i przeszedł do drzwi, by przejąć wózeczek od kelnera.
Akurat jest pora obiadu, więc wszystko ciepłe, nie trzeba było podgrzewać, panie Rodrigez – służący wytłumaczył swoje prędkie przybycie.
Dziękuję, możesz już odejść. Potem zwrócę ci wózek.
Oczywiście, jak pan każe. – Mężczyzna ukłonił się i wyszedł, choć wcale nie było mu na rękę porzucanie wózka kelnerskiego, gdyż ten był mu jeszcze potrzebny, ale z zięciem właścicielki nie ośmielił się dyskutować.
Rodrigez podjechał wózeczkiem do sypialni, zasiadł na krześle i chwycił za chustkę. Rozłożył ją na kolanach żony.
Nie jestem…
Ciii. Spokojnie. Musisz jeść. – Postawił na swojej lewej dłoni podstawek z bulionówką, a w prawą chwycił łyżkę. – Otwórz buzię.
Nie… – Zanim się obejrzała pierwsza, drobna porcja płynu znalazła się w jej ustach. Przełknęła i obiecała sobie w myślach, że więcej się nie odezwie.
Hektor spokojnie nabrał drugą łyżkę.
Cyntio – rzekł wymownie.
Pokręciła głową.
Por favor.
Łyżka już znajdywała się przed jej ustami, dosłownie ich dotykała, a ona nadal milczała, ze wzrokiem wbitym w jeden punkt na dywanie.
Hektor z irytacją odłożył łyżkę do bulionówki i złapał się za czoło. Pokręcił głową z niedowierzaniem, spojrzał też w sufit.
Musisz jeść.
Nie chcę.
Mało mnie to obchodzi. – Odłożył naczynia na wózek. – Jeśli nie chcesz abym cię karmił, to proszę, zjedz sama, choć pół zupy i ćwierć obiadu.
Nie chcę. Nie jestem głodna.
Wstał z wyraźnym gniewem wyrysowanym na twarzy.
Mam wezwać lekarza, by cię przez nos karmił, czy sam mam cię nakarmić na siłę!? Tego chcesz!? – zaczął się nad nią roztrząsać. Dla udowodnienia swoich słów, chwycił lewą dłonią za jej kark, a prawą nabrał nieco płynu na łyżkę. – Otwórz usta, natychmiast.
Usiłowała pokręcić głową, ale za mocno ją trzymał. Na dodatek jej włosy zaplątały się między jego palcami i także w obrączkę, co sprawiało, że bolało ją przy każdym ruchu.
Nie będę się powtarzał – zapowiedział.
Łyżka napierała na jej usta, więc nie miała innego wyjścia, jak tylko je otworzyć. Zaraz po przełknięciu, w jej buzi wylądowała druga porcja. Tym razem nie zamierzała jej posłusznie połknąć. Wypluła.
Co to miało być!? – warknął o wiele za głośno. Usiadł naprzeciw żony i chwycił jej podbródek w dwa palce, przyszczypując przy tym fragment skóry. Zmusił, by na niego spojrzała, jednak po tym szybko zabrał dłoń i położył ją na swoim kolanie. – Albo zjesz, albo cię zleje, a po wszystkim i tak będziesz musiała coś zjeść. – Posunął się do groźby. Wcisnął w jej dłoń łyżkę. – Czekam i nie odpuszczę – zapowiedział.
Możesz zrozumieć, że…
Lanie najpierw? – zapytał z gniewem, wylewającym się z każdym słowem coraz mocnej.
Nie możesz…
Mogę i się nie zawaham. Jako mąż mam swoje prawa i nieustannie ci o tym przypominam. W końcu doprowadzisz do tego, że przypomnę ci tak, iż już nie zapomnisz. Do tego chcesz doprowadzić? Do tego bym stanął nad tobą z jakimś kijem w ręce?
Spojrzała na niego z wyraźnym strachem w oczach i tym wyrazem twarzy sprawiła, że nieco spuścił z tonu.
I tak tego nie zrobię, nie bój się – uspokoił. – Nie potrafiłbym. Co najwyżej potraktuję cię na tyle lat, na ile teraz się zachowujesz, czyli przełożę przez kolano, ale zapewniam, że i tego pragniesz uniknąć, dlatego smacznego.
Hektor był zirytowany, ale starał się nad sobą panować. Cyntia wyczuwała jego gniew, a ton, jakim się do niej zwracał, był tak inny od tego, który znała. Przez chwile chciała w to nie wierzyć. Sądziła, że jej mąż nie byłby w stanie jej tak po prostu zlać, jakby była niesforną kilkulatką. Jednak, gdy zerknęła w jego oczy i usłyszała ponownie smacznego, coś w jego głosie, jak i w spojrzeniu, zdawało się ją skutecznie przekonać do możliwości ziszczenia tych gróźb. Chwyciła pewniej łyżkę w dłoń i zamoczyła w bulionie. Z trudem przełknęła pierwszy łyk, ale pomimo tego zmusiła się do kolejnego.
Wystarczy już? – zapytała po zjedzeniu połowy.
Tak, teraz drugie danie. – Na miejscu bulionówki z rosołem, znalazł się talerz z ziemniakami, kotletami i świeżymi warzywami.
Ja już nie chcę – wyznała przez łzy.
Nie dyskutuj ze mną, chyba ci już to powiedziałem, tak!? – ostrym tonem sprowadził ją do posłuszeństwa.
Chwyciła za widelec i nabrała nieco warzyw.
Była zasmucona, płakała, ale jadła, a Hektor w spokoju się temu przyglądał, z rękoma splcionymi na piersi. Nie miał w sobie ni krzty litości, bo wiedział, że kieruje nim tylko i wyłącznie dobro żony, i troska o nią.
Nie chcę dla ciebie źle, ale musisz odzyskać siły, by móc ze mną i Marselem wybrać się na spacer – zaczął, wyciągając w jej kierunku dłoń z białą chusteczką – bo my cię Cyntio potrzebujemy, wiesz o tym?
Ciepły ton i delikatny uśmiech sprawiły, że Cyntia przypomniała sobie, że jej mąż choć szybko i gwałtownie wpada w złość, to równie szybko się rozpogadza, a cały zły nastrój jemu wtedy przechodzi, i stara się załagodzić konflikty, w które wcześniej popadł.

