sobota, 22 października 2016

Rozdział 37: Dzieci i ich rodzice


Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem  Rozdział 36: Kochać nad życie

Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek

Julia czuwała przy łóżeczku synka. Siedziała w bujanym fotelu, ale nie kołysała się w nim. Jej wzrok wbity był w małego blondynka, którego sinawe powieki były w pełni opuszczone. Klatka piersiowa chłopca powoli unosiła się i opadała, a matka co jakiś czas przykładała swoją dłoń do jego czoła, by sprawdzić czy temperatura nie skoczyła. Czyniła to niezwykle delikatnie, gdyż Edward miał zabandażowane czoło, a pod bandażem, w okolicy skroni znajdował się opatrunek. Kiedy tak pochylała się nad śpiącym, po środkach uspokajających i lekach przeciwbólowych, chłopcem poczuła czyjeś dłonie na swoich ramionach. Nie wzdrygnęła się, wiedziała, że to jej mąż.
Będzie lepiej jak odpoczniesz – przemówił niezwykle delikatnie, jakby ważył każde słowo po dwakroć zanim je wypowiedział.
Nie... to...
Ja przy nim posiedzę – zapewnił i zasiadł w fotelu, w którym jeszcze nie tak dawno ona siedziała.
Brunetka zaczęła bawić się obrączką, jakby sama nie do końca wiedziała co powinna uczynić. Niespodziewanie wydostało się z jej ust powątpiewanie:
To nie twój syn.
Bastian wstał energicznie, a przez jego twarz przewinęła się paleta uczuć od gniewu, poprzez zawód, aż po rozczarowanie.
Nigdy tak nie mów – warknął przez zęby i pochylił się nad rocznym chłopcem, by okryć jego posiniaczone ciałko. Skrupulatnie rzucił okiem na liczne zasinienia wywołane upadkiem, jak i na te wcześniejsze oraz na ślady ukłuć na rączce. Pogładził palcem po policzku chłopca i uśmiechnął się blado. Ponownie spojrzał na żonę. – Będzie dobrze? – rzekł pytająco.
Nie wiem. Lekarz nie wiedział co zrobić, tak mocno krwawił – wyjawiła i na poczerwieniałych od łez oczach ponownie zagościły słone krople.
Brown przygarnął żonę do siebie i pozwolił jej płakać. Nie uspokajał... właściwie nic nie mówił, a ona dała łzą płynąć wprost w jego białą koszulę i popielatą marynarkę.
Co jakiś czas wplatał swoje długie palce w jej włosy. Skoncentrowany był na swoich myślach i tym co wyniósł ze szkoły oraz studiów, które wielokrotnie zaczynał, ale nigdy nie ukończył. W jego wspomnieniach pojawiło się nazwisko John Conrad Otto. Wiedział że był to lekarz, który opisał pewną chorobę znaną już ponad sto lat przed naszą erą, ale postanowił jeszcze niczego nie wyjawiać Julii. Zdaniem Bastiana, żona wystarczająco się martwiła i nie chciał jej dokładać problemów.

Hektor czuł niepokój w środku nocy. Niepokój ten sprawiał wrażenie jakby ktoś ściskał jego gardło w imadle. We śnie otworzył oczy, a nad nim stała jakaś męska postać, bliżej nieokreślony człowiek z czarnymi oczami samego diabła. Ten mężczyzna ściskał go za gardło tak długo, aż oczy Rodrigeza zaczęły zachodzić mgłą, a on czuł się coraz słabszy. Zawroty głowy zaczynały sprawiać wrażenie jakby przechodził magiczną granicę między życiem a śmiercią.
W oddali słyszał głos swojego teścia:
Nie umrzesz, jeszcze nie teraz, choć bez wątpienia zasługujesz na gorszą śmierć. – Słowa te były tak wyraźne, że Hektor aż się zatracił w ich brzmieniu. – Powiedz prawdę, prawdę, wdę, dę, dę…– dudniło echo odbijające się od każdego zakamarka pokoju.
Cyntia przebudziła się, czując jak jej mąż się wierci i rzuca po łóżku. Zaniepokojona stanem Hektora, który zdawał się znajdować pół na jawie, a pół we śnie, potrząsała nim na tyle energicznie na ile tylko pozwoliły jej siły. Trącała w ramię i podniesionym głosem prosiła, by się obudził. Jednak prawdziwy lęk zawitał do jej serca w chwili, gdy mężczyzna przestał na kilka sekund oddychać. Łzy pojawiły się na jej twarzy, a ciało zastygło w bezruchu. Niespodziewanie Hektor nagle otworzył oczy, nabrał powietrza i usiadł. Spojrzał na żonę przerażony nieco nieobecnym wzrokiem.
Miałeś zły sen – wyjaśniła, przełykając ślinę i starając się nie wypuścić już ani jednej kropli na swoje policzki.
Hektor nadal oddychał spazmatycznie i rozglądał się na około jakby się chciał upewnić czy nadal znajduje się w świecie żywych. Cyntia głaskała go po głowie i policzku. Nie pamiętał już jak smakuje taki dotyk, czystej, bezinteresownej troski. Musiał przyznać, że był to przyjemny gest, ale pomimo to odtrącił jej dłoń. Nienawidził współczucia i nie cierpiał jak ktoś się nad nim litował, zwłaszcza jeśli czyniła to osoba słabsza od niego, na dodatek kobieta.
Zostaw – warknął wstając.
Wbiła wystraszone spojrzenie w jego plecy. Wydawał jej się być innym, zupełnie jej obcym człowiekiem, który tylko sięga po szlafrok jej męża. Ubrany był tak jak on i wyglądał jak on, ale zachowywał się tak jakby to zupełnie nie był jej mąż.
Rodrigez nie tłumacząc niczego żonie, udał się do łazienki przemyć twarz zimną wodą. Uczynił też kilka łyków prosto z kranu. Spojrzał w lustro, a w nim ujrzał Francisa Prevosta i Juliana Montenegro jak żywych. Pierwszy był blady niczym trup, nieco zielonkawy na twarzy, a drugi cały pokrwawiony z rozerwanymi ranami na brzuchu i ramieniu. Hektor aż się zapowietrzył z wrażenia, przestraszony zamknął oczy i postanowił odwrócić się w stronę nieboszczyków, dodając sobie w myślach otuchy słowami:
To nie może być prawda, wy nie żyjecie.
Odwracał się bardzo powoli, bojąc się tego jaki widok zastanie.
Nie było nikogo. Tylko biel kafli aż biła po oczach.
Skoncentrował swój wzrok na zasłonce służącej za parawan oddzielający wannę od reszty pomieszczenia. Była we wzór kwiatu wiśni słynnym na całą Japonię. Jeszcze nigdy w życiu nie przeraził go tak zwykły kawałek niegroźnego materiału.
Co się stało? – zapytała Cyntia, stając w progu łazienki. Dostrzegła bladość na twarzy własnego męża.
Ten aż się wzdrygnął na dźwięk jej słów. Po chwili jednak przełknął głośno ślinę i odgrodził od siebie złe myśl.
Nie, nic kochanie, to był tylko zły sen. Musiałem napić się wody. – Cmoknął jej policzek, jak gdyby nigdy nic i stając za jej plecami, objął ją rękoma. Oparł brodę na zagłębieniu między szyją żony a jej ramieniem i tuląc twarz do jej policzka, zapytał: – Nowa zasłonka?
Ładna, nie sądzisz?
Tak, oczywiście. Nadaje koloru wnętrzu. Sama wybierałaś?
Nie. – Odsunęła się nieco i spojrzała na niego zaskoczona. Nadal trzymał ją w swoich objęciach. – Myślałam, że ty kazałeś zmienić poprzednią.
Nie przypominam sobie. Może to pomysł służby. Chodźmy do łóżka. Jeszcze jest późno. – Wypuścił ją z klatki swoich rąk i chwycił za ramię. Delikatnie nakierował na sypialnie.
Chyba chciałeś powiedzieć wcześnie – stwierdziła z delikatnym, ale nieco ponurym uśmiechem.
Położyli się, ale pomimo zmęczenia i pory idealnej na kontynuowanie spania, żadne z nich nie mogło zasnąć. Cyntia ciągle obwiniała się o wypadek siostrzeńca, a Hektor zachodził w myśl skąd ta zasłonka u nich w łazience. Kiedy widział ją ostatni raz był sporo młodszy i nakrywał nią cało ojczyma z niekrytym uśmiechem na ustach, ale także przerażeniem w oczach.
O czym myślisz? – zapytała Cyntia, przebijając się przez głośną ciszę.
O niczym.
Przecież widzę. Jesteś dziwnie nieobecny.
Odwiedziły mnie błędy przeszłości – odpowiedział szczerze, ale wymijająco zarazem.
Co takiego ci się śniło?
To już nieważne. – Spojrzał na nią i zmusił samego siebie do uśmiechu. – Gdy patrzę na ciebie, to zapominam o wszystkim co złe i nieprzyjemne. – Cmoknął ją w czoło, następnie w czubek nosa i usta. – Dobranoc, kochanie.
Dobranoc, ale jak chcesz, to możemy wezwać kogoś z służby. Może mają jakieś zioła na koszmary i bezsenność. Skłamię, że potrzebujemy ich dla mnie.
Kochana jesteś, ale ja mam już niezawodny lek na bezsenność. – Wstał, chwycił za szklankę oraz karafkę i wrócił z nimi do łóżka.
Stanowczo za dużo pijesz – powiedziała oburzona i odwróciła się do męża plecami. Zamknęła oczy i pragnęła jeszcze na moment odpłynąć do pięknej i bez zmartwień krainy Morfeusza.
Rodrigez zignorował jej zachowanie, napełnił pośpieszne szklankę po sam brzeg i wypił do dna. Zapewne gdyby wiedział, że nie pija samej whisky, a taką zmieszaną z ziołami Catha, które w nadmiarze powodują koszmary i urojenia, to usłuchałby żony i odstawił alkohol. Hektor jednak tego wszystkiego nie wiedział, a więc po chwili ponownie napełnił szklankę, wypił i jeszcze kilka razy powtórzył tę czynność, aż w końcu odstawił szklane naczynia na szafkę nocną tuż przy lampce, zgasił ją pociągając za sznurek zakończony perełką i usnął.

