To nie jest kolejny rozdział o Cyntii i Hektorze!
Ten prolog, choć jest częścią powieści "Jabłka i śniegi", to jednak wpisany w IV część sagi,
czyli "Jabłka i śniegi IV - Przeszłość kryje niejedną tajemnicę".
Szczerze,
to sam nie wiem co mi odbiło, bo zarzekałem się, że po
zakończeniu pierwszej części będzie już jedynie druga i na tym
poprzestanę, tak samo po zakończeniu „Otchłani szarości”
nigdy nie wezmę się za takie tasiemce. Kiedy się tego zarzekałem
i chciałem porzucić tak długie opowiadania, które nawet ciężko
opowiadaniami nazwać, bo jednak rozwlekają się na ponad tysiąc
stron maszynopisu, to nie przewidziałem, że mnie natchnie pewnej
bezsennej nocy i stworzę skrupulatny plan, który pozwoli z „Jabłek
i śniegów” stworzyć sagę.
Podczas
tworzeniu tego planu z początku chciałem, by były trzy części
chronologiczne, a czwarta nawiązywała do samiutkiego początku,
czyli historii Marty i Juliana oraz Heleny i Carlosa. Zrezygnowałem
jednak z tego pomysłu, by nie odgrzewać tego co zostanie przemycone
między wierszami wszystkich trzech części. Mimo wszystko jednak
chciałem żeby jakieś nawiązanie powstało, choćby minimalne i
tak wpadłem na dosyć niespodziewany pomysł, bo chyba po
zakończeniu pierwszej części, nikt nie będzie się spodziewał
takiego powrotu do pewnej sprawy.
Od
razu zaznaczam, żeby zrozumieć wcale nie trzeba czytać
chronologicznie, tak naprawdę to można sobie wybrać tylko jedną z
czterech części, bo one są od siebie odrębne, są kolejną
historią i choć są bohaterowie co się przewijają przez wszystkie
z nich, to jakby nie patrzeć za każdym razem tymi głównymi są
inne postacie i to ich tyczy się ten nowy wątek. Jedynie ta
ostatnia część pod koniec mocno nawiązuje do pewnej sprawy z
pierwszej części, by wszystko się ładnie łączyło i zamykało w
całość, ale nawet w tym przypadku nie ma konieczności, by
przeczytać pierwszą, bo nawet bez niej zrozumie się tę czwartą.
Oczywiście
będzie mi miło, jeśli ktoś zdecyduje się na przeczytanie całej
sagi i będzie towarzyszył bohaterom przez ponad pół wieku, a
jeśliby doliczyć do tego daty niektórych wspomnień i
retrospekcji, to nawet i przez cały wiek, ale tak jak pisałem
wcześniej - konieczności takiej nie ma.
Zanim
przejdę do prologu ostatniej części, to podam wam jeszcze tytuły
wszystkich poszczególnych i szacowaną ilość rozdziałów każdej
z nich. Szacunek wykonałem na podstawie tego skrupulatnego planu,
który zajął mi prawie cały zeszyt. Tak więc nie wliczając
wprowadzenia, prologu, epilogu i zakończenia każdej z części, to:
„Jabłka
i śniegi I” (Cyntia i Hektor) – Pomiędzy niedobraniem a
porozumieniem - 100 rozdziałów
„Jabłka
i śniegi II” (Klara i Marsel) – Maskarada, która
zmieniła się w dramat - 50 rozdziałów
„Jabłka
i śniegi III” (Anastazja i Diego) – Historia nader
wszystko kocha powtórki - 50 rozdziałów
„Jabłka
i śniegi IV” (Angela i Kornel) – Przeszłość kryje w
sobie niejedną tajemnicę - 100 rozdziałów
Na
koniec uprzedzam, że spisanie tego wszystkiego zajmie mi jakąś
dekadę, więc jeśli ktoś jest wytrwały, to będzie mi miło
spędzenia wspólnie tych dziesięciu lat ;-)
A
teraz zapraszam na pierwszy z fragmentów części IV i oczywiście
czekam na wasze opinie. Pamiętajcie, że gdyby autor chciał pisać
dla samego siebie i nie oczekiwał odzewu od tych co czytają, to
tworzyłby do szuflady, dlatego tak ważne są wasze komentarze,
choćby najkrótsze, bo to one dają motywacje do dalszego tworzenia.
