
Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 30: Plan doskonały
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Rodrigez
wszedł do pokoju, który miał zajmować. Zamknął za sobą drzwi,
oparł się o nie i osunął. Czuł się tak wykończony poprzednimi
wydarzeniami, że nie miał nawet siły lać łez, poza tym wiedział,
że one nic nie pomogą.
Wstał
z podłogi gdy usłyszał pukanie i zapytał:
– Kto?
– Susana,
przyniosłam twoją…
– Już
mówiłem, żebyś mówiła mi na pan! – warknął zaraz po
otworzeniu drzwi na oścież. Spojrzał na pokojówkę zagniewanym
wzrokiem.
Dziewczynę
jednak nie zraziły ani ton, ani nieprzychylne spojrzenie.
– Może
wina, panie Rodrigez? – zapytała, pokazując butelkę ukrytą pod
niesioną przez nią marynarką szefa i nie czekając na zaproszenie,
wtargnęła do środka.
Hektor
zamknął drzwi i patrzył w zdumieniu jak kobieta rozsiada się na
stole i napełnia kieliszki.
– Nie
wiem co się uroiło w twojej głowie, Susana, ale…
– Ciii,
to nie pierwszy raz kiedy żona…
– Nie
mów złego słowa na moją żonę – rzekł ostro. Podszedł,
chwycił dziewczynę za ubranie i szarpnął.
– Dla
mej siostry byłeś milszy – przypomniała.
Jej
słowa sprawiły, że do głowy Hektora napłynęła fala miłych,
ale równie bolesnych wspomnień. Szarpnął mocniej, szew się
rozdarł i puściła tama męskiej przyzwoitości.
Położył
dłoń na, okrytej cienkim materiałem, piersi dziewczyny.
– Jesteście
takie podobne – wyszeptał.
Susana
podała mu kieliszek do drugiej dłoni.
– Byłyśmy
bliźniaczkami – przypomniała.
– Wiem
– powiedział nienaturalnie szybko i niezwykle cicho. Opróżnił
kieliszek do dna i przymknął powieki. Kiedy je otworzył w jego
oczach było coś dziwnego, jakby był zupełnie innym człowiekiem.
Susana
dopadła swoimi zwinnymi rączkami do guzików kamizelki, następnie
do koszuli. Wyszarpnęła muchę i położyła dłonie na owłosionej
klatce piersiowej szefa.
– Jesteś
taki męski – wypowiedziała z zachwytem.
– Jestem
– zapewnił, chwytając ją brutalnie za włosy, szarpnięciem
ściągając ze stołu.
Zapiekła
ją skóra głowy, poczuła niemiłosierny ból, a jej piersi zostały
przygniecione za sprawą mocnego przyciśnięcia do stołu. Dłoń
Rodrigeza błądziła po jej plecach, by w końcu unieść spódnice
jej uniformu. Ciepło jego dłoni błądziło po jej udzie i
rozgrzewało, nasiliło się w momencie bolesnego klepnięcia. Jego
wargi były tak blisko jej ucha, że oddech stawał się namacalnym
podmuchem wiatru.
– Ała!
– krzyknęła, gdy ponownie szarpnął za jej włosy z taką siłą,
że zmusił ją do zadarcia głowy.
– Boli?
– zapytał ze skrytym uśmieszkiem na ustach. – A to boli!? –
wrzasnął i wymierzył kolejny cios w jej rozgrzane wcześniejszym
uderzeniem udo. Tylko, że tamto uderzenie można było uznać za
pieszczotę, to było agresywne, brutalne i tak bolesne, że aż
rozdzierające. – Wyjdziesz stąd i zamkniesz za sobą drzwi, bez
trzaskania, a więcej nie pokażesz mi się na oczy w takim wydaniu –
wyjaśnił ostro i stanowczo, pomimo, że słowa były kierowane
szeptem do jej ucha. – No już! – popędził i ponownie szarpnął,
dosłownie rzucił nią przez pół pokoju.
Ledwie
utrzymała równowagę.
Susana
wyszła przestraszona, a Rodrigez usiadł na stole, na miejscu
ciepłym jeszcze od jej ciała. Chwycił za drugi kieliszek i
opróżnił go do dna.
– Przynajmniej
dobre wino przyniosła – powiedział już sam do siebie, bo nikogo
innego nie było w pokoju.
Chwycił
za szyjkę butelki i nie bawił się w przelewanie czerwonej jak krew
cieczy do kryształowego szkła. Pił z gwinta, co w tym przypadku
było wyrazem bezsilności.
Minęła
noc, a po niej nastąpił kolejny z trudnych dni dla rodziny
Rodrigez. Cyntia zeszła z dumnie uniesioną głową do jadalni.
Miała w planach zjeść obiad, bo na śniadanie nie zdążyła.
Zajęła miejsce przy stole i poprosiła o swoje ulubione danie.
Kelnerzy ją lubili, często z nią rozmawiali, dlatego niemal każdy
wiedział, że ulubionym daniem szefowej jest rozbef w sosie
łagodnym. Cyntia rozpoczęła dzielenie mięsa na kawałki przy
pomocy sztućców, gdy niespodziewanie naprzeciw niej zasiadła
matka.
– Widziałam
jak wczoraj Javiera zabierała policja. No kto by pomyślał, że to
będzie twoja zasługa?
– Smacznego,
matko – odpowiedziała tak obojętnie jak tylko potrafiła, po czym
ponownie zajęła się swoim obiadem.
– Nie
przyszłam jeść, przyszłam porozmawiać – rzekła znacząco
Marta Montenegro.
– W
takim razie znajdź innego rozmówce, bo ja przyszłam zjeść, a nie
plotkować z osobą, do której pałam jedynie wstrętem i
obrzydzeniem. Nie psuj mi tak przyjemnie rozpoczętego obiadu.
Antonio! Wina! – zawołała do kelnera.
– Twój
mąż…
– Nie
obchodzi mnie twe zdanie na temat mego męża.
– Chodziło
mi o jego…
– Jego
zdanie tym bardziej mnie nie obchodzi – przerwała i rozpoczęła
spożywanie posiłku. – Idealnie przyprawione – powiedziała,
wyczuwając za sobą czyjąś obecność.
– Gdzie
jest Marsel? – zapytał ostro Hektor.
– W
swoim pokoju.
– Zostawiłaś
go…
– Tak,
samego, na pastwę losu, z drzwiami rozstawionymi na oścież. –
Cyntia rzuciła swemu mężowi takie spojrzenie, że aż Marta była
pod wrażeniem jej hardości.
– Zrozumiałem
ironię. – Usiadł przy węższej krawędzi stołu, tak, że po
swojej lewej stronie miał żonę, a po prawej teściową. Stuknął
swoim kieliszkiem o kieliszek Cyntii. – Zdrowie twej matki –
powiedział, gdy jego żona przyłożyła brzeg kieliszka do ust.
Pośpiesznie
go odstawiła nie czyniąc ani łyka.
– Wybacz,
ale nie wypiję w tej intencji.
– Tym
lepiej, pokarm mojego syna będzie zdrowszy – zażartował. – Za
to twoja mama będzie zdrowsza, jeśli zacznie korzystać z uroków
dobrej pogody. Zalecam spacer. – Uśmiechnął się złośliwie do
teściowej.
– Nie
jesteś lekarzem, nie znasz się na zdrowiu.
– Za
to znam na chorobach i zapewniam, że jeśli pani nie zniknie mi z
oczu, to wyląduje pani w łóżku na długie tygodnie, a w
najlepszym wypadku nigdy nie powróci pani do świata w pełni żywych
i zdrowych.
– To
ma być najlepszy wypadek?
– Najlepszy
dla wszystkich, z wyjątkiem pani osoby.
– Możesz
nie grozić mej matce!? – warknęła na męża Cyntia.
– A
mogę pomówić z żoną na osobności?
– Tylko
jeśli twa żona tego zachce, a nie chce – odpowiedziała Cyntia,
wytarła usta, wstała i rzuciła serwetką na stół.
– Mogę
poznać odpowiedź na pytanie dlaczego? – zapytał Hektor ciągle
siedząc. Napił się wina z kieliszka.
– Z
trzech powodów. – Stanęła przed nim. – Po pierwsze, jesteś
pijany. – Wyrwała kieliszek z jego dłoni i rzuciła nim z taką
siłą, że przeleciał przez pół restauracji, plamiąc przy tym
podłogę i tłukąc się w drobny mak. – Dwa kolejne powody są
następujące: mam dość tego, że traktujesz mnie jak swoją
własność, mającą rodzić twe dzieci i wychowywać je nie
spuszczając z oczu ani na chwilę. Nie chcę więcej bachorów. Chcę
w końcu żyć. – Wymierzyła mu publicznie policzek, po czym
wykorzystała moment jego osłupienia, odwróciła się na pięcie i
poszła do pokoju.
Już
po przekroczeniu progu wiedziała, że zachowanie się w taki sposób
w publicznej restauracji było złym pomysłem, a na domiar złego
Marsel wydzierał się wniebogłosy.
– Czego
on znowu ryczy? – zapytała pokojówkę, która woziła małego
panicza w wózku przez próg, tak jak lubił najbardziej.
– Chyba
jest głodny, pani…
– Dobrze,
wyjdź! – warknęła Cyntia. – Nakarmię go – dodała, widząc
pytające spojrzenie Honoraty.
Rzuciła
torebeczkę na fotel, rozpięła guziki swojej sukienki, zsunęła ją
z ramion i rozsznurowała najwygodniejszy z gorsetów, wciągany i
mający wiązanie z przodu przy samych piersiach. Wzięła Marsela na
ręce i położyła się z nim na łóżku, przykładając niemowlęce
usteczka do swojego sutka.
– Tylko
nie ściskaj – pouczyła.
Marselek,
jakby na złość, zacisnął swoje bezzębne dziąsełka tak mocno
jak tylko umiał.
– Ałć
– syknęła Cyntia.
– Nadal
boli? – zapytał Hektor, stając pomiędzy lekko rozsuniętymi
drzwiami, oddzielającymi sypialnie od salonu. Przecisnął się
między wózkiem i zasiadł w fotelu tuż przy łóżku.
Cyntia
postanowiła go zignorować. Marsel natomiast kręcił główką,
zirytowany, bo nie mógł odpowiednio złapać sutka, a był już tak
strasznie głodny. Hektor nie mogąc patrzeć na męczarnie syna, na
którą Cyntia nie reagowała, bo oburzona patrzyła w zupełnie inną
stronę, postanowił mu dopomóc. Chwycił delikatnie za pierś żony,
uniósł ją w swoich trzech palcach i lekko nacisnął, gdy tylko
Marsel odpowiednio złapał. Potem uniósł wzrok do góry i spojrzał
na zaskoczoną twarz osiemnastolatki.