Tym razem Hektora nawiedził sen, który był wyrazisty niczym jawa. Siedział w fotelu nieopodal kołyski i lulał małego Marsela. Dziecię kwiliło i nie mogło usnąć, było bardzo niespokojne. Nagle kołyska wydała się lekka, jakby kołysał nią ktoś jeszcze. Pomimo tego Rodrigez nie czuł niepokoju. Ze spokojem spojrzał w bok i dostrzegł małą czarnowłosą dziewczynkę. Uśmiechała się do niego. Była nastawiona przyjaźnie, a jej biała sukienka z kokardą na brzuchu sięgała do samej ziemi. Sukienka ta była cała mokra, aż ociekała wodą.
Anastazja? – zapytał cicho, niemal szeptem, a jego usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu.
Kim jest ten chłopiec, tato? – odpowiedziała pytaniem na pytanie dziewczynka.
Twym bratem – przeszło mu przez myśl, ale zanim wypowiedział te słowa na głos, Anastazja uśmiechnęła się blado i smutno zarazem, pokręciła głową i wyszeptała:
Nie, to nie jest mój brat. – Miała łezki w oczach, a potem jej obraz się rozmazał, rozpłynął w powietrzu, jak gdyby nigdy nie istniała.
Hektor zaniepokojony słowami córki wstał z fotela i zerknął do kołyski na usypiającego Marsela. Dziecko miało przymknięte powieki i sympatyczny wyraz twarzy. Ssało kciuk. Rodrigez odetchnął z ulgą. Jednak kiedy spojrzał na Marsela ponownie, ten patrzył na niego czarnymi oczyma. Patrzył złowrogo i uśmiechał się kpiąco. Jego czoło przeszył mars, a na lewym policzku powstała niewielka blizna, z sekundy na sekundę zamieniająca się w coraz większą, krwawiącą szramę. Dziecko wciąż na niego patrzyło i choć było podobne do Marsela, to ani trochę nie przypominało niewinnego niemowlęcia, bardziej kogoś, kto ma potworne zamiary... jakiegoś demona.
Te oczy – szepnął Hektor. – Jakbym już gdzieś je widział.
Spójrz w lustro – wyszeptał tuż przy jego uchu znany mu głos. Sen był tak wyrazisty, że aż czuł oddech tej osoby na swojej szyi.
Pchnięty ciekawością stanął przy jasnej toaletce żony. Nie miał zarostu, a jego włosy były w kolorze ciemnego blondu, niektóre pojedyncze włoski wydawały się jaśniejsze od pozostałych, jakby skąpane w blasku słońca przeszły w kolor pszenicy. Dostrzegł starość na swojej twarzy, odzianą w płaszcz licznych zmarszczek.
Jesteśmy do siebie tak podobni – usłyszał wcześniej nieznaną dumę w głosie własnego ojca. Tego, który był nim naprawę, tego, który nie opatrywał mu rozdartych kolan, nie doradzał i nie wspierał. Tego, który przez cały okres jego dzieciństwa był właściwie nieobecny. – Jeszcze nie jest za późno, by to przerwać. Zrezygnuj, synu. Ona… – Mężczyzna wskazał dłonią na spokojnie śpiącą Cyntię. – Ona nigdy czegoś takiego nie wybaczy. Nie wybaczy ci, słyszysz! – wrzeszczało echo.
Farbowany brunet ponownie obudził się zlany potem i przerażony. Postanowił nie spać aż do rana, bo zwyczajnie bał się zasnąć. Zerknął na żonę i zbliżył do niej swoją ociekającą potem twarz. Dotknął mokrym czubkiem nosa jej policzka, zaciągnął się, czując zapach olejku lawendowego, który zwykła dodawać do kąpieli i złożył pocałunek.
Przepraszam, kochanie – szepnął.
Wstał, by przygotować sobie kolejnego drinka, gdy jego uszu dobiegło kwilenie Marsela.
Był dużym, dorosłym i silnym facetem, ale przed podejściem do kołyski poczuł wątpliwości, czy powinien tak uczynić. Ciągle pamiętał sen, a w nim Marsela z oczami samego diabła.
Nie wygłupiaj się! – zganił sam siebie w myślach. – To tylko sen – zadrwił ze swego strachu i bezmyślności.
Podszedł do kołyski i wziął dzieciątko na ręce. Z początku nie zauważył niczego niepokojącego, dopóki jego oczy nie zerknęły pod kocyk, którym chciał utulić niemowlaka. To nie był kocyk jego syna, bo ten Marsela był niebieski. W ogóle nie przypominał sobie, by jego syn posiadał cokolwiek w słonecznym kolorze.
Anastazja – przeczytał wyszyty czerwoną włóczką napis na żółtym kocyku.
Przerażony szybko odłożył Marsela do kołyski i zabujał ją, by chłopiec na moment się czymś zajął i nie kwilił. Zwinął materiał w rulon i schował do swojej komody. Poszukał innego kocyka, którym okrył synka. Niepokój sprawił, że nie opuszczał go na krok.
Kto tutaj był? – pytał samego siebie. – Co jeśli nadal tutaj jest? – dopytywał.
Pchnięty niepokojem podbiegł do łóżka, wyjął pistolet z zamykanej na klucz szuflady szafki nocnej i sprawdził każde z pomieszczeń, każdy zakamarek, każdą szafę, a nawet balkon i pod łóżkiem. Nikogo nie było.
Wariuję – uznał, odkładając broń na miejsce.
Przysiadł na łóżku i przetarł zmęczone oczy opuszkami palców. Zerknął na stół, na którym poprzedniego dnia ułożył grube teczki dokumentacji kosztów i przychodów. Był zaniepokojony pewnym pismem, które otrzymał, dlatego chciał to sprawdzić, ale przez wypadek jakiemu uległ Edward całkiem wypadło mu to z głowy. Postanowił więc teraz się tym zająć. Zaświecił lampę z ozdobnym, kwiecistym abażurem i przestawił ją na samiuteńki brzeg komody, tak by dawała światło na papiery znajdujące się na dużym, okrągłym stole, który miałby możliwość pomieścić nie cztery, a sześć, a na ścisk to nawet osiem osób.

