Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 31: Powrót z Francji i Hiszpanii
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Ci, którzy już czytali poprzedni rozdział, proszę by zajrzeli do niego jeszcze raz, bo nastały tam pewne zmiany. Został dodany jeden fragment, bardzo ważny. Jest to rozmowa Hektora Rodrigeza i Damiana Montenegro w gabinecie mężczyzny. Fragment następuje po tym jak Hektor obiecuje Cyntii, że wymyśli coś, by dziewczyna mogła studiować. Po tym fragmencie z gabinetu, następuje też wzmianka o licytacji bransoletki. Dalsza część jest bez zmian. Pozdrawiam i przepraszam za kłopot.
Laura
przysłuchiwała się jak Sambor rozmawia z Oldmanem. Była pod dużym
wrażeniem tego jak Willi szefuje. I choć niemal od zawsze
była przeciwna instytucji małżeństwa, to w głębi duszy zawsze
marzyła o kimś pewnym siebie, odważnym i męskim, a właśnie
takim w jej oczach był William.
– Co
pan myśli, panie Erneście? – dopytywał kelner, pokazując
mężczyźnie znalezione przez Laurę dokumenty i fotografie.
– To
bardzo dziwne, swoiście bardzo dziwne. Ma panienka inne zdjęcia z
dzieciństwa?
– Oczywiście…
znaczy Hektor, mój brat je ma. Porozmawiam z nim i przyniosę jutro
albumy do koszar.
– Bylibyśmy
wdzięczni, prawda, panie Williamie?
– Tak,
wręcz nie do opisania byłaby nasza wdzięczność. – Puścił
oczko do dziewczyny i uśmiechnął się w sposób tak łobuzerski,
że jej kolana zdawały się mięknąć.
Laura
wstała, pewnym krokiem podeszła do obydwóch mężczyzn.
– Ja
chcę po prostu wiedzieć kim jestem, ale chcę mieć pewność, że
nie zaszkodzicie memu bratu i że będziecie ze mną szczerzy.
– A
czy panienka będzie z nami szczera?
– Będę,
ale nie chcę tego potem żałować. – Opuściła pomieszczenie, bo
musiała udać się na obiad. Chciała też móc dokładne przyjrzeć
się bratu.
– Piękna
– szepnął Sambor do Williego. – Piękna i władcza, taka
kobieta onieśmiela.
– I
irytuje – dopowiedział brunet.
– Widziałem
jak na nią patrzysz.
Młodzieniec
odpalił papierosa i spojrzał podejrzliwe na detektywa. Poczuł
uderzenie w bok głowy.
– Jak
ty lubisz te kobiety Rodrigeza, nie? Wybij sobie chłopcze z łba te
Rodrigezowe panny.
– W
roli ścisłości, panną jest już tylko jedna, ta druga to mężatka.
Detektyw
pogroził Williamowi palcem.
– Na
Boga, to już sobie nawet pooglądać nie można? – oburzył się.
– Dobrze
wiemy, że z twego oglądania, to tylko zamieszania wychodzą. Wiesz
jak ciężko jest udowodnić, że Javierowi pomagał ktoś z
zewnątrz?
– Dla
chcącego nic trudnego – odpowiedział radośnie chłopak i
zmierzwił swoje włosy dłonią.
– Abyś
ty chłopcze za swój swawolny stosunek do życia kiedyś na garotę
nie trafił.
Willi
przechylił szklankę z herbatą, wypił jednym duszkiem, zaciągnął
się papierosem i spojrzał na Ernesta.
– A
pana, to powinni wynajmować do strzeżenia cudzych cnót, może
wtedy pan by się od mojej odpier…
– Oj,
uważaj chłopcze, bo pójdziesz o słowo za daleko. – Ernest
ponownie pogroził amatorskiemu tajniakowi palcem.
– Wieczorem
wraz z panienką Prevost zjawię się w koszarach, może w tym czasie
przyjdzie już list z Hiszpańskiej policji na temat Rodrigezów.
– W
takim razie do zobacz…
– Jeszcze
jedno! – krzyknął William i zeskoczył z parapetu. – Cyntia…
– Pani
Rodrigez – poprawił go Sambor.
– Dziwka
Rodrigeza, a nie żadna pani! – warknął Oldman.
Ernest
pokonał dzielący ich dystans i starał się spojrzeć na Williama
najgroźniej jak tylko potrafił. Wyglądało to bardzo zabawnie,
gdyż był od młodzieńca o prawie dwie głowy niższy.
– Chłopcze,
ja dam ci dobrą radę. Podejdź do zadania z dystansem, nie kieruj
się emocjami i nie zdradzaj swoich uczuć. Możesz mieć tej
kobiecie wiele za złe, ale to żona twego szefa, a ty by rozwiązać
zagadkę i zostać uniewinnionym potrzebujesz tej pracy. Trochę
pokory.
– Kanonber
– powiedział Will po przewróceniu oczami. – Dziw… Pani
Rodrigez. – Uśmiechnął się uroczo i spojrzał ponad głowę
detektywa, gdzie właśnie w drzwiach stanęła kobieta o ni to
blond, ni jasnobrązowych włosach.
– Oldman,
jesteś zwolniony – powiedziała i weszła głębiej do
pomieszczenia.
Ernest,
mimo swojego już w pełni dojrzałego wieku, wpatrywał się jak
oniemiały w jej pełne, płynne i niezwykle kobiece ruchy, gdy
stąpała na niskich obcasikach, stukając przy tym co niemiara o
podniszczony parkiet.
– Twoja
trzymiesięczna odprawa. – Położyła kopertę na stół i wyszła,
skłaniając się wcześniej detektywowi, mówiąc dzień dobry i
do widzenia panu.
– Gratuluję
Williamie, gratuluję – pochwalił sarkastycznie Sambor.
– Taa...
ciekawe ile dostałem premii? – William przytrzymał papierosa
samymi ustami i dopadł do koperty. Otworzył ją i zaczął liczyć.
W zabawny sposób dwukrotnie się pomylił, więc zaczął od nowa. –
Ależ ta pani Rodrgez hojna.
– Pani
Cyntia Montenegro de Rodrigez właśnie cię zwolniła – rzekł
stanowczo policjant.
– A
co tam ona może? – William machnął dłonią bez przejęcia.
Schował kopertę do kieszeni marynarki i wyciągnął papierosa ze
swoich ust. Uśmiechnął się do policjanta jak mały, niesforny
chłopiec.
– Jest
pan lekkoduchem, panie Oldman. Z pewnością to pana kiedyś zgubi. –
Detektyw założył melonik na swoją siwiznę i opuścił pokój
młodzieńca.
