Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 27: Zamieszani w kradzież
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
William
siedział na parapecie i palił papierosa. Spoglądał na spacerujące
pary. Zamyślił się, wspominając jak on i Cyntia przechadzali się
tak po sadzie i pobliskich polach. Przez to wszystko nie usłyszał
pukania. Zareagował dopiero, gdy ktoś chwycił za klamkę.
Przestraszony spojrzał w stronę drzwi.
– Pan
Rodrigez? – Jeszcze nigdy wcześniej nie przestraszył się tak na
widok szefa. Pośpiesznie sięgnął po nakrętkę od słoika, by
ugasić papierosa.
– Pal
sobie, nie przeszkadza mi to, w zupełności – odparł, czym
powstrzymał Williama przed zgaszeniem.
– Jeśli
pan każe. – Zaciągnął się po raz kolejny.
– Gdzie
jest twój współlokator?
– W
kuchni, zmywa. Dlaczego pan go poszukuje? Jeśli pan czegoś
potrzebuje mogę go zastąpić.
– Chcesz
za niego dostać w twarz?
– Niekoniecznie.
– Uśmiechnął się Will.
– Też
tak właśnie sądziłem. – Odwzajemnił uśmiech. – Dobrej
nocy, chłopcze.
Hektor
wycofał się za próg i zamknął za sobą drzwi. Wściekły
wparował do kuchni, dopadł do Antka, chwycił lewą dłonią za
jego uniform, a prawą, złożoną w pięść, wyprowadził cios z
taką siłą, że młody mężczyzna dosłowne przeleciał przez
jedną trzecią kuchni.
– Nigdy
więcej nie zostawiaj mego synka bez opieki, jeśli moja żona…
– To
pańska żona go zostawiła! – warknęła Susana i przyklęknęła
przy Antku, który doczołgał się do ściany, by się o nią
oprzeć. – Bije pan niewinnego człowieka, panie Rodrigez.
– Co
ty pleciesz, przecież twój brat…
– Tak,
mój brat. Wierzy pan pięcioletniemu chłopcu? Proszę nie być
głupcem.
– Uważaj
jak się do mnie odnosisz.
Susana
wstała, wyprostowała się i podeszła do Hektora tak blisko, że
dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów. Spojrzał w jej turkusowe
oczy. Pamiętał o tym, że niegdyś identyczna barwa go przyciągała
i to na tyle, iż udało jej się przekonać go do zbłądzenia.
– A
co? Mnie też pan uderzy? Tym zamknie mi pan usta? – dopytywała
butnie młoda kobieta.
Rodrigez
rozejrzał się dookoła, zdał sobie sprawę z tego, że to on
znalazł się w centrum widowiska podziwianego przez wiecznie
plotkujące służące.
– Z
przyjemnością bym tak uczynił, gdybyś tylko nie była kobietą –
wysyczał. – Czy wy nie macie nic innego do roboty jak stanie i
gapienie się!? – wrzasnął na wszystkich obecnych.
Jego
ostry ton podziałał lepiej niż niejeden bat. Wszyscy jak jeden mąż
albo powrócili do swoich obowiązków, albo wyszli z kuchni.
– Ja
musiałem wrócić do obowiązków – starał się wytłumaczyć
Antek. – Mały spał, poza tym pańska żona mówiła…
– Jeśli
chcesz zachować pracę, to lepiej zaprzestań tych daremnych
tłumaczeń.
– Ale
on mówi prawdę. Wczoraj, gdyby nie pokojówka pańskiej teściowej,
to mały pewnie wyłby godzinami, a twoja żona…
– Pańska
żona, bo nie przypominam sobie byśmy byli na ty – pouczył
ją.
– Pańska
żona miała to dziecko gdzieś i ze spokojem słuchała jak mały
się zanosi. Zapewne chciała, by umarł. Nie nadaje się na matkę…
– Zamknij
się! – Hektor nie wytrzymał i podniósł rękę do góry, nawet
wprawił ją w ruch, ale choć za obiekt uderzenia upatrzył sobie
policzek Susany, to w ostatniej chwili zmienił zdane i oberwało się
staremu, drewnianemu stołowi. – Nigdy więcej nie mów źle o mej
żonie, bo stracisz pracę! – wrzasnął, a Susana przyuważyła,
iż zrobił się cały czerwony na twarzy.
Hektor
wyprostował się i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami ile tylko
sił miał w ręce, a że miał jej sporo, to sprawił, że aż tynk
się posypał przy samej futrynie.
William
postanowił wykorzystać fakt, że ma wolne i udać się do tawerny.
Sądził, że może tam dowie się czegoś więcej… że być może
podsłucha jakąś z rozmów. Niestety jego plan spełzł na niczym,
bo został zatrzymany przez Bastiana Browna i to przy samej
kamienicy.
– Williamie…
– Bastek pokręcił z dezaprobatą głową. – Ile czasu jej nie
widziałeś? – zaczął delikatnie, wprowadzając mężczyznę pod
schody.
– O
czym pan mówi?
– O
tobie i Cyntii. Ile czasu…
– Nie
wiem o czym pan mówi, w życiu nie miałem dziewczyny dłużej niż
do rana, a takie jak pani Rodrigez raczej… – zaczął swoje
wiarygodne tłumaczenie.
– Nie
zgrywaj się, przede mną nie musisz. Nie powiem Hektorowi. Zresztą,
moja zdrada waszej przeszłości, na nic by mi się zdała, poza tym
szalenie lubię swoją szwagierkę.
– Szwagierkę?
– Jestem
mężem Julii, jej siostry.
– Przepraszam
pana bardzo, nie znam jeszcze wszystkich…
– Mów
mi Bastian. – Brown podał dłoń kelnerowi.
William
nie tracił czujności, ale odwzajemnił uścisk. Nawet się
uśmiechnął.
