Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 14: Pojedynki i sekundanci
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Cyntia
wybiegła ze swojego pokoju i wbiegła do tego zajmowanego przez
Laurę. Sypialnia niczym nie różniła się od tej jej, prócz
kolorem ścian oraz brakiem bibelotów na komodach i toaletce. Pani
Rodrigez wbiła spojrzenie w przytłaczający niebieski kolor, który
dominował w całym wnętrzu, a potem przeniosła swój wzrok na
Laurę i zaczęła opowiadać wszystko od początku oraz tłumaczyć
w czym tkwi jej zdaniem cały problem.
– Wezwij
agentów, pojedynki są zakazane – podpowiedziała piętnastolatka.
– Hektor
nigdy, by mi tego nie wybaczył.
– A
przerwanie pojedynku własnoręcznie, by ci wybaczył?
– Nie
wiem, potem bym o tym myślała. Przerwałabym ten pojedynek sama czy
z policją, ale nawet nie wiem gdzie ten pojedynek się odbywa –
tłumaczyła, żywo przy tym gestykulując
– Nie
powiedział ci? – zdziwiła się dziewczyna i wyjęła z
papierośnicy papierosa. – Chcesz? – zapytała.
Cyntia
nie paliła od czasu pierwszej nocy w Paryżu. Teraz jednak, z powodu
zdenerwowania, chwyciła za papierosa i zapałki. Nie mogła odpalić
bo tak mocno trzęsły jej się ręce. Szwagierka więc pomogła.
– Zatem,
nie powiedział ci, gdzie się pojedynkuje? – zapytała ponownie.
– Zdziwiłabym
się, gdyby mi powiedział. Wie, że jestem przeciwna wszelkim formom
przemocy. Ja nawet postawiłam mu ultimatum, że ja i dziecko albo…
– Wybrał
honor?
Cyntia
przytaknęła głową.
– Mam
pewien pomysł – zaczęła Laura. – Jak dobrze, że jesteś w
ciąży.
– Jaki
to pomysł i co ma do niego moja ciąża?
– Ktoś
z domowników, na pewno, wie gdzie odbywa się pojedynek. Udasz, że
rodzisz, ktoś pogna po Hektora, będziemy go śledzić. Udasz, że
jesteś w słabym stanie.
– Pognają
po lekarza – stwierdziła Cyntia.
– Zanim
on przybędzie, ty już będziesz w drodze do męża.
– On
mi tego nie daruje.
– Być
może, ale będzie żywy i nie będzie miał śmierci generała na
sumieniu.
Cyntia
po chwili wahania, bez rozważania za i przeciw, przystała na pomysł
Laury. Już po chwili skropiła swoją twarz wodą, tak by wyglądało
na kropelki potu i zaczęła zwijać się z bólu w pokoju
szwagierki. Marta widząc stan córki, nakazała Laurze, by szła po
Juliana i nakazała mu wezwać lekarza.
– Nie,
ja z nią zostanę, niech pani pójdzie po męża i wezwie lekarza. –
Panienka Prevost idealnie udawała, że zachowuje zimną krew.
Trzymała głową bratowej na swoich kolanach i gdy tylko Marta
wyszła z pokoju, to ona wyjrzała na korytarz sprawdzić co się
dzieje. Nic się nie działo, więc zeszła na dół pod gabinet pana
Montenegro.
– Ja
pojadę po Hektora, pojedynek właśnie się zaczyna. Gdy będzie
trzeba, to go zastąpię, a ty wezwij lekarza! – warknął na żonę.
Laura
czym prędzej wróciła do pokoju Cyntii.
– Wstawaj
z podłogi i skończ udawać. Zejdziemy schodami dla służby.
Pośpiesz się!
– Dokąd
pójdziemy?
– Pojedziemy
za twoim ojcem. Ponoć umiesz prowadzić.
– Nie
mamy samochodu – przypomniała ciężarna.
– Pojedziemy
razem z twoim ojcem. Wkradniemy się na tył, nie zauważy nas, tam
są jakieś koce. – Laura szybko wymyśliła plan ewakuacyjny.
Kiedy
Marta wraz z lekarzem poszukiwały rodzącej pani Rodrigez, która
nagle, bez wcześniejszych wyjaśnień, zniknęła, to ona właśnie
wraz z Laurą, w ukryciu, dotarły na miejsce pojedynku. Julian
wysiadł z samochodu i zbliżył się do zięcia, który właśnie
odliczał szósty krok.
– Stop!
– Co
znowu? – zapytał sekundant generała z wielką irytacją.
– Moja
córka rodzi, źle z nią – wyjaśnił Julian.
– A
co nas to obchodzi? – zapytał generał, podchodząc do trójki
mężczyzn.
– Was
nie, ale mnie tak. Jestem ojcem tego dziecka – wyjaśnił Hektor,
który nagle znacznie pobladł na twarzy.
– Źle
z nią – powtórzył Julian, tym razem kierując słowa przede
wszystkim do zięcia. Położył dłoń na jego ramieniu. Wiedział,
że nieco koloryzuje. Nigdy nie lubił kłamać, ale uznał, że w
tym przypadku jest to konieczne, by Hektor zrezygnował z pojedynku i
ruszył do posiadłości.
Rodrigez
poczuł przypływ gniewu na samego siebie. Czuł się winny, bo to on
w ostatnim czasie zdenerwował żonę, a jak wiadomo, nerwy kobietom
w ciąży nie służą.
– Dokończ
pojedynek i idź do żony, o ile przeżyjesz – poinstruował
chłodno generał.
Hektor
rozważał co ma uczynić, a Cyntia i Laura nic nie słyszały, bo
samochód znajdował się za daleko rozmawiających mężczyzn.
– Zostanę
jego sekundantem – zgłosił się Montenegro na ochotnika. –
Zastąpię go.
– Nie
musisz…
– Chodź.
– Wskazał na bok ruchem głowy, nakazując w ten sposób, by zięć
odszedł z nim na kilka kroków.
Ten
tak uczynił i poczuł się niezwykle zaskoczony, gdy Julian zarzucił
swoją rękę na jego kark i poklepując go po klatce piersiowej,
rzekł:
– Słuchaj
synu, ja mam chore serce, zostało mi niewiele miesięcy życia. Ty
masz przed sobą całe życie, jesteś młody. Poza tym, ktoś musi
zaopiekować się moim oczkiem w głowie, a ty masz na to znacznie
więcej siły niż ja. Musisz widzieć jak twój syn albo córka
dorasta. Daj broń. – Julian wykorzystując chwilę nieuwagi
Hektora, wyrwał mu rewolwer z dłoni. – Pamiętaj co przyobiecałeś
mi w dniu waszego ślubu, że będziesz dla niej dobry i będziesz
się nią opiekował.
