Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 22: Nowy lokaj
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Niegdyś
panna Montenegro, a teraz pani Rodrigez, powróciła do sypialni
małżeńskiej. Zdjęła szlafroczek stojąc przodem do łóżka.
Sądziła, że jej mąż bierze jeszcze kąpiel. Było jednak
inaczej. Hektor zaszedł ją od tyłu i objął. Wpił się ustami w
okolice jej szyi. Szybko jednak wyczuł, że coś jest nie w
porządku.
– Co
się dzieje? – zapytał wprost, gdy Cyntia niemal zesztywniała na
jego dotyk.
– Jeszcze
śmiesz się pytać? – wycedziła wielce zbulwersowana.
– Kochanie,
ale chyba nie takim tonem – pouczył i podążał dłońmi w
okolice jej biustu. – Wszakże on nie przystoi damie. – Ponownie
musnął gdzieś nieopodal jej szyi.
Cyntia
tym razem postanowiła nie być bierna. Odwróciła się przodem do
męża i warknęła:
– Nie
chcę byś mnie dotykał. Nie chcę być przez ciebie dotykana.
– Z
jakiegoż to powodu? – Chwycił dłońmi za barierki ramy łóżka,
czym ją skutecznie osaczył, uniemożliwiając drogę ucieczki.
Lekko, nieco łobuzersko się uśmiechnął, jakby uznawał to za
zabawę, a ta przecież niezwykle go podniecała.
Cyntia
spojrzała w zamglone oczy męża, były nadal upojone alkoholem, i
to tak bardzo, że aż zachodziły mgłą.
– Jesteś
pijany – stwierdziła z odrazą.
– Trzeźwy,
czy też nie, nadal jam twój mąż.
– Plącze
ci się język. Nie pogrążaj się, błagam. – Mówiła odważnie,
była przy tym pewna siebie, ale tylko dlatego, że wzrokiem odbiła
gdzieś w bok i nie patrzyła na jego posturę ani wyraz twarzy.
Hektor
niespodziewanie ustąpił.
– Zatem,
dobrze, nie będę nalegał. – Odsunął się o mały kroczek w tył
i uniósł dłonie do góry na wysokość głowy w geście poddania
się albo po prostu, by umożliwić jej przejście.
Cyntia
prychnęła z dezaprobatą i przecisnęła się między mężem, a
ramą łóżka.
– Nadal
nie zachwyca mnie twój ton – rzekł jakby sam do siebie,
podchodząc do komody, gdzie uprzednio pozostawił karafkę.
– A
mnie zawodzi twoje postępowanie. – Usiadła na łóżku, wyjęła
krem z szuflady stolika nocnego i zaczęła nacierać nim ręce.
Hektor
zasiadł w fotelu z drinkiem w dłoni. Delektował się smakiem
trunku i starał się zdusić w sobie pożądanie, podczas, gdy jego
żona rzuciła złośliwie:
– I
znowu pijesz.
Rodrigez
uśmiechnął się skrycie i zamrugał dwukrotnie oczami.
– Kochana,
ty czasami nie przesadzasz? Jeden drink przed snem, to nie hektolitry
pite bez umiaru.
– A
w tawernie? – Położyła się wygodnie i poprawiła okrycie.
Hektor
wstał z fotela, pokonał dzielący ich dystans i usiadł na łóżku.
Odłożył szklankę na stolik nocny i spojrzał na żonę.
– Kochana,
jak każdy mężczyzna… – Zaczął kreślić nieokreślone wzory
na jej ramieniu opuszkiem swojego palca.
– Nie
dotykaj mnie! – warknęła i strąciła jego dłoń z siebie.
– Trudno
sobie nawet wyobrazić małżeństwo bez dotykania – wykpił ją,
ale zabrał rękę, tylko po to, by ponownie chwycić za szklankę.
Cyntia
mimo woli się zaśmiała, ale nieradośnie, bardziej brzmiało to
jak śmiech zawodu.
– Nie
proszę cię żebyś mnie nie dotykał w ogóle, a zabraniam ci
dotykać mnie teraz, dziś, tej nocy i przez najbliższy czas.
– Ile
to najbliższy czas? – zapytał naiwnie z łobuzerskim uśmiechem.
Cyntia
miała już dość tej bezowocnej dyskusji, prychnęła i odwróciła
się tyłem do męża. Uznała za najlepszy pomysł przespanie
gorszych chwil, bo rozmowa z Rodrigezem, gdy był po takiej ilości
napojów procentowych, nie przynosiła pożądanych efektów.
