Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 7: Bezowocne poświęcenia
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Sala
jadalna w posiadłości państwa Montenegro tego dnia zdawała się
pękać w szwach. Niemal wszystkie stoły były zajęte przez gości
weselnych Juli i Bastiana, z których niektórzy przyjechali naprawdę
z daleka. Kelnerzy mieli więc pełne ręce roboty podczas
obsługiwania, dlatego Marta pokusiła się kilka dni wcześniej o
zatrudnienie na krótki czas kilku dodatkowych mężczyzn, ale i
kobiet, które miały wymieniać ręczniki, zmywać naczynia i dbać
o to by gościom niczego nie brakowało. Jeden ze środkowych stołów,
tych znajdujących się niemal w samym centrum dużego pomieszczenia
zajmowała rodzina Montenegro wraz z Bastianem i Hektorem. Rozpoczęło
się śniadanie, na czas którego Edwardem zajmowała się jedna z
służących. Było to tymczasowe rozwiązanie, dopóki Julia nie
znajdzie odpowiedniej piastunki dla swojego syna.
– Wina?
– zapytał jeden z kelnerów.
– Chętnie
– odezwał się Brown.
Wszyscy
się na niego wejrzeli z dezaprobatą, a on zdawał się tego nie
zauważać. Podstawił swój kieliszek i w skupieniu obserwował jak
czerwona ciecz wlewa się do szklanego naczynia.
Hektor
nakrył swój kieliszek dłonią i pokręcił głową kiedy kelner z
podobnym pytaniem zwrócił się do niego.
– Ja
dziękuje – rzekł szybko Julian. – Muszę mieć trzeźwy umysł.
– Z
jakiego powodu, ojcze? – zadrwił Martin, choć jednocześnie udał
zaciekawienie.
– Stoję
synu przed trudnym wyborem.
– Jakim?
– włączyła się do dyskusji Cyntia.
– Dotyczy
majątku. Nadal nie zdecydowałem czy pozostawić go w rękach harpii
bez serca czy tchórza.
Hektor
spojrzał na teścia spod łba.
– Jednak
się napiję – zawrócił kelnera.
Mężczyzna
niemal natychmiast zaczął napełniać kieliszek Rodrigeza, ale ten
zatrzymał go w połowie krótkim:
– Starczy.
– Co
tak mało? – Cyntia zwróciła się do narzeczonego tak pełnym
pretensji tonem, że Julia się aż zachłysnęła.
– Boli
mnie jeszcze głowa po wczorajszym wieczorze z Bastianem, kochanie –
wytłumaczył się, zachrypłym głosem.
Cyntia
kopnęła Browna pod stołem, bo ten siedział akurat naprzeciw niej.
Liczyła na to, że przyszły szwagier jakoś jej dopomoże.
– Mój
ojciec zawsze mawiał, że najlepiej leczyć się tym czym się
struło – wtrącił Bastian. – Zatem może kieliszeczek czegoś
mocniejszego?
– Nie
dziś – odpowiedział cicho, niezwykle spokojnie.
– Hektor,
jeśli masz ochotę, to naprawdę ja nie mam nic przeciwko.
Mężczyzna
spojrzał na narzeczoną z niedowierzaniem.
– Chcesz,
by twój przyszły mąż dorównał w piciu alkoholu mężowi twej
siostry? – zapytał Martin i zdawał się być rozbawiony. – A
może chcesz, by go przegonił?
– Właśnie,
kochanie? – Rodrigez zerknął na Cyntię, a potem wykonał
niewielki łyk i odstawił kieliszek.
– Ja
uważam, że wszystko jest dla ludzi.
– Ale
w odpowiednich ilościach, skarbie.
– Wydaje
mi się, że jakbyś wypił nieco więcej, to nie byłoby to żadnym
problemem – drążyła dalej Cyntia.
– Chyba
cię nie rozumiem, córko – wtrąciła się Marta. – W nocy
urządziłaś mu karczemną awanturę, bo śmiał wypić w karczmie,
a dziś sama najchętniej byś mu dolewała do kielicha i to
hektolitrami.
Hektor
przymknął oczy jakby go nagle zabolała głowa. Marta dopiero po
spojrzeniu na niego zdała sobie sprawę ze słów jakie
wypowiedziała. Od zawsze miała niewyparzony język, a utrzymanie
tak małoznaczących tajemnic nie było nigdy jej mocną stroną
– A
co pan Rodrigez robił tutaj nocą? – zapytał Julian i wbił
wyczekujący wzrok w swoją żonę.
Zapanowało
niezręczne milczenie, dopóki Bastian się nie odezwał:
– Może
lepiej się napij, tak przed śmiercią, to każdemu się należy.
– Słuszna
uwaga. – Hektor podniósł kieliszek do ust i zrobił kolejny tego
dnia niewielki łyk.
– Może
pan Rodrigez sam się wytłumaczy – zaproponowała Marta.
– Ależ
naturalnie. – Hektor rzucił jej pełne nienawiści spojrzenie
mówiące uduszę panią gołymi rękoma. – Czyniłem to co
większość ludzi czyni nocami panie Montenegro, spałem. –
Ukłonił się kulturalnie w stronę przyszłego teścia i nałożył
wędliny na kanapkę.
– Który
z pokoi pan zajmował? – Julian nie odpuszczał.
– Mój,
ojcze.
– I
ty na to pozwoliłaś!? – wrzasnął na córkę.
– Proszę
się nie unosić publicznie na kobietę, przynajmniej nie w moim
towarzystwie – Rodrigez pozwolił sobie na zwrócenie głośno
uwagi. – Zwłaszcza, że ta kobieta będzie moją żoną – dodał.
– Hektor
– syknęła na niego Cyntia, ale on tylko pokręcił nieznacznie
głową i przymknął powieki jakby chciał jej powiedzieć
spokojnie, nie martw się i najlepiej też nie wtrącaj.
– Śmie
pan mi mówić jak mam się zachowywać w moim własnym domu w
stosunku do własnego dziecka?
– Nie
śmiem panu mówić jak ma się pan zachowywać, a jedynie pragnę
zwrócić uwagę na to jak należy się zachowywać w towarzystwie.