– Jakiś
rok jej nie widziałem – odpowiedział zgodnie z prawdą.
– Rok
to sporo. W ciągu jednego roku wiele się zmienia, padają śniegi i
lecą jabłka z drzew, wychodzi słońce, by potem schować się za
chmurą i ostrzegać o Boskim istnieniu grzeszników piorunami.
– Jest
pan poetą?
– Jesteś
pierwszym, który by mnie o to podejrzewał. – Bastian położył
swoją dłoń na ramieniu Williama. – Iście zabawne, że moje
zamiłowanie do metafor docenił właśnie kelner.
– Ujmuje
to panu?
– Nie,
bo ja nie klasyfikuje ludzi. Widzę w tobie młodego człowieka,
żądnego przygód chłopca i pewnego swojej żądzy mężczyznę,
ale nie widzę w tobie kochającego szczerze męża.
– A
co pan wie o miłości?
– Wiele!
Wiem to, że czasami trzeba się poświęcić i wiem też to, że nie
zawsze należy ulegać kobiecie.
– Skąd
pomysł, że…
– Gdybyś
ją naprawdę kochał, kierowałbyś się dobrem jej i dziecka, a nie
żądzą zaspokojenia własnej chuci. – Bastek wyminął Williama i
powrócił do pensjonatu, natknął się na Martina, co było dla
niego wielkim zaskoczeniem. – A gdzieś ty się… – Bastek
dostrzegł, że jego szwagier ma krzywo zapięte guziki koszuli. –
Aaa, rozumiem, że korzystasz z ostatnich miesięcy bez celibatu.
– Opowiadasz
głupoty – warknął Montenegro.
– Zaiste.
– Brown uniósł zabawnie brwi. Martin sobie poszedł, więc
postanowił zaczepić wściekłego jak osa Hektora. – W Martinie
zero z kompana do flachy, więc może ty…
– Wybacz,
Bastian, ale nie dziś. – Hektor poklepał go po ramieniu.
– Ale…
– Muszę
wracać do syna – wytłumaczył się Rodrigez, wstępując na
pierwszy stopień schodów.
– Chyba
do żony… do syna i żony.
– Nie
wiem gdzie jest moja żona, ale z pewnością nie w swoim pokoju.
– To
niecodzienne zjawisko, by mąż nie wiedział gdzie podziewa się
jego żona…
– W
takim razie je przyklep porządnym, markowym koniakiem, bo więcej
może się taka okazja nie powtórzyć.
– A
ty już zadbasz o to, by się nie powtórzyła, co nie?
Hektor
stał już na czwartym stopniu, ale zawrócił i skrócił dystans
dzielący go z Brownem.
– O
co ci chodzi, do cholery? – zapytał blondyn prosto w oczy.
– Ta
kasetka… tam była dedykacja: Dla nałogowego palacza,
wspaniałego męża i najlepszego ojca – Hektora Rodrigeza. Od żony
i córki.
– Wiem
jak brzmi dedykacja na mym prezencie.
– Dobrze,
nie wątpię, że wiesz, ale…
– O
co chcesz zapytać?
– Gdzie
się podziała twoja rodzina?
Hektor
zmarszczył czoło, a oczy momentalnie mu się zeszkliły.
– Na
cmentarzu – odpowiedział lodowatym tonem. Odwrócił się na
pięcie i pognał na górę.
William
stał ukryty za drzwiami i słyszał niemal całą rozmowę Browna z
Rodrigezem. Pośpiesznie udał się na poszukiwanie Cyntii, jakby
czuł, że zagraża jej niebezpieczeństwo. Nie musiał długo
szukać. Siedziała na wiklinowym krześle, na tarasie i popijała
herbatkę, delektując się kończącą jesienią.
– Cyntio…
– Pani
de Rodrigez – poprawiła go.
– Jakaś
ty zmienna. – Nie przejmował się czy ktoś ich zobaczy, czy też
nie. Usiadł naprzeciw i oparł się łokciem o niewielki stolik. –
Wiem kto wysłał mi Otella i domyślam się dlaczego.
– Jestem
niezwykle ciekawa twej teorii. – Popijała herbatkę dalej i
zdawała się w ogóle nie być zainteresowana jego słowami.
Rozglądała się na boki, aż w końcu zatrzymała wzrok i zaczęła
podziwiać wiewiórkę biegnącą w kierunku dużego drzewa.
– Otello
zabija swą żonę z zazdrości, bo myśli, że…
– Nie
streszczaj mi książki. Doskonale znam przebieg wydarzeń sztuki, o
której rozmawiamy.
– Książkę
wysłał mi Javier, zdradził się gdy już wyszłaś. – William
uderzył dwoma palcami w blat stolika, jakby był niezwykle pewien
swej teorii.
– Javier
nie ofiarował ci tej książki. – Kobieta uśmiechnęła się i
zrobiła ostatni łyk ciepłego napoju. Odstawiła filiżankę na
spodek i poprawiła wełniany koc, którym okrywała swoje ramiona.
– Skąd
ta pewność?
– Nigdy
nie był w mojej rodzinnej posiadłości, a książka należała do
mego ojca. Jest na niej dedykacja ode mnie. To była jego ulubiona
sztuka.
– Te
kwiatki, to dedykacja?
– Miałam
z trzy latka, może cztery. Nie wymagaj ode mnie wzorowo kreślonych
liter i oryginalnych pozdrowień w tym wieku. – Przewróciła
oczami.
– Ale
Javier wspomniał o tej książce, gdy…
– Tak,
wiem, gdy już wyszłam. Wspomniał o niej, bo ja go o nią
zapytałam. Z początku jego o to podejrzewałam, ale potem zdałam
sobie sprawę, że to niemożliwe. Mój ojciec miał własną, małą
bibliotekę, urządzoną w jednym z pokoi. Nie wpuszczał tam wielu
osób. Z pewnością nie wpuściłby tam żadnego Rodrigeza. Miał
alergie na samo brzmienie tego nazwiska.