Hektor Rodrigez niczego nie znalazł w obecnych dokumentach. Zirytowany zaklął pod nosem w swoim rodzinnym języku, czyli po hiszpańsku i sięgnął do kilka godzin wcześniej otwartej skalpelem koperty. Kancelaria komornicza – głosił napis w miejscu, gdzie powinien widnieć nadawca. Wewnątrz natomiast znajdowało się pismo starannie przygotowane zapewne przez jednego z sekretarzy kancelarii, który śmiał nawet podkreślić czerwonym atramentem kwotę opiewającą na niebotycznie wysoką sumę.
Mężczyzna wiedział, że nie może zwlekać. Spodnie od piżamy zastąpił zwyczajnymi, nieeleganckimi, których nie zakładał od czasu gry w piłkę z własną żoną, gdy jeszcze znajdowali się w podróży poślubnej. Górnej części ubioru nie zmieniał, jedynie pozbył się szlafroka, a koszulę piżamy ukrył pod popielatym, grubym, wełnianym swetrem zapinanym na duże guziki. Stanął przed drzwiami prowadzącymi do pokoju Brownów i nosił się z zamiarem zastukania w nie. Zdusił w sobie strach i w końcu uderzył delikatnie pięścią w pomalowane na biało drewno.
Bastek mu otworzył. Był blady jak nie on, zasmucony jak nie on i na dodatek trzeźwy, także jak nie on.
Co z Edwardem? – zapytał Rodrigez.
Blondyn świdrował wzorkiem swego szwagra, aż w końcu odstąpił krok do tyłu i wydał polecenie jakby od niechcenia:
Wejdź.
Nie, to nie jest dobry moment – wzbraniał się.
Chcesz rozmawiać na korytarzu? Wejdź! – uniósł się i wyglądał na niezwykle zniecierpliwionego.
Hektor poczuł, że nie ma innego wyjścia jak tylko ustąpił i postąpił tak jak wysoki i szczupły blondyn z widocznym, ale nie dużym wąsem sobie życzy. Przestąpił więc próg i tkwił niczym słup w oczekiwaniu aż Bastian zamknie drzwi.
Lekarz mówi, że Edward wyzdrowieje jeśli nie będzie gorączkował. Martwią go tylko te wylewy krwi, duże siniaki i...
To normalne, skoro spadł ze schodów, prawda?
Brown pokręcił głową.
Już wcześniej zauważyliśmy, gdy wyrosły mu zęby i przygryzł sobie język. Krwawienie nie chciało ustąpić. Za długo to trwało – wyjawił i wskazał Hektorowi miejsce przy małym, białym stoliczku, wokół którego ustawione były cztery fotele.
Państwo Brown sami urządzali swoje mieszkanie, które mieściło się na trzecim piętrze kamienicy, niegdyś należącej tylko i wyłącznie do Hektora Rodrigeza. Niegdyś był to jeden, wielki pokój, który parawanem oddzielał część sypialnianą od salonowej. Teraz jednak dzieliły go dwie ściany i zasuwane, dwuskrzydłowe drzwi, dzięki którym powstał mały salonik i dwa, niewielkie, ale przytulne pokoiki. To w tym właśnie saloniku, do którego wchodziło się zaraz po przekroczeniu progu, siedzieli Bastian i Hektor. Julia natomiast na wpół drzemała, a na wpół doglądała swojego pierworodnego.
Zamówiliśmy już malarzy i farbę. Niebieską – przemówił ze łzami w oczach Brown. – Chcemy przenieść Edwarda do jego pokoju. Teraz jednak chyba z tym poczekamy.
Jest jeszcze mały – odezwał się Rodrigez. – Nie trzeba mu jeszcze chyba prywatności i aż tyle przestrzeni – dodał z lekkim uśmiechem. – Przepraszam cię za to co zaszło. – Nagle posmutniał i wbił w szwagra pytające spojrzenie. List, który do tej pory znajdował się w jego dłoni, upadł na podłogę. Podniósł go szybko i miętolił dalej między palcami.
Bastian sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po papierosa. Wcześniej siedział przy Edwardzie, nie miał czasu na kąpiel, przebranie się i sen. Był więc w tym samym odzieniu co poprzedniego dnia. Nie miał nawet czasu na to by zapalić, dlatego postanowił uczynić to teraz. Nie poczęstował Rodrigeza.
Przepraszasz mnie za to, że twa żona nie dopilnowała mego syna? – zapytał. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale na moment przerwał, by za pomocą zapałek odpalić papierosa. Wstał i zasunął drzwi prowadzące do sypialni. wcześniej upewniając się czy jego żona nie znajduje się pod nimi i czasami nie podsłuchuje. Nie było jej tam, więc postanowił kontynuować, ale Hektor go ubiegł:
Ona nie chciała, Bastianie. Jest tym bardzo przybita i...
Nie będę jej robił wymówek, bez obaw. Wiem, że to mogło przydarzyć się każdemu. Przy mnie Edward kiedyś spadł z wersalki, bo nie przyuważyłem, że usiłował się na nią wspiąć. Innymi razy stanął w kołysce, zabujał się i omal nie wypadł, ledwie wtedy chodził. Gdyby spadł na główkę, pewnie upadek byłby śmiertelny. Zadałem ci to pytanie, bo po prostu sądziłem, że przyszedłeś mnie przeprosić za to, że chciałeś mnie czymś nafaszerować od czego zapewne bym umarł. – Bastian ponownie zajął miejsce naprzeciw Rodrigeza.
Zrezygnowałem z tego. Nie umiałbym cię skrzywdzić. – Wyciągnął nogi do przodu, bo nagle naszła go ochota rozprostowania kończyn. Zmęczenie biło z jego twarzy i uderzało nawet w Browna.
Powinieneś wrócić do pokoju i się przespać – zauważył.
Nie, tylko nie sen. – Hektor pokręcił głową i rzucił kopertę na stół. – Pensjonat o nazwie Alabaster jest zadłużony na taką kwotę, której nie jesteśmy w stanie pokryć.
Alabaster? Ten Alabaster? Nasz? – zdziwił się i natychmiast dopadł do koperty. Rozerwał ją w kilku miejscach, pomimo że ta była już wcześniej otwarta. Zaczytał się i szepnął: – niemożliwe. Takiej kwoty podatku nie naliczyliby w tak krótkim czasie.
Wiem – przyznał. – Myślałem, że to jakieś zadłużenie z początków działalności, że coś pominęliśmy i nałożyli odsetki, ale nie, bo okazało się, że my płacimy podatki.
Nawet jeśli to nie narzuciliby aż takich odsetek.
A twoja rodzina? Pensjonat nosi taką samą nazwę jak ich hotele i moteliki.
Połączyliśmy działalność, to dało nam renomę i sprawiło, że zdobyliśmy klientów tutaj. Moja rodzina nigdy nie zalegała z płatnościami. To ja jestem w tej rodzinie wyjątkiem. – Zaśmiał się. – Mnie dopóki nie upomni się pięścią, to długu nie oddam. Nawet listy i ponaglenia do mnie trafiają.
Ale te długi nie mogą być twoje, bo to urząd je naliczył. – Hektor wyraźnie zaczął się irytować. – A twoja fabryka mebli i dywanów z podatkiem wychodzi na prostą od kiedy zmieniłem ci księgowego.
Zmieniłeś mi księgowego? – Blondyn spojrzał na szwagra zaskoczony, a potem machnął na to ręką. – Zresztą, rób co tam chcesz. Najważniejsze, że zarabiam.
Rodrigez spojrzał na sufit, westchnął teatralnie i nawet przewrócił oczami czego nie miał w zwyczaju.
Skoro ten dług nie jest mój ani twój, to czyj jest? – zapytał w końcu.
Montenegro – wywnioskował Brown i z załamaniem odrzucił kopertę na środek białego, małego, ale przy tym wyglądającego na niezwykle ciężki, stolika.
Na jakiej podstawie żądają od nas tego co im był winny Julian albo Marta!? – uniósł się brunet, ale szybko spojrzał na drzwi i przypomniał sobie o śpiącej Julii i chorym Edwardzie, którego stan wymagał pełni ciszy i spokoju.
Prawnie... prawo to ja akurat tylko trzy tygodnie studiowałem, ale trochę się tym od dziecka interesowałem i przejmując majątek po Julianie, przejęliśmy nie tylko jego dobra, ale także długi.
Ale dlaczego kwota naliczona jest na pensjonat, dlaczego nie wysłali upomnienia o starych zaległościach i żądania ich pokrycia, tylko...? – Hektor zaniemówił, niczego z tego nie rozumiał.
Bo w posiadłości Montenegro był kiedyś motel o takiej samej nazwie. Założycielem był ojciec Marty, a po jego śmierci ona go przejęła. Julian rozbudował kamienice, sobie pozostawił fabryki, a żonie sprezentował to co kochała najbardziej, możliwość dowodzenia i rządzenia personelem.
Skąd to wiesz? – Rodrigez, pomimo że nie chciał, to i tak się uśmiechnął.
Nasze rodziny są spokrewnione... znaczy zaprzyjaźnione od bardzo dawna. Mój dziadek był przyjacielem dziadka matki Cyntii i Julii.
Dziadek dziadka matki... dobra, nieważne. Powiedzmy, że rozumiem – Hektor postanowił nie zadawać sobie trudu malowaniem w głowie drzew z gałęziami powiązań.
Kiedy byłem mały, spór był właśnie o pieniądze. Wcześniej przyjeżdżałem tutaj na prawie każde wakacje i ferie. Tak poznałem Julię, a Cyntia, to wtedy o, taka mała wtedy była – ze szczerym uśmiechem na ustach pokazał, że żona Hektora wtedy ledwie odrastała od dywanu. – I to w kapeluszu tyle miała, takim wielkim – wspominał na głos.
To i tak nie tłumaczy dlaczego nikt nie upomniał się o ten podatek wcześniej, dlaczego akurat teraz i czemu nas dwoje, a nie Juliana?
Julian nie żyje – przypomniał Brown.
Faktycznie, bardzo trafne spostrzeżenie. Od nieboszczyka trudno wymagać spłaty zobowiązań.
Musiał być jakiś kruczek.
Kruczek, na podstawie którego odroczyli spłatę na kilka lat – podłapał Rodrigez.
Kilkanaście – poprawił go Bastek i sztucznie się uśmiechnął. – Motel zamknięto w dziewięćdziesiątych latach zeszłego wieku.
Około piętnaście lat temu?
Tak.
A otwarto?
Na długo przed zamknięciem, ale pod nazwą Alabaster widniał krótko, trzy, może cztery lata.
Pamiętasz takie szczegóły z dzieciństwa? – zdziwił się Rodrigez.
Dużo pamiętam – odpowiedział i wzruszył ramionami. – Od małego miałem najlepszą pamięć w całej rodzinie. – Splótł ręce na piersi i dopowiedział wielce z siebie dumny – tak pozostało do dziś.
Trzeba porozmawiać z Martą.
To ty.
Dlaczego ja? – zdziwił się Hektor.
Ciebie bardziej lubi!
Wcale mnie nie lubi!
Ale ty ją lubisz!
Wcale jej nie lubię! – zaprzeczył Hiszpan, ale widząc po wyrazie twarzy Bastiana, że nie ma co na niego liczyć, ustąpił. – Dobrze, ja z nią porozmawiam, ale najpierw trzeba dokładnie sprawdzić wszystkie dokumenty. Może sami na coś trafimy i rozmowa z naszą teściową wcale nie będzie konieczna.