– Co
ty robisz? – zapytała.
– Było
mu niewygodnie – wyjaśnił.
– Teraz
już jest mu wygodnie?
– Wydaję
mi się, że tak – odpowiedział po odpowiednim ocenieniu sytuacji.
– Jeśli
tak, to czy mógłbyś już zabrać rękę?
– Może
i bym mógł, ale… – szeptał i nagle urwał myśl. – Właściwie
to bym mógł. – Zabrał dłoń i położył ją na swoim kolanie.
Zacisnął pięść na materiale swoich spodni. – Nie boisz się
mnie – wywnioskował.
– A
powinnam?
– Nie,
nie masz powodu się obawiać.
– Też
tak sądzę. – Uśmiechnęła się z wyższością. – Mężczyzna,
który posuwa się do przemocy wobec kobiety, tak naprawdę jest
niegroźny, dlatego bije słabszą osobę, bo…
– Cyntio,
dobrze wiesz, że to nie tak.
– A
jak!? – wrzasnęła. Wystraszyła swoim krzykiem syna, który
momentalnie zaczął płakać. – Zabierz tego bachora! –
Pośpiesznie oddała dziecko na ręce męża, który z zaskoczenia o
mało co, a by je upuścił. Zaciągnęła rękawy sukni na ramiona,
nie wiążąc wcześniej gorsetu i opuściła pokój.
– I
co Marsel? – zapytał chłopca. – Tak, wiem, pobawić cię. –
Wstał i przytulił malca do siebie, zaczął z nim przechadzać się
po pokoju.
Cyntia
w tym czasie natknęła się na policjanta, który przyszedł
przesłuchać służbę. Sambor uważał, że Javier nie mógł
działać sam. Chciał też zobaczyć pokój mężczyzny. Cyntia
nakazała Aurelii go tam wpuścić, a sama udała się do pokoju
Williama.
– Co
ty tu jeszcze robisz?
– Korzystam
z dnia wolnego – odpowiedział, nadal leżąc na łóżku. Nawet na
nią nie spojrzał.
– Przecież
obiecałeś, że…
– A
ty obiecałaś, że na mnie zaczekasz, zawsze. Także kłamałaś –
wypomniał jej. Wstał i podszedł do komody, wyjął papierośnice i
zaczął mocować się z zapałkami, które były namoknięte.
– William...
dlaczego zawsze musisz utrudniać!? – wrzasnęła, podleciała do
niego i dosłownie rzuciła się na niego z łapami.
Chwycił
ją za nadgarstki z taką siłą, że nie była w stanie ich
wyszarpnąć.
– Jeśli
Rodrigez pozwala się okładać kobiecie, to jego sprawa, ale ja
sobie nie pozwolę – wycedził przez zęby, a jego oczy były tak
mocno otworzone, iż gałki oczne zdawały się za niedługą chwilę
z nich wyskoczyć.
– Puszszczczaj
– warczała.
– Uspokój
się – warknął i potrząsnął dłońmi, tym samym nią
poszarpując. – Uspokój, powiedziałem – dodał i pchnął ją
na łóżko. Stracił przy tym równowagę i sam nad nią zawisnął.
– Puść
mnie. – Miała łzy w oczach. – Puść, bo to boli.
– Dobrze,
puszczę, ale nie uderzysz mnie – starał się dobić z nią targu.
Jego wargi były o wiele za blisko jej, wykrzywionych w grymasie
bólu, ust. – Jesteś tylko kobietą, odważną, ale kobietą.
Przypominam, że jestem mężczyzną, a więc jestem od ciebie
silniejszy. Jeśli ponownie mnie uderzysz, oddam ci – zapewniał,
patrząc jej pewnie w oczy. – Nie uderzysz?
– Nie.
– Mogę
ci zaufać?
– Tak.
William
wypuścił nadgarstki kobiety ze swoich objęć i zszedł z łóżka.
Podniósł z podłogi papierosa, który wcześniej wypadł mu z ust i
zapałki, którymi usiłował go odpalić.
– Nienawidzę
cię! – wrzasnęła i wymierzyła chłopakowi policzek.
Oldman
nie zastanawiał się dwukrotnie, miał dość, a granica jego
cierpliwości została przekroczona. Chwycił Cyntię za ramię,
wystawił na balkon i zamknął drzwi. Wyszedł z pokoju.
– William!
William! – nawoływała za nim, a potem zdała sobie sprawę z tego
jak to żałośnie brzmi i wygląda. Wyjrzała przez balkon, ale
nikogo nie było na dole. – Jak na złość, przecież w ogrodzie
zawsze są ludzie – stwierdziła. Usłyszała odgłos kropel
deszczu odbijających się o budynek. Zaczęła jeszcze intensywniej
walić w szybę drzwi balkonowych, ale zważała na to, by jej nie
zbić.
Drzwi
balkonowe w końcu się otworzyły, a Cyntia wstała z brudnej
podłogi, na której siedziała w kąciku, usiłując ukryć się
przed deszczem.
– Spokorniałaś?
– zapytał Willi z chłopięcym, łobuzerskim uśmiechem.
– Jesteś
chory psychicznie! Powinieneś się leczyć! – zaczęła na niego
wrzeszczeć. – Mogłam się pochorować! – dodała. – Powiem
Hektorowi, wywal cię na zbity pysk! – Łzy ciekły jej z oczu
niczym z wodospadu, a William jak gdyby nigdy nic zamykał drzwi i
okna, wciąż się przy tym tak samo uśmiechając.
– Idź,
poskarż się Rodrigezowi. No na co czekasz? – zapytał, a Cyntia
stała jak słup soli, nie wierząc w to co właśnie miała przed
oczami. Nie rozumiała jak do tego doszło, że William taki się dla
niej stal. – No wypierdalaj, powiedziałem! – wrzasnął i
pokazał dłonią wyjście.
Wystraszona,
odwróciła się i pośpiesznie wybiegła na korytarz. Pobiegła do
swojego pokoju, wkroczyła do łazienki i zdjęła mokre ubranie.
Wykręciła ociekające wodą włosy, wcześniej wypinając z nich
wsuwki. Ubierając halkę i podomkę, zrozumiała jak niewiele
trzeba, by kogoś znienawidzić.
Hektor
wrócił z Marselem ze spaceru, także był cały przemoczony, ale
malec był słuchy, bo tata osłonił wózek własną marynarką.
Tłumaczył Cyntiii, że bili w lesie, gdy przekładał małego,
śpiącego chłopca do kołyski.
W
końcu stanął przed nią cały przemoczony. Spojrzał na jej gołe
stopy, potem zerknął w pełną bolesnych wspomnień twarz i rzekł:
– Ja
wiem, że powinienem cię przeprosić, że miałaś swą słuszność,
całkiem spójny plan, ale pomyślałaś co by było, gdyby to ktoś
inny, a nie twoja matka…
– Ale
nakryła mnie moja matka, więc nie ma co gdybać – przerwała
agresywnie, ale chwilę po tym spuściła z tonu. – Nie mów o tym
co było i co mogło się stać, bo ważniejsze dla mnie jest co
teraz będzie.
– Wiem,
że się boisz i doskonale to rozumiem, ale moje przepraszam i
obietnica, że nigdy więcej… to już niczego nie zmieni. Czasu nie
da się cofnąć. – Zbliżył się i położył dłoń na jej ręce,
podczas gdy ona obie miała splecione na piersi. Dostrzegł łzy
stojące w jej oczach. – Płaczesz?
– Tą
samą ręką mnie skrzywdziłeś, nienawidzę jej czuć na sobie –
wyznała.
Rodrigez
zabrał dłoń i zaczął walczyć z własnymi łzami.
– Cyntio,
ja wiem… ja wiem…
– Nie,
nie wiesz.
– Wiem,
że obiecałem, że nie będę cię bił, że nie mógłbym i... Masz
pełne prawo być dla mnie taka, bo masz prawo się gniewać. Zadałem
ci ból i…
– Nie
o to się gniewam – wyznała.
– Nie?
– Hektor uniósł głowę zaskoczony.
– Nie.
Tu nie chodzi o to, że mnie uderzyłeś.
– A
o co?
– Chodzi
o upokorzenie, Hektorze. Nie jestem kobietą, która da się poniżać,
a ty nawet nie dałeś mi dojść do słowa.
– Co
by to zmieniło? Gdybym zapytał ciebie o zdanie, to przecież ty
zawsze byś uważała, że nie zasługujesz. – Nie było już śladu
po jego poprzedniej, uległej postawie. Na powrót stał się
mężczyzną pewnym swego zdania i rządnym władzy, niechcącym
oglądać buntu.
– Być
może masz racje, gdybym ja decydowała, zapewne, by tak było, ale
nie ja byłabym osobą rozstrzygającą tamtą sprawę. Ty byś sam
zdecydował. Gdybym wyznała ci wszystko, a ty nadal uważałbyś, że
to najlepsze z rozwiązań, że musisz... – Wiedziała, że słowo
ukarać nie przejdzie jej przez gardło. Przełknęła głośno
ślinę i zadarła głowę do góry, by powstrzymać łzy. Kiedy
ponownie spojrzała na męża, kilka słonych kropel stoczyło się
po jej policzkach. – Dobrze, poddałabym się temu. Wtedy też
byłoby to upokorzeniem, ale lepiej bym je zniosła. – Chciała go
wyminąć i odejść, ale ją zatrzymał, wystawiając swoją rękę
i zagradzając jej przejście.
– Zaczekaj.
– Na
co? – zapytała ze smutkiem i obojętnością wymalowaną na
twarzy, ale Hektor już nic nie odpowiedział. Zamiast tego sam
skierował się do wyjścia. – Hektor! – zatrzymała go
krzykiem.
– Słucham?
– Dłoń miał już na klamce.
– Nie
uciekaj – wypowiedziała niepewnie, widząc jego zrezygnowanie. –
Oboje nie cofniemy czasu, nie mamy takiej mocy. – Chwyciła męża
za mokrą i wygniecioną koszulę. – Nie uciekaj – powtórzyła i
stanęła na palcach, by dać radę zbliżyć swoje wargi do jego
ust.
– Skąd
ta zmiana? – zapytał, nie poruszywszy się ani odrobinkę w przód,
ni w tył.
– Być
może kiedyś to ty będziesz mi musiał coś wybaczyć, bo ja także
nie mam mocy, by móc zawrócić czas – odpowiedziała i zaczęła
rozpinać guziki jego koszuli. – Zdejmij to, bo się przeziębisz.
Koszula
nie miała zapiętych spinek przy mankietach, więc szybko zsunęła
się z jego ramion i rąk, opadła na podłogę w korytarzu. Po
chwili dołączył do niej krawat i sztywny kołnierzyk. Cyntia idąc
do tyłu, pchana przednim krokiem Rodrigeza, mocowała się z paskiem
przy jego spodniach.