– W
ogóle w ustach żony słowa zabraniam dotykać? –mówił
pytająco, jakby sam do siebie, popijając przy tym co jakiś czas ze
szklaneczki.
Cyntia
na te słowa lekko się przeraziła. Spodziewała się, że dotknie
ją po raz kolejny, tym razem bardziej natarczywie. Tak się jednak
nie stało. Hektor wstał z łóżka, stanął na środku pokoju,
przechylił szklankę do dna i napełnił ją po raz kolejny.
– Ciężko
będzie mi tej nocy cię nie dotykać, zważywszy na to, że nie mamy
najszerszego łóżka – przemówił głośniej, by mieć pewność,
że usłyszała.
– Liczę
na twoją galanterię, klasę i wrażliwość. Jeśli nie jesteś
pewny sam siebie, to po prostu zajmij inną sypialnie albo kanapę.
– A
ty jesteś pewna mnie?
– Nie,
ale ty nie masz pewności czy nie ukryłam noża pod poduszką
–odpowiedziała w taki sposób, by wreszcie zakończyć tę
bezsensowną wymianę zdań.
Jednak
Hektora nie przeraziły jej słowa. Zaśmiał się, opróżnił
szklankę do dna i ponownie się zaśmiał. Odłożył szklane
naczynie i podszedł do żony.
– Uwielbiam
twoje niecodzienne poczucie humoru. – Nachylił się, by musnąć
jej policzek. – Idę do kuchni, przynieść ci coś? Może
tarteletki?
Cyntia
poczuła odór alkoholu wymieszany z dymem tytoniowym. Skrzywiła
się. Już miała coś powiedzieć, ale nie zdążyła, bo Hektor
opuścił pokój. Odetchnęła z ulgą. Zmrużyła oczy z nadzieją,
że gdy się obudzi wszystko będzie jak dawniej… lepiej, ale gdy
się obudziła, nic już nie było jak dawniej.
Zaraz
po otwarciu oczu, zdała sobie sprawę, że ciężka ręka męża
przygniata ją do łóżka. Wypuściła więc powietrze przez zęby.
– A
prosiłam żeby mnie nie dotykał – rzuciła sama do siebie
nieuprzejmym tonem. Myślała, że Hektor śpi i nie słyszy.
Chwyciła za nadgarstek jego ręki i próbowała ją podnieść, by
móc wstać.
– Nie
prosiłaś tylko zażądałaś, nawet nie pytając mnie o zdanie –
odrzekł niewyraźnym, zaspanym głosem. Na dodatek jego usta
znajdowały się przy samej poduszce, co jeszcze utrudniało
zrozumienie.
Cyntia
nic nie odpowiedziała, dalej mocowała się z jego ręką, by móc
się spod niej wydostać. Czyniła to na marne, bo mąż był od niej
sporo silniejszy.
– Czy
mógłbyś… – zaczęła skromnie.
– Oczywiście.
– Jednym ruchem przygarnął ją do siebie tak mocno, że jej plecy
zostały dociśnięte do jego klatki piersiowej. Trzymał mocniej niż
wcześniej.
– Nie
o to mi chodziło! – krzyknęła. Była już na granicy
wytrzymałości i zaczynała tracić cierpliwość.
– Nie?
Naprawdę? – drwił i co jakiś czas muskał wargami fragmenty jej
nagiego ciała, których było niewiele, bo ubrała się do łóżka
grubiej niż zazwyczaj.
– Nie,
do cholery! – Usiłowała się zerwać. Użyła do tego celu całej
swojej siły, jednak na nic to się zdało. – Puścisz mnie czy mam
zacząć krzyczeć? – zapytała zrezygnowana.
Westchnął
znudzony. Nadal znajdował się na pograniczu snu.
– Zastanowię
się – odpowiedział z nutką rozbawienia w głosie, a im bardziej
jego ta sytuacja bawiła, tym bardziej ją denerwowała. Zapewne
gdyby był trzeźwy, to by to zauważył i odpuścił, ale nie od
dziś wiadomo, że człowiek pijany, to zazwyczaj człowiek głupi i
taki, który popełnia głupotę za głupotą.
– Chcesz
decydować nawet o tym kiedy wolno mi iść do toalety? – zapytała
wprost. – Weź rękę, do cholery!
– Proszę,
ale nie klnij, to zbyteczne. Wystarczyło poprosić. – W końcu
zdjął z niej ciężar swojej górnej kończyny i pozwolił na
oddalenie się od łóżka, w którym on zapadł, jeszcze na
kilkanaście minut, w blogi sen.
Przerwał
mu Marsel. Wstał więc po malca, wziął go z sobą do łóżka,
delikatnie przytulił i zasnął na nowo.
Cyntia,
gdy tylko wyszła z łazienki po porannej kąpieli, to niemal od razu
ujrzała widok, który rozczuliłby chyba każdą kobietę… każdą
matkę. Silny, śpiący mężczyzna, okryty do połowy pościelą i
dziecko leżące obok niego. Malec oczywiście nie spał, bawił się
swoimi rączkami, obserwował je, co jakiś czas poklepywał ojca,
ale ten się nie chciał zbudzić, więc na nowo powracał do zabawy
swoimi rączkami.
W
tamtym momencie, Cyntii przeszła złość na Hektora, może nie
minęła tak całkiem, ale z pewnością uległa zmniejszeniu. Nadal
nie potrafiła zrozumieć, jak ten dobroduszny mężczyzna, wrażliwy
muzyk, mógł zabić kobietę podczas pojedynku z własnym bratem,
przecież rzekomo ją kochał. Chciała wierzyć, że to był
wypadek.
Czy
można zabić z miłości? – zadawała sobie to pytanie w
myślach i wtedy rozległo się pukanie.
Cyntia
pośpiesznie zarzuciła podomkę, przeszła do salonu, zasunęła
drzwi sypialni i powiedziała głośne:
– Proszę.
Do
jej prywatnego pokoju wtargnął William i wtedy miała już pewność,
że można zabić z miłości, bo każdą miłość da radę obrócić
się w zwykłą niechęć, a wspomnienia po owej miłości może
zacząć sprawiać tylko ból, żal i rozgoryczenie.
– Panienko…
– Pani,
pani de Rodrigez – poprawiła go.
– Pani
Rodrigez, śniadanie dla pani i pani męża – przemówił, a potem
ponownie wyszedł na korytarz, by wprowadzić wózeczek kelnerski do
pokoju.
– William?
– Cyntia usłyszała głos Hektora, drzwi rozsunęły się, a w
nich stanął postawny mężczyzna, odziany w bordowy szlafrok, na
dodatek z dzieckiem w pieluszkach na rękach.
– Tak,
panie Rodrigez. Pańskie zamówienie z wczoraj.
– A
tak, już pamiętam. Nie miałeś czasami odpoczywać?
– Wolałem
od razu wdrążyć się w obowiązki. Obiecuję się nie
przepracowywać – rzucił żartobliwie. Przełożył dania z
metalowego wózeczka o szklanym blacie na drewniany stół, po czym
ukłonił się i opuścił pokój.
Cyntia
zasiadła z Hektorem do śniadania, choć nie była szczęśliwa z
tego powodu. Mały Marsel nadal znajdował się na rękach swojego
ojca i obserwował swoje rączki, które tym razem chwytały za
brązowy materiał szlafroka i białe pieluszki.
– Niewygodnie
ci będzie z nim jeść – stwierdziła.
– Nie
lubi jak się go zostawia samego – wyjaśnił Rodrigez i ponownie
zapatrzył się w swojego synka. Nawet trącił delikatnie kciukiem w
nos i bródkę malucha. – Słyszałeś co ta mama opowiada?
Kazałaby ci tak samemu leżeć, a ty przecież jesteś towarzyski
chłopak, nie?
– Byleby
nie był za bardzo towarzyski. Chociaż szlajanie się po tawernach i
strzelanie do kobiet, zapewne odziedziczył w genach – za wszelką
cenę starała się dogryź mężowi.
Ten
spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Rozumiem,
że jesteś zła o tawernę, ale musiałem odreagować naszą
sprzeczkę w salonie, co nie jest niczym dziwny, w końcu
niecodziennie kobieta rzuca…
– Nie
zwalaj wszystkiego na mnie – przerwała ostrym tonem. – Mogłeś
wypić w salonie, w sypialni, gdziekolwiek, a nie włóczyć się
pośród pospólstwa, jeszcze przyprowadzać nam jako lokaja, jakieś
pobitego człowieka.
– Ten
człowiek stanął w mojej obronie.
– Jesteś
pewny, że bezinteresownie?
– Nie,
dlatego dałem mu pracę, dogodne godziny i nieco wyższą pensje niż
pozostałym.
– Widzę
masz nowego pupila. – Wsypała łyżeczkę cukru do herbaty i
zamieszała. – Czyżby Charlie już ci się znudził? –
dopytywała sarkastycznie, na co Hektor uśmiechnął się
ironicznie.
– Widzisz
co ta mama plecie? – zwrócił się do Marsela. – Cyntio, na
Boga, rozumiałbym, gdybyś była zazdrosna o jakąś pokojówkę,
ale o kelnera?
– Nie
jestem zazdrosna. Nie podoba mi się, że zatrudniasz ludzi jak sobie
uważasz, bez żadnej konsultacji ze mną.
– Nigdy
szczególnie nie interesowałaś się…
– Ale
teraz się interesuję – warknęła niespokojnie, po chwili jednak
się opanowała i zbliżyła filiżankę do ust.
– William
wzbudza w tobie niepokój – zauważył. – Czyżbyście się
znali?
– Nie!
Skąd w ogóle taki pomysł!? – zareagowała o wiele za ostro, niż
sytuacja by tego wymagała.
– Bardzo
ostro zaprzeczasz, jesteś poddenerwowana i…
– Nie
odwracaj kota ogonem. To ty jesteś winny mojego stanu, a nie ten
lokaj.
– Mam
cię przeprosić? Tego oczekujesz? – zapytał, wstając, by odłożyć
Marsela do kołyski, bo małego, właśnie ponownie, zmorzył sen. –
Jest za spokojny i stanowczo za mało płacze. Może jest chory? –
zapytał, dotykając lekko zarumienionych policzków syna. – Nie
jest gorący.
– Pokaż.
– Cyntia podeszła i spojrzała na swojego pierworodnego. Dotknęła
jego policzków i czoła. – Jest całkowicie zdrowy.
– To
dlaczego jest taki spokojny? – zapytał zmartwionym głosem.
– Nie
wiem, może go podtrułeś oparami.
– Nie
opowiadaj nawet takich bzdur. – Wyminął ją.
Cyntia
splotła ręce na piersi, zmięła w ustach przekleństwo i dopiero
powróciła do stołu.
– Mogę
cię przeprosić? – zapytał, marszcząc czoło i ściągając z
sobą brwi.
– Jeszcze
się pytasz?
– Zapytam
się też, czy ty mnie przeprosisz za zachowanie w salonie?
– Ja?
Ciebie?
– Wstyd
przy gościach, rodzinie… to chyba wystarczający powód, nie
uważasz?
– Nie,
nie uważam.
– To
już jak sobie chcesz. W takim razie, ja nie przeproszę cię za moje
wieczorne wyjście do tawerny. – Wstał, chwycił za rogalika i
skierował swoje kroki do sypialni, by się ubrać.
– A
zabójstwo kobiety? – Cyntia tymi słowami zatrzymała małżonka w
półkroku.
– A
to było sporo zanim się poznaliśmy. Nie czuję się w obowiązku
przepraszać za mą przeszłość.
– Nie
sądziłeś, że powinnam o tym wiedzieć!? – Nie wytrzymała i
wybuchła. Wstała tak energicznie, że krzesło spadło na podłogę,
a Marsel obudził się z krzykiem.
– Nie,
nie uważałem – odpowiedział stanowczo. – Zajmij się
dzieckiem, zamiast urządzać nam prywatny teatr – pouczył ją
nieuprzejmym tonem, po czym wyjął z szafy koszulę i spodnie.
– Przysięgam,
że nie tkniesz mnie, dopóki mi tego nie wyjaśnisz – rzuciła
ostro i wzięła kwilące niemowlę na ręce.
Hektor
się zaśmiał, wstał z łóżka, na którym siedział zakładając
spodnie, podciągnął je, zapiął spinki przy mankietach i podszedł
do żony w rozpiętej, białej koszuli. Spojrzał nietypowo, jakby
chciał ją zabić wzrokiem.
– Ty
mi groziłaś – rzekł pytająco, z lekkim niedowierzaniem w
głosie.
– Nie,
mężu. Poinformowałam cię tylko, że dopóki nie zdecydujesz się
wyznać mi całej prawdy o tym jakże popularnym pojedynku, to mnie
nie tkniesz.
Marsel
nadal płakał, więc Cyntia przestępowała z nogi na nogę,
usiłując go uspokoić. Hektor niespodziewanie chwycił za jej
podbródek i zmusił, by na niego spojrzała.
– A
to się jeszcze okaże – powiedział i zabrał swoją dłoń z jej
twarzy, by zapiąć guziki i założyć szelki na ramiona.
– Gdy
będziesz wychodził, to wezwij jakąś pokojówkę albo zatrudnij w
końcu niańkę…
– A
dlaczegóż to? Czyżbyś nie potrafiła zająć się swoim własnym
synem? – wytknął jej, biorąc, wcześniej przewieszoną przez
oparcie krzesła, marynarkę.
Marsel
zaczynał się zanosić.
– On
czuje twoje emocje. Gdy jesteś wrogo nastawiona do mnie, to odbija
się na nim – wyjaśnił.
– Skoro
nie chcesz opiekunki, to zamiast się wymądrzać, się nim zajmij. W
końcu to też twój syn. – Wcisnęła mężowi dziecko na ręce.
Hektor,
pomimo pulsującego bólu w skroniach, ułożył maluszka pewniej w
swoich ramionach i rozpoczął spokojną wędrówkę po pokoju. Z
każdym jego krokiem malec płakał coraz ciszej i mniej gwałtownie
nabierał powietrza.
– Chciałeś
się porozglądać, Aniołku, tak? A nie tak w miejscu stać? –
szczebiotał do trzymiesięcznego dzieciątka. – Tatuś cię weźmie
na spacer, a mamusie zostawimy w pokoju, niech się wyzłości w
samotności.
– Jeśli
masz iść, to najlepiej już wyjdź! – warknęła. – Wyjdźcie
obaj! – wrzasnęła niemal na całe gardło.
– Widzisz
do czego to doszło, Marsel? Mnie własna żona wyrzuca z pokoju, a
ciebie własna matka wystawia za drzwi – skomentował bez krzty
zrozumienia dla postawy Cyntii, ale pomimo tego wyszedł.
Cyntia
poczuła chwilową ulgę spowodowaną samotnością. Właśnie tego
jej teraz było trzeba, chwili dla siebie, bez ciągłego płaczu
Marsela i bez ciągłych zgryźliwości Hektora. Postanowiła
wykorzystać ten czas na przebrane się i nałożenie kosmetyków.
Niestety ktoś, bez uprzedniego zapukania, wtargnął do jej pokoju i
zakłócił jej, ten jeszcze niedawno obecny w pomieszczeniu, błogi
spokój.
– Czy
możemy porozmawiać? – zapytał William. Nie przestraszył się
oburzonej miny ani bijącej od osiemnastolatki wrogości.
– Jestem
mężatką. Nie możesz wchodzić do mojego pokoju kiedy tobie się
tak podoba – odparła i ukryła się za parawanem. Poczęła
rozbierać się z podomki i koszuli nocnej. Suknie już miła
naszykowaną.
– Mówisz
tak jakbym wcześniej mógł – odparł i podszedł bliżej, tak, że
dzielił ich tylko ten drewniany, zdobiony parawan. – Może ci
pomóc? Przywiązać gorset czy…
– Zasznurować
– poprawiła go.
– Mam
zasznurować? – W jego oczach pojawiły się radosne iskierki i już
miał przestąpić krok na przód, gdy usłyszał:
– Ani
się waż tu zaglądać!
– Oj,
nie bądź taka wstydliwa. Nie masz nic czego bym wcześniej nie
widział.
– Jesteś
bezczelny.
– Nazwałbym
to prawdomówny i dodałbym, że właśnie za to mnie
pokochałaś. Za to, że jestem szczery i nieskomplikowany.
Cyntia
wynurzyła się zza parawanu i mocowała z ostatnim guzikiem swojej
sukni. Na jej nieszczęście zapięcie było z tyłu, perełka guzika
wielka, a pętelka malutka. Irytowała się tym strasznie, ale z
wybawieniem przyszedł William. Dotknął delikatnej skóry jej dłoni
swoimi, odzianymi w białe, kelnerskie rękawiczki.
– Pozwolisz?
– Tak
– odparła.
– Proszę
– szepnął, gdy skończył zapinać.
– Dziękuję,
a teraz mów czego chcesz? Dlaczego zostałeś?
– Lubię
tę pracę.
– Bycie
kelnerem to szczyt twoich marzeń? – zapytała z wyraźną przyganą
w głosie.
– Mama
zawsