Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 29: Wspólnicy z przypadku
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Laura
Prevost wyjechała z samego ranka. Charlie obiecał Hektorowi, że
będzie panience towarzyszył w podróży i dostarczy ją bezpiecznie
do Hiszpanii, a tam da jej trochę oddechu, a sobie zapewni chwile
odpoczynku. Laura lubiła Charliego, dlatego nie miała nic
przeciwko. Tym bardziej, że nawet gdyby stanowczo odmówiła i nie
chciała mężczyzny widzieć w roli swojej przyzwoitki i opiekunki,
to Hektor postawiłby sprawę jasno – albo jedziesz z Charliem,
albo zostajesz. Apodyktyczność brata strasznie panienkę
denerwowała, uważała też, że ma on fiu bździu na punkcie
bezpieczeństwa i ostrożności, ale cóż… taki już był, a jeśli
kogoś naprawdę kochamy, to akceptujemy go takim jakim jest. Laura
Prevost kochała obydwóch swoich braci, choć oni pałali do siebie
szczerą nienawiścią spowodowaną sprawami przeszłości. Kiedy
Laura siedziała z Charliem w pociągu i grała z blondynem w
skojarzenia dla zabicia czasu, losy jej braci właśnie się ważyły,
a wszystko za sprawą Cyntii i Williama.
– Bastianie,
Julio, potrzebuję waszej pomocy – zaczęła pani Rodrigez zaraz po
wtargnięciu do sypialni siostry.
Julia
siedziała na jednym kolanie mężowi i obcałowywała jego szyje.
Kiedy usłyszała głos Cyntii tylko na nią spojrzała z dużym
zaskoczeniem, choć wcześniej nieco się speszyła, bo nie
spodziewała się, że ktoś wejdzie bez pukania.
– Naszej
pomocy? – odrzekła zdziwiona, jednocześnie siadając nieco
bardziej przyzwoicie.
– No
naszej, naszej, przecież jakby potrzebowała pomocy kogoś innego,
to poszłaby do innego pokoju. – Bastek podniósł żonę, posadził
obok, a sam wstał i poszedł wyjrzeć na korytarz. Spojrzał w obie
strony, zamknął drzwi i przekręcił klucz. – Czysto jest, możesz
mówić. Zdecydowałaś się jednak z nim uciec?
– Z
kim? – Julia aż wstała z wrażenie.
– Kim
– powtórzył mały Edward i zaczął rozglądać się dookoła,
trzymając w dłoniach niewielkiego misia za uszy.
– Z
nikim – szepnęła Cyntia. – Jak mogliście w ogóle pomyśleć,
że odejdę od męża?
– Ja
nie mogłem uwierzyć, gdy zgodziłaś się za niego wyjść, więc
już mnie nic…
– Bastian
– wtrąciła karcąco Julia.
– Właściwie
to ja mogę milczeć. – Usiadł na krześle i napił się herbatki.
– Jestem
po prostu zaskoczona, że prosisz mnie o pomoc, gdy ja… – Julia
nie była nauczona przyznawania się do błędów. Szczerze nie
znosiła przepraszać. Odziedziczyła tę cechy po matce, zresztą,
Cyntia miała podobnie.
– Nieważne,
to stare dzieje i twoje przepraszam już niczego nie zmieni. –
Cyntia machnęła ręką, zamiatając w ten sposób sprawy
przeszłości pod dywan. – Ale nie myśl sobie, że ci daruję.
Musisz mi pomóc – zażądała, zajmując miejsce naprzeciw Browna,
który w uroczy sposób poczęstował ją ciasteczkami.
Edward
oczywiście upomniał się o swoje, podchodząc do ojca i klepiąc go
po udzie. Poruszał przy tym zabawnie usteczkami, dając do
zrozumienia, że on też by chętnie zjadł ciasteczko. Bastian wziął
małego na kolana i podsunął talerz.
– Jesteśmy
do usług, czekamy na wytyczne – zwróciła się Julia do siostry.
– Wiem
jak pozbyć się Javiera.
– Pozbyć
to nieładne słowo – wtrącił blondyn. – Może lepiej
wyeliminować?
– Mamy
go od razu porwać i uwięzić czy pogrzebać żywcem? – dopytywała
pani Brown. – Bo rozumiem, że mord nie wchodzi w grę?
– Dobrze
by było, siostro, gdybyś ty nikogo już nie odsyłała na tamten
świat. Szczególnie bez wiedzy i zgody tego najbardziej
zainteresowanego.
– Nie
zaczynajcie się tylko kłócić. Nie zniósłbym tego. Dziewczyny,
chcecie by Bastusiowi pękło serduszko? – Zabawnie zmarszczył
czoło, gdy teatralnie robił smutną minkę. Nawet Edwarda tym
rozbawił, na tyle, że ten zechciał mu ofiarować jednego ze swoich
pluszaków.
Mały
chłopczyk pozostawił więc misia w dłoniach ojca, a sam, zaraz po
tym jak został postawiony na podłodze, poczłapał na kolanach w
kierunku wiklinowego kosza z zabawkami.
– Javiera
nie wyślemy na cmentarz, a do więzienia – wyjaśniła Cyntia i
odczekała chwilę aż jej najbliżsi przetworzą tę informacje, a
potem kontynuowała szczegółowe wyjaśnianie swojego planu.
Niespodziewanie
do Browna dotarła pewna ewentualność poczynań szwagierki:
– Zaszkodzisz
własnemu mężowi. Javier pójdzie do więzienia, ale Hektor do celi
obok, bo to Javier ma akt własności kopalni, a twój mąż dopuścił
się przestępstwa.
– Bastian,
daj spokój – wtrąciła Julia. – Wielkie czyny wymagają ludzi
zdolnych do poświęceń.
– O
zdolności do poświęceń danego człowieka mówi się wtedy, gdy to
poświęcenie dzieje się za jego zgodą.
– Ale
Cyntia jest jego żoną, ma prawa poświęcić własnego męża.
– A
ty byś mnie poświęciła? – zapytał poważnie.
– W
takiej sytuacji, bez mrugnięcia okiem.
Bastian
wstał, gniewnie westchnął.
– Nie
spodziewałem się tego po tobie. Coraz częściej mnie zaskakujesz,
żono. Szkoda, że zazwyczaj negatywnie.
– Bastian!
Zaczekaj! – krzyknęła zanim doszedł do drzwi. – W takiej
sytuacji zazwyczaj wybiera się mniejsze zło – wyjaśniła, gdy
mąż na nią spojrzał. – Ja uczyniłabym po prostu to co
najlepsze dla rodziny.
– A
twój mąż nie jest częścią rodziny!? – dopytywał krzycząc.
– Oczywiście,
że jesteś, ale…
– Ale
uważasz, że wtedy najlepiej byłoby mi za kratkami?
– Nie
bądź cyniczny. W końcu byś stamtąd wyszedł.
– Cyniczny…
Wole być cyniczny niż interesowny. – Chwycił za klamkę i
zwrócił się do Cyntii – Zastanów się, czy chcesz to zrobić.
Dobrze? I proszę cię o jedno, nie bądź taka jak moja żona, nie
stawaj się nią, bo to może doprowadzić do tragedii.
– Bastian!
Co ty mówisz!? – Tym razem przed wyjściem zatrzymała go Cyntia.
Brown
podszedł do stołu, nachylił się nad młodą kobietą i rzekł:
– Naprawdę
nie wiesz o czym ja mówię? Spójrz na mnie, ja nie jestem jak
Rodrigez. Ja pójdę wypić do tawerny, pochędożę z dziwką, wrócę
i przytulę się do żony, zapominając o jej gorzkich słowach i
interesownych czynach. Zapewne gdybym wyszedł z więzienia,
uczyniłbym podobnie, nawet jeśli to ona, by mnie do niego
oddelegowała. Rodrigez nie jest mną, ani w połowie nie jest jak
ja. Jeśli opłacisz mu bilet do celi, to gdy on z niej wyjdzie po
latach, pierwszą rzeczą jaką uczyni będzie zabicie niewiernej
żony.
– Nie
przesadzasz czasem? – zapytała Julia, gdy Cyntia wpatrywała się
w swoje dłonie ułożone na stole.
Rozmyślała
nad słowami usłyszanymi od męża siostry
– A
uważasz, że przesadzam?