Kolejne dni minęły Rodrigezom bardzo podobnie. Cyntia nadal nie chciał za dużo jeść, ale odbywało się bez wrzasków i gróźb. Hektor dbał o to, by przyjmowała posiłki regularnie i w wystarczającej ilości. Dwa tygodnie później zaczęła wracać nie tylko do formy, ale także do życia i to jej bliskich cieszyło najbardziej. Mąż wraz ze szwagierką, nawet namówili ją na wspólny spacer po ogrodach, oczywiście wraz z małym Marselem, śpiącym w wózku pożyczonym od Julii, bo jego nowiuteńki, dopiero co kupiony i kremowy, znajdował się w posiadłości Rodrigezów, i był prezentem od Laury Prevost. Chciała by jej bratanek był wożony w najnowszym modelu, odbiegającym nieco od klasyki. Po spacerze Hektor zapowiedział, żonie, że czas już wracać do domu... ich domu.
Wsiadł do samochodu i pożegnał się z posiadłością Montenegro szerokim uśmiechem. Cyntia zasiadła z przodu i zerknęła do tyłu na Laurę oraz Marsela śpiącego w koszyku. Malec wyraźnie nabierał sił i wydawał się rosnąć w oczach. Pulchniał nie tylko na brzuchu i udach, ale przede wszystkim na twarzy. Jego policzki nabierały pucołowatego kształtu i sprawiały, że gdy bardzo szeroko się uśmiechał, to oczu zupełnie nie było mu widać.
Strasznie utył – skomentowała Laura, a Hektor i Cyntia nie byli w stanie powstrzymać lekkiego śmiechu. – Powiedziałam prawdę. Spójrzcie na jego policzki, jak buldog normalnie – dodała łapiąc bratanka za pólaski.
Nie rób mu tak, on tego bardzo nie lubi – uprzedził Hektor wyjeżdżając na główną drogę, która była zupełnie nową i tworzyła objazd wprost do jego posiadłości, na wypadek, gdyby wąwóz ponownie zalało, choć w planach miał także jego zasypanie.
Tylko nie płacz – zwróciła się Laura do Marsela, który właśnie otworzył oczy i spojrzał na ciocię. – Zamknij ślepka – zachęcała.
Jak będzie płakał, to staniesz i ja przesiądę się do tyłu. – Cyntia pogładziła męża po pliczku. – Powinieneś się ogolić.
Mężczyzna zaczerpnął głębiej oddechu i wypuścił powietrze, a żona wciąż gładziła jego szyję.
Naprawdę, włosy już ci na szyi rosną – komentowała dalej.
Cyntio, por favor. – Spojrzał na nią znacząco.
A… przeszkadzam? – zgadywała z uroczym uśmiechem.
Staram się prowadzić.
To już nie będę. – Zabrała dłoń i położyła na kolanie.
Hektor po nią sięgnął, przybliżył do swoich ust i musnął delikatnie, a następnie odstawił, ale na swoje kolano. Nie puszczał jej nadgarstka, sunął wyżej, wprost na swoje udo, jego wewnętrzną stronę.
Myślisz tylko o jednym – szepnęła, a jej policzki niemal natychmiast oblały się szkarłatem.
Tęsknię za żoną – usprawiedliwił swoje poczynania, po czym położył obie dłonie na kierownicy.
Teraz Cyntia miała możliwość zabrania ręki z nogi męża, mogła to uczynić niemal natychmiast i z początku miała taki zamiar, ale zdecydowała się na nagłe przesunięcie jej jeszcze wyżej i zapytanie:
Jak bardzo?
Hektor wciągnął brzuch i nieco się zgarbił, przymykając jednoczęśnie oczy, gdy poczuł dłoń żony na swoim kroczu.
Przepraszam – rzekła z łobuzerskim uśmiechem, bez cienia skruchy.
Nic się nie stało – odpowiedział, a Laura zaczęła dopytywać o czym rozmawiają.
O niczym.
Co ci zrobiła? – dopytywała.
Nic takiego.
Czyli, że co? – nie dawała za wygraną.
Za włosy go pociągnęłam – wtrąciła Cyntia, sądząc iż jest to idealna wymówka.
A – odparła smętnie Laura. – A już myślałam, że coś ciekawego się stało, że coś zrobiliście takiego... o... a tu nic.
Od początku mówiłem, że nic się nie stało – powiedział Hektor, starając się zamaskować swoje lekkie rozbawienie. – Jak tam mój syn? – zmienił temat, zerkając na moment w tył, zanim pokonał zakręt.
Gapi się.
Na ciebie?
A niby na kogo innego?
Ja tam nie wiem, ale to dziwne, że patrzy się na ciebie i nie płacze.
A czemu miałby płakać? – zapytała Cyntia męża.
Mógłby się wystraszyć ciotki.
Przestań! – Laura zdzieliła brata w głowę.
Bo ci oddam! – uprzedził cichym, jak na jego możliwości, wrzaskiem.
Dobrze, dobrze. Już, spokój, nie szalejcie oboje w samochodzie. – Cyntia starała się uspokoić całe towarzystwo.
A swoją drogą, żono. – Poruszył zabawnie brwiami. – Ty wiedziałaś o jej pomyśle?
Ja? Skądże? – Wzruszyła niewinnie ramionkami.
Siostro, kiedy ci to zejdzie z głowy? – dopytywał.
Mam nadzieję, że nigdy, a odrosty zamierzam pokrywać regularnie.
Po moim trupie – wycedził przez zęby.
Ej, nie uwierzycie! – wykrzyknęła uradowana Laura, zupełnie ignorując wcześniejsze słowa brata. – Ziewnął.
Cyntia się roześmiała.
Zanudzają go wasze sprzeczki, to ziewa. Nie ma się co dziwić. Mnie tez już to zaczyna męczyć.
Jest słodki. Włożył kciuk do buzi. Ble, ale się uślinił. – Skrzywiła się panienka Prevost.
To nie komentuj, tylko go wytrzyj. Masz chusteczkę. – Pouczył Hektor siostrę i podał jej białą, haftowaną chustkę wprost ze swojej kieszeni.
Ale, że ja?
Ty siedzisz z tyłu.
Ale, że jak?
Tak po prostu, normalnie! – odparł nieco zirytowany.
Zatrzymaj, przesiądę się – poleciła Cyntia.
Hektor niechętnie, ale stanął.
Powinnaś się przyzwyczajać. Kiedyś też będziesz miała męża i dzieci – zwrócił się do siostry, która zasiadła na miejscu pasażera obok niego.
Nigdy nie będę miała męża i dzieci. Wystarczy mi brat. Obrzydziłeś mi cały męski ród. Jakbym urodziła chłopca, to bym tego nie przeżyła. Tyle godzin bólu i nawet w sukienkę nie można wystroić.
Nie słuchaj ciotki. Plecie głupstwa. – Cyntia wzięła Marsela na ręce i przytuliła. Podtrzymywała jego główkę i czule gładziła kciukiem po jego krótkich, niemal zupełnie startych włoskach.

