Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 15: Ktoś umiera, ktoś się rodzi
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Mijał
dzień za dniem, a one wszystkie były do siebie podobne. Cyntia
rozpaczała stratę ukochanego taty, nie chciała jeść, odmawiała
zejścia na posiłki, a nawet płynów przyjmowała niewiele. Hektor
nakazywał służbie, by jedzenie przynosili im do pokoju. Tutaj
jednak kłopot się nie kończył. Cyntia, jeśli już jadła, to
naprawdę niewiele, chudła w oczach, mizerniała. Hektorowi było
trudno na to patrzeć ze spokojem, dlatego z początku, cierpliwie
starał się ją przekonać do zmiany postępowania i nie szkodzenia
samej sobie. Spokojem nic nie uzyskał, a więc niedługo potem, gdy
już jego irytacja sięgnęła niemal szczytu piramidy, spróbował
inaczej.
– Jak
długo to jeszcze potrwa? – zapytał wprost, przechadzając się z
synem po pokoju.
Maluch
czuł się bezpiecznie będąc na jego rękach. Wtedy najdłużej i
najspokojniej spał. Teraz też miał zamknięte powieki, które od
wcześniejszego płaczu były mocno posiniałe, a usteczka wciąż mu
drżały, jakby z zimna, ale było to wynikiem snu.
– Nie
rozumiem o co ci chodzi – odrzekła niesympatycznym tonem i
odłożyła na talerz kanapkę po zrobieniu zaledwie dwóch gryzów.
Nie wyciągnęła dłoni po syna, nawet o niego nie zapytała.
Sam
Hektor odnosił wrażenie, że Marsel był jego żonie obojętny...
że ostatnio wszystko było jej obojętne, dlatego ośmielił się
wytknąć, albo raczej przypomnieć kim jest i jaka wciąż jest jej
rola, niezmienna.
– Jesteś
żoną i...
– Wiem
kim jestem i wiem kim byłam! Byłam córką wspaniałego człowieka
i nigdy go już nie zobaczę. – Upadła na poduszki i zalała się
łzami.
Hektor
przewrócił oczami. Ledwie trzymał za wodze swoje nerwy i szczerze
miał już dość, że Julian Montenegro, nawet po śmierci, psuje mu
tyle krwi.
– Czyli
jeszcze długo zamierzasz taka być? Długo to jeszcze będzie
trwało, tak? – Miał w planach odłożyć Marsela do koszykowej
kołyski, ustawionej na niewielkim, okrągłym stole, ale jedna z
służących zapukała do drzwi. – Proszę – rzekł, zmierzając
z dzieckiem na rękach do saloniku.
– Pani
Marta Montenegro chciałaby się pochwalić wnukiem. Przybyły jej
przyjaciółki i Martin także jest, czy mogłabym…
– Nie,
on jest za mały i jeszcze za słaby, by z niego czynić zwierzaka
estradowego na własności Marty Montenegro. Jeśli teściowa czegoś
ode mnie chce, to niech sama przyjdzie i o to prosi. Byleby nie
prosiła o mego syna. Nie dostanie go. Żegnam. – Zatrzasnął
drzwi za pokojówką, gdy ta tylko wyszła, a wyszła prędko, nie
nalegała, bo jego ton był bardzo nieuprzejmy.
Rodrigez
z dzieckiem na rękach powrócił do sypialni i miał zamiar
kontynuować rozmowę z żoną, gdy tym razem w pokoju zjawiła się
Laura. Oczywiście wtargnęła bez pukania. Hektor już miał ją
pouczyć, ale Marsel zaczął się budzić. Chłopiec nie lubił, gdy
się tak inni kręcili, jakby go denerwował odgłos samych kroków,
choćby najcichszych, choćby takich na paluszkach.
– Wezmę
go – zaproponowała dziewczyna.
– Do
Marty Montenegro?! – uniósł się szybko, gniewnie.
– Możesz
nie wypowiadać takim tonem imienia mojej matki!? – wrzasnęła na
męża Cyntia.
– Będę
wypowiadał tak, jak mi się będzie podobało, a ty zajmij się w
końcu czymś pożytecznym, niż rozpaczą, bo to nie zwróci życia
twemu ojcu!
Małego
Marselka wystraszyły krzyki dorosłych. Jeszcze zanim otworzył
swoje maleńkie powieki, wydał z siebie płaczliwy wrzask i zaczął
marszczyć czoło. Niemal trząsł się z wściekłości. Cyntia w
tym czasie przeszła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi, jakby
chciała się odgrodzić od wydawanego przez jej syna hałasu.
– Obudziłeś
go – zarzuciła bratu Laura. – Zdenerwował się. Daj mi go,
tylko go przełóż, bo ja go inaczej nie wezmę... tak…
– Zanieś
go opiekunce Edwarda. Ja muszę porozmawiać z żoną – przerwał
jej szybko, niezwykle stanowczo. – Tylko bym potem go nie szukał.
I miej go cały czas na oku – uprzedził rozkazującym tonem.
– Oczywiście,
jego nie da się nie mieć na oku. Wystarczy go spuścić z oczu na
chwilę moment, a już się rozryczy i trzeba znów mu poświęcać
uwagę.
– Bo
jest towarzyski. – Hektor uspokoił nieco synka, włożył do
koszyka i poprawił okrycie tak, by chłopczyk nie mógł złapać go
w usteczka.
– Będzie
rozpuszczony – zapowiedziała panna Prevost. – Rozpuszczą cię
jak dziadowski bicz, a potem nie będą mogli sobie z tobą poradzić
– zwróciła się do ponownie zasypiającego bratanka.
Trzymając
uważnie koszyk wyszła z pokoju i skierowała się w stronę
saloniku, gdzie czekała na nią Marta Montenegro.
