poniedziałek, 10 października 2016

Rozdział 36: Kochać nad życie


Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem  Rozdział 35: Drzazgi na sercu

Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek

Hektor Rodrigez pozostawił swojego malutkiego synka na środku łóżka ze złotą ramą i baldachimem. Obłożył niemowlę naokoło poduszkami i wyjrzał na korytarz. Przyuważył służącą i nakazał jej, by zaopiekowała się jakiś czas Marselem. Gabriela zgodziła się i weszła do pokoju. Przysiadła przy maleńkim paniczu i wytarła jego poślinioną bródkę chusteczką. Efekt jaki osiągnęła nie był zadowalający, gdyż Marsel zaraz popluł się ponownie, wysuwając język między malinowe usteczka. Wtedy do pokoju wkroczyła kierowniczka piętra i poleciła dziewczynie odstąpić na moment od dziecka i obsłużyć gości, bo ona była zmuszona udać się z bandażami do pokoju Brownów, gdzie małemu Edwardowi lekarz zszywał ranę jaka powstała na jego skroni w wyniku upadku ze schodów. Gabriela wypełniła polecenie wcześniej uśmiechając się do dziecka i prosząc go żartobliwie oby tylko nigdzie się stąd nie ruszał. Marsel posłał służącej jeden z tych uroczych uśmiechów, które odziedziczył po ojcu – Williamie Oldmanie i można by przyrzec, że nawet przy tym zamrugał wesolutko jednym oczkiem, zupełnie tak jak to Willi miał w zwyczaju. Pech chciał, że całą rozmowę kierowniczki piętra i Gabrieli podsłuchała Susana, która za sprawą ostatnich narzucań szefowi spadła ze stanowiska. Właściwie to Cyntia ochoczo żądała i wywarła na mężu decyzję o przeniesieniu młodej brunetki do pastowania podłóg i czyszczenia toalet. Pani Montenegro de Rodrigez uznała, że taki upadek ze stanowiska dobrze zrobi panience Molins na wygórowane ego i ostudzi jej zapędy. A pan Rodrigez? On się na to zgodził dla świętego spokoju, aby już nikt mu nie zarzucał, że faworyzuje Susanę, a w szczególności, aby takich banialuk nie wygadywała jego szanowna małżonka.
Susana Molins wkroczyła więc po cichutku, niemal na paluszkach do pustego pokoju, który pusty był tylko w księdze znajdującej się w recepcji, a aktualnie zajął go Hektor wraz ze swoim synkiem. Przypomniała sobie ból odrzucenia i słowa Rodrigeza, które brzmiały:
Nigdy nie opuszczę żony i syna, z tego też powodu nie szukam romansu.
Na myśl też wstąpiły jej wszystkie upokorzenia i bezczelnie zwycięskie uśmiechy matki chłopca. Szczerze nienawidziła żony pierwszego dyrektora pensjonatu. Nie znosiła jej za urodę, za głęboką zieleń oczu, za włosy, które na zimę przybierały barwę jasnego brązu, a latem przechodziły w ciemny blond, okalany kilkoma pojaśniałymi od słońca pasmami, których barwa była wręcz złocista. Przez tę pokojówkę na wskroś przebijała zazdrość. Kuło ją w oczy to co Cyntia posiadała – męża i syna, a najbardziej fakt, iż to Marsel uznawany był za pierworodne dziecko Hektora Rodrigeza i to on miał po nim dziedziczyć.
Przymknęła oczy i przywołała pod swoje powieki obraz ciężarnej siostry bliźniaczki. Młodej, wtedy dziewiętnastoletniej dziewczyny, która chciała pozbyć się dziecka. Nazywała je diabelskim nasieniem, ale matka wmówiła jej, że tak nie wolno, że Bóg tak chciał i dziecię musi przyjść na świat. I przyszło. Gracjan się urodził, nadano mu na chrzcie imię, ale siostra Susany nigdy go nie pokochała. Nie była w stanie nawet dłuższą chwilę patrzeć na tego chłopca. W końcu nie wytrzymała presji jaką narzucała na nią matka, że dziecko trzeba wychować, ani pretensji ojca, że przywlokła do domu hiszpańskiego bękarta. Kornelia Molins zmarła w wieku dwudziestu lat, niedługo po narodzeniu syna, a jej śmierć uznano za samobójstwo.
Susana chwyciła więc za grubą i pełną gęsiego puchu poduszkę. Uniosła ją nad główkę Marsela i zapewne by ją przycisnęła do jego małej, dziecięcej twarzyczki, gdyby do pokoju nie wkroczył William, którego Gabriela poprosiła o to, by zajrzał do dziecka. Ona sama musiała pozamiatać potłuczone szkło wazonu i zebrać z podłogi całą wodę. Oldman, uważany przez wszystkich w pensjonacie za chłopaka o nazwisku Olden się zgodził.
Co robisz!? – krzyknął.
Nic – odpowiedziała zmieszana dziewczyna o ciemnych włosach i jasnych, turkusowych oczach. Udała, że podkładała paniczowi poduszkę pod głowę, tłumacząc się tym, iż niewygodnie mu tak leżeć na płaskim.
Wezmę go na ręce. Będzie ze mną bezpieczny. Możesz wrócić do pracy – powiedział jednym ciągiem i niemal rozkazującym tonem William, a potem nachylił się po małego Marsela i przytulił go do swojej piersi, pozwalając maluchowi położyć policzek na ramieniu i ślinić uniform kelnera.
Mężczyzna gładził czteromiesięczne niemowlę po plecach, tak jak Marselek lubił najbardziej. Przyuważył ten gest u Rodrigeza i fakt, że chłopiec wtedy się uspokajał, a nawet uśmiechał. Zdjął zębami białą rękawiczkę by móc poczuć delikatną skórę karku dziecka, miękkość jego, z dnia na dzień, coraz gęściejszych, ciemnych włosków.
William pragnął przytulić Marsela całym sobą. Rozebrał go nawet z ciepłego sweterka i wełnianych śpioszków, by nie było chłopcu za gorąco. Cyntia go tak grubo ubrała, gdyż wybierała się z nim na spacer, który za sprawą feralnego wypadku nie doszedł do skutku. Marsel trochę marudził przy rozbieraniu, tak jak zazwyczaj, ale kilka muśnięć w jego bose stopy i paluszki wystarczyło aby się rozpogodził.
Jesteś idealny – powiedział Oldman ze łzami w oczach, patrząc w głębie ciemnych jak onyksy oczu swojego synka.