– Nienawidzę
go – warknęła, patrząc mężowi w oczy.
– Tak?
Doprawdy? – Uśmiechnął się, bo nie miał pojęcia, iż żonie
chodzi o fakt, że to tym samym paskiem ją straszył. Sądził po
prostu, że jej nienawiść do tego przedmiotu jest spowodowana
ciężko chodzącą klamrą, utrudniającą rozpinanie. – Jak
chcesz, to sprawię, że go polubisz – wyznał, patrząc jej
głęboko w oczy.
Jego
stanowcza postawa, twardość jego męskości, która odznaczała się
pod ciemnymi, garniturowymi spodniami, wzrok pełen pewności siebie…
to wszystko sprawiło, że w Cyntii wzbudziło się nagłe pożądanie
i podniecenie.
– Ciekawa
jestem jak tego dokonasz.
– Zobaczysz,
ale muszę wiedzieć czy mi ufasz?
– Ty
mi nie…
– A
ty mi? Ufasz mi, Cyntio? Zaryzykujesz? – zapytał i wyszarpnął
pasek ze szlufek, czyniąc to jednym, szybkim pociągnięciem.
Uśmiechnęła
się do męża z taką pewnością siebie, że był już całkowicie
pewien, że ta kobieta mu nie odmówi.
W
tamtej chwili nie było we mnie ni krzty zaufania do mego męża.
Właściwie to ciężko powiedzieć bym kiedykolwiek jemu ufała.
Zawsze budził we mnie niepokój, nawet gdy nie chciał... nawet gdy
nie było powodów.
W
tamtej chwili to ciekawość i chęć doznawania zwyciężyły nad
rozsądkiem i przyzwoitością. Jeśli ta kartka przetrwa, to pewnie
wielu czytających ją po latach, nie zrozumie. Jednak w czasach, w
których przyszło mi żyć, wyjść za mąż i urodzić syna, żona
była żoną, a dziwka dziwką i te dwie role nie nachodziły na
siebie... nie miały takiego prawa. Mężczyźni sypiali więc ze
swoimi kobietami tak by poszanować ich godność, a potem „chodzili
na boki” i spełniali swe fantazje.
W
czasach, w których przyszło mi żyć, posiadanie kochanek przez
mężów i kochanków przez żony, nie było niczym obcym. Z tą
różnicą, że zdrady mężczyzn, choć prawnie były uznawane za
cudzołóstwa, to powszechnie były akceptowane, a nierzadko nawet
popierane. Oczywiście popierali je inni mężczyźni. Panowie więc
zdradzali jawnie. Kłamali, że idą wypić lub zagrać w karty, a
powracali w koszulach przesiąkniętych tanimi perfumami, tak innymi
od perfum ich żon. Kobiety natomiast ze swymi zdradami się kryły.
Bały się stracić dach nad głową, utrzymanie i pragnęły uniknąć
rozłąki z dziećmi, bo tylko nieliczni mężowie przymykali oczy na
haniebne czyny... tylko nieliczny wybaczali zdradę.
Niepisane
prawa i obowiązki, które wywodziły się z ludzkich poglądów,
krążyły po naszym społeczeństwie niczym zaraza. Fakt, iż
większość mężów zdradzała, doprowadził mnie samą do
zazdrości, a jej skutki były opłakiwane przeze mnie jeszcze długo
po tamtych wydarzeniach, pomimo że Hektor uzyskał moje wybaczenie.
Wtedy głęboko w dal odrzucałam od siebie świadomość, że tak
naprawdę, to ja winna byłam błagać jego o to, by mnie przebaczył.
Tamtego
dnia Hektor był cały mokry. Lało, gdy wrócił z Marselem ze
spaceru. Nie wiem jakim cudem udało mu się ochronić małego od
deszczu, ale nie miałam zbyt wiele czasu, by się nad tym
zastanawiać. Czułam jego tak bardzo lodowate, że niemal skostniałe
palce na ramieniu, potem na żebrach, aż w końcu na biodrze.
Spojrzałam mu w oczy i zauważyłam jak kilka kropel ścieka po jego
twarzy i brodzie. Miały dziwną, jakby lekko przybrudnawą barwę,
ale wtedy nie zwróciłam na to uwagi. Nie zasiało to w mojej głowie
żadnych wątpliwości, ani nie było najmniejszych przypuszczeń.
Upadliśmy
na miękki materac łóżka lecz nie leżeliśmy długo. Hektor
szybko się podniósł do klęczek, a gdy ja postanowiłam usiąść,
by móc sięgnąć do jego ust swoimi, to jedynym co uczynił było
pozbawienie mnie podomki i ponowne rzucenie mojego drobnego ciała na
łóżko, zaakcentowane ostrym „leżeć”. Czy wtedy się bałam?
Nie wiem, nie potrafię sobie tego przypomnieć. Z pewnością
odczuwałam niepokój zmieszany z podnieceniem. Strachem mogła
przeszywać mnie na wskroś jego władczość, ale myślę, że
gdybym miała wybór, to choćby jedynie dla takich jak tamta chwil,
nie umiałabym z tej władczości zrezygnować.
Hektor
przeciągnął pasek między barierką łóżka, tę znajdującą się
bliżej środka. Następnie wsunął jego kraniec w klamrę i
zaciągnął do granic możliwości. Czynił to z taką wprawą, iż
miałam pewność, że nie robił tego po raz pierwszy.
– Co
teraz? – zapytałam kiedy chwytał za moje nadgarstki i przyszpilał
je do miękkich poduszek.
Jego
klatka piersiowa ocierała się o moje piersi, powodując lekki
grymas bólu na mojej twarzy. To trwało chwilę, gdyż szybko
załagodził ten objaw, zbałamucił mnie pocałunkami i ani się
obejrzałam, a już miałam ręce unieruchomione wysoko nad głową,
a każdy ich ruch wbijał miękką skórę paska i powodował otarcia
na ciele. Mogłam kazać mu przestać, byłam pewna, że by tego
usłuchał, ale prawda była taka, że ciekawość zwykle górowała,
nie tylko nad rozsądkiem, ale także nad niepokojem,
niezidentyfikowanym lękiem, a nawet nad przyzwoitością.
Tamtego
dnia jesień chyliła się ku schyłkowi i zwiastowała rychłe
nadejście zimy. Ostatnie jabłka leciały z drzew, a pierwsze płatki
śniegu topniały nim sięgnęły powierzchni ziemi. Tamtego dnia
pojęłam, że moje życie nie dzieliło się na cztery pory roku, bo
choć bywały w nim wiosny i lata, to w rzeczywistości ciągle to
były tylko zimy i jesienie. Kolorowe, ale wietrzne, deszczowe. Białe
i niewinne, ale równocześnie mroźne.
Jabłka
i śniegi... Zimy i jesienie...
Cyntia
czuła jak halka, którą miała na sobie przesiąka potem i klei się
do ciała, w szczególności do pleców. Jej mokre włosy zlepiały
się w strączki, które z pewnością były trudne do rozczesania.
Jej piersi prześwitywały przez wilgotny materiał, a sutki
sterczały i odznaczały się na tyle, iż chwycenie ich w dwa palce
nie było niczym niemożliwym do osiągnięcia.
Hektor
ciężko dysząc, opadł obok żony i usiłował nabrać powietrza
oraz uspokoić oddech. Kiedy udało mu się to na tyle, by
wypowiedzieć kilka słów, pierwszymi było:
– Uwolnię
cię.
Nie
miał na myśli wolności w postaci unieważnienia małżeństwa. On
po prostu chwycił za skalpel, którym posługiwał się podczas
otwierania kopert i nakierował go między nadgarstki żony.
Zdecydowanym ruchem przeciął pasek, który je krępował, a Cyntia
od razu zapragnęła obejrzeć swoje ręce. Poczuła ból bliski
odrętwieniu kończyn. Już miała się na niego poskarżyć mężowi,
gdy poczuła jak wszystko powoli wraca do normy, a przy uchu
usłyszała dobrze znany jej szept, głoszący:
– Za
moment ból i niewygodna miną.
– Już
minęło – oznajmiła i spojrzała na otarcia, które skrępowanie
pozostawiło na jej nadgarstkach. Jedno miejsce było otarte ze skóry
tak mocno, iż jeszcze chwila ucisku i tamtejszej pozycji, a zapewne
zaczęłoby krwawić. Ponownie zapragnęła się poskarżyć, ale mąż
ją ubiegł, mówiąc:
– Pasek
jednak nie był najlepszym pomysłem. – Położył się na boku,
rękę zgiął w łokciu, a głowę wsparł na dłoni. – Jesteś na
to stanowczo za delikatna. Gdy w przyszłości będę cię krępował,
obiecuję czynić to delikatniejszym materiałem. – Uśmiechnął
się łobuzersko, a ona po raz kolejny poczuła się w obecności
własnego męża zawstydzona.
Właściwie,
to nigdy nie przestał wprawiać jej w zmieszanie, choć sama tak do
końca nie wiedziała czym owe zawstydzenie jest spowodowane.
– Skąd
wiesz, że jeszcze kiedykolwiek tobie na to pozwolę? – zapytała i
uśmiechem starała się zamaskować prawdziwe odczucia, bo w tamtej
chwili najchętniej miała ochotę zapaść się pod ziemie. Uciekała
spojrzeniem na boki i czyniła wszystko byle tylko nie patrzyć
mężowi w oczy.
– Podobało
ci się – odpowiedział z taką pewnością, że nawet gdyby
chciała skłamać i zaprzeczyć, to on zdawało się nigdy by w to
nie uwierzył.
– Skąd
to wiesz? – wypaliła radośnie i na moment zatrzymała swój wzrok
na jego twarzy... na ustach, których kąciki unosiły się
nieznacznie ku górze i w ten sposób czyniły Hektora nie tylko
bardziej radosnym, ale przede wszystkim łagodniejszym. Zazwyczaj na
pierwszy rzut oka wyglądał na surowego mężczyznę, rzadko się
śmiał, a nawet gdy to czynił, to i tak nie ujmowało mu to
stanowczości w postawie i pewności siebie, która Cyntię, jak i
wiele innych kobiet, onieśmielała.
– Widziałem
to – zaczął, przybliżając swoją twarz do jej twarzy. Rozchylił
wargi, ale nie pocałował. – Twoje oczy mi to powiedziały.
– Niemożliwe
– stwierdziła. – Cały czas były zamknięte.
– Nieprawda.
– Zwilżył usta językiem i kontynuował – nie były cały czas
zamknięte, ale było ci tak dobrze, że zaszły mgłą i to dlatego
widziałaś, tylko i wyłącznie, ciemność.
– Pan
sobie naprawdę schlebia, panie Rodrigez. – Rzuciła mu udawane,
gniewne spojrzenie.