Prolog:
Rok 1940
Palenie
w łóżku było jednym z gorszych nawyków Kornela Rodrigeza. Jego
matka wielokrotnie mówiła mu, że kiedyś, gdy będzie bardzo
zmęczony, to zmruży oko, mimo całej swej niechęci do wczesnego
snu i wtedy wystarczy odrobina rozżarzonego popiołu, by pościel
się zapaliła, a on spłonął. Tłumaczyła, że nawet Marsel, jej
pierworodny, mimo całego swego złośliwego charakteru i czynienia
jej zwykle na przekór, zastosował się do tej jednej reguły i
nawykł do palenia na kanapie, na siedząco.
Kornel
słysząc jej zmartwione zawodzenie, zazwyczaj z uśmiechem
odpowiadał:
–
Marsel
zazwyczaj zasypia pijany, nic dziwnego, że nie ma wtedy ani siły,
ani chęci na papierosa. I popieram, w takim stanie, gdyby jeszcze do
tego doszła zabawa z ogniem, z całą pewnością, by spłonął.
– Nie
kpij ze mnie – warczała, powracając do jedzenia, czytania lub
innej czynności, jaką zwykła wykonywać wieczorami, w porze
kolacji.
Nie
kpił, a przynajmniej nie czuł się tak, jakby z niej kpił. Za
mocno ją kochał. Można by rzec, że wręcz nad życie. Potrafił
przyklęknąć na jedno kolano, pochwycić jej dłoń w swoje i po
kilku słowach, które miały na celu ją uspokoić, ucałować,
uśmiechnąć się, podziękować. Do pewnego czasu była
najważniejszą kobietą w jego życiu, nie tylko za to, że dała mu
życie, że podjęła trud wychowania, ale za to, że go kochała,
całkiem bezinteresownie, że zawsze o niego walczyła, od chwili
poczęcia, poprzez przyjście na świat, aż po dzień gdy dorósł,
ale nawet wtedy roztaczała nad nim swoją opiekę.
Zawsze
wydawał jej się słaby, słabszy od swojego rodzeństwa, choć
wyrósł na silnego mężczyznę, choć niewysokiego, to z imponującą
budową ciała, odpowiednią muskulaturą ramion i silnej pięści.
Rzadko jej jednak używał, bo był na to za wrażliwy, za delikatny
w uczuciach, za ciepły w słowach i tu właśnie okazywała się
jego słabość, poprzez tą dobroć, chęć niesienia pomocy, wyższą
sprawiedliwość, której hołdował.
Teraz
Kornel paląc papierosa, starym zwyczajem, jak zwykle w łóżku,
rozmyślał, czy oby na pewno matka miała rację, mówiąc o nim
zawsze na głos, że jest najlepszym z jej dzieci. Czuł, że nie
jest, czuł, że przegrał, że nieodpowiednio stoczył potyczkę z
samym sobą i pozwolił tej złej naturze się ujawnić. Było w nim
zło, w każdym z nas jest, przynajmniej tak mówił mąż jego
matki, człowiek do którego nigdy nie zwrócił się tato.
Czasami mówił ojcze, jednak zazwyczaj starał się zupełnie
unikać z nim kontaktu, nawet wzrokowego, tak więc uchylał się nie
tylko od słów, ale także od spojrzeń.
Żar
odlepił się od krańca papierosa, sparzył jego drugą dłoń.
Syknął, ale długo nie rozpaczał. To była tylko kolejna blizna.
Miał takich setki, choć nie wszystkie na dłoniach, większość na
duszy, świadomości i we wspomnieniach, które niosły z sobą
wyrzuty sumienia. Żałował nawet tego, że się urodził, jakby
miał wybór, a przecież nie miał. Kiedy to następowało nie było
go jeszcze na świecie, to dwoje dorosłych ludzi go poczęło, w
imię własnych uciech, mydląc sobie oczy prawdziwością uczuć, w
które on przez całe swoje życie nie wierzył, bo znał zakończenie
tej historii, jej niespełnienie, zawód matki, jej powrót do męża.
–
Parszywe
prawo – szepnął warkliwie pod nosem i zaciągnął się po raz
kolejny.
To
wtedy drzwi się otworzyły, choć nie słyszał, by wcześniej ktoś
w nie stukał. Długi czas pozostawały uchylone, a on poprawiał się
na łóżku do siadu, starał się zerknąć, wypatrzyć kto za nimi
stoi, a nawet trochę się bał o tym przekonać.
– Kto
tam? – odważył się w końcu zapytać, a popiół ponownie spadł,
tym razem na jego nagą łydkę.
Wsunął
lewą stopę bardziej pod kolano prawej nogi i ponowił pytanie. Tym
razem usłyszał cichutkie:
– Ja.
Uśmiechnął
się, jakby sentymentalnie, a w jego oczach zatańczyły wesołe
iskierki, choć przeplatały się ze łzami świadomości czynu,
jakiego się dopuścił.