Jeśli chce pan zganić córkę... – Spuścił na moment głowę
jakby się nad czymś zastanawiał, a potem ponownie spojrzał na
przyszłego teścia. – Oczywiście, ma pan takie prawo i słuszność
w tym przypadku, wszakże wpuściła mnie do swojego łoża za stanu
panieńskiego. Jednak proszę czynić jej uwagi na osobności. A
najlepiej nie czynić żadnych uwag. Za dziewięć dni będziemy
oficjalnie narzeczeństwem, niedługo potem małżeństwem. Proszę
więc powstrzymać swoje zapędy.
– I
o powstrzymywaniu zapędów mówi osoba, która zamieszkuje sypialnie
kobiety niezamężnej.
– Oczywiście
w pana oczach mniejszym przestępstwem jest sypianie z mężatką –
odciął się z szerokim uśmiechem Hektor.
– Możecie
przestać! – wysyczała przez zęby Marta.
– To
on powinien przestać. Powinien się pan wstydzić. Nie macie
ustalonej daty ślubu, nie było jeszcze nawet zaręczyn. Chce pan by
pańskie dziecko urodziło się bękartem.
– Zapewniam,
że żadnych dzieci przed ślubem nie będzie – odparł pewnie
Hektor.
– To
pana nie usprawiedliwia.
– Zapewne
nie, ale pańskiej córki też nie i to ani jednej ani drugiej. Nie
rozumiem też pańskiej hipokryzji. Bastian także nie jest jeszcze
członkiem tej rodziny, a zamieszkują z Julią wspólnym pokój.
– Julia
z Bastianem są już rodzicami.
– Czyżby?
Julia jest matką, nie mam co do tego żadnych wątpliwości, ale czy
Bastian jest ojcem Edwarda postawiłbym pod dużym znakiem zapytania.
Brown
przysłuchiwał się rozmowie co jakiś czas uzupełniając swój
kieliszek. Julii głowa przeskakiwała z ojca na Hektora i z Hektora
na ojca. Cyntia dźgała przyszłego męża palcami w udo, ale to nie
powstrzymywało jego bojowych zapędów. Martin patrzył wyczekująco
na rodziciela, by ten wyjął jakiegoś asa z rękawa i skutecznie
zatkał usta Rodrigezowi, bo uważał, że w tym przypadku to ojciec
ma racje. Marta natomiast spokojnie jadła śniadanie i zdawała się
ignorować całe zamieszanie.
– Kogo
chce pan obrazić? A może chce mnie pan sprowokować?
– Nie
chcę nikogo obrazić. Chętnie też zmierzyłbym się z panem na
pięści, wcale tego nie kryje, ale jest pan schorowanym człowiekiem,
to nie byłyby równe szanse.
– Chętnie
przyjmę pańskie wyzwanie. Możemy wyjść teraz. – Julian wstał.
– Ani
się waż! – syknęła Cyntia w stronę Hektora i zapobiegawczo
chwyciła go za dłoń, mocno ścisnęła.
Marta
szarpnęła męża za nadgarstek i zmusiła by usiadł.
– Siadaj
i się nie wygłupiaj. Ludzie na nas patrzą.
– Posłucha
pan kobiety? – zadrwił Hektor.
– I
mówi to człowiek, który nawet nie odważył się wstać –
wtrącił się Martin.
Hektor
szeroko się uśmiechnął. W tamtym momencie doszedł do wniosku, że
nie będzie brata Cyntii darzył tak dużą sympatią jaką ona do
niego żywi.
– Zawsze
możemy się pojedynkować na rewolwery, wtedy będziemy mieli równe
szanse. W takiego rodzaju pojedynkach siła i wiek nie mają
znaczenia. Liczy się jedynie celne oko – zaczął Hektor.
– Co
ty wygadujesz? – zapytała z pretensją Cyntia.
Hektor
pod stołem przełożył swoją dłoń spod dłoni kobiety. Położył
ją na jej drobnej prawicy i ścisnął delikatnie, dwa razy.
– Cicho
– szepnął w jej kierunku.
– Nie
będę cicho! – Cyntia wstała na tyle energicznie, że przewróciła
krzesło, na którym wcześniej siedziała. – Nie będę milczeć!
To wy powinniście być cicho. Zachowujecie się jak dzieci, jak
dwoje smarkaczy toczących bój o jakiś nieistniejący gral.
– Cyntio.
– Mężczyzna chwycił ją za dłoń swoimi dwiema. Dokonał tego
niezwykle delikatnie. – Usiądź, por favor.
– Nie.
– Wyszarpnęła rękę z jego uścisku.
– Wywołujesz
skandal! – warknęła Marta przez zaciśnięte zęby.
– Właśnie.
Skandal i ta rodzina, toż to niemożliwe i niezwykle rzadkie
zjawisko – zadrwił Martin.
Julia
z załamaniem podparła czoło na dłoni, a Bastianowi brakło wina,
więc począł rozglądać się za kelnerem.
– Reagujesz
niezwykle impulsywnie – zaczął spokojnie Hektor starając się
załagodzić sytuacje.
– Impulsywnie?
To ty chcesz bić mojego ojca…
– Nie
chcę nikogo bić – przerwał jej.
– Bić
nie, ale strzelać do kogoś to już tak!
Wszyscy
goście znajdujący się w restauracji, którzy wcześniej ukradkiem
tylko zerkali w ich kierunku co jakiś czas, teraz już jawnie się
gapili, a nawet głośno komentowali.
– Zrób
coś – rozkazała Marta przyszłemu zięciowi. Wiedziała, że w
tym momencie nie ma już na kogo liczyć, i że paradoksalnie to
właśnie Hektor, choć był sprawcą większej części zamieszania,
może jeszcze to wszystko powstrzymać.
Rodrigez
po raz kolejny tego dnia rzucił przyszłej teściowej spojrzenie
godne piranii.
– Cyntio,
proszę…
– O
nic nie proś! I mnie nie dotykaj!
– Dobrze,
nie będę, ale nie zachowuj się jak dziecko – wyjaśnił cicho i
spokojnie, cały czas zajmując miejsce siedzące, podczas gdy jego
przyszła żona nadal stała. – Ludzie na nas spoglądają –
dodał patrząc z nadzieją. Liczył na to, że Cyntia się opanuje.