– Myślę,
że człowiek taki jak Hektor powinien zrozumieć dramatyczność
sytuacji i dobro ogółu.
– Czyje
dobro!? Twoje!? – wrzasnął. – A może twoje!? – przychylił
się bardziej w stronę Cyntii, by spojrzeć jej w oczy. – Jeśli
chcesz odejść od męża, to nie musisz go w tym celu zamykać w
celi na długie lata.
– A
w tobie tak nagle, mężu, odezwała się męska solidarność?
– Nie
kochanie, sugeruję, że jeśli chce wyjechać z kochankiem, to jej w
tym pomogę, bez szkodzenia Hektorowi.
– Utrata
syna i żony nie będzie dla niego szkodą?
– Lepiej
nie mieć żadnej żony niż mieć niewierną lub nielojalną.
– Dostrzegam,
iż przewartościował się twój system wartości.
– Inna
żona byłaby z tego dumna, a w twoich ustach to stwierdzenie brzmi
jak obelga – zauważył.
– Bo
nią jest! – warknęła wstając. – Zamiast dbać o interesy moje
i mojej rodziny, dbasz o Rodrigeza.
– To
część naszej rodziny, to mąż twej siostry! – krzyknął i
wskazał palcem na Cyntię.
– Masz
opór przed oddelegowaniem go do więzienia, ale nie masz oporu przed
pozbawieniem go syna i żony. Doprawdy, zadziwiające.
– Nie,
nie zabrałbym mu syna, jego żony też nie chcę, bo jednej już mam
po same dziurki w nosie! – Ze zdenerwowania uderzył otwartą
dłonią w blat stołu. Zaczął naprzemiennie przyglądać się
twarzom żony i jej siostry.
– Nie
kłóćcie się – przemówiła młodsza z pań. – Jeśli
odeszłabym z Williamem, to bez Marsela, tak? – zapytała
półprzytomnie, bo nadal starała się wychwycić najważniejsze
informacje z tej krótkiej awantury.
– A
coś ty myślała? Że pozwolę ci żyć z dzieckiem na wygnaniu?
Mnie nie obchodzi, że odejściem od męża złamałabyś prawo, ale
że złamałabyś własne morale. Powiesz mi, jak taka kobieta
miałaby wychowywać syna? Kobieta, która zostawiła męża, rodzinę
i wybrała kochanka? To dziecko zostając przy tobie, nie stałoby
się nikim lepszym, niż ty byś się stała. Żegnam miłe panie,
wrócę przed tą całą kradzieżą, ale zastanówcie się,
szczególnie ty Cyntio, czy chcesz tak wiele poświęcić?
– Siostro,
czasami trzeba podjąć ryzyko – zachęcała Julia zaraz po tym jak
jej mąż opuścił pokój. Podeszła do osiemnastolatki. – Nie
mamy pewności czy Javier posłużyłby się tym dokumentem, będąc
za kratkami. Poza tym, ja i Bastian odkryliśmy, że dokument musi
być gdzieś na miejscu, albo u nas, albo w tamtym pensjonacie, w
którym wcześniej Javier się zatrzymał. Zanim sędzia i policja
zechcą go przesłuchać, co skutecznie oddalimy w czasie, mamy
szansę odnaleźć akt własności.
– Dobrze
wiesz, że to jak szukanie igły w stogu siana. Poza tym, Javier ma
jeszcze dowód na moją zdradę – wyznała.
Julia
otworzyła usta i na krótką chwilę zaniemówiła. Podeszła do
okna i przyjrzała się swojemu szwagrowi, który właśnie siedział
przy jednym stole z jej matką i żywo o czymś dyskutował.
– Jeśli
tak sprawa wygląda, to będzie dla ciebie bezpieczniej, gdy Hektor
Rodrigez trafi za kratki.
– Nie
chcę tego! – uniosła się i opuściła fotel, by móc stanąć
przy boku starszej siostry. – Musimy tak przeprowadzić cały plan,
by mój mąż pozostał wolny.
– Ale
jeśli się dowie, to…
– To
poniosę konsekwencje swoich poczynań. Nie będzie to nic innego,
jak konsekwencje mojej głupoty. – Cyntia spojrzała na brunetkę,
a potem w szybę, wprost na Rodrigeza. Następnie odwróciła się na
pięcie i wyszła.
Julia
niewiele myśląc, wzięła dziecko na ręce i wybiegła za nią.
Zatrzymała Cyntię przy schodach, chwytając za rękę.
– Wiesz
co mówisz? Wiesz na co samą siebie skazujesz?
Łzy
zamigotały w zielonych oczach.
– Zawierzam
w jego miłość. Ufam, że mnie nie zabije ani nie pozbawi syna.
– Być
może nie, ale…
– Nic
innego nie może być tak straszne, jakby się mogło wydawać.
– Co
chcesz przez to powiedzieć? Że jeśli się dowie, to co, to nic?
Przecież żadne przeprosiny wtedy nie zdadzą rezultatu. I choćbyś
padła na kolana, to on...
– To
zacisnę zęby i przeżyję jego gniew. – Cyntia zabrała rękę z
uścisku siostry, uśmiechnęła się blado w stronę rocznego
Edwarda i zeszła schodami w dół.
Bastian
zrezygnował z pójścia do tawerny, bo czuł się obserwowany.
Nieprędko zauważył, że mały Gracjan Molins zrobił sobie z niego
zabawę i chodził za nim krok w krok.
– Wychodził
pan z pokoju Rodrigeza panie Montenegro – powiedział przemądrzale
chłopiec.
Bastian
przykucnął przy dziecku i wysilił się na wyjaśnienia:
– Jestem
pan Brown, a nie Montenegro i może na szczęście. A ten pan
Rodrigez, to jest zły pan Rodrigez, a ja chcę pomóc temu dobremu.
– Nie
ma dobrych Rodrigezów – odparł z przekonaniem pięciolatek.
– Chodziłeś
za mną cały dzień? – Zmienił temat blondyn.
– Tak,
byłem nawet w pańskim samochodzie, gdy jechał pan na pocztę, ale
pan dopiero teraz przyuważył, jak sam się ujawniłem.
– A
mógłbyś teraz pochodzić tak za Javierem Rodrigezem, oczywiście w
zamian za czekoladę, deser owocowy i nową piłkę – wyliczał z
szerokim uśmiechem dobrego wujka wymalowanym na twarzy.
– Oczywiście.
– Gracjan przybił Bastianowi piątkę i odgarnął z czoła swoje
przydługawe, ciemne włoski, które już zaczynały wpadać mu do
oczu.
– Trzeba
cię potraktować nożycami fryzjerskimi – stwierdził Brown i
rozczochrał chłopca jeszcze mocniej. Potem uśmiechnął się z
wyższością i poszedł przekazać najnowszą nowinę i sprytny plan
swojej żonie.
Ta
nie wydała się być zachwycona.
– Wykorzystujesz
naiwność kilkuletniego, chuderlawego, osieroconego chłopca?
– To,
że jest szczupły ma jakieś znaczenie? To dzieciak służącej.
Hektor i tak go nie lubi. Poza tym, lepszego szpiega nie znajdziemy,
a w pokoju Javiera nie ma śladu po dokumentach.
– Będą
z tego kłopoty. Już lepiej poświęcić Hektora, niż niewinne
dziecko – stwierdziła pani Brown, biorąc Edwarda na ręce. –
Jest marudny, chyba dalej ząbkuje.
– Daj
mi go, a sama odpocznij. – Zobowiązał się do niewymuszonej
pomocy.
– To
już ci nieśpieszno do dziwek? – dogryzła.
– Zrezygnowałem
wpół drogi – odparł, rzucając cynicznym uśmiechem. –
Oświetlanie posiadłości Montenegro zajmie kilka tygodni. Jesteśmy
skazani na mieszkanie tutaj – zagadną dla zmiany tematy na nieco
normalniejszy.
– Myślałam,
że lubisz to miejsce.
– Bo
lubię, ale tylko wtedy, gdy twoja matka jest na swoim miejscu.
– Przecież
jakbyśmy byli w domu, to ona też by w nim była.
– Ale
wasz dom jest większy niż dom Rodrigeza. Trudniej na nią wpaść.
Tutaj wpadam po kilka razy dziennie, czuję się jakby patrzyła na
moje ręce. Zawsze mnie wącha i dziś chyba się zdziwiła, ale sam
nie wiem dlaczego… – Bastian plótł i plótł, a Julia w tym
czasie napełniała wannę wodą.