Drzwi
otworzyły się nieco szerzej, tak by kobieta dała radę się przez
nie dostać do pokoju. Zrobiła to cichutko, niemal niewyczuwalnie,
jedynie stary parkiet troszkę poskrzypywał pod jej bosymi stopami.
–
Jestem
tobie winna przeprosiny – zaczęła nieco lękliwie. Bawiła się
swoimi dłońmi, wyłamywała palce.
Nie
cierpiał tego, nie lubił gdy taka była, o wiele bardziej wolał ją
wesołą, ale rozumiał, że ku wesołości nie było żadnej okazji.
–
Angela.
– Zawsze wypowiadał jej imię w charakterystyczny dla Hiszpanów
sposób. Zamiast G czytać jak DŻ, on tworzył z niego
H.
O
wiele bardziej wolała tak, niż kaleczoną angielszczyznę w
wykonaniu Diego czy Marsela, którzy chyba chcieli się przed nią
albo przed samymi sobą popisać znajomością języków. Kornel był
inny od nich. Był zwyczajniejszy, prostszy i mimo swej wrażliwości,
znacznie mniej skomplikowany. Tym jej zaimponował, właśnie tą
przewidywalnością, bo dosyć już miała zabawy w łamigłówki.
Jednak pewnego dnia poczuła, że to się zmienia, że on także
pisze siebie, jakby szyfrował listy, w taki sposób, by ona nie
mogła już nic rozczytać i trwała przy nim w imię przeszłości,
tak jak i on trwał przy niej na przekór minionych lat, w których
nie uczestniczył.
Patrzyła
na niego, na jego niebieskie oczy, tak jasne, że momentami wydawały
się być ze stali. Zjechała niżej wzrokiem, na wąskie wargi,
których kąciki teraz nie unosiły się ku górze. Wpatrywała się
w równo przystrzyżony o średniej gęstości wąs, który choć był
ciemny, to nie dorównywał czerni jego włosów.
–
Miałaś
przepraszać – śmiał jej przypomnieć i nie czekając na słowa,
usiadł na łóżku w taki sposób, że odwrócił się do niej
plecami.
Ugasił
papierosa, a długą lufkę odłożył do kryształowej popielniczki,
by nie sparzyła i tak już zniszczonych mebli. Nie lubił zmian,
dlatego nigdy nie zdecydował się na ich wymianę. Nie lubił też
grzebania wspomnień, a każda rysa, sparzenie, nawet odłamanie po
tym, jak Marsel pewnego dnia, zaniósł się na niego z kijem w
dłoni, tworzyły jego przeszłość, były jej znakami, znamionami,
coś jakby stygmaty minionych lat.
– Nie
sądziłam, że... – zaczęła.
– A
więc przyszłaś się tłumaczyć – wywnioskował, cały czas
siedząc w taki sam sposób, by mogła podziwiać jedynie jego
szerokie plecy, skryte pod białą koszulą, której rękawy były
niechlujnie podwinięte po same łokcie. – To nie ma nic wspólnego
z przeprosinami – stwierdził i zacisnął pięści, najpierw na
pościeli, a potem na materacu, wbijając w niego palce tak mocno, że
aż paznokcie i kostki go rozbolały.
Niespodziewanie
wstał i zaczął obchodził łóżko. Zatrzymał się przy pierwszym
drewnianym filarze, który podtrzymywał stelaż pod baldachim, choć
od lat nikt go już nie zakładał. Sunął dłonią po wyrzeźbionych
kulkach, które łączyły się z sobą w pionie.
Wykonał
kolejny krok, a ona instynktownie się cofnęła, choć nie miała ku
temu większych powodów, by się go w ten sposób obawiać. Tkwiły
w niej jednak niewygodne wspomnienia, które raczył po sobie
pozostawić zupełnie inny mężczyzna.
Kornel
przystanął, przełknął głośno ślinę i już bez konieczności
przytrzymywania się mebla, choć nogi nadal mu drżały z
przeróżnych obaw, kierował się dalej ku jej osobie. Zatrzymał
się dopiero w momencie, gdy ich stopy niemal się z sobą stykały.
Podniósł rękę do góry, na wysokość jej policzka, ale nie
przyłożył jej do niego. Skierował się nieco w tył i wplótł
palce w jej włosy, długie, lekko falowane, sprawiające nieraz
wrażenie, jakby były składane w równych odstępach i karbowane
niczym serweta zdobiąca zastawę. Były nijakiej barwy, choć dla
niego o najpiękniejszej. Nigdy nie umiał ich nazwać. Nie wiedział
czy to ciemny blond, czy może średni brąz. Ona sama o sobie
mówiła, że jest szatynką. Z tym się akurat nie godził, bo ten
odcień wydawał mu się za bardzo pospolity i do niej zupełnie
takowa nazwa nie pasowała. Wolał się upierać, że barwa, która
zdobiła jej jedwabiste pasma, jeszcze nie została przez nikogo
nazwana i on jako pierwszy będzie miał ku temu okazję.