– Może
miał powód – wywnioskował William.
– Kto
to teraz może wiedzieć? – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła
się z rezygnacją. – Być może po prostu żywił niechęć do
Hiszpanów, bo są to niezwykle temperamentni mężczyźni. Może
chciał bym wyszła za Anglika.
– Z
pewnością nie chciał byś wyszła za syna ogrodnika. Do dziś mam
bliznę po jego kuli – wspomniał Oldman.
– Wybacz,
ale nie zrobię ci okładu z rumianku. Kiedy zakończysz wreszcie swe
dziwne, niedorzeczne spekulacje, to zaparz mi melisę i przynieś do
pokoju. – Wstała i odeszła jak gdyby nigdy nic.
William
zaklął pod nosem, ale postanowił nie biec za Cyntią, nie
zatrzymywać jej, ani nie ostrzegać, przynajmniej do czasu aż nie
będzie miał dowodów. Teraz był niemal pewien, że okres ich
bezgranicznego zaufania dobiegł końca wraz z czasem, gdy jesień
odchodziła, a zima się zjawiała. To wtedy on wyjechał... to wtedy
Cyntia musiała spotkać na swej drodze Rodrigeza i jakimś cudem
zbałamucić go na tyle, by poczuł się ojcem dziecka, którego nie
spłodził.
Cyntia
weszła do pokoju jak gdyby nigdy nic. Hektor siedział w swoim
ulubionym fotelu i czytał książkę.
– To
niezwykle miłe, że postanowiłaś zaszczycić własnego męża swą
obecnością, o jakże wczesnej porze. – Uśmiechnął się i
teatralnym gestem wskazał na stojący zegar wskazujący dwudziestą
wieczorem.
Wiedziała,
że nie jest wcześnie, bo gdy opuszczała taras na dworze zaczynało
robić się szarawo.
– Ironia
do ciebie nijak pasuje. – Stanęła do męża tyłem i rozpoczęła
rozpinanie ciepłej narzutki, idealnej na chłodne dni.
– Ironia
być może do mnie nie pasuje, ale nadmierna cierpliwość i
wyrozumiałość także nie. – Mówił spokojnie, przewracając co
jakiś czas strony. Czynił to już niemal bezwiednie, mechanicznie.
Cyntia
złożyła narzutę w pół i odwiesiła na ramę łóżka. Odwróciła
się gwałtownie w stronę męża.
– O
co ci chodzi, Hektorze? Przecież jest wieczór, a nie środek nocy.
Z resztą, gdybyś naprawdę chciał, to odnalazłbyś mnie bez
zbędnego wysiłku. Byłam na tarasie, nigdzie dalej.
– Nie
zjawiłaś się na obiedzie ani na kolacji – zaznaczył.
– I
nie zjawię się także na śniadaniu – zapowiedziała, chwytając
za poduszkę. – Wybierasz łóżko czy kanapę?
Rodrigez
się zaśmiał.
– Kochana,
nie uda ci się wyrzucić mnie z małżeńskiego łóżka bez powodu,
dlatego zaprzestań takich prób. Krótko mówiąc, to zbyteczny
trud.
– Już
mówiłam, że cynizm nijak do ciebie pasuje.
– Nie,
nie mówiłaś. Wspominałaś tylko o ironii. – Uśmiechnął się,
zamknął książkę i odłożył ją na pobliską ławę. Wstał i
począł wolnymi krokami zbliżać się do żony. – Chyba cię za
bardzo rozpuściłem. Służba zaczyna plotkować. Mówi, że…
– Aaa
– zaśmiała się bezczelnie. – Bym zapomniałam, że zdanie
służby w tym domu jest dla ciebie szczególnie ważne. Zdanie
pokojówek jest nawet ważniejsze od zdania twej własnej żony –
odparła z taką butnością w oczach, iż zdawało się jakby
tryskały z nich błyskawice.
– Nie
zwracaj się do mnie w ten sposób.
– Dlaczego?
Znowu mnie ukarzesz? Śmiało, gdzie mam uklęknąć?
– Nigdzie.
Po prostu nie zwracaj się do mnie w taki sposób ani takimi słowami,
bo sobie na to nie zasłużyłem. O nic więcej cię nie proszę.
– A
więc, to była prośba? Gdybyś mnie o tym nie poinformował, to w
życiu bym się nie domyśliła – zadrwiła.
– Gdybym
naprawdę cię chciał ukarać, to uczyniłbym to kilka godzin temu.
Odnalazłbym cię, gdy jeszcze byłem w niezwykle zbulwersowanym
stanie i najzwyczajniej w świecie przetrzepał siedzenie, ale
ponieważ jeszcze tego nie uczyniłem, to usiądź i ze mną
porozmawiaj, por favor.
– Jeszcze?
– Siądź.
– Sam zajął miejsce na łóżku, a jej wskazał pufa znajdującego
się naprzeciw, nieopodal toaletki.
– Nie
możesz mnie bić. Jako mąż nie masz takiego prawa – zaznaczyła
siadając. Plecy miała wyprostowane niczym struna, a dłonie
położyła na kolanach.
– Nie
będę się rozwodził na temat poszczególnych praw w małżeństwie,
bo chyba ważniejsze jest to, że nie mam chęci, a nie czy nie mam
do tego praw. Nie mam ochoty bić żony i nie powinno być to dla
ciebie zaskoczeniem. Kiedyś sam cię poinformowałem o tym, że nie
bijam kobiet. Cóż, popełniłem błąd.
– Uważasz
za błąd nieużywanie przemocy?