– Twoja
trzeźwość najwidoczniej wszystkich zadziwia. Daj mi dziecko,
wykąpię go i może uśnie. Sama też się zdrzemnę.
– Właściwie,
to skoro tak, to zostawię was samych, bo w sumie, to mam jeszcze coś
do załatwienia. – Bastian zniknął w chwilę po podaniu Edwarda
żonie, a uczynił to tak szybko, że ta nawet nie zdążyła zapytać
dokąd się wybiera i konkretnie w jakim celu.
Blondyn
udał się do pokoju Martina. Ten jak zwykle czytał książkę
półleżąc i zajadając przy tym herbatniki.
– Potrzeba
mi twej pokojówki – rzekł zaraz po zamknięciu drzwi.
– Ona
nie jest moja – odparł spokojnie Martin i przewrócił stronę.
Wychylił się do stolika nocnego po filiżankę herbaty.
– Nieważne
czyja, ważne, że jest trzebna.
– Potrzebna
– poprawił szwagra.
– Trzebna
czy potrzebna. Użycz!
Martin
głośno się roześmiał.
– Jak
możesz przychodzić do brata własnej żony, by zorganizował tobie
nałożnice? – nie dowierzał, upił łyk herbaty i powrócił do
czytania książki, dając tym samym Brownowi do zrozumienia, że go
ignoruje i bardzo by już sobie życzył, by ten opuścił jego
pokój.
– A
nie, ty źle pomyślałeś – po dłuższej chwili sprostował
Bastian. – Nałożnice mogę sam sobie zdobyć. Potrzeba mi
pokojówki.
– A
co, dzwonek wam się zepsuł w pokoju? – dopytywał z drwiną,
będąc przy tym już lekko zirytowanym faktem, że niedane mu jest
poczytać w spokoju.
– Nie!
Zresztą ty też się przydasz! – Bastian usiadł na łóżku,
niemal przygniatając przy tym nogi Martina i zaczął opowiadać o
planie kradzieży.
– Nie
– przedstawił jasno swoje stanowisko i ponownie zaczął śledzić
tekst starych stronic.
– Nie?
– Nie,
to takie dziwne?
– Dlaczego
nie, przecież to…
– Oj,
jest kilka powodów. – Uniósł wzrok na blondyna i kontynuował –
Najbliższe, to nie mogę wydać wyroku ani na Hektora, ani na
Javiera, bo nie wiem, który jest winny. Poza tym sprawę osądu
zostawmy Bogu.
– A
sprawy Cyntii?
– Zostawmy…
– Martinowi zabrakło słów, więc na krótki czas zamilkł. –
Cyntii, to by nawet sam Lucyfer nie dopomógł – dokończył,
smutno się przy tym uśmiechając.
– Zawsze
sądziłem, że rodzina Montenegro jest znacznie silniejsza od pana
ciemności – podpuszczał Brown.
– Lubię
biały.
– Rusz
dupę, chyba, że chcesz widzieć własną siostrę w białej
trumnie! – wrzasnął Bastek, co zaskakująco odniosło pozytywny
efekt.
Martin
wychylił się i zadzwonił dzwonkiem.
– Ja
nie będę kradł. Uzgadniajcie więc wszystko poza moim kręgiem.
– Krąg
składający się z jednej osoby? – Bastek zrobił niedowierzającą
minę.
– Coś
ci nie odpowiada, Brown?
– Nie,
tylko promień takiego stowarzyszenia jednoosobowego musi być
niewielki… o ile w ogóle jest tam jakiś promień.
Zadumę
Bastiana i niezrozumienie jego słów przez Martina, przerwała
Aurelia. Wkroczyła pewnie do pokoju i nieco z rozpędu rozpięła
kilka górnych guzików uniformu.
– Bastian
Brown ma dla ciebie propozycje – zaczął bezo grudek Montenegro.
Aurelia
przyjrzała się blondynowi od stóp do głów i choć mężczyzna
miał na sobie nienaganny garnitur oraz z daleka było czuć od niego
pieniądze, to pokręciła głową na nie.
– Nie
podoba mi się – rzuciła na głos.
– Może
go chociaż wysłuchaj – zaproponował Martin, stając za jej
plecami i przychylając się w taki sposób, by móc jej coś szepnąć
do ucha.
– Po
co, kiedy od razu widzę, że nie jest w moim typie. Jakiś taki za
wysoki, chuderlawy i niemiło mu z oczu patrzy.
Montenegro
głośno się zaśmiał, klepnął blondynkę w pupę, następnie
opuścił pokój, zabierając z sobą książkę.
– Kiedy
już skończysz mnie komplementować, to zajmij miejsce i daj mi w
końcu dojść do słowa – odezwał się Bastian, w spokoju usiadł
na krześle i wyciągnął piersiówkę z wewnętrznej kieszeni
marynarki. – Chcesz? – zapytał.
Brown
dogadał się z panną Tetmajer, a Cyntia w tym czasie podjęła
najtrudniejszą decyzje w swoim życiu. Postanowiła zaryzykować dla
dobra swojego i Marsela, ale także dla dobra samego Hektora. Wolała
najgorszą z ewentualności, niż życie w ciągłym stresie i
niewiedzy, bo przez to czuła się jakby siedziała na rozżarzonych
węglach albo tykającej bombie zegarowej.
Przyjęcie
w restauracji było już gotowe, a sztuka wystawiona w salonie
musiała podobać się gościom, gdyż okrasili ją długimi i
głośnymi brawami. Cyntia pozostawiła Hektora samego i wróciła
się do pokoju po torebeczkę z kilkoma kluczami, które wcześniej
udało jej się podkraść z gabinetu męża.
Kiedy
wychodziła i zamykała drzwi, William już na nią czekał.
Dziękował jakieś pokojówce, całując ją w policzek. W serce
Cyntii wbiła się szpila nagłej zazdrości, ale postanowiła
niczego takiego Oldmanowi nie okazywać. Właściwie to pokazywała
mu jak bardzo jest jej obojętny.
– Gotowa?
– zapytał gdy chwilę szli równo przez korytarz.
Cyntia
zakładała właśnie czarne rękawiczki, kończące się nieco przed
łokciami. Nijak były one dopasowane do delikatnie kremowej sukni
balowej. Skromnej, ale niezwykle gustownej.
– Aby
pomóc ci w kradzieży? Pewnie. Wszyscy są już na przyjęciu –
rzuciła niemal jak profesjonalna złodziejka i zdjęła ze swojej
szyi perłową kolię, którą otrzymała od Hektora. Podała ją
Williamowi. – Tylko nie zgub, wiele dla mnie znaczy.
– Wygląda
na cenną.
– Ma
wartość sentymentalną – niemal wysylabizowała.
– To
po co mi ją dajesz?
– To
nie prezent! – warknęła. – Jeśli okradamy gości, to byłoby
dziwne, gdybym ja nie została okradziona, skoro także znajdowałam
się w restauracji.
– Ale
przecież ty nie będziesz… aaa. Przez czas mojej nieobecności
nabrałaś niezwykle dużo sprytu i przebiegłości. Nie wiem czy to
powód do radości, tak więc wstrzymam się na chwilę obecną od
głosu.
Cyntia
teatralnie westchnęła, gdyż nie miała już nawet siły komentować
słów swojego byłego kochanka.
Aurelia,
Bastian i Julia stawili się na końcu korytarza, gdzie akurat były
puste pokoje, a więc nikt tamtędy nie przechodził, a przynajmniej
czynił to tak rzadko, że bez obaw można było tam spiskować.
– Ja,
punkt dwudziesta trzecia siedem wyłączę prąd – zaczęła
Cyntia. – William w tym czasie okręci się na dole przy gościach
oraz przy gabinecie mego męża. Jest otwarty. Wyjdziesz tamtejszym
oknem. Aurelia i Bastian zobaczycie drugie piętro. Julia pierwsze…
Odwrotnie, Bastian pierwsze, jak tam cię ktoś zobaczy, to pomyśli,
że szukasz alkoholu, bo i tam są szwedzkie stoły z kieliszkami.
– To
moje uwielbienie do trunków to jednak zaleta – rzekł uradowany
Bastek.
– Jak
się spotkamy? – dopytywał William.