Hektor w tym czasie podszedł do Charliego, który miał mu do zarzucenia niejedno, ale przede wszystkim miał mu za złe to w jaki sposób potraktował swą żonę.
Urodziła ci syna! Nie masz prawa jej go odbierać! – wrzasnął, wymierzając Rodrigezowi policzek zaraz po tym, gdy znaleźli się na osobności w zaciszu czterech ścian pokoju należącego do Gerdy.
Nic jej nie odbieram! – krzyknął. – To był... – Oparł się o ścianę i nieznacznie po niej osunął, jakby na krótki moment stracił równowagę. – Odruch, Charlie. Ja nie chcę drugi raz nikogo stracić. – Łzy zakręciły się w jego oczach, a kilka z nich wypłynęło na policzki. – Przeżyłem już śmierć dziecka i nie chcę tego powtarzać – dokończył i w odruchu wyglądającym na czysto desperacki przytulił jedyną osobę, która była z nim niemal od zawsze, która nie opuściła go niezależnie od tego co zrobił, ile nawywijał, a nawet po faktach, które ciężko było zatuszować.
Charlie poklepał Rodrigeza po plecach, a potem odsunął go od siebie na długość na wpół zgiętych rąk.
Nie maż się. To do ciebie ni jak pasuje, chłopcze. – Uderzył kilkakrotnie, ale delikatnie w barczyste ramiona Hektora, przywołując zarówno do siebie, jak i do dorosłego już mężczyzny, wspomnienia, iż tak zakańczało się niemal każde jego pocieszanie. – Idź do niej – polecił. – To twoja żona. Ona cię potrzebuje, a ty potrzebujesz jej – dodał już znacznie cieplej, mniej rozkazująco.
Rodrigez starł ze swoich policzków mokre ślady pozostałe po łzach i zatrzymał się w półkroku, jakby nie wiedział czy jest gotowy stawić czoła problemowi.
Przysięgałeś jej w zdrowiu i w chorobie, dostatku i biedzie. Nie zawsze jest dobrze, chłopcze, ale najważniejsze, by stawić temu czoła, nigdy się nie poddawać i być razem, a nie obok siebie. Dlatego teraz powinieneś być przy niej, wraz z synem – wyjaśnił i spojrzał w ciemne oczy farbowanego bruneta. – Po tym co się stało siostra się od niej odwróci. Matki to akurat ona nigdy po swej stronie nie miała. Zostałeś jej tylko ty i nie po to jesteś jej mężem, by ją teraz opuszczać. To był wypadek, mógł się zdarzyć każdemu.
Do Hektora jakby dotarł sens wypowiadanych przez Charliego słów. Przytaknął ruchem głowy, uśmiechnął się blado i opuścił pokój Gerdy, plując samemu sobie w brodę, że dał się ponieść emocją, że się wystraszył i zareagował pochopnie oraz emocjonalnie.
Chcąc naprawić swój błąd, Rodrigez powrócił do pokoju, który aktualnie zajmował wraz z synem. Ujrzał tam kelnera przechadzającego się po całym pomieszczeniu z dzieckiem na rękach. Uśmiechnął się szczerze na ten widok, a nawet lekko zaśmiał.
Wmanewrowały cię widzę w najgorszą robotę – zażartował. – Widocznie Marsel tak bardzo daje wszystkim popalić, że już wolą pastować podłogi na kolanach.
Faktycznie, jest bardzo absorbujący – zgodził się z pracodawcą William i podszedł do Hektora by przekazać mu dziecię na ręce.
Moment, w którym Rodrigez je od niego odbierał, łamał mu serce i to nie na dwa, a co najmniej dwa tysiące kawałków. Musiał jednak to przeżyć i z kamienną, niczego niewyrażającą twarzą, obserwować jak Hektor składa pocałunek na czole Marsela i szepcze:
Spokojnie, tata już z tobą jest. Cichutko. – Zaraz po wypowiedzeniu tych słów spojrzał na Williama i rzucił jakby od niechcenia: – Możesz już odejść, ale wcześniej zamknij pokój i karz pokojówkom go ogarnąć do stanu nienaruszonego.
Nie będzie pan go zajmował!? – krzyknął Willi do pleców Rodrigeza, czym sprawił, że ten odwrócił się w jego kierunku.
Krzyczysz na właściciela – zauważył z pobłażliwym uśmiechem. – Nie, nie będę go zajmował. Moje miejsce jest przy żonie, a Marsela przy matce.
Ma pan rację i przepraszam za wścibskość, to nie była moja sprawa.
Nic nie szkodzi, Williamie. – Rozpromienił się i puścił oczko do chłopaka.
Powodzenia, Hektorze. – William odpowiedział mu tym samym, czyli także mrugnął, a Marsel zaśmiał się w głos i zaczął coś nieśmiało gaworzyć. – Ani się pan obejrzy, a będzie mówił.
Liczę na to, że będzie miał lekką mowę. – Hektor przełożył dziecko w taki sposób, by trzymać je na długości całej ręki, od ramienia aż po łokieć, a wolną dłoń położył na klamce. – Ciekawe jakie będzie pierwsze jego słowo, mama czy tata?
Baba – zażartował William i widząc, że mężczyzna sobie nie radzi postanowił otworzyć przed nim drzwi.
Oby nie – odpowiedział na przypuszczenie Williego szczerze rozbawiony Hektor. – Byle nie baba – dodał wychodząc na korytarz.
Oldman poczuł jakby po raz kolejny utracił coś cennego. Starta ta była tym bardziej bolesna, gdy uświadomił sobie, że Marsel tak naprawdę nigdy nie należał do niego, że tak naprawdę to Hektor w swych słowach, które kierował w gniewie do żony miał racje.
Ja go tylko spłodziłem, Cyntia urodziła, ale to Hektor od samego początku był jego rodzicem, a Marsel synem Hektora Rodrigeza – powiedział szeptem sam do siebie i opuścił pokój, zamykając za samym sobą drzwi na klucz.
Z kluczem tym udał się do recepcji i tam przekazał recepcjoniście, by nikomu nie wynajmował tego pokoju, gdyż najpierw trzeba go posprzątać i zabrać stamtąd rzeczy należące do dyrektora pensjonatu i jego rodziny.