– Za
błąd uważam fakt, że cię o tym poinformowałem – wyjaśnił. –
Nigdy cię nie zdradziłem i nigdy nie zdradzę. Cyntio… ta
pokojówka dostarczyła mi tylko koszulę i być może jestem winien,
i zasługuję na jakieś konsekwencje, ale nie z powodu cudzołóstwa,
a stwarzania tak chorych sytuacji, prowadzących tylko do domysłów…
niepotrzebnych domysłów. Ostatnią rzeczą jakiej chcę jest
sprawianie ci przykrości. Ty, Laura i Marsel jesteście dla mnie
całym światem. Jesteście moją rodziną, a co za tym idzie,
jesteście najważniejsi. Liczycie się tylko wy. Jeśli chcesz, to
jutro zwolnię tę pokojówkę by ci udowodnić, że ona nic dla mnie
nie znaczy.
– Nie
trzeba – odrzekła Cyntia, choć w rzeczywistości chętnie
pozbyłaby się Susany. Było jej jednak szkoda małego Gracjana.
Spojrzała na swojego męża i jakby nagle się opamiętała.
Rozejrzała się dookoła. Nawet wstała i zerknęła do kołyski.
Była pusta. – Gdzie jest Marsel? – zapytała.
– Nie
wiem… przecież był z tobą.
– Ale
ja go…
– Co
ty go? – Hektor udał zmartwionego. Energicznie powstał.
– Zostawiłam
go z Antonim i potem…
– Co
potem? – ciągnął za język, coraz bardziej rozhisteryzowaną
kobietę.
– Hektor,
ja o nim zapomniałam. – Miała łzy w oczach i patrzyła na męża
z nadzieją, że ten coś powie, że coś zrobi i ją uspokoi.
– To
teraz już wiesz za co kilka godzin temu powinienem przetrzepać ci
siedzenie – rzekł poważnie. – Marsel jest z twą siostrą.
– Jak
mogłeś!? – wrzasnęła.
Hektor
nie przejął się jej tonem, wyminął ją i podszedł do komody, by
przygotować dwa drinki.
– W
taki sam sposób mogłem, w jaki ty mogłaś zapomnieć o własnym
dziecku. Oboje dziś popełniliśmy błędy. – Podszedł do żony i
wcisnął jej szklankę w dłoń. – Oboje zasługujemy na
konsekwencje, ale czy odpowiednią konsekwencją jest nazywanie
naszego małżeństwa farsą? Nie sądzę, bo chyba nie ma idealnych
par i rodzin. Twoje zdrowie i za lepszą przyszłość. – Trącił
swoją szklanką, niemal pełną do cna, o jej nawet nienapełnioną
do połowy.
– Zawsze
byłeś przeciwny, by kobieta, która karmi…
– Pij,
śmiało, póki pozwalam. – Uśmiechnął się do niej ciepło. –
A w temacie karmienia, wydaje mi się, że nasz syn może być już
głodny.
– To
chyba tym bardziej nie powinnam. – Chciała oddać mężowi
szklankę, ale jej nie przyjął.
– Wypij,
będzie lepiej spał. Będziemy mniej zmęczeni i może dzięki temu
szczęśliwsi – odparł sucho i krzyknął proszę, bo
usłyszał pukanie do drzwi.
William
wszedł ze srebrną tacą i zbliżył się do stolika.
– Nie
masz dyżuru – przypomniał sobie Hektor.
Wiliam
odłożył filiżankę i stanął wyprostowany z zamiarem
wytłumaczenia się.
– Wiem,
ale pani Rodrigez prosiła bym to ja…
– Dobrze,
z resztą nieważne. Szkoda tylko, że moja żona pozbawiła cię
wolnego wieczoru i zmusiła do niewolniczej pracy bez chwili
wytchnienia.
– Bez
przesady, proszę pana, to tylko zaparzenie melisy i dostarczenie jej
do pokoju. Nie miała dla mnie żadnych trudnych do wykonania
poleceń, nie było też żadnych nieprzyzwoitych – odpowiedział,
bezczelnie zerkając Cyntii w oczy.
Hektorowi
oczywiście nie umknęło to spojrzenie.
– Tak,
wiem, trafił mi się prawdziwy anioł – rzekł pewnie i zaczął
błądzić opuszkami palców po karku i szyi kobiety.
– Fakt,
jest czego pozazdrościć – odparł chłopak, starając się
powstrzymać łzy, które samoistnie zaczęły się zbierać w jego
oczach.
– Williamie
– rzekł stanowczo trzydziestotrzylatek. – Skoro z powodu
zrządzenia losu czy też polecenia mojej żony, trafiłeś do naszej
sypialni, to chciałbym byś teraz coś potwierdził.
– Co
takiego, panie Rodrigez?
– Dziś
Susana przyniosła mi koszulę do gabinetu, dlaczego?
– Bo
pan oblał mankiet kawą, którą ja przyniosłem. Podał mi pan
swoją koszulę z prośbą o szybkie przyniesienie nowej, także
wyprasowanej. Mnie ochmistrzyni zapytała dokąd idę, odpowiedziałem
jej, więc ona sama zaoferowała się wyprasować pańską koszulę i
ją panu dostarczyć. Czy coś było nie tak? Czyżby nie wypełniła
swoich obowiązków i musiał się pan sam pofatygować?
– Nie,
nic takiego nie miało miejsca – odpowiedziała Cyntia i uczyniła
łyk ze swojej szklanki, po czym odłożyła ją na blat toaletki,
chwyciła w obie dłonie twarz męża i zbliżyła swoje wargi do
jego ust. – Możesz już odejść – rzekła do kelnera, na moment
przerywając pocałunek, by potem ponownie w nim utonąć.