Laura,
siedząc w jadalni, obok Hektora, cały czas starała się jemu
przyglądać jak najdokładniej. Właściwie, to nie spuszczała go z
oczu. Dosalała rosół i uśmiechała się do braciszka. Ten chwycił
za jej dłoń i zabrał z niej solniczkę.
– Bo
za moment to będzie sól doprawiona rosołem, a nie rosół
doprawiony solą.
– A…
lubię słone – skłamała.
Wiedziała,
że tak przesolonej zupy nie przełknie. Zastanawiała się co by z
nią uczynić. W końcu nadarzył się odpowiedni moment, bo Hektor
został przywołany przez recepcjonistę. Panienka Prevost odwróciła
się więc w tył i zobaczyła, że na sąsiednim stoliku kelner
właśnie rozkłada talerze z rosołem.
Toż
to normalnie przeznaczenie – zapewniła samą siebie w myślach.
Nie
wiedząc kto zasiądzie do tamtejszego obiadu, zamieniła jeden z
talerzy na swój tak szybko, by nikt tego nie przyuważył.
Szczęśliwa
Laura rozpoczęła jedzenie. Hektor powrócił na miejsce obok niej i
ponownie się do niej uśmiechnął. Popijał herbatkę. Był
niezwykle zadowolony, tak bardzo beztroski, że Laura nie mogła się
nadziwić.
Niespodziewanie
Cyntia i Julia do nich podeszły. Hektor kulturalnie wstał i
zaczekał aż jego żona, i jej siostra zajmą miejsca.
– Kelner
się pomylił – powiedziała Julia.
– Mateo
jest nowy, nie wie jeszcze przy którym stole zawsze siadamy –
usprawiedliwiła młodzieńca pani Rodrigez i przywołała chłopca
do siebie. Poprosiła o to, by przeniósł talerze z sąsiedniego
stołu na ich.
Mężczyzna
pośpiesznie naprawił swój błąd, przeprosił i obiecał następnym
razem być bardziej uważny.
– Koniecznie
– rzuciła z dezaprobatą Julia i chwyciła za solniczkę.
– Daj
spokój, nic się nie stało – wstawił się za pracownikiem sam
Rodrigez, co nawet Laurę wprawiło w zdumienie. Jej brat zazwyczaj
ostro traktował służbę, zwłaszcza jej męską część. Nie
mogła zrozumieć dlaczego to uległo aż takiej zmianie.
– A
dla pana panie Rodrigez, czy…
– Porządny
obiad, bez zupy. Niech kucharz da co ma najlepszego w dzisiejszym
menu. – Uśmiechnął się, a potem skierował swój uśmiech na
żonę, tak jakby to ona miała być deserem, swoistą wisienką na
torcie.
Kobieta
nieco się zawstydziła, ale odwzajemniła uśmiech.
Zaraz
się porzygam, aż mnie mdli na ich widok – pomyślała
panienka Prevost, ale oczywiście nie wypowiedziała tych słów na
głos.
Cyntia
nabrała odrobinę rosołu na łyżkę. Chwile przytrzymała płyn w
ustach, po czym chwyciła za serwetkę rozłożoną na swoich
kolanach i wszystko w nią wypluła. Hektor spojrzał zaskoczony,
Julia poszła w jego ślady, a Laura, nie przejmując się stanem
bratowej, zajadała dalej.
– Co
się stało? Dlaczego plujesz?
– Spróbuj
– odpowiedziała mężowi.
Hektor
zerknął na Julię, która zaczęła paplać jak to, gdy była w
ciąży z Edwardem, nie mogła patrzeć na żadne płynne dania z
makaronem i jak wszystkie zmieniały smak na gorzki.
– To
nie jest gorzkie – odwarknęła. – Poza tym, nie mogę być teraz
w ciąży.
– Dlaczego?
– zainteresowała się Laura tematem, który zdaniem Hektora, wcale
nie powinien tak młode panny interesować.
– Za
młoda jesteś, by zadawać takie pytania – powiedział nie
przemyślanie Rodrigez.
– Dlaczego?
– kontynuowała dalej Laura.
– Właśnie,
wcale nie jest za młoda – wtrąciła się Julia. – Poza tym,
jakby iść tym tropem, to twoja żona, gdy za ciebie…
– Julio.
– Hektor poczekał aż szwagierka skupi na nim swoją uwagę.
Przyłożył wskazujący palec do ust i zrobił ciii. – A
ty daj łyżkę – polecił Laurze i nie czekając na jej reakcję,
sam zabrał przedmiot z jej dłoni.
– Zawsze
jak jest ciekawy temat, to ty…
– Lauro,
daj spokój bratu. Widzisz, że się zaczerwienił – zauważyła
Cyntia.
– Jest
takie mądre zdanie, przypisywane Juliuszowi Cezarowi I ty
Brutusie przeciwko mnie.
– Brutus,
to imię jak dla psa, nie określaj mnie takim mianem, bardzo cię
proszę, mężu. Próbujesz czy będziesz tak wisiał z łyżką nad
moją zupą?
– Dobrze,
kochanie, momencik. – Zamoczył łyżkę rosole, a potem połknął
jej zawartość. – Sama sól – wywnioskował, krzywiąc się, po
czym spojrzał znacząco na siostrę.
– No
co? – zapytała beztrosko panienka Prevost. – Ubrudziłeś mi
łyżkę w niedobrej zupie. Każ kelnerowi przynieść mi nową.
Hektor
zmienił się na twarzy. Z jego uśmiechu nic nie zostało.
Przychylił się do Laury i szepnął jej na ucho:
– Ledwo
wróciłaś i już robisz wszystko, by wyprowadzić mnie z równowagi?
Cyntia
i Julia spojrzały po sobie. Niczego nie rozumiały z zachowana
mężczyzny, ale też niewiele słyszały. Wzruszyły więc
ramionami.
– To
był niewinny psikus – wytłumaczyła się Laura na głos.
– Niewinny?
A jakby tą zupę dostał, któryś z gości?
– To
by się opluł? – rzekła pytająco i sama zaśmiała ze swojego
żartu.
Hektor
odsunął się od siostry zapobiegawczo, by nie uczynić jej krzywdy.
Przymknął oczy i wypuścił powietrze z irytacją. Cyntia wbiła
pytające spojrzenie w męża. Nadal niczego nie rozumiała.
– Nieważne
– rzucił od niechcenia. Przywołał kelnera, chwycił nerwowo za
talerz żony i położył go na tacy. – Proszę przynieś inną…
znaczy, tę samą, ale inną – warknął. Po chwili otrzymał swój
obiad i starał się w spokoju, i skupieniu zjeść, bez zbędnych
dyskusji na poprzedni temat.