– Pamiętam.
– Hektor spojrzał w dół i już miał biec do samochodu, by
dojechać nim do posiadłości, gdy dostrzegł swoją siostrę.
Montenegro
stanął plecami do generała i oboje odliczali sześć kroków w
przód, a Hektor w tym czasie zbliżał się do Laury.
– Co
ty tu robisz? – wycedził przez zęby.
Cyntia
zdała sobie sprawę z sytuacji jaka zaistniała, gdy zobaczyła jak
jej ojciec mierzy do generała z rewolweru. Wybiegła z samochodu i
pobiegła w stronę pojedynkujących się mężczyzn, Hektor szybko
ruszył za nią, dogonił ją po kilku krokach i zatrzymał niedaleko
od trajektorii, po której mogłyby poruszać się pociski. Padł
strzał, krew rozprysnęła się na wszystkie strony, a Rodrigez
zdawał sobie sprawę, że odgłos wystrzału był nie taki, jaki
powinien być. Spojrzał na teścia, który padł na trawę i trzymał
się za dłoń, która była dosłownie w strzępkach, podobnie jak
reszta ręki. W ostatniej chwili odwrócił Cyntię plecami do tego
widoku. Chciała zerknąć za siebie, ale jej na to nie pozwolił.
Chwycił pewnie za jej podbródek i zmusił, by patrzyła na niego.
Cała się trzęsła i szybko łapała powietrze, jakby się dusiła.
– Spokojnie,
spokojnie – powtarzał. – Patrz na mnie. Na mnie, powiedziałem!
Patrz i nie spuszczaj mnie z oczu, rozumiesz?
Przytaknęła
ruchem głowy, znów nabrała mocniej powietrza, jakby się dusiła...
jakby brakowało jej tlenu.
– Patrz
na mnie i teraz oddychaj. Spokojnie, coraz głębsze wdechy. Będzie
dobrze, wszystko będzie dobrze – zapewniał. Wyjął haftowaną
chusteczkę z kieszeni. Zerknął za Cyntię, jak generał i jego
sekundant tamują krwawienie. Przybliżył materiał do ust, lekko go
poślinił i starł z policzka żony dwie krople krwi. – Chodź ze
mną – polecił, obejmując ją w pół. Przycisnął jej twarz do
swojej piersi, by nie patrzyła na rzeź, która miała miejsce tuż
obok nich. Prowadził żonę w kierunku samochodu.
– Co
z nią? – zapytała Laura, stając przy bracie.
– Jest
w szoku – odpowiedział, otwierając przed swoją kobietą drzwi
samochodu. Usadził żonę na siedzeniu, w taki sposób, że jej
stopy odziane butami dotykały piasku. – Cały czas patrz na mnie i
postaraj się uspokoić. – Mówił ciepłym, delikatnym głosem.
Cyntii
wzrok nadal zdawał się być rozbiegany. Nie wiedziała na co ma
patrzeć, nie umiała skoncentrować spojrzenia na jednym punkcie.
Martwiła się o ojca, o to czy przeżyje. Niespodziewanie poczuła
silny skurcz. Zgięła się w pół i wciągnęła powietrze przez
zaciśnięte zęby tak, że aż świsnęło. Kilka łez stoczyło się
po jej policzkach. To tak strasznie bolało.
– Co
się dzieje? – zapytała Laura brata. Piętnastolatka miała
szeroko otwarte oczy co wskazywało zarówna na niewiedzę, jak i
przerażenie.
– Nie
wiem – odpowiedział Hektor, będący w niemałym szoku, ale zaraz
potem, stosunkowo szybko, zorientował się, że jego żonę dopadły
bóle porodowe i wody odeszły. Szybko chwycił Cyntię za łydki i
uniósł je, by móc wsunąć do wnętrza samochodu. Sam zasiadł na
miejscu kierowcy i czym prędzej pojechał do posiadłości państwa
Montenegro.
Laura
pojechała wraz z nim, w ostatniej chwili wskakując do tyłu.
– Hektor,
to boli – zawodziła niespełna osiemnastolatka, jednocześnie
wyrzucając samej sobie egoizm. Dotarło do niej, że powinna martwić
się o ojca, że być może jej ukochany rodzic już nie żyje, a ona
przeżywa tak naturalną rzecz jaką jest poród. Jednak nie mogła
nic poradzić na to, że to naprawdę bolało... każdy skurcz, każdy
ruch dziecka, które układało się głową do dołu, każde
szarpnięcie, gdy samochód jechał po nierównej, kamienistej
drodze.
– Uspokój
się – powtarzał jak mantrę Rodrigez, który ze wszystkich sił
starał się zachować zimną krew, ale jego drgające policzki i
drżące dłonie, którymi kurczowo obejmował kierownice, skutecznie
go zdradzały.
– To
za wcześnie – dotarło do Cyntii przy kolejnym skurczu, znacznie
silniejszym od poprzednich. Nie kłamała, według lekarza, którego
wcześniej wezwała matka oraz jej prywatnych wyliczeń, które
poczyniła. wiedziała, że nie jest to czterdziesty tydzień ciąży.
Hektor
na tę wiadomość, tym bardziej się przeraził, zważywszy na to,
że według niego, ta ciąża była dokładnie miesiąc młodsza.
Depnął na gaz, by jeszcze szybciej znaleźć się w posiadłości,
a Laura zapytała:
– Który
to miesiąc?
Dziewczyna
naprędce wyliczyła, że jeśli to dziecko rodzi się właśnie w
tej chwili, to oznacza to tyle, że Cyntia i Hektor współżyli
przed ślubem. Uśmiechnęła się nawet kpiąco, zdając sobie
sprawę z tego, że jej brat nie jest wcale tak porządnym za jakiego
pragnął uchodzić.
– Jakiś
trzydziesty... trzydziesty trzeci tydzień – odpowiedziała Cyntia,
która pragnęła w tej chwili zająć się czymkolwiek, nawet
rozmową ze szwagierką, byleby nie myśleć o wciąż nasilającym
się bólu w dole podbrzusza.
– Siedmiomiesięczne
– szepnęła z przerażeniem blondynka.
– Możecie
obie przestać!? – zapytał nerwowo, skręcając i wychodząc na
ostatnią prostą.
– A
możesz szybciej? – odpowiedziała pytaniem na pytanie,
jednocześnie łkając i zginając się w pół na fotelu pasażera.