Z samego rana obaj udali się do posiadłości Montenegro, gdzie remont niemal dobiegał końca. Niestety prace remontowe dotyczące centralnego ogrzewania musiały zostać odłożone na czas okresu zimowego.
Gdzie są dokumenty? – zapytał Hektor, wchodząc do posiadłości strzeżonej przez kilkoro rosłych mężczyzn.
Ci jednak nie mieli bladego pojęcia. Udzielili tylko odpowiedzi, że oni strzegą materiałów budowlanych, srebrnych zastaw oraz złotych sztućców.
Ciekawe zajęcie – rzucił żartobliwie w kierunku całej czwórki pijącej okropnie czarną i pełną fusów kawę. – Dokumenty powinny być w gabinecie – stwierdził.
Wszystko z gabinetu zostało wyniesione do piwnicy – wtrącił się najmniejszy z całej czwórki.
Mamy klucz do piwnicy? – zapytał Bastian.
Mamy łom – odpowiedział Rodrigez, sięgając do podłogi po ciężkie i masywne narzędzie. – I młot też mamy – dodał, tym razem biorąc przedmiot z biurka recepcjonisty, które okryte było białym prześcieradłem.
Chcesz się włamać do piwnicy!? – krzyknął Brown i ruszył za szwagrem, który już zmierzał w kierunku podziemi. – Skąd wiesz, gdzie tutaj jest piwnica? – dopytywał.
To panieński dom mojej żony, mam prawo po nim pospacerować! – odwarknął. – A gdy moim kaprysem będzie zwiedzanie piwnic, to będę spacerował po piwnicach – dodał zbiegając wąskimi schodami w dół.
Na dole nie ma światła – zauważył Bastian, który nie był taki w gorącej wodzie kąpany jak Hektor i wrócił się po ozdobny lichtarz z jedną, dużą świecą.
No to teraz jest widno – zadrwił Rodrigez.
Widniej niż było – odgryzł się blondyn, który trzymał tę gromnice jakby się do chrztu świętego szykował.
Obaj stali przed masywnymi drzwiami, które zabezpieczone były kilkoma łańcuchami i kłódkami. Pozbycie się dwóch poszło w miarę sprawnie, choć nie obyło się bez przekleństw i skaleczeń. Kolejna natomiast wcale nie chciała ustąpić. Panowie zmieniali się co jakiś czas i uderzali młotem w kłódkę ile sił. Zaniepokoili tym panów z ochrony, którą wynajęła Marta Montenegro.
Skoro nie mają państwo klucza...
Jesteśmy właścicielami! – przerwał Bastian.
Ale bez klucza – wymądrzał się dalej jednej z czwórki rosłych mężczyzn.
Gdyby pan nam pomógł... – zaczął Hektor.
Ja mogę panom pomóc jedynie w opuszczeniu posiadłości, jeśli panowie chcą.
Nie możecie nas wywalić! – wykłócał się Brown. – Przecież mamy klucze. Wszystkie, tylko tego do piwnicy brak!
Ustąp – syknął Hektor i przełknął ślinę, która zamiast sprawić, iż suchość w jego gardle się zmniejszy, sprawiła jedynie, że zaczęło mu się robić niedobrze. Był cały zgrzany, a unoszące się w powietrzu tumany kurzu sprawiły, że zaczął kasłać. – Jest inny sposób – dodał, podtrzymując się ściany i zmierzając schodami ku górze w stronę jasności i czterech ochroniarzy. Uśmiechnął się krzywo do panów, otrzepał z pyłu i wyszedł na zewnątrz.
Jaki!? – krzyczał za nim Bastian.
Pojedziemy do urzędu. Złożymy pismo i poczekamy na wyjaśnienia albo zapytamy Martę wprost.
Wybieram urząd – powiedział, zajmując miejsce pasażera. Spojrzał na tylne siedzenia, na których pozostawił swój gruby płaszcz i w szybę pojazdu na bardzo nieprzychylną, śnieżną pogodę.

Na miejscu nie dowiedzieli się niczego, czego by nie wiedzieli wcześniej. Podatek został naliczony przed laty zgodnie z prawem, a teraz żąda się od nich jego pokrycia wraz z narosłymi przez te wszystkie lata odsetkami, ponieważ działalność zarejestrowana jest na ten sam adres i nosi dokładnie taką samą nazwę jak przed laty, a więc nie została ona otwarta na nowo, a jedynie wznowiona.
Ale nazwisko dyrektora jest inne! – wykłócał się Hektor.
I wicedyrektora też! – dopowiedział flegmatycznemu urzędnikowi Bastian, bo nie chciał czuć się ani trochę mniej ważny.
Ale właściciela takie samo. Właścicielami tych dóbr jest Marta Montenegro.
Już nie! – uniósł się Bastian. – Po odczytaniu testamentu mego teścia to my, my – wskazał palcami najpierw na własną klatkę piersiową, a potem jedną dłonią na Hektora. – My rządzimy.
Dlatego i wy płacicie – zagiął obydwóch urzędnik i powrócił do spokojnego mieszania kostek cukru w filiżance pełnej kawy.
W takim razie niech ona sobie będzie właścicielem – rzekł Brown i spojrzał z nadzieją na łysego mężczyznę z krzywymi patrzałkami na nosie i wyczekiwał odpowiedzi.
Jeśli pani Marta Montenegro byłaby właścicielem, to... – przez dłuższy moment wertował papiery, a potem się w nich wyraźnie zaczytał. – To i tak wy bylibyście zmuszeni pokryć dług.
Dlaczego!? – wrzasnął Hektor, który wyraźnie już tracił cierpliwość i wiercił się na niewygodnym krześle, jakby nie mógł na nim w spokoju usiedzieć.
Do sądu była skierowana sprawa o ubezwłasnowolnienie – objaśnił urzędnik i sięgnął po filiżankę, by siorbnąć kawy.
Rodrigez i Brown spojrzeli po sobie zszokowani i zaczęli niemal równocześnie zasypywać urzędnika pytaniami:
Kogo ubezwłasnowolnienie?
Kiedy?
Doszło do skutku?
Takich informacji nie mogę panom udzielić. Można po nie wystąpić do sądu. Na podstawie wtedy toczącej się sprawy, należność została wstrzymana, po upływie odpowiedniego czasu odsetki zostały nakładane i naliczane według prawa, któremu wszyscy podlegamy.
Dlaczego nikt nie upomniał się o pieniądze wcześniej!? – krzyknął w końcu Rodrigez.
A ja mam to wiedzieć?
A my!? My mamy to wiedzieć!? – wtrącił się Bastian.
Odnowiliście państwo działalność, więc...
Dobrze, nieważne! – przerwał gwałtownie Rodrigez, czując, że i tak będą musieli skorzystać z porady jakiegoś dobrego adwokata. – Jeśli dowiemy się kogo ubezwłasnowolniono i przez kogo był ubezwłasnowolniony, to zdobędziemy ten akt niepoczytalności i na jego podstawie umorzycie nam choćby odsetki? Przecież to nie nasza wina, że ktoś niepoczytalny narobił długów. Nie możemy za nie odpowiadać, bo w tamtych latach sami byliśmy jeszcze dziećmi – zauważył Rodrigez.
Urzędnik zaspanym wzrokiem i bez jakiegokolwiek wyrazu na twarzy przyjrzał się uważnie obydwóm i powiedział:
Ale teraz, z tego co widzę, już są panowie dorośli i dobrze wiedzieli co czynią, gdy podejmowali się takiego wyzwania. Teraz tylko wystarczy mu sprostać.
Ale my nie wiedzieliśmy o żadnym ubezwłasnowolnieniu! – uniósł się Bastian.
Nie wiecie państwo czy ono doszło do skutku. Jeśli doszło, to można pomyśleć, można by pomyśleć i może da się coś zaradzić.
W takim razie wystąpimy jeszcze dziś o odpis... – zaczął Hektor wstając z miejsca. Zajął miejsce za krzesełkiem i zacisnął palce na jego oparciu.
Nie wydaje mi się, panie Brown – przerwał łysy mężczyzna.
Ja jestem Rodrigez. Z resztą nieważne. – Machnął na to ręką. – Dlaczego się panu nie wydaje, że wystąpimy dziś o odpis? Sąd jest zamknięty, czy co się znowu podziało?
Otóż, panie Rodrigez – zaczął, a potem obliznął kilkakrotnie swoje spierzchnięte i przybrudzone od kawy wargi. – I otóż, panie Brown – dopowiedział i tym razem spojrzał na Bastiana, a Hektor już zgrzytał zębami, bo nigdy nie potrafił znieść rozmowy z tak powolnymi osobami, do których zaliczał się także pan urzędnik. – O dokument ubezwłasnowolniający może wystąpić tylko osoba, której on bezpośrednio dotyczy.
Słucham? – Rodrigez naprawdę myślał, że się przesłyszał.
Bastian natomiast się załamał i aż pod wpływem tych wszystkich wiadomości zaśmiał, bo był zdania, że czasami człowiekowi, to już tylko śmiech pozostaje.
To taka osoba, która o owe ubezwłasnowolnienie występowała lub miało ono ją ubezwłasnowolnić.
Nie, ja to chyba jednak sobie jeszcze na trochę usiądę – powiedział Hektor i ponownie zajął miejsce na niewygodnym krześle.
Może kawy? – zapytał flegmatyczny pan w okularach, który przyprawiał Rodrigeza o szybsze wrzenie krwi i kurczowo zaciskane pięści.