Dołożył
drugą dłoń i tak przeczesywał jej włosy palcami, raz lewą
stronę, a drugim razem prawą. Następnie zacisnął palce na jej
ramionach, ale trwało to tylko krótką chwilę, bo potem zdecydował
się ją wziąć w objęcia i tym powstrzymać drżenie, spowodowane
dziwną obawą, jakby nie był w stanie jej wybaczyć. Pragnął
przekonać samego siebie, że potrafi, że tli się jeszcze w jego
głębi ta iskierka dobroci, którą rodzicielka zawsze w nim
podziwiała i przed wszystkimi wychwalała. Poczuł łzy, te swoje na
policzkach, a te jej na ramieniu, gdy kapały na jego koszulę w
takich ilościach, że aż przemokła. Po omacku odszukał jej ust
swymi wargami, zahaczając wcześniej o nos, policzek, a nawet brodę,
gdy za mocno się przychylił, w chwili, gdy ona sama zadzierała
głowę, by wyjść mu naprzeciw. Pocałunek nie trwał, on zdawał
się stać w miejscu. Obejmował swymi ustami jej górną wargę,
wdychał powietrze, którym oddychała i upatrywał się w tym
spełnienia doskonałego, poczucia, że jest w odpowiednim miejscu,
na swoim miejscu, choć czas nie był sprzyjający dla nikogo. W
latach trzydziestych, dwudziestego wieku, Hiszpania przeżywała
trudny okres, poprzez kryzys wewnętrzny i każdy go odczuwał, w
każdym zostawił jakiś ślad, jakieś piętno. Wojna domowa
zakończyła się w chwili, gdy on miał dwadzieścia dziewięć lat.
To wtedy ją poznał, wtedy wypatrzył po raz pierwszy. Celował do
niej ze strzelby, gdy ukrywała się na tyłach jego domu. Wspominał
jak Diego chciał ją wyrzucić, odesłać skąd przyszła. Mawiał,
że obca kobieta pod ich dachem to dodatkowy problem, a kobieta z
dzieckiem to już w ogóle. Diego jednak był racjonalistą, a on w
życiu kierował się uczuciami wyższymi niż czysty egoizm, przez
który nie był w stanie wysiedzieć ze szwagrem przy jednym stole
dłużej niż do podania drugiego dania.
– Ja
jestem panem domu, ja podejmuję decyzję – upierał się Diego,
który był samozwańczym władcą, z czym młody Rodrigez ani trochę
nie zamierzał się godzić.
–
Według
zapisu decydujemy wszyscy, po równo – stwierdził.
–
Twej
matki nie ma, Marsel się wyprowadził, Severin przepadł, a
Andres...
–
Wiem,
ale jest Ana – przypomniał.
– To
kobieta.
– W
oczach ojca, nie ważne jak mocno bym go nie lubił, to jednak
byliśmy równi. Jesteśmy równi.
– To
ma żona, poprze męża.
–
Przekonajmy
się – trwał przy swoim, a potem nakazał służbie zabrać
zaniedbaną kobietę i jej kilkuletnią córkę do kuchni, nakarmić
i cieplej odziać, choćby jakimiś kocami przykryć.
Następnie
we dwóch udali się przed drzwi sypialni Anastazji i Diega.
Wkroczyli po krótkim zapukaniu i stanęli przed nią w tak oficjalny
sposób, iż sprawili, że nie tylko nie poznawała swego męża,
który zwykle potrafił ją negatywnie zaskoczyć, ale także nie
poznawała swego brata, który zazwyczaj unikał jej towarzystwa,
niemal tak samo jak od najmłodszych lat unikał jej ojca, a teraz
stał przed jej obliczem i śmiał o coś prosić, niemal żądać,
wymagać.
Anastazja
bardzo chciała odmówić, ale Kornel znał jej sekret. Poznał go
zeszłej nocy, więc z dwojga złego wybrała lepszą opcje, choć
tak naprawdę nie było tu dobrych dla niej wyborów, bo czegokolwiek
by nie uczyniła, to narażało ją na gniew męża.