– A
niech się patrzą! Niech widzą! Nawet niech wiedzą jak się
zachowują dwaj najważniejsi mężczyźni w moim życiu!
Martin
zaczął unosić dłoń ku górze jakby się nieporadnie i niepewnie
zgłaszał.
– A
ja? – zapytał cichutko i skromnie z drwiną malującą się na
twarzy.
Julia
nie wytrzymała i dała mu przez łeb.
– Przestań
się wydurniać to poważna sprawa – syknęła w stronę brata.
– Usiądź,
porozmawiajmy wszyscy spokojnie – zaproponował Rodrigez.
– Spokojnie!
Ty i spokojnie?! Prędzej wszystkie narody się zjednoczą niż ja
zawierzę w twoje spokojnie! – zadrwiła gniewnie.
– Usiądź
– ponowił swoją prośbę tym razem ostrzej.
– Nie
mam ochoty! – wykrzyknęła.
– Powiedziałem,
żebyś usiadła! – uniósł się.
Cały
stół nagle zamilkł. Cyntii stanęły łzy w oczach i przez chwile
myślała o tym, by spełnić żądanie Hektora. Postanowiła się
jednak nie uginać i pomimo strachu pokazać mu, że nie będzie nią
dyrygował i bezkarnie na nią pokrzykiwał.
– Nie
rozumiesz co do ciebie mówię!? – to zdanie Hektor już krzyknął
i to na tyle głośno, że jego głos odbił się od ścian
restauracji, oraz zastaw i sztućców ułożonych na stołach.
W
oczach Cyntii pojawiły się wyraźniejsze łzy, takie których
wiedziała, że nie da rady długo powstrzymać przed wtargnięciem
na policzki. Pokręciła szybko głową.
– Nie…
nie wierzę – powiedziała, odwróciła się i wybiegła z sali.
Skierowała się schodami na górę.
Julian
przyglądał się całej scenie z niekrytą radością.
– I
z czego pan się cieszy? – zapytał warknięciem Hektor.
Mężczyzna
uśmiechnął się, zmrużył jedno oko i uniósł wskazujący palec
prawej dłoni do góry.
– Niech
pan zaczeka moment, staram się sobie coś przypomnieć. Nie jestem
pewny jak dokładnie brzmiały pańskie słowa, ale jestem pewien, że
było w nich coś na temat niepublicznego unoszenia się na kobietę.
– Zaśmiał się.
Hektor
zacisnął zęby, zrobił łyk wina i oparł się wygodnie o oparcie
krzesła.
– I
na co ty jeszcze czekasz!? – wrzasnęła na niego Marta Montenegro.
– Idź za nią! – poleciła.
Hektor
nie odpowiedział, chwycił za serwetkę, wytarł kąciki ust.
– Przeproszę
państwa na moment. – Ukłonił się wszystkim. Wstał, zasunął
za sobą krzesło, wyminął te wywalone przez Cyntię i poszedł do
jej sypialni.
Bastian
natomiast w końcu wychwycił kelnera.
– Wino
proszę.
– Brown,
wino? Co tak słabo? – zadrwił Martin. – My z tatusiem to się
napijemy szampana, czyż nie? – zapytał z uśmiechem.
– Oczywiście
synu. Jeden zero dla nas.
– Jeden
zero!? – wrzasnęła Marta.
– Nikt
nie będzie bezkarnie wrzeszczał na moją siostrzyczkę – wyjaśnił
Martin.
– Czy
jest coś o czym powinnam wiedzieć? – zapytała męża, potem
spojrzała na syna, ten jednak nie zamierzał mówić nic więcej.
– Tak,
jest jedna taka rzecz. – Julian chwycił za swój pełen szampana
kieliszek. Wstał jak do toastu. – Chcę byście wiedzieli, wszyscy
tutaj obecni, że wolałbym widzieć moją najmłodszą córkę przy
boku kelnera, niżeli przy boku Hektora Rodrigeza – mówił na tyle
cicho, by słyszała to tylko jego rodzina. Przechylił swój
kieliszek.
Martin
i Bastian poszli w jego ślady. Julia patrzyła na sytuacje z
niedowierzaniem. Marta natomiast wstała od stołu i zanim wyszła
zwróciła się do gości:
– Proszę
się nie niepokoić, bardzo przepraszamy, ale to było tylko drobne
nieporozumienie. Młodzi potrzebują czasu by się dotrzeć. Mój
przyszły zięć jest doskonałym myśliwym, a moja córka jak
wiadomo słynie z nienawiści do polowań. Tak więc... wynikł
drobny, naprawdę drobny konflikt.
Podczas
kiedy Marta robiła dobrą minę do złej gry i starała się
usprawiedliwić swoją rodzinę Hektor wszedł do pokoju Cyntii bez
wcześniejszego zapukania. Kobieta stała przy parapecie i właśnie
gasiła papierosa.
– Mogłeś
zapukać – usłyszał nieuprzejmy ton.
– Przykre,
że się tak do mnie odnosisz.
– Czego
chcesz? – Odwróciła się w stronę narzeczonego i podeszła
bliżej, ale nie na tyle blisko, by mógł ją dotknąć.
Przymknął
na chwilę oczy, zawiesił głowę i poruszył brwiami. Po chwili na
nią spojrzał.
– Przyszedłem
prosić o wybaczenie.
– Podniosłeś
na mnie głos, publicznie, przy całej mojej rodzinie, przy
wszystkich jutrzejszych gościach mojej siostry i ja mam ci wybaczyć?
– dopytywała, zupełnie tak jakby nie zrozumiała jego
wcześniejszych słów.
Hektor
był pod wrażeniem jej bojowego nastawienia, nie spodziewał się
nawet, że może być tak trudno. Sądził, że przeprosi, a kobieta
rzuci mu się od razu na szyję.
– Będę
twoim mężem. Poza tym ty też nie miałaś prawa się tak
zachowywać. Wiesz w jakiej sytuacji mnie postawiłaś?
Cyntia
uśmiechnęła się z niedowierzaniem, przy okazji zagryzając dolną
wargę, co było u niej oznaką zdenerwowania.