– Szybciej
– warknął kpiąco. – Ciebie w ogóle nie powinno tam być!
Byłabyś teraz w posiadłości, to już pewnie miałabyś pod ręką
lekarza i akuszerkę. Jednak jak zwykle musisz uczynić po swojemu, a
potem marudzić!
– Przepraszam,
nie krzycz na mnie.
Zacisnął
zęby i pohamował gniew. Skoncentrował się na drodze, a po
dwudziestu minutach dalszej podróży, wniesieniu kobiety do
pierwszego z brzegu, wolnego pokoju, wydawałoby się, że mógłby
wreszcie odetchnąć. W końcu jego żona znajdowała się pod dobrą
opieką, lekarza i akuszerki. On się jednak nie uspokoił. Przyłożył
mokrą dłoń do czoła i zaczął chodził przed zamkniętym pokojem
w tę i we w tę, od ściany do ściany.
Laura
przysiadła nieopodal, na wygodnym szezlongu, umiejscowionym obok
drzwi i miała w planach być cichutko niczym mysz pod miotłą, ale
nie potrafiła powstrzymać samej siebie od komentarza:
– W
życiu nie podejrzewałam cię o takie nerwy z powodu rodzącego się
dziecka. Dla ciebie zawsze było oczywiste, że kobiety rodzą i nie
miałeś w sobie ni krzty współczucia z tego powodu.
Hektor
rzucił złośliwej siostrze spojrzenie Bazyliszka. Pokręcił głową
i odparł:
– Masz
racje, było tak, ale teraz rodzi Cyntia, a nie jakaś tam kobieta.
Laura
się uśmiechnęła. Przestała, gdy usłyszała krzyk bratowej.
Hektor spojrzał na zamknięte drzwi i dopadł do nich, nacisnął na
klamkę, ale było zamknięte.
– Co
się tam dzieje!? – zapytał z irytacją.
– Rodzi
się twoje dziecko – odpowiedziała spokojnie Laura. – Nie
pomagasz im tym dobijaniem się.
– Ale
czemu Cyntia krzyczy?
– Wiesz
bracie, nie znam się za bardzo na rodzeniu dzieci, ale zawsze mi się
wydawało, że w większości przypadków, narodzinom towarzyszy
właśnie krzyk.
– Ale
by aż taki? – dopytywał z przerażeniem. Oparł się o ścianę i
zsunął po niej. Usiadł na podłodze i schował twarz w dłonie,
następnie przeczesał nimi włosy i spojrzał na Laurę.
Blondynka
dostrzegła, że mężczyzna ma łzy w oczach, więc darowała sobie
wyjaśnianie mu, że gdy niemowlę przychodzi na świat, to nieco
przy tym rozrywa matkę.
– Martwi
cię przedwczesny czas porodu? – zapytała, siadając przy nim.
W
odpowiedzi przytaknął ruchem głowy.
– Nie
martw się, wszystko będzie dobrze. Straciła ojca, Bóg nie pozwoli
by straciła tego samego dnia też dziecko. – Laura objęła brata
ramieniem i przytuliła. Pocałowała w skroń i starała się dodać
otuchy, choć nigdy nie była szczególnie wierząca. – Chcesz
zapalić? – spytała i wyciągnęła z niewielkiej torebeczki,
wprost przed jego oczy, niewielką papierośnicę, mieszczącą w
sobie jedynie sześć papierosów.
Spojrzał
na nią z niedowierzaniem, ale przejął jednego. Zapałki wyciągnął
z zewnętrznej kieszeni swojej marynarki i odpalił. Nie trudził się
nawet z wyjściem na dwór czy otworzeniem okna. Nie skomentował też
tego, że Laura pomimo jego zakazu, najwidoczniej dalej popalała, a
być może nawet palenie już stało się jej nałogiem.
– Myślałem,
że jesteś na mnie zła – powiedział, zaciągając się
najmocniej jak tylko potrafił.
– Jestem,
ale mimo wszystko jesteś mym bratem. Ty i Javier, to jedyna rodzina
jaką mam.
– Masz
jeszcze ciotkę i wuja – przypomniał.
– To
twoja rodzina. Rodzina twego ojca.
– Było
ci u nich aż tak źle?
– Cudownie
nie było.
Hektor
spojrzał siostrze w oczy. Uśmiechnął się blado.
– Przepraszam,
że cię do nich wysłałem, ale nie wiedziałem co robić. Miałem
dwadzieścia trzy lata, gdy zmarł twój ojciec…
– Nie
udawaj, że jest ci przykro z tego powodu. Nigdy dobrze cię nie
traktował – przypomniała bratu Laura. Co prawda niewiele
pamiętała, bo gdy była dzieckiem, to Hektor już dawno nie
mieszkał wraz z matką i ojczymem, ale dużo się nasłuchała,
szczególnie podczas awantur rodziców, a potem od ciotki i wujka,
czasami także od Javiera.
– Nie
i nie było mi przykro, bo zmarł mi ktoś bliski, ale ktoś kto był
bliski tobie. Poza tym, twój ojciec był tym, który jeszcze trzymał
całą rodzinę w garści. Nigdy go nie lubiłem… prawdę mówiąc
to jako dziecko się go bałem, ale nic nie zyskałem na jego
śmierci, więcej straciłem. Javier oddał się lewym interesom,
włóczył od więzienia do więzienia. Matkę dopadła choroba, nie
była w stanie się tobą zajmować. A ja nie potrafiłem studiować
administracji i opiekować się sześcioletnią dziewczynką
jednocześnie. Musisz więc mi wybaczyć.
– Wybaczyłam
– oznajmiła z przekonaniem. Nie potrafiła nie dać mu wybaczenia
w chwili, gdy widziała łzę na jego policzku.
Hektor
spojrzał nad głową Laury i dostrzegł akuszerkę.
– Co
z nią? – zapytał, wstając. Trzymał marynarkę w dłoni.
– Z
pańską żoną wszystko dobrze, ale syn jest słaby, nie wiadomo czy
przeżyje – postawiła na szczerość starsza i doświadczona w
swoim zawodzie kobieta.
Hektor
odepchnął ją i wpadł do pokoju.
– Nie
powinien pan tam wchodzić! – krzyknęła za nim.
Stanął
jak oniemiały, widząc leżącą na łóżku, osłabioną żonę i
zakrwawione prześcieradło. Z wrażenia marynarka wypadła mu z
dłoni. Nie podniósł jej. Podszedł wolnym krokiem do Cyntii.