Kornel
zawsze, gdy przypominał sobie tamte czasy końca wojny domowej, to
pragnął się do nich cofnąć. Łudził się, że wtedy, by się
nie wtrącił. Pozwolił wyrzucić Diego tę kobietę i jej dziecko
na ulice, patrzyłby, stojąc w oknie, na to jak wraca skąd
przybyła. Jednak to były tylko złudzenia, bo gdy tak dłużej w
nich trwał, to za serce ściskała go pięść pewności, że nigdy
nie umiał być bierny, zwłaszcza na cudzą krzywdę, tych
słabszych, tych niewinnych, a nieważne co było powodem tego, że
ta kobieta włóczyła się niczym bezdomna, to jednak miała przy
swym boku dziecko, które za nic jeszcze nie ponosiło winy. Choć
może tak jak niegdyś on, ta mała zawiniła samym poczęciem się.
Dziś nadal nie znał całej prawdy, choć jej zalążki sięgały go
niczym macki zdechłej ośmiornicy, którą straszyli go bracia w
dzieciństwie, zanim ta została odpowiednio doprawiona, upieczona i
zjedzona, przez nich, bo on odmówił spożywania takiego posiłku,
którym ktoś wcześniej przez wiele godzin się bawił i jego nim
prześladował. Nagle w jego głowie pojawił się głos matki,
która krzyknęła do męża, który przerwał dzieciom zabawę, by
nie bił ich po głowie, bo będą głupi.
– Już
są – odpowiedział warkliwym tonem. – A ty patrz na przyszłość
co robią.
To
wtedy po raz kolejny w życiu zagryzł mocno zęby i zacisnął
pięści, by powstrzymać wybuch gniewu. Nie umiał w spokoju znosić
tego jak on się do niej zwraca, jak czuje się wyższy, ważniejszy,
a to wszystko tylko przez to, że to jemu przyszło urodzić się
płci męskiej i nosić spodnie. Za to samo nie umiał tolerować
Diego, choć ten jawił się na przyszłość jako znacznie gorszy
mąż, niż ten jego matki. Często rozmyślał nad tym jakim cudem,
tak rozsądna kobieta, jaką bez wątpienia była jego siostra, mogła
przyjąć zaręczyny takiego gnoja. Nie dopuszczał do siebie
wiadomości, że to był przymus matki, choć Ana wielokrotnie tym
się broniła przed brakiem uczuć do własnego małżonka. Za bardzo
kochał rodzicielkę, by móc dostrzegać w niej aż tak mocne wady,
które były w stanie skrzywdzić najmłodsze ze swych dzieci w imię
własnego interesu lub zakłamanych przekonań. Co prawda rozumiał,
dlaczego matka nie akceptowała Juana, miejskiego rozbójnika,
karczmianego chuligana i człowieka od lewych interesów, licznych
skoków, mocnych upadków. Nie był w stanie jednak pojąć czemu, by
odciągnąć Anę spod deszczu, sama wcisnęła ją pod rynnę. Nie
był w stanie, nie mógł, nie potrafił, więc samego siebie
przekonywał, że było inaczej i wierzył w kłamstwa
usprawiedliwień, które były wymówkami przez niego samego
wymyślonymi, tylko po to, by nie zamazać nieskazitelnego obrazu,
jakim bez wątpienia był ten jego matki w jego sercu, jakimś
plugawym brudem.
Z
niewygodnych wspomnień i bolesnych rozmyślań wyrwał go ból
przygryzienia, gdy Angeli zadrżały usta, a wraz z nimi zęby, pod
które on wciskał swoją dolną wargę. To sprawiło, że krew w nim
zawrzała. Ponownie położył dłonie na jej ramionach, które choć
nie były grube, to nie należały do szczególnie wątłych. Złapał
mocno, tak, że jego palce z pewnością pozostawią po sobie ślady,
a językiem wdarł się zachłannie po samo gardło.
Nie
wystraszyła się. Wręcz przeciwnie. Poczuła, że wszystko na
powrót jest jak było, że wraca na odpowiednie tory. Zaczęła
odwzajemniać pocałunek, a jej głowę przestały zaprzątać
wątpliwości, złe obrazy, które śmiały wyprzedzać
teraźniejszość i przewidywać niedobrą dla niej przyszłość.
Kornel
obrócił się, a ponieważ nie wypuszczał jej ramion ze swych rąk,
to tym samym sprawił, że jej nogi dotknęły brzegów łóżka.
Podtrzymywał jej plecy, gdy delikatnie ją na nim kładł, co
zapewniało cudowne doznanie poprzez kontrast ostrości pocałunku,
który nie ustępował, a zamiast tego stawał się coraz bardziej
zachłanny i gdzieś w tym wszystkim zakrawał nie tylko o duże
bycie spragnionym, ale także o agresję.
Z
jego oczu ciągle toczyły się słone krople, nawet w chwili, gdy
klękał, trzymając między swoimi kolanami jej uda i zdejmował
koszulę, szarpiąc się z podwiniętymi rękawami za swoimi plecami.