Kobiety
też w końcu odpuściły.
– Masz
coś na włosach – powiedziała nagle Laura i wstała. Wzięła
nieistniejące i nieokreślone bliżej coś z włosów brata,
starając się dopatrzyć blond odrostów, ale nic nie zauważyła.
– Już?
– zapytał.
– Ehe,
już nie masz – odpowiedziała, siadając. – Ja już skończyłam
jeść, drugiego dania nie chcę, więc…
– Więc
posiedzisz i poczekasz aż ja skończę – warknął Rodrigeza.
Cyntia
i Julia ponownie spojrzały po sobie, a Laura wbiła wzrok i oburzoną
miną w Hektora.
– Muszę
z tobą potem porozmawiać i nie chcę cię w tym celu szukać po
całym pensjonacie.
– No
dobrze, skoro musisz, ale teraz to możemy powrócić do tematu tych
dzieci? Dlaczego nie…
– Dość!
– warknął.
– To
mogę odejść?
– Nie!
– wrzasnął.
– Hektor!
Unosisz się – zwróciła uwagę Cyntia i zaczęła rozglądać się
po restauracji, by zobaczyć ile twarzy jest zwróconych w ich
kierunku.
– A
dziwisz się, do cholery!? – zapytał, upuszczając sztućce
trzymane w dłoniach na stół, tuż przy talerzu. Te zadźwięczały
złowrogo.
– Nie
krzycz na mnie.
– Perdona
– odrzekł i spuścił głowę, wsparł ją na swoich dwóch
palcach, a łokieć położył na stole.
– Co
on powiedział? – dopytywała Julia.
– On
jest tu obecny – ostro zakomunikował.
– No
importa – odpowiedziała Cyntia Hektorowi, nie zważając na
słowa siostry.
– Przeprosił
– wyjaśniła Laura.
– A
moja siostra co powiedziała?
– Nie
słyszałam.
– Co
powiedziałaś? – dopytywała Julia.
– No
importa – powtórzyła Cyntia.
– Co
to znaczy?
– Nieważne
– odpowiedział Hektor.
– Ale
ja chcę wiedzieć. Powiedzcie mi. Niby inteligentni, wykształceni i
dobrze wychowani ludzie, a nie wiedzą, że w towarzystwie nie wypada
rozmawiać w niezrozumiałym języku.
– Kiedy
to naprawdę znaczyło nieważne – wtrąciła się Laura.
– Tak?
– Julia spojrzała najpierw na Hektora, a potem a Cyntię. Ta z
kpiną na twarzy przytaknęła ruchem głowy. – No to w takim razie
nie o to mi chodziło, a o to co powiedziałaś wcześniej.
– To
samo – przemówił Hektor, zerkając na Julię, a następnie
spojrzał na Cyntię i uśmiechnął się. – Powiedziała dokładnie
to samo.
– Nie
mówcie już nie po mojemu – zażądała Julia z ni to zasmuconą,
ni zagniewaną minką.
– No
siempre las cosas salen como se quiere – odpowiedział jej
Hektor złośliwie.
– Co
takiego? – zapytała się szwagra, a potem podobne pytanie zadała
swojej rozbawionej siostrze.
– Ja
nie wiem. Nie znam tak dobrze hiszpańskiego.
– Laura?
– Nie
jestem twą tłumaczką.
– A
kto ci każe mnie tłumaczyć? Jego tłumacz.
– Zaczekaj
– poprosiła. – Hektor, powtórz – zażądała takim tonem, że
jej brat nie mógł opanować śmiechu.
– Dobrze,
ale masz jedną szanse. No siempre las cosas salen como se quiere.
– Nie…
wszystko?
– Też
tak można. Nie zawsze wszystko czy Nie wszystko zawsze,
nie ma większej różnicy.
– W
takim razie Nie zawsze wszystko jest takim, jakim się wydaje?
– rzekła pytająco, zadowolona z siebie.
– Eee.
– Hektor pokręcił głową.
– Teraz
ja – zgłosiła się na ochotnika Cyntia.
Mąż
wpatrywał się w nią zaskoczony.
– Hektor,
powtórz – poleciła zirytowana, iż sam się nie domyślił, że
ma powiedzieć zdanie po hiszpańsku jeszcze raz.
– Boże,
kobiety. No siempre las cosas salen como se quiere.
– Czekaj,
czekaj…
– Nigdzie
się nie ruszam, kochanie.
– To
było Nie wszystko zawsze… tu jest dobrze tak?
– Nie
zawsze wszystko brzmi lepiej, ale tak, do tego momentu jest
dobrze.
– Dalej
jest idzie?
– Uchu
– przytaknął burknięciem.
– …idzie
myślą naszą?
– Nie
zawsze wszystko idzie po naszej myśli! – krzyknęła Julia i
aż zaklaskała dłońmi, gdy Hektor wskazał na nią i ogłosił
mamy zwycięzcę. – Widzicie, jestem najbystrzejsza,
najszybciej się uczę! – dalej komplementowała samą siebie, a
reszta towarzystwa, siedzącego przy stole, wprost składała się w
pół ze śmiechu.
Cyntia
po zjedzonym obiedzie, postanowiła się wybrać z siostrą i dziećmi
na dłuższy spacer. Marsel jakby tylko na to czekał. Był coraz
starszy i w zdumieniu podziwiał cały świat dookoła, a właściwie
tyle świata, ile pozwalała mu dostrzec pozycja leżąca. Nie bardzo
mu się ona podobała, dlatego co jakiś czas popłakiwał, zmuszając
tym swoją mamę do zatrzymania się i wzięcia go na ręce. Cyntia
nie miała tyle siły co jej mąż, by jedną ręką pchać wózek po
nierównym terenie, a w drugiej nieść syna. Marsel jednak nie
przejmował się losem matki, dla niego najważniejsze było, że w
końcu więcej widział, a był bardzo ciekawym świata chłopcem.
W
restauracji należącej do pensjonatu, kelner zbierał talerze i
szklanki, a Laura i Hektor nadal siedzieli przy stole. Mężczyzna
wpatrywał się w siostrę wyczekująco.
– Już?
Twojego uporu nadszedł kres?
– Nie,
ja chcę tu siedzieć.
Zaśmiał
się.
– Tu
nie będę z tobą rozmawiał.
– Gdzie
indziej ja nie będę z tobą, bo będziesz na mnie krzyczał.
– Sprytna
jesteś, ale zapomniałaś siostrzyczko o jednej rzeczy.