– Być
może – przytaknął. Sięgnął dłonią do ramienia żony i już
po chwili, w miejscu gdzie znajdowały się jego palce, znalazły się
usta.
Broda
jak zwykle łaskotała, ale Cyntia zdawała się już do tego
nawyknąć. Jedynie gdy ocierała się o delikatną skórę jej szyi
i podbródka, to ciało przechodził dreszcz z powodu tego
nietypowego łaskotania.
– Nigdy
wcześniej tak głośno nie krzyczałaś – podał jako argument na
to, iż musiało jej się podobać.
Szkarłat
wstąpił na policzki kobiety i powstrzymując ochotę schowania
głowy pod poduszkę, wypaliła:
– To
było trzeba mnie zakneblować.
Hektor
się zaśmiał i przyłożył usta do jej dekoltu. Musnął ledwo
wyczuwalnie.
– Uważaj,
kochanie, bo niektóre marzenia mają to do siebie, że mogą się
spełnić.
Patrzył
jej w oczy, a potem całą jej twarz lustrował wzrokiem. Wiedział,
że ją zawstydza i zdawało się go to bawić. W końcu jednak
ustąpił i wstał z łóżka, by zerknąć do kołyski. Zanim jednak
to uczynił, zaciągnął kalesony na nagie ciało. Dziecko spało,
ssąc spokojnie i miarowo swój własny kciuk. Hektor chciał sięgnąć
po rączkę syna, ale zwrócił uwagę na swoją własną dłoń i
dwa pomarszczone palce. Były dokładnie takie, jakby je długo
trzymał w mokrym i wilgotnym miejscu, na przykład pod wodą.
Zrezygnował więc z dotykania Marsela, dopóki nie umyje rąk.
Podszedł do wysokiej komody, wyciągnął z niej ręcznik i rzucił
nim na uda Cyntii.
– Wytrzyj
się – polecił i właściwie dopiero wtedy do niej dotarło, że
lepi się nie tylko od własnego potu, ale także od spermy męża.
Nie
chciała na razie więcej dzieci, a Rodrigez na to przystał i
obiecywał wycofywać się w odpowiednim momencie, by nie dopuścić
do poczęcia.
– Wezmę
kąpiel – zadecydowała, zaciskając dłoń na białym ręczniku.
Uniosła się do siadu, spuszczając jednocześnie nogi z łóżka.
Świsnęła powietrzem przez zęby, co było niczym innym jak oznaką
bólu, w chwili, gdy cały ciężar swojego ciała przeniosła na
pośladki.
– Boli
nadal? – zapytał i zapatrzył się na żonę, która była już w
połowie drogi do łazienki.
– To
najgłupsze pytanie jakie mogłeś...
– Być
może – przerwał jej ostrym tonem. – Ale chyba można
grzeczniej, prawda?
Spuściła
na krótką chwilę wzrok, a potem wbiła w męża pełne
poprzedniego zawodu spojrzenie.
– Masz
cięższą rękę niż myślisz – warknęła i postanowiła iść
dalej. Chciała w Hektorze na nowo wzniecić poczucie winy i wyrzuty
sumienia. Jak się okazało, na nic jej się to zdało.
– Dostałaś
nauczkę na przyszłość – tymi słowami zatrzymał żonę w
półkroku.
– Wczoraj
przepraszałeś i się kajałeś, a dzisiaj...
– Być
może przepraszałem, ale z pewnością się nie kajałem. – Zaczął
iść w jej kierunku i nawet nerwowo poruszył dłonią z palcem
wskazującym wymierzonym w jej osobę.
Zatrzymała
się, wiedziała, że Hektor nic jej nie zrobi, poza tym była
gotowa, by w razie potrzeby stawić mu czoła.
– Stało
się co się stało. Mnie nie jest z tym dobrze, tobie z pewnością
też nie jest z tym łatwo, ale oboje musimy z tym żyć – zaczął
i zatrzymał się w odległości dwóch kroków od niej. –
Wystarczy, że nie będziesz się więcej razy wtrącała, a sytuacja
się nie powtórzy.
– To
brzmi jak groźba – zauważyła.
– Bardziej
ostrzeżenie – sprostował szybko. – Nie chcę byś więcej
czyniła coś co może ci zaszkodzić – dodał już spokojniej i
zmniejszył dystans jaki dzielił go od żony.
– Dobrze
wiesz dlaczego to zrobiłam. – Na moment przerwała i spojrzała na
swoje ramię, które Hektor zamykał w delikatnym uścisku. – Nie
chciałam, by Javier dłużej nas szantażował, by tobie groził.
– Wiem
co zrobiłaś...
– Chciałam
naprawić swój błąd.
– Błąd,
którego byś nie popełniła, gdybyś się od początku mnie
słuchała – rzucił ostrzej i zapobiegawczo zabrał rękę, by w
przypływie emocji nie ścisnąć drobnego ramienia żony za mocno i
nie narobić na nim siniaków.
– Nie
będę stawała na baczność za każdym razem jak rykniesz!
– A
szkoda, bo czasami powinnaś! – krzyknął, tym samym nie
pozostając jej dłużnym. – Nie zrozum mnie źle Cyntio, ale...
– Przed
chwilą rozmawiałeś inaczej! – Wskazała na łóżko dłonią,
jakby chciała tym dać mężowi do zrozumienia o jaki moment jej
chodzi.
– Przed
chwilą było przed chwilą, a teraz jest teraz! – wrzasnął na
tyle donośnie, że jedno co mogła w obecnej sytuacji zrobić, to
walczyć ze łzami napływającymi do oczu, byleby się nie
rozpłakać. – Jak już mówiłem, nie zrozum mnie źle, żałuję
tego co się stało, ale, jakby nie patrzeć, sama jesteś sobie
winna.
– Oczywiście
– syknęła i ostentacyjnie splotła ręce na piersi, po czym
spojrzała w bok, dając tym samym do zrozumienia Hektorowi, że nie
ma ochoty słuchać jego wywodu.
– Mogłaś
się nie wtrącać – powiedział spokojnie, jakby wcale nie
zauważył jak bardzo jej postawa uległa zmianie. – Rozumiem to,
że chciałaś ratować sytuacje i naprawdę doceniam ile zrobiłaś...
cały ten skrupulatnie opracowany plan, ale nie oczekuj ode mnie, że
poprę twoje działania.
– Gdzieżbym
śmiała oczekiwać od ciebie tak wiele – powiedziała ironicznie.
– Nie
takim tonem – zwrócił jej uwagę.
– Pewnie,
bo ty chcesz, a ja muszę!
– Nie
unoś się!
– Ty
się jakoś unosisz i...
– Do
kogo w tej chwili mówisz!? – wrzasnął i tym sprawił, że
zadrżała, a jakiś fragment jej podbrzusza zdawał się zawiązać
w supeł i uderzyć w specyficzny, namacalny, ale niepełen bólu
sposób. – Zastanów się dobrze do kogo w tej chwili mówisz –
polecił. – Czasy twojego ojca i rozpuszczonej księżniczki już
minęły. Nie będziesz mi skakała po głowie.
Cyntia
miała dość. Chciała Hektora po prostu wyminąć, ale wsparł się
dłonią o ścianę i tym samym zagrodził jej przejście.
– Nie
skończyłem – warknął ledwie otwierając przy tym usta.
– Ale
ja tak. – Postanowiła obejść męża z drugiej strony, ale
pochwycił ją za ramię.
– Pamiętasz
jak postawiłem cię do kąta? Mam to zrobić znów? Tym razem na
dłużej, byś sobie więcej przemyślała? – zapytał, a gdy
ujrzał łzy płynące po jej twarzy nieco spuścił z tonu. – Nie
chcę się z tobą kłócić, tym bardziej szarpać. Daj mi
powiedzieć do końca, to co mam do powiedzenia i rozejdziemy się do
swoich obowiązków w spokoju, bez sprzeczek i awantur.
– Nie
wiem czy chcę tego słuchać – szepnęła ledwie słyszalnie.
– Nie
masz wyjścia. – Chwilę odczekał aż żona ponownie mu się
postawi, ale nic takiego nie nadeszło. – Ja po prostu nie chcę
byś się narażała, bo nie zniósłbym, gdyby spotkało cię coś
złego. Za mocno cię kocham, dlatego następnym razem jak sytuacja
się powtórzy lub będzie zbliżona do tamtej, to masz mnie zapytać
o zdanie.
– O
zdanie czy pozwolenie? – Zadarła głowę do góry i wystawiła
bojowo podbródek.
– Co
za różnica?
– Dla
mnie znaczna – odważyła się powiedzieć.
Zabrał
rękę i z irytacją wypuścił powietrze przez zęby.
– Czy
do ciebie nie dociera, że nie pozwolę ci na takie wyskoki!? Kobieta
powinna się zajmować domem i dziećmi, a nie knuć, jeszcze za
plecami męża...
– Ale
nie przeciw tobie! – krzyknęła na swoją obronę.
– Możesz
mi nie przerywać? – zapytał ostro.
– Będę
przerywać! – odkrzyknęła.
– Będziesz
przerywać? – powtórzył po niej, tyle tylko, że on uczynił to w
sposób pytający i rzucił jej takie spojrzenie, które zdawało się
dać radę zmrozić nawet słońce w środku lata.
– Przepraszam
– szepnęła niespodziewanie i spuściła głowę. Kiedy ponownie
spojrzała na Hektora mierzył ją dokładnie takim samym wzrokiem co
poprzednio. Bała się. Naprawdę się bała.
– Zajmij
się obowiązkami kobiety. Obowiązkami żony i matki, zamiast szukać
guza.
– Niczego
nie szukam – oburzyła się, a potem wbiła spojrzenie w ziemie.
– Kanonber
i niebezpieczeństwo jakie tam na siebie ściągnęłaś, oddanie
aktu Javierowi, potem kradzież, by pozbyć się problemu. Częściej
można cię zastać w samochodzie, niż w pokoju z własnym synem. Aż
tak bardzo się nudzisz? – zapytał spokojnie i splótł ręce na
piersi. Oparł się o pobliską ścianę ramieniem i skrzyżował
nogi w łydkach. Jedną stopą miał położoną w pełni na chłodnym
parkiecie, a drugą dotykał go jedynie samymi palcami.
– Dobrze
wiesz, że nie tego chciałam od życia – przyznała.
– A
czego chciałaś? – dopytywał, marszcząc czoło.
– Nie
wiem. Podróżować, zwiedzać świat albo studiować. W jakiś
sposób czuć się potrzebna. – Dwie słone krople stoczyły się
po jej policzku.
Hektor
je dostrzegł.
– Jesteś
potrzebna. Mnie i Marselowi.
– To
nie to samo.