Cyntia leżała na łóżku. Była skulona i roztrzęsiona. Co jakiś czas jej ciałem wstrząsał spazm płaczu, szlochu, którego nie mogła powstrzymać. Usłyszała kroki na korytarzu, nieopodal drzwi. Napawały ją lękiem. Nie spodziewała się męża. Już prędzej rozzłoszczonego szwagra. Próg jednak przekroczył Hektor Rodrigez z Marselem na rękach. Rzucił spojrzenie na żonę. Nie zauważył, że płaczę. Sądził, że kobieta śpi, dlatego wkładając chłopca do kołyski wyszeptał do niego:
Tylko nie krzycz, bo mamę obudzisz.
Marselek nie krzyczał, tylko gaworzył, a gdy znalazł się w kołysce, to chwycił za grzechotkę i usiłował włożyć ją sobie do buzi. Nie mieściła się, ale idealnie nadawała się do masowania dziąsełek. To wtedy Cyntia odważyła się odezwać.
Nie śpię – powiedziała słabym i zasmuconym głosem.
Hektor ledwie co ją zrozumiał, bo miała zapchany nos i gulę w gardle spowodowaną nadmiernym płaczem. Natychmiast jednak przysiadł na łóżku i zapragnął wziąć ją w swoje objęcia, ale odwróciła głowę i położyła się tak jak wcześniej leżała – plecami do wejścia, a więc i tyłem do niego.
Ciii – wyszeptał, kładąc swoją dłoń na jej ramieniu i delikatnie pocierając opuszkami. – Zamówię ci ciepłe mleko z cynamonem. Łatwiej będzie ci zasnąć, a jutro porozmawiamy – początek jego wypowiedzi zabrzmiał ciepło i troskliwie, ostatnie dwa słowa jednak były podszyte groźbą, pomimo że nie miał takich planów. Nie chciał straszyć żony, ani ją ganić za niedopilnowanie Edwarda, ale nie umiał delikatnie ubierać myśli w słowa i głosić je bez pobrzmiewającej chrypy, która w jego barytonie zawsze była obecna.
Hektor nie czekając na odpowiedź żony, pociągnął za sznureczek umiejscowiony przy łóżku i wyczekiwał na przybycie kelnera. Kiedy mężczyzna w biało-czarnym uniformie, z przewagą czerni, zastukał w malowane na biało drewno, wstał, by mu otworzyć.
Mleko z cynamonem, na ciepło – wydał polecenie i zamknął drzwi, gdy tylko mężczyzna się od nich cofnął, ale na tyle szybko, że nie zdążył ruszyć w kierunku kuchni.
Rodrigez ponownie udał się do sypialni, zakołysał łóżeczkiem Marsela i przysiadł na łóżku, tym razem z drugiej strony, by móc patrzeć w twarz swojej żony.
Przepraszam za to co dzisiaj powiedziałem – oznajmił, przykładając dłoń do jej mokrego i poczerwieniałego od płaczu policzka. – To był wypadek, Cyntio.
Nieprawda – zaprzeczyła ostro. – Nie myślisz tak – zarzuciła mężowi, gdy ten zacisnął mocniej dłoń na jej ramieniu.
Chodź do mnie – polecił.
Nie. Nie chcesz...
Nie mów za mnie czego chcę, czego mnie trzeba i nie dyskutuj w tej chwili. – Pociągnął jej rękę w swoim kierunku, zmuszając ją tym samym do tego, by usiadła, a kiedy tylko to uczyniła, to obiema dłońmi chwycił za jej biodra i podniósł jakby ważyła mniej od piórka. Usadził żonę na swoich kolanach i wplatając palce w jej włosy po prostu przytulił. – Nie płacz – szepnął do jej ucha. – Płacz niczego nie zmieni, a tobie i dziecku może zaszkodzić. Proszę cię, nie płacz. – Musnął na oślep, trafiając tym pocałunkiem w jej włosy i trącając o niewielki fragment ucha.
Cyntia po tym geście i słowach jakby ufniej spojrzała na swego męża. Położyła głowę na jego ramieniu, a potem objęła go rękoma i wtuliła się najmocniej jak tylko potrafiła.
Myślałam, że zabrałeś Marsela, że nigdy do mnie...
Ciii, nie myśl teraz o tym. Nigdy cię nie opuszczę. Mogę się gniewać, mogę ganić, ale nigdy nie zostawię – zapewnił i rzucił w kierunku drzwi Otwarte, proszę! w języku hiszpańskim.
William co prawda nie znał rodowego języka Rodrigeza, ale po usłyszeniu wrzaśnięcia i bezowocnych oczekiwaniach, trwających mniej niż minutę, zrozumiał, że ma wkroczyć do pokoju. Wszedł więc, trzymając srebrną tacę na jednej dłoni.
Połóż na stoliku – polecił chłopakowi Hektor, a Cyntia, będąca cały czas w objęciach męża, nawet nie zauważyła obecności Oldmana.
Młoda pani Rodrigez miała myśli zajęte zupełnie czymś innym, poważniejszym, by zwrócić uwagę na jakiegoś tam kelnera.
William wypełnił polecenie i przełożył filiżankę pełną ciepłego mleka z wmieszanym w nie cynamonem na stolik nocny państwa. Zabrał tacę, ukłonił się i opuścił pokój, uśmiechając się ciepło i wyrozumiale w stronę swojego pracodawcy. Cały czas chodziło mu po głowie, że Hektor może być jego przyrodnim bratem, że mogą mieć wspólnego ojca, dlatego postanowił iż jutro, w pierwszy wolny dzień, z samego rana, uda się do swego rodzinnego domu i porozmawia ze swym rodzicielem.