– Jakiej?
– Jestem
silniejszy.
– Ośmieszysz
nas, jeśli mnie stąd wyszarpniesz.
– Chcesz
bym cię ośmieszył?
– Jeśli
chcesz ośmieszyć siebie?
Hektor
irytował się coraz bardziej, a Laurze uroczy uśmieszek nie
schodził z twarzyczki.
– Siostro,
przesadzasz.
– Też
nowina. Może cię zaskoczę, ale tym stwierdzeniem, toś ty
Amerykanów nie odkrył.
– Ameryki,
się mówi – poprawił i zamlaskał ustami.
– Chciałam
być oryginalna, powinieneś docenić me starania.
– Zamierzasz
siedzieć w restauracji do końca dnia czy także w nocy? – Zmienił
taktykę, siląc się na spokój.
– Tak
długo, jak tylko będzie trzeba.
– Mianowicie?
– Dopóki
ty nie pójdziesz spać.
– Nie
jestem szczególne zmęczony. – Założył nogę na nogę, rozsiadł
się wygodnie na krzesełku i zamówił kawę. – Mocna, czarna i
bez cukru, wyjątkowo pobudza. – Posłał siostrze złośliwy
uśmieszek.
– W
takim razie dla mnie dwie takie właśnie kawy – złożyła
zamówienie panienka Prevost i ponownie uśmiechnęła się do brata,
tym razem jeszcze sympatyczniej.
Rodrigez
splótł ręce na piersi, potem je rozplótł i zrobił łyk kawy z
filiżanki, następnie wstał i rzekł stanowczo:
– Dość
tej szopki. – Chwycił siostrę za ramię i szarpnięciem zmusił,
by wstała.
– Sama
pójdę – wycedziła przez zęby.
– Proszę
bardzo – cedził słowa, właściwie prawie wcale nie otwierając
przy tym ust. Czynił tak zapobiegawczo, bo nie chciał publicznie
krzyczeć.
Kiedy
przekroczyli próg pokoju panienki Prevost, ta od razu starała się
zmienić temat. Paplała o albumach rodzinnych, które chciałaby
bardzo zobaczyć i może stworzyć z nich drzewo genealogiczne
rodziny, ot tak, na pamiątkę, także dla Marselka.
– Dobrze,
dam ci albumy do przejrzenia, ale teraz chcę byśmy sobie coś
wyjaśnili. Restauracja to jeden z naszych zysków, nie wolno nam
psuć renomy, a twój rzekomo niewinny psikus mógł do tego
doprowadzić, to jest pierwszy powód mojej złości, a drugi jest
taki, że po prostu, nie marnuje się jedzenia.
– Nie
zmarnowałam. Ja swój obiad zjadłam, to twoja żona kazała
kelnerowi zabrać talerz i pewnie…
– Milcz!
– warknął.
Laura
bez przejęcia usiadła na łóżku.
– Słucham.
– Uśmiechnęła się uprzejmie. – Mów co masz do powiedzenia i…
– Laura!
– Tak
mam na imię! – Ponownie się uradowała.
Dla
Hektora tego już było za dużo, nie potrafił znieść takiego
zachowania. Uznał, że tak rozpieszczonej kobiety jak Laura, to
nigdy nie widział, i że nawet Cyntia nie mogła się z nią równać.
Podszedł pewnym krokiem, chwycił za jej ramię i uniósł do góry,
tak wysoko, że aż była zmuszona, nie tylko wstać z łóżka, ale
także stanąć na palcach.
– Radzę
skończyć nim zaczniesz.
– Co?
– Następnym
razem, radzę zakończyć przedstawienie nim zaczniesz podobną
szopkę! – warknął.
– A
jak nie, to co? – odwarknęła hardo, a chwilę po tym zderzyła
się z miękkim materacem. Spojrzała na swojego brata, jak na
zupełnie obcego człowieka.
Hektor
usiadł na łóżku, chwycił dziewczynę za rękę i szarpnięciem
wciągnął na swoje kolana. Pojawiły się krzyki i piski oraz
wymachiwanie nogami we wszystkich możliwych kierunkach. W końcu
Laurze udało się wyrwać i odpychając się nogami, cofała się,
jeżdżąc na tyłku po podłodze. W ten sposób wylądowała pod
samą ścianą.
– Wyswobodziłaś
się, bo ci na to pozwoliłem – rzekł poważnie, ale niezwykle
spokojnie. Wstał. – Nie chcę cię poniżać w taki sposób, ale…
dlaczego ty mnie do tego zmuszasz? Tak dużo wymagam? Odrobiny
odpowiedniego zachowania, szacunku, to aż tak wiele? – zapytał,
podchodząc do drzwi i kładąc dłoń na klamce. – Za wiele jak na
córkę Prevosta, prawda? Właściwie, co w tym dziwnego? On,
przecież też nigdy nikogo nie szanował. Ja nie muszę się tobą
zajmować, mogę cię odesłać, jednak wiedz, że wtedy, jak
skończysz osiemnaście lat, u mnie już nie znajdziesz schronienia,
nie pod tym dachem. Pozbyłem się już Javiera, własnego brata. Co
za różnica, jak pozbędę się jeszcze przyrodniej siostry? Będzie
do pary. – Hektor wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Zdenerwowany
zbiegł na dół, aż do służbówki, nieopodal spiżarni.
Kiedy
Cyntia kładła Marsela spać, Hektor właśnie upijał się w
samotności. Rozpamiętywał stare dzieje przy wódce, ale nie pił z
kieliszka, jak dostojny pan, a ze szklanki, takiej typowej,
nieoplecionej koszyczkiem… takiej szklanki, z której pija się
herbatę w pospolitych domach. Nagle wyczuł czyjś ruch za plecami,
zaniepokoiło go to, ale na tyle lekko, by się nawet nie odwrócić.
Czyjeś dłonie znajdowały się tuż przy jego szyi, jakby
zamierzały go udusić.
– Nie
próbuj – przemówił. – Nie próbuj, bo pożałujesz – posunął
się do groźby.
– Hektor
jak zwykle na posterunku. Ani na moment nie tracisz czujności –
zażartował Martin i odsunął jedno z krzeseł, by zasiąść obok.
– Czego
chcesz?
– Dlaczego
pałasz do mojej osoby taką niewyjaśnioną nienawiścią?
Hektor
rzucił mężczyźnie spojrzenie godne bazyliszka. Widać w nich było
czystą, z niczym niezmąconą, niesłychanie wyrazistą, lodowatą
nienawiść. Zaraz potem przykrył ją codziennym uśmiechem.
– Źle
interpretujesz moje zachowanie.