Zanim
William opuścił pokój Rodrigezów zauważył jak Cyntia pozbywa
męża krawatu, następnie sztywnego kołnierzyka, a potem uwalnia od
tych eleganckich dodatków swoje dłonie, upuszczając przedmioty na
podłogę. Jej palce błądziły po plecach męża i jego muskularnej
klatce piersiowej. Zwinnie odpinały guzik po guziku jego kamizelki.
Oczywiście przez cały ten czas, już ani na moment nie przerywali
swojego pocałunku.
Minęła
noc, a z samego ranka, gdy William podawał do stołu państwu
Rodrigez standardowe śniadanie w postaci kawy, rogalików i
marmolady, Hektor zagadną do niego:
– Nie
podpisaliśmy jeszcze umowy, Williamie.
– I
nie podpiszecie jej – wtrąciła się Cyntia.
– Dlaczego?
– zapytał mąż.
– Ty
naprawdę nie widzisz, że on się nie nadaje?
– Daj
spokój, nie przesadzaj. Każdy jakoś zaczynał. Ważne, że chłopak
się stara i ma rękę do przygotowywania drinków…
– Zapewne
posiadł go w pospolitej karczmie, gdzie pełno dziwek i pijaków.
– Damie
nie przystoi używać takich słów, zwłaszcza publicznie – lekko
ją zganił. – Poza tym nie bądź taka do przodu w osądach. Ja go
lubię. Właściwie, to chyba jedyny kelner jakiego lubię.
– Fakt,
ty wolisz pokojówki. – Cyntia poruszyła brwiami w taki sposób
jakby rzucała mężowi wyzwanie i chwyciła za swoją filiżankę
oraz jej podstawek.
– Williamie,
już nic więcej nie potrzebujemy. Oddaj się obowiązkowi pracy, a
potem przyjdź do mnie do gabinetu. Podpiszemy umowę na trzy lata.
– Dziękuję
panie Rodrigez. O której mam…
– W
południe muszę gdzieś pojechać, a więc wieczorem, przed kolacją.
– Jak
pan każe. – Ukłonił się kulturalnie i podszedł do innego
stolika, by przyjąć zamówienie.
– Co
ty robisz? – Hektor warknął ostro na żonę. – Wczoraj się
pogodziliśmy, a dziś znów chcesz się kłócić!?
– Unosisz
się – zauważyła.
– Wiem!
– krzyknął, po czym rozejrzał się po sali. Kilka par oczu było
w nich wpatrzonych z zaciekawieniem. – Bo do ciebie, kobieto, to
czasami tylko krzyk trafia – dokończył już znacznie ciszej. –
Jak już mówiłem, muszę się udać do miasta w interesach. Nie
będzie mnie na obiedzie, wrócę dopiero przed kolacją. Zajmij się
w tym czasie synem i proszę, nie zawiedź mnie tym razem. – Wstał,
umoczył rogalika w jeszcze ciepłej kawie, ugryzł go, potem schylił
się do żony i musnął jej policzek. Ponownie umoczył rogalika w
kawie, wrzucił całego do ust i spojrzał na leżącego w wózku i
rozglądającego się dookoła syna. – Kiepska widoczność,
prawda, mały? – zagadnął do niego. – Tak na leżąco... mnie
też ,by widok tylko i wyłącznie sufitu nie zachwycał. Popłacz
trochę, to mama weźmie cię na ręce, w końcu nic innego nie ma do
roboty. – Uśmiechnął się, gładząc Marsela kciukiem po bródce.
Potem skierował się do wyjścia z pensjonatu.
William
niepostrzeżenie wymknął się do kuchni, odłożył tacę, zdjął
marynarkę i kamizelkę, położył je byle gdzie, chwycił za cudzą
czapkę i płaszcz jednego z gości. Wyszedł tylnym wyjściem.
Chwycił za rower postawiony pod niewielkim zadaszeniem. Pojazd
należał do Antka, więc Oldman miał pewność, że kolega się na
niego nie pogniewa o wypożyczenie bez wcześniejszego zapytania.
William wsiadł na dwukołowca i spuszczając daszek czapki bardziej
ku dołowi, ruszył za Hektorem Rodrigezem. Miał tylko nadzieję, że
pozostanie niezauważony, a w najgorszym wypadku – nierozpoznany.
To
niezaplanowane i nieprzemyślane śledztwo doprowadziło go poza
granice dwóch miasteczek, aż do niewielkiej wsi o nazwie Adelin.
William odstawił rower i zagadną jednego z handlarzy, pytał o
garnek kilkunastolitrowy. Kątem oka jednak nadal obserwował
Rodrigeza. Wielkim było dla niego zdziwieniem, gdy się okazało, że
mężczyzna wszedł po prostu do fryzjera. Oldman już miał odjechać
i szybko powrócić do pracy, zanim ktoś przyuważy jego
nieobecność, ale po chwili do niego dotarł absurd tej całej
sytuacji.
Po
co jechał aż tak daleko, przecież fryzjera mógł wezwać do
pensjonatu albo udać się do pobliskiego miasteczka? – To
właśnie pytanie skłoniło Williama do zaczekania na to aż jego
pracodawca opuści pomieszczenie pełne grzebieni i nożyc.
Po
około dwóch godzinach, Rodrigez w końcu wsiadł do swojego
samochodu i odjechał. Uwadze Williama nie umknął fakt, że miał
on mokre włosy.
– Witam,
można? – zapytał, przestępując próg zakładu fryzjerskiego.
– Oczywiście.
– Młoda blondyneczka uśmiechnęła się zachęcająco, bo młody
mężczyzna stojący przed nią, niemal od progu wzbudził jej
sympatie swoim szerokim, chłopięcym uśmiechem.