– Nie
wiem dlaczego mój brat sam pani nie chciał go dać – rzekła. –
Ale proszę go już ode mnie zabrać, bo znowu zaczyna się krzywić.
Będzie ryczał – dodała z lekką odrazą.
Kochała
Marsela na swój własny, niepowtarzalny sposób, bo był synem jej
brata i bywał słodki, ale nigdy nie przepadała za tak małymi
dziećmi, i chłopczyk nie zdołał rozczulić jej na tyle, by nagle
zaczęła za nimi przepadać.
– Oczywiście,
już go biorę. – Babcia wzięła Marsela na ręce, wyjmując go
uważnie, z należytą delikatnością z koszyka. – Dlaczego
pokojówki cię ładniej nie ubrały? Nawet nie masz na główce
czapeczki. Babcia zaraz zrobi z nimi porządek. Pokaże ci jak należy
traktować służbę. Ostro i z dystansem.
Marsel
z szeroko otwartymi oczami, patrzył na niemal obcą mu kobietę.
Ssał kciuk, którym ledwie trafił do ust. Zazwyczaj mu się to nie
udawało, więc postanowił wykorzystać okazję, przez co ssał
bardzo intensywnie, zachłannie.
– Babcia
cię wszystkiego nauczy. Uwielbia cię, wiesz? Bo ty jesteś babci
przyszłością. – Musnęła malca w czoło.
– W
sensie takim zabezpieczeniem na przyszłość? – dopytywała Laura.
– Chce pani, by się nią opiekował na starość, czy coś w ten
deseń, tak?
Marta
Montenegro zrobiła minę i pokręciła głową.
– Dorośniesz,
to zrozumiesz. – Uśmiechnęła się niby ciepło, ale i tak ten
uśmiech mroził. Oddaliła się, by dowiedzieć się kto tak
wyszykował jej wnuka.
– Pan
Rodrigez nie każe nikomu dotykać tego dziecka. Sam się nim
zajmuje, on i pani córka – wyjaśniły pokojówki, choć
wiedziały, że Cyntia nie poświęca synowi prawie wcale uwagi, bo
zamiast to czynić, to topi się we własnej rozpaczy. – I jest też
niańka Edwarda, proszę pani, ona także się nim zajmuje, ale nie
ma wglądu w garderobę dziecka i bardzo mało z nim jest.
– Dziękuję,
to tylko potwierdza moje przypuszczenia, iż mój zięć nie jest do
końca normalny – rzekła Marta, jednocześnie podała dziecko
służącej. – Przebierz go w coś eleganckiego i drogiego, a potem
mi go przynieś. Będę z przyjaciółmi w restauracji – wydała
polecenie wdowa, która jak widać ani trochę nie rozpaczała po
stracie męża.
Hektor
w tym czasie popukiwał delikatnie w drzwi łazienki.
– Moment
– słyszał co jakiś czas, na przemian z odgłosem puszczanej
wody.
W
końcu nie wytrzymał i wtargnął do środka.
– Możemy
dokończymy rozmowę, którą zaczęliśmy? – zapytał spokojnie,
choć w jego żyłach ciągle wrzało. Postanowił, że postara się
utrzymać taki ton, by żony nie płoszyć, by spróbować do niej
dotrzeć, by jej jakoś pomóc.
– Chcesz
mi wypominać, to że płaczę czy to, że nie…
– Chcę
zapytać, jak długo jeszcze potrwa twa żałobna postawa pokutnicy?
– warknął i w myślach przeklął samego siebie, że dał jej się
tak szybko sprowokować, a przez to po jego postanowieniu już nic
nie pozostało.
Chciała
go wyminąć, ale zagrodził drzwi.
– Chciałabym…
– Znów
położyć się do łóżka? Na zmianę spać i płakać?
– To
nie twoja…
– Moja,
bo jestem twoim mężem, do cholery!
– Nie
wrzeszcz na mnie! – odkrzyknęła, ale głos jej się załamał, a
łzy wstąpiły na policzki.
– Nie
będę, ale pozwól ze mną – polecił, otworzył przez żoną
drzwi i wskazał ruchem głowy, że ma przez nie przejść.
Wykonała
jego polecenie. Marzyła o tym, by zamówić sobie jakiś zioła na
sen i odpłynąć. Nie czuć…
– Siadaj
– polecił surowo, gdy znaleźli się przy łóżku. Sam podsunął
sobie krzesło tak, by znajdować się naprzeciw niej. Wychylił się
jedynie po to, by zadzwonić dzwonkiem po lokaja.
– Dlaczego…
– Zobaczysz
– zapowiedział, nie czekając aż żona dokończy pytanie, a gdy
mężczyzna w eleganckim uniformie zapukał do drzwi, Hektor zaprosił
go do środka. – Proszę przynieść jakiś bulion i koniecznie
drugie danie. Wszystko jedno jakie, byle dobre i pożywne.
– Mogłeś
zejść do restauracji, jeśli jesteś głodny – stwierdziła,
kiedy kelner zniknął za drzwiami. – Marsela nie ma, bo twoja
siostra go zabrała, więc spokojnie byś się najadł – dodała,
przyzwyczajona już do tego, że to jej mąż zajmuje się ich
wspólnym dzieckiem.
– Myślę,
że mógłbym zjeść nawet, gdyby nasz syn był obecny w tym pokoju.
W tym czasie, nawet gdyby kwilił, po prostu spoczywałby na twoich
rękach – objaśnił, starając się trzymać nerwy na wodzy.
– Dostałabym
od tego migreny – szepnęła, ale tak cicho, że Hektor tego nie
usłyszał.
– To
nie było zamówienie dla mnie – powiedział w końcu.
– Ja
nie będę… – już miała się unieść, ale jej przerwał.
– Dyskutować!
– warknął. – Nie będziesz dyskutować – powtórzył nieco
spokojniej i przeszedł do drzwi, by przejąć wózeczek od kelnera.