– Ty
masz najgorzej. Idziesz drabiną na balkon pierwszego piętra. Tam
podajesz wszystko Julii, Julia Bastianowi na schodach, a Aurelia
zostawia to w pokoju Javiera, udając, że wnosi czyste ręczniki.
Tylko nie zostaw tego na wierzchu, bo w taki zbieg okoliczności, to
policja z pewnością nie uwierzy.
– Co
dalej? – pytała Julia.
– Ty
i Bastian zaglądacie do Edwarda i Marsela, Aurelia wraca do pracy, a
William zanosi szampana do restauracji. Julia, Bastian, co macie
cennego?
– Marynarkę,
to moja szczęśliwa, ale jej nie oddam – wyjaśnił z miną małego
chłopca.
– Starczy
złocona piersiówka, możesz potem mówić, że wypadła ci z rąk,
gdy nastała ciemność.
– Ja
oddam korale. – Julia od razu zdjęła je z szyi i wrzuciła do
koszyka Aurelii, wprost pod białe, czyste i wyprasowane ręczniki.
– Jest
pani pewna, że chce…
– Jestem
– odpowiedziała niezwykle stanowczo Cyntia, zanim pokojówka o
blond włosach w ogóle zdążyła zadać pytanie. – To
synchronizujemy zegarki i wracamy do swoich zajęć – podsumowała
niczym wzorowy strateg.
Przyjęcie
się rozwijało w najlepszym kierunku, a Aurelia i William w tym
czasie otwierali wszystkie możliwe pokoje. Wiedzieli, że goście
nie uciekną od toastów na cześć aktorów. Cyntia oczywiście
jeszcze podburzała ich do picia.
– A
za charektary… – poplątał jej się język, co wprawiło ją w
nie lada zakłopotanie.
Hektor
spojrzał na nią uważnie z lekkim, pobłażliwym uśmiechem.
– Charakteryzatora
– poprawił żonę i chwycił delikatnie za jej kieliszek,
jednocześnie stając za nią tak blisko, że gdy ją objął jedną
ręką, to na plecach poczuła muskulaturę jego klatki piersiowej. –
Właśnie moi drodzy, a za charakteryzatora? – zapytał, unosząc
szkło lekko do góry.
Większość
gości przechylała swoje kieliszki, podczas gdy Cyntia walczyła z
mężem o zachowanie swojego.
– Oddaj
– warknęła szeptem.
– Ani
mi się śni – odpowiedział wprost do jej ucha. – Zostaw, zostaw
– polecił, gdy ponownie chwyciła za swojego szampana, którego on
oczywiście nie wypuszczał z dłoni.
Hektor
nie ustępował, więc Cyntia smagnęła go niemal niezauważalnie w
dłoń, mówiąc przy tym:
– A
masz, a masz, won mi z tą łapą. – Szarpnęła mocniej za szklane
naczynie i odeszła na dwa kroki od męża. Uśmiechnęła się
uroczo w stronę gości, uśmiech ten był nieco przepraszający.
Wypiła do dna i już miała prosić o kolejny, ale Hektor pociągnął
ją w swoją stronę.
– Chyba
nie odmówisz własnemu mężowi tańca, prawda? – zapytał
niezwykle poważnie.
– Nie,
nie odmówię – odpowiedziała z szerokim uśmiechem. – Nie bądź
taki poważny i prawy – syknęła mu na ucho, gdy tylko znaleźli
się na środku parkietu.
– Przypominam,
że karmisz.
– Wiem,
ale…
– Starczy
– przerwał jej, okręcił ją tak jak należało, a potem znów
pociągnął, by wziąć ją w ramiona. – Nie prowokuj mnie.
– Grozisz
żonie – było to ni pytanie, ni stwierdzenie.
– Ma
żona sama prosi się o tego rodzaju ostrzeżenia.
– Twa
żona pragnie się po prostu dobrze bawić, proszę pana. Jest
jeszcze młoda.
– Radziłbym
mej żonie znaleźć umiar w zabawie, droga pani.
– Umiar
w zabawie, to jak umiar w wolności, pojęcie tak abstrakcyjne jak
namacalność mgły.
Hektor
uśmiechnął się nieco złowieszczo, ale też niezwykle
uwodzicielsko.
– Wyjątkowo
dobrze ci w bieli – skomplementowała go niespodziewanie, gdy tylko
zauważyła iż mężczyzna jest jedynie w koszuli i kamizelce
takiego samego koloru. – Ale to niezwykle nieeleganckie prosić
damę do tańca bez kompletnego garnituru. Nie odrobił pan zadania
domowego z lekcji dobrego wychowania podczas bankietów i…
– Sama
mówiłaś, że w szaleństwie nie można sięgnąć umiaru, bo wtedy
traci na szaleństwie. Czyżby pani zmieniła zdanie?
– Nie
wydaję mi się pan szaleńcem.
– Oszalałem
z miłości do ciebie i za moment zamierzam ci to udowodnić.
Cyntia
zrobiła duże oczy, nie wiedząc o czym Hektor w ogóle mówi.
Niespodziewanie poczuła jak mąż chwyta ją mocniej za biodra i
podnosi do góry, okręcił się z nią, potem postawił na ziemi i
wpił się w jej usta z taką zaborczością, że na chwilę
zapomnieli, iż znajdują się w miejscu publicznym. Cyntia splotła
swoje palce z jego i wycofała się do tyłu, wpadając pupą na
jeden z pustych stolików przyozdobiony kwiatami. Musiała sama przed
sobą przyznać, że jest spragniona tych doznań, tych uniesień i
wszystkiego co towarzyszyło jej podczas potańcówek w tanich,
hiszpańskich barach, gdy byli w podróży poślubnej.
Zaczynało
być już tak dobrze, gdy Hektor niespodziewanie się odsunął i
oblizał opuchnięte wargi. Rozejrzał się dookoła, nawet się nie
zaczerwienił, w przeciwieństwie do swojej żony., a to Cyntii dało
idealny powód do wymówki:
– Sprawdzę
co z Marselem, kochanie. – Położyła dłoń na klatce piersiowej
męża jakby czekała na jego pozwolenie.
Hektor
uznał, że jego żona jest za uległa, co wzbudziło w nim nie lada
wątpliwości, ale postanowił się nie zdradzać ze swoimi
podejrzeniami, a przynajmniej jeszcze nie teraz.
– Oczywiście,
idź. – Ustąpił jej drogi.
Cyntia
przedostała się do wyjścia z restauracji. Mijając te wszystkie
spojrzenia pełne zaciekawienia, zazdrości, a czasami nawet
dezaprobaty. Uśmiechała się skromnie i przepraszająco zarazem.
Hektor chwycił kieliszek wprost ze srebrnej tacy kelnera i uniósł
go do góry.
– Za
piękne kobiety i udane związki – te słowa nie były tylko
toastem, ale także delikatnym wyjaśnieniem zaistniałej sytuacji.
– To
nie było mądre – powiedziała do zięcia Marta i wyminęła go.
Udała się za córką. Wielkim zaskoczeniem był dla niej fakt, że
Cyntia zmierzała nie na górę do pokoju Julii i Bastiana, gdzie
piastunka opiekowała się chłopcami, ale do pokoju z licznikami.
Nie weszła za nią, postanowiła zaczekać nieopodal i zobaczyć co
się wydarzy. Była niemal pewna, że zaraz tam wlezie William i
zburzy szczęście rodziny Rodrigez, od którego przecież i ona sama
była zależna.
Hektor
odłożył kieliszek na stół, wrzucił jedno okrągłe, zielone
winogrono wprost do swoich ust i przeprosił rozmówce. Postanowił
pójść po swoją żonę, wziąć ją w objęcia i zanieść do ich
wspólnej sypialni, gdzie miał zamiar ją wykorzystywać do białego
rana. Nie zastał jednak Cyntii w pokoju Brawnów, nie było jej
także u matki. Zdziwił się trochę, że Marta swój pokój
zostawiła otwarty, ale w duchu jej życzył, by ktoś ją okradł
albo chociaż jej nabałaganił.
– Sama
byłaby sobie winna – mówił szeptem z niekrytym złowieszczym
uśmieszkiem pod nosem.
Rodrigez
wszedł do pokoju swojego i Cyntii. Odkładając klucze dostrzegł
plamę na mankiecie, więc pomimo, że żony tam nie zastał, to
postanowił zmienić koszulę. Przeszkodziła mu w tym niespodziewana
awaria prądu. Nastała taka ciemność, że nie widział dosłownie
niczego.