– Nie
sądzę, Rodrigez? Tak się nazywasz?
Hektor
świdrował mężczyznę wzrokiem, jakby doszukiwał się blefu.
– Co
z ciebie za brat, skoro ty nawet nazwiska własnej siostry nie znasz?
– Dobrze,
że ty znasz nazwisko swojej.
– Prevost.
– Na
pewno?
– Jestem
o tym święcie przekonany. Pamiętam dzień gdy się rodziła. –
Hektor uśmiechnął się do Martina.
– Padało?
– Świeciło
słońce.
– Ale
był śnieg?
– W
Hiszpanii…
– Tak,
już to słyszałem. W Hiszpanii nie padają śniegi, może kiedyś
mi je pokażesz… chwyciłeś na tę gadkę moją siostrę,
niczym rybkę na haczyk. Popełniłeś tym błąd.
– Ciekaw
jestem jaki? Czyżbyś aż tak nie doceniał własnej siostry, iż
uważasz, że nie jest dla mnie odpowiednią żoną?
– Jak
nazywa się Laura? – zmienił temat Martin.
– Prevost.
– Kim
był jej ojciec?
– Francuzem,
Markizem – odparł z taką odrazą, jakby go coś w klatce
piersiowej zabolało.
– Gdzie
mieszkaliście?
Hektor
spojrzał na Montenegra zaskoczony.
– Chcesz
mi coś powiedzieć, prawda, Martinie? – zapytał z nieodgadnionym
wyrazem twarzy.
– Tak,
bardzo bym chciał, ale widzę, że już nie muszę. Doskonale wiesz
co takiego mam ci do powiedzenia.
– Nie
uwierzysz, ale nie mam bladego pojęcia – odbił piłeczkę i tak
grali dalej w grę, który zdradzi się pierwszy.
Martin
wstał i zaszedł Hektora od tyłu. Ten jednak był spokojny, nie
wykonywał żadnych gwałtownych ruchów. Martin przychylił się i
szepnął mu do ucha:
– Dobrze
to rozegrałeś, jestem pod dużym wrażeniem, ale zapomniałeś o
tym, że szczegóły są ważne i choć zazwyczaj odgrywają trzeci
plan, to są chwile, gdy stają się najważniejsze. Śniegi cię
zdradziły, Hektorze Rodrigezie. Śniegi cię zdradziły. – Martin
poklepał mężczyznę po klatce piersiowej i ramieniu. Opuścił
służbówkę i udał się do pokoju zajmowanego przez Williama.
– Zdradził
się? – zapytał chłopak z nadzieją.
– Nie,
nic nie powiedział i nic nie powie, a ja więcej nie wejdę mu w
drogę, bo to jakby samemu diablęciu wyjść naprzeciw.
– Nie
sikaj. – Oldman zaśmiał się i sięgnął po papierośnicę.
– Bo
ty nie widziałeś jak on się patrzył. Miał wzrok jak moja matka,
dosłownie jakby chciał kogoś zamordować.
– To
jak twoja matka czy osoba pragnąca mordu?
– A
to jakaś różnica?
– Ostatecznie,
chyba niewielka. Marta Montenegro, to taki seryjny morderca w
spódnicy. Morduje uczucia najbliższych. Papierosa? – William
nawet nie wstał, dalej siedział na łóżku, ale wyciągnął
papierośnicę w stronę bruneta.
– Dzięki,
ale rzuciłem. Posuń się.
William
zrobił miejsce przyjacielowi, a Martin usiadł obok niego.
– Jesteście
przekonani, że on nie jest Rodrigezem?
– Szczerze,
to nie mamy pewności, ale z rejestru urodzeń tak by wynikało. Poza
tym sam się dokopałeś, że Prevost mieszkał kilka lat z rodziną
we Francji. Nie ma więc możliwości, by przez tyle lat nie spadł
tam śnieg.
– A
ile razy widziałeś Francję?
– Nigdy,
bracie, ale… zawierzam w opowieści twe i Laury. Poza tym z
rejestru urodzeń wynika, że wszyscy przodkowie Hektora Rodrigeza,
to bruneci albo kruczoczarni, jak na Włochów i Hiszpanów
przystało. Tak też wynika z albumów, tak? Wdziałeś je?
– Nie
widziałem całego albumu, rzuciłem tylko okiem, gdy Cyntia wkładała
zdjęcia Marsela.
– Rodrigez
jest blondynem, Martin, rozumiesz to?
– Wiem
kto to blondyn.
– W
dzień, w który zaginęła pokojówka był tutaj, a kłamał, że
był z twą matką. Z resztą ona też kłamała. Miał żonę i
córkę, o czym wie twój szwagier, mąż twej siostry, Julii, jednak
on także milczy. Julia postawiła nagrobek własnej siostrze, jestem
pewny, że i Rodrigez maczał w tym palce. Być może Bastiana Browna
zastraszył, twą siostrę kupił, Cyntię omotał pozorną dobrocią,
ale na cholerę, czemu Marta Montenegro wybacza mu tyle błędów?
Przecież ta kobieta nie znosi skandali, błędów i przyciągania
kłopotów, a Rodrigez przyciąga ich co niemiara.
– Myślisz,
że tego nie zauważyłem? Doskonale widzę, że moja matka darzy go
jakimś niezrozumiałym sentymentem. – Martin się skrzywił i
westchnął wypuszczając przy tym powietrze przez nos. Zmarkotniał,
jakby nagle zazdrość uderzyła go pięścią w nos. – Nie pytaj
mnie czym on jest spowodowany. Ona może się na niego złościć,
prowadzić z nim boje i toczyć zimne wojny, ale za każdym razem,
kiedy Hektor ma kłopoty, ona go z nich wybawia, czasami kosztem
narażania samej siebie. Wiesz co by było, gdyby wyszło na jaw, że
składała fałszywe zeznania? Ona wie co by było, dlatego dla
żadnego ze swoich dzieci nie byłaby zdolna do takich poświęceń,
a dla właściwie obcego faceta…
– A
jeśli on nie jest jej obcy? – zapytał szybko William, przerywając
koledze, bo nie chciał, by uciekła mu ta myśl.
– Jak
to nie jest…
– A
jeśli twa matka go znała wcześniej? – zapytał ponownie,
przerywając brunetowi. – Pomyśl skąd mogłaby go znać?
– William,
ja naprawdę nie wiem, ale mogę zapytać Aurelii – główkował
Martin wstając. Zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju.
– Aurelia
zna Rodrigeza?
– Z
przeszłości. Była siostrą Mirelli, kobiety która zginęła w
pojedynku. Rodrigez strzelał.