– Akurat
jest pora obiadu, więc wszystko ciepłe, nie trzeba było
podgrzewać, panie Rodrigez – służący wytłumaczył swoje
prędkie przybycie.
– Dziękuję,
możesz już odejść. Potem zwrócę ci wózek.
– Oczywiście,
jak pan każe. – Mężczyzna ukłonił się i wyszedł, choć wcale
nie było mu na rękę porzucanie wózka kelnerskiego, gdyż ten był
mu jeszcze potrzebny, ale z zięciem właścicielki nie ośmielił
się dyskutować.
Rodrigez
podjechał wózeczkiem do sypialni, zasiadł na krześle i chwycił
za chustkę. Rozłożył ją na kolanach żony.
– Nie
jestem…
– Ciii.
Spokojnie. Musisz jeść. – Postawił na swojej lewej dłoni
podstawek z bulionówką, a w prawą chwycił łyżkę. – Otwórz
buzię.
– Nie…
– Zanim się obejrzała pierwsza, drobna porcja płynu znalazła
się w jej ustach. Przełknęła i obiecała sobie w myślach, że
więcej się nie odezwie.
Hektor
spokojnie nabrał drugą łyżkę.
– Cyntio
– rzekł wymownie.
Pokręciła
głową.
– Por
favor.
Łyżka
już znajdywała się przed jej ustami, dosłownie ich dotykała, a
ona nadal milczała, ze wzrokiem wbitym w jeden punkt na dywanie.
Hektor
z irytacją odłożył łyżkę do bulionówki i złapał się za
czoło. Pokręcił głową z niedowierzaniem, spojrzał też w sufit.
– Musisz
jeść.
– Nie
chcę.
– Mało
mnie to obchodzi. – Odłożył naczynia na wózek. – Jeśli nie
chcesz abym cię karmił, to proszę, zjedz sama, choć pół zupy i
ćwierć obiadu.
– Nie
chcę. Nie jestem głodna.
Wstał
z wyraźnym gniewem wyrysowanym na twarzy.
– Mam
wezwać lekarza, by cię przez nos karmił, czy sam mam cię nakarmić
na siłę!? Tego chcesz!? – zaczął się nad nią roztrząsać.
Dla udowodnienia swoich słów, chwycił lewą dłonią za jej kark,
a prawą nabrał nieco płynu na łyżkę. – Otwórz usta,
natychmiast.
Usiłowała
pokręcić głową, ale za mocno ją trzymał. Na dodatek jej włosy
zaplątały się między jego palcami i także w obrączkę, co
sprawiało, że bolało ją przy każdym ruchu.
– Nie
będę się powtarzał – zapowiedział.
Łyżka
napierała na jej usta, więc nie miała innego wyjścia, jak tylko
je otworzyć. Zaraz po przełknięciu, w jej buzi wylądowała druga
porcja. Tym razem nie zamierzała jej posłusznie połknąć.
Wypluła.
– Co
to miało być!? – warknął o wiele za głośno. Usiadł naprzeciw
żony i chwycił jej podbródek w dwa palce, przyszczypując przy tym
fragment skóry. Zmusił, by na niego spojrzała, jednak po tym
szybko zabrał dłoń i położył ją na swoim kolanie. – Albo
zjesz, albo cię zleje, a po wszystkim i tak będziesz musiała coś
zjeść. – Posunął się do groźby. Wcisnął w jej dłoń łyżkę.
– Czekam i nie odpuszczę – zapowiedział.
– Możesz
zrozumieć, że…
– Lanie
najpierw? – zapytał z gniewem, wylewającym się z każdym słowem
coraz mocnej.
– Nie
możesz…
– Mogę
i się nie zawaham. Jako mąż mam swoje prawa i nieustannie ci o tym
przypominam. W końcu doprowadzisz do tego, że przypomnę ci tak, iż
już nie zapomnisz. Do tego chcesz doprowadzić? Do tego bym stanął
nad tobą z jakimś kijem w ręce?
Spojrzała
na niego z wyraźnym strachem w oczach i tym wyrazem twarzy sprawiła,
że nieco spuścił z tonu.
– I
tak tego nie zrobię, nie bój się – uspokoił. – Nie
potrafiłbym. Co najwyżej potraktuję cię na tyle lat, na ile teraz
się zachowujesz, czyli przełożę przez kolano, ale zapewniam, że
i tego pragniesz uniknąć, dlatego smacznego.
Hektor
był zirytowany, ale starał się nad sobą panować. Cyntia
wyczuwała jego gniew, a ton, jakim się do niej zwracał, był tak
inny od tego, który znała. Przez chwile chciała w to nie wierzyć.
Sądziła, że jej mąż nie byłby w stanie jej tak po prostu zlać,
jakby była niesforną kilkulatką. Jednak, gdy zerknęła w jego
oczy i usłyszała ponownie smacznego, coś w jego głosie,
jak i w spojrzeniu, zdawało się ją skutecznie przekonać do
możliwości ziszczenia tych gróźb. Chwyciła pewniej łyżkę w
dłoń i zamoczyła w bulionie. Z trudem przełknęła pierwszy łyk,
ale pomimo tego zmusiła się do kolejnego.
– Wystarczy
już? – zapytała po zjedzeniu połowy.
– Tak,
teraz drugie danie. – Na miejscu bulionówki z rosołem, znalazł
się talerz z ziemniakami, kotletami i świeżymi warzywami.
– Ja
już nie chcę – wyznała przez łzy.
– Nie
dyskutuj ze mną, chyba ci już to powiedziałem, tak!? – ostrym
tonem sprowadził ją do posłuszeństwa.
Chwyciła
za widelec i nabrała nieco warzyw.