Zerknął na dziecko, które trzymała w ramionach. Malec był nagi,
cały umazany krwią i w pęcherzach, ale pomimo tego wydał mu się
najpiękniejszą istotą na całej ziemi. Uśmiechnął się do
maleństwa ukazując zęby, rzadko uśmiechał się w sposób tak
szeroki. Przysiadł na krześle przy żonie i dotknął bródki
synka, którego powieki były na wpół przymknięte.
– Chciałam
go umyć. – Pojawiła się akuszerka.
Hektor
pokiwał głową na zgodę. Cyntia z wielkim bólem oddała
chłopczyka w dłonie obcej kobiety.
– Nie
powinieneś mnie teraz oglądać – zwróciła się do męża
cichutko.
Chwycił
jej dłoń w swoją lewą, a prawą odgarnął kosmyk spoconych
włosów, przyklejony do policzka.
– Dlaczego
tak uważasz? Przysięgałem ci w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć
nas nie rozłączy.
– Wyglądam
okropnie.
Hektor
bardzo powoli pokręcił głową. Uśmiechnął się.
– Jesteś
piękna i zawsze będziesz. Dla mnie zawsze najpiękniejsza. Żałuje,
że nie było mnie przy tobie, ale nie chcieli mnie wcześniej
wpuścić – poskarżył się, cały czas uśmiechając się tak, że
kurze łapki zdobiły kąciki jego oczu. Starał jej się dodać tym
uśmiechem otuchy.
– I
dobrze – stwierdziła, zdając sobie sprawę z tego, że jego
obecność, by ją tylko niepotrzebnie peszyła, a tym samym też
przeszkadzała.
Wstał,
nachylił się do niej i musnął z dużą czułością jej czoło.
– Odpocznij,
ja pójdę sprawdzić co z naszym synkiem.
Wypuściła
dłoń męża ze swojej i pozwoliła mu odejść. Przed wyjściem
schylił się jeszcze po marynarkę.
– Widziałam
go, widziałam! – Laura skakała wokół brata z podniecenia,
jeszcze zanim ten zamknął drzwi.
Nawet
Cyntia się uśmiechnęła na ten widok, pomimo bólu w kroczu, który
odczuwała. Zaraz jednak zjawiła się młoda dziewczyna, która
towarzyszyła akuszerce, miała przy sobie słoik pełen spirytusu,
igłę i nici chirurgiczne.
Dziewczyna
zamknęła za sobą drzwi, uśmiechając się do Hektora
przepraszająco. Ten pokiwał głową wyrozumiale i zwrócił się do
siostry:
– Kogo
widziałaś?
– Twojego
synka, jest taki okropny, cały pomarszczony, ale i tak piękny.
Chodź do waszego pokoju, myty jest. Czystszy na pewno będzie
ładniejszy! – wykrzykiwała radośnie. Nie dała bratu czasu do
namysłu, pochwyciła jego dłoń i szarpnęła. Zmusiła go, by udał
się z nią do panieńskiej sypialni Cyntii.
Kiedy
dotarli na miejsce, Marsel był już czyściutki i owinięty w białe
pieluszki oraz przykryty brązowym, wełnianym kocykiem, wykonanym na
szydełku. Leżał w koszyku na białym prześcieradełku, zwiniętym
na osiem. Hektor podszedł do niego, odsunął kocyk z jego bródki,
mały zakręcił główką i ponownie ułożył ją w tym samym
miejscu. Zamlaskał wargami, zmarszczył twarzyczkę i ponownie
zasnął.
– Nie
płacze, to znaczy, że jest chory? – zapytał Hektor akuszerkę.
Słychać było zmartwienie w jego głosie
– Jest
bardzo słaby, zjadł tylko trochę, nie miał siły ssać. Za moment
przyprowadzą pańską żonę do pokoju, tylko pierw zbada ją
lekarz. Niech spróbuje go od razu nakarmić.
– Dobrze
– przytaknął kobiecie, która wycierała dłonie w ręcznik.
Patrzył jak opuszcza pokój.
Hektor
klęknął przed łóżkiem, naprzeciw koszyka z niemowlęciem.
Przeżegnał się i złożył ręce jak do pacierza.
– Boże,
proszę, niech to dziecko nie ponosi kary za moje winy – powiedział
na głos.
– Jakie
winy? – zapytała Laura.
– Gdybym
nie został sekundantem w tym przeklętym pojedynku, Cyntia
urodziłaby w terminie! – uniósł się nieznacznie.
– Hektor,
chodzi tylko o to? – dopytywała, mając wrażenie, że jej brat
kłamie, podając jako odpowiedź jedynie półprawdy.
– Tak
– skłamał. Przeżegnał się po raz kolejny i usiadł na łóżku
przy dziecku. Uśmiechnął się do niego z wciąż szklącymi się
oczami.
– Pan
Rodrigez? – W pokoju nagle zjawił się agent policji, ten grubszy,
który dzień wcześniej przerwał pojedynek, w którym Brown miał
brać udział. Tym razem nie miał u boku swoich pomocników.
– Tak?
– Hektor wstał na równe nogi i spojrzał pytająco na
nieproszonego gościa.
– Jest
pan podejrzany o przyczynienie się do śmierci Juliana Montenegro.
Jestem zmuszony pana przesłuchać – wyjaśnił, bez cienia
współczucia w głosie.
– Koniecznie
teraz?
– Proszę
pana, jego żona przed chwilą urodziła, powinien być z rodziną.
Poza tym mój brat, nie był by w stanie zabić nikogo z rodziny. –
Stanęła w obronie Hektora Laura, ale w starciu z doświadczonym
policjantem nie miała żadnych szans.
– Przykro
mi, ale to panienki brat był sekundantem. Nabijał broń. Pójdzie
pan ze mną dobrowolnie, czy mam pana zakłuć w kajdanki i
wyprowadzić na oczach wszystkich?
– Pójdę.
Mogę najpierw prosić o chwilę z synem? Proszę poczekać za
drzwiami. Nie ucieknę, to trzecie piętro.
– Dobrze,
ma pan minutę.
Agent
wyszedł, a Hektor wykorzystał ten czas na przytulenie siostry i
wzięcie niemowlaka na ręce, po raz pierwszy.
– Boże,
aleś ty maleńki – powiedział do chłopca, siadając z nim na
łóżku. – Tatuś do ciebie wróci, do ciebie i do twojej mamy.
Pamiętaj, musisz być cały i zdrowy, by mieć siłę mnie przywitać
– zagadnął. – Marsel – wyszeptał, zwracając się pierwszy
raz do dziecka po imieniu.