– Bawi
cię to?! – warknął na nią.
– Nie
mów tak do mnie – zwróciła mu uwagę i wojowniczo postąpiła
krok do przodu, wysuwając też przy tym podbródek.
– Zadałem
ci pytanie!?
– A
ja muszę na nie odpowiadać?
– Przydałoby
się! – krzyknął i poczuł pieczenie na lewym policzku. Przymknął
oczy, chwile trwało zanim ponownie spojrzał na narzeczoną.
– Pytasz
czy wiem w jakiej sytuacji ja ciebie postawiłam, a czy zapytałeś
siebie w jakiej sytuacji ty mnie postawiłeś? Nie pozwolę byś na
mnie ciągle wrzeszczał. I nie pozwolę się tak publicznie
traktować. – Cyntia zamierzyła się po raz drugi, ale poczuła
silny uścisk na nadgarstku. Był tak mocny, iż odnosiła wrażenie,
jakby Hektor miażdżył jej kości.
Hiszpan
spojrzał jej głęboko w oczy, jakby z wyższością. Wykonał krok
do przodu, co ją zmusiło do kroku w tył.
– Cyntio,
qué demonios estás haciendo! (tłum. Cyntio, co ty do cholery
wyprawiasz!) – wykrzyknął po hiszpańsku i wciąż trzymając
Cyntie za rękę kroczył do przodu, zmuszając tym samym, by się
cofała.
– Hektor,
boli – powiedziała. Wydawała się być przestraszona. Spróbowała
się wyszarpnąć, ale usłyszała tylko:
– Venir
aquí, maldita! (tłum. Chodź tu, cholera!) – wypowiedział przez
zęby.
Uścisk
dłoni Rodrigeza na drobnym nadgarstku Cyntii się nasilił.
Mężczyzna przyciągnął kobietę do siebie jednym, zdecydowanym
szarpnięciem.
– Ściskasz
za mocno. Hektor zadajesz mi ból. – Zapłakała.
Zatrzymał
się, nie wiadomo czy z powodu jej krzyku i płaczu, czy z tego, że
znaleźli się w miejscu, do którego zmierzał. Znajdowali się przy
toaletce. Pewnym ruchem usadził kobietę na pufie, mówiąc
delikatne:
– Siądź.
Sam
oddalił się od niej na kilka kroków i zasiadł na łóżku. Rzucił
smutnym spojrzeniem na jej zapłakaną twarz. Przyłożył trzy swoje
palce do czoła i zawiesił głowę. Zamknął oczy, jakby usilnie
nad czymś myślał.
– Postąpiłem
źle – przyznał i dopiero wtedy ponownie na nią spojrzał. –
Zarówno w restauracji, jak i teraz. Jednak Cyntio, to ty podniosłaś
na mnie rękę. Ja cię nie biję, nie życzę więc sobie byś ty
biła mnie. – Mówił spokojnie, jak na Hiszpana, to nawet za
wolno, aczkolwiek ciągle stanowczo.
– Ale
to ty o mało nie zabiłeś mi ojca – wyłkała.
– Nie
prawda.
– Zaproponowałeś
mu pojedynek!
– Bo
mnie sprowokował!
– A
ja? Ja też cię sprowokowałam? – Na przypomnienie sobie
tamtejszych wydarzeń poczuła gule w gardle, przez co słowa
wypowiedziała niezwykle cicho... niepewnie.
– Pierwsza
się uniosłaś i sprowadziłaś na nas wzrok tych wszystkich ludzi.
Podobnie jak przed chwilą pierwsza zachowałaś się agresywnie.
– Czyli
to moja wina?
– Po
części tak.
– Wyjdź.
– Nabrała pewności siebie i to na tyle dużej by wstać, i
wskazać mężczyźnie drzwi.
– Cyntio…
– Hektor podniósł się z łóżka, na którym siedział i
spróbował złapać dziewczynę za ramiona, ale odsunęła się
wystraszona.
– Nie
dotykaj mnie!
– Dlaczego?
– Prosiłam,
żebyś wyszedł – przypomniała, jednocześnie pocierając obolały
nadgarstek, czuła jak w niektórych miejscach puchnie.
– Umknęło
ci proszę – odparł spokojnie.
– Jestem
w swoim pokoju, nie muszę cię prosić byś go opuścił, mogę
żądać. – Czuła się przytłoczona jego obecnością, tym że
jest tak blisko, że jest wyższy od niej i o wiele silniejszy.
Podeszła do okna. Stanęła do Hektora tyłem, sądząc, że tym
nieco zamaskuje swój strach i to przed samą sobą.
– Na
twoje nieszczęście, po ślubie, kiedy już wprowadzimy się do
mnie, nie będziesz miała pokoju tylko i wyłącznie dla siebie. –
Uśmiechnął się skrycie i podszedł bliżej.
– Wyjdź!
– krzyknęła odwracając się.
– Nie
możemy porozmawiać?
– Nie
będę prowadziła rozmowy stylem jaki narzuciłeś.
– Co
tobie w nim nie odpowiada? Staram się być spokojny.
– Rozmawiasz
ze mną jakbym była twoim wrogiem, traktujesz mnie jak przeciwnika,
a ja mam być twoją żoną.
– Nie
traktuje cię jak wroga.
– A
mojego ojca?
– Sam
zaczął! – wrzasnął Rodrigez. – Sam się też prosił!
– Odwieczne
pytanie, który zaczął, to dla mężczyzn najważniejszy element
sporu, ważniejszy niż kompromis.
– Z
twoim ojcem nie da się przystać na kompromis. Jest uparty.
– A
ty nie?
– Cyntio,
co między mną a twoim ojcem, to zostawmy między mną, a nim. Nie
musisz się do tego wtrącać.
– Tak
naprawdę? Choć nie bez znaczenia jest, że to mój ojciec, to
chodzi o ciebie. Jakim ty jesteś człowiekiem?
– Przecież
mnie znasz.
– Nie,
nie – Pokręciła głową i smutno się uśmiechnęła. – Ja cię
nie znam. Wydawało mi się, że tak, że cię znam, ale tak nie
jest.