Kiedy zięciowie Marty Montenegro jeździli po najbardziej zaufanych, okolicznych prawnikach, William udał się do swego rodzinnego domu. Zastał ojca przy studni jak nabierał wodę. Mężczyzna na widok marnotrawnego syna splunął pod nogi, ale po chwili poprawił czapkę i z uśmiechem otworzył ramiona. Przytulił swoje jedyne dziecię, którego postępowania nigdy albo nie rozumiał, albo nie popierał. Był jednak zmuszony przyznać sam przed sobą, że jakikolwiek William by nie był, to był jednak jego syn i miał obowiązek zawsze otworzyć przed nim drzwi i serce.
Matka się ucieszy – rzekł, kładąc dłonie na ramionach Willa i lekko je poklepując. – Gdzieś ty się tyle podziewał?
To tu, to tam – odpowiedział wymijająco, po czym wzruszył ramionami.
Eryk już chciał ruszyć w kierunku domu, gdy przypomniał sobie o wiadrze wody. Nachylił się po nie, ale William go powstrzymał, mówiąc:
Ja wezmę, ale za chwilę. – Otulił się szczelniej jesiennym płaszczem, który nie nadawał się na takie mrozy. Spojrzał ojcu w twarz. Nie wiedział jak ma zacząć rozmowę.
Uległeś kiedyś wypadkowi.
Tak, tak, od tamtej pory kuleję na deszcz – odpowiedział starszy Oldman i już chciał rozpocząć swoją litanię narzekań co go boli, w których kościach go łamie i prorokować, że pewnie już nie więcej niż rok życia mu zostało, ale William szybko zadał kolejne pytanie:
Dlaczego Carlos Rodrigez w ciebie wjechał koniem?
Wozem zaprzężonym w dwa konie – sprostował Eryk i wzruszył ramionami dokładnie tak samo jak wcześniej jego syn. – Pijany był.
Na pewno nie miał innego powodu, tato?
Nie. To dobry człowiek był. Jaki miałby mieć inny powód?
Dobrze, zapytam wprost. Czy sypiałeś z jego żoną?
W starszym Oldmanie jakby nagle zawrzało i to na tyle mocno, że aż poczerwieniał na twarzy. Wymierzył chłopcu policzek na tyle silny, że ten łokciami zatrzymał się na kamiennym omurowaniu studni.
Jak śmiesz!? – wrzasnął.
Willi dotknął miejsca, które przygryzł zębami. Z wargi toczyła mu się krew. Oblizał więc kącik ust i wyprostował się, by móc spojrzeć ojcu w oczy.
Nie odpowiedziałeś – zauważył.
Nie o mnie się tu sprawa rozchodzi, ale czyniąc takie uwagi obrażasz kobietę... pamięć po kobiecie, której nawet nie znałeś! Tobie to tylko romanse w głowie – wypomniał. – Jednej strzelby ci mało!?
Muszę wiedzieć czy Hektor Rodrigez jest twoim synem! – William nie umiał pozostać dłużej obojętny i opanowany.
Nie wiesz synu jaka to była rodzina, ani jak bardzo się kochali. Gdybyś wiedział, to nigdy byś pani de Rodrigez o zdradę męża nie podejrzewał.
Jej syn uważa, że jest wynikiem jej zdrady. To co mam niby myśleć, że on kłamie?
Nie. – Eryk pokręcił głową i oparł się o niewysoki murek studni, ten sam, na którym wcześniej zatrzymał się William chwile po uderzeniu. – On tak myśli – wyznał w końcu. – Ale to nieprawda – dodał szybko.
To znaczy, że jest synem pana Carlosa i pani Heleny? Ona skłamała męża, by mu dopiec?
Nie. – Eryk ponownie pokręcił głową. – To nie było tak chłopcze. Po prostu, ona chciała dobrze, nie chciała by jej mąż przestał kochać to dziecko, a wiedziała, że części niej nigdy nie zdoła nienawidzić, dlatego wolała obrócić jego gniew, tylko i wyłącznie, przeciw sobie. Miała rację, bo miłość pana Carlosa, jaką darzył dzieci, nigdy nie osłabła. Obu ich traktował tak samo.
William otworzył usta w zdziwieniu i zmarszczył brwi.
Nie rozumiem – przyznał.
Pani Helena, to była dobra dusza. Prowadziła szkołę dla dzieci służby i okolicznych bidaków, rolników. Mówiła, że wykształcenie jest najważniejsze. To była dla niej przyjemność, a nie praca. Nie pobierała za to żadnych opłat. Miała jednak trudności... nie z zajściem w ciąże, a z donoszeniem jej. Javier był trzecim dzieckiem Rodrigezów, które przyszło na świat, także przedwcześnie, ale przeżyło. Dlatego kiedy zaszła w kolejną ciąże, to mąż nakazał jej się oszczędzać, najlepiej leżeć i nawet do toalety był gotowy ją nosić. Bardzo ją kochał. Wyjechał jednak na targi. Mieli winnice, uprawiali winorośle. Wtedy popularny był nowy szczep, bardziej odporny na chłody i wiatry, to po niego pan Carlos się udał. Pani Helena, wykorzystując nieobecność męża, powróciła na kilka dni do pracy, bo nie miał jej kto zastąpić, a chciała najmłodsze dzieci nauczyć pisać jeszcze przed gwiazdką, by samodzielnie napisali dla rodziców listy z życzeniami. Poza tym pragnęła sama zajmować się swoim synem, a nie by ciągle był pod opieką służby, ciotki i dziadka. Złapały ją bóle, strasznie lało, lekarz i porządna akuszerka nie mieli możliwości dojechać. Jakaś okoliczna wieśniaczka odebrała poród. Urodził się ciemnowłosy, opalony chłopczyk. Wypisz wymaluj pan Carlos. Kiedy przeżył drugą dobę wszyscy wierzyli, że już będzie dobrze, dlatego nawet sam pan Carlos, po powrocie do domu, ujrzeniu syna i nadaniu mu imienia, zdecydował się na kolejny wyjazd, tym razem do filharmonii, gdzie miał dać bardzo ważny koncert. Na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia dziecko zmarło, we śnie. Pan Carlos miał powrócić dopiero na nowy rok. W tym czasie jedna z służących zaczęła rodzić. Do posiadłości państwa przybyła pobita i nikt nie wiedział wtedy, że jest w ciąży, długi czas ją ukrywała, bo obawiała się zwolnienia, ale gdy pani Helena się domyśliła, to wcale jej nie zwolniła, tylko dała lżejszą pracę. Ta kobieta bała się o to dziecko i od początku chciała je oddać, mówiła o tym nieraz. To była okazja, zarówno dla pani Heleny, jak i dla tej służącej.
Zamieniły dzieci – wywnioskował William, nie kryjąc swego zaskoczenia. – Dlatego farbowała chłopca, by przypominał Hiszpana... by przypominał dziecko, które zmarło.
Nie, z początku nie. Z czasem chłopcu zaczęły jaśnieć włoski, więc starała się to ukryć. Dziecko uważało to za zabawę i ich sekret, ale...
Coś nie wyszło? – dopytywał William.
Pan Carlos się domyślił, więc wolała zadać mężowi ból w postaci swej zdrady, niżeli ból po stracie i śmierci syna, którego zastąpiła obcym dzieckiem. To jedyny raz, gdy podniósł na nią rękę, gdy ją tak mocno zbił, nieświadomy tego, że dzieci stoją pod drzwiami i zerkają naprzemiennie przez dziurkę od klucza. Kłótnie w tej rodzinie były częste, ale tak głośne i długie, to była rzadkość, dlatego przyszli podsłuchać.
Obaj wiedzą, że...
Nie, Javier przyszedł później. Nie słyszał więc rozmowy, a jedynie... możesz się domyślić co widział. Hektor natomiast wiedział, bo dzień później, gdy jego matka nie zeszła na śniadanie, chciał usiąść na kolanach ojca... zazwyczaj siedział na jej. Carlos go od siebie odsunął. Gwałtownie, nagle, jakby z odrazą. Chłopiec się rozpłakał i zapytał czy już nie będzie jego tatusiem.
To wtedy wyszedł i...?
Nie, przyklęknął przy dziecku i je przytulił. Był za dobrym człowiekiem, by skreślić sześć lat życia, by odtrącić niewinne dziecko, które już zdążył pokochać. Żonie jednak zdrady, której w rzeczywistości nie było, nie umiał wybaczyć. Kłócili się więc częściej niż zazwyczaj, ona płakała potem, a on szedł pić. Nie byli już taką rodziną jak przedtem.
Skąd to wszystko wiesz?
Ja pomagałem jej ukryć... nieważne, po prostu jej pomagałem. Nie zdradzała męża. Kochała go, a on ją. Dopiero kiedy zaczął pić i się staczać... sprzedała się... swoje ciało, bez jego wiedzy, za jego długi. Nie wytrzymał tego i targnął się na swoje życie. Winnica upadła, dług poganiał dług, nie było już czego sprzedać, ani na pensje dla pracowników, ale oni jej nie chcieli. Pomagali jej za darmo, tak jak ona kiedyś im pomogła. Kiedy zmienili prace, ale na jakąś pobliską odwiedzali ją, robili wszystko, by podnieść ją na duchu, tłumacząc, że ma dzieci, że musi dla nich walczyć.
I zawalczyła... wyszła ponownie za mąż – zauważył William.
Za strasznego człowieka, chłopcze. Za tego, którego dłużnikiem był jej mąż.
Za tego, któremu się oddała, za umorzenie długu!? – krzyknął William.
Eryk przytaknął.
Chciała zabrać kilkoro pracowników z sobą, on się nawet zgodził i ja także miałem być jednym z nich ale... nie, ja nie mogłem na to patrzeć, nie chciałem. To była piękna kobieta, mająca szczęśliwą i kochającą się rodzinę. Do dziś mam przed oczami obraz jak wspólnie uczyli Hektora i Javiera grać w badmintona. Oboje wtedy kwitli, śmiali się, a dzieci jak to dzieci, dokazywały. Za czasów Prevosta tak już nie było. Zmarnował tak piękną kobietę i tak dobre dzieci. Zmienił ich. Wiem, bo zostałem w Hiszpanii u siostry pana Carlosa na służbie. Chłopcy tam przyjeżdżali, rzadko, ale przyjeżdżali. Byli już inni. A potem, gdy Helena z nimi uciekła i pan Marsel ukrył ją i dzieci w piwnicy, między wnękami, zakrył cegłami i deskami...
Pan Marsel? – przerwał zdziwiony William, gdy zdał sobie sprawę, że tak właśnie ma na imię jego syn.
Tak, ojciec pana Carlosa. Na nic się to ukrycie zdało. Francis ich znalazł, zepchnął wtedy panią Matyldę ze schodów i... chłopcy już nie przyjeżdżali na wieś do Hiszpanii, przynajmniej nie za czasów, gdy ja tam pracowałem.
Przykra historia – stwierdził młodszy Oldman i przełknął gorzką ślinę, która nie chciała mu przejść przez gardło. Wspomniał słowa Hektora, gdy go pierwszy raz spotkał, tą opowieść o małych kociakach. Przymknął oczy i musiał przyznać sam przed sobą, że jest mu zwyczajnie szkoda Rodrigeza i tego jakie miał życie. Nie wyobrażał sobie ile przykrych obrazów jego oczy musiały widzieć, gdy jeszcze był dzieckiem i nawet nie chciał musieć sobie tego wyobrażać.