– Choler!
– warknął, przypominając sobie, że marynarkę odwiesił na
wieszak w salonie, a to w jej wewnętrznej kieszeni znajdują się
zapałki.
Po
omacku przedostał się do sypialni, odnalazł komodę, otworzył
szufladę i wyjął pudełko pełne świeczek.
– Gdzie
są te cholerne zapałki? – pytał sam siebie na głos, ciągle ich
poszukując.
Oczywiście
wcześniej William zadbał o to, by w żadnym z pokojów nie było
ani jednego pudełeczka.
Minęło
dokładnie osiem i pół minuty, gdy Cyntia podniosła dźwignie w
górę i wprawiła oświetlenie w ruch. Doszły ją krzyki
dobiegające z salonu, głoszące nie mam broszki!. Marta
także to usłyszała, dlatego wparowała do pokoju z licznikami.
– Matko,
co ty tu… – Cyntia zawiesiła głos, gdy dostrzegła jak kobieta
unosi swoją prawą dłoń do góry.
– Nie
tutaj – powiedziała starsza z pań, jakby mówiła sama do siebie.
Chwyciła córkę za rękę i wyszarpnęła z tego ponurego, ciasnego
pomieszczenia. Wepchnęła ją do pierwszego lepszego pokoju.
Cyntia
przysiadła na łóżku należącym do jednej z pokojówek.
– Co
tam robiłaś? – padło pytanie.
– Włączałam
światło, bo…
Odgłos
uderzenia rozniósł się głośnym plaśnięciem i odbił echem od
niemal pustych ścian. Cios był na tyle silny, że Cyntia opadła na
łóżko. Chwyciła się za obolały policzek i ponownie usiadła.
Płakała.
– Nie
okłamuj mnie. Nie toleruję kłamstw i nieprzemyślanych,
szczeniackich wybryków – warknęła. – Uprzedzam, mów prawdę.
Cyntia
milczała. Opuściła swoją dłoń.
– Matko,
to…
– To
co? Chciałaś uciec z kochankiem!?
– A
nawet jeśli, to co cię to obchodzi!? – krzyknęła pani Rodrigez
i wstała. Dzięki bojowej postawie urosła w oczach matki o co
najmniej kilka centymetrów.
Kobieta
jednak się nie zawahała przed kolejnym uderzeniem i pewnie by je
wymierzyła, gdyby córka jej nie odepchnęła. Niefortunnie Marta
zachwiała się i uderzyła głową o ostry rant futryny. Na
szczęście rozcięła sobie tylko łuk brwiowy. Cyntia patrzyła na
to przerażona i oniemiała z wrażenia. Nie spodziewała się sama
po sobie tak ostrej reakcji, tak złej, tak nieprzemyślanej i
agresywnej.
– Matko…
– Chciała przeprosić.
Marta
spojrzała na córkę, zaciskając usta do granic możliwości,
podniosła dłoń, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z jej
opuszczenia na policzek swego najmłodszego dziecka.
– Mam
lepszy pomysł – powiedziała. Chwyciła córkę za nadgarstek i
wyciągnęła na korytarz. Skierowała się na schody.
– Dokąd
idziemy? – pytała Cyntia, gdyż wcale nie rozumiała zachowania
swojej rodzicielki.
– Zobaczysz.
– Ale
gdzie ty mnie ciągniesz?
– Naprawdę
się nie domyślasz? – zapytała Marta nieco zwalniając.
– Nie.
W
oczach córki dostrzegła, że mówi całkowitą prawdę. Uznała ją
więc za naiwniaczkę, z brakiem talentu do przewidywania
potencjalnych możliwości wydarzeń, mających nadejść w
niedalekiej przyszłości.
– Do
jedynego człowieka, który ma na ciebie jeszcze jakiś wpływ –
oświeciła młodą kobietę.
– Nie.
– Cyntia poczuła jakby grunt osuwał się jej spod nóg. Pokręciła
głową nie dowierzając. Wręcz błagalnie wyszeptała kolejne –
nie.
– Tak,
idziemy do twego męża. – Marty dłoń zacisnęła się wokół
nadgarstka córki jeszcze mocniej i szarpała ją jeszcze brutalniej.
Otworzyła drzwi mieszkania Rodrigezów bez pukania i dosłownie
wrzuciła dziewczynę do środka.
Hektor
pomimo, że był zaskoczony tą nagłą sytuacją, to udało mu się
pochwycić Cyntię i zapobiec jej upadkowi. Spojrzał żonie w twarz.
Wydawał się być zmartwiony.
– Co
się stało? Dlaczego płaczesz? – wypytywał.
Rodrigez
wcale nie zwrócił uwagi na Martę Montenegro, która spokojnie,
aczkolwiek stanowczo przekroczyła próg i zamknęła za sobą drzwi.
– Nie
pochwalisz się mężowi? Języka ci w gębie zabrakło!? Ja mam
mówić za ciebie!? – unosiła się, przechadzając jednocześnie
po pokoju.
Zięć
przez moment skupił na niej całą swoją uwagę. Dostrzegł, że
kobieta krwawi. Wyjął więc chusteczkę z komody i wyciągnął
dłoń w jej kierunku.
– Co
się pani stało? – zapytał.
– To
sprawka twej żony – odpowiedziała, przykładając haftowany w
dziecięce wzory materiał do krwawiącego miejsca.
– Jak
to? – Rodrigez nie krył tego, że nic nie rozumiał z zaistniałej
sytuacji.
– Jej
się spytaj. Ma odwagę bić własną matkę, to powinna mieć odwagę
wyznać ci to prosto w oczy. Wyznać ci to, jak i cała resztę –
rzuciła gniewnie z prędkością komety Marta Montenegro.
Hektora
w przenośni ścięło z nóg. Przez chwilę zabrakło mu słów w
gardle, by wypowiedzieć choćby krótkie zdanie. Zamrugał
kilkakrotnie oczami, zmuszając tym samym swój organizm do
natychmiastowej trzeźwości. Spojrzał na młodą kobietę, z którą
połączył całe swoje życie.
– Ty…
ty… – zająknął się. Odetchnął z otwartymi szeroko ustami,
jakby ziewał. – Ty podniosłaś rękę na własną matkę? –
zapytał. Sam nie wierzył, że to mogła być prawda.
– Hektor
to…
– Podniosłaś
czy nie? Się pytam! – warknął odwracając się całkowicie w jej
stronę.
– Hekt…
– Tak
czy nie, do cholery!? – gorączkował się coraz bardziej. Zaczynał
już gestykulować.
Cyntia
spuściła głowę, poczuła się przegrana i wiedziała, że jeśli
nie odpowie, to on ją rozszarpię na oczach jej rodzicielki,
natomiast jeśli odpowie, była także pewna, że ją rozszarpie, ale
liczyła na to, że wtedy uczyni to możliwie najmniej boleśnie i
jednak na osobności.
– Tak,
ale…
– Milcz
– wyszeptał tonem o złowrogim brzmieniu. – Milcz – dodał już
ostrzej. Kolejne – milcz! – już krzyknął, gdy tylko
przyuważył, że jego żona rozchyla usta.
Zapanowała
krótka, ale bardzo niewygodna cisza.
– Przecież
nic nie mówię – odważyła się w końcu odezwać.
Hektor
rzucił jej spojrzenie godne samego diabła.
– Nie
rozumiesz jak do ciebie mówię!? Nie potrafisz spełnić jednego
wymagania!? Choć raz rób co każę! – wywrzeszczał. Już nawet
nie silił się na spokój.
– Ale
to nie… – Cyntia zamilkła, gdy jej mąż uniósł swoją prawą
dłoń nad głowę. Była w takim szoku, że nawet nie wpadła na to,
by ukryć twarz, a jej matka w tym czasie pomyślała nareszcie,
może to w końcu przywoła ją do należytego porządku.