– Ile
miał lat?
– Poniżej
dwudziestu, chyba.
– Gdzie
odbył się pojedynek?
– Pod
Madrytem.
– Co
było powodem? – William spojrzał podejrzliwie na Martina.
– Do
publicznej oceny poddano motyw chciwości obydwóch braci. Prawdziwym
motywem…
– Była
kobieta! – wywnioskował William. – Hektor zabił pierwszą
miłość z zazdrości, potem poszedł po niteczce dalej. Jego żona
i córka nie żyją. Jestem niemal pewien, że motyw był ten sam,
także zazdrość. Być może uznał, że dziecko nie jest jego.
– Co?
Jak to… – Martin był przerażony. Usiadł na skraju łóżka
Antka. – Skąd taki…
– Otello.
Maur zabija kobietę, bo podejrzewa ją o romans.
– Co
z mężem mej siostry ma wspólnego ta nieudana sztuka?
– Widzę,
że twe znienawidzenie do opery, rozciąga się aż na teatr, synu –
zażartował William, parodiując przy tym Martę Montenegro.
– Nie
przypominaj mi. Całe życie dawała mi do zrozumienia, że jestem
krzywym odbiciem w zwierciadle jej pragnień macierzyńskich i
wielkich oraz szerokich planów rodzicielskich. – Zagestykulował
nerwowo mężczyzna i poczuł jak łzy wdzierają mu się do oczu.
– To
nie twoja wina, po prostu jesteś za uczciwy i zawsze takim byłeś.
– William starał się pocieszyć kolegę.
– Gdybym
był jak Hektor byłaby…
– Co
ci jest? Dlaczego się… urwałeś w połowie. Martin! – Uderzył
przyjaciela w ramię z taką siłą, że ten się ocknął.
– Nic,
po prostu moja matka zawsze uważała, że są sytuacje w życiu, gdy
mężczyzna nie może mieć skrupułów. Hektor Rodrigez taki jest.
Gdybym ja taki był, byłaby ze mnie dumna. Mów o tym Otellu.
William
na krótką chwilę się zamyślił. Dopiero teraz zaczął
dostrzegać podobieństwo między Hektorem Rodrigezem a Martą
Montenegro. Nie chciał jednak zdradzać przyjacielowi jedynie swych
przypuszczań. Wiedział, że musi zdobyć dowód.
– Otrzymałem
książkę. Jest w szufladzie. Jeśli chcesz, to do niej zajrzyj. Ja
muszę już iść. – Wskazał brodą na otwarte drzwi i Laurę,
która w nich stała.
– Pewnie,
idźcie, i miłego spaceru. – Martin uśmiechnął się do nich
ciepło w chwili, gdy William stanął obok dziewczyny. Uznał, że
niezwykle do siebie pasują.
Oldman
jednak zawrócił, gdyż miał do brata Cyntii jeszcze jedną sprawę.
Przykucnął
i zapytał:
– Zrobisz
coś dla starego przyjaciela z dzieciństwa?
– Jeśli
tylko nie będę musiał po raz kolejny ryzykować swojego życia.
– Zadaj
matce trzy pytania.
– Mówiłem,
że chcę ujść z życiem – przypomniał Martin znacząco. –
Jakie to mają być pytania? – zapytał zrezygnowany, patrząc w
pełne nadziei oczy Willa.
– Czy
była kiedyś na koncercie w filharmonii w Madrycie? Czy pobierała
nauki… albo może twój ojciec… ktokolwiek wam znany, czy
pobierał nauki w akademii Paryskiej, na której wykładowcą był
Prevost? O Prevoście jednak nie wspominaj. No i najważniejsze
pytanie, czy znała ciotkę Rodrigeza, która rzekomo zamieszkiwała
ten gmach przed śmiercią?
– Właśnie,
bo ja w życiu nie słyszałam, byśmy my w tych stronach mieli
jakąkolwiek ciotkę – dopowiedziała Laura.
– Dobrze,
te pytania mogę jej zadać. Filharmonia w Madrycie, Akademia w
Paryżu i ta kamienica. Zapamiętałem. Dlaczego akurat te pytania?
– On
szuka związku twej matki z mym bratem, bo że jakiś związek jest
jesteśmy święcie przekonani.
– Dlaczego
akurat z mą matką? Może on ma związek z Julią… jest w podobnym
wieku co Bastian.
– Jest
starszy – wtrąciła Laura.
– Hektor
Rodrigez jest starszy, ale czy twój brat, to pewności…
– Tak,
wiem, pewności nie mamy. Teraz to nawet nie wiemy czy on w ogóle
jest moim bratem. Być może wcale nie jesteśmy spokrewnieni. –
Wzruszyła ramionami i posmutniała.
– Z
pewnością jesteście – rzucił z uśmiechem William. – Podobnie
marszczycie czoło.
Laura
przewróciła oczami niemal od razu się rozpromieniając i wtedy
przypomniała sobie o albumach.
– Zaczekaj
na mnie w samochodzie. Albo nie! Pójdziemy pieszo – dodała,
przypominając sobie jak ostatnim razem dojechali w pewne miejsce,
ale wrócić już nie mogli, bo kupa żelastwa się zepsuła i nie
chciała jechać dalej. – Za pięć minut wrócę. – Pognała na
górę do pokoju Rodrigezów, zapukała i wtargnęła do środka.
Cyntia
właśnie czytała książkę, siedząc wygodnie w fotelu bujanym.
Był on prezentem od jej męża. Marsel tamtego dnia także otrzymał
od ojca prezent, był to miniaturowy, drewniany konik na biegunach,
który mieścił mu się w dłonie. Chłopiec lubił obserwować jak
zabawka się kołysze, postawiona na blacie stołu albo komody.
Pani
Montenegro de Rodrigez spojrzała na swoją szwagierkę i zaznaczyła
tasiemką, na której stronie skończyła. Jej wzrok zdawał się aż
iskrzyć znakami zapytania, ale usta uniesione były w delikatnym
uśmiechu.
– Hektor
mówił, że mogę pożyczyć albumy ze zdjęciami, chciałabym
wykonać drzewo rodzinne. Mogłabyś dać też jakieś zdjęcia
swojej rodziny. Byłaby to taka pamiątka dla Marsela i waszych
przyszłych dzieci.