Hektor Rodrigez siedział w fotelu dyrektora, przeglądał z trudem odnaleziony z pomocą Bastiana Browna dokument i co jakiś czas zerkał na Martę Montenegro. Słuchał jej wywodu w ciszy, popijając drinka i średnio zwracając na nią uwagę.
Bóg mi świadkiem, że albo poświęcisz mi czas, albo cię spoliczkuję. Po co kazałeś mi przyjść, skoro teraz mnie ignorujesz!?
Hektor przełknął ciecz podobnie jak poprzednią, doprawioną ziołami, które w nadmiarze nie leczyły, a szkodziły. Odchrząknął i odłożył szklankę.
Proszę wybrać policzek, ale uprzednio liczyć się z tym, że oddam. – Zamknął teczkę i odłożył ją na bok. Splótł palce z sobą, a ręce położył na biurku. – Pani szanuje swe dzieci czy traktuje je jako nietypową formę karty przetargowej? – Pokazał Marcie teczkę, którą za pomocą nie w pełni uczciwego prawnika wyciągnął z urzędu. – Z tych dokumentów wynika, że państwo mieli kiedyś pensjonat, właściwie wielki hotel. To był pensjonat pani rodziców i wszystko byłoby cudownie, bo pani już się nawet wtedy zaręczyła z synem urzędnika, ale... ogrodnik zawrócił pani w głowie. Stąd pani niechęć do pielęgnowania ogrodów. Zaszła pani w niechcianą ciążę, urzędnik się domyślił, ślub nie doszedł do skutku pomimo tego, że goście byli już zaproszeni i data była ustalona…
Przejdź do rzeczy – warknęła i dopiero wtedy podeszła bliżej. Zajęła miejsce i z wyższością oraz stanowczością patrzyła na męża swej najmłodszej córki. Nie była ani trochę zawstydzona.
Ukryła pani tę ciąże, a...
Niczego nie ukrywałam. Julian przyznał się do tego dziecka, powiedzieliśmy, że urodziło się martwe.
Zatarła pani skandal, który sama pani wywołała.
Tak – przyznała. – Byłam młoda. Julian też miał możliwości, by pozbyć się Franklina z urzędu, bo on się na nas mścił...
Na pani się mścił – sprostował Rodrigez znacząco.
Tak, na mnie.
On jakimś sposobem wrócił na stanowisko i dalej zatruwał wam życie.
Ożenił się z córką ministra przemysłu. Naliczał nam niesłusznie podatek, co chwila nasyłał kontrole!
Zdradziła go pani tuż przed ślubem. Proszę wybaczyć, ale nie dziwię się jego postępowaniu.
Wykaraskaliśmy się.
Dzięki Brownom – wypomniał.
Odnowiłam stare kontakty. – Uśmiechnęła się zwycięsko.
By to zrobić oszukaliście ich, że nie macie żadnych zobowiązań. Uczyniliście tak, by nie stracić dóbr, fabryk i kolei. Dług jednak nie został pokryty, a jedynie jakimś sposobem odroczyliście państwo jego spłatę. Wstrzymaliście go na pewien czas. Nie wiem jak wam się to udało, ale kiedy Brownowie się dowiedzieli, to przyjaźń rodzin się skończyła, hotel padł, a przyjaźń z Brownami na nowo została kontynuowana już za sprawą Julii i Bastiana, którzy spotkali się po latach i zapałali do siebie uczuciem.
Oddała mu swoją cnotę, nazywajmy rzeczy po imieniu – wtrąciła Marta.
Hektor się zaśmiał w głos.
Rodzice Bastiana pożyczyli wam pieniądze i zorganizowali przeniesienie Franklina, bo nie chcieli, by ich syn w przyszłości związał się z biedaczką, a wiedzieli, że jak Bastian się uprze, to nic go nie powstrzyma.
Dokładnie tak. Pozbyliśmy się kłopotu. Wyjechał do Londynu, na lepsze stanowisko, ale został oddalony od opodatkowywania działalności w Niemczech. Wszystkim się to opłaciło.
Wiem – syknął Hektor. – Bo pani to zawsze robi tak, by się wszystkim opłaciło.
Co masz na myśli?
Mijał termin odroczenia spłaty, a więc pani postanowiła wydać córki za mąż. Ślub Julii gwarantował, że część długu przejmie Bastian, ale on okazał się zostać przez rodzinę wydziedziczony i sam domagał się od was zapłaty za poślubienie nieczystej kobiety.
Rodzina ofiaruje mu pieniądze i tytuł, gdy spłodzi męskiego potomka.
To szmat czasu może minąć nim ten dzień nadejdzie – wywnioskował Hektor. – Mówi się trudno i nic straconego, bo przecież mieliście państwo jeszcze młodszą córkę. Mój podpisany cyrograf gwarantował, że będę pomnażał zyski i tym załata pani dziurę. Wiedziała pani też, że mnie Brownowie zaufają, gdyż pomogłem ich synowi, nie tylko z zadłużeniami, ale także z prowadzeniem fabryk i za sprawą mojego nazwiska zwiększyłem sprzedaż i produkcje. Nie mogli więc mi odmówić dołączenia do ich sieci hotelowej. Myśleli, że państwo już opłacili ten zaległy podatek, więc bez wahania użyczyli nazwę Alabaster. Tym sposobem, gdybym ja uniknął płacenia państwa długów, to oni byliby zmuszeni to uczynić, no bo przecież Bastian sobie z tym nie poradzi. Zabezpieczyła się pani z dwóch stron. Pytanie tylko czy nie bała się pani, że nie pozwolą nam otworzyć kolejnej działalności, wiedząc, że mamy niezapłacony podatek za poprzednią?
Nie, ponieważ to ja mam niezapłacony podatek, a nie ty. Dokument, który podpisałeś przed ślubem nas złącza, ale nie masz obowiązku informować o tym każdego, nawet urzędu. Z resztą, sam nie wiedziałeś. Dowiedziałeś się po podróży poślubnej.
Nie bała się pani, że jak prawda wyjdzie na jaw i urząd dokopie się do nagłego wzbogacenia, to zażąda całej należności i to w trybie natychmiastowym?
Nie, ponieważ znasz obecnego ministra przemysłu i ekonomii. A z jego synem macie udziały w tej samej fabryce.
Do tego byłem pani potrzebny? Do rozłożenia podatku na raty? Dlatego pani tak źle zareagowała, gdy zasugerowałem, że mogę zarządzać cudzym majątkiem, a nie swoim? Dlatego pani pozwalała mi na noce w panieńskim pokoju córki? Dlatego pani mnie ograbiła z moich własności, by jako wspólniczka Konrada ugrać tym coś dla siebie?
Dla całej rodziny. – Marta podparła się dłońmi o biurko i wstała. Spojrzała na zięcia, jakby rzucała mu wyzwanie.
W imię całej rodziny sprzedała pani swą córkę! – wrzasnął i także wstał, również położył ręce na blacie biurka.
Sam ją chciałeś!
Nawet mnie pani nie lubiła!
Jej także nie znoszę! Nigdy nie mogłam patrzeć na tego bachora! – wycedziła przez zęby.
Rodrigez nie wytrzymał i chwycił teściową za materiał sukni tuż przy szyi. Potrząsnął.
Coś ty powiedziała?
To nie tak. – Odrzuciła jego ręce. Stał i nie rozumiał co się dzieje, a ona usiadła i starała się łapać powietrze. – Ty nie zrozumiesz.
Proszę spróbować mi wyjaśnić – wyraźnie spuścił z tonu i obszedł biurko, by móc się o nie oprzeć, a jednocześnie patrzeć na matkę swojej żony. Splótł ręce na piersi i wyczekiwał.
Musiałeś zauważyć, że do Julii i Martina żywię inne uczucia niż do twej żony – zaczęła niewyraźnie i niezwykle cicho. Przez większość czasu patrzyła w podłogę, ale w końcu zerknęła na postawnego bruneta z wyraźnym, gęstym zarostem na twarzy.
Różnica jest znaczna. Za co pani jej tak nienawidzi? – Domyślał się odpowiedzi, ale chciał ją usłyszeć.
To nie tak. Ja starałam się ją pokochać, przecież to moje dziecko, ale…
Ale? – Rodrigez pochylił się nad kobietą i spoglądając jej w oczy, wyczekiwał jak na szpilkach. – Wyduś, że wreszcie to z siebie! – warknął.
Zostałam zgwałcona! Twoja żona jest owocem tamtego zdarzenia.
Hektor wspiął się na wyżyny swego aktorstwa i udał uderzonego tym wyznaniem. Wrócił na swoje miejsce za biurkiem i opadł na fotel dyrektorski. Marta schowała twarz w dłoniach i zapłakała. Rodrigez się uśmiechnął zwycięsko, ale tak, by nie mogła tego zauważyć. Zachował się jak typowy dżentelmen, wyjął chusteczkę z szuflady biurka i podał ją kobiecie. Udawał zmieszanego i takiego, który nie wie jak ma się zachować. W końcu wstał i zbliżył się do drzwi.
Proszę się uspokoić. Szanuję panią za sam trud jaki pani podjęła. Niezwykle ciężko i boleśnie jest chować dziecko, które jest owocem gwałtu. – Chwycił za klamkę. – Przepraszam na moment, ale…
Powiesz jej? – zapytała z przerażeniem.
Nie wiem.
Nie mów jej, proszę.
Dobrze, nie powiem – zgodził się z udawanym trudem.
Ja wiem, że wam się nie układa – zaczęła wstając z miejsca. – Wiem, że Cyntia nie jest taką matką jaką byś chciał dla Marsela, ale na Boga, pomyśl skąd ma czerpać wzór? Od kogo miała się tego nauczyć, jeśli ja się nie spisałam?
Proszę się nie obwiniać, pani Montenegro, to najgorsze co można teraz zrobić. Nie można się obwiniać za przeszłość, gdyż jej biegu już nie zmienimy, tak samo jak nie zawrócimy nurtu rzeki. Proszę jednak zapamiętać, że to co złe uczynimy, zawsze do nas powróci. Do widzenia. – Opuścił gabinet.
Marta przetarła oczy otrzymaną od zięcia, haftowaną chusteczką. Wyczuła hologram, spojrzała na wydziergane inicjały DM. Zaczęła zachodzić w myśl czyja jest ta chusteczka. Zerknęła na drzwi, za którymi nie tak dawno zniknął Hektor Rodrigez. Poczuła dziwny niepokój i im bardziej starała się go od siebie oddalić, to on tym bardziej powracał. Nie rozumiała tego stanu, ale była niemal pewna swej intuicji, która jeszcze ani razu jej nie zawiodła.
Dorian – wyszeptała z przerażonym wyrazem twarzy.