Musnął
maluszka w czoło. Marselowi chyba, podobnie jak jego mamie,
przeszkadzała broda ojca, bo zaczął wiercić główką i minką
pokazywał swoje niezadowolenie. Zacisnął powieki mocniej, aż je
zmarszczył.
– Może
mu zaśpiewasz – zaproponowała Laura. – Mnie śpiewałeś jak
byłam mała – przypomniała.
– Bo
to lubiłaś.
– Może
on też polubi.
– Może.
Polubisz? – zapytał i zaczął od dobrze znanych mu słów:
Przez
przypadek naiwność i zbytek
Kiedy
w końcu zabrakło nam lat
Pod
mocny napitek na własny użytek
Taki
nasz stworzyliśmy świat
Pod
mocny napitek na własny użytek
Taki
nasz stworzyliśmy świat
Trochę
mały lecz taki się wyśnił
Nieskończony
bez granic i cła
A
ludzie zawistni wybadać już przyszli
Co
tu z zyskiem ukraść się da…*(6)
– Panie
Rodrigez, minuta minęła. – Agent ponownie wpadł do pokoju, bez
wcześniejszego pukania.
– Już
idę. – Musnął swój palec wargami i przyłożył go do usteczek
Marsela. – Dobranoc, synku.
Hektor
odłożył dziecko do koszyka, przytulił jeszcze raz siostrę i
wyszeptał jej do ucha:
– Opiekuj
się nim i moją żoną. Zaopiekuj się nimi, obojgiem, proszę. –
Pocałował ją w policzek, założył marynarkę i wyszedł wraz z
agentem z pokoju.
Rodrigez
dorożką policyjną został przewieziony do koszar, miejsca
przesłuchań i aresztowań. Minął kilka cel, w których spali,
bądź siedzieli na pryczach różni więźniowie. Rozejrzał się
dookoła. Bez stresu i strachu szedł przed siebie, aż doszedł do
krzesła, na którym kazano mu usiąść.
– Nie
czuje się pan skrępowany miejscem. Pewnie dlatego, że był pan już
w podobnym – zwrócił się do niego agent Ernest Sambor.
– Mam
odpowiedzieć? To było pytanie?
– Bardziej
stwierdzenie. Był pan podejrzany aż w trzech sprawach, a i tak
obawiam się, iż to nie jest pańska pełna kartoteka.
– Podejrzany,
a nie skazany – odrzekł z bezczelnym uśmiechem i wzruszył
ramionami.
– Te
trzy sprawy, zawsze, wiązały się ze śmiercią ludzi.
– Być
może przyciągam kłopoty.
– Ściąga
je pan na innych, a nie na siebie – zauważył Ernest.
– Szczęście
w nieszczęściu – odparł z jeszcze szerszym bezczelnym uśmiechem.
– Nie
rozumiem pana radości. Zginął pański teść.
– Nie
ja strzelałem.
– Ale
pan był powodem.
– Dlatego
traktuje mnie pan jak mordercę? – zapytał, nie kryjąc lekkiego
oburzenia.
– Strzał
nie padł, broń wybuchła w dłoni, lufa była zatkana. Z tego co mi
wiadomo, broń nabija sekundant! – krzyknął Sambor i wstał
uderzając w biuro dłonią.
Hektor
nie dał się mężczyźnie wyprowadzić z równowagi. Odpowiedział
niezwykle spokojnie i rzeczowo:
– Sprawdziłem
broń, ale tylko na pierwszy pojedynek. Potem to pan mi ją zabrał i
odstawił do pokoju, nie zabezpieczył. To pan jest winny, nie ja.
– A
śmierć Arthura Solcmana? – zapytał agent, siadając i otwierając
pierwszą z teczek. – Tam też był jakiś agent, co zabrał panu
broń i nie zabezpieczył?
– Nie
– odpowiedział zgodnie z prawdą. – Jak wynika z tekstu, widzi
pan dobrze, iż honorowy pojedynek nie miał tam miejsca.
– Włamał
pan się do domu szanowanego człowieka i wraz z przyjacielem go
zabił! Tak czy nie!? – naciskał Sambor.
– Działałem
w obronie własnej.
– Włamując
się do cudzego domu? – zadrwił.
– Stanąłem
w obronie kobiety! – uniósł się.
– Pan?
– Agent się zaśmiał. – Proszę mi wybaczyć, ale nie wygląda
mi pan na kogoś, kto wtrąciłby się do sprzeczki małżonków.
– Pewnie
ma pan rację. Zapewne przeszedłbym obojętnie obok pouczającego
klapsa i nie zareagował na wymierzony w spokoju czy też gniewie
jeden policzek, umiałbym zaakceptować szarpaninę dla słusznej
sprawy i z wyższych celów. Nie mnie byłoby te cele i słuszności
oceniać, w końcu nawet sąd, by ich nie wziął za powód do
zerwania małżeństwa, bo mąż ma swoje prawa.
– Do
czego pan zmierza?
– Pan
nie rozumie – powiedział Rodrigez ze łzami cisnącymi się do
oczu. – Ta kobieta krzyczała. Nie umieliśmy przejść obok tego
obojętnie. Zajrzeliśmy przez okno, a ona leżała na podłodze.
Mocno krwawiła.
– Zabił
pan jej męża? – rzekł pytająco.
– On
był powodem jej stanu, ale nie zabiłem go. Pobiłem się z nim, a
potem zająłem się tą kobietą. – Hektorowi zadrgała broda,
jakby wzbierało się w nim na szloch, ale ze wszystkich sił starał
się go powstrzymać. – Tamtego dnia poroniła.
– Mąż
ją skatował?
– Nie
wiem czy on zasługuje na, nawet pośmiertne, nazwanie go mężem.
Jednak, prawnie tak, był jej mężem. Znęcał się nad nią, ale
był jej mężem. Katował ją, ale był jej mężem. I nawet po
śmierci, nazywacie go jej mężem! – niespodziewanie się uniósł,
jakby chciał w ten sposób dać upust swojej flustracji. – To jest
mentalność naszego społeczeństwa. Gdy ginie prawy człowiek, to
prawo na jego temat milczy, a gdy ginie największy skurwiel, to wy
szukacie winnych, często na siłę, zamiast pomyśleć, że zmarły
sam był sobie winny.
– Tak
jest w przypadku pana teścia? Był skurwielem, który zasłużył na
śmierć?
– Tego
nie powiedziałem – odpowiedział spokojnie. – Nic mi nie wiadomo
o tym, by Julian Montenegro znęcał się nad kimkolwiek. Nie
darzyłem go szczególną sympatią. Prawdę mówiąc, to go nie
lubiłem, ale gdybym miał przyczynić się do śmierci każdego kogo
nie lubię, to musiałbym wymordować pół ludzi na kuli ziemskiej.