– Cudowny
pomysł. Zaczekaj, zaraz znajdę… – Cyntia wstała i zaczęła
przeszukiwać półki. Nagle poczuła jak zakręciło jej się w
głowie, na dodatek zbierało jej się na mdłości. Przełknęła
ślinę, odczekała chwilę i za moment wszystko już było w
porządku. – To album mojej matki, są tam rodzice moich rodziców,
oni sam i my wszyscy. A tu masz… ale tego dużo. Wasza rodzina
chyba lubiła się fotografować. – Cyntia postawiła na stół
wszystkie cztery grube klasery, w tym dwa z nich były bardzo
zakurzone.
– Za
to pokojówki nie lubują się w ścieraniu kurzy. – Laura
otworzyła jeden z albumów na pierwszej lepszej stronie. –
Myślisz, że to ja? – zapytała bratową, widząc zdjęcie małej
dziewczynki na kolanach Javiera i stojącego za nimi Hektora.
– Czy
ja wiem? Słaba jakość, ale chyba tak.
– Zabawne,
nie pamiętam tego.
– Miałaś
z dwa lata, nie możesz pamiętać. Ja też nie pamiętam wiele z
mojego dzieciństwa.
– Hektor
jest na niewielu zdjęciach – zauważyła panienka Prevost, podczas
przewracania sztywnych kart.
– Może
nie lubił jak go fotografowano. – Cyntia wzruszyła ramionami i
sama zabrała się za oglądanie. – To wasza mama?
– Nie
wiem, prawie jej nie pamiętam, a tu jest bardzo młoda. Ja ją znam
zupełnie inną.
– Piękna
kobieta. Mała bardzo gęste włosy i pracochłonne uczesanie.
Myślisz, że Hektor jest do niej podobny? Bo ja... szczerze to chyba
Javier się w nią wdał – stwierdziła z radosnym uśmiechem.
– Faktycznie.
Javier jest bardzo do niej podobny – przytaknęła dziewczyna.
– A
ty? Jesteś podobna do swojego ojca?
– Skąd
mam to wiedzieć? Nie mogę się porównać, bo śmiał umrzeć.
– Wybacz,
że pytam, ale jak umarł? Wiesz jak zmarł mój ojciec, policja
winnych tej tragedii nie osądziła do dnia dzisiejszego. Już
pogodziłam się z tym, że prędzej ta sprawa zostanie przedawniona,
niż że oni natrafią na chociażby poszlakę. Chociaż, po części,
to każdy z nas jest winny, włącznie ze mną, tobą, mym mężem,
wujem.
– Co
prawda, to prawda – przyznała Laura. – Lubiłam twego ojca, był
dla mnie miły. Mój umarł naturalnie, miał słabe serce.
– Ty
byłaś jeszcze dzieckiem, współczuję.
– Nie
ma czego, to był straszny człowiek. Nie mam z nim wielu wspomnień.
Zajmowały się mną opiekunki, miałam aż dwie. Właściwie nawet
tego nie pamiętam. Javier z Hektorem mi opowiadali.
– Nie
pielęgnowałaś wspomnień, dlatego masz ich tak niewiele. Jak
człowiek nie wspomina regularnie, to potem nagle się okazuje, że
po opuszczeniu powiek widzi same czarne plamy. – Cyntia nagle wbiła
wzrok w album. Pokazała dłonią na zdjęcie swojego męża i jakieś
kobiety. – Bardzo ładna, młodziutka.
– Dlaczego
są tak ubrani? – zapytała Laura.
– Jak?
– Biednie.
– Twój
brat czasami lubi poudawać kogoś kim nie jest – rzekła z
przekonaniem Cyntia.
– Słucham?
– Laura wbiła pytające spojrzenie w bratową.
– Nie
robi niczego strasznego, po prostu ubiera się mniej dostojnie, jak
szary człowiek z ubogiej rodziny się wywodzący i idzie do karczmy.
W Hiszpanii często tak czyniliśmy i udawaliśmy się na bale dla
pospólstwa. Takie taneczne zabawy wiejskie i małomiasteczkowe.
– Chadzaliście
po zwykłych tancbudach?
Cyntia
zaśmiała się wesoło.
– Nie
wiedziałaś?
– Nawet
się nie spodziewałam.
Pani
Rodrigez przewróciła jeszcze kilka stron, ale nie natrafiła na nic
ciekawego. Zamknęła album. Jednak gdyby okazała choć odrobinę
więcej cierpliwości… starczyłoby przewróciła jeszcze jedną
kartę klasera z fotografiami, a natrafiłaby na zdjęcie wyjawiające
najmroczniejszą z tajemnic jej męża.
Laura
Prevost i William Oldman wstąpili w ponure mury koszar policyjnych.
Panienka czuła się bardzo nieswojo w takim miejscu, ale i tak
postanowiła trzymać fason i być twarda. Detektyw w skupieniu
przeglądał najstarszy album ze zdjęciami, z którego wynikało
jednoznacznie, że Hektor Rodrigez podaje się za tego kim jest. Miał
zdjęcia z Javierem, matką, ojcem, Laurą, a nawet Prevostem.
Policjanci, ale także Laura i William obserwowali z pomocą lup
wyraźniejsze fotografie.
– Jesteś
pewna, że to on? – pytał Willi.
– Tak,
a ty tego nie zauważasz?
– Ale
on jest blondynem, a na zdjęciach jest czarny. Dlaczego ktoś miałby
farbować włosy kilkuletniemu chłopcu? – gdybał, niezwykle się
przy tym irytując.
– By
ukryć jego tożsamość – powiedział detektyw. – Spójrzcie. –
Sambor pokazał parze amatorów zdjęcie kilkunastoletniego blond
chłopca z małym, około rocznym dzieckiem, posadzonym na jego
kolanach. Był roześmiany i elegancko ubrany. To maleństwo także
przystrojone było w śliczne, kosztowne koronki.
– To
chyba dziewczynka – wyznała Laura po głębszym przyjrzeniu się.
– Myślicie, że to ja?
– Patrz
na chłopca – polecił Will. – I przyjrzyj mu się uważnie. Kogo
widzisz?
– Mojego
brata, ale to się kupy nie trzyma. Jako kilkulatek był brunetem,
potem blondynem tylko na jednym zdjęciu, by ponownie być… Po co
to wszystko? Po co ukrywanie tożsamości, skoro się potem
fotografuje w jasnych włosach?
– Dobrze
by było gdybyście się tego dowiedzieli.
– Dowiedzieliśmy
się już wiele. Ciekaw jestem czego pan się dowiedział?
– Aby
panu o tym opowiedzieć, musiałbym poprosić panienkę Prevost, by
wyszła na moment wraz z Rupertem. On ją przypilnuje.
– Ale
dlaczego mam…
– Lauro,
proszę. – Willi spojrzał na dziewczynę błagalnie. – Ja mam
dziś nocną zmianę. Nie mamy za wiele czasu.