Zapraszam także do kolejnego postu  Rozdział 38: Dubler i choroba królewska

12 komentarzy:

  1. A jednak hektor i William nie są przyrodnimi braćmi.
    Ale wiadomo czemu Hektor miał przefarbowywane włosy. Dobrze to jego matka sobie wymyśliła, ale tym kłamstwem o zdradzie zniszczyła rodzinę. Ale z drugiej strony niewiadomo co bybyło gdyby powiedziała o zamianie dzieci. Może też by jej mąż tak samo zareagował.
    Marta w młodości też wywołała skandal. No i musiała bardzo dobrze to dziecko ukryć żeby naprawdę wszyscy uwierzyli, że urodziło się martwe.
    No i jest wyjaśniona nienawiść Marty do Cyntii. Musiało być jej trudno pokochać dziecko z gwałtu chociaż się starała.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli wyszła na jaw prawda o pochodzeniu Hektora. Jakkolwiek jego matka by tego nie zrobiła i tak jej małżeństwo by się rozpadło.
    Marta to skandalista i intrygantka jest. Poznałam w końcu prawdę o tym, dlaczego Marta tak bardzo nienawidzi Cyntii. Trudno było jej ją ookochac, teraz tez jej nie cierpi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejo! :3
    No nie dziwię się, że Cyntia wciąż obwinia się za wypadek Edwarda. Mam tylko nadzieję, że Julia nie będzie żywiła urazy do Cyntii.
    W końcu wyjaśniło się, dlaczego Hektor miał farbowane włosy. Szczerze powiedziawszy, to w ogóle nie spodziewałam się, że dziecko mogłoby umrzeć. Prędzej podejrzewałabym zdradę.
    Heh. A teraz jeszcze wyszło, że Cyntia jest owocem gwałtu. Zastanawia mnie, czy kiedykolwiek się o tym dowie. Nie wiem, czy powinna wiedzieć. To może być dla niej ciosem.
    Pozdrawiam cieplutko! :***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się postawa Bastka, on traktuje Edzia jak własne dziecko i słowa Julii bardzo go zabolały. Bastek chyba podejrzewa, że mały może chorować na hemofilię, mam nadzieję, że się myli.
    Sny Hektora są przerażające, jak tak dalej pójdzie to go to psychicznie wykończy. Jestem bardzo ciekawa kto mu ziółek halucynogennych do whisky dodaje, to musi być ktoś z otoczenia, kto ma łatwy dostęp, bo i w karafce w sypialni i w gabinecie. Przychodzi mi do głowy, że może to Susana, albo Martin, albo Aurelia. Ktoś wszystko dokładnie zaplanował, zioła do whisky, zasłonka w łazience, kocyk Anastazji, chyba bym oszalała na miejscu Hektora.
    Hektor i Bastek mają nie lada kłopoty, długi ich pożrą. Najgorsze dla nich, że to nie oni te długi zrobili, dostali je w spadku po teściu.
    Nawet im trochę współczuje, wpadli w pułapkę teściowej, załatwiła ich na cacy. Przynajmniej po rozmowie z Martą wiedzą komu zawdzięczają taka niemiłą niespodziankę, zostali zwyczajnie wykorzystani, jak to Marta mówi, dla dobra całej rodziny.
    Ciekawa jestem, gdzie Marta ukryła swoje pierworodne dziecko, skutecznie wmówiła wszystkim, że umarło, ale ono gdzieś jest i w końcu się objawi.
    Ja rozumiem, że Marcie było ciężko, bo została zgwałcona i owocem tego była Cyntia, ale żeby nienawidzieć własne dziecko, przecież córka nie była niczemu winna.
    William odkrył tajemnicę pochodzenia Hektora, już wie, dlaczego Rodrigez farbuje włosy. Matka Hektora tak bardzo kochała męża, że jak zmarł ich synek, to nie chciała go ranić stratą dziecka i podmieniła go na synka służącej, a jak mąż domyslił się, że mały nie jest jego, to wmówiła mu , że go zdradziła. Nie wiem, czy dobrze, czy źle zrobiła, nie było dobrego wyjścia, wybrała mniejsze zło. Ale ten jej wybór rozpoczął zły okres w ich życiu, Carlos nie mógł znieść zdrady żony i coraz więcej pił i pogrążął siebie i rodzinę, a w rezultacie Helena i chłopcy trafili w ręce sadysty i despoty Prevosta.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dopiero trafiłam na Twoją historię i jestem nią wręcz zachwycona. Mimo że nie jestem w stanie dopasować do siebie pewnych rzeczy i wszystko jest jeszcze dla mnie zawiłe, podoba mi się. Fabuła jest rozbudowana, jest kilka wątków i bardzo przyjemnie się to czyta. No i znalazłam opowiadanie, którego rozdziały są długie, naprawdę długie! I z tego chyba cieszę się najbardziej, bo przyjemność z czytania trwa i trwa.
    Podziwiam poświęcenie matki Hektora. Bo chyba mogę powiedzieć, że się poświęciła, prawda? W pewnym sensie tak, bo przecież całą nienawiść męża skierowała na siebie, nie na dziecko. No i to w prawdzie zniszczyło tę rodzinę. Bardzo mi jej jednak szkoda, bo trochę w życiu przeszła i raczej nie taki los jej się należał.
    Sny Hektora natomiast wyobraziłam sobie osobiście i dziwię się, że ten nie zwariował. Ja już bym dawno odpadła po takim czymś, naprawdę.
    Jestem też ciekawa jak Hektor i Bastian wyplączą się z długów. Marta trochę naprzewracała w ich życiu, ale mam nadzieję, że znajdą coś, co pomoże im się uporać z tym problemem.
    Czekam z niecierpliwością na rozdział kolejny, aby dostać odpowiedzi na swoje pytania.
    Pozdrawiam ciepło!