Chciała mu pomóc, ale w odpowiedzi na jej gest, jedynie ryknął:
– Ja
sam!
–
Jeśli
jesteś zdenerwowany... – chciała, by najpierw sobie wszystko
wyjaśnili, a potem pożegnali w gniewie lub kochali na zgodę, ale
nie by wypalał złość w taki sposób, by ją roztapiał gorącem
ich nagich ciał, ale mimo tego nie protestowała.
Doprowadził
do tego, że nie tylko jego klatka piersiowa była naga, ale także
góra jej sukienki została zdarta po same biodra, a dół zadarty w
taki sposób, by uwidocznić czarne pończochy zakończone subtelną,
kremową koronką. Błądził otwartą dłonią po jej udzie, chcąc
zdjąć z niej majtki i to wtedy nastało pukanie do drzwi jego
sypialni. Było to dobijanie tak silne, że powodowało strach w
duszy ich obojga, a ta dusza poruszała ciała, zmuszając je do
drżenia niczym z zimna.
Zazgrzytał
zębami i spojrzał na uchylone okno. Przez chwilę zastanawiał się,
czy nie schylić się szybko po koszulę i nie wyskoczyć, ale nie
umiałby jej opuścić i sprawić, by ich ostatnie spotkanie, zostało
napiętnowane jego tchórzostwem. Stanął na równe nogi, po czym
podał jej dłoń. Celebrował moment, w którym ją pochwyciła.
Delikatnie pomógł jej zaciągnąć górę sukienki, jej ramiączka
kładąc z powrotem na ramiona.
–
Panie
Rodrigez, proszę otworzyć! – wrzeszczał policjant, którego głos
był dobrze Kornelowi znany.
Odetchnął,
jakby chciał tym sposobem samemu sobie dodać otuchy i chwycił za
klamkę. Drzwi były uchylone, więc zachodził w myśl, dlaczego
policja wali, zamiast wtargnąć bez zaproszenia. Rozwarł drzwi
bardzo szeroko, tak, że obaj z mężczyzn mogli dokładnie patrzeć
nad jego ramię i widzieć kobietę, która była z nim sam na sam w
środku nocy.
– Jej
mąż mógłby pana rozstrzelać – stwierdził postawny szatyn i
bez zaproszenia, schylając się nad ręką Rodrigeza, wtargnął do
pokoju.
–
Jest
mą żoną – przypomniał brunet i zamknął drzwi, nie wpuszczając
drugiego z policjantów do środka. Nawet przekręcił klucz w zamku,
by zapobiec jego wejściu.
–
Panie
Korneliuszu Rod...
–
Kornelu.
Kornelu Montenegro – zawołał, a właściwie przerwał, bo nawykł
już do używania nazwiska matki, a nie człowieka, który nie był
jego ojcem.
–
Dobrze
pan wie, że tamten ślub nie ma mocy prawnej. Sąd, podobnie zresztą
jak kościół, anulował wasze małżeństwo, bo popełnili państwo
przestępstwo bigamii.
–
Nieświadomie
– syknął i zabrał się do zapinania koszuli. – Myślałem, że
żenię się z wdową – przypomniał i tu rzucił Angeli gniewne
spojrzenie, jakby ona ponosiła winę za to, że nie wyprowadziła go
z błędu, w którym sama tkwiła.
Wiktor
namyślił się i długi czas nie wiedział jak ma postąpić. W
końcu zdecydował się wyjąć z wewnętrznej kieszeni swojej
marynatki nakaz aresztowania, rozłożył go dwoma mocnymi
strzepnięciami i dalej zastanawiał się komu go przekazać.
–
Może
panu – powiedział jakby do siebie i podał Kornelowi dokument
mający moc prawną.
Mężczyzna
wybałuszył oczy i szybko zaprotestował:
– Nie
możecie jej zabrać!
– Sąd
wydał...
– A
co mnie sąd obchodzi!? – zapytał tak głośno podnosząc głos,
że Angelę przebiegły dreszcze. Nigdy wcześniej nie słyszała, by
aż tak mocno krzyczał.
–
Jest
aresztowana, nie zmieni pan tego, zwłaszcza wrzaskiem.
–
Zabierzcie
mnie – zadecydował i szybko zastąpił agentowi drogę, by nawet
łap nie ważył się wyciągnąć po jego żonę.