– Jak
mi pan udowodni, że nie chciał pozbyć się teścia? Pańskie
tłumaczenie mnie nie przekonuje. Być może z testamentu wynika, że
pan na tej śmierci korzysta.
– Wątpię,
nie lubił mnie. Agencie, to ja miałem strzelać, gdyby nie zabrał
mi broni i przez intrygę moje siostry oraz żony, nie stanął za
mnie do pojedynku, to ja bym zginął – wyjaśnił Hektor. –
Telefon dzwoni. – Wskazał ruchem brwi i oczu na aparat.
Agent
odebrał, po czym powiedział do słuchawki kilka słów bez
znaczenia.
– Jest
pan wolny – padło nagle z ust Sambora.
Hektor
nie krył swojego zdziwienia.
– Proszę
wracać do żony i syna. Niech pan też nie zapomni podziękować
Marcie Montenegro za utrudnianie śledztwa. Być może teść za
panem nie przepadał, ale teściowa, najwidoczniej, skoczyłaby za
panem w ogień.
– Zawsze
miałem lepszy kontakt z płcią przeciwną – pochwalił się,
jednocześnie wstając.
– Będę
miał pana na oku, proszę o tym pamiętać.
– Nie
wątpię. Udanej pracy życzę i proszę znaleźć zabójcę mojego
teścia.
– Zależy
panu na tym?
– Oczywiście,
bo to ja miałem zginąć. – Hektor ukłonił się i opuścił
koszary.
Pośpiesznie
udał się do żony, by być przy niej i dziecku. Pocieszał ją,
ścierał łzy z jej policzków i tłumaczył, że to nie jej wina.
Brał winę na siebie, mawiał:
– Gdybym
nie zgodził się być sekundantem, bylibyśmy poza tym wszystkim.
– Lekarz
nie mógł pomóc memu ojcu, bo był przy mnie – rozpaczała dalej.
– Wiesz jak się z tym czuje?
– Wiem,
wiem, ciii. Posuń się – polecił, by przesunęła się nieco
drugiego brzegu łóżka. Usiadł przy niej, nie trudząc się nawet
zdjęciem butów, pomimo że położył nogi na czystej pościeli.
Cyntia
przyłożyła swoją twarz do torsu męża. Pozwoliła głaskać się
po włosach i mówić czułe słówka, tak długo, aż zmęczenie nie
zmusiło ją do zamknięcia sinych od płaczu powiek. Ona ledwie
zasnęła, a Marsel się zbudził. Hektor uśmiechnął się
radośnie, słysząc ciche kwilenie syna. Miała siły, by płakać i
to dawało nadzieję na przyszłość, że będzie z nim coraz
lepiej. Wstał i pierw wziął dziecko na ręce, a potem udał się z
nim w kierunku drzwi. Miał szczęście, gdyż akurat jedna z
pokojówek znajdowała się na korytarzu i wymieniała na wpół
wypalone świece.
– Niech
pani przyniesie butelkę i mleko. Powinny znajdować się w pokoju
Brownów – powiedział, zdając sobie sprawę, że przecież oni
nie byli przyszykowani na tak wczesny poród, a tym bardziej na to,
że Marsel będzie karmiony od pierwszych dni za pomocą butelki. Nie
chciał jednak budzić żony, nie chciał jej kłopotać,
przynajmniej nie teraz, kiedy dopiero co udało mu się ją uspokoić.
*(6)
Piosenka Grzegorza Tomczaka – Adam i Ewa
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńNo! Zaskoczyłeś mnie śmiercią ojca Cyntii. Szczerze powiedziawszy, za Chiny nie spodziewałbym się, że Julian umrze. Heh. Gdybyś widział moją minę xD
Hm. W sumie to dobrze, że Cyntia tego wszystkiego nie widziała ( ja nie znoszę takich widoków ). Jestem zdania, że lepiej jest widzieć osobę za życia, niż już jak umrze.
Czyli z nadmiaru tych wszystkich emocji urodziła wcześniej, niż powinna. Marsel na razie jest słaby, ale myślę, że szybko się poprawi i będzie wszytko dobrze :D
Ach! Zapomniałam wspomnieć! Hehe. Laura jest chyba dobra w planowaniu niecnych planów xD
Cieszę się, że wpuścili Hektora. Jego miejsce powinno być teraz przy żonie i dziecku ( tylko on nie wie, że to jego dziecko ).
Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! :***
Maggie
Nasunąłęma mi się myśl, że to Julian nie wyczyścił broni i chciał, aby zięć zginął, a że Cyntia rodziła to nie chciał by była sama/w sensie bez męża.
OdpowiedzUsuńChociaż sama w to wątpię bo dla Juliana ważne są uczucia swojego oczka w głowie.
Wydaje mi się też, że być może to zrobił ktoś z rodziny... Marta? Julia? Martin.
Ach!!! Kocham intrygi i tajemnice :D
Teraz będę kombinowała kto jest winny :3
Poród Cyntii był jak to z wilkiem i chłopcem. Chłopiec udawał, ze gonił go wilk a później zdarzyło się to w realu.
Mam nadzieję, że Marselkowi nic poważnego nie jest. Bo tak naprawdę wcześniakiem to on nie jest.
Czuję, że agenci dobiorą się Hekowi do czterech liter ;3
Cały czas ciekawi i nie daje mi spokoju sprawa śmierci (rzekomej) Violetty. Choć zapewne o to chodzi by czytelnik się tym nader interesował ;)
Wczoraj w komentarzu wspominalam, że nie chcialabym, aby Julian umarl. Znajomi mówią na mnie prorok...
Mam żałobę z powodu śmierci Julka :(
Rozdział może i był krótszy, ale to nawet dobrze ;) czytając krótsze można bardziej ogarnąć wątki rozdziału a czasami jak jest taki dłuższy to nim dojedzie się do końca to nie pamięta się co było na początku XD
Czekam do jutra niecierpliwie ;)
Pozdrawiam!
Ciekawa jestem kto miał dostęp do broni i chciał śmierci Hektora. Cały czas nie pasuje mi Damian, ale nie sądzę, żeby chciał śmierci Rodrigeza. Myślę, że może chodzić o jakieś dawne rachunki.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że umarł Julian, lubiłam go :( Okazał się być dobrym ojcem, skoro zamienił się miejscem z zięciem, żeby ten jechał do żony. Pewnie i tak Julian miał marne szanse żeby przeżyć, generał zapewne strzelałby celniej . Plus skoro miał chore serce i umarłby wkrótce, to i tak lepiej, że zastąpił Hektora.