W końcu państwo Rodrigez znaleźli się przed swoim domem, choć jeden postój był konieczny, gdyż Marsel był głodny i ani myślał zaczekać do czasu aż znajdą się w domu. Oczywiście kiedy Cyntia odpinała guziki umiejscowione na przedzie sukni, to Laura zakryła swoje oczy i oznajmiła, że nawet nie chce tego widzieć. Hektor się zaśmiał i spojrzał do tyłu, jak jego synek obejmuje usteczkami lewy sutek matki. Przez chwilę poczuł ukłucie zazdrości, ale szybko je w sobie stłamsił. Już gdy Cyntia była w ciąży, wiedział, że będzie zmuszony dzielić się nie tylko jej uczuciami, ale także jej ciałem. Właściwie to miał tego świadomość już w chwili, gdy poprosił ją o rękę.
Wspólnie przekroczyli próg. Cyntii bardzo przypadł do gustu odnowiony korytarz i sala jadalna, podobna jak ta w posiadłości jej rodziców, tylko nieco w innych, bardziej stonowanych kolorach, które skutecznie kontrastowały się z bladoróżowymi i bladoniebieskimi obrusami porozkładanymi na wszystkich stołach. Najbardziej jednak ucieszył ją widok wujaszka, któremu Hektor zaproponował gościnę u siebie, by nie narobił więcej problemów. Wolał mężczyznę, po prostu, mieć na oku.
Cyntio, chciałem przeprosić, to ja powinienem był… – zaczął Damian niepewnie i z bardzo skruszoną miną.
Hektor skrzywił się, bo osobiście wolał, by nikt jego żonie nie przypominał o tamtej tragedii, zważywszy na to, że dopiero co się po niej pozbierała.
Nie, wujku, to było zaplanowane. Ten kto uszkodził broń, chciał zabić Bastiana albo mojego męża, nie ciebie. Policja szuka winnego. – Cyntia podeszła bliżej wujka i pozwoliła, by ten pogładził ją po włosach, a następnie pogłaskał po główce jej synka.
Jest śliczny. Szkoda, że mój brat go nie poznał.
Wezmę go, wy się uściskajcie jak to macie w zwyczaju – zaproponował Hektor z lekkim pokpiwaniem. Wziął Marsela na ręce. Przytrzymał pewnie główkę i przybliżył dziecko do swojego torsu.
Uważaj, chyba cię poślinił – zauważyła Laura.
Nic się nie stało – odpowiedział z uśmiechem.
Jeśli to od mleka, to może nie puścić. Lepiej zdejmij marynarkę.
Laura ma rację. Daj. – Cyntia już chwyciła za brzegi rozpiętej marynarki męża i zawołała proszącym tonem – wujku…
Oczywiście, dajcie mi tego małego mężczyznę.
Jeśli wda się w waszą rodzinę, to żaden mężczyzna z niego nie będzie – dogryzł Damianowi Hektor. – Na pewno umiesz trzymać tak małe dzieci? – zapytał z troską, jeszcze nim oddał Marselka w obce ramiona.
Wujaszek niósł mnie do chrztu, gdy miałam trzy tygodnie – wyjaśniła Cyntia.
Jesteś pewna, że cię nie upuścił? – zapytała Laura ze złośliwym uśmieszkiem. Zaraz potem napotkała na surowe spojrzenie brata. – Przepraszam, to tylko był taki żart.
Przecież się nie gniewam – oznajmiła Cyntia. – A ty dawaj już tę marynarkę! – warknęła na męża.
Już daję, się tak nie denerwuj, kochanie. – Pocałował żonę w policzek i pozwolił rozebrać się z odzieży wierzchniej.
Cyntia podeszła do drzwi prowadzących do kuchni.
Potrzebuje jednej pokojówki – zawołała, nawet nie zadając sobie trudu, by przekroczyć próg.
Tak, proszę pani? – zapytała młoda blondynka.
Trzeba zaprać marynarkę mojego męża. Synek go poślinił.
Oczywiście.
Bardzo dziękuję.
Nie musisz dziękować, to ich praca – zwrócił się do żony Hektor, a po chwili znów spuścił wzrok z żony i zajął się podziwianiem swojego syna. – A patrz jakie ma oczy, takie dwa czarne paciorki – pokazywał Damianowi.
A jak wytyka język, zupełnie jak Cyntia gdy była mała.
Wytykała język? – dopytywała Laura, niezwykle zaciekawiona tą wzmianką.
Bardzo długi czas, zwłaszcza gdy ktoś jej kazał coś zrobić, a ona nie miała ochoty. Łapała się wtedy pod boki, wytykała język albo wydymała usta. A potem uciekała…
Przed ojcem? – zapytał rozbawiony Hektor.
Przed matką – odpowiedział Damian. – Albo kiedyś, jak przez nią zatruła się połowa domowników…
Wujku, wystarczy – wtrąciła Cyntia.
Ja bym chciała poznać tę historie. Może pan kontynuować. – Laura uśmiechnęła się szeroko do wujaszka.
Ten puścił do niej oczko.
Ja też czekam na kontynuację – poparł siostrę Hektor.
Chciała zrobić psikusa bratu, zaparzyła ziół przeczyszczających. Niestety nie wiedziała, która filiżanka będzie Martina, więc postanowiła dodać zioła, po prostu, do dzbanka z herbatą, a samej tego wieczoru pić wodę.
Rodrigez się roześmiał.
Nie śmiej się, najbardziej pochorowała się matka – powiedziała Cyntia, przypominając sobie wydarzenia sprzed tylu lat.
Ta wiedźma? – zapytała Laura.
Siostro – syknął przez zęby Hektor.
Daj dziewczynie spokój, dobrze wiesz, że moja bratowa do aniołów nie należy.
To nie powód, by…
Matka się dowiedziała, że to ty? – przerwała zniecierpliwiona Laura. Usiadła na jednym z krzeseł, oczekując kontynuacji opowieści.
Oczywiście, że tak, bo wiedziała, że z Martinem prowadzę zimną wojnę. Poza tym miałam jeszcze trochę ziół w mojej torebeczce.
Nie wyjęłaś ich i nie ukryłaś?
Nie. – Pokręciła głową ze smutną minką.
Straszna prowizorka. Ja jak wbiłam gwoździe w krzesło od dna, tymi szpikulcami do góry, to pierwsze co uczyniłam, to schowałam gwoździe i młotek na miejsce.
A i tak się domyśliłem kto to zrobił – przypomniał Hektor.
Ale nie udowodniłeś – odpowiedziała z uśmiechem wyższości Laura.
Nie miałem potrzeby, to Javier usiadł na tym krześle. – Hektor przejął syna od Damiana i uraczył spojrzeniem swoją małżonkę. – A jak się zakończyła historia z ziołami? O reakcje mamy pytam.
A tak… nie pamiętam za bardzo, to było dawno. Miałam z dziewięć lat. – Zrobiła zafrasowaną minę i podrapała się za uchem, zdradzając tym swoje zmieszanie.
Nie pamiętasz czy nie chcesz pamiętać? – dopytywał mąż.
Jeśli pytasz o to czy dostałam lanie, to nie. Tatuś mnie wybronił.
Ja też miałem w tym swój udział – wtrącił się Damian.
Jakżeby inaczej. A potem się dziwić, żeś ty taka rozpuszczona – skwitował Hektor. – Położysz małego spać? – zapytał, podchodząc bliżej żony.
Ciekawe czemuś ty taki złośliwy – odparła naśladując jego ton, a potem wzięła syna na ręce i dodała – oczywiście, że go położę.
Ostatni pokój po lewo – wskazał kobiecie umiejscowienie.
To nie ten sam – zdziwiła się.
Zaprowadzę cię – szybko zaproponowała Laura.
Ani się waż – warknął na nią Hektor. – Sama trafi.
Cyntia obejrzała się do tyłu, jakby sama nie wiedziała jak ma postąpić.
Idź, idź – polecił jej Hektor.
Podreptała więc na górę wraz z małym dziecięciem w ramionach, a Rodrigez przeprosił towarzystwo, szepnął wujkowi, by trzymał łapy z dala od jego siostry i zajmował jej towarzystwo na dystans, jeśli w ogóle chce mieć jeszcze obydwie ręce, a Laurze pogroził palcem. Poszedł w kierunku, w którym udała się Cyntia. Szedł długim i szerokim korytarzem, aż stanął przed drzwiami z tabliczką Państwo Rodrigez. Otworzył je i spojrzał na zachwyconą żonę, rozglądającą się dookoła.
Podoba ci się? – zapytał z lekkim uśmiechem.
Bardzo – przyznała. – Kołyska jest piękna. Taka duża i ślicznie rzeźbiona. Nie ma zasłonek, dlaczego?
Nie znam się na dodatkach. Uznałem, że będzie lepiej, jak razem pojedziemy do krawcowej i wybierzesz materiał. To samo z obrazami, gdyż nie jestem biegły w wystroju wnętrz.
Ale obicia w kolorze starego złota, z domieszką pomarańczowego już są. Trafiłeś w mój gust, więc mogłeś też...
Wiedziałem, że to twój ulubiony kolor, ale resztę będziesz musiała wybrać sama, w końcu to przede wszystkim ty będziesz tu bywała.
Jak to przede wszystkim ja? A ty? Masz osobny pokój? To chyba jeszcze nie te lata małżeństwa, by się wyprowadzać z sypialni, prawda?
Nie, naturalnie, że nie. – Uśmiechnął się i dotknął dłońmi jej ramion. Nachylił się, by musnąć w policzek. Marselowi także ofiarował całusa, tyle, że chłopcu w główkę, tuż nad czołem.
Co więc miałeś na myśli?
Tylko tyle, że... – Przełknął ślinę i szukał w głowie odpowiednich słów, takich, by jej nie rozzłościć. – Mężczyźni... mężowie i ojcowie pracują. Będę więc tu sypiał, ale w dzień, to zazwyczaj ty i dzieci będziecie tu bywać.
Dzieci? – zdziwiła się.
Marsel i jego rodzeństwo.
Marsel nie ma rodzeństwa. – Zacisnęła usta w wąską kreskę i wyczekiwała, choć sama do końca nie wiedziała na co.
Oj, wiesz co miałem na myśli.
Nie, nie wiem albo raczej nie chcę wiedzieć. Znowu postanowiłeś nie pytając mnie o zdanie.
Kiedyś cię o nie pytałem. Rozmawialiśmy o dzieciach – przypomniał.
To było zanim Marsel się urodził. Całe wieki temu.
Niespełna rok – sprostował.
Nieważne. Póki co nie chcę o tym myśleć. Pozwól mi się cieszyć z tak dużego pokoju.
Oczywiście. Daj, położę małego. – Wziął syna na ręce i wsadził do kołyski, wprost na miękki materacyk, pokryty wełnianym kocykiem. Drugim, podobnym przykrył maluszka.
To naprawdę bardzo duży pokój – nawoływała, wychodząc jednymi drzwiami, a wchodząc drugimi.
Połączyłem trzy pokoje w jeden. Można chodzić w kółko. Tam będzie pokój Marsela. – Wskazał na drzwi, którymi wcześniej żona przechodziła, a później znów skupił całą swoją uwagę na chłopcu, gdy ten smacznie spał.
Cyntia podeszła do niego i wspięła się na palcach, by dosięgnąć do mocno zarośniętego policzka.
Co my zrobimy z taką przestrzenią? – dopytywała.
Myślę, że jakoś ją zagospodarujemy – uciął temat, odsuwając się od niej na kilka kroków, jakby był o coś obrażony, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. – Teraz będę musiał na chwilę zostawić cię samą. Weź kąpiel, odpocznij, póki mały śpi. Tylko proszę, miej go na oku. Najlepiej nie zamykaj drzwi, byś go słyszała, gdy zapłacze.
Wiem jak się nim zajmować – odparła nieuprzejmie.
Przepraszam. – Przymknął powieki, po czym ponownie, bardzo szybko je otworzył. – To nie tak, że ci nie ufam, ale on jest taki maleńki... boję się o niego nawet, gdy sam trzymam go na rękach. Jest taki kruchy.
Ani się obejrzysz, a będzie większy. Jeszcze trochę i będzie szorował po tym dywanie na kolanach. – Wskazała dłonią na wykładzinę znajdującą się na środku pokoju. – Jakiś miesiąc później będzie biegał, niemiłosiernie przy tym krzycząc i dopominając się słodkości. Później będzie rzucał kajetami, nie chcąc uczyć się literek. Nocami nie będzie chciał spać, prosząc, by przeczytać mu jeszcze jedną bajkę. Następnie wspinał po regałach, gdy zapragnie dosięgnąć najwyższej zabawki. Na pewno będzie trzaskał szufladami, potrącał krzesła i pewnie też stłucze twoje whisky. – Tym razem wskazała na stoliczek z alkoholami. – A teraz mi powiedz, czemu ciągle się uśmiechasz?
Przychylił się do niej i warknął z radością:
Ponieważ cholernie się nie mogę tego doczekać.
Tak naprawdę Hektor oczami wyobraźni już widział małego chłopca, który czyni te wszystkie psoty, a potem chowa rączki za pleckami, splatając ze sobą paluszki i mówi dziecięcym głosikiem to nie ja, naplawde, to tak samo się staneo.
To ja wezmę kąpiel, a ty co będziesz robił w tym czasie?
Muszę nadać ogłoszenie, w tym celu pojadę do miasta – odpowiedział, wciąż będąc nieco nieobecnym, gdyż dopiero wynurzał się z prognozowanej przyszłości.
To pewnie dużo ci zajmie, więc zejdę do Laury i wuja. Zjem w ich towarzystwie. Chyba, że chcesz bym na ciebie zaczekała?
Nie ma takiej potrzeby, tylko, gdy będziesz wychodziła, to przyślij do Marsela jedną z pokojówek. Niech nie spuszcza go z oka.
Jesteś nadopiekuńczy – zauważyła z lekkim zagniewaniem wymalowanym na twarzy.
Kocham was, więc chyba nie ma w tym nic dziwnego, że się o was troszczę – odpowiedział na jej oskarżenie, musnął w policzek i wyszedł z pokoju.