– Jak
to ciebie? – nie rozumiała. Położyła lewą dłoń na masywnym
ramieniu bruneta i stanęła na palcach, by zerknąć. Na szczęście
nie był wysoki, a ona miała na sobie buty na wyższym obcasie, więc
dojrzała kilka słów, rozczytała je, ale po chwili żałowała, że
tak postąpiła, bo mroczki naszły przed jej oczy i sprawiły, że
zakręciło jej się w głowie. Zanim straciła przytomność i z
głośnym hukiem upadła na chłodny, lakierowany parkiet, wyszeptała
jeszcze cichutko – coś ty narobił?
Tysio niespodzianki robi, ale fajnie. Przeczytałam ten prolog i już mnie ciekawość skręca co się wydarzyło przez cały okres od początków małżeństwa Hektora i Cyntii do czasów tego prologu, no i oczywiście co będzie dalej.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy dobrze zrozumiałam ale Kornel to syn Cyntii, ale nie Hektora, ciekawe z kim się pani Rodrigez puściła. Kornel ubolewa nad matką i jej losem i bezlitosnym prawem obowiązującym w tamtych czasach, które zmusiło Cyntię do powrotu i pozostania przy mężu, pomimo, że urodziła dziecko ze zdrady.
A tak w ogóle to co się dzieje z Cyntią i Hektorkiem, nie ma ich już, umarli? Szkoda by mi było, przywiązałam się do nich, mogli by jeszcze pożyć i pozatruwać sobie nawzajem i innym życie.
Wychodzi na to, że Kornel to ukochany syn Cyntii. Z jego słów wynika, że matka uważała go za najlepsze ze swoich dzieci, mam wrażenie, że on się nie czuje żeby był aż tak dobrym człowiekiem, jakby zrobił w życiu coś złego i to nie jeden raz, jakby chwilami miał wyrzuty sumienia.
Ale Cyntia musiała być dla niego wyjątkowo dobrą, troskliwą i kochającą matką, bo on jej odpłaca takim samym mocnym uczuciem, do tego stopnia, że woli okłamywać samego siebie, że tak dobra osoba mogłaby wymusić na własnej córce niechciane małżeństwo.
Czy mi się zdaje, czy Anastazja zdradza swojego męża Diega? Czy to ten jej sekret zna Kornel? To musi być coś naprawdę ważnego, bo sprzeciwiła się mężowi i stanęła po stronie brata, byle jej nie wydał, byle nie narazić się na gniew Diega. Jedno się nie zmieniło, minęło kilkadziesiąt lat a w rodzinie Montenegro-Rodrigez nadal panują tajemnice i kłamstwa.
Zastanawiam się skąd wzięła się w domu Rodrigezów Angela i jej dziecko. No i jak doszło do małżeństwa Kornela i Angeli, z miłości, czy z innych pobudek? Czy kobieta wiedziała, że wychodząc za Kornela popełnia bigamię, czy faktycznie była przekonana, że jej mąż nie żyje. A tak w ogóle to czemu ona jako żona tak skradała się do sypialni męża, anie weszła otwarcie, przecież są małżeństwem, czego się obawiała?
No i najważniejsze dlaczego policjanci przyszli ją aresztować, za co?
Najpierw to co dla mnie było najpiękniejsze w Prologu:
OdpowiedzUsuń,,O wiele bardziej wolała tak, niż kaleczoną angielszczyznę w wykonaniu Diego czy Marsela, którzy chyba chcieli się przed nią albo przed samymi sobą popisać znajomością języków. Kornel był inny od nich. Był zwyczajniejszy, prostszy i mimo swej wrażliwości, znacznie mniej skomplikowany. Tym jej zaimponował, właśnie tą przewidywalnością, bo dosyć już miała zabawy w łamigłówki. Jednak pewnego dnia poczuła, że to się zmienia, że on także pisze siebie, jakby szyfrował listy, w taki sposób, by ona nie mogła już nic rozczytać i trwała przy nim w imię przeszłości, tak jak i on trwał przy niej na przekór minionych lat, w których nie uczestniczył."
Ten opis coś we mnie poruszył, zainspirował nawet, przez co mam ochotę zaszyć się w ciemną noc w nadmorskiej jaskini i pisać bez przerwy oblana blaskiem księżycowej nocy.
Opis ten zawiera pewną dozę tajemniczości choć czytelnik doskonale umie zinterpretować jego znaczenie i sens. PIĘKNE!!! ;)
Ogólnie. Poruszasz dużo życiowych kwestii w swoich powieściach (bo faktycznie opowiadaniami nazwać tego nie można, zwłaszcza jeśli są tak świetnie opisane ;P ). I nie mówię teraz tylko o tym Prologu, ale też o powieści o Cyntii i Hektorze.