– Co
chcesz przez to powiedzieć?
– Hektor,
którego znałam nie zrobiłby mi krzywdy, ty ją zrobiłeś. Wyjdź,
proszę. Chcę zostać sama. Chyba tyle możesz dla mnie zrobić? –
Spojrzała na niego wyczekująco.
– Oczywiście
– odpowiedział, skłonił się i opuścił pokój przyszłej żony
zamykając za sobą cicho drzwi.
Po
wyjściu spojrzał w lewo, gdzie oparta o ścianę stała Marta
Montenegro. Nie dowierzał, że matka Cyntii była zdolna do
podsłuchiwania ich sprzeczki.
– Hiszpański
temperament – rzekła z pogardą. – Brawo. – Zaklaskała dwa
razy w dłonie, ale po cichu, tak by nikt poza Hektorem nie usłyszał.
– O
co pani chodzi tym razem? – Podszedł do niej i był niezwykle
wściekły.
– Moja
najmłodsza córka wprost nienawidzi przemocy. Wybrałeś najgorszy z
możliwych sposobów aby ją okiełznać. – Poklepała mężczyznę
po ramieniu, wyminęła i wróciła do restauracji.
Hektor
poprosił kelnera o butelkę wina i przysiadł z nią na schodach,
licząc na to, że Cyntia w końcu zmieni zdanie i wyjdzie z pokoju,
by go odszukać, i wszystko załagodzić. Marynarka bezpiecznie
spoczywała przy jego boku. Wypił dwa łyki czerwonego trunku prosto
z butelki. Alkohol nie palił gardła i nie rozgrzewał
zlodowaciałego wnętrza. Nie pomagał. Hektor zakorkował więc
butelkę, przymknął oczy, oparł głowę o barierki schodów i
starał się powstrzymać wypłynięcie łez, które czuł pod
powiekami. Powróciły wspomnienia, te należące do niewygodnych.
Stary, drewniany fortepian wygrywający melodie kołysanki. Dziecko
zasłuchane w muzykę, przecierające zmęczone oczy, starające się
nie zasnąć. Wszystko co dobre, spokojne i ciche kończyło się w
chwili trzaśnięcia drzwiami. Następnie pojawiał się strach w
oczach kobiety, jej krzyk, płacz, pierwszy cios, który powalał na
ziemie.
– Co
ci jest? – zapytał Bastian, szturchając Hektora w ramie.
– Nic
– skłamał, ocierając łzy tak by Brown tego nie zauważył. –
Pokłóciłem się z Cyntią – wyjaśnił patrząc na blondyna.
– Muszę
iść do kucharza, jakby mały płakał, zajrzysz? Julia mnie zabije
gołą ręką… właściwie to jednym palcem będzie w stanie, jeśli
Edkowi stanie się krzywda. – Bastian żywo gestykulował.
Brunet
spojrzał za siebie na drzwi prowadzące do pokoju Julii.
– Zajrzę
– odrzekł.
Bastek
zbiegł na dół czym prędzej, krzycząc po drodze:
– Wrócę
najszybciej jak tylko się da.
– Nie
śpiesz się, nie musisz – powiedział to zdanie na tyle cicho, że
Bastian nie mógł tego słyszeć.
Niedługą
chwilę potem uszu Hektora dobiegł płacz małego Edwarda. Wszedł
do pokoju przyszłej rodziny Brownów, odstawił wino na komodę i
podszedł do kołyski. Spojrzał na chłopca ubranego w biało-złotą
sukienkę. Dziecię było maleńkie w porównaniu z obliczem jego
dużych dłoni, ale wziął go na ręce najdelikatniej jak to tylko
było możliwe. Przeszedł się z niemowlęciem po pokoju lekko
kołysząc, ale nic nie pomagało, Edward krzyczał coraz głośniej.
W końcu postanowił się do niego odezwać.
– Wiem,
trafiłeś w fatalne miejsce, do może niezbyt rozgarniętych ludzi,
ale to twoja rodzina. Jedyna jaką masz, nigdy nie będziesz miał
innej.
Edward
otworzył oczy, spojrzał na prawie obcego mu mężczyznę. Chwilę
był spokojny, potem zaczął płakać znowu.
– Lubisz
kołysanki? Nie znam ich za wiele, ale liczę, że zadowolisz się tą
którą znam. Nie bądź wybredny jak twój dziadek, proszę.
Gdy
pierwsze małe myśli twe
Pod
powiekami skryły się
Niech
przyśni ci się lepszy świat
Bo
przecież ty za kilka lat
Spróbujesz
przegnać wszelkie zło
Zbudujesz
sobie lepszy dom*(5)
Edward
powoli zaczął się uspokajać, a Hektor śpiewać coraz ciszej,
potem nucić, aż w końcu zaprzestał, gdy usłyszał jak drzwi
pokoju się otwierają. Odwrócił się i dostrzegł jedną z
służących.
– Przyszłam
do chłopca, proszę pana – wyjaśniła.
– Proszę,
właśnie zasnął. – Odłożył małego panicza do kołyski i
zanim skierował się do wyjścia jeszcze ją delikatnie zabujał.
Stojąc
na korytarzu spojrzał na drzwi pokoju Cyntii, ale zrezygnował z
pójścia do niej, w końcu sama prosiła o to, by wyszedł, a więc
chciała być sama. Hektor wziął marynarkę ze schodów, te samą,
której zapomniał gdy poszedł uspokoić Edwarda.
Mężczyzna
skierował swoje kroki ku górze, do pokoju Marty Montenegro. Kobieta
właśnie pomagała przy doborze menu i zapinaniu wszystkiego na
ostatni guzik, dlatego do pokoju na poddaszu, którego używała jako
swój prywatny gabinet, wkroczyła dopiero po obiedzie. Kiedy
dostrzegła Hektora leżącego na jej łóżku początkowo się
wystraszyła, potem jednak strach ustąpił miejsca zdenerwowaniu.
– Co
tutaj robisz!? – krzyknęła przez zęby.
– Pije
bordo – odpowiedział, kręcąc szklanką z zawartością.
Ostentacyjnie wypił pozostałość i napełnił naczynie ponownie.