Była
zasmucona, płakała, ale jadła, a Hektor w spokoju się temu
przyglądał, z rękoma splcionymi na piersi. Nie miał w sobie ni
krzty litości, bo wiedział, że kieruje nim tylko i wyłącznie
dobro żony, i troska o nią.
– Nie
chcę dla ciebie źle, ale musisz odzyskać siły, by móc ze mną i
Marselem wybrać się na spacer – zaczął, wyciągając w jej
kierunku dłoń z białą chusteczką – bo my cię Cyntio
potrzebujemy, wiesz o tym?
Ciepły
ton i delikatny uśmiech sprawiły, że Cyntia przypomniała sobie,
że jej mąż choć szybko i gwałtownie wpada w złość, to równie
szybko się rozpogadza, a cały zły nastrój jemu wtedy przechodzi,
i stara się załagodzić konflikty, w które wcześniej popadł.
Kolejne
dni minęły Rodrigezom bardzo podobnie. Cyntia nadal nie chciał za
dużo jeść, ale odbywało się bez wrzasków i gróźb. Hektor dbał
o to, by przyjmowała posiłki regularnie i w wystarczającej ilości.
Dwa tygodnie później zaczęła wracać nie tylko do formy, ale
także do życia i to jej bliskich cieszyło najbardziej. Mąż wraz
ze szwagierką, nawet namówili ją na wspólny spacer po ogrodach,
oczywiście wraz z małym Marselem, śpiącym w wózku pożyczonym od
Julii, bo jego nowiuteńki, dopiero co kupiony i kremowy, znajdował
się w posiadłości Rodrigezów, i był prezentem od Laury Prevost.
Chciała by jej bratanek był wożony w najnowszym modelu,
odbiegającym nieco od klasyki. Po spacerze Hektor zapowiedział,
żonie, że czas już wracać do domu... ich domu.
Wsiadł
do samochodu i pożegnał się z posiadłością Montenegro szerokim
uśmiechem. Cyntia zasiadła z przodu i zerknęła do tyłu na Laurę
oraz Marsela śpiącego w koszyku. Malec wyraźnie nabierał sił i
wydawał się rosnąć w oczach. Pulchniał nie tylko na brzuchu i
udach, ale przede wszystkim na twarzy. Jego policzki nabierały
pucołowatego kształtu i sprawiały, że gdy bardzo szeroko się
uśmiechał, to oczu zupełnie nie było mu widać.
– Strasznie
utył – skomentowała Laura, a Hektor i Cyntia nie byli w stanie
powstrzymać lekkiego śmiechu. – Powiedziałam prawdę. Spójrzcie
na jego policzki, jak buldog normalnie – dodała łapiąc bratanka
za pólaski.
– Nie
rób mu tak, on tego bardzo nie lubi – uprzedził Hektor
wyjeżdżając na główną drogę, która była zupełnie nową i
tworzyła objazd wprost do jego posiadłości, na wypadek, gdyby
wąwóz ponownie zalało, choć w planach miał także jego
zasypanie.
– Tylko
nie płacz – zwróciła się Laura do Marsela, który właśnie
otworzył oczy i spojrzał na ciocię. – Zamknij ślepka –
zachęcała.
– Jak
będzie płakał, to staniesz i ja przesiądę się do tyłu. –
Cyntia pogładziła męża po pliczku. – Powinieneś się ogolić.
Mężczyzna
zaczerpnął głębiej oddechu i wypuścił powietrze, a żona wciąż
gładziła jego szyję.
– Naprawdę,
włosy już ci na szyi rosną – komentowała dalej.
– Cyntio,
por favor. – Spojrzał na nią znacząco.
– A…
przeszkadzam? – zgadywała z uroczym uśmiechem.
– Staram
się prowadzić.
– To
już nie będę. – Zabrała dłoń i położyła na kolanie.
Hektor
po nią sięgnął, przybliżył do swoich ust i musnął delikatnie,
a następnie odstawił, ale na swoje kolano. Nie puszczał jej
nadgarstka, sunął wyżej, wprost na swoje udo, jego wewnętrzną
stronę.
– Myślisz
tylko o jednym – szepnęła, a jej policzki niemal natychmiast
oblały się szkarłatem.
– Tęsknię
za żoną – usprawiedliwił swoje poczynania, po czym położył
obie dłonie na kierownicy.
Teraz
Cyntia miała możliwość zabrania ręki z nogi męża, mogła to
uczynić niemal natychmiast i z początku miała taki zamiar, ale
zdecydowała się na nagłe przesunięcie jej jeszcze wyżej i
zapytanie:
– Jak
bardzo?
Hektor
wciągnął brzuch i nieco się zgarbił, przymykając jednoczęśnie
oczy, gdy poczuł dłoń żony na swoim kroczu.
– Przepraszam
– rzekła z łobuzerskim uśmiechem, bez cienia skruchy.
– Nic
się nie stało – odpowiedział, a Laura zaczęła dopytywać o
czym rozmawiają.
– O
niczym.
– Co
ci zrobiła? – dopytywała.
– Nic
takiego.
– Czyli,
że co? – nie dawała za wygraną.
– Za
włosy go pociągnęłam – wtrąciła Cyntia, sądząc iż jest to
idealna wymówka.
– A
– odparła smętnie Laura. – A już myślałam, że coś
ciekawego się stało, że coś zrobiliście takiego... o... a tu
nic.
– Od
początku mówiłem, że nic się nie stało – powiedział Hektor,
starając się zamaskować swoje lekkie rozbawienie. – Jak tam mój
syn? – zmienił temat, zerkając na moment w tył, zanim pokonał
zakręt.
– Gapi
się.
– Na
ciebie?
– A
niby na kogo innego?
– Ja
tam nie wiem, ale to dziwne, że patrzy się na ciebie i nie płacze.
– A
czemu miałby płakać? – zapytała Cyntia męża.
– Mógłby
się wystraszyć ciotki.
– Przestań!