– Właśnie
przechodziłem i nie miałem zamiaru wejść, ale wyszedł stąd
przed paroma minutami mężczyzna, który skupił na sobie wzrok
większości dam i… cóż, chciałbym osiągnąć taki sam lub
chociaż zbliżony efekt.
– Mężczyzna?
– zdziwiła się blondyneczka.
– Był
u nas, ten wiesz, który? Ten bogaty. Zawsze wyciąga plik banknotów
z wewnętrznej kieszeni marynarki.
– Tak,
tak, to na pewno ten. Był dobre ubrany. Widać było, że z wyższych
sfer.
– Na
nasze nieszczęście jest zajęty, choć gdy zaczął tutaj
przychodzić, to nie miał jeszcze obrączki na palcu – paplała
teraz ruda. – Zawsze go farbujemy.
– Farbujemy?
– William nie udawał zaskoczenia, bo był tak bardzo zaskoczony,
iż omal ta nowina nie powaliła go na kolana.
– To
czysty Aryjczyk.
– Aryjczyk?
– dopytywał.
– Nie,
Aryjczyk nie, bo ma przecież ciemne oczy – wtrąciła blondynka.
– Ale
włosy ma blond, taki ciemny blond.
– To
blondyn? – William był w niemałym szoku.
– Tak,
przecież mówię. Przyjeżdża tu raz na jakiś czas, pofarbować
się, ściąć i kupuje też farbę na własny użytek.
– Ale
przecież to Hiszpan – przypomniał sobie na głos Willi.
– Hiszpan
czy nie Hiszpan, ale blondyn.
Oldman
nie odpowiedział już nic, tylko wybiegł z zakładu, wskoczył na
rower i zaczął pedałować ile sił w nogach. Pragnął czym
prędzej dotrzeć do pensjonatu, by mieć Cyntię na oku. Oczywiście
musiał po drodze napatoczyć się na detektywa Sambora. Siwy
mężczyzna zatrzymał Williama nieopodal koszar i zaczął wypytywać
o tajne śledztwo.
– Hektor
Rodrigez najprawdopodobniej nie jest rodowitym Hiszpanem jak podaje,
bo to chyba nie jest możliwe, by Hiszpan był blondynem.
– Pan
się nawdychał opium czy wlał w siebie za dużo wina?
– Ja
wiem jak to brzmi, sam nie mogłem uwierzyć, ale na to wskazują
dowody.
– Dobrze
– zawierzył Ernest. – Co jeszcze pan wie?
– Miał
kiedyś żonę i córkę. Obie nie żyją.
– To
akurat przydatna informacja. Ciekaw jestem w jaki sposób zmarły.
– Podejrzewam,
że on brał w tym swój czynny udział. Swojej obecnej żonie…
– Cyntii
Montenegro de Rodrigez – przypomniał wymownie detektyw.
– Tak,
właśnie tej pani, nie powiedział o tym, że był wdowcem zanim ją
poślubił. Albo tego nie powiedział, albo ona nie jest ze mną do
końca szczera.
– Byleby
nie była na pańską osobę za bardzo otwarta. Ma pan nam pomóc,
ale pomagać ma pan nie szkodząc. Rozumiemy się?
– Tak.
– Dlaczego
pan uważa, że Rodrigez miał coś wspólnego ze śmiercią swoich
najbliższych?
– Dlaczego
pan się nie zdziwił, gdy wysunąłem takie wnioski?
– O
tym opowiem panu jutro w koszarach.
– Zatem
ja także na pańskie pytanie odpowiem jutro, w koszarach. Śpieszę
się do pracy. – Wskoczył na siodełko i kontynuował podróż.
Zaparkował
rower i po wejściu do pensjonatu od razu naraził się staremu i
siwemu kamerdynerowi, który wykrzykiwał, że powinno się go
zwolnić, bo nie wiadomo gdzie się szwenda zamiast pracować. Z
wybawieniem Williamowi przybyła panienka Prevost.
– Ten
kelner był ze mną.
– Tak?
– zdziwił się siwy mężczyzna.
– Tak,
był ze mną, podawał mi deser, następnie sięgał książki w moim
pokoju, te z najwyższych półek. Proszę odejdź i daj chłopakowi
spokój.
Kamerdynerowi
nie było to w smak, ale z panienką Prevost nie mógł przecież
dyskutować. Było pewne, że gdyby pan Rodrigez rozstrzygał w tym
sporze, to bez mrugnięcia okiem, stanąłby po stronie siostry.
– Laura…
przepraszam panienko, ale chciałbym zapytać…
– Nie
przepraszaj, jesteśmy już sami – odparła jakby od niechcenia. –
Mów, boli mnie głowa i nie mam za dużo…
– Rozumiem,
tylko krótkie pytanie. Jak długo znasz własnego brata?
– Niezbyt
przemyślane pytanie – wydrwiła. – Znam go całe moje życie.
– W
takim razie mam drugie pytanie. Mam nadzieję, że będzie bardziej
trafione.
– Postaraj
się, być może jesteś w moich oczach ostatnią nadzieją na
równość.
– Równość?
– zdziwił się.
– Na
to, że wy mężczyźni jesteście w stanie dorównać nam,
kobietom.
– Aaa,
panienka tak poważnie? – Zmrużył oczka i uśmiechnął się
łobuzersko.
– Tak,
całkiem poważnie – oburzyła się.
– Jaki
kolor włosów ma panienki brat?
– Czarny
– odpowiedziała bez chwili zawahania.
– Od
zawsze?
– Tak.
– To
jego naturalny kolor? – dopytywał William.
– Na
Boga, tak! Coś ty się tak uczepił jednego i tego samego?
– Bo
twój brat, Lauro... znaczy panienko Prevost, jest blondynem, a
przynajmniej ktoś mi tak powiedział i teraz weryfikuje czy…
– Nie
kłam! Słychać jak mataczysz.