– W
moim łóżku? – dopytywała, siadając przy jego nogach.
– Jak
pani widzi, tak. Byłem w tym pokoju kilka razy, ale wcześniej nie
zauważyłem łóżka, było za parawanem. Nie sypia pani z mężem?
– Pochylił się do przodu.
– To
nie twoja sprawa!
Przełożył
szklankę z prawej dłoni do lewej.
– Będę
częścią tej rodziny, jej sprawy są moimi sprawami. – Przybliżył
się do przyszłej teściowej i położył swoją dłoń na jej
ramieniu, delikatnie pogładził.
Marta
pierw spojrzała na dłoń swojego przyszłego zięcia, potem na jego
twarz. Odskoczyła jak oparzona.
– Czyś
ty się z głupim na rozumy pozamieniał!?
– Obraża
mnie pani, a bardzo tego nie lubię. – Mówił spokojnym i
rzeczowym tonem. Wygodnie się oparł, przełożył szklankę na
powrót do prawej dłoni i zrobił łyk.
– Wynoś
się stąd.
– Ani
mi się myśli stąd wynosić. Przynajmniej nie dopóki sobie czegoś
nie wyjaśnimy. – Wstał i zbliżył się do kobiety.
– Czego
chcesz?
– Oszukała
mnie pani, a bardzo nie lubię kłamców. Przysługa za przysługę.
Na śniadaniu pani zamiast polepszyć i umocnić moją sytuacje w tej
rodzinie, pogorszyła ją pani. – Hektor rozpiął muszkę,
odrzucił ją na łóżko, obok wcześniej pozostawionej tam
marynarki. Następnie zabrał się za rozpinanie kamizelki, potem
górnych guzików koszuli.
– Czy
ty się rozbierasz? – Marta uśmiechnęła się z niedowierzaniem.
– Tak
– odpowiedział, zsuwając buty stopa o stopę.
– To
niesmaczny żart z twojej strony? – zapytała z nadzieją, że
Hektor się roześmieje i da jej spokój.
On
jednak nie zaprzestał poprzedniej czynności. Zdjętą kamizelkę
rzucił na ziemie, następnie ściągnął szelki ze swoich ramion i
wyjął koszule ze spodni.
– Nic
nie rozumiem – wyjaśniła Marta.
– Tak?
W takim razie już pani wyjaśniam. – Rozpiął mankiety. – Za
dziesięć minut w tych drzwiach zjawi się pani córka. Ja wtedy
będę leżał na łóżku, o tym. – Wskazał na łoże, pokryte
bordową narzutą. – A pani na mnie, okrakiem. – Uśmiechnął
się cynicznie.
– Oszalałeś?
Piłeś za dużo?
– Tak,
właśnie tak. Ja piłem, z Bastianem po kłótni z Cyntią, którą
pani sprowokowała swoim za długim językiem. Pijanego mnie, pani
przywlekła aż tutaj, by wykorzystać.
– Moja
córka cię znienawidzi.
– Nie
tylko mnie.
– Nic
nie zyskasz, więcej stracisz. – Zbliżyła się do niego.
Hektor
wykorzystał sytuacje i szarpnął za jej sukienkę.
– Aaa
– wrzasnęła kobieta. – Oszalałeś? – Niespodziewanie łzy
pojawiły się w jej oczach. W sekundę z bojowo nastawionej kobiety,
stała się lękliwą niewiastą.
– Proszę
nie krzyczeć, bo jeszcze pani mąż się pogniewa, gdy dowie się,
że pijany dogodził pani bardziej niż on gdy jest trzeźwy. –
Hiszpan uśmiechnął się z wyższością.
Ktoś
zapukał do drzwi.
– Marta,
wszystko dobrze? Jesteś tam? – Kobieta dopadła do klamki i
przekręciła korbkę zamka.
Hektor
stał już bez koszuli i zabierał się za zsuwanie spodni. Dostrzegł
przerażenie w oczach Marty, która opierała się o drzwi.
– Dogadamy
się? – zapytał cichym szeptem. – A może mam coś powiedzieć,
teraz, głośno, tak by pani mąż usłyszał?
– Wynoś
się stąd – wycedziła przez zęby już jawnie płacząc.
Pokręcił
głową z szerokim uśmiechem na ustach.
– Co
mam zrobić? – zapytała z rezygnacją.
– Marta!
Zawołam Martina! Wyważymy drzwi! Odezwij się!
Kobieta
nie wiedziała co robić. Stała tak między drzwiami, a Hektorem i
milczała. Julian pobiegł poszukać syna, albo któregoś z
przyszłych zięciów, ewentualnie jakiegoś kelnera.
– On
tu zaraz wróci! – krzyknęła. Dłonie jej się trzęsły.
– Bez
wątpienia tak. Zastanawiam się tylko kto zginie pierwszy, ja, on,
czy pani.
– Ubieraj
się! – wysyczała przez zęby.
– Ale
już? Tak szybko? Przecież jesteśmy prawie rodziną.
– Hektor!
– wrzasnęła, niespodziewanie odzyskując dawną moc, tak jakby
udało się jej przekonać samą siebie, że Rodrigez jest dla niej
niegroźny, że to tylko taka nietypowa gra z jego strony. – Nie
wyprowadzaj mnie z równowagi.
– Już
to zrobiłem. Ciężko sobie wyobrazić rodzinę bez dotykania. –
Chwycił kobietę za nadgarstki, zbliżył swoją twarz do jej, ale
nie pocałował. – Podobam się pani – zakpił.
– Nie
schlebiaj sobie!
– Podobam
się pani – powtórzył pewny swego. Uśmiechnął się i zaczął
ubierać koszule, oraz buty. Resztę rzeczy wrzucił pod łóżko. –
Wyjdę, poczekam w samochodzie. Jest mi pani winna nie jedną, a trzy
przysługi. Nie radzę odmówić.
– Ty
mi grozisz, synku? – zbliżyła się do niego gdy siedział i
wiązał sznurówki. – Mnie!? – wrzasnęła i wymierzyła mu
policzek.
Rodrigez
się roześmiał, chwycił kobietę za oba nadgarstki, tylko i
wyłącznie zapobiegawczo, by nie podniosła na niego ręki po raz
kolejny.