– Laura zdzieliła brata w głowę.
– Bo
ci oddam! – uprzedził cichym, jak na jego możliwości, wrzaskiem.
– Dobrze,
dobrze. Już, spokój, nie szalejcie oboje w samochodzie. – Cyntia
starała się uspokoić całe towarzystwo.
– A
swoją drogą, żono. – Poruszył zabawnie brwiami. – Ty
wiedziałaś o jej pomyśle?
– Ja?
Skądże? – Wzruszyła niewinnie ramionkami.
– Siostro,
kiedy ci to zejdzie z głowy? – dopytywał.
– Mam
nadzieję, że nigdy, a odrosty zamierzam pokrywać regularnie.
– Po
moim trupie – wycedził przez zęby.
– Ej,
nie uwierzycie! – wykrzyknęła uradowana Laura, zupełnie
ignorując wcześniejsze słowa brata. – Ziewnął.
Cyntia
się roześmiała.
– Zanudzają
go wasze sprzeczki, to ziewa. Nie ma się co dziwić. Mnie tez już
to zaczyna męczyć.
– Jest
słodki. Włożył kciuk do buzi. Ble, ale się uślinił. –
Skrzywiła się panienka Prevost.
– To
nie komentuj, tylko go wytrzyj. Masz chusteczkę. – Pouczył Hektor
siostrę i podał jej białą, haftowaną chustkę wprost ze swojej
kieszeni.
– Ale,
że ja?
– Ty
siedzisz z tyłu.
– Ale,
że jak?
– Tak
po prostu, normalnie! – odparł nieco zirytowany.
– Zatrzymaj,
przesiądę się – poleciła Cyntia.
Hektor
niechętnie, ale stanął.
– Powinnaś
się przyzwyczajać. Kiedyś też będziesz miała męża i dzieci –
zwrócił się do siostry, która zasiadła na miejscu pasażera obok
niego.
– Nigdy
nie będę miała męża i dzieci. Wystarczy mi brat. Obrzydziłeś
mi cały męski ród. Jakbym urodziła chłopca, to bym tego nie
przeżyła. Tyle godzin bólu i nawet w sukienkę nie można
wystroić.
– Nie
słuchaj ciotki. Plecie głupstwa. – Cyntia wzięła Marsela na
ręce i przytuliła. Podtrzymywała jego główkę i czule gładziła
kciukiem po jego krótkich, niemal zupełnie startych włoskach.
W
końcu państwo Rodrigez znaleźli się przed swoim domem, choć
jeden postój był konieczny, gdyż Marsel był głodny i ani myślał
zaczekać do czasu aż znajdą się w domu. Oczywiście kiedy Cyntia
odpinała guziki umiejscowione na przedzie sukni, to Laura zakryła
swoje oczy i oznajmiła, że nawet nie chce tego widzieć. Hektor się
zaśmiał i spojrzał do tyłu, jak jego synek obejmuje usteczkami
lewy sutek matki. Przez chwilę poczuł ukłucie zazdrości, ale
szybko je w sobie stłamsił. Już gdy Cyntia była w ciąży,
wiedział, że będzie zmuszony dzielić się nie tylko jej
uczuciami, ale także jej ciałem. Właściwie to miał tego
świadomość już w chwili, gdy poprosił ją o rękę.
Wspólnie
przekroczyli próg. Cyntii bardzo przypadł do gustu odnowiony
korytarz i sala jadalna, podobna jak ta w posiadłości jej rodziców,
tylko nieco w innych, bardziej stonowanych kolorach, które
skutecznie kontrastowały się z bladoróżowymi i bladoniebieskimi
obrusami porozkładanymi na wszystkich stołach. Najbardziej jednak
ucieszył ją widok wujaszka, któremu Hektor zaproponował gościnę
u siebie, by nie narobił więcej problemów. Wolał mężczyznę, po
prostu, mieć na oku.
– Cyntio,
chciałem przeprosić, to ja powinienem był… – zaczął Damian
niepewnie i z bardzo skruszoną miną.
Hektor
skrzywił się, bo osobiście wolał, by nikt jego żonie nie
przypominał o tamtej tragedii, zważywszy na to, że dopiero co się
po niej pozbierała.
– Nie,
wujku, to było zaplanowane. Ten kto uszkodził broń, chciał zabić
Bastiana albo mojego męża, nie ciebie. Policja szuka winnego. –
Cyntia podeszła bliżej wujka i pozwoliła, by ten pogładził ją
po włosach, a następnie pogłaskał po główce jej synka.
– Jest
śliczny. Szkoda, że mój brat go nie poznał.
– Wezmę
go, wy się uściskajcie jak to macie w zwyczaju – zaproponował
Hektor z lekkim pokpiwaniem. Wziął Marsela na ręce. Przytrzymał
pewnie główkę i przybliżył dziecko do swojego torsu.
– Uważaj,
chyba cię poślinił – zauważyła Laura.
– Nic
się nie stało – odpowiedział z uśmiechem.
– Jeśli
to od mleka, to może nie puścić. Lepiej zdejmij marynarkę.
– Laura
ma rację. Daj. – Cyntia już chwyciła za brzegi rozpiętej
marynarki męża i zawołała proszącym tonem – wujku…
– Oczywiście,
dajcie mi tego małego mężczyznę.
– Jeśli
wda się w waszą rodzinę, to żaden mężczyzna z niego nie będzie
– dogryzł Damianowi Hektor. – Na pewno umiesz trzymać tak małe
dzieci? – zapytał z troską, jeszcze nim oddał Marselka w obce
ramiona.
– Wujaszek
niósł mnie do chrztu, gdy miałam trzy tygodnie – wyjaśniła
Cyntia.
– Jesteś
pewna, że cię nie upuścił? – zapytała Laura ze złośliwym
uśmieszkiem. Zaraz potem napotkała na surowe spojrzenie brata. –
Przepraszam, to tylko był taki żart.