Dźwięk
zadanego ciosu rozszedł się po całym mieszkaniu, odbił echem od
pustych wazonów i wszystkich bibelotów. Uderzenie było na tyle
silne, że jego aura rozsiewała woń strachu jeszcze długo po tym
jak nastąpiło. Hektor w skupieniu wyczekiwał reakcji żony, która
instynktownie odwróciła twarz w drugą stronę, a Marta otworzyła
wcześniej zamknięte oczy, bo to że coś w pełni popierała, wcale
nie znaczyło, że chciała być tego świadkiem. Cyntia spojrzała
na męża wielce zaskoczona, dotknęła niebolącego policzka, który
okazał się w pełni zimny. Dopiero wtedy dostrzegła, że cała
jest zimna, że niemal drży ze strachu, a jej ciało pokrywa gęsia
skórka. Hektor wypuścił swoją prawą dłoń z uścisku lewej.
Spojrzał żonie w zielone oczy, z wyraźną grozą w zwężonych
tęczówkach.
– Następnym
razem się nie zatrzymam – ostrzegł. – Siadaj i nie chcę już
słyszeć ani słowa od ciebie, dopóki nie pozwolę ci się odezwać.
– Rodrigez już nie krzyczał, ale jego lodowaty ton zmroził nawet
samą Martę Montenegro.
Cyntia
z powodu tych wszystkich emocji ścierała co rusz wypływające z
jej oczu łzy, które spływały po policzkach. Nie umiała
powstrzymać płaczu. Usiadła na najbliżej stojącym fotelu i
pochyliła się, pragnęła skulić się tak mocno, że dałaby radę
wtedy zniknąć.
Ktoś
zaczął się dobijać do ich pokoju.
– Tak?
– zapytał Hektor, stając w drzwiach i lekko je uchylając.
Cyntia
także podniosła głowę, by zobaczyć kto to taki.
– Okradziono
wszystkich gości – wypowiedział kelner. – Pan Brown już
wszystkich uspokaja, ale chyba byłoby lepiej, gdyby pan…
Marta
stanęła obok zięcia, położyła swoją dłoń na jego ramieniu i
spojrzała na kelnera. Odprawiła młodego pracownika, mówiąc:
– Zaraz
ktoś od nas zejdzie, by położyć kres temu zaistniałemu nagle
problemowi.
– Tak
jest, pani Montenegro.
Marta
pchnęła lekko Rodrigeza, dając mu tym znak, by się cofnął, bo
ona chce zamknąć drzwi. Ten spojrzał na nią z niezrozumieniem.
– Ta
kradzież, to sprawka twej żony – wyjaśniła. – Przyłapałam
ją, dlatego mnie uderzyła.
Jeśli
wcześniej Hektor patrzył na żonę wzrokiem samego Lucyfera, to
teraz jego spojrzenie było o wiele groźniejsze od wszystkich
strażników czeluści piekielnych i to razem wziętych. Coś się w
nim gotowało, ale zmusił się do tego, by to coś nie wykipiało na
zewnątrz. Przymknął oczy, nie zdusił gniewu, a jedynie
wypływającą na wierzch agresję i instynkt mordercy, który
rzekomo każdy z ludzi posiada, by móc się bronić przed
zagrożeniami.
Marta
patrzyła na wyprostowanego, budzącego strach mężczyznę. On
przestąpił kilka kroków na przód, w stronę żony. Zatrzymał się
mniej więcej na środku dystansu, który dzielił obie panie.
Sięgnął dłońmi do grubego, skórzanego paska, który wyjątkowo
miał tego dnia na sobie. Zazwyczaj nosił szelki. Nieśpiesznie,
lekko drgającymi dłońmi poradził sobie z klamrą, a następnie
wydobył go ze szlufek. Cyntia wbiła przerażony wzrok w przedmiot,
który jej mąż skrupulatnie składał na połowę. Niemal
struchlała z panicznego strachu, który nagle w niej zagościł.
Hektor nawet się nie odezwał. Zwyczajne przywołał ją dwoma
palcami do siebie, a potem tymi samymi palcami wskazał miejsce przed
sobą. Wyczekiwał na jej ruch. Cyntia jednak tylko jeszcze bardziej
się wycofała i wbiła plecami w oparcie fotela najmocniej jak to
tylko było możliwe.
Rodrigez
jeszcze chwilę zaczekał aż jego żona oswoi się z obecną
sytuacją, a potem ostrzegł tym samym lodowatym głosem:
– Jak
podejdę, będzie gorzej.
– Nie
możesz…
– Nie
wystawaj mej cierpliwości na próbę – rzucił tak zwaną dobrą
radą. Odliczył w myślach do piciu i wykonał dwa niewielkie
kroki na przód. Potem kolejne odliczanie i kolejne dwa kroki.
Cyntię
jeszcze nigdy tak nie sparaliżował strach. Z każdym dźwiękiem
buta uderzającego podeszwą o parkiet, czuła jak robi się coraz
bledsza.
– Może
pani wyjść? – zapytał Hektor, nawet nie spojrzawszy na teściową.
– Matko,
proszę – wyszeptała Cyntia, jakby czuła, że w zaistniałej
sytuacji, to rodzicielka jest jej jedyną deską ratunku.
Hektor
odwrócił głowę w tył, chciał zobaczyć na własne oczy reakcje
Marty Montenegro. Nie spodziewał się dostrzec w niej jakiekolwiek
uczucia, tymczasem głęboko w jej oczach widział tę walkę,
odgrywającą się między rozsądkiem kobiety interesu, a
miłosiernym sercem matki.
– Wyjdź
– polecił niezwykle łagodnie.
– Matko,
nie możesz wyjść, błagam. – Cyntia szlochała, choć jeszcze
nie poczuła ani jednego smagnięcia pasem na swoim ciele. Tak
naprawdę obawiała się nieznanego jej wcześniej bólu, ale chyba
bardziej lękała się uczucia porażki i tak silnego upokorzenia.
Hektor był jej mężem, a nie ojcem. Wiedziała, że nie zniesie
sytuacji, gdy on traktuje ją jak nieposłuszne dziecko.
Oddychała
coraz bardziej płytko, mocniej i z paniką nabierała powietrze do
płuc, jakby walczyła o każdy kolejny oddech. Całą swoją
nadzieję na ratunek opierała w osobie, która ją skazała.
– Nie
mogę wyjść? – zapytała Marta cicho. – Naprawdę tak uważasz?
– Nie czekała na odpowiedź, chwyciła za klamkę. – No patrz, a
jednak wychodzę. – Otworzyła drzwi, zdjęła swój wzrok z córki
i przeniosła go na osobę zięcia. – Nie żałuj jej – dodała
cofając się za próg.
Kiedy
tylko drzwi za Martą Montenegro się zamknęły, Hektor spojrzał na
żonę jeszcze surowiej niż do tej pory. Poprawił pasek w dłoni,
tak by klamra nie obijała mu kłykciów, gdy będzie smagał nim
pośladki kobiety.
– Pozwolisz
mi to zrobić w sposób możliwie najbardziej cywilizowany? –
zapytał szlochającą dziewczynę. – A może nie chcesz nam
oszczędzić jeszcze szarpaniny?
– A
mogę najpierw…
– Nie,
nie możesz – przerwał jej ostro. – Nie możesz powiedzieć ani
słowa. Albo wstajesz i samodzielnie zdejmujesz suknie, albo mnie
zmusisz bym ją z ciebie zdarł – ostatnie słowa cedził przez
zęby.
Cyntia
poczuła, że nie ma już żadnej furtki z możliwością ucieczki.
Wiedziała, że stawianie się Hektorowi w takiej sytuacji, tylko
wzbudzi w nim gniew i podniesie poziom jego surowości. Nie łudziła
się też, że byłaby wstanie wygrać z mężem stawiając fizyczny
opór. Dlatego wstała z fotela i stojąc na drżących ze strachu
nogach, sięgnęła do guzików swojej sukni. Trzęsły jej się ręce
tak bardzo, że nie mogła sobie poradzić z tak prostym zapięciem.
– Nie
mogę – wyznała ledwie zrozumiale po przez ciągle spływające z
jej oczu łzy i zatkany nos.
– W
takim razie podejdź, a sam to zrobię. – Hektor wydawał się być
niewzruszony.
Cyntia
przestąpiła dwa kroki na przód. Mężczyzna chwycił ją za ramię
i szarpnął w swoją stronę, bo nie mógł znieść tego jak bardzo
się ociąga. Pas umieścił między swoimi kolanami i spokojnymi
ruchami rozpiął wszystkie z guzików, po czym zsunął rękawy
sukni z jej ramion i szarpnął za materiał. Kiedy ubranie opadło w
dół, on ponownie chwycił za pasek. Poprawił go w dłoni. Sięgnął
ręki kobiety i zmusił ją, by stanęła przed samą komodą. Wziął
duży zamach, ciągle ją trzymając, by mu czasami nie uciekła.