Wreszcie pojawił się Marsel :) Czekaliśmy na niego tyle czasu i w międzyczasie tyle się wydarzyło. Dobrze, że już jest, gdyż zobaczymy Hektora jako innego człowieka, wspaniałego ojca, przynajmniej tak sądzę.
amandiolabadeo.blogspot.com
Julian zginął w pojedynku. Pewnie myślą że to Hektor bo go przesłuchiwali. No i mają podstawy do tego, bo miał być sekundantem na tym pojedynku.
OdpowiedzUsuńPoród by pewnie był w terminie gdyby Hektor nie brał udział w pojedynku.
Mam nadzieję, że Marsel szybko wyzdrowieje.
Będę czytać dalej.
Najlepszy rozdział, jaki do tej pory był! Szkoda mi Juliana, bardzo kochał najmłodszą córkę i chciał wnuka. No cóż, jednak tak, jak jest napisane w tytule, ktoś się rodzi, a ktoś umiera.
OdpowiedzUsuńTak przypuszczałam, że prędzej czy później postanowisz uśmiercić Juliana. Nie wiedziałam tylko w jaki sposób. Był on zbyt pozytywną postacią, aby mógł sobie tak bez przeszkód dożyć do epilogu. No, ale zachował się szlachetnie. Nie zmniejsza to wcale żalu, jaki wzbudziła we mnie ta śmierć, ale umarł naprawdę godnie.
OdpowiedzUsuńTo w sumie było do przewidzenia, że taki stres wpłynie na Cyntie i na jej nienarodzone jeszcze wtedy dzieciątko. No i przyspieszyło poród. Oby tylko dziecko bardzo na tym nie ucierpiało. Chociaż prolog pokazywał, że wyrośnie na dość chorowitego maluszka.
Nieszczególnie dziwię się Cynti, że w jakimś tam stopniu obwinia się o śmierć swojego ojca. Chyba każdy na jej miejscu miałby podobne myśli. A co jeśli, a gdyby tak, a jeżeli zachowałbym/zachowałabym się inaczej... No, ale to błędne koło. Nie można tak myśleć.
CYNTIA PALI W CIĄŻY! POWIESIĆ JĄ!
OdpowiedzUsuńJULIAN UMARŁ. Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee. To znaczy, nie żebym go kochała, ale zawsze wydawał mi się całkiem poczciwym dziadkiem. Myślałam, że zejdzie na zawał. Ale dobrze, że na jego miejscu nie był np. Bastian. Chociaż jeżeli chciałabym wydać kogoś na śmierć w tym opowiadaniu to byłaby to Julia :D jest najmniej barwa, nie byłoby mi jej żal.
To był ciężki dzień dla Cyntii, naprawdę ciężki. Mimo porodu, więcej jednak było w nim goryczy i współczuję jej, że musiała rodzić przy takiej atmosferze, a później przesłuchiwano jej męża. W ogóle Hektor nieźle się uwinął, bo był o krok od rozwalenia sobie ręki. Chwała Laurze i Cyntii!
Jejuu... tak szkoda Hektora, kiedy on myśli, że to jego syn. To naprawdę smutne. Ja na miejscu Cyntii miałabym ogromne wyrzuty sumienia...
Rozdział bardzo emocjonujący, ciekawy, w połowie gorzki, a w połowie kojący. Cieszę się, że Marsel przyszedł już na świat.
Z dwojga złego to chyba lepiej, ze zginął Julian. Sam powiedział, że jest schorowany i dlugo nie pożyje za to Hektor ma dla kogo żyć i te życie ma przed sobą. Wiec chyba jednak jest plus tej intrygi bo tak czy siak ktos by zginął. Ciekawe tylko kto i dlaczego chcial sie pozbyć Hektora, komu on zawinił? Mam nadzieję, ze szybko się to wyjaśni. Dużo sily i zdrowia dla Cyntii i Marsela.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w końcu nadrobię jabłka i że dużo ni zapomnialam z poprzednich rozdziałów ;)
Czasami zbyt długo rozdział jest po prostu za długi i nudzi. Tutaj jest w sam raz :)
OdpowiedzUsuńZdziwiłam się śmiercią ojca Cyntii. Szkoda go. Był chyba najlepszy z tej popapranej rodziny.
Marcel już na świecie. Jak miło. Jednak jest taki chorowity... Biedny.
W dzisiejszych czasach na pewno jakoś by to ogarnęli lekarze, ale wtedy...
To cud, że żyje.
Hektor jest obleśny. Nie mogę go zdzierżyć.
Mam nadzieję, że zaplanowałeś jego życie krok po kroku i że jest nabite kolcami od róży.
Żywię nadzieję, że w tym opowiadaniu umiera. Byłoby miło ;)
;)
Julian to jedyna postać, przy której nie miałam wahania nastrojów. A teraz go nie ma, trochę mi smutno. No ale dzieciątko jest na świecie <3
OdpowiedzUsuńMimo że Hektor dalej powoduje u mnie mieszane uczucia, ogromnie mi go szkoda. Jest jaki jest, no zgoda, ale żyje w okrutnym kłamstwie, które dla mężczyzn często okazuje się tym przysłowiowym gwoździem do trumny.
ps. mam dobrą, myślę, wiadomość. Jutro już muszę wrócić do rzeczywistości, tj. książki, nauka itp, więc dzisiaj planuję dojść do ok 25 rozdziału. Trzymaj kciuki, żeby mi się udało!
L x
Witam. Trafiłam tu przypadkiem i przyznam, że zaskoczyła mnie obszerność każdego rozdziału, jak i całego opowiadania. Piszesz ciekawie, ale czasem niezbyt zrozumiale, kiepsko z błędami stylistycznymi. Niemniej, historia ciekawa. Cyntia jako główna bohaterka nie urzeka. Najpierw zabójczo zakochana, szybko zapomina o prawdziwej miłości i wpada w objęcia Hektora. Jej czyny nie wydają mi się odważne, co najwyżej głupie i niedojrzałe. Samego Hektora trudno odebrać. Niby wydaje się tym typowym, zakochanym bez wzajemności, co przez chwilę zbudzało we mnie współczucie. Ale potem ujawniła się jego wybuchowość i temperament. Trzeba przyznać, że Cyntii idealnie wyszła cała ta szopka z wrobieniem Hektora w ojcostwo. No nic, weny życzę i postępu :) A, no i spamik, rzecz jasna http://greckie-mity.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńCześć, przede wszystkim jestem pod wrażeniem, że przeczytałaś całość zapewne w tak krótkim czasie.