– Przecież
się nie gniewam – oznajmiła Cyntia. – A ty dawaj już tę
marynarkę! – warknęła na męża.
– Już
daję, się tak nie denerwuj, kochanie. – Pocałował żonę w
policzek i pozwolił rozebrać się z odzieży wierzchniej.
Cyntia
podeszła do drzwi prowadzących do kuchni.
– Potrzebuje
jednej pokojówki – zawołała, nawet nie zadając sobie trudu, by
przekroczyć próg.
– Tak,
proszę pani? – zapytała młoda blondynka.
– Trzeba
zaprać marynarkę mojego męża. Synek go poślinił.
– Oczywiście.
– Bardzo
dziękuję.
– Nie
musisz dziękować, to ich praca – zwrócił się do żony Hektor,
a po chwili znów spuścił wzrok z żony i zajął się podziwianiem
swojego syna. – A patrz jakie ma oczy, takie dwa czarne paciorki –
pokazywał Damianowi.
– A
jak wytyka język, zupełnie jak Cyntia gdy była mała.
– Wytykała
język? – dopytywała Laura, niezwykle zaciekawiona tą wzmianką.
– Bardzo
długi czas, zwłaszcza gdy ktoś jej kazał coś zrobić, a ona nie
miała ochoty. Łapała się wtedy pod boki, wytykała język albo
wydymała usta. A potem uciekała…
– Przed
ojcem? – zapytał rozbawiony Hektor.
– Przed
matką – odpowiedział Damian. – Albo kiedyś, jak przez nią
zatruła się połowa domowników…
– Wujku,
wystarczy – wtrąciła Cyntia.
– Ja
bym chciała poznać tę historie. Może pan kontynuować. – Laura
uśmiechnęła się szeroko do wujaszka.
Ten
puścił do niej oczko.
– Ja
też czekam na kontynuację – poparł siostrę Hektor.
– Chciała
zrobić psikusa bratu, zaparzyła ziół przeczyszczających.
Niestety nie wiedziała, która filiżanka będzie Martina, więc
postanowiła dodać zioła, po prostu, do dzbanka z herbatą, a samej
tego wieczoru pić wodę.
Rodrigez
się roześmiał.
– Nie
śmiej się, najbardziej pochorowała się matka – powiedziała
Cyntia, przypominając sobie wydarzenia sprzed tylu lat.
– Ta
wiedźma? – zapytała Laura.
– Siostro
– syknął przez zęby Hektor.
– Daj
dziewczynie spokój, dobrze wiesz, że moja bratowa do aniołów nie
należy.
– To
nie powód, by…
– Matka
się dowiedziała, że to ty? – przerwała zniecierpliwiona Laura.
Usiadła na jednym z krzeseł, oczekując kontynuacji opowieści.
– Oczywiście,
że tak, bo wiedziała, że z Martinem prowadzę zimną wojnę. Poza
tym miałam jeszcze trochę ziół w mojej torebeczce.
– Nie
wyjęłaś ich i nie ukryłaś?
– Nie.
– Pokręciła głową ze smutną minką.
– Straszna
prowizorka. Ja jak wbiłam gwoździe w krzesło od dna, tymi
szpikulcami do góry, to pierwsze co uczyniłam, to schowałam
gwoździe i młotek na miejsce.
– A
i tak się domyśliłem kto to zrobił – przypomniał Hektor.
– Ale
nie udowodniłeś – odpowiedziała z uśmiechem wyższości Laura.
– Nie
miałem potrzeby, to Javier usiadł na tym krześle. – Hektor
przejął syna od Damiana i uraczył spojrzeniem swoją małżonkę.
– A jak się zakończyła historia z ziołami? O reakcje mamy
pytam.
– A
tak… nie pamiętam za bardzo, to było dawno. Miałam z dziewięć
lat. – Zrobiła zafrasowaną minę i podrapała się za uchem,
zdradzając tym swoje zmieszanie.
– Nie
pamiętasz czy nie chcesz pamiętać? – dopytywał mąż.
– Jeśli
pytasz o to czy dostałam lanie, to nie. Tatuś mnie wybronił.
– Ja
też miałem w tym swój udział – wtrącił się Damian.
– Jakżeby
inaczej. A potem się dziwić, żeś ty taka rozpuszczona –
skwitował Hektor. – Położysz małego spać? – zapytał,
podchodząc bliżej żony.
– Ciekawe
czemuś ty taki złośliwy – odparła naśladując jego ton, a
potem wzięła syna na ręce i dodała – oczywiście, że go
położę.
– Ostatni
pokój po lewo – wskazał kobiecie umiejscowienie.
– To
nie ten sam – zdziwiła się.
– Zaprowadzę
cię – szybko zaproponowała Laura.
– Ani
się waż – warknął na nią Hektor. – Sama trafi.
Cyntia
obejrzała się do tyłu, jakby sama nie wiedziała jak ma postąpić.
– Idź,
idź – polecił jej Hektor.
Podreptała
więc na górę wraz z małym dziecięciem w ramionach, a Rodrigez
przeprosił towarzystwo, szepnął wujkowi, by trzymał łapy z dala
od jego siostry i zajmował jej towarzystwo na dystans, jeśli w
ogóle chce mieć jeszcze obydwie ręce, a Laurze pogroził palcem.
Poszedł w kierunku, w którym udała się Cyntia. Szedł długim i
szerokim korytarzem, aż stanął przed drzwiami z tabliczką Państwo
Rodrigez. Otworzył je i spojrzał na zachwyconą żonę,
rozglądającą się dookoła.
– Podoba
ci się? – zapytał z lekkim uśmiechem.
– Bardzo
– przyznała. – Kołyska jest piękna. Taka duża i ślicznie
rzeźbiona. Nie ma zasłonek, dlaczego?