– Dobrze,
ale potem masz mi wszystko opowiedzieć i to ze szczegółami, panie
agencie.
– Agencie?
– zapytał detektyw Sambor, gdy Laura wyszła na zewnątrz w
asyście dwóch pracowników policji.
– A
co jej miałem powiedzieć? Opowiedzieć o tym jak jestem podejrzany
o morderstwo, o tym jak byłem złodziejem? Czy może o tym jak
sowicie chędożyłem z jej bratową w sadzie, którym, na zlecenie
Marty Montenegro, opiekował się mój ojciec?
– Tu
ma pan rację. Im dziewczyna mniej wie, tym lepiej śpi. – Detektyw
wstał z krzesła i oddalił się w stronę akt. Szukał jednej z
teczek.
– A
pan dlaczego ją wyprosił?
– Z
tego samego powodu, z którego pan skłamał. Nie chcę, by
dziewczyna miała koszmary po nocach. – Sambor rzucił otwartą
teczką na albumy, wprost przed oczy Williama. Ten zszokowany
odwrócił głowę.
– Co
to jest? – zapytał po chwili i zaczął się bliżej przyglądać
fotografii zmarłej kobiety.
– Ktoś
zalał archiwum nie tylko w Londynie, ale także w Hiszpanii. Jednak
na nasze szczęście akurat planowano remont i cześć dokumentów
zdążono już przenieść na piętro.
– Kim
jest ta kobieta?
– To
pani Solcman de Rodrigez.
– Pierwsza
żona tego gnoja?
– Pierwsza
żona tego gnoja, jak i innego drania. Arthur Solcman, którego zabił
przyjaciel Hektora Rodrigeza, był pierwszym mężem tej pani. –
odpowiedział Ernest, zajmując ponownie miejsce za biurkiem. –
Jednak na moment proszę porzucić temat więzów rodzinnych, bo tym
zajmiemy się później. Proszę się przyjrzeć jej szyi. To zdjęcie
zrobiono już po śmierci.
– Zauważyłem,
że jest na nim martwa – warknął William. – Dlaczego ma sińce?
– Proszę
się przyjrzeć uważniej. Lewej i prawej stronie. Ma pan fotografie
obydwóch stron.
William
rozpoczął liczenie.
– Pięć
i cztery, ale czego to dowodzi?
– To
ślady duszenia.
– Zmarła
na skutek uduszenia? – dopytywał Will.
– Nie,
prawdopodobne na skutek upadku. Jednak bez wątpienia była duszona
tuż przed śmiercią. Czynił to człowiek, który nie miał jednego
palca. O tego. – Ernest pokazał swoją dłoń i zaczął uginać
serdeczny palec swojej lewej dłoni.
– Hektor
Rodrigez nie ma… o kurwa! O kurwa! – wrzasnął. – Czyli Otello
mówił prawdę!?
– Tak
chłopcze. Dzień wcześniej Rodrigez pobił cukiernika, który
odwiedzał jego żonę podczas jego nieobecności. Tak wynika z
zeznań pokojówek, jak i sąsiadki cukiernika.
– Dlaczego
go nie skazano?
– Był
młody, miał nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, mieli
dziecko. Może przez wzgląd na córkę są przychylniej na niego…
– Od
kiedy dzieci dają ojcom przepustki na wolność, gdy ci ojcowie
zabili mamusie!? – zapytał krzykiem Oldman i z nerwów aż
przywalił pięścią w ścianę.
– W
sprawie był dowód, który skutecznie uniewinnił Hektora Rodrigeza.
– Jaki
dowód?
– Nie
wiem, dopiero go szukają. Miejmy nadzieję, że nie został zalany i
do nas go przyślą.
– On
jest niebezpieczny – wycedził przez zęby młody brunet.
– Wiem
to chłopcze od dnia, gdy spojrzałem mu w oczy.
– Dlaczego
więc pan go nie zamknie!? – Pretensje Williama sprawiały, że aż
trzaskał palcem o blat biurka.
– Bo
nie mam wystarczających dowodów, by go skazać.
– A
do wyjaśnienia sprawy? Nie można zastosować aresztu?
– Kpi
sobie pan? Areszt to mogę zastosować wobec pana, ale pana Rodrigeza
obejmuje zupełnie inne prawo. Jego teściowa zna wielu sędziów. Na
skutek tego, przy zniknięciu Violetty Molins, musieliśmy wypuścić
go na wolność. Pani Marta Montenegro skutecznie utrudniała pracę
policji, w końcu stała się alibi swojego zięcia… niepodważalnym
alibi.
– Ale
teraz mamy dowody, mamy to wszystko. – Oldman wskazał na albumy.
– I
za co mam go zamknąć? Farbowanie włosów w tym kraju nie jest
karalne.
– A
jego żona?
– Sąd
go uniewinnił.
– Pytam
o obecną żonę! Czy nie należy jej się od was jakaś opieka?
Jakaś ochrona!?
– Jeśli
poczuje się zagrożona niech do nas przyjdzie, póki co nie mamy
nawet jej zeznań…
– On
ją uderzył!
– Jest
pan tego pewien?
– Tak.
Słyszałem rozmowę jej matki i Rodrigeza.
– To
jakiś klan czy co to, do cholery, jest? – zapytał podirytowany
Sambor. – Zawsze jak i Hektor, to i ta przeklęta Marta Montenegro.
Przepraszam, ale ta kobieta wyjątkowo działa mi na nerwy. Postaram
się pomówić z panią Cyntią, ale nie wiem czy tym cokolwiek
zdziałam. Proszę więc, by pan ją miał możliwie jak najwięcej
na oku, tak by jej włos z głowy nie spadł. Szkoda tak pięknej i
młodej dziewczyny, gdyby miała skończyć jak ta Solcman. –
Wskazał na fotografię Isabel.
– Lepiej
już pójdę. – William wyszedł pośpiesznie na zewnątrz, oparł
się plecami o zimne mury i zaczerpnął powietrza. Ze stresu i
nadmiaru wrażeń zaczynało ciemnieć mu przed oczyma.
Laura
stojąc przy Willim, dopytywała o wszystko, ale mężczyzna ją
skłamał, że musiał tylko podpisać jakieś papierki, i że nie
dowiedział się niczego nowego. Nie potrafił jej powiedzieć tak
prosto w twarz, że jedyna bliska jej osoba, która jeszcze jest na
wolności, była kiedyś bestią, która zamordowała własną żonę.
Nie umiał wyznać jej prawdy, bo jak sądził prawdą były jego
przypuszczenia. Nie umiał, albo też nie chciał tego uczynić.