– Spędziłem
w tym pokoju kilka godzin. Niemiłosiernie się nudziłem.
Przeglądałem szkatuły i stare albumy. – Jeden kącik ust uniósł
ku górze, zdradzając złowieszcze zamiary wrednym uśmieszkiem.
– Drań!
– krzyknęła.
– Być
może, ale nie aż taki jak pani. Jak to jest? Pierwszy płacz,
dotyk, spojrzenie? Da się o tym zapomnieć, dla… pieniędzy? –
zapytał wprost.
Kobieta
napluła mu w twarz.
– Nie
masz o tym pojęcia, nie masz prawa się wypowiadać!
– Ludzie
często plotą głupstwa, często przypadkiem. Tak jak dziś pani
podczas śniadania. Proszę uważać na język, następnym razem to
mnie może się coś wymsknąć, albo wysunąć z kieszeni pani
zdjęcie z tysiąc osiemset siedemdziesiątego dziewiątego roku.
Mogłoby być ciekawie, nie sądzi pani?
Wypuścił
dłonie kobiety ze stalowych uścisków, skierował swoje kroki w
stronę okna. Otworzył je.
– Uważaj
bo cię wypchnę!
– Nie
zrobi pani tego – odrzekł pewnie. – Nie mam tego zdjęcia przy
sobie i nigdy go pani nie odzyska jeśli mi się coś stanie. To
zdjęcie może wtedy przypadkiem trafić w ręce kogoś innego.
Martin
z Julianem zaczęli dobijać się do drzwi. Hektor wyszedł
pośpiesznie na gzyms i skierował swoje kroki w bok w sposób
niezwykle ostrożny. Spojrzał w dół i od razu uznał to za błąd,
gdyż zakręciło mu się w głowie z powodu tak dużej wysokości.
Przełknął jednak ślinę, pokonał strach i zapukał w szybę.
Bastian natychmiast otworzył okno, zapominając, że otwiera się na
zewnątrz.
– Co
ty wyprawiasz? – warknął Rodrigez, który o mało nie spadł. –
Gdzie Julia?
– Poszła
do małego, przysłała mnie – wyjaśnił i otworzył szeroko oczy.
– Dlaczego wchodzisz oknem?
– Miewam
od czasu do czasu taki kaprys. Dlaczego zamknąłeś okno? Miało być
otwarte.
– Zimno
mi było – odparł w bardzo infantylny sposób, niczym kilkuletnie
dziecko, mówiące o czymś co jest po prostu oczywiste.
– Skoro
już tu jesteś, to użycz mi marynarki – polecił brunet.
– Ale
całej?
– Nie,
wyobraź sobie, że zadowolę się połową.
– Ale
mojej marynarki?
– Bastian,
zdejmij. – Wyraźnie tracił cierpliwość.
– Jestem
od ciebie wyższy.
– Bardziej
rzucę się w oczy na korytarzu, będąc do połowy rozebrany, niż
będąc w za dużej marynarce. Zdejmij.
– No
dobra, ale nie zapomnij oddać. – Bastian rozebrał się
pośpiesznie. – To moja najlepsza, nie zniszcz jej – rzekł
niemal ze łzami w oczach. – Przynosiła mi szczęście – dodał
smutno.
Hektor
zmierzył blondyna od stóp do głów, ubrał popielatą marynarkę i
wyszedł na zewnątrz. Zbiegł schodami w dół i czym prędzej
wsiadł do swojego samochodu. Oczekiwał Marty Montenegro.
Czekanie
przedłużało się w nieskończoność i Hektor już zaczął tracić
nadzieję na zwycięstwo z tą kobietą, gdy dostrzegł ją w odbiciu
bocznego lusterka. Weszła do samochodu, spojrzała na niego z mordem
w oczach.
– Nie
jestem jak pani mąż, nie dam sobą pomiatać. Nie jestem też jak
pani syn i nie dam sobą manipulować. Daleko mi też do Bastiana
Browna, nie jestem na sprzedaż. Postawię sprawę jasno. Ja oddam
pani zdjęcie, ale pani odda mi…
– Co?
Pieniądze? Udziały? Restauracje?
– Nie,
pieniądze mogę sam zarobić. – Spojrzał na kobietę z wyższością
i położył dłonie na kierownicy. – Obieca mi pani coś, co jest
o wiele trudniejsze do zdobycia.
– Co
to takiego? – dopytywała, siląc się na ton, w którym nie byłoby
ni cienia strachu i choć czuła lęk, to jej się to udawało.
– Pani
córka. Ona musi mi wybaczyć. Nie może zerwać tych zaręczyn.
– Nie
mogę się mieszać między was, młodych. – Uśmiechnęła się
delikatnie, jakby to miało być jakieś usprawiedliwienie. Być może
jakieś było, ale Rodrigeza z pewnością nie zadowoliło.
– Za
to ja pozwolę się wmieszać między was, starych.
– Jesteś
bezczelny.
– Uczę
się od najlepszych – rzekł, patrząc jej w oczy, a potem wbił
wzrok w przestrzeń przed sobą, tę rozchodzącą się za szybą
pojazdu.
– Mój
mąż nie pozwoli, by Cyntia cię poślubiła, zwłaszcza po
dzisiejszym.
– Wiem.
Ja nie proszę panią o zmuszanie Cyntii do ślubu, to zrobię sam.
Przekonam ją – poprawił się szybko. – Jednak muszę wiedzieć
co planuje pani mąż. On tak na mnie patrzył jakby…
– Jakby
coś wiedział?
– Właśnie.
Muszę wiedzieć co wie.
– Rozumiem.
Nie jesteś w stanie odeprzeć ataku, jeśli nie wiesz skąd
nadejdzie.
– Pani
zdjęcie w zamian za informację. Co takiego wie pani mąż? Daje
pani dwadzieścia cztery godziny, by się tego dowiedzieć.
– Nie
potrzebuje tyle czasu.
Hektor
spojrzał na Martę z szokiem i lekkim strachem.
– Pojedynek.
– Jedno słowo, a rozjaśniło sytuacje bardziej niż słońce w
samo południe.