– Nie
znam się na dodatkach. Uznałem, że będzie lepiej, jak razem
pojedziemy do krawcowej i wybierzesz materiał. To samo z obrazami,
gdyż nie jestem biegły w wystroju wnętrz.
– Ale
obicia w kolorze starego złota, z domieszką pomarańczowego już
są. Trafiłeś w mój gust, więc mogłeś też...
– Wiedziałem,
że to twój ulubiony kolor, ale resztę będziesz musiała wybrać
sama, w końcu to przede wszystkim ty będziesz tu bywała.
– Jak
to przede wszystkim ja? A ty? Masz osobny pokój? To chyba
jeszcze nie te lata małżeństwa, by się wyprowadzać z sypialni,
prawda?
– Nie,
naturalnie, że nie. – Uśmiechnął się i dotknął dłońmi jej
ramion. Nachylił się, by musnąć w policzek. Marselowi także
ofiarował całusa, tyle, że chłopcu w główkę, tuż nad czołem.
– Co
więc miałeś na myśli?
– Tylko
tyle, że... – Przełknął ślinę i szukał w głowie
odpowiednich słów, takich, by jej nie rozzłościć. –
Mężczyźni... mężowie i ojcowie pracują. Będę więc tu sypiał,
ale w dzień, to zazwyczaj ty i dzieci będziecie tu bywać.
– Dzieci?
– zdziwiła się.
– Marsel
i jego rodzeństwo.
– Marsel
nie ma rodzeństwa. – Zacisnęła usta w wąską kreskę i
wyczekiwała, choć sama do końca nie wiedziała na co.
– Oj,
wiesz co miałem na myśli.
– Nie,
nie wiem albo raczej nie chcę wiedzieć. Znowu postanowiłeś nie
pytając mnie o zdanie.
– Kiedyś
cię o nie pytałem. Rozmawialiśmy o dzieciach – przypomniał.
– To
było zanim Marsel się urodził. Całe wieki temu.
– Niespełna
rok – sprostował.
– Nieważne.
Póki co nie chcę o tym myśleć. Pozwól mi się cieszyć z tak
dużego pokoju.
– Oczywiście.
Daj, położę małego. – Wziął syna na ręce i wsadził do
kołyski, wprost na miękki materacyk, pokryty wełnianym kocykiem.
Drugim, podobnym przykrył maluszka.
– To
naprawdę bardzo duży pokój – nawoływała, wychodząc jednymi
drzwiami, a wchodząc drugimi.
– Połączyłem
trzy pokoje w jeden. Można chodzić w kółko. Tam będzie pokój
Marsela. – Wskazał na drzwi, którymi wcześniej żona
przechodziła, a później znów skupił całą swoją uwagę na
chłopcu, gdy ten smacznie spał.
Cyntia
podeszła do niego i wspięła się na palcach, by dosięgnąć do
mocno zarośniętego policzka.
– Co
my zrobimy z taką przestrzenią? – dopytywała.
– Myślę,
że jakoś ją zagospodarujemy – uciął temat, odsuwając się od
niej na kilka kroków, jakby był o coś obrażony, ale nie chciał
dać tego po sobie poznać. – Teraz będę musiał na chwilę
zostawić cię samą. Weź kąpiel, odpocznij, póki mały śpi.
Tylko proszę, miej go na oku. Najlepiej nie zamykaj drzwi, byś go
słyszała, gdy zapłacze.
– Wiem
jak się nim zajmować – odparła nieuprzejmie.
– Przepraszam.
– Przymknął powieki, po czym ponownie, bardzo szybko je otworzył.
– To nie tak, że ci nie ufam, ale on jest taki maleńki... boję
się o niego nawet, gdy sam trzymam go na rękach. Jest taki kruchy.
– Ani
się obejrzysz, a będzie większy. Jeszcze trochę i będzie
szorował po tym dywanie na kolanach. – Wskazała dłonią na
wykładzinę znajdującą się na środku pokoju. – Jakiś miesiąc
później będzie biegał, niemiłosiernie przy tym krzycząc i
dopominając się słodkości. Później będzie rzucał kajetami,
nie chcąc uczyć się literek. Nocami nie będzie chciał spać,
prosząc, by przeczytać mu jeszcze jedną bajkę. Następnie wspinał
po regałach, gdy zapragnie dosięgnąć najwyższej zabawki. Na
pewno będzie trzaskał szufladami, potrącał krzesła i pewnie też
stłucze twoje whisky. – Tym razem wskazała na stoliczek z
alkoholami. – A teraz mi powiedz, czemu ciągle się uśmiechasz?
Przychylił
się do niej i warknął z radością:
– Ponieważ
cholernie się nie mogę tego doczekać.
Tak
naprawdę Hektor oczami wyobraźni już widział małego chłopca,
który czyni te wszystkie psoty, a potem chowa rączki za pleckami,
splatając ze sobą paluszki i mówi dziecięcym głosikiem to nie
ja, naplawde, to tak samo się staneo.
– To
ja wezmę kąpiel, a ty co będziesz robił w tym czasie?
– Muszę
nadać ogłoszenie, w tym celu pojadę do miasta – odpowiedział,
wciąż będąc nieco nieobecnym, gdyż dopiero wynurzał się z
prognozowanej przyszłości.
– To
pewnie dużo ci zajmie, więc zejdę do Laury i wuja. Zjem w ich
towarzystwie. Chyba, że chcesz bym na ciebie zaczekała?
– Nie
ma takiej potrzeby, tylko, gdy będziesz wychodziła, to przyślij do
Marsela jedną z pokojówek. Niech nie spuszcza go z oka.
– Jesteś
nadopiekuńczy – zauważyła z lekkim zagniewaniem wymalowanym na
twarzy.