Niespodziewanie odłożył pas na komodę, tuż przed oczami żony i
wymierzył dwa szybkie klapsy swoją gołą, w nic nieuzbrojoną
dłonią. Odczekał chwilę, po czym wymierzył jeszcze dwa, tym
razem o wiele silniejsze. Kiedy poczuł jak Cyntia się szarpnęła,
rozluźnił uścisk i pozwolił jej się odwrócić. Spojrzała na
niego przestraszona. Bała się, że to jeszcze nie koniec. Pieczenie
i ból, które towarzyszyły jej pośladkom tylko podsycały ten lęk
i wprawiały ją w jeszcze głośniejszy szloch.
– Byłaś
na tyle odważna, by uciekać od męża, a nie masz odwagi zmierzyć
się z jednym laniem, które zniosłoby większość dzieci bez
szemrania? – zapytał ostro, patrząc jej prosto w twarz. Świdrował
ją oczami w każdy z możliwych sposobów.
Cyntia
nie rozumiała o jakiej ucieczce on mówi. Poprawiła ramiączko
halki, nie chcąc, by ta opadła na ziemię i jeszcze bardziej ją
obnażyła.
– Pierw
porwanie Marsela i ucieczka, teraz okradanie ludzi, bo
przedsięwziąłem środki bezpieczeństwa. Co jeszcze wymyślisz, do
cholery!? – uniósł się. – Odwróć się – polecił.
– Daj
mi…
– Odwróć!
– Jego lewa dłoń powędrowała do paska.
Cyntia
zrozumiała tą niewypowiedzianą groźbę. Nie miała innego wyjścia
jak tylko się odwrócić i przyjąć kolejne klapsy na swoje
rozgrzane od poprzednich uderzeń ciało. Bała się tych ciosów,
które miały nadejść, ale o wiele bardziej lękała się paska,
który leżał przed jej oczami.
– Jeśli
myślisz, że pozwolę ci odejść, że kiedykolwiek ci na to
pozwolę, to znaczy, że mnie nie znasz – cedził przez zęby tuż
przy jej uchu w akompaniamencie kilku naprawdę mocnych razów.
Zaraz
gdy tylko ją puścił i nieco się oddalił, Cyntia wycofała się
przestraszona. Nie wiedziała jak ma się zachować, ani co jeszcze
może nastąpić.
– Wracaj
– polecił właściwie dla zasady, bo tak naprawdę nie chciał jej
już dokładać. Doskonale wiedział, że nie była bita w
dzieciństwie, poza tym była drobną kobietą, a on miał jednak
ciężką rękę i zdawał sobie z tego sprawę.
– Nie
– postawiła mu się pomimo guli, która narosła w jej gardle.
Pokręciła głową kiedy zaczął się do niej zbliżać.
– Nadal
się nie słuchasz – zauważył i chwycił za pasek. Powoli robił
krok za krokiem. – Twoje zachowanie przechodzi ludzkie pojęcie.
Jak można podnieść rękę na własną matkę? Jak można dopuścić
się kradzieży? Jak można, do cholery, uciekać od własnego męża?
Co ja ci do tej pory zrobiłem!?
– Uderzyłeś
– wyszeptała ledwie słyszalnie.
– Teraz
tak, ale wcześniej!? Byłem dla ciebie dobry, wyrozumiały, jak nikt
o ciebie dbałem, byś była bezpieczna i szczęśliwa. Na wszelakie
sposoby starałem się ciebie zadowolić i na cholerę mi to było,
co!? Może byłem za dobry, tak? To o to chodzi? Byłem za dobry!?
Potrzebujesz twardej ręki!?
– Nie,
nie… – szeptała i wycofywała się do tyłu aż w końcu
natrafiła na ramę łóżka. Wiedziała, że nie ma już ucieczki, a
gniew jej męża dopiero wzniecał ten wybuchowy temperament. Nagle
pojęła, że to co było wcześniej, może się okazać jedynie
rozgrzewką, a co gorsza, w porównaniu z tym co nadejdzie, może
nawet nosić miano wyszukanej, nazbyt brutalnej pieszczoty. Zamknęła
oczy i odnalazła w sobie siłę. – Nie chciałam od ciebie
uciekać! – krzyknęła. Otworzyła oczy i sama pokonała dystans,
który dzielił ją od męża. Wyrwała pasek z jego dłoni,
wykorzystując moment zszokowania. – Gniew, zazdrość i strach cię
zaślepiły – dodała, widząc niewiedzę i niezrozumienie malujące
się na jego twarzy. – Nigdy nie chciałam cię opuścić. –
Usiadła na łóżku, ukryła twarz w dłonie i rozpłakała się na
dobre. – Wezwij policję – rzekła, podnosząc swój wzrok na
Hektora.
Ten
stał jednak jak oniemiały. Drzwi się otworzyły, a on nadal stał
jak słup soli.
– Co
się dzieje? – zapytał Bastian. – Nie wezwaliście jeszcze
policji? – zdziwił się.
Hektor
rzucił spojrzenie w stronę Browna.
– Policji?
– wydukał.
– Tak,
policji, przecież Javier dopuścił się kradzieży.
– Javier…
kradzież… nie rozumiem – przyznał.
– Wyjaśnię
ci, ale zaś, teraz policja. – Bastian przeszedł pokój, zaszedł
Rodrigeza od tyłu, chwycił go dłońmi za oba ramiona i pchał do
przodu w kierunku wyjścia z pokoju. Rzucił jeszcze ukradkiem pełne
bólu i współczucia spojrzenie na Cyntia, choć nie wiedział do
końca, co takiego miało miejsce między małżonkami. – Hektor,
nie mamy czasu, a mamy okazje się pozbyć tej kanalii.
– Ale
on ma akt.
– Nie
użyje go.
Cyntia
i Hektor słysząc pewność w głosie Browna, spojrzeli na niego z
niedowierzaniem i wyraźnym znakiem zapytania.
– Jestem
pewien, że go nie użyje. Zaufajcie mi. Nie czas na wyjaśnienia,
czas na działanie. Chodź. – Chwycił Rodrigeza za rękaw białej
koszuli i szarpał, zmuszając, by ten powłóczył nogami.
Do
Hektora w końcu dotarły polecenia i szturchańce. Przyśpieszył
więc kroku.
Javiera
Rodrigeza zabrała policja w akompaniamencie krzyków zostałem
wrobiony!, nic nie zrobiłem!, zemszczę się!.
Hektor spokojnie na to patrzył, z lekkim uśmieszkiem na ustach i
zacierał ręce. Bastian był mniej dumny ze swojego czynu, ale
uznał, że on nikogo nie zaatakował, on tylko bronił swojego
terytorium, na które Javier bezczelnie i bez zaproszenia wtargnął.
– Masz
akt? – zapytał Hektor z nadzieją na twierdzącą odpowiedź.
Brown
pokręcił głową, a na twarzy Rodrigeza od razu namalowało się
negatywne zaskoczenie.
– Nie
bój się, więzienie ci nie grozi. Wiem od pewnego źródła, że
Javier spotkał się z inwestorem. Jednak ten inwestor oczekiwał
współpracy z uczciwym człowiekiem, a przede wszystkim wypłacalnym,
czyli takim bez długów. – Bastian chwycił za szklankę
podstawioną mu przez kelnera.
– Ale
teraz, kiedy nie ma już nic do…
– Źle
myślisz. Twój brat jest w patowej sytuacji. Aby oddać długi, musi
się wzbogacić, aby się wzbogacić, musi oddać długi. Dlatego nas
szantażował.
– Teraz
może okazać, że…
– Nie
okaże, bo wtedy by stracił. Po wyjściu z więzienia nadal miałby
długi i nie miał już kopalni. Nie miałby też aktu wskazującego
na twą winę. Straciłby ostatni punkt zaczepienia.
– Ale
przecież kopalnie…
– Inwestora
z którym się spotkał interesowały właśnie, tylko te konkretne,
kopalnie.
– Nie
są bezwartościowe – wywnioskował Hektor.