– Wiele
osób o nim wie.
– Mój
mąż zapewniał mnie, że zna szczegóły.
– Jakie
szczegóły?
– Nie
zdradził mi ich, ale jeśli sam nie odejdziesz, to podzieli się
swoją wiedzą z Cyntią.
– Musimy
jemu zatkać usta – zdecydował.
– Nie
dam rady, jeśli będzie chciał wyjawić Cyntii prawdę, to zrobi
to, nawet nie pytając mnie nie tylko o zgodę, ale także o zdanie.
– Zatem
proszę mi pomóc uniknąć takiej sytuacji, albo chociażby ją
złagodzić.
– Jak
mam pomóc w łagodzeniu sytuacji, która nie wiem na czym polega?
– Nie
mogę pani powiedzieć.
– Będziesz
musiał, bo nie masz tutaj innego sprzymierzeńca.
– A
pani jest mym sprzymierzeńcem? Nie ufam pani.
– Nie
musisz darzyć mnie najmniejszym zaufaniem. Jeśli ktoś ma asa w
rękawie nie musi zastanawiać się nad ruchem przeciwnika.
Hektor
spojrzał na przyszłą teściową. Obliczał w pamięci zyski i
straty. Doszukiwał się wszystkich możliwych plusów i minusów tej
sytuacji.
– I
tak nie masz wyjścia. Jeśli mam powstrzymać mojego męża, to chcę
wiedzieć przed czym go powstrzymuje.
– Dobrze.
Plotka o pojedynku słynnych braci Rodrigez głosi, że stanęliśmy
do walki o majątek, ale to nie prawda. Nasz ojciec nie zostawił
żadnego majątku, tylko same długi…
– Jesteś
biedakiem!?
Rodrigez
spojrzał na nią pogardliwie.
– Proszę
nie przerywać.
– Odpowiedz!
Jesteś?
– Teraz
nie, ale tylko dzięki siostrze. Dysponuje jej majątkiem, który
odziedziczyła po swym ojcu, ale tylko do czasu aż nie wyjdzie za
mąż.
– Czyli
jesteś biedny. Nie masz nic na własność.
– Mam,
kilka fabryk, ale gdyby nie majątek Laury, to nigdy bym nie wszedł
w ich posiadanie. Czy mogę już powrócić do pojedynku, czy może
zechce pani pierw przejrzeć moje księgi rachunkowe?
– Zamieniam
się w słuch, ale do ksiąg też bardzo chętnie zajrzę. –
Przycisnęła kciuk do ust i przytaknęła kilkakrotnie głową. –
Tylko, że zrobię to później – dodała niewyraźnie.
– Kiedyś
się zakochałem, kochałem tak mocno, że aż ogłupiałem z
uczucia, ale ta kobieta mnie oszukała. Pewnego razu stanęła w
drzwiach mojego domu, była u boku mego brata. Stanęliśmy do
pojedynku, lecz stawką i wygraną nigdy nie był majątek. Właściwie
to w tej walce nie było zwycięzców, byli sami przegrani –
opowiedział ze smutkiem w oczach Hektor.
– Chyba
nie rozumiem, choć uwierz staram się. Nikt nie wygrał? Rewolwery
nie wypaliły? Obaj żyjecie? No mówże cokolwiek! – Miała ochotę
nim potrząsnąć.
– Obaj
żyjemy. Ja jednak straciłem to co kochałem najbardziej, możliwość
tworzenia, a mój brat kobietę, którą naprawdę kochał.
– Jak
to się stało?
– Stała
naprzeciw, nieco po boku. Nie ustaliliśmy kolejności, mieliśmy
strzelać jednocześnie. Byłem przekonany, że zginę, a nie
chciałem, by on miał to czego ja nie mogłem mieć.
– Strzeliłeś
do niej? – wywnioskowała Marta z niekrytym przerażeniem w oczach.
– Tak.
– Jeśli
mój mąż o tym wie, to…
– To
trzeba go uciszyć, bo pani córka nie zechce wyjść za mordercę! –
uniósł się.
– Czy
chcesz mi powiedzieć coś jeszcze? – Marta zdawała się wyczytać
z oczu Hektora, że ten nie opowiedział jej całej historii.
– Nie,
to już wszystko – skłamał. – Wrócę do siebie, a panią
proszę o dyskrecje oraz oddanie mi przysługi, inaczej wybuchnie
kolejny skandal w tej rodzinie, tym razem z pani udziałem.
– Zobaczę
co da się zrobić – burknęła nieuprzejmie i wyszła trzaskając
drzwiami.
– Proszę
zaczekać! – Hektor otworzył drzwi samochodu i krzyknął za
Martą. Zaczął zdejmować marynarkę.
– Co
ty wyprawiasz? Dlaczego znowu się rozbierasz? – dopytywała,
podchodząc bliżej i zasłaniając go swoim ciałem.
– Proszę
się nie martwić, nie rzucę się na panią. Mam znacznie lepszy
gust.
Marta
chciała wymierzyć mu policzek, ale pochwycił za jej nadgarstek.
Uderzyła więc z drugiej strony.
– Nie
obrażaj mnie! Trzymając ze mną zawsze zyskasz, mogę ci to
przysiąc, ale skończ z tym zachowaniem, bo jest nie na miejscu –
mówiła ze złością, po przez zęby.
– Chciałem
tylko prosić, by oddała pani Bastianowi jego marynarkę, oraz
podziękowała mu ode mnie i złożyła gratulacje z okazji zaślubin
– wyjaśnił pokornie, z teatralnie spuszczoną głową i urażoną
miną.
– Nie
będziesz na jutrzejszym przyjęciu? – zapytała z przejęciem, bo
tego wariantu nawet nie brała pod uwagę. Wzięła marynarkę i
przewiesiła sobie przez rękę.
– Nie
wiem, ale wydaje się, że Cyntia nie będzie chciała mnie oglądać
i to dłuższy czas – odpowiedział. – Przepraszam, ale chciałbym
zamknąć drzwi.
Kobieta
wykonała krok w tył, a Hektor zatrzasnął drzwiczki samochodu i
odjechał.
*(5)
Piosenka Gangu Marcela – Kołysanka dla małego