– A
więc czego ode mnie oczekujesz? – Nie uniósł się, czym
niesłychanie ją zaskoczył. Spodziewała się raczej jego wybuchu z
powodu tego, że szuka dziury w całym i jest niezadowolona w chwili,
gdy tak naprawdę on rzuca wszystko, co jej potrzebne, pod same jej
stopy.
– Chcę
studiować.
Hektor
z początku się krótko zaśmiał, czym niezwykle ją zdenerwował.
– Najpierw
to popierałeś, sam mnie do tego przekonywałeś, a teraz kpisz!?
– Nie
kpię, Cyntio. – Uniósł dłonie do góry na znak poddania i
nakazanie spokoju. – Po prostu trudno mi sobie to wyobrazić.
Jesteśmy teraz tutaj, a nie w Londynie, Marsel jest jeszcze taki
malutki, ja mam obowiązki...
– W
takim razie mogłabym wyjechać, a ty jakiś czas być tutaj, potem
powierzać obowiązki Bastianowi i do mnie przyjeżdżać.
– Nie
ma mowy – odpowiedział szybko i zdecydowanie. – Nie będziemy
małżeństwem na odległość – wytłumaczył swoją odmowę. –
Ale postaram się coś wymyślić – dodał niespodziewanie, czym
niesłychanie i pozytywnie ją zaskoczył.
Hektor
zbliżył wargi do policzka żony. Scałował kolejną łzę, która
bezwiednie i całkowicie bez jej ingerencji, wydostała się spod
powieki kiedy zamrugała.
– Jeżeli
pragniesz studiować i jesteś pewna, że właśnie to cię
uszczęśliwi, to obiecuję, że postaram się coś wymyślić i
zrobić wszystko, by tobie to umożliwić. – Uśmiechnął się
ciepło. – Ale obiecaj mi, że więcej nie będziesz się wtrącała
i narażała?
– To
warunek?
– Obiecasz?
– odpowiedział pytaniem na pytanie.
Przytaknęła
ruchem głowy, przyłożyła dłoń do policzka męża,
pieszczotliwie potarła kciukiem i lekko poklepała. Poszła się
wykąpać, a Hektor szybko założył spodnie oraz koszulę i zszedł
na moment do swojego gabinetu.
Rodrigez
spodziewał się za biurkiem zastać co najwyżej Bastiana Browna,
chociaż i ten widok zaskoczyłby go zważywszy na fakt, iż była
piąta nad ranem. W pomieszczeniu jednak siedział wysoki i szczupły
mężczyzna. Pocierał swoją kozią bródkę trzema palcami i
przeglądał album ze zdjęciami. Nagle jego wzrok padł na
Rodrigeza. Uśmiechnął się więc od ucha do ucha. Powstał i
zmierzył w kierunku męża swojej bratanicy. Jedną dłoń skierował
za swoje plecy, gdzie za pasem miał ukryty nóż.
– Wuj
Damian. – Hektor uśmiechnął się sztucznie i poczynił krok w
bok, jednocześnie zamykając drzwi. Nie bał się choć wiedział,
że Montenegro coś planuje. – Nie wyjechał wujek? – zapytał.
– Wyjechałem,
byłem w drodze do domu, ale zawróciłem – odpowiedział. – Coś
sobie przypomniałem – wytłumaczył swoje poczynania i nagle
przyszpilił mężczyznę do ściany, kładąc jedną rękę na jego
ramieniu, a drugą, wraz z nożem, nakierowując na gardło.
Trzydziestodwulatek
przełknął nerwowo ślinę i postanowił się nie ruszać. Chciał
wysłuchać tego co Damian ma do powiedzenia. Wiedział, że
mężczyzna nie zabije go szybko, że chce przed tym jeszcze sobie
pogawędzić.
– Wiem
kim jesteś – powiedział z odrazą.
– Ja
także. – Hektor się zaśmiał w sposób tak pusty i złowieszczy,
że wzbudzał jedynie strach. Śmiech jego brzmiał bowiem jak śmiech
szaleńca, ale słowa, jakie potem skierował do wuja, były
niezwykle przemyślane. – Wiem kim jestem i domyślam się jaką
wiedzą dysponujesz, ale tak naprawdę co to zmienia?
– Trzymam
nóż na twoim gardle, a ty się nawet nie boisz? – Damian był nie
tyle zaskoczony, co wręcz czuł się obrażony tym faktem.
– A
czegóż mam się bać? Nie zabijesz mnie, bo gdybyś to zrobił, co
powiedziałbyś Cyntii i całej rodzinie?
– Prawdę!
– wrzasnął. – Że zabiłeś jej ojca! – dodał i stracił na
moment czujność.
To
wystarczyło, by Rodrigez przestał odchylać głowę, bo tym samym
zrobił nieznaczny odstęp między szyją a ostrzem. Hiszpan wcisnął
palce między narzędzie a swoje ciało i naparł na nie, raniąc tym
samym swoją dłoń. Potraktował Damiana Montenegro butem,
odrzucając tym sposobem mężczyznę na blat biurka. Kałamarze z
czarnym i czerwonym tuszem spadły na podłogę, plamiąc przy tym
dywan i obryzgując ściany oraz pobliskie meble. Lampka także
spadła, a jej zielony, podłużny klosz się potłukł.
– Nie
zabiłem Juliana – oznajmił spokojnie Rodrigez i nie zwracając
uwagi na to, że krwawi, wcisnął dłonie do kieszeni.
Damian
nadal miał nóż w dłoni, choć teraz cały ze strachu drżał i na
skutek tego przedmiot wydostał się z jego uścisku, i zadźwięczał
o drewniany blat ciężkiego biurka.
– Byłeś
sekundantem, nabijałeś broń.
– Na
pierwszym pojedynku – oddalał od siebie zarzuty.
– Pistolety
były w twojej i Cyntii sypialni!
– Jaki
miałbym cel zatykać lufę pistoletu, którym sam miałem się
pojedynkować? – zapytał zirytowany i wskazał palcami na swoją
klatkę piersiową, nawet się w nią postukał. – Myśl! –
warknął do wujka.
– Myślę
i wiem. – Damian podniósł się z biurka, ale wciąż się o nie
opierał, bo jego nogi za bardzo drżały ze strachu, by mógł na
nich stanąć bez wspomagaczy. – Kiedy zorientowałem się kim
jesteś wszystko układa mi się w całość. Wiedziałeś, że
Julian zastąpi cię na tym pojedynku. Wiedziałeś, że nie da ci
umrzeć.
– Nie
mogłem tego wiedzieć. – Hektor podszedł bliżej, postanowił
obejść biurko. – To Julian zatkał lufę – szepnął wprost do
ucha wujaszka, a potem stanął naprzeciw niego. – Nie wiedział
kim jestem. Ciążyła mu jedynie ma przeszłość. Przeszłość
Hektora Rodrigeza. Obawiał się, że skrzywdzę Cyntię. To był
idealny moment, by się mnie pozbyć. Cyntia byłaby wdową, a nie
splamioną panną. Wiedział, że sypiała ze mną przed ślubem –
opowiadał, obchodząc biurko po raz drugi. – Broń mi ciążyła,
gdy tylko wziąłem ją w dłonie. Wiedziałem, że ktoś przy niej
majstrował.
– Dlaczego
nie wstrzymałeś pojedynku i nie sprawdziłeś?
Hektor
wzruszył ramionami.
– Zapewne
bym to zrobił, gdyby Julian mi nie przeszkodził. Miałem strzelać
pierwszy, więc przed oddaniem strzału zawołałbym do siebie
sekundanta i nakazał mu sprawdzić nabicie, ale Montenegro mnie
ubiegł. Zjawił się, zabrał broń z mojej dłoni i poszedł na
pewną śmierć.
– Pewnie
sądził, że...
– Nie.
– Hektor pokręcił głową. – Twój brat był tchórzem –
syknął z odrazą, stając naprzeciw wujka. – Chciał umrzeć.
Wiedział, że prawda się kiedyś wyda, sądził że nadejdzie to
wcześniej niż później, dlatego wolał z samego siebie uczynić
trupa, niż się z tą prawdą zmierzyć. Bał się nienawiści
własnych dzieci. Cyntia nie mogłaby po tym na niego spojrzeć, i na
mnie tym samym też.
– Nie
dziwię się – wywnioskował Montenegro i podrapał się palcem po
brodzie. – Nie możesz z nią być. To wbrew prawu! Wbrew Bogu! –
wykrzykiwał.
– Nie
prawda – postawił się Rodrigez. – Nic tu nie jest bezprawne i
bezbożne. Nasz związek sam Bóg pobłogosławił. Gdybyś
pofatygował się na zaślubiny, to byłbyś tego świadkiem.
– Jesteś
jej...
– Nie
jestem! – warknął przez zęby. – Jedynie byłem obecny przy jej
poczęciu – dodał spuszczając wzrok. – I nie jestem z tego
dumny! Widziałem jak przychodzi na świat i wiedziałem, że jeśli
nie zainterweniuję, to zarówno matka, jak i to dziecko, umrą, i
twój brat tego chciał. – Hektor chwycił za nóż i nakierował
ostrze na serce Damiana Montenegro. Bawił się przedmiotem, kręcił
nim, tak jakby chciał go wwiercić w mężczyznę.
– Zabijesz
mnie? – zapytał drżącym głosem. Czuł, że jeśli zaraz nie
padnie przecząca odpowiedź, to narobi w majtki.
– Julian
ci nie powiedział, prawda? Nie powiedział ci co zrobił? Jakiego
karalnego czynu się dopuścił? I w tym wszystkim jedno mnie
zastanawia. Jakim cudem, tak bardzo pokochał dziecko, którego sam
nie chciał? Dlaczego zmusił Martę, by je wychowała, przecież
chciała Cyntia oddać, prawda? Ty miałeś ją wychowywać, ty i
babka. I czasami myślę, że wtedy byłoby lepiej. Ja bym jej nie
spotkał, nie pokochał, i bez skrupułów się zemścił na
wszystkich Montenegro, bo bez wątpienia na to zasługujecie. Ale w
tym wszystkim dotarło do mnie, że za czyny Juliana nie może
odpowiadać ani Julia, ani Martin, ani nawet ty, choć nieraz mogłeś
coś zrobić.
– Teraz
mnie zabijesz?
– Zaatakowałeś
mnie, ale nie, nie zabiję cię. W ogóle nie nawykłem do zabijania
ludzi – odpowiedział i oddalił nóż od serca Damiana. Nagle
szybkim ruchem zamierzył się na mężczyznę. Czubek ostrza mknął
wprost w twarz Damiana, ale w ostatniej chwili Hektor zmienił
trajektorie i wbił nóż w blat biurka. – Kiedy już zmienisz
spodnie, to mi pomożesz – rzucił jakby od niechcenia i skierował
się do drzwi. Przyuważył, że mężczyzna patrzy na niego
pytająco. – Zsikałeś się – dodał poważnie.