UsuńCo do błędów stylistycznych, interpunkcyjnych i literówek, to się zgadzam, popełniam je, bo jakby nie patrzeć jestem amatorem i ciągle się uczę. Mam w planach poprawić każde swoje opowiadanie z pomocą osób, które zgodzą się przeprowadzić korektę, ale to dopiero po zakończeniu każdego z nich i odpowiednio długim czasie odleżenia, plus gdy sam będę miał czas do każdego przysiąść. Tak więc nie wszystko od razu. Pisząc koncentruję się na bohaterach, ich charakterach, całej fabule, by wszystko trzymało się w miarę kupy, a więc do pisania nie podchodzę jak do dyktanda.
W którym momencie jest niezrozumiale? - to akurat bardzo mnie interesuję, gdyż staram się by właśnie czytelnik wszystko kojarzył, podążał za bohaterami, nie gubił się w zawiłościach i tajemnicach, ale to normalne, że nie mogę odkryć wszystkich kart od razu.
Cyntia to dziecko i trzeba to głośno przyznać. Jest taka nie tylko przez wiek, ale też przez wychowanie, trzymanie pod takim ojcowskim kloszem. Poza tym skąd pewność, że ona kochała Willa? Ja sam uznaję, że William był jej młodzieńczym zauroczeniem, a Hektor dojrzałą namiętnością. Na miłość więc wciąż jest miejsce, jak i szansa na pojawienie się kogoś trzeciego, prawda?
Podpisywania się adresem nie uważam za spam, tak więc z pewnością, wcześniej lub później, ale zajrzę.
Pisząc niezrozumiałe miałam na myśli to, że czasami nie wiem kto daną rzecz robi, mówi i te de :p Poza tym, jak dobrze się czyta, to można przeczytać całość w jeden wieczór, więc o czymś to świadczy :) Co do pojawienia się kogoś trzeciego- to chyba najlepsza rzecz jaką mógłbyś zrobić, dodając jeszcze jednego mężczyznę. Kurczę, widać, że jestem typową babą i lecę na takie romantyczne wątki XD
UsuńLaura, mimo młodego wieku jest jednak cwana. Szkoda, że jej plan nie poszedł tak dobrze, jak brzmiał. Z drugiej strony irytuje mnie, że Cyntia sama czegoś nie wymyśliła, w końcu to jej najbardziej powinno zależeć na odwabieniu Hektora od pojedynku, prawda?
OdpowiedzUsuńSzkoda mi się zrobiło Juliana. Chociaż szalkę u mnie przeważały negatywne odczucia w stosunku do niego, to i tak przykro mi, że jego postać już się nie pojawi. Ciekawa jestem reakcji Marty na wieść o jego śmierci i tego, jaka będzie teraz w stosunku do Cyntii i Hektora. Będzie ich obwiniać?
Pierwszy raz widziałam tak przerażonego Hektora i jestem niemal w szoku. Ale wcale mu się tak skrajnych emocji nie dziwię. Potem, gdy się nieco uspokoił, to był tak uroczy, gdy mówił do synka, zajmował się nim… Tak samo do Cyntii. Cała wcześniejsza złość na nią uleciała i zastąpił ją taki kochany Hektorek, no, do rany przyłóż. Dalej mi jednak siedzi to, że Marselek nie jest jego, więc prócz tego jest mi go też trochę żal. Tak się zaangażował, a… jak wszystko wyjdzie na jaw, to on chyba Cyntie gołymi rękami rozszarpie.
Swoją drogą, Cyntia narobiła stracha wszystkim po kolei.
Mam nadzieję, że rozmowa Laury z Hektorem było ostatecznym pojednaniem. Nie lubię, gdy się do siebie nie odzywają lub robią to lakonicznie, w końcu tak lubię obie te postacie.
Denerwuje mnie, że Hektor od razu stał się podejrzanym. Tak już jest, ale mimo to, wkurza mnie to cholernie, że się bawią w oskarżanie Hektora, zamiast prawdziwego powodu szukać. Czy w tamtych, czy tych czasach wszystko wygląda tak samo beznadziejnie i są tak samo gówniani. Dobrze, że go puścili, bo bym się już naprawdę wkurzyła. Jeden plus tej „wizyty”, że dowiadujemy się co nieco o przeszłości Hektorka… Ciekawe tylko, czy facet mówi prawdę?
Tak czy inaczej, pod koniec Hektorek znów mnie urzekł swoją postawą do żony. Rzadko taki jest, dlatego lubię te sceny szczególnie.
Przyznam, Darku, że takim obrotem spraw bardzo mnie zaskoczyłeś. Nie tego sie spodziewałam. Myślałam raczej, ze dojdzie do pojedynku między Hektorem a generałem i to właśnie ten drugi zginie. A tu proszę, Julian nie żyje, i to jeszcze z powodu niesprawnej broni, która wybuchnęła w jego rękach.
OdpowiedzUsuńWspółczuję Cyntii, ze musiała być tego świadkiem, ale sama się o to prosiła, układając z siostrą ten plan.
Dziwne by było gdyby te przeżycia nie odbiły się na jej zdrowiu i nie przyspieszyły porodu, oby tylko mały Marsel przeżył. Jeden zgon w ciągu dnia wystarczy!
Damianowi się upiekło, ciekawe co teraz zrobi Marta?
Pozdrawiam i ogłaszam, ze wkońcu jestem z twoim opowiadaniem na bieżąco, pierwszy raz odkąd cie czytam ;0
mewa!
Ale jaja z tym pojedynkiem. Hektor tak się przy tym upierał w imię honoru i co z tego wyszło? Julian zginął i to wcale nie od strzału generała, a Cyntia urodziła...
OdpowiedzUsuńMożna by przypuszczać, co by się stało, gdyby Cyntia nie pojechała na miejsce pojedynku z ojcem i w ogóle, gdyby nie było tego całego podstępu z porodem. A tak, wykrakała sobie ten poród. Mam nadzieję, że z Marselem będzie wszystko w porządku.
A tak przy okazji, ja tu wciąż jestem. Poprzednie rozdziały przeczytane, ale jakoś tak nie miałam weny do komentowania. Po prostu po przeczytaniu każdego rozdziału, a nie są one znowu wcale takie krótkie, nie umiem się sensownie wypowiedzieć. Wszystko mi gdzieś ucieka :-/
Ale jestem i czytam, choć chyba nigdy nie uda mi się być na bieżąco :-/
Pozdrawiam!