– Dobrze,
uwierzysz mi gdy powiem, że byłem dziś u fryzjera?
Laura
przyjrzała się uważniej fryzurze Williama.
– Nie
– odpowiedziała.
– Byłem
u fryzjera w Adalinie. Jeśli mi nie wierzysz, to możesz to
sprawdzić, błagam tylko byś uczyniła to dyskretnie.
– Ale
co mam sprawdzać?
– Twój
brat farbuje tam włosy. Jest blondynem.
– Facet,
nie wiem co łykasz, ale błagam, podziel się albo chociaż poczekaj
z takimi żartami na pierwszy kwietnia, by się nie narażać. –
Laura poklepała Williego po ramieniu i opuściła przedpokój
prowadzący do pomieszczeń dla służby. Zawróciła jednak po wino
i wezwała szofera. Uznała, że skoro i tak nie ma nic ciekawego do
roboty, to przejedzie się do tego Adalina i odwiedzi wspomniane
przez Oldmana miejsce.
Jestem ciekawa co takiego ukrywa Hektor Rodrigez,dlaczego jeździ aż tak daleko by farbować włosy a przede wszystkim dlaczego nie chcę by ktokolwiek wiedział,że jest blondynem.Ten mężczyzna ma coraz więcej tajemnic.
OdpowiedzUsuńJa rozumiem, że na Cyntie się ostatnio dużo problemów zwaliło, ale żeby tak zapomnieć o własnym dziecku ? Toż to niepoważne. Biedny Marsel. Cyntia wcale nie ma instynktu macierzyńskiego, a przynajmniej go nie okazuje.
OdpowiedzUsuńHektor jest blondynem....dziwne, bo faktycznie chyba nie może być Hiszpanem z takim kolorem włosów... ale w takim razie kim on jest ? i co zrobił, że musiał zmienić kolor włosów ? bo mi taka zmiana u faceta kojarzy ze zmianą tożsamości. Ale skoro Laura nie pamięta Hektora jako blondyna to znaczy, że musiał on od bardzo dawna farbować włosy.
Też mnie zaciekawiło dlaczego zmienił kolor włosów .Co do Cynti to nie rozumiem jak można zapomnieć o własnym dziecku
OdpowiedzUsuńCyntia zapomniała o Marselu, bo zaślepiła ją złość, tak się nakręciła, że wyszło jej z głowy, że zostawiła dziecko pod opieką kelnera. ja rozumiem, że była zła, ale to nie powód, żeby zapomnieć o małym dziecku na kilka godzin, podpadła mi.
OdpowiedzUsuńDlaczego Hektor się farbuje, naprawdę jest blondynem, czyżby nie był tym za kogo się podaje, co się za tym wszystkim kryje. Te jego pytania o genetykę, o to czy dziecko może mieć ciemny kolor włosów jeśli oboje rodzice mają włosy jasne, czyżby Hektor zaczął podejrzewać, że Marsel może nie być jego synem.
No i wyjaśniło się co było wygrawerowane na kasetce, dostał ją od żony i córki, a one nie żyją, ciekawe, bardzo ciekawe.
Co ma do ukrycia Hektor, dlaczego się farbuje i chce ukryć, że jest blondynem. Może ktoś go szuka a on chce się ukryć. Te pytania, które zadawał Bastkowi teraz mają sens. Może Hektor zaczął podejrzewać, że Marsel nie jest jego synem.
OdpowiedzUsuńNie można na pewno zarzucić Hektorowi, że nie kocha Cyntii. Mimo tego, że dużo osób uważa ją za złą matkę, on jej broni i złego słowa o niej nie da innym powiedzieć. Nie dziwię się jego zdenerwowaniu, w końcu nie darowałby sobie gdyby coś się Marselowi stało.
OdpowiedzUsuńGenialne zagranie ze strony Hektora, jej przerażenie dało się wyczuć, no i może na drugi raz pomyśli zanim będzie chciała zostawić małego.
Rewelacyjnie przeprowadzona rozmowa, w której nie było krzyków, wyzwisk, bicia po twarzy, kar, a do porozumienia doszli bez problemu. Szkoda tylko, że jak szybko się pogodzili, tak szybko Cyntia musiała zepsuć dobry nastrój.
Teraz chce się pozbyć Williama, a później by ciągle o nim myślała. Szkoda, że on nie widzi jak Cyntia sobie z nim pogrywa, tylko patrzeć jak zacznie go wykorzystywać do własnych zachcianek.
Bastian może i ma trochę racji. Gdyby William kochał Cyntie to kierowałby się dobrem jej i dziecka, no ale według niego tak właśnie postępuje. On uważa, że Hektor jest zły i że coś im grozi więc nie można mu się dziwić, poza tym to jego syn, ma prawo.
Hektor miał żonę i córkę, jest blondynem, tych faktów na pewno się nie spodziewałam. Skoro ukrywa swój prawdziwy wygląd to może znaczyć, że nie chce aby ktokolwiek go poznał, może ktoś go szuka, a on się ukrywa, a może udaje kogoś innego. Dziwne to jest. Laura na pewno nie odpuści i będzie chciała się dowiedzieć czy William mówił prawdę.
Coraz ciekawiej się robi : )
W czarnych włosach jest groźniejszy, blondyni wyglądają grzeczniej. Cyntia nie panuje nad emocjami, znowu pokazała że jest nieodpowiedzialna.
OdpowiedzUsuńSzanowna Susana nieco nagina rzeczywistość, niby mówi prawdę, ale przefiltrowaną :) coś będzie kręcić i nawet jeśli jeszcze jej nie wyszło, to pewnie namiesza. Cyntia chyba za nią nie przepada, więc przewiduję niezłą awanturkę.