Hektor delikatnie rozbierał żonę z ciepłego, wełnianego sweterka o białym kolorze z ozdobnymi, różowymi różyczkami, które wykonane były z dbałością o każdy szczegół, dlatego posiadały nie tylko zielone liście, ale także brązowe kolce. Czynił to nie zsadzając żony ze swych kolan. Odrzucił odzienie na pobliski fotel i zajął się rozsupływaniem sukienki, która miała kilka wiązań na dekolcie. Następnie zsunął ją z ramion Cyntii, sprawiając iż pozostała w samej halce usztywnianej jedynie na piersiach i pod nimi, dzięki czemu podnosiła biust do góry.
Rodrigez się lekko uśmiechnął. Pocałował kobietę w sam środek dekoltu, a potem zabrał się za odpinanie zapięcia, które znajdowało się na plecach. Było skonstruowane na podobnej zasadzie jak jego muszka i jeden z fularów, więc rozpięcie go nie stanowiło żadnego problemu. Kiedy już to uczynił, usztywniany materiał przestał podtrzymywać piersi kobiety, ale on jakby nie zwrócił na to uwagi. Zsunął ramiączka halki, a potem przyłożył otwartą dłoń do jej brzucha. Jego dotyk w tym miejscu trwał chwile, gdyż szybko zabrał rękę i przełożył ją na biodro żony dając jej tym samym do zrozumienia, że ma zejść z jego kolan. Była oszołomiona i zmęczona od płaczu, tak więc nawet nie spostrzegła się, a jej suknia i halka całkiem opadły. Kiedy materiał dotknął dywanu, a ona wyszła z kręgu utworzonego przez swoje własne ubrania, Hektor udał się do komody i wyjął z niej kremową koszulkę nocną. Ani się obejrzała, a już miała ją na sobie.
Połóż się do łóżka. Odpocznij – polecił, odkrywając kołdrę.
Mężczyzna poczekał aż jego żona się położy, a potem przykrył jej gładkie nogi, usiadł obok i podał do jej rąk filiżankę pełną ciepłego mleka z cynamonem.
Wypij. Pomoże ci zasnąć.
To była moja wina – wyznała, wpatrując się w jeden punkt na pościeli, która miała ładne, koronkowe obszycie. – Kiedy puścił moją rękę, powinnam była za nim iść, a nie dalej zamykać te pieprzone drzwi. – Uderzyła pięściami na oślep, ale jej ciosy trafiły w materac.
Hektor odłożył filiżankę na podstawek wciąż znajdujący się na stoliku nocnym i pochwycił drobne nadgarstki żony swoimi dłońmi.
Spokojnie.
Nie będę spokojna, a ty powiedz szczerze co myślisz, a nie... – Wyrwała ręce z jego uścisku i przyłożyła je do twarzy, chowając w nie zapłakane oczy.
Myślę, że obwinianiem się niczego nie zmienisz – przemówił niezwykle poważnym, ostrym tonem. – Mogłaś bardziej uważać, ale tego nie zrobiłaś. Masz naukę na przyszłość, a ja mam nadzieję, że naszych dzieci będziesz lepiej pilnować, ale z drugiej strony, wypadki się zdarzają, dzieci się przewracają, tłuką, rozcinają głowy o kanty stołów, gdy uczą się chodzić i czasami nie można temu zapobiec. Tak się po prostu dzieje... zdarza się... – Dotknął ramienia żony i sunął po nim w górę i w dół, jakby w ten sposób chciał dodać jej otuchy.
Uniosła głowę i spojrzała w jego twarz, gdy był tak do niej przychylony. Zobaczyła jak nakierowuje oczy na białą filiżankę ze złotym zdobieniem przy samym brzegu.
Napij się – polecił. – Łatwiej po tym uśniesz, a sen w tej chwili najlepiej ci zrobi.
Nie chcę. – Pokręciła głową i za moment ponownie spojrzała na męża. Tym razem jego oczy zdawały się pociemnieć i dostrzegła w nich niemal namacalny gniew.
Natychmiast – jedno słowo wypowiedziane z takich chłodem, że aż dreszcz przebiegł po jej plecach.
Zatrzęsła się ze strachu, ale pomimo tego obruszyła się:
Nie krzycz na mnie.
Jeszcze nie krzyknąłem – zaprzeczył ostro. – Ale za moment mogę to uczynić – zagroził. – Tak więc bez dyskusji. – Pochwycił za filiżankę sięgając po nią od góry i podał ją żonie.
Ta niepewnie złapała za jej ucho i uczyniła mały łyk.
Do dna – dopowiedział nieustępliwym tonem, a gdy niemal pusta filiżanka wylądowała na podstawku, poczekał aż Cyntia się ułoży i wstał.
Nie odszedł od razu, najpierw się pochylił i złożył pocałunek na jej czole.
Odchodzisz? – zapytała z lekką paniką.
Nie, tylko się rozbiorę. Zaraz położę się obok – zapewnił i zabrał się za rozpinanie czarnej kamizelki, wcześniej odkładając złoty, kieszonkowy zegarek na blat toaletki żony.