Kiedy Hektor siedział w samochodzie i był w drodze do miasteczka, gdzie miał nadać ogłoszenia, Ernest Sambor paląc cygaro, przechadzał się po koszarach. Rupert – partner Sambora, siedział i popijał wodę wprost z literatki, oczami natomiast podążał za grubszym, lekko wyłysiałym mężczyzną, którego te włosy, które mu jeszcze pozostały, były siwe jak pióra gołębia.
Nad czym pan tak myśli? – zapytał, wcześniej znacząco odchrząkając.
Julian Montenegro nie żyje, pokojówka Violetta Molins nadal jest zaginiona, co daje nam dwie rozkopane sprawy, ani jednego rozwiązania, ni jednej poszlaki.
Ale coś te sprawy łączy, tak? – dopytywał z niewiedzą w oczach szczupły i wysoki brunet.
Osoba szefa i zięcia, w obu przypadkach to Hektor Rodrigez.
Nie jest to tak, że pan się trochę tak na niego tak uwziął? – ze zdenerwowania Rupert powtórzył kilkakrotnie w jednym zdaniu słowo tak, co miał w zwyczaju kiedy opuszczał go spokój.
Ja wiem jak to wygląda! – warknął Ernest i odwrócił się w stronę partnera. – Ale z nim coś jest nie tak. Nie daje mi to spokoju. Od czasu jak z nim rozmawiałem... ten wzrok... jego pewność...
Jest pewny siebie. To pożądana cecha. Może jednak zajrzę do jego kartoteki? – Rupert wstał i stanął nad biurkiem należącym do Sambora.
Jeśli chcesz zajrzeć do tej teczki, którą przy nim otworzyłem, to nie polecam – syknął.
Dlaczego? – Rupert otworzył teczkę, która okazała się być zupełnie pusta. Spojrzał na Sambora zdziwiony.
Właśnie dlatego.
Co się stało z aktami?
Nigdy ich u nas nie było – odpowiedział Ernest. – Zagrałem z nim va bank. Stworzyłem teczkę i wmówiłem mu, że przysłali ją z Londynu, bo prosiłem o nią z powodu zaginięcia Violetty Molins. Do środka wcisnąłem obce, zapisane kartki, ale on wiedział, że nic o nim nie wiemy.
Coś jednak wiemy. Wiemy, że strzelił do kobiety... – zaczął wyliczać Rupert.
Podeszła pod kulę. Tak zeznał jego rodzony brat, tak zeznał też on sam i tak samo zeznał sekundant. Wiemy to z telegramu, który przyszedł z Hiszpanii.
Wiemy, że był na miejscu śmierci Artura Sol...
Solcmana – podpowiedział Ernest, po czym na krótki moment przerwał kontynuowanie wyjaśnień, by wygładzić swojego wąsa. – Tak, to wiemy z telegramu londyńskiego, a kilka szczegółów z późniejszej rozmowy telefonicznej, ale nie mamy akt tej sprawy.
Wystąpmy o nie do sędziego.
To nie będzie takie proste. Nie mamy dowodów, żadnych poszlak, które wskazywałyby na Rodrigeza. Czym uargumentujemy chęć grzebania w jego życiorysie?
Pani Molins zaginiona i pan Montenegro zabity, to mało?
Dla sędziego tak, ale... moglibyśmy spróbować obejść prawo.
Co pan ma na myśli? – zapytał Rupert i obserwował z lekkim strachem Sambora, który przechadzał się po koszarach i kręcił pióro w dłoniach, zupełnie tak jakby chciał je zrolować.
Zadzwonię do mojego przyjaciela. Poproszę, by zajrzał do akt Rodrigea i przekazał nam najbardziej istotne informacje. Nie będziemy mogli ich nigdy wykorzystać przed sądem, gdybyśmy musieli go skazać, ale w zeznaniach możemy się nimi podeprzeć. – Sambor nie tłumaczył wiele i długo się też nie zastanawiał. Sięgnął do aparatu telefonicznego, połączył się z centralą, a następnie z Londynem. Rozmawiał z przyjacielem, jakby się znali ze sto lat, a potem, pod sam koniec rozmowy, poprosił o tę niewielką przysługę.
Odpowiedź nadeszła kolejnego dnia, brzmiała:
Archiwum, w którym przechowywane były zapisy przesłuchań, zalało kilka miesięcy temu. Są tylko ogólne kroniki spraw z datami i krótką informacją czego dotyczyły oraz kto był podejrzany.
Dziękuję – powiedział Ernest lekko zasmucony. Odłożył słuchawkę i spojrzał na Ruperta. – Dowiedz się kiedy, gdzie i jak długo byli Rodrigezowie w podróży poślubnej – polecił.
Skąd pomysł, że w ogóle byli w takiej podróży.
Zaufaj mi, byli. – Obszedł biurko i zasiadł na krześle. Splótł palce z sobą i zaczął je wyłamywać. – Mogę się tylko domyślać, że odwiedzili Londyn – szepnął, jakby do samego siebie, choć czuł, że to niedorzeczne. W pracy nigdy nie kierował się intuicją, właściwie, to zawsze myślał, że jej nie posiada, ale podczas przesłuchiwania Hektora Rodrigeza poczuł coś dziwnego, jego wzrok go mroził, a ironia i cynizm nie bawiła, a zwyczajnie przerażała. Nie ufał mu i zamierzał go sprawdzić od podeszwy buta, po ostatni pyłek osadzony na górze kapelusza.

Zapraszam także do kolejnego postu  Rozdział 17: Mocne alibi

niedziela, 8 maja 2016

Rozdział 15: Ktoś umiera, ktoś się rodzi


Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem  Rozdział 14: Pojedynki i sekundanci

Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek

Cyntia wybiegła ze swojego pokoju i wbiegła do tego zajmowanego przez Laurę. Sypialnia niczym nie różniła się od tej jej, prócz kolorem ścian oraz brakiem bibelotów na komodach i toaletce. Pani Rodrigez wbiła spojrzenie w przytłaczający niebieski kolor, który dominował w całym wnętrzu, a potem przeniosła swój wzrok na Laurę i zaczęła opowiadać wszystko od początku oraz tłumaczyć w czym tkwi jej zdaniem cały problem.
Wezwij agentów, pojedynki są zakazane – podpowiedziała piętnastolatka.
Hektor nigdy, by mi tego nie wybaczył.
A przerwanie pojedynku własnoręcznie, by ci wybaczył?
Nie wiem, potem bym o tym myślała. Przerwałabym ten pojedynek sama czy z policją, ale nawet nie wiem gdzie ten pojedynek się odbywa – tłumaczyła, żywo przy tym gestykulując
Nie powiedział ci? – zdziwiła się dziewczyna i wyjęła z papierośnicy papierosa. – Chcesz? – zapytała.
Cyntia nie paliła od czasu pierwszej nocy w Paryżu. Teraz jednak, z powodu zdenerwowania, chwyciła za papierosa i zapałki. Nie mogła odpalić bo tak mocno trzęsły jej się ręce. Szwagierka więc pomogła.
Zatem, nie powiedział ci, gdzie się pojedynkuje? – zapytała ponownie.
Zdziwiłabym się, gdyby mi powiedział. Wie, że jestem przeciwna wszelkim formom przemocy. Ja nawet postawiłam mu ultimatum, że ja i dziecko albo…
Wybrał honor?
Cyntia przytaknęła głową.
Mam pewien pomysł – zaczęła Laura. – Jak dobrze, że jesteś w ciąży.
Jaki to pomysł i co ma do niego moja ciąża?
Ktoś z domowników, na pewno, wie gdzie odbywa się pojedynek. Udasz, że rodzisz, ktoś pogna po Hektora, będziemy go śledzić. Udasz, że jesteś w słabym stanie.
Pognają po lekarza – stwierdziła Cyntia.
Zanim on przybędzie, ty już będziesz w drodze do męża.
On mi tego nie daruje.
Być może, ale będzie żywy i nie będzie miał śmierci generała na sumieniu.
Cyntia po chwili wahania, bez rozważania za i przeciw, przystała na pomysł Laury. Już po chwili skropiła swoją twarz wodą, tak by wyglądało na kropelki potu i zaczęła zwijać się z bólu w pokoju szwagierki. Marta widząc stan córki, nakazała Laurze, by szła po Juliana i nakazała mu wezwać lekarza.
Nie, ja z nią zostanę, niech pani pójdzie po męża i wezwie lekarza. – Panienka Prevost idealnie udawała, że zachowuje zimną krew. Trzymała głową bratowej na swoich kolanach i gdy tylko Marta wyszła z pokoju, to ona wyjrzała na korytarz sprawdzić co się dzieje. Nic się nie działo, więc zeszła na dół pod gabinet pana Montenegro.
Ja pojadę po Hektora, pojedynek właśnie się zaczyna. Gdy będzie trzeba, to go zastąpię, a ty wezwij lekarza! – warknął na żonę.
Laura czym prędzej wróciła do pokoju Cyntii.
Wstawaj z podłogi i skończ udawać. Zejdziemy schodami dla służby. Pośpiesz się!
Dokąd pójdziemy?
Pojedziemy za twoim ojcem. Ponoć umiesz prowadzić.
Nie mamy samochodu – przypomniała ciężarna.
Pojedziemy razem z twoim ojcem. Wkradniemy się na tył, nie zauważy nas, tam są jakieś koce. – Laura szybko wymyśliła plan ewakuacyjny.

Kiedy Marta wraz z lekarzem poszukiwały rodzącej pani Rodrigez, która nagle, bez wcześniejszych wyjaśnień, zniknęła, to ona właśnie wraz z Laurą, w ukryciu, dotarły na miejsce pojedynku. Julian wysiadł z samochodu i zbliżył się do zięcia, który właśnie odliczał szósty krok.
Stop!
Co znowu? – zapytał sekundant generała z wielką irytacją.
Moja córka rodzi, źle z nią – wyjaśnił Julian.
A co nas to obchodzi? – zapytał generał, podchodząc do trójki mężczyzn.
Was nie, ale mnie tak. Jestem ojcem tego dziecka – wyjaśnił Hektor, który nagle znacznie pobladł na twarzy.
Źle z nią – powtórzył Julian, tym razem kierując słowa przede wszystkim do zięcia. Położył dłoń na jego ramieniu. Wiedział, że nieco koloryzuje. Nigdy nie lubił kłamać, ale uznał, że w tym przypadku jest to konieczne, by Hektor zrezygnował z pojedynku i ruszył do posiadłości.
Rodrigez poczuł przypływ gniewu na samego siebie. Czuł się winny, bo to on w ostatnim czasie zdenerwował żonę, a jak wiadomo, nerwy kobietom w ciąży nie służą.
Dokończ pojedynek i idź do żony, o ile przeżyjesz – poinstruował chłodno generał.
Hektor rozważał co ma uczynić, a Cyntia i Laura nic nie słyszały, bo samochód znajdował się za daleko rozmawiających mężczyzn.
Zostanę jego sekundantem – zgłosił się Montenegro na ochotnika. – Zastąpię go.
Nie musisz…
Chodź. – Wskazał na bok ruchem głowy, nakazując w ten sposób, by zięć odszedł z nim na kilka kroków.
Ten tak uczynił i poczuł się niezwykle zaskoczony, gdy Julian zarzucił swoją rękę na jego kark i poklepując go po klatce piersiowej, rzekł:
Słuchaj synu, ja mam chore serce, zostało mi niewiele miesięcy życia. Ty masz przed sobą całe życie, jesteś młody. Poza tym, ktoś musi zaopiekować się moim oczkiem w głowie, a ty masz na to znacznie więcej siły niż ja. Musisz widzieć jak twój syn albo córka dorasta. Daj broń. – Julian wykorzystując chwilę nieuwagi Hektora, wyrwał mu rewolwer z dłoni. – Pamiętaj co przyobiecałeś mi w dniu waszego ślubu, że będziesz dla niej dobry i będziesz się nią opiekował.
Pamiętam. – Hektor spojrzał w dół i już miał biec do samochodu, by dojechać nim do posiadłości, gdy dostrzegł swoją siostrę.
Montenegro stanął plecami do generała i oboje odliczali sześć kroków w przód, a Hektor w tym czasie zbliżał się do Laury.
Co ty tu robisz? – wycedził przez zęby.
Cyntia zdała sobie sprawę z sytuacji jaka zaistniała, gdy zobaczyła jak jej ojciec mierzy do generała z rewolweru. Wybiegła z samochodu i pobiegła w stronę pojedynkujących się mężczyzn, Hektor szybko ruszył za nią, dogonił ją po kilku krokach i zatrzymał niedaleko od trajektorii, po której mogłyby poruszać się pociski. Padł strzał, krew rozprysnęła się na wszystkie strony, a Rodrigez zdawał sobie sprawę, że odgłos wystrzału był nie taki, jaki powinien być. Spojrzał na teścia, który padł na trawę i trzymał się za dłoń, która była dosłownie w strzępkach, podobnie jak reszta ręki. W ostatniej chwili odwrócił Cyntię plecami do tego widoku. Chciała zerknąć za siebie, ale jej na to nie pozwolił. Chwycił pewnie za jej podbródek i zmusił, by patrzyła na niego. Cała się trzęsła i szybko łapała powietrze, jakby się dusiła.
Spokojnie, spokojnie – powtarzał. – Patrz na mnie. Na mnie, powiedziałem! Patrz i nie spuszczaj mnie z oczu, rozumiesz?
Przytaknęła ruchem głowy, znów nabrała mocniej powietrza, jakby się dusiła... jakby brakowało jej tlenu.
Patrz na mnie i teraz oddychaj. Spokojnie, coraz głębsze wdechy. Będzie dobrze, wszystko będzie dobrze – zapewniał. Wyjął haftowaną chusteczkę z kieszeni. Zerknął za Cyntię, jak generał i jego sekundant tamują krwawienie. Przybliżył materiał do ust, lekko go poślinił i starł z policzka żony dwie krople krwi. – Chodź ze mną – polecił, obejmując ją w pół. Przycisnął jej twarz do swojej piersi, by nie patrzyła na rzeź, która miała miejsce tuż obok nich. Prowadził żonę w kierunku samochodu.
Co z nią? – zapytała Laura, stając przy bracie.
Jest w szoku – odpowiedział, otwierając przed swoją kobietą drzwi samochodu. Usadził żonę na siedzeniu, w taki sposób, że jej stopy odziane butami dotykały piasku. – Cały czas patrz na mnie i postaraj się uspokoić. – Mówił ciepłym, delikatnym głosem.
Cyntii wzrok nadal zdawał się być rozbiegany. Nie wiedziała na co ma patrzeć, nie umiała skoncentrować spojrzenia na jednym punkcie. Martwiła się o ojca, o to czy przeżyje. Niespodziewanie poczuła silny skurcz. Zgięła się w pół i wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby tak, że aż świsnęło. Kilka łez stoczyło się po jej policzkach. To tak strasznie bolało.
Co się dzieje? – zapytała Laura brata. Piętnastolatka miała szeroko otwarte oczy co wskazywało zarówna na niewiedzę, jak i przerażenie.
Nie wiem – odpowiedział Hektor, będący w niemałym szoku, ale zaraz potem, stosunkowo szybko, zorientował się, że jego żonę dopadły bóle porodowe i wody odeszły. Szybko chwycił Cyntię za łydki i uniósł je, by móc wsunąć do wnętrza samochodu. Sam zasiadł na miejscu kierowcy i czym prędzej pojechał do posiadłości państwa Montenegro.
Laura pojechała wraz z nim, w ostatniej chwili wskakując do tyłu.

Hektor, to boli – zawodziła niespełna osiemnastolatka, jednocześnie wyrzucając samej sobie egoizm. Dotarło do niej, że powinna martwić się o ojca, że być może jej ukochany rodzic już nie żyje, a ona przeżywa tak naturalną rzecz jaką jest poród. Jednak nie mogła nic poradzić na to, że to naprawdę bolało... każdy skurcz, każdy ruch dziecka, które układało się głową do dołu, każde szarpnięcie, gdy samochód jechał po nierównej, kamienistej drodze.
Uspokój się – powtarzał jak mantrę Rodrigez, który ze wszystkich sił starał się zachować zimną krew, ale jego drgające policzki i drżące dłonie, którymi kurczowo obejmował kierownice, skutecznie go zdradzały.
To za wcześnie – dotarło do Cyntii przy kolejnym skurczu, znacznie silniejszym od poprzednich. Nie kłamała, według lekarza, którego wcześniej wezwała matka oraz jej prywatnych wyliczeń, które poczyniła. wiedziała, że nie jest to czterdziesty tydzień ciąży.
Hektor na tę wiadomość, tym bardziej się przeraził, zważywszy na to, że według niego, ta ciąża była dokładnie miesiąc młodsza. Depnął na gaz, by jeszcze szybciej znaleźć się w posiadłości, a Laura zapytała:
Który to miesiąc?
Dziewczyna naprędce wyliczyła, że jeśli to dziecko rodzi się właśnie w tej chwili, to oznacza to tyle, że Cyntia i Hektor współżyli przed ślubem. Uśmiechnęła się nawet kpiąco, zdając sobie sprawę z tego, że jej brat nie jest wcale tak porządnym za jakiego pragnął uchodzić.
Jakiś trzydziesty... trzydziesty trzeci tydzień – odpowiedziała Cyntia, która pragnęła w tej chwili zająć się czymkolwiek, nawet rozmową ze szwagierką, byleby nie myśleć o wciąż nasilającym się bólu w dole podbrzusza.
Siedmiomiesięczne – szepnęła z przerażeniem blondynka.
Możecie obie przestać!? – zapytał nerwowo, skręcając i wychodząc na ostatnią prostą.
A możesz szybciej? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, jednocześnie łkając i zginając się w pół na fotelu pasażera.
Szybciej – warknął kpiąco. – Ciebie w ogóle nie powinno tam być! Byłabyś teraz w posiadłości, to już pewnie miałabyś pod ręką lekarza i akuszerkę. Jednak jak zwykle musisz uczynić po swojemu, a potem marudzić!
Przepraszam, nie krzycz na mnie.
Zacisnął zęby i pohamował gniew. Skoncentrował się na drodze, a po dwudziestu minutach dalszej podróży, wniesieniu kobiety do pierwszego z brzegu, wolnego pokoju, wydawałoby się, że mógłby wreszcie odetchnąć. W końcu jego żona znajdowała się pod dobrą opieką, lekarza i akuszerki. On się jednak nie uspokoił. Przyłożył mokrą dłoń do czoła i zaczął chodził przed zamkniętym pokojem w tę i we w tę, od ściany do ściany.
Laura przysiadła nieopodal, na wygodnym szezlongu, umiejscowionym obok drzwi i miała w planach być cichutko niczym mysz pod miotłą, ale nie potrafiła powstrzymać samej siebie od komentarza:
W życiu nie podejrzewałam cię o takie nerwy z powodu rodzącego się dziecka. Dla ciebie zawsze było oczywiste, że kobiety rodzą i nie miałeś w sobie ni krzty współczucia z tego powodu.
Hektor rzucił złośliwej siostrze spojrzenie Bazyliszka. Pokręcił głową i odparł:
Masz racje, było tak, ale teraz rodzi Cyntia, a nie jakaś tam kobieta.
Laura się uśmiechnęła. Przestała, gdy usłyszała krzyk bratowej. Hektor spojrzał na zamknięte drzwi i dopadł do nich, nacisnął na klamkę, ale było zamknięte.
Co się tam dzieje!? – zapytał z irytacją.
Rodzi się twoje dziecko – odpowiedziała spokojnie Laura. – Nie pomagasz im tym dobijaniem się.
Ale czemu Cyntia krzyczy?
Wiesz bracie, nie znam się za bardzo na rodzeniu dzieci, ale zawsze mi się wydawało, że w większości przypadków, narodzinom towarzyszy właśnie krzyk.
Ale by aż taki? – dopytywał z przerażeniem. Oparł się o ścianę i zsunął po niej. Usiadł na podłodze i schował twarz w dłonie, następnie przeczesał nimi włosy i spojrzał na Laurę.
Blondynka dostrzegła, że mężczyzna ma łzy w oczach, więc darowała sobie wyjaśnianie mu, że gdy niemowlę przychodzi na świat, to nieco przy tym rozrywa matkę.
Martwi cię przedwczesny czas porodu? – zapytała, siadając przy nim.
W odpowiedzi przytaknął ruchem głowy.
Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Straciła ojca, Bóg nie pozwoli by straciła tego samego dnia też dziecko. – Laura objęła brata ramieniem i przytuliła. Pocałowała w skroń i starała się dodać otuchy, choć nigdy nie była szczególnie wierząca. – Chcesz zapalić? – spytała i wyciągnęła z niewielkiej torebeczki, wprost przed jego oczy, niewielką papierośnicę, mieszczącą w sobie jedynie sześć papierosów.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, ale przejął jednego. Zapałki wyciągnął z zewnętrznej kieszeni swojej marynarki i odpalił. Nie trudził się nawet z wyjściem na dwór czy otworzeniem okna. Nie skomentował też tego, że Laura pomimo jego zakazu, najwidoczniej dalej popalała, a być może nawet palenie już stało się jej nałogiem.
Myślałem, że jesteś na mnie zła – powiedział, zaciągając się najmocniej jak tylko potrafił.
Jestem, ale mimo wszystko jesteś mym bratem. Ty i Javier, to jedyna rodzina jaką mam.
Masz jeszcze ciotkę i wuja – przypomniał.
To twoja rodzina. Rodzina twego ojca.
Było ci u nich aż tak źle?
Cudownie nie było.
Hektor spojrzał siostrze w oczy. Uśmiechnął się blado.
Przepraszam, że cię do nich wysłałem, ale nie wiedziałem co robić. Miałem dwadzieścia trzy lata, gdy zmarł twój ojciec…
Nie udawaj, że jest ci przykro z tego powodu. Nigdy dobrze cię nie traktował – przypomniała bratu Laura. Co prawda niewiele pamiętała, bo gdy była dzieckiem, to Hektor już dawno nie mieszkał wraz z matką i ojczymem, ale dużo się nasłuchała, szczególnie podczas awantur rodziców, a potem od ciotki i wujka, czasami także od Javiera.
Nie i nie było mi przykro, bo zmarł mi ktoś bliski, ale ktoś kto był bliski tobie. Poza tym, twój ojciec był tym, który jeszcze trzymał całą rodzinę w garści. Nigdy go nie lubiłem… prawdę mówiąc to jako dziecko się go bałem, ale nic nie zyskałem na jego śmierci, więcej straciłem. Javier oddał się lewym interesom, włóczył od więzienia do więzienia. Matkę dopadła choroba, nie była w stanie się tobą zajmować. A ja nie potrafiłem studiować administracji i opiekować się sześcioletnią dziewczynką jednocześnie. Musisz więc mi wybaczyć.
Wybaczyłam – oznajmiła z przekonaniem. Nie potrafiła nie dać mu wybaczenia w chwili, gdy widziała łzę na jego policzku.
Hektor spojrzał nad głową Laury i dostrzegł akuszerkę.
Co z nią? – zapytał, wstając. Trzymał marynarkę w dłoni.
Z pańską żoną wszystko dobrze, ale syn jest słaby, nie wiadomo czy przeżyje – postawiła na szczerość starsza i doświadczona w swoim zawodzie kobieta.
Hektor odepchnął ją i wpadł do pokoju.
Nie powinien pan tam wchodzić! – krzyknęła za nim.
Stanął jak oniemiały, widząc leżącą na łóżku, osłabioną żonę i zakrwawione prześcieradło. Z wrażenia marynarka wypadła mu z dłoni. Nie podniósł jej. Podszedł wolnym krokiem do Cyntii. Zerknął na dziecko, które trzymała w ramionach. Malec był nagi, cały umazany krwią i w pęcherzach, ale pomimo tego wydał mu się najpiękniejszą istotą na całej ziemi. Uśmiechnął się do maleństwa ukazując zęby, rzadko uśmiechał się w sposób tak szeroki. Przysiadł na krześle przy żonie i dotknął bródki synka, którego powieki były na wpół przymknięte.
Chciałam go umyć. – Pojawiła się akuszerka.
Hektor pokiwał głową na zgodę. Cyntia z wielkim bólem oddała chłopczyka w dłonie obcej kobiety.
Nie powinieneś mnie teraz oglądać – zwróciła się do męża cichutko.
Chwycił jej dłoń w swoją lewą, a prawą odgarnął kosmyk spoconych włosów, przyklejony do policzka.
Dlaczego tak uważasz? Przysięgałem ci w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Wyglądam okropnie.
Hektor bardzo powoli pokręcił głową. Uśmiechnął się.
Jesteś piękna i zawsze będziesz. Dla mnie zawsze najpiękniejsza. Żałuje, że nie było mnie przy tobie, ale nie chcieli mnie wcześniej wpuścić – poskarżył się, cały czas uśmiechając się tak, że kurze łapki zdobiły kąciki jego oczu. Starał jej się dodać tym uśmiechem otuchy.
I dobrze – stwierdziła, zdając sobie sprawę z tego, że jego obecność, by ją tylko niepotrzebnie peszyła, a tym samym też przeszkadzała.
Wstał, nachylił się do niej i musnął z dużą czułością jej czoło.
Odpocznij, ja pójdę sprawdzić co z naszym synkiem.
Wypuściła dłoń męża ze swojej i pozwoliła mu odejść. Przed wyjściem schylił się jeszcze po marynarkę.

Widziałam go, widziałam! – Laura skakała wokół brata z podniecenia, jeszcze zanim ten zamknął drzwi.
Nawet Cyntia się uśmiechnęła na ten widok, pomimo bólu w kroczu, który odczuwała. Zaraz jednak zjawiła się młoda dziewczyna, która towarzyszyła akuszerce, miała przy sobie słoik pełen spirytusu, igłę i nici chirurgiczne.
Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi, uśmiechając się do Hektora przepraszająco. Ten pokiwał głową wyrozumiale i zwrócił się do siostry:
Kogo widziałaś?
Twojego synka, jest taki okropny, cały pomarszczony, ale i tak piękny. Chodź do waszego pokoju, myty jest. Czystszy na pewno będzie ładniejszy! – wykrzykiwała radośnie. Nie dała bratu czasu do namysłu, pochwyciła jego dłoń i szarpnęła. Zmusiła go, by udał się z nią do panieńskiej sypialni Cyntii.
Kiedy dotarli na miejsce, Marsel był już czyściutki i owinięty w białe pieluszki oraz przykryty brązowym, wełnianym kocykiem, wykonanym na szydełku. Leżał w koszyku na białym prześcieradełku, zwiniętym na osiem. Hektor podszedł do niego, odsunął kocyk z jego bródki, mały zakręcił główką i ponownie ułożył ją w tym samym miejscu. Zamlaskał wargami, zmarszczył twarzyczkę i ponownie zasnął.
Nie płacze, to znaczy, że jest chory? – zapytał Hektor akuszerkę. Słychać było zmartwienie w jego głosie
Jest bardzo słaby, zjadł tylko trochę, nie miał siły ssać. Za moment przyprowadzą pańską żonę do pokoju, tylko pierw zbada ją lekarz. Niech spróbuje go od razu nakarmić.
Dobrze – przytaknął kobiecie, która wycierała dłonie w ręcznik. Patrzył jak opuszcza pokój.
Hektor klęknął przed łóżkiem, naprzeciw koszyka z niemowlęciem. Przeżegnał się i złożył ręce jak do pacierza.
Boże, proszę, niech to dziecko nie ponosi kary za moje winy – powiedział na głos.
Jakie winy? – zapytała Laura.
Gdybym nie został sekundantem w tym przeklętym pojedynku, Cyntia urodziłaby w terminie! – uniósł się nieznacznie.
Hektor, chodzi tylko o to? – dopytywała, mając wrażenie, że jej brat kłamie, podając jako odpowiedź jedynie półprawdy.
Tak – skłamał. Przeżegnał się po raz kolejny i usiadł na łóżku przy dziecku. Uśmiechnął się do niego z wciąż szklącymi się oczami.
Pan Rodrigez? – W pokoju nagle zjawił się agent policji, ten grubszy, który dzień wcześniej przerwał pojedynek, w którym Brown miał brać udział. Tym razem nie miał u boku swoich pomocników.
Tak? – Hektor wstał na równe nogi i spojrzał pytająco na nieproszonego gościa.
Jest pan podejrzany o przyczynienie się do śmierci Juliana Montenegro. Jestem zmuszony pana przesłuchać – wyjaśnił, bez cienia współczucia w głosie.
Koniecznie teraz?
Proszę pana, jego żona przed chwilą urodziła, powinien być z rodziną. Poza tym mój brat, nie był by w stanie zabić nikogo z rodziny. – Stanęła w obronie Hektora Laura, ale w starciu z doświadczonym policjantem nie miała żadnych szans.
Przykro mi, ale to panienki brat był sekundantem. Nabijał broń. Pójdzie pan ze mną dobrowolnie, czy mam pana zakłuć w kajdanki i wyprowadzić na oczach wszystkich?
Pójdę. Mogę najpierw prosić o chwilę z synem? Proszę poczekać za drzwiami. Nie ucieknę, to trzecie piętro.
Dobrze, ma pan minutę.
Agent wyszedł, a Hektor wykorzystał ten czas na przytulenie siostry i wzięcie niemowlaka na ręce, po raz pierwszy.
Boże, aleś ty maleńki – powiedział do chłopca, siadając z nim na łóżku. – Tatuś do ciebie wróci, do ciebie i do twojej mamy. Pamiętaj, musisz być cały i zdrowy, by mieć siłę mnie przywitać – zagadnął. – Marsel – wyszeptał, zwracając się pierwszy raz do dziecka po imieniu.
Musnął maluszka w czoło. Marselowi chyba, podobnie jak jego mamie, przeszkadzała broda ojca, bo zaczął wiercić główką i minką pokazywał swoje niezadowolenie. Zacisnął powieki mocniej, aż je zmarszczył.
Może mu zaśpiewasz – zaproponowała Laura. – Mnie śpiewałeś jak byłam mała – przypomniała.
Bo to lubiłaś.
Może on też polubi.
Może. Polubisz? – zapytał i zaczął od dobrze znanych mu słów:

Przez przypadek naiwność i zbytek
Kiedy w końcu zabrakło nam lat
Pod mocny napitek na własny użytek
Taki nasz stworzyliśmy świat
Pod mocny napitek na własny użytek
Taki nasz stworzyliśmy świat

Trochę mały lecz taki się wyśnił
Nieskończony bez granic i cła
A ludzie zawistni wybadać już przyszli
Co tu z zyskiem ukraść się da…*(6)

Panie Rodrigez, minuta minęła. – Agent ponownie wpadł do pokoju, bez wcześniejszego pukania.
Już idę. – Musnął swój palec wargami i przyłożył go do usteczek Marsela. – Dobranoc, synku.
Hektor odłożył dziecko do koszyka, przytulił jeszcze raz siostrę i wyszeptał jej do ucha:
Opiekuj się nim i moją żoną. Zaopiekuj się nimi, obojgiem, proszę. – Pocałował ją w policzek, założył marynarkę i wyszedł wraz z agentem z pokoju.

Rodrigez dorożką policyjną został przewieziony do koszar, miejsca przesłuchań i aresztowań. Minął kilka cel, w których spali, bądź siedzieli na pryczach różni więźniowie. Rozejrzał się dookoła. Bez stresu i strachu szedł przed siebie, aż doszedł do krzesła, na którym kazano mu usiąść.
Nie czuje się pan skrępowany miejscem. Pewnie dlatego, że był pan już w podobnym – zwrócił się do niego agent Ernest Sambor.
Mam odpowiedzieć? To było pytanie?
Bardziej stwierdzenie. Był pan podejrzany aż w trzech sprawach, a i tak obawiam się, iż to nie jest pańska pełna kartoteka.
Podejrzany, a nie skazany – odrzekł z bezczelnym uśmiechem i wzruszył ramionami.
Te trzy sprawy, zawsze, wiązały się ze śmiercią ludzi.
Być może przyciągam kłopoty.
Ściąga je pan na innych, a nie na siebie – zauważył Ernest.
Szczęście w nieszczęściu – odparł z jeszcze szerszym bezczelnym uśmiechem.
Nie rozumiem pana radości. Zginął pański teść.
Nie ja strzelałem.
Ale pan był powodem.
Dlatego traktuje mnie pan jak mordercę? – zapytał, nie kryjąc lekkiego oburzenia.
Strzał nie padł, broń wybuchła w dłoni, lufa była zatkana. Z tego co mi wiadomo, broń nabija sekundant! – krzyknął Sambor i wstał uderzając w biuro dłonią.
Hektor nie dał się mężczyźnie wyprowadzić z równowagi. Odpowiedział niezwykle spokojnie i rzeczowo:
Sprawdziłem broń, ale tylko na pierwszy pojedynek. Potem to pan mi ją zabrał i odstawił do pokoju, nie zabezpieczył. To pan jest winny, nie ja.
A śmierć Arthura Solcmana? – zapytał agent, siadając i otwierając pierwszą z teczek. – Tam też był jakiś agent, co zabrał panu broń i nie zabezpieczył?
Nie – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Jak wynika z tekstu, widzi pan dobrze, iż honorowy pojedynek nie miał tam miejsca.
Włamał pan się do domu szanowanego człowieka i wraz z przyjacielem go zabił! Tak czy nie!? – naciskał Sambor.
Działałem w obronie własnej.
Włamując się do cudzego domu? – zadrwił.
Stanąłem w obronie kobiety! – uniósł się.
Pan? – Agent się zaśmiał. – Proszę mi wybaczyć, ale nie wygląda mi pan na kogoś, kto wtrąciłby się do sprzeczki małżonków.
Pewnie ma pan rację. Zapewne przeszedłbym obojętnie obok pouczającego klapsa i nie zareagował na wymierzony w spokoju czy też gniewie jeden policzek, umiałbym zaakceptować szarpaninę dla słusznej sprawy i z wyższych celów. Nie mnie byłoby te cele i słuszności oceniać, w końcu nawet sąd, by ich nie wziął za powód do zerwania małżeństwa, bo mąż ma swoje prawa.
Do czego pan zmierza?
Pan nie rozumie – powiedział Rodrigez ze łzami cisnącymi się do oczu. – Ta kobieta krzyczała. Nie umieliśmy przejść obok tego obojętnie. Zajrzeliśmy przez okno, a ona leżała na podłodze. Mocno krwawiła.
Zabił pan jej męża? – rzekł pytająco.
On był powodem jej stanu, ale nie zabiłem go. Pobiłem się z nim, a potem zająłem się tą kobietą. – Hektorowi zadrgała broda, jakby wzbierało się w nim na szloch, ale ze wszystkich sił starał się go powstrzymać. – Tamtego dnia poroniła.
Mąż ją skatował?
Nie wiem czy on zasługuje na, nawet pośmiertne, nazwanie go mężem. Jednak, prawnie tak, był jej mężem. Znęcał się nad nią, ale był jej mężem. Katował ją, ale był jej mężem. I nawet po śmierci, nazywacie go jej mężem! – niespodziewanie się uniósł, jakby chciał w ten sposób dać upust swojej flustracji. – To jest mentalność naszego społeczeństwa. Gdy ginie prawy człowiek, to prawo na jego temat milczy, a gdy ginie największy skurwiel, to wy szukacie winnych, często na siłę, zamiast pomyśleć, że zmarły sam był sobie winny.
Tak jest w przypadku pana teścia? Był skurwielem, który zasłużył na śmierć?
Tego nie powiedziałem – odpowiedział spokojnie. – Nic mi nie wiadomo o tym, by Julian Montenegro znęcał się nad kimkolwiek. Nie darzyłem go szczególną sympatią. Prawdę mówiąc, to go nie lubiłem, ale gdybym miał przyczynić się do śmierci każdego kogo nie lubię, to musiałbym wymordować pół ludzi na kuli ziemskiej.
Jak mi pan udowodni, że nie chciał pozbyć się teścia? Pańskie tłumaczenie mnie nie przekonuje. Być może z testamentu wynika, że pan na tej śmierci korzysta.
Wątpię, nie lubił mnie. Agencie, to ja miałem strzelać, gdyby nie zabrał mi broni i przez intrygę moje siostry oraz żony, nie stanął za mnie do pojedynku, to ja bym zginął – wyjaśnił Hektor. – Telefon dzwoni. – Wskazał ruchem brwi i oczu na aparat.
Agent odebrał, po czym powiedział do słuchawki kilka słów bez znaczenia.
Jest pan wolny – padło nagle z ust Sambora.
Hektor nie krył swojego zdziwienia.
Proszę wracać do żony i syna. Niech pan też nie zapomni podziękować Marcie Montenegro za utrudnianie śledztwa. Być może teść za panem nie przepadał, ale teściowa, najwidoczniej, skoczyłaby za panem w ogień.
Zawsze miałem lepszy kontakt z płcią przeciwną – pochwalił się, jednocześnie wstając.
Będę miał pana na oku, proszę o tym pamiętać.
Nie wątpię. Udanej pracy życzę i proszę znaleźć zabójcę mojego teścia.
Zależy panu na tym?
Oczywiście, bo to ja miałem zginąć. – Hektor ukłonił się i opuścił koszary.
Pośpiesznie udał się do żony, by być przy niej i dziecku. Pocieszał ją, ścierał łzy z jej policzków i tłumaczył, że to nie jej wina. Brał winę na siebie, mawiał:
Gdybym nie zgodził się być sekundantem, bylibyśmy poza tym wszystkim.
Lekarz nie mógł pomóc memu ojcu, bo był przy mnie – rozpaczała dalej. – Wiesz jak się z tym czuje?
Wiem, wiem, ciii. Posuń się – polecił, by przesunęła się nieco drugiego brzegu łóżka. Usiadł przy niej, nie trudząc się nawet zdjęciem butów, pomimo że położył nogi na czystej pościeli.
Cyntia przyłożyła swoją twarz do torsu męża. Pozwoliła głaskać się po włosach i mówić czułe słówka, tak długo, aż zmęczenie nie zmusiło ją do zamknięcia sinych od płaczu powiek. Ona ledwie zasnęła, a Marsel się zbudził. Hektor uśmiechnął się radośnie, słysząc ciche kwilenie syna. Miała siły, by płakać i to dawało nadzieję na przyszłość, że będzie z nim coraz lepiej. Wstał i pierw wziął dziecko na ręce, a potem udał się z nim w kierunku drzwi. Miał szczęście, gdyż akurat jedna z pokojówek znajdowała się na korytarzu i wymieniała na wpół wypalone świece.
Niech pani przyniesie butelkę i mleko. Powinny znajdować się w pokoju Brownów – powiedział, zdając sobie sprawę, że przecież oni nie byli przyszykowani na tak wczesny poród, a tym bardziej na to, że Marsel będzie karmiony od pierwszych dni za pomocą butelki. Nie chciał jednak budzić żony, nie chciał jej kłopotać, przynajmniej nie teraz, kiedy dopiero co udało mu się ją uspokoić.

*(6) Piosenka Grzegorza Tomczaka – Adam i Ewa

Zapraszam także do kolejnego postu  Rozdział 16: Dla jej dobra

Czytam = Komentuję

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na swój blog autorski, gdzie znajduje się więcej informacji jak i opowiadań, oraz linków do nich: http://dariusz-tychon.blogspot.com/