– Kocham
was, więc chyba nie ma w tym nic dziwnego, że się o was troszczę
– odpowiedział na jej oskarżenie, musnął w policzek i wyszedł
z pokoju.
Kiedy
Hektor siedział w samochodzie i był w drodze do miasteczka, gdzie
miał nadać ogłoszenia, Ernest Sambor paląc cygaro, przechadzał
się po koszarach. Rupert – partner Sambora, siedział i popijał
wodę wprost z literatki, oczami natomiast podążał za grubszym,
lekko wyłysiałym mężczyzną, którego te włosy, które mu
jeszcze pozostały, były siwe jak pióra gołębia.
– Nad
czym pan tak myśli? – zapytał, wcześniej znacząco odchrząkając.
– Julian
Montenegro nie żyje, pokojówka Violetta Molins nadal jest
zaginiona, co daje nam dwie rozkopane sprawy, ani jednego
rozwiązania, ni jednej poszlaki.
– Ale
coś te sprawy łączy, tak? – dopytywał z niewiedzą w oczach
szczupły i wysoki brunet.
– Osoba
szefa i zięcia, w obu przypadkach to Hektor Rodrigez.
– Nie
jest to tak, że pan się trochę tak na niego tak uwziął? – ze
zdenerwowania Rupert powtórzył kilkakrotnie w jednym zdaniu słowo
tak, co miał w zwyczaju kiedy opuszczał go spokój.
– Ja
wiem jak to wygląda! – warknął Ernest i odwrócił się w stronę
partnera. – Ale z nim coś jest nie tak. Nie daje mi to spokoju. Od
czasu jak z nim rozmawiałem... ten wzrok... jego pewność...
– Jest
pewny siebie. To pożądana cecha. Może jednak zajrzę do jego
kartoteki? – Rupert wstał i stanął nad biurkiem należącym do
Sambora.
– Jeśli
chcesz zajrzeć do tej teczki, którą przy nim otworzyłem, to nie
polecam – syknął.
– Dlaczego?
– Rupert otworzył teczkę, która okazała się być zupełnie
pusta. Spojrzał na Sambora zdziwiony.
– Właśnie
dlatego.
– Co
się stało z aktami?
– Nigdy
ich u nas nie było – odpowiedział Ernest. – Zagrałem z nim va
bank. Stworzyłem teczkę i wmówiłem mu, że przysłali ją z
Londynu, bo prosiłem o nią z powodu zaginięcia Violetty Molins. Do
środka wcisnąłem obce, zapisane kartki, ale on wiedział, że nic
o nim nie wiemy.
– Coś
jednak wiemy. Wiemy, że strzelił do kobiety... – zaczął
wyliczać Rupert.
– Podeszła
pod kulę. Tak zeznał jego rodzony brat, tak zeznał też on sam i
tak samo zeznał sekundant. Wiemy to z telegramu, który przyszedł z
Hiszpanii.
– Wiemy,
że był na miejscu śmierci Artura Sol...
– Solcmana
– podpowiedział Ernest, po czym na krótki moment przerwał
kontynuowanie wyjaśnień, by wygładzić swojego wąsa. – Tak, to
wiemy z telegramu londyńskiego, a kilka szczegółów z późniejszej
rozmowy telefonicznej, ale nie mamy akt tej sprawy.
– Wystąpmy
o nie do sędziego.
– To
nie będzie takie proste. Nie mamy dowodów, żadnych poszlak, które
wskazywałyby na Rodrigeza. Czym uargumentujemy chęć grzebania w
jego życiorysie?
– Pani
Molins zaginiona i pan Montenegro zabity, to mało?
– Dla
sędziego tak, ale... moglibyśmy spróbować obejść prawo.
– Co
pan ma na myśli? – zapytał Rupert i obserwował z lekkim strachem
Sambora, który przechadzał się po koszarach i kręcił pióro w
dłoniach, zupełnie tak jakby chciał je zrolować.
– Zadzwonię
do mojego przyjaciela. Poproszę, by zajrzał do akt Rodrigea i
przekazał nam najbardziej istotne informacje. Nie będziemy mogli
ich nigdy wykorzystać przed sądem, gdybyśmy musieli go skazać,
ale w zeznaniach możemy się nimi podeprzeć. – Sambor nie
tłumaczył wiele i długo się też nie zastanawiał. Sięgnął do
aparatu telefonicznego, połączył się z centralą, a następnie z
Londynem. Rozmawiał z przyjacielem, jakby się znali ze sto lat, a
potem, pod sam koniec rozmowy, poprosił o tę niewielką przysługę.
Odpowiedź
nadeszła kolejnego dnia, brzmiała:
– Archiwum,
w którym przechowywane były zapisy przesłuchań, zalało kilka
miesięcy temu. Są tylko ogólne kroniki spraw z datami i krótką
informacją czego dotyczyły oraz kto był podejrzany.
– Dziękuję
– powiedział Ernest lekko zasmucony. Odłożył słuchawkę i
spojrzał na Ruperta. – Dowiedz się kiedy, gdzie i jak długo byli
Rodrigezowie w podróży poślubnej – polecił.
– Skąd
pomysł, że w ogóle byli w takiej podróży.
– Zaufaj
mi, byli. – Obszedł biurko i zasiadł na krześle. Splótł palce
z sobą i zaczął je wyłamywać. – Mogę się tylko domyślać,
że odwiedzili Londyn – szepnął, jakby do samego siebie, choć
czuł, że to niedorzeczne. W pracy nigdy nie kierował się
intuicją, właściwie, to zawsze myślał, że jej nie posiada, ale
podczas przesłuchiwania Hektora Rodrigeza poczuł coś dziwnego,
jego wzrok go mroził, a ironia i cynizm nie bawiła, a zwyczajnie
przerażała. Nie ufał mu i zamierzał go sprawdzić od podeszwy
buta, po ostatni pyłek osadzony na górze kapelusza.