Kiedy Hektor obejmował Cyntię i szeptał jej do ucha słowa znanej, hiszpańskiej kołysanki, Ernest Sambor nie mógł spać. Niewyjaśnione sprawy stały mężczyźnie przed oczyma i skutecznie wypraszały go z krainy Morfeusza. Drugi agent policji – Rupert, tej nocy także nie mógł zasnąć. Wysunął się spokojnie i po cichutku z małżeńskiego łoża, w taki sposób, by nie zbudzić swej małżonki, i podszedł do każdej ze swoich córek po kolei. Każdą z małych dziewczynek okrył po samą szyje i musnął w czoło, a potem założył jesionkę, stanowczo za letnią jak na tak zimną porę, i opuścił skromną chatę znajdującą się nieopodal miasteczka.
Ernest i Rupert spotkali się w koszarach policyjnych. Starszy mężczyzna był zdziwiony, że spotkał bruneta przeglądającego akta, ale niezrażony tym widokiem odwiesił czapkę na drewniany wieszak, który ledwie trzymał pion i zasiadł za biurkiem.
Czego poszukujesz? – zapytał splatając dłonie w koszyczek i kładąc je na swoim lekko napęczniałym brzuchu.
Kanonber – odpowiedział Rupert śliniąc dwa palce i ponownie oddał się zajęciu wertowania papierów. – Przypomniała mi się opowieść, którą matka straszyła mnie i siostrę, by zagonić nas do łóżka, a wszystko przez moją środkową latorośl, bo niesłychanie tego wieczora dokazywała.
Opowieść? – Sambor nie pochodził z tych okolic, dlatego nie miał pojęcia o czym mówi jego partner. Zrobił kwaśną minę, poruszył kilkakrotnie brwiami i ruchem dłoni sugerował Rupertowi, by przybliżył mu tę historie.
Brunet jednak był typem człowieka, do którego trzeba było mówić wprost albo nie mówić wcale, co niezwykle irytowało Ernesta, ale w tym przypadku był zmuszony syknąć:
Możesz kontynuować, Espinosa?
Oczywiście, oczywiście. – Odnalazł odpowiednie papiery, rzucił na nie okiem i odłożył na swoje biurko. – To był dom starego typu, po wielkim państwie, ale podzielony na kilka mieszkań dla biednych, w taki sposób, by rodziny było stać na czynsz. W jednej z takich kwater, w zaledwie dwóch ciasnych izbach, gnieździła się cała rodzina, dwoje dorosłych i troje dzieci. Nie mieli wiele, ale byli szczęśliwi. Jednak mężczyzna wioząc owoce na targ, krótszą drogą, poprzez wąwóz, uległ wypadkowi. Ziemia się osunęła. Nie przeżył. Kiedy jego żona się o tym dowiedziała, dostała bóli porodowych i urodziła. Dziecko przeżyło, ona niestety zmarła.
To autentyczna historia? – dopytywał Sambor, a Rupert przytaknął ruchem głowy. – Szkoda mi tej matki i tych dzieci, ale nie jest jedyną kobietą, która zmarła przy porodzie. Co w tej opowieści takiego niezwykłego?
Dzieci te miały zostać rozdzielone i trafić pod opiekę przeróżnych krewnych, którzy zapewne goniliby ich od małego do pracy, a najmłodsze miało zostać sprzedane możnym, którzy nie posiadają potomstwa. Była jednak pewna dobra dusza, która zechciała przygarnąć całą czwórkę. Ksiądz z okolicznego kościoła pobłogosławił jej pomysł i uzyskał od miasta zgodę, by było to możliwe. Od tamtej pory kobieta przygarniała niechciane dzieci. Niektóre znajdowała nawet na schodach. Brała je i starała się wychować. Czasami szukała im innego domu, ale kierowała się zasadą, że nigdy nie rozdziela się rodzeństwa. I tak trwałaby jej dobroczynność zapewne do dzisiaj, gdyby jedynie możni, chcąc ukryć niepłodność swych żon lub swą własną, wpłacali datki na ten sierociniec, a w zamian tego otrzymywali niemowlę. Pieniędzy tych jednak nie wystarczało i kobieta zdecydowała się na inną czynność.
Jaką?
Rupert się uśmiechnął.
Robiła to co najlepiej potrafiła, wychowywała dzieci. Tylko od teraz pod swój dach przyjmowała także dzieci możnych, ich bękarty. To zadziwiające, ale ci ludzie czasami mają uczucia i nie chcą dla swych dzieci źle, oraz oczywiście pragną uniknąć skandalu jakim byłoby choćby dziecko z pokojówką.
Przyjmowała takie dzieci za opłatą? – wywnioskował Sambor.
Tak, przyjmowała je czasami wraz z ich matkami, które nie mogły dłużej pozostać w majątku, bo były już w zaawansowanej i niemożliwej do ukrycia ciąży, a po urodzeniu dziecka nie chciały go oddać.
Ciekawe. A gdzie ta straszna historia?
Dom spłonął. Wielu uważało go za dobroczynność, wielu też za przyzwolenie na zdrady i mnożenie się bękartów. Ogień więc mógł podłożyć teoretycznie każdy, ale opowieść głosi, że była to kobieta o trupio bladej cerze i oczodołach bez gałek i źrenic. Rzekomo sam Bóg zesłał diabła z piekieł, by zamienić w zgliszcza tę Sodomę i Gomorę.
Ludzie tak mówili na dom dla sierot?
Eche – przytaknął Rupert.
Czego to ludzie nie wymyślą. – Sambor teatralnie westchnął i otworzył pamiętnik Isabel Solcman. Nagle jednak się zamyślił i przestał wertować strony. Spojrzał uważniej na Ruperta i zapytał: – Wszystkie dzieci spłonęły?
Nie, większość przeżyła. Spłonęła właściwie tylko kobieta i jej maleńki synek. Kiedy zostali uwięzieni w jednym z pokoi, a ogień był już tak rozpowszechniony, że otwarcie okna wdarciem powietrza sprawiłoby, że w sekundę stanęliby w płomieniach, świadomi tego, że pomoc nie nadejdzie na czas, kobieta zdecydowała się na uśmiercenie pierw własnego dziecka, a potem siebie. Wolała je i siebie pozbawić życia szybko, możliwie bezboleśnie. Taka była jej szlachetność i ofiary jakieś zazdrosnej małżonki.
Słucham? – zdziwił się Sambor.
Skoro ludzie przypisują to dzieło śmierci, to znaczy, że ogień musiała podłożyć kobieta. Nie oszukujmy się, w każdej opowieści jest część prawdy. Legenda też głosi, że kobieta zabiła małego synka we śnie i straszy się dzieci, że jeśli same nie usną, to ona do nich przyjdzie i będzie stać przy łóżku aż zamkną powieki, a jeśli tego nie zrobią to na ich szyi także zawiąże pętle i wtedy zasną, ale już na wieki. Niektórzy jednak zmieniają zakończenie, nadając mu pozytywny wydźwięk.