– Jak
mam ci pomóc? – zapytał drżącym głosem, a łzy lały się
strumieniami po jego twarzy.
– Chcę
się dowiedzieć, kto jest odpowiedzialny za pożar w Kanonber –
odpowiedział i przeszedł się po pomieszczeniu tylko po to, by
zatrzymać się przy albumie. Szybko zaczął przerzucać jego
strony. Znalazł zdjęcia, które szukał. Wyjął je delikatnie i
jedno oddał Damianowi. – Chcę wiedzieć kto zabił to dziecko.
Było moim bratem – wyjaśnił i wyprostował dolne kończyny.
Odetchnął i skierował się do wyjścia z gabinetu. – Wezwij
pokojówkę by tu posprzątała.
Przekroczył
próg i przemierzył większą część korytarza. Oparł się
plecami o ścianę i spojrzał na fotografię trzymaną w dłoni.
Widniał na niej piętnastoletni młodzieniec o jasnych włosach, z
niespełna rocznym dzieckiem na kolanach. Mała dziewczynka ubrana
była w sukienkę i lakierowane buciki na sztywnej podeszwie.
Stawiała już pierwsze kroki. Wspomniał moment, gdy zobaczył ją
przy schodach. Rozejrzał się. Była sama. Nachylała się, bo
chciała sięgnąć palcem połyskujących czubków bucików, które
miała na nóżkach. Mógł ją zepchnąć. Schodów było dużo. Z
pewnością nie przeżyłaby tego upadku. Niespodziewanie wtedy
dziewczynka się wyprostowała i nie chwytając za barierki poręczy,
postąpiła chwiejny kroczek do przodu. Podbiegł do niej i w
ostatniej chwili chwycił za jej ramię.
– Cyntia!
Uważaj! – wrzasnął, odciągając ją do tyłu. Upadła na pupę
i rozpłakała się, patrząc na niego pełnym żalu i zagniewania
wzrokiem.
Poczuł
łzę na policzkach. Schował fotografię do rękawa, by jakoś ją
przemycić do pokoju, a potem w spokoju zastanowić się w jakim
bezpiecznym miejscu ją ukryć. Niespodziewanie, gdy tak samotnie
przemierzał korytarz, zauważył swoją żonę przy schodach, nie
tych głównych, a bocznych, które jako jedyne prowadziły nie tylko
na dół, ale także na strych. Jego żona nimi chodziła, gdyż tak
miała bliżej do pokoju Brownów albo po wodę czy sok, kiedy nie
chciała kłopotać służby późną nocą. Nie zastanawiał się
dokąd idzie. Zapewne nawet, by jej nie zatrzymał, gdyby nie
zauważył, że schody połyskują, jakby zostały nawoskowane.
Ruszył w jej stronę biegiem w chwili, gdy wstępowała na pierwszy
z nich. W ostatniej chwili pochwycił ją za ramię.
– Uważaj,
Cyntia! – wrzasnął, szarpiąc ją do tyłu. Tym razem nie upadła
na pupę, bo jego klatka piersiowa ją przed tym uchroniła. Na
dodatek ją podtrzymał, by utrzymała równowagę. – Wypastowali
podłogę – wyjaśnił przerażonej kobiecie.
– Chciałam
karmelków – oznajmiła, robiąc smutną minkę i patrząc na niego
w taki sposób, iż nie potrafił postąpić inaczej jak tylko ją
wyręczyć w tej czynności.
– Wróć
do pokoju – polecił lekko się śmiejąc. – Ja ci przyniosę.
Zanim
zdążyła zaprotestować, on był już na półpiętrze. Wychyliła
się przez barierkę, by dostrzec męża i krzyknęła na tyle
głośno, by ją usłyszał, ale też na tyle cicho, by nikogo nie
zbudzić:
– Tylko
dużo weź! Słyszysz, Hektor!? Dużo przynieś karmelków!
– Słyszę
– oznajmił. – Dużo karmelków – powtórzył po niej, by miała
pewność, że dobrze usłyszał.
Cyntia
uśmiechnęła się zadowolona i powróciła do pokoju, gdzie mały
Marsel właśnie wybudzał się ze snu. Chłopiec uznał, że wpół
do szóstej rano jest idealną porą na skonsumowanie pierwszego
śniadania, a potem ucięcie sobie jeszcze krótkiej drzemki przed
porannym spacerem po ogrodach.
Dwa
tygodnie minęły jak z bicza strzelił. O ich tempie zapewne
decydowały liczne uroczystości, w tym spóźniony o miesiąc roczek
małego Edwarda, któremu z prezentów najbardziej spodobała się
skórzana piłka i bujany konik oraz drewniana skrzynka z kółkami,
w której mógł przewozić swoje ulubione zabawki. Oczywiście był
jeszcze za mały, by wiedzieć do czego ta skrzynka służy. Na
chwilę obecną fascynowały go jedynie jej kółka, którymi kręcił
za pomocą obydwóch rączek i śmiał się przy tym wniebogłosy,
ukazując niepełne uzębienie. Kolejną uroczystością była
rocznica ślubu państwa Julii i Bastiana Brownów, a zaraz po niej
rocznica zaślubin Cyntii i Hektora Rodrigezów. Kolejnymi był
występ sławnego skrzypka, który przyciągnął do pensjonatu
licznych i majętnych gości. Następną atrakcją był magik i jego
sztuczki oraz licytacja biżuterii wykonanej z dbałością o każdy
nawet najdrobniejszy szczegół.
To
właśnie na tej licytacji Cyntia wypatrzyła bransoletkę ze
szczerego złota, wysadzaną kamieniami szlachetnymi i minerałami o
różnych kolorach. Biżuteria nie była tania, ale Hektor chcąc
sprawić żonie przyjemność, zamiast ją powstrzymać, jeszcze
zachęcał do głosowania, nawet w chwili, gdy cena licytowanego
przedmiotu trzykrotnie zaczęła przebijać jego wartość. Wiedział,
że tak starannego wykonania nie uda mu się zdobyć nigdzie indziej,
poza tym potrzebował pretekstu, by oddać Cyntii kluczyk do
szkatułki i tym samym umożliwić jej swobodny dostęp do kolczyków,
korali, pierścionków, kolii i wszystkich rzeczy tego typu. Dostęp
ten jej ograniczył po tym jak uciekła z Marselem, gdy dowiedziała
się o łączeniu majątków i zarzuciła mężowi iż ten ją kupił.
W
noc po otrzymaniu bransoletki Cyntia leżała na łóżku ociekając
potem. Była pełna zmęczenia i o dziwo też pełna spełnienia.
Rodrigez leżał bokiem, wspierał swoją głowę na jednej dłoni, a
drugą obracał dłoń Cyntii i obcałowywał otarcia na jej
nadgarstku. Czynił to z niezwykłą delikatnością i zdecydowaniem
jednocześnie.
– Przepraszam
jeśli zrobiłem ci krzywdę, nie chciałem…
– Nie
zrobiłeś – odparła leniwie i wyrwała swoją rękę z jego
uścisku. Przekręciła się na brzuch. – Ale możesz teraz całować
drugą. – Podstawiła drugi ze swoich nadgarstków pod jego usta.
Rodrigez
się roześmiał. Klepnął pieszczotliwie, jakby od niechcenia, w
jeden z pośladków żony, chwycił za jej nadgarstek i wstał, by
usiąść na niej okrakiem. Obezwładnił drobne dłonie na plecach i
sięgnął do ramy łóżka po rudawy plastron, który miał w
zwyczaju wiązać na sposób krawata. Zrezygnował z pierwotnego
pomysłu skrępowania jej nadgarstków. Szybko odwrócił kobietę
tak, by leżała na plecach. Patrzył jej głęboko w oczy z
pewnością siebie i miłością, gdy owijał brzegi delikatnego
materiału naokoło swoich dłoni. Niespodziewanie i szybko uderzył
pięściami o poduszkę nieopodal głowy żony. Cyntia zamknęła
oczy. Otworzyła je zdając sobie sprawę, że uderzenie nie
przyniosło bólu. Czuła satynę na swoim gardle. Sięgnęła po
nią.
– Zostaw
– syknął, naprężając materiał jeszcze bardziej. – I
postaraj się nie ruszać, proszę. – Wysunął delikatnie język
między wargi i dotknął nim ust żony.
Dał
jej namiastkę namiętnego pocałunku, by przerwać go w najmniej
odpowiednim momencie, wtedy kiedy ona nie chciała, by przerywał.
Uniosła się, ale tylko odrobinę, bo natchnęła się na materiał.
Właściwie to boleśnie się z nim zderzyła, gdyż szybko zdarzyło
jej się o nim zapomnieć. Hektor uśmiechnął się widząc jej
minę.
– Prosiłem
abyś się nie ruszała – przypomniał rozbawiony, ale silił się
na powagę.
– Nie
uprzedzałeś, że poruszenie boli.
– Zawsze
może boleć bardziej – kusił.
– Tak?
– Tak,
ale może też ci się podobać. – Przybliżył swoje usta tym
razem do jej piersi, zataczał okręgi naokoło aureoli i był dumny
z efektów jakie uzyskiwał… z reakcji jej ciała na jego dotyk.
Laura
z Hiszpanii udała się do Francji, ale i tak całą podróż
zakończyła wcześniej niż planowała. Od razu po powrocie
wtargnęła do gabinetu brata, ale zastała tam Bastiana palącego
cygaro i popijającego whisky.
– Twój
brat ma od trzech tygodni wolne – wyznał Bastek z uśmiechem. –
Lauritka – dodał pieszczotliwie i zbliżył się do dziewczyny, by
móc ją objąć. – Nawet nie wesz ile się działo jak ciebie nie
było. – Nagle ugryzł się w język, bo przypomniał sobie, że
Laura była jedyną osobą, która nie chciała, by Javiera spotkało
coś złego.
– Później
mi opowiesz. – Wyrwała się z przyjacielskiego uścisku, wyjęła
cygaro z jego ust, pociągnęła dwa buszki, wypuściła dym i
chwyciła za szklankę. Tę opróżniła do dna. Cygaro włożyła z
powrotem w usta Browna, a szklankę rzuciła o ziemię. –
Potłuczone szkło, na szczęście – wyjaśniła.
Bastian
się zaśmiał.
– Gdzie
jest mój brat?
– W
sypialni. Od trzech tygodni nie czyni nic innego, tylko spędza czas
z żoną w sypialni.
– To
nawet i lepiej, że wróciłam tak szybko. Wywołam ich na kolację.