OdpowiedzUsuńA tajemnica Hektora... Hm, czyżby on nie była prawdziwym Rodrigezem i się podszywał? A może nie jest synem swego ojca i mamusia, podobnie jak Cyntia jego wrobiła tatusia w ojcostwo? Historia lubi się powtarzać :)
Spisek Laury w Wilem wiele obiecuje. To duet doskonały. Ciekawe co i jak szybko wywęszą.
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńHm. No zaciekawiło mnie to z tymi włosami. Hektor naprawdę jest blondynem? Trochę trudno w to uwierzyć, ale wątpię, by ta kobieta kłamała. Zawsze mogła mieć na myśli kogoś innego... ale chyba nie. Co Hektor ukrywa?
Cóż... Williamowi musi być bardzo ciężko, jak widzi Cyntię i Hektora. Trudno patrzeć na osobę, którą się kocha, a ona jest z kimś innym. Współczuję mu.
A jednak to nie Javier wręczył mu tę książkę ( no dobra. Nie jestem jedyna, która tak uważała. Will i Cyntia na początku też tak myśleli xD ).
Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! :***
Maggie
Ah ten Hektor.
OdpowiedzUsuńZ każdym rozdziałem coraz bardziej mnie zaskakuje...
Blondyn? On jest blondynem? Cóż on ukrywa?
Cyntia, jak ona o dziecku mogła zapomnieć? !
Coś mi się wydaje, że albo William nie za bardzo lubi Hektora albo chce odzyskać Cyntię, bo już różne rzeczy z życia Hektora wyszukuje przeciwko niemu. Tylko po co to robi jak wie, że Cyntia do niego szybko nie wróci. Ale na pewno widać, że dalej ją kocha.
OdpowiedzUsuńI ciekawe dlaczego Hektor zmienił kolor włosów. Może on naprawdę coś ukrywa?
Czekam na kolejny rozdział.
Hektor chyba traci szacunek w oczach coraz większej liczbie osób. I dobrze, nie lubię go. Tak samo, jak Cyntii.
OdpowiedzUsuńBastian mógłby jednak zostać poetom. Dość dobrze mu poszło mówienie, ile to jest rok.
O wiele bardziej wolałam, jak Cyntia i Hektor byli w całkowitej zgodzie, jak podczas miesiąca miodowego.
Susana, chociaż jej nie lubię, to ma rację. Cyntia nie nadaje się na matkę, a Hektor wydając takie samowolne osądy, tylko traci w oczach pracowników. Nie powinien bić kogo popadnie, nie utwierdzając się wcześniej w swoich przypuszczeniach.
OdpowiedzUsuń"W ciągu jednego roku wiele się zmienia, padają śniegi i lecą jabłka z drzew..." Czyli w wypowiedzi Bastiana mamy jakieś nawiązanie do tytułu opowiadania. Mogę podkreślić po raz kolejny, że bardzo go lubię? Podoba mi się jego szczerość, bo wątpię, aby na siłę chciał wyciągnąć coś od Willa. Zresztą on już prawdę o ojcu Marsela zna.
Podejrzana sprawa z tymi włosami, ale przynajmniej wiemy już, dlaczego Hektor wypytywał Bastiana o te zasady dziedziczenia. Może coś zaczyna mu świtać w głowie, że Marsel to nie jego syn? Nie, chyba jeszcze nie. Ale to nie wyjaśnia czemu się farbuje.
Idę czytać dalej.
Jestem bardzo ciekawa czemu Hektor zmienił kolor włosów i podaje się za kogoś kim nie jest, bo o to właśnie go podejrzewam. W następnym rozdziale Laura mówi o tym, że jej bracia rodzili się martwi, więc pewnie Hektor podaje się za jednego z nich, albo go podmienili po urodzeniu. Ale hipotezy wysnułam, zdradzisz czy mam choć trochę racji? :)
OdpowiedzUsuńHektor przestraszył Cyntię i dobrze. Jak można zapomnieć o własnym dziecku? ... Myślę, że taka kara jest gorsza od klęczenia, więc brawo za nią. Należało jej się, tu Hektor ma moje pełne poparcie.
Kim była żona i córka Hektora? Pewnie kolejne postaci, które namieszają w życiu bohaterów martwe czy żywe. Mam nadzieję, że wkrótce coś się o nich dowiemy, bo jestem bardzo ciekawa kto je zabił (nie sądzę, żeby był to Hektor, czyżby Javier?).
Pozdrawiam
amandiolabadeo.blogspot.com
Nie wiem czy już doszłaś do tego, ale tak - matka podmieniła dzieci, bo prawdziwy Hektor Rodrigez zmarł po kilku dniach od urodzenia. W tym czasie urodziła pokojówka i... Hektor jest synem pokojówki.
UsuńTak, przeszłość Hektora jest tak zagmatwana, że bardzo namiesza - bo przeszłość nie umiera, ona trwa i tworzy teraźniejszość - zresztą takie zdanie w opowiadaniu też się pojawi.
Dzięki za wyjaśnienia :)
Usuńte tajemnice zamiast się rozwiązywać to sie mnożą co mnie irytuję bo w końcu zacznę siw gubić.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy Hektor nie chce słuchać od jego pracowników, że jego żona jest do niczego czy po prostu się przed tym broni i nie chce sobie tego uświadomić.
Cyntia jest naprawdę okropną matką i jesli kiedyś Marsel napluje jej w twarz to nawet nie będę miała mu tego za złe, bo to, że dała mu życie nie znaczy że ma ją szanować. Jednak caly czas mam nadzieję, ze ona przejrzy na oczy i pokocha Marsela tak jak on na to zasługuje.
Teraz się nie dziwię, że ostatnio Hektor wypytywał Browna o genetykę. Ciekawi mnie tylko to czy myślał o Marselu i coś podejrzewa czy o kimś innym.