Na jakie zmieniają?
A na takie, szefie, że dusza tego dziecka odrodzi się na nowo i przybędzie ono dokonać zemsty na rodzinie, która je odrzuciła i skazała na śmierć.
Ta opowieść ma kontynuację?
Myślę, że rozgrywa się na naszych oczach. Wiek dziecka zgadzałby się z wiekiem Hektora Rodrigeza. Oto akta zgonu. – Rupert podszedł i rzucił dokumenty przed oczy Ernesta.
Dorian – przeczytał imię chłopca. – Dorian – powtórzył w taki sposób jakby czcił jego imię.
Ja tu powróciłem w sprawie Kanonber, a pan w jakiej?
Małej Anastazji – odpowiedział, wyrwany z rozmyśleń. – Przeczytaj – nakazał i podał Rupertowi pamiętnik pani Isabel Solcman de Rodrigez.
Lepiej niech pan przeczyta. Ta kobieta pisała jak kura pazurem. – Otrząsnął się z obrzydzeniem nad stylem stawiania liter jaki posiadała pierwsza żona Hektora Rodrigeza.
Ernest, odnalazł interesujący go fragment i przeczytał kilka niewyraźnie zapisanych zdań:
Anastazja była radosnym i pełnym życia dzieckiem. Była oczkiem w głowie mego męża. Pozwalał jej naprawdę na dużo, od gry w piłkę po ciemną noc, poprzez opychanie się słodyczami w porze obiadowej, na waleniu pięściami w fortepian skończywszy. Kiedy śniły jej się koszmary, bo nasłuchała się strasznych opowieści, to spała z nami w jednym łóżku. Wkradała się pod kołdrę między naszymi nogami i raczkowała tak długo, aż jej głowa nie wyskoczyła po drugiej stronie. „Ja tylko na chilecke” powiadała. Oczywiście jej „chilecka” zdawała się nie mieć końca, a nam nie pozwalała zasnąć. Ja starałam się uważnie słuchać jak śpiewa i mówi rymowanki, byłam w tym niezwykle wytrwała. Hektorowi za to często opadały powieki, a gdy tylko nasza mała córeczka to przyuważyła, to zatykała mu nos i krzyczała do ucha „tata, budzimy!”. „Tak, tak, słucham cię, słucham” odpowiadał zaspanym głosem, na moment otwierał oczy, dawał jej całusa w czoło albo policzek, a potem, po kilku minutach, ponownie odpływał, a Ana go budziła i trwało to tak długo, dopóki nie zasnęła pierwsza.
Rozpuszczona była – stwierdził Rupert.
Tak, kolejny fragment wskazuje na to, że nie lubiła czekać.
Zawsze, gdy mąż był w pracy, ja wraz z córką jadałyśmy drugie śniadania w formie pikniku, na typowym kocu w czerwoną kratę, nieopodal jeziora. Anastazja uwielbiała obserwować kaczki, karmiła je chlebem. Zawsze uważałam, by nie podchodziła za daleko. Pewnego dnia, kiedy także miałyśmy wybrać się na piknik, ja musiałam doglądnąć jeszcze kilku spraw, a córka bardzo się niecierpliwiła. Pozwoliłam jej pobawić się na dworze, ale nie zbliżać do jeziora, ani nie oddalać. Hektor był obecny przy tym, gdy to mówiłam, poprawiał muchę, była klasyczna, wiązana, a nie na przypinkę. Nie cierpiał tych zapinanych. Co prawda dostał taką na urodziny od matki, ale nigdy jej nie zakładał. Mój mąż sam upominał Anastazję, że ma być nieopodal, nie oddalać się poza zasięg naszego wzroku, tak byśmy mogli ją dostrzec podczas wyglądania przez okno w sypialni. Spuściliśmy ją z oczu dosłownie na moment, a potem obydwoje ruszyliśmy na jej poszukiwania.
To wtedy znaleźli ją martwą? – zapytał Rupert, zajmując miejsce naprzeciw Ernesta.
Mężczyzna usiadł, gdyż nogi już go pobolewały, a zaspane oczy piekły. Bez trudu jednak dostrzegł jak Sambor kręci głową.
Nie, wtedy znaleźli ją żywą – objaśnił.
Stała nieopodal brzegu i karmiła kaczki. Nie mogła się doczekać kiedy pójdziemy, więc postanowiła wybrać się sama. To nie ja, a mąż ją znalazł. Ja w tym czasie sprawdzałam ogród. Zauważyłam jak ciągnie małą za jej drobną rączkę w kierunku domu. Starałam się go powstrzymać, prosiłam, by się opanował, ale on mnie nie słuchał. Zaraz po przekroczeniu progu pokoju, przełożył Anastazję przez kolano...
Zachował się typowo po ojcowsku – skomentował Rupert. – Nie można go za to winić.
Nie powinno się, ale żona go winiła. Nawet się z nim nie pożegnała, gdy wychodził do pracy. Nie pozwoliła się pocałować.
Przewrażliwiona.
Nie odezwę się do ciebie do końca życia – zagroziłam.
Trudno, jedna jazgocząca osoba mniej! – warknął. – A ty jak jeszcze raz oddalisz się gdzieś bez naszego pozwolenia, to cię pasem potraktuję. Zrozumiałaś!? – zapytał podniesionym tonem i zbliżył się do Any na niebezpieczną odległość.
Weszłam między nich. Usiadłam na łóżku i przytuliłam łkające dziecko do piersi. Poleciłam mu opuścić sypialnie. Uznałam, że tak będzie lepiej.
A nie mówiłem, że przewrażliwiona – przypomniał Espinosa.
Być może, ale nie to mnie zastanawia.
A co? – Rupert wbił w szefa pytające spojrzenie.
Czy dziecko, które odebrało solidne lanie od ojca, bo zakładam, że Rodrigez ma i miał ciężką rękę, poszłoby samotnie nad jezioro następnego dnia?
Następnego się utopiła?
Owszem. Nie wydaję mi się, by po raz kolejny sprzeciwiła się woli ojca.
Może była wyjątkowo uparta? – rzucił z uroczym uśmiechem Rupert.
Miała pięć lat, nie sądzę, by upartość przezwyciężyła strach. Pomyśl, przecież sam masz dzieci! – warknął.
Ja nie bijam dzieci. Gdy wychodzę to śpią, kiedy wracam, to zazwyczaj, też już są w łóżkach. Ledwie daje rade być obecny na ich urodzinach. Nie mam czasu jeszcze sprawiać im lania. Gdybym miał to robić, to chyba sypiałbym jeszcze mniej, na tyle mniej, że właściwie wcale bym nie sypiał.
Ernest przewrócił oczami i powtórzył swój argument:
Miała pięć lat, była rozgarniętym, niegłupim dzieckiem, powinna się bać popełnić to samo przewinienie ledwie dzień później.
Może ma szef rację. Stara się pan mi zasugerować, że małej ktoś pomógł w umieraniu?
Otóż, w rzeczy samej, Rupercie, w rzeczy samej. I nie była to żona Hektora, ani on sam. Obydwoje kochali to dziecko nad życie.

Zapraszam także do kolejnego postu  Rozdział 37: Dzieci i ich rodzice

12 komentarzy:

  1. Cyntia mogła Edwarda bardziej pilnować, ale dzieciom się wypadki zdarzają. Więc w poprzednim rozdziale Hektor trochę przesadził zabierając Marsela i odchodząc od Cyntii. Ale dobrze że ją przeprosił.
    Wyjawianie przeszłości Hektora trwa. Sambor i Rupert chyba wszystko wyciągną i będą się winy Hektora doszukiwać.
    No i ciekawe dlaczego tak naprawdę Anastazja się utopiła. Bo jak Hektor kochał swoją córkę z pierwszego małżeństwa to by nie mógł jej utopić.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, chyba nieuważnie czytałaś, albo ja coś niejasno napisałem. Anastazja nie była dzieckiem z pierwszego małżeństwa Hektora, a dzieckiem jego i służącej, którą zastrzelił, gdy pojedynkował się z bratem. Kobieta ta jednak wcześniej urodziła, więc Hektor wywiózł dziecko na wieś do Hiszpanii i powrócił do Londynu, gdzie zatrudnił się jako ogrodnik u Arthura Solcmana, za którego miała wyjść Isabel. Pokochał kobietę, ale ta przecież nie mogła się związać z służącym, więc została żoną Arthura, który ją pewnego dnia skatował, a Hektor wraz z przyjacielem stanęli w jej obronie i Arthur przywitał dzięki nim tamten świat (umarł). Isabel na skutek pobicia poroniła, ale niedługo po tym pobrali się z Hektorem, gdyż jako wdowa mogła decydować sama o sobie i swojej przyszłości. Isabel nie mogła mieć też nigdy swoich dzieci, więc Hektor przyznał się do posiadania Bękarta chyba dwóch czy trzech lat i tak Isabel pokochała Anastazję jak własną córkę. Jednak Ana nie była biologiczną córką Isabel, bo ją urodziła Mirella, siostra Aurelii.

      Usuń
  2. Hejo! :3
    Hm. Muszę powiedzieć, że po tym rozdziale mam dziwne wrażenie, że Susana coś knuje. Widać gołym okiem, że jest zazdrosna i przez to wydaje mi się, że mogła na coś wpaść i komuś zaszkodzić. Albo Cyntii, albo Hektorowi.
    Wciąż nie mogę nadziwić się, że Hektor jest takim kochającym ojcem :D
    Przyznam się, że uwielbiam czytać fragmenty z pamiętnika ( nie pomyliłam? ) byłej żony Hektora. Przyjemnie się je czyta, a ja mogłabym je czytać bez końca. Tak jakoś... przyciągają do sobie? xD
    Nie dziwię się, że Cyntia wciąż obwinia się za wypadek Edwarda. Widać, że jest jej ciężko. Współczuję jej, ale jak to Hektor powiedział: ,,Wypadki się zdarzają’’.
    Czekam na nn Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam serdecznie! :***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
  3. Co ta Susana wyprawia, ona chciała udusić Marselka. Ja rozumiem, że czuje sie odrzucona, bo Hektor nie skorzystał z jej wdzięków, nie udało się jej go uwieść, ma żal, o to jak potraktował jej siostrę i o to, że Marsel jest przez Hektora uwielbiany, a Gracjan , który jest jego pierworodnym, wychowuje sie jako dziecko służącej. Ale żeby chcieć zrobić krzywdę niewinnemu dziecku, to chore, nienawiść i zazdrość ją zaślepia. gdyby nie William, to zamordowałaby Marselka.
    Szkoda mi trochę Willa, musi patrzeć, jak Hektor wychowuje jego syna, jak go przytula, zajmuje się, musi go bardzo boleć, jak widzi, jak maly reaguje na Hektora, zrozumiał, że pomimo, że to on spłodził Marselka, to Hektor jest prawdziwym i jedynym ojcem chłopca.
    Dobrze, że Charlie nagadał Hektorowi, że powinien wrócić do Cyntii i być przy niej, bo jest jego żoną i musi ją wspierać. Ma rację, że tak naprawdę to Cyntia ma tylko jego, bo Julia będzie miała żal o wypadek Edzia, Marta zawsze miała ją gdzieś, więc jeżeli Hektor nie będzie wspierał żony i odbierze jej synka, to ona pogrąży się w rozpaczy.
    Te słowa Charliego pozwoliły Hektorowi ochłonąć i dojść do wniosku, że zdarzenie z Edwardem było wypadkiem i może fatycznie Cyntia mogłaby zwrócić większą uwagę na chłopca, ale z drugiej strony czasem zwyczajnie nie da się upilnować dziecka.
    Podoba mi się, że Hektor starał się być delikatny i miły dla żony, że robił wszystko żeby ją pocieszyć i przekonać, żeby się już nie zadręczała, niestety on zawsze musi z czymś wyskoczyć, wiem, że miał dobre intencje z tym ciepłym mlekiem, ale nie musiał zaraz się unosić, ale z drugiej strony jakby odpuścił to wyszedłby na ciapciaka, a nie na faceta, więć nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dociekliwi są ci detektywi, zagadki dotyczące Hektora spędzają im sen z powiek. Rupertowi nie daje spokoju Kanonber i śmierć w tamtejszym domu matki z maleńkim synkiem, doszukuje się powiązań z Hektorem, już odkrył , że zgadza się wiek Rodrigeza z dzieckiem które zginęło, ciekawe czego się dokopie.
      Sambor cały czas próbuje odkryć, kto przyczynił się do śmierci małej Anastazji, tez uważam, że to nie był nieszczęśliwy wypadek i myslę, że ani Isabel, ani tym bardziej Hektor nie zrobili małej krzywdy, tylko w takim razie kto posunął sie do takiego drastycznego czynu, kto chciał poprzez smierć małej zranic Hektora.

      Usuń
  4. Coraz bardziej wkurza mnie Susana. Udusić dziecko, bo jego ojciec odrzucił ją...? To chore! Przecież Marsel nie jest niczemu winny!
    Hektor w niektórych momentach jest oschły dla Cyntii, a w niektórych ciepły. Zdecydowanie bardziej lubię go w tej drugiej wersji.
    Trochę mi szkoda Cyntii. Nie chciała tego wypadku. Mogła bardziej pilnować Edwarda, ale wypadki chodzą po ludziach...
    Lubię kartki z pamiętnika byłej żony Hektora. Można zobaczyć okiem innych, jaki wcześniej był :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiedziałam, że ta Susana to normalna nie jest. Jak dobrze, że Will czuwał, bo ta wariatka wzięłaby go zabiła, a co winne jest takie dzieciątko? Chyba tylko tyle, że urodziło się w takiej, a nie innej rodzinie. Will byłby dla niego świetnym ojcem. Może nawet lepszym niż Hektor? To znaczy nie zapewniłby mu takiego dobrobytu, ale ile uczucia by na niego przelał! Hektor niby też kocha swojego syna, ale jednak prawdziwym ojcem to on nie jest.
    Ta scena z Charliem tylko dowodzi na to, że Hektor ma w sobie również jakieś głębsze uczucia, które tylko trzeba wydobyć. A może to moja nadinterpretacja.
    Zastanawia mnie do jakich wniosków dojdą detektywi. Wiele szczegółów się zgadza, ale jaka jest prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy William byłby lepszym ojcem niż Hektor. Będziesz miała możliwość to ocenić, gdy William doczeka się własnych dzieci i też cudzych dzieci, bo i takich i takich się doczeka (ale ci teraz rzuciłem spojlerem).
      Ojcem nie jest ten kto spłodził, a ten kto wychował. Tu tylko przykre jest, że Hektor nie zna prawdy i uważa Marsela za swojego syna i to tworzy pytanie czy znając prawdę traktowałby chłopca tak samo i nadal mały byłby jego oczkiem w głowie.
      Myślę, że gdy poznasz nieco faktów z przeszłości to zmienić diametralnie zdanie o niektórych bohaterach i już się nie mogę doczekać aż to nastąpi, a do tego jeszcze tak daleko........ ;-(
      Charlie tak jak już mówiłem - nie da Cyntii, ani Hektorowi, ani Marselowi zrobić krzywdy i ma on ku temu swoje prywatne powody. A Hektor chyba widać, że jednak ma uczucia - Bastiana nie zabił, syna kocha, żonie śpiewa kołysanki, o Laurę się troszczy. Nie jest on więc taki do końca bezduszny jak jakiś tyran i kat, choć ma w sobie nie tylko nutkę, ale całą gamę despotyzmu.

      Usuń
  6. Więcej rozdziałów z detektywami poproszę :) Oni, razem z Williamem będą szukać prawdy, czego nie mogę się doczekać.
    Ciekawość mnie zżera - kto mógłby zabić Anastazję. Widzę, że Susana jest zdolna by zabić dziecko, ale wątpię, żeby wiedziała wtedy o istnieniu Hektora. Zrobił to pewnie jakiś nowy bohater, no albo Javier. On stracił ukochaną, więc Hektor dziecko. Oko za oko, ząb za ząb, jak powiadają.
    Dobrze, że Rodrigez przemyślał swoje zachowanie i dzięki Charliemu postanowił wybaczyć Cyntii. Ona nie powinna się tak stresować w swoim stanie. Popełniła błąd, ale to prawda, że chociaż dostanie nauczkę na przyszłość. Myślę, że ten wypadek + śmierć dziecka sprawi, że pokocha jeszcze bardziej Marsela.

    amandiolabadeo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej!
    Nareszcie zabrałam się za komentowanie Twojego bloga:)
    Na wstępie chciałam powiedzieć, że spokojnie mógłbyś wydać książkę i to z niemałym powodzeniem;) Twoje rozdziały czyta się tak płynnie i przyjemnie, zupełnie jakbyś opisywał to, co się właśnie teraz dzieje. Jest dużo dialogów i opisów czynności bohaterów, a nie krajobrazów, czy pomieszczeń. To wszystko powoduje, że czyta się to po prostu bardzo miło i naturalnie :)
    Masz też wielki łeb, bo mało kto skonstruowałby tak skomplikowaną i tajemniczą fabułę. To również podziwiam. W tej fabule, a dokładniej w związkach rodzinnych bohaterów się już zdążyłam pogubić. Otóż do tej pory byłam pewna, że Susana jest siostrą Mirelli, ale teraz to się wyklucza. Kogo siostrą jest w takim razie Susana?
    Pozdrawiam i życzę wytrwałości, weny i pomysłowości;)
    WM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A skąd taki wniosek, że Susana jest siostrą Mirelli. Od początku było wiadomo, że Susany siostra nie żyję (od momentu, gdy z matką zjawiły się w posiadłości Rodrigeza). Od początku też było wiadomo, że Aurelia jest siostrą zmarłej w pojedynku Mirelli (Hektor spotyka Aurelię w tawernie, gdy idzie tam za Bastianem Brownem przed ślubem Julii i Bastka). Są po prostu dwie zmarłe kobiety, jedna zmarła w pojedynku, a druga uznana za samobójczynie. Jedna przed śmiercią urodziła dziewczynkę, druga chłopca, a z tego wniosek taki, że Marsel nie jest jedynym dziedzicem i będzie musiał się w przyszłości majątkiem podzielić. Zdradzę, że nie będzie mu to w smak xD
      Mam nadzieję, że odrobinkę rozjaśniłem. Dziękuję za komentarz i uznanie, ale sądzę, że ze mnie to akurat straszny amator, jedynie fabuła i postacie mi wyszły, ale sposób pisania mam nadal bardzo podstawowy.

      Usuń
    2. Specjalnie cofnęłam się do rozdziału, gdzie Susana z matką przybywają do posiadłości Hektora i chyba wywnioskowałam to, ponieważ Violetta i Susana cały czas przypatrywały się jego lewej dłoni. Skojarzyło mi się to, jakby były przy pojednku. W sumie nie wiem czemu.
      Czytając ten rozdział zauważyłam fragment, w którym oglada fotografie i wspomina przeszłość. Jest tam kobieta mówiąca,żeby odłożył aparat, bo to prezent dla Anastazji. Później go całuje i jest napisane, że zdawał się nie zwarać uwagi na kobietę ani na dziecko, tylko biegał wzrokiem za pokojówką. To by oznaczało, że zdradzał Isabel (bo ona była matką dla Anastazji) i nie był takim kochającym mężem.
      Nie jestem znawcą ani krytkiem, ale czytam trochę blogów z opowiadaniami i Twój styl pisania najbardziej mi się podoba. Jest nawet lepszy od niektórych zawodowych pisarzy (uwierz -nie przesadzam) :)
      Pozdrawiam i miłego dnia!
      WM

      Usuń

Czytam = Komentuję

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na swój blog autorski, gdzie znajduje się więcej informacji jak i opowiadań, oraz linków do nich: http://dariusz-tychon.blogspot.com/