Trzeba przecież ratować świat przed zagładą takich małych
Rodrigezów, zanim ich wyprodukują. – Rozbawiona opuściła
gabinet i niepostrzeżenie przedostała się na korytarz, gdzie
mieściły się pokoje służby. Wtargnęła do jednego z nich.
William
na jej widok aż wstał z wrażenia.
– Co
się tak gapisz jak ciele w malowane wrota? – rzuciła, zamykając
za sobą drzwi.
– Masz
sukienkę – odpowiedział onieśmielony.
– Tak,
czasami noszę sukienki.
– Ale
aż tak kobiece… – Nie spuszczał wzroku z jej dekoltu. Kobieta
więc zdjęła kapelusz z głowy i zasłoniła nim piersi.
– To
po to byś myślał tą mądrzejszą częścią ciała –
wytłumaczyła swoje poczynania. – Wyrwałam z rejestru urodzeń
Rodrigezów i Prevostów po stronie.
– To
wolno tak? – zdziwił się, gdy dokumenty wylądowały na skromnym,
drewnianym stoliczku.
– Nie,
ale nikt nie patrzył, to wzięłam. Jak nie pilnują, to ich wina –
rzuciła bez jakiegokolwiek przejęcia, nawet maleńkiego.
William
rozwinął obydwie postrzępione kartki, przeczytał najpierw jedną,
a potem drugą. Spojrzał pytająco na Laurę, nie kryjąc swojego
przerażenia.
– Hektor
Carlos Rodrigez, ciemnowłosy – przeczytał na głos. Potem
przełożył kartki. – Laura Francesca Prevost, ciemnowłosa. Tu
się chyba zgadza, nie?
– Nie,
ja jestem blondynką, Williamie.
– Może
zsiwiały ci z wiekiem?
– Nie
jestem jeszcze aż tak bardzo stara. Poza tym w konkurencji na
komplementy byłbyś ostatni. Patrz na to. – Podała mu zdjęcie do
rąk.
William
zobaczył małą, ciemnowłosą dziewczynkę bawiącą się szmacianą
lalką. Obrócił zdjęcie w tył i przeczytał Laura, gdy miała
niecałe osiem miesięcy. Ciekawe czy zawsze będzie robiła takie
miny?
Po
chwili przed oczami Williama wylądowało kolejne zdjęcie, tym razem
przedstawiało one jasnowłosą dziewczynkę w podobnym wieku.
– To
ja, z rodzinnego albumu – oznajmiła Laura i wyczekiwała aż
chłopak ruszy głową, i zacznie sklejać do siebie wszystkie fakty.
– Chcesz
mi powiedzieć, że… – William nie dokończył. Porównywał
obydwa zdjęcia w milczeniu. Nie dostrzegał żadnego podobieństwa.
– Powiedz
mi co tutaj się, kurwa, dzieje? – wysyczała złowieszczo, pomimo
łez wybudzonych emocjami, cisnącymi się spod powiek.
– Nie
wiem – odpowiedział, układając wszystko, co od niej otrzymał,
na stoliku w równym rządku. – Ale to oznacza, że ani ty nie
jesteś Laurą Prevost, ani twój brat nie jest Hektorem Rodrigezem.
Nastała
cisza, wymowniejsza od niejednego krzyku. Nastało milczenie, które
zwiastowało przerwanie milczenia trwającego od lat. Drzwi pokoju
otworzyły się, a policjant Ernest Sambor przestąpił próg. Laura
spojrzała pytająco na obydwóch mężczyzn. Liczyła naprawdę,
miała już dość kłamstw i braku odpowiedzi na coraz to nowsze,
nieustannie pojawiające się pytania.
Bastek jest genialny,o wiele lepszy w tej wersji,mądrzejszy i dobry z niego przyjaciel.Cyntia rzeczywiście powinna się poważnie zastanowić nad tym planem,a może uda im się znaleźć ten akt własności.Cyntia ma do podjęcia trudną decyzję,nie ma zbyt dobrych doradców.Bastek owszem mądrze prawie ale siostra to kobieta pokroju jej matki.
OdpowiedzUsuńBastek jest świetny ma chyba najlepiej zbudowany system moralny z nich wszystkich. Julia - na tą to szkoda słów normalnie wrodzona z niej mamuśka, a może nawet i gorsza.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że Cyntia przemyśli ten swój cały plan. Myślę, że najlepiej by było jakby powiedziała Hektorowi prawda, a Willi w między czasie zniknął z jej życia. Bo tak naprawdę to jaką ma gwarancje, że Javier nie będzie jej dalej szantażował? Niby dał jej słowo, ale jego obietnica dla mnie nie jest zapewniająca.
Zgadzam się z poprzedniczkami Bastian w tej wersji zmienił się na lepsze, doradza Cyntii, chce jej pomóc, chce żeby przemyślała dobrze swoją decyzję, bo to zaważy na całym jej życiu, a także na życiu Marsela i Hektora. Julia zaczyna mnie przerażać, najpierw "sprzedała" siostrę, a teraz doradza jej żeby poświęciła męża w "imię wyższych celów".
OdpowiedzUsuńCała akcja zorganizowana była całkiem sprawnie nikt nie przewidział że matka się w to wtrąci. Js nadal obstaje przy tym, że Cyntia nie uderzyła matki tylko ją odepchnęła.
OdpowiedzUsuńHektor postąpił źle ślepo wierząc matce i nie dając się wybronić żonie. To fakt nie ukarał jej bardzo surowo i zważał na to żeby nie zrobić jej krzywdy więc świadczy to o yym że nie był aż tak zaślepiony gniewem. Tak więc powinien dać jej się wypowiedzieć. I teraz co znowu rzuci to swoje marne przepraszam? Żadne z nich nie ma do partnera ni kszty zaufania i stąd te problemy. O matce roku jaką jest Marta to lepiej chyba nie wspominać bo zwyczajnie szkoda słów.
Akcja się powiodła i Javier już nie nie będzie nikogo szantażować. W tej wersji Cyntia jest odważniejsza. Postawiła się matce gdy ta chciała ją ponownie spoliczkować. A Marta jak zwykle musiała się wtrącić i namieszać. Hektor powinien dać się wytłumaczyć żonie a nie wierzyć jej matce i zabraniać jakich kolwiek wyjaśnień. Nie potraktował jej surowo ale mógł z nią najpierw porozmawiać tym bardziej, że wie jaka jest Marta Montrego i że mogła przedstawić swoją wersję wydarzeń.
OdpowiedzUsuńCyntii plan był dobry i wszystko by się udało gdyby nie Marta Montenegro wtrącająca się we wszystko.Szczerze mówiąc to cieszyłam się jak córka jej oddała,ta kobieta tylu ludziom dała z liścia,że bardzo dobrze gdy wreszcie jej ktoś oddał.Beznadziejna z niej matka,nie wspiera córki,jeszcze ją pogrąża a to jak wychodząc powiedziała,,nie żałuj jej" to poniżej krytyki po prostu.
OdpowiedzUsuńSzkoda,że Hektor nie odpuścił Dobrze,że jej nie rozszarpał ale na pewno nieźle wystraszył.
Przynajmniej udało im się pozbyć Javiera,mam nadzieję,że teraz Hekt będzie miał wyrzuty sumienia i jej to jakoś wynagrodzi.
To się porobiło, wszystko byłoby dobrze gdyby nie wścibska Marta, zawsze musi się wtrącić. Kto by pomyślał, że Cyntia wymyśli taki dobry plan, pomocnicy też się spisali. Najważniejsze, że Javier został unieszkodliwiony.
OdpowiedzUsuńMarta jako matka to porażka, ona nie dość, że nie pomogła własnemu dziecko, to jeszcze pogrążyła. Zgadzam się, że Cyntia nie uderzyła Marty, ona tylko broniła się przed drugim policzkiem i odepchnęła matkę, a ta się uderzyła. Nie podoba mi się, że Hektor nie porozmawiał z Cyntią, nie dał się jej wytłumaczyć, tylko od razu przeszedł do rękoczynów. Nie uderzył jej w końcu pasem i chwała mu za to, ale jednak uderzył kilka razy ręką, a najpierw powinien jej dać wyjaśnić. A teraz jak Bastian mu wyjaśnił, to co powie przepraszam i ma być po sprawie.
No cóż muszę szczerze powiedzieć, że zamordowałabym drania, jakby mi zrobił coś takiego, mściwa jestem.
UsuńNo tylko w tym przypadku po prostu żal mi Cyntii, narozrabiała, chciała trochę naprawić i jej się za to dostało.
Końcówka mnie zaciekawiła.Kim w takim razie jest mąż Cyntii i Laura? Dlaczego bart dziewczyny postanowił się podszyć pod te osoby?
OdpowiedzUsuńDobrze,że między Hektorem(nie wiadomo jak ma naprawdę na imię,więc na razie będę mówić Hektor) i Cyntią się układa.Chyba wreszcie jest między nimi tak jak podczas podróży poślubnej.Obawiam się,że powrót Laury może między nimitrochę popsuć.
No właśnie to kim są Hektor i Laura. Jeżeli prawdziwy Hektor Rodrigez był ciemnowłosy, a ten jest blondynem, to podszywa się pod tego prawdziwego, tylko dlaczego i co się stało z tym prawdziwym Hektorem no i oczywiście z prawdziwą Laurą.
OdpowiedzUsuńCiekawe kim naprawdę są Hektor i Laura i co skłoniło Rodrigeza do tego by się podszywać. Też mnie ciekawi co z prawdziwym Hektorem i Laurą.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że pomysł i jego wykonanie był przez Cyntię dobrze zaplanowany, chociaż jak to wiadomo, za idealnie być nie mogło. Kradzieży nie popieram, ale jednego złego się chociaż pozbyli, ale coś mi się zdaje, że tak po prostu Javier nie mógł zniknąć. Jeszcze wróci i namiesza, na pewno będzie chciał się zemścić i da dowód zdrady Cyntii Hektorowi.
OdpowiedzUsuńWiększość matek starało by się chronić swoją córkę, ale jak wiadomo Marta musi być wyjątkiem
i postanowiła, że lepiej rzucić ją na „pożarcie lwu”, którym w tym wypadku jest Hektor. Nawet jeśli Cyntia zasłużyła na jakąkolwiek karę, to Marta jako matka nie powinna pozwolić jej bić. Rolą matki jest m.in. chronić, dbać o bezpieczeństwo, a to że Cyntia ma męża, nie zwalnia jej z tego obowiązku. Najlepiej Marta by zrobiła gdyby się w ogóle nie wtrącała w ich małżeństwo, bo tylko im szkodzi.