    W wolnej chwili zapraszam również do siebie:
    [ http://brak-mi.blogspot.com/ ]

    Sight :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W odpowiedzi na Twój komentarz u mnie (bo nie wiem, czy go zobaczysz), odpowiadam: póki co przeczytałam tylko ten rozdział, ale w wolnej chwili mam zamiar nadrobić całość. :)

      Usuń
  6. I pomyśleć, że na początku Bastian nie chciał zostać ojcem na syna Julii. Teraz oburzył się, jak jego żona powiedziała, że to nie jego syn. Cieszę się, że zaakceptował go.
    Trochę mi szkoda Hektora, przynajmniej jeśli chodzi o te koszmary. Nic tak nie działa na nerwy, jak złe sny wydające się być prawdziwymi.
    No to Marta załatwiła swoich zięciów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bastek zmienił się w przeciągu tych kilkudziesięciu rozdziałów. Zdecydowanie na plus. Poznaliśmy go jako raczej takiego dzieciaka, teraz chyba zmężniał i dorósł do ojcostwa. Wystarczy spojrzeć z jaką czułością podchodzi do Edwarda. Ogólnie stan zdrowia chłopca bardzo mnie niepokoi. Coś z krzepliwością krwi w jego przypadku jest nie tak, ale chyba nie chcesz pozwolić, aby malec się wykrwawił na śmierć?
    Wydaje mi się, że te zasłonki i koszmary Hektora to dzieło jednej i tej samej osoby. Czyżby Susanna dalej się mściła? To do niej podobne. Wpędzi mężczyznę, który jej nie chciał w szaleństwo... No, ale gdyby Hektor tyle nie pił, to i nic by się nie działo, a że on na swoje problemy zna tylko jedną receptę, to wygląda to tak jak wygląda.
    Dodatkowo te kłopoty z pensjonatem i pieniędzmi... Wszystkie kłopoty nakładają się na siebie w jednym czasie... Niedobrze. Od zawsze wiedziałam, że Marta jest cwana i bezwzględna, teraz mam ładny i przejrzysty dowód.
    No, ale przynajmniej wyszło na jaw, że Will i Hektor nie są rodzeństwem. Czułam, że tak będzie. Oni jednak różnią się od siebie za bardzo, aby być spokrewnionymi.
    Nie do końca rozumiem, dlaczego Helena zachowała się w ten sposób. Chciała chronić męża? Ale w ten sposób naraziła własne małżeństwo, własne szczęście na kompletne zniszczenie. Mogła przekazać to w jakiś inny sposób. Nie wiem w jaki, ale mogła wymyślić coś innego. Nawet wyznanie prawdy byłoby chyba mniej bolesne niż to kłamstwo poczynione w dobrej wierze. Przecież to nie była jej wina, że dziecko zmarło.
    Historia Hektora jest jeszcze boleśniejsza niż wydawała się na początku. Aż boję się pomyśleć, co jeszcze dla nas szykujesz.
    Czekam na nowy rozdział!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chcę aby się wykrwawił, ale krzepliwość jego krwi, a właściwie jej wolniejsze krzepnięcie ma znaczenie w tej powieści i w kolejnym rozdziale chyba już będzie o tym napomniane.
      Susana może i by chciała zemsty, ale chyba na Cyntii, a nie na Hektorze, prawda? A nawet jeśli na Hektorze, to skąd by wiedziała jaka zasłonka była w jego rodzinnym domu? Jednak jest osoba, która mogła wiedzieć jakie zasłonki były w domu Rodrigeza, a właściwie Prevosta i ta osoba mogła to przekazać dalej.
      Hektor faktycznie dużo pije, ale jeszcze się nie upija. Być może jest alkoholikiem, ale... no ale nie jest meliniarzem i bumelantem, choć być może kiedyś nim był (o przeszłości Rodrigeza będzie sporo za niedługi okres czasu).
      Bardzo szybko doszłaś do wniosku, że to prawda co powiedział Eryk Williamowi. Choć z drugiej strony mężczyzna mógł powiedzieć prawdę, ale jednocześnie to może nie zaprzeczać teorii, że William i Hektor są braćmi. Mają dwie cechy wspólne - podoba im się ta sama kobieta i mają wspólnego syna - nie sądzisz, że to już za dużo tych wspólnych cech? A tak poważnie, to przecież Hektor i William nadal mogą mieć jednego i tego samego ojca, tyle że może im wcale nie być Eryk Oldman, a... tego Ci nie zdradzę, sama się domyślisz xD
      Długi czas zastanawiałem się nad tym jak rozsupłać, albo raczej jak "posupłać" pochodzenie Hektora Rodrigeza i jakkolwiek bym tego nie rozwiązał zawsze wynikała jakaś nieścisłość. Z początku Hektor miał być tylko synem Carlosa Rodrigeza, a jego matką miała być Marta Montenegro, ale tu kłóciło mi się wiekowo, bo Marta będzie zmuszona jeszcze urodzić jedno dziecko, więc nie mogła być za stara. Potem uznałem, że może być synem Heleny Rodrigez, ale nie chciałem dokładać tej rodzinie już tragedii w postaci zdrady, bo ich losy i tak są niezwykle tragiczne i chciałem też by Hektorowi (gdy jeszcze był dzieckiem) jednak ktoś okazał miłość, taką bezinteresowną, bo gdzieś tam w nim są duże pokłady ciepła i dobroci i myślę, że już jest to dostrzegalne... że od początku jest to dostrzegane, gdyż on zazwyczaj pomaga tym przegranym, z jakiegoś powodu gorszym, jakby się litował. Hektor też jest dobrym ojcem i ma jakieś wyobrażeniem dobrej matki i tego jak w rodzinie powinno być, jak rodzice powinni się zachowywać wobec dzieci i skądś musiał to wynieść. Wyniósł z domu, gdy jeszcze sam był małym berbeciem. Helena i Carlos go kochali, tak samo jak Javiera pomimo że nie był ich synem, a Carlos to nawet Hektora traktował lepiej od Javiera, choć czynił to podświadomie, bo nie chciał by chłopiec czuł się gorszy wiedząc, że Hektor wie, że nie jest jego synem, bo Hektor wiedział na co będą wskazywały retrospekcje. Dlatego pochodzenie Hektora Rodrigeza to taki główny punkt programu tej powieści, no przynajmniej do 50 rozdziału, choć czyim jest synem wiadomo już wcześniej.
      Marta to Marta... jej nic nie przebije xD Ale ona miała taka być, taka... trochę wyprana z uczuć, ale ona też ma powód taką być. Takie zachowania i podejścia nie biorą się znikąd. Być może ją ktoś kiedyś mocno skrzywdził, zresztą samo dziecko z gwałtu to chyba wystarczająca krzywda, prawda?

      Usuń
    2. Wracając do Heleny, to sprawa ma drugie dno. Ona nie chciała by ktokolwiek dowiedział się prawdy o pochodzeniu tego dziecka, bo to obiecała jego matce. Wiedziała, że im mniej osób wie tym lepiej. Przysięgła, że weźmie to dziecko, wychowa jak swoje, będzie traktować jak swoje i że tylko ona będzie wiedziała, że to nie jest potomek Rodrigezów. Tylko dlatego matka Hektora zgodziła się go oddać, takie miała warunki, a Helena chciała je spełnić (o tym też będzie później).
      Spokojnie, teraz będzie taki rozdział przy końcu bolesny, ale wcześniej znośny, kolejny to w sumie ból na bólu, ale już kolejny jest całkiem wesoły (Cyntia się będzie uczyła prasować, o mało domu w Hiszpanii z dymem nie puści, a Marselek będzie się uczył chodzić, znaczy Hektor będzie go przekonywał do tego by wstał gdy on go trzyma za rączki, a Laura będzie komentowała, że to się nie uda, bo jej zdaniem to dziecko ma za grubą dupę).
      Pozdrawiam i zapraszam pod koniec tygodnia na kolejny rozdział, choć bardzo chciałbym go wcześniej poprawić, ale coś mi się nie udaje... co chwile coś mnie odciąga.

      Usuń
  8. Tego się nie spodziewałam :) A więc Teresa będzie matką Hektora! I dlatego tak przeraziła się słysząc nazwisko Montenegro, bo powiązała fakty, że Cyntia i Hektor są... no nie wiem, spokrewnieni? :)
    Zaczynam rozumieć zachowanie Marty i żal mi jej. Mogła być gorszą matką. Mogła oddać Cyntię albo usnąć ciążę.
    Zastanawia mnie tylko fakt czemu Julian pokochał ją tak mocno. Co prawda dziecko nie jest niczemu winne, ale wyraźnie była oczkiem w jego głowie. Może dlatego, że matka jej nie kochała, to on obdarzył ją takim uczuciem? Sprawa do wyjaśnienia :)
    Zasłonki w łazience i koszmary - nie mam pojęcia kto to mógł zrobić skoro nie była to Susana :(

    Pozdrawiam

    amandiolabadeo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Czytam = Komentuję

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na swój blog autorski, gdzie znajduje się więcej informacji jak i opowiadań, oraz linków do nich: http://dariusz-tychon.blogspot.com/