– Właśnie,
nie są. Znajdziemy akt i będą twoje. Mamy jakieś dwa lata. Sędzia
nie skaże go na mniej, bo to kolejne z jego licznych przestępstw i
przekrętów. Na dodatek są dowody i świadkowie.
Hektor
chwycił za drugą ze szklanek ustawionych na komodzie w saloniku dla
gości. Oparł się łokciem na blacie z ciężkiego, lakierowanego
drewna. Napił się, zamyślił i wyprostował.
– Jak
mam ci podziękować?
– A
jak chcesz?
Rodrigez
położył swoją dłoń na ramieniu Bastiana.
– Pytam
czego ode mnie oczekujesz w zamian za tę wielką przysługę?
– Nic,
bo to nie ja byłem pomysłodawcą tego planu.
– Ale
przecież ty…
– Wykonywałem
czyjś plan, punkt po puncie. – Bastian po raz kolejny przerwał
szwagrowi. – Wróć do pokoju, padnij na kolana, przeproś żonę
za gniew i podziękuj za to, że uwolniła cię od Javiera.
– Ale…
– To
był pomysł Cyntii, od początku do końca, a my tylko jej
pomagaliśmy.
– Dlaczego
mi nie…
– Może
się…
– Możesz
mi w końcu, cholera, skończyć przerywać!? – wrzasnął na
blondyna.
– Moim
zdaniem ona się bała, Hektorze. Bała, że nie zawierzysz w
możliwość powodzenia jej planu, bo jest tylko kobietą. Lękała
się, że nie pozwolisz jej wziąć w tym udziału, że zabronisz jej
się narażać.
– Bo
bym tak… – zaczął unosić się Hektor.
– Sam
widzisz. Wybrała jedyną z możliwości. Zacznij traktować ją jak
wspólnika, jest swoją żoną, daj jej czasem prawo wyboru i prawo
do decyzji.
– Kobietom
nie należy ofiarowywać nic, czego nie mogą założyć na siebie i
czego nie można potem z nich zdjąć.
– A
jednak, pomimo tego wyrachowanego, męskiego poglądu ludzi o
niewielkich członkach, ofia…
– Przywalę
ci zaraz. Jak Boga kocham, zapomnę o naszej przyjaźni i trzasnę ci
w zęby tak mocno, że aż się po parkiecie posypią.
– Ofiarowałeś
jej syna, uczyniłeś z niej matkę i żonę. Nie traktuj jej jak
pierwszej, lepszej, byle jakiej, do ozdabiania twej prymitywnej
osoby.
– Uważasz,
że jestem prymitywny?
– Postępowy
z pewnością nie jesteś. Nawet chwilami nie bywasz taki – odparł
Bastek bez cienie strachu. Wypił do dna, odstawił szklankę i
podszedł do swojej żony, by wziąć ją w ramiona.
– Rozda
pan rzeczy osobiście, panie Rodrigez? – zapytał jeden z kelnerów.
– Tak,
oczywiście.
Hektor
zabrał się do pracy, a gdy wrócił do pokoju Cyntia już spała.
Nie chciał jej niepokoić swoją obecnością. Przywołał do siebie
jedną z pokojówek i zażądał, by przygotowała dla niego jeden z
wolnych pokojów.
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że Cyntia zdecyduje się na ten plan. Może i był ryzykowny, ale bynajmniej się powiódł, choć na początku w to wątpiłam.
Szkoda, że Marta przyłapała Cyntię, ale mogła chociaż jej wysłuchać, a ona tylko wzięła ją za fraki i zaprowadziła do Hektora. Ten też mógł najpierw wysłuchać żonę, a nie od razu ją lać. Nie rozumiem, jak Marta może być tak okrutna. No Cyntia ją zraniła, bo się broniła.
No to Javier trafili za kratki. Jest niewinny i nie należało mu się. Wiem, że ich szantażował, ale jest przecież niewinny. Jak wyjdzie z więzienia to może się zemścić.
Ciekawi mnie, czy Cyntia tak szybko wybaczy Hektorowi. Wciąż uważam, że ten najpierw powinien był ją wysłuchać, a on nie dawał jej dojść do słowa :/
No nic. Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! :***
Maggie
Widać że Cyntia też jest zdolna do rękoczynów. Teraz uderzyła matkę bo weszła za nią do pokoju z liczniakmi, a ciekawe kogo następnym razem uderzy i dlaczego.
OdpowiedzUsuńCiekawe dlaczego Marta myśli, że ona chce uciec z kochankiem jak Cyntia ciągle zapewnia, że od Hektora nie odejdzie.
No i pewnie teraz według planu Javier pójdzie za kratki za kradzież. Hektor nie będzie musiał widzieć brata z którym się pokłócił kilka lat temu a Cyntia nie będzie się bała, że Javier powie coś o Williamie.
Czekam na kolejny rozdział.
Jedno upomnienie żony, i Bastian milczy :D
OdpowiedzUsuńNiezłe kombinacje, jak "wyeliminować" Javiera. No cóż, pomysł Julii, żeby zagrzebać go żywcem, spodobał mi się.
Nie dziwię się, że Bastian zezłościł się na Julię, gdyby ta wysłała go do więzienia, "bo to mniejsze zło".
Interesującą postacią jest także Gracjan.
Zapraszam do mnie: miecwlasnezycie.blogspot.com
Ciekawe, co takiego dowie się w tej całej Hiszpanii Laura.
OdpowiedzUsuńJulia wykazała się bezwzględnością, skoro byłaby chętna wysłać Bastiana do więzienia. Cyntia tego nie potrafi zrobić i w sumie dobrze. Trzeba się skupić na pozbyciu Javiera, ale tak, żeby nie obciążyć zbytnio Hektora. Trudne zadanie.
No, ale plan się powiódł. Szkoda tylko, że Marta przyłapała córkę i całość obróciła się na niekorzyść Cyntii. Ubolewam nad tym, że Hektor nie chciał posłuchać wytłumaczeń żony. Przecież chciała pomóc, naprawić własne winy, a wyszło na to, że chciała działać na szkodę męża. Niefajnie.
Cieszę się, że Laura postanowiła działać na własną rękę i wyjechać do Hiszpanii, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o przeszłości jej rodziny :) Ona również szybko dojrzała, podobnie jak i jej szwagierka.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem skruchy Rogrigeza. Zapewne będzie przepraszał Cyntię szczerze, ale nigdy nie uzna jej jako wspólnika równemu sobie, myślę, że to nie w jego charakterze.
Zdziwiłam się, że plan zadziałał oprócz małego incydentu w postaci Marty Montenegro. Spodziewałam się, że Aurelia ukradnie rzeczy i jednak nie pójdzie wszystko tak gładko. No może nie gładko, ale bez większych problemów, tylko Cyntia ucierpiała. Jestem trochę oburzona zachowaniem Marty. Po pierwsze córka jej uderzyła, a odepchnęła z tego co zrozumiałam. Cały czas czekałam na moment, że wyjaśni to Cyntia Hektorowi. Po drugie, nie dała sobie dojść do słowa (choć Cyntia mogła wywrzeszczeć jej, że robi to żeby złapano Javiera i byłoby po sprawie). Po trzecie, jak matka widząc, że mąż chce sprać jej córkę może tak po prostu wyjść... Coś z nią jest nie tak. Podejrzewam nawet, że Cyntia to nie jej córka, bo wątpię , że zostawiłaby Julię w takiej sytuacji.
Generalnie Twoje opowiadanie jest zawiłe, ale idzie się we wszystkim połapać, jak się nic nie pomija i czyta od deski do deski. Jest bardzo wciągające, dlatego jak się wyrobię to jeszcze dziś albo jutro przeczytam kolejny rozdział :)
Pozdrawiam
amandiolabadeo.blogspot.com
Miało być, że córka jej NIE uderzyła, oczywiście :)
UsuńMyślałam, ze Cyntia zrezygnuje z planu. Szkoda mi tylko, ze Badtek z moj zrobił tą osobę która uratowała Hektora od Javiera, zwłaszcza po tym jak ja zlał. Ona zrobiła to dla siebie nie da niego. Sobie chciała kryć, a ten teraz bedzie miał wyrzuty sumienia czy coś, ale moze chociaż pomyśli cos następnym razem Cyntia. MoE wtlukł jej troche rozumu do głowy. Ciekawe czy William uciekł jak sie umówił z Cyntia czy został.
OdpowiedzUsuń