Pierwsza moja myśl na reakcję Hektora- zdecydowanie przesadził, nawet jej nie wysłuchał, zawierzył kobiecie, której nawet nie lubi(Marcie), a własnej żonie do słowa dojść nie dał. Jednak jakby połączyć pewne fakty to nie można mu się też dziwić reakcji. Jak wiadomo Hektor jest cholerykiem, dodając do tego ostatnie wydarzenia i teraz kradzież mamy mieszankę wybuchową. Mam tu na myśli chociażby jego podejrzenia odnośnie Marsela, bo w końcu bez powodu nie zastanawiał się nad kolorem włosów, niedawną ucieczkę Cyntii z dzieckiem, ciągłe pretensje do niego, krytykowanie go, łamanie obietnic itp. W końcu przekroczyła granicę. Pewnie pomyślał sobie, że kradnie by mieć pieniądze na kolejna ucieczkę. Nie dziwię się jego reakcji, ale też w pełni nie popieram.
Jakby się też tak zastanowić to Marta i Hektor w tej sytuacji mieli coś wspólnego, żadne nie wysłuchało Cyntii. Ciekawe czy to zwykły zbieg okoliczności, bo jakby się tak im bliżej przyjrzeć to charakterem są do siebie bardzo podobni.
Dodam jeszcze, że charakter, a raczej wściekłość Hektora dało się na tyle wyczuć, że nawet ja czytając to, poczułam strach.
Najlepszymi w tym rozdziale dla mnie są Bastian i William.
William w końcu postawił się Cyntii i bardzo dobrze zrobił. Niech nie myśli, że może grać na jego uczuciach, a potem tak po prostu powiedzieć, że musi stąd zniknąć, bo ona tak chce. Fragment
z tym jak ją z pokoje wyrzuca, genialny. Bastian natomiast zabłysnął tu swoją inteligencją, sprytem z wykorzystaniem Gracjana i zasadą, że rodziny się nie poświęca. On chyba jako jedyny chce dobrze i nie wyznaje zasady po trupach do celu. Za to Julia, na nią brak słów, więc się wysilać nie będę z komentowaniem jej.
Miałam już pewne podejrzenia co do Laury i Hektora, a teraz jestem pewna, że to jednak nie rodzeństwo. Nawet nie trudno było się domyślić. Po sposobie jaki Hektor traktuje Laurę jak i po ostatniej rozmowie z Charliem mogę z całą pewnością stwierdzić, że Hektor jest ojcem Laury.
WOW! Zajebista część :D
OdpowiedzUsuńUps... Właśnie odkryłam, że jak się w trakcie pisania komentarza albo czytania kliknie przypadkiem wyloguj, to później cały komentarz idzie z dymem. Jak mój przed chwilę. :( No nic, napiszę jeszcze raz.
OdpowiedzUsuńDoprawdy nie pojmuję, dlaczego Hektor pomyślał,że Cyntia chce od niego uciec.Z czego to wywnioskował? I dlaczego usiłował to wybić z głowy laniem, a nie rozmową. Kretyństwo! I nie pojmuję, dlaczego nie zapytał o powód bójki żony i teściowej, tylko, o zgrozo! stanął po stronie Marty. To czyjego dobra on chce? On w ogóle o nic nie pyta, tylko coś tam sobie wymyśla, a później się wścieka.
I jak to jest. Cyntia jest bez sukienki, siedzi sobie, a wchodzi Bastian i nie ma żadnego krzyku, tylko on sobie wchodzi, jest spokojnie, ona się nie zasłania, nie zakrywa? Nawet jeśli ona ma jakąś bieliznę, to jednak chyba niezręczna sytuacja.
Bastiana kocham coraz bardziej. Im bardziej jego kocham, tym bardziej nie lubię Hektora. Bo przecież gdyby był choć trochę podobny, byłby sympatyczniejszy.
A Bastian też potrafi się wkurzyć, zareagować ostro, jest męski, ale też ludzki.
I jeszcze jedno. Po całym zamieszaniu i wyjaśnieniu sprawy z Javierem ani Marta, ani Hektor nie mówią "dziękuję". Hektor przeprosił, Mata nawet na to się nie zdobyła. Taka matka to przekleństwo. Chciałabym, żeby w dalszej fabule Marta zapłaciła za swoją bezduszność. O ile to możliwe.
Już nie pamiętam czy to pisałam pod którymś tam rozdziałem, że widać że Cyntia za bardzo nie umie się zająć Marselem. Chyba jak została matką to nie była na to gotowa. Ale z drugiej strony ma konsekwencje młodzieńczej miłości z Williamem i trochę dzieckiem powinna się zająć.
OdpowiedzUsuńA Damian dalej podejrzewa Hektora o śmierć Juliana. Jego tam nie było to jak mógł go zabić.
No i ciekawe jakie tajemnice ma rodzina rodrigezów. Bo jak Laura była wpisana jako czarnowłosa a na zdjęciach już jako mała dziewczynka miała blond włosy to chyba nie mogli jej tak przefarbować.
Czekam na kolejny rozdział.
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńCyntia dziwi się, że William jest dla niej taki, ale przecież ona jest taka sama dla niego. Na początku myślałam, że Will ją uderzy, a tylko zamknął. Hehe xD
,,Nie rozumiała jak do tego doszło, że William taki się dla niej stal.’’ - stał.
,,– Al. – syknęła Cyntia.’’ - chyba powinno być: Ał.
Hm. Cyntia chyba jeszcze nie jest gotowa na zostanie matką. Szkoda tylko, że czasami obwinia za wszystko Marsela. Ale to pewnie ze złości.
,,Dlaczego zmusił Martę by je wychowała, przecież chciała Cyntia oddać, prawda?’’ - Cyntię.
Marta chciała oddać Cyntię? Dobrze zrozumiałam? Ale dlaczego?
Fajnie, że wyjaśniły się okoliczności śmierci Juliana. Przyznam, że nie spodziewałam się tego xD
Och. Cyntia zawsze musi zacząć kłócić się z Hektorem. To już stało się normą, ale czasami naprawdę może się trochę powstrzymać. Niepotrzebnie się unosi...
,,– Tylko dużo weź! Słyszysz, Hektor!? Dużo przynieś karmelków!
– Słyszę – oznajmił. – Dużo karmelków – powtórzył po niej by miała pewność, że dobrze usłyszał.’’ - a to mnie rozbawiło xD
Czasami zastanawiam się, czy Cyntia kocha Hektora, czy nie. Ma te swoje huśtawki nastojów i wg... No sama już nie wiem. Mówi się: Stara miłość nie rdzewieje. Ona wciąż kocha Williama. Od Hektora będzie chciała później uciec... Wydaje mi się, że ona już sama nie jest pewna swoich uczuć.
,,– To nawet i lepiej. Wywołam ich na kolacje, trzeba przecież ratować świat przed zagładą takich małych Rodrigezów zanim ich wyprodukują.’’ - hehe. To było mocne. Laura jest wspaniała! :D
A to koniec bardzo mnie zaciekawił. Że oni niby nie są osobami, jakimi są? Z niecierpliwością czekam na nn. Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! :***
PS No wiem, że komentarz trochę... dziwny?
Maggie
Z rozdział na rozdział coraz bardziej nienawidzę Rodrigeza.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Susanny, Hektor nie powinien ją tak traktować.
Laura i Bastian są prze. Podobał mi się dialog między nimi :)
Czekam na dalej!
Zapraszam do mnie: miecwlasnezycie.blogspot.com
Nie lubię Susanny i aż chciałabym napisać, że sama sobie zasłużyła na takie traktowania, ale Hektor nie jest bez winy. Strasznie irytuje mnie to, jak traktuje swoją służbę, ale akurat ona jest niezwykle uparta. Narzuca się, choć Hektor jasno dał jej znać, że sobie tego nie życzy, dlatego też nie będę ubolewała jaka to ona biedna.
OdpowiedzUsuńHektor i Cyntia kłócą się, nienawidzą na chwilę i znowu godzą. Ich małżeństwo nie jest stabilne, za to obfituje w awantury, brak zaufania, cyrk na kółkach. Jestem ciekawa, jak to się dalej potoczy.
No i Laura. Przyniosła kolejne informacje, ale one nic nie wyjaśniają, a jedynie rodzą kolejne pytania w mojej głowie. Póki co mam tyle teorii, że aż boję się ujawnić z którąkolwiek, aby się nie zbłaźnić, dlatego póki co nie podążę żadną określoną ścieżką, raczej poczekam na rozwinięcie akcji.
Coraz ciekawsze rozdziały czytam :) Mam wrażenie, że zbliżamy się do jakiegoś kulminacyjnego punktu bądź, że niedługo nastąpi jakiś nieoczekiwany zwrot akcji.
OdpowiedzUsuńSusana jest niemoralna. Czy może podobać jej się facet, który zniszczył życie jej siostry bliźniaczki? Nie pasuje mi jej zachowanie. Tak jakby chciała uśpić czujność Hektora i dosłownie wbić nóż w piersi.
Nie zrozumiem jeszcze wszystkiego, ale pomału zaczyna mi się przejaśniać w głowie. Ciągle sądziłam, że to Hektor podaje się za kogoś innego, a okazuje się, że i Laura nie jest Laurą. Nie wysnuwam żadnych wniosków na ten temat póki co, bo pewnie i tak byłyby błędne.
Ciekawą informacją jest to, że Hektor znał Cyntię jako małą dziewczynkę. Wydaje mi się, że Julian zdradził Martę z jakąś pokojówką (może nawet matką Hektora skoro wujek Damian tak się wystraszył tego, kim jest Hektor).
William mnie drażni. Jak kiedyś chciałam żeby się pojawił w opowiadaniu, tak teraz nie chcę żeby mieszał w życiu Cyntii i zostawił ją w spokoju. Może być z Laurą, ale z Cyntią - nie.
Pozdrawiam
amandiolabadeo.blogspot.com
Lubię Bastka. Taki. Niego fajny alkoholik, który nie chce krzywdy innych i jakoś tak sobie żyje całkiem uczciwie, nawet żonie o dziejach powie. Mi tam Cynti żal nie jest. Uważam, ze oberwało uczciwie. Ona nie chciała jego dobra ona po prostu liczyła na to, ze javier jak pójdzie siedzieć to nie wyjawi tego co wie. Liczyła na to tylko, ze Hektora nie wyda a jeśli to, ze jak Hektor wyjdzie z więzienia to jej nie zabije. Wypierdolic by mógł jej porządnie. Możemy zaczęła myślec i byłaby chociaż zmiana matka i żona bo narazie jest okropna. Chociaż dobrami sie w łóżku i jest im razem tam dobrze. Historia coraz bardZiej skomplikowana. Hektor był przy jej poczuciu okej, ale z jego wspomnień wynika ze albo sie jakoś chwile razem wychowywali. Czy Damian myślał, ze oni mogą byc rodziną? Kogo z kim podmieniłi? Kto jest kim? Gdzie te prawdziwe dwie osoby? Mam nadzieje, ze niedługo sie tego dowiem.
OdpowiedzUsuń