Styl jakim piszesz ułatwia czytelnikowi widzenie tego co czyta a jednocześnie styl ten jest ambitny i nie do końca dosłowny co uwielbiam w książkach :)
Skupiasz się też bardziej na opisach uczuć niżeli na wystroju wnętrz czy krajobrazów, co też jest ważne, ale nie tak jak uczucia bohaterów. Czytając można się wczuć w tę osobę.
Wracając do Cynti i Hektora. Nie przeczytałam do końca historii o nich (mam nadzieję, że w wakacje przeczytam c: ) ale z tego co się domyśliłam po opisach odczuć Kornela to Cyntia jest jego matką a Hektor ojcem, który nie był jego ojcem, prawda?
Co by tu jeszcze...
Żeby komentarz nie był zasłodzony XD to powiem, że znalazłam dwa powtórzenia i jedną literówkę (które aż tak bardzo nie kłują w oczy... ale nie chce aby kom ociekał lukrem XD )
Ogólnie bardzo mi się podobało (baaardzooo bardzoooo) czekam na rozdział 1 c:
Postaram się już nie robić sobie przerw i być na bieżąco z blogami :)
Pozdrawiam i życzę weny jak i chmury pomysłów na nowe powieści :)
fantastyka-raja-kalpana.blogspot.com
Ale ja nie opublikowałem jeszcze do końca historii o Cyntii i Hektorze. Dopiero będę publikował 22 rozdział. Ten prolog jednak dodałem tak na zaś, na rozbudzenie ciekawości czytelników. Podobnie mam w planach dodać prolog części trzeciej i drugiej (właśnie w tak niechronologiczny sposób).
UsuńProszę zwrócić uwagę, że Kornel ani narrator nigdy nie użyli imienia Hektor, więc może Cyntia wyszła zaś za kogoś innego? Jednak faktycznie, jej mąż nie był ojcem Kornela.
Powtórzenia, literówki i interpunkcja - z pewnością tu są błędy, ale nic na to nie poradzę. Poprawiał będę za jakieś 5-10 lat, gdy już całość skończę i odpocznę odrobinkę od historycznego klimatu. Wcześniej, dopóki opowieść trwa, zwyczajnie nie widzę sensu w ciągłych poprawkach.
Na byciu na bieżąco zupełnie mi nie zależy. Ma ktoś taki kaprys, okay, akceptuję, bo sam czasami się tak lubię pościgać, ale ważne jest by czytał bo chce, a nie by być pierwszym.
Pozdrawiam.
Wybacz, że dopiero teraz, ale nie miałam ostatnio czasu, żeby przeczytać jiś :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się część IV (przy okazji zapytam kiedy zamierzasz napisać prolog części II lub III?) :)
Z tego co zrozumiałam Kornel nie jest dzieckiem Hektora, stąd moje pytanie, kim jest jego ojciec? Czy powinnam już to wiedzieć, czy tego dowiem się w przyszłości?
Cyntia zamieniła się w swoją matkę, skoro zmusiła Anę do ślubu z Diego :( Swoją drogą jestem bardzo ciekawa co takiego strasznego odkrył Kornel, że siostra wolała poprzeć brata, a nie męża w ich sporze.
Marsela nie polubiłam ze wspomnień Kornela, choć pewnie są rodzonymi braćmi (obstawiam, że ojcem Kornela jest William, nie posądzę Cyntię o kobietę tak rozwiązłą - w ich czasach - że każde z jej dzieci będzie miało innego ojca), to są zupełnie inni.
Postać Angeli jest na razie niewyraźna, ale to dlatego, że to dopiero początek :)
Prolog wciąga, czekam na ciąg dalszy czy to części I czy też tej.
Pozdrawiam
amandiolabadeo.blogspot.com
Hej, będę przemycał prologi II i III części między publikowaniem tej pierwszej ;-)
UsuńZauważ, że w prologu nie pada imię "Hektor", więc może się zdarzyć tak, że Kornel jest jedynym dzieckiem Hektora,a cała reszta jest nowego męża Cyntii, być może nawet Williama xD
Faktycznie, Cyntia poniekąd zmienia się w swoją matkę, ale tylko gdy nie ma innego wyjścia. Zawsze jednak będzie bardziej uczuciowa, bardziej troskliwa, choć odrobinę wredna i nerwowa. Tak naprawdę za ślub Anastazji i Diego odpowiedzialny będzie Marsel, a nie Cyntia. Diego po prostu będzie miał możliwość załatwić dla Marsela uniewinnienie, uniknięcie kary śmierci. Ana sprzeda się więc sama za życie brata, bo ona właśnie z Marselem będzie najbardziej zżyta.
Pozdrawiam.
Dziękuję za odpowiedzi, trochę wyjaśniłeś mi w głowie :)
UsuńKiedy zatem następna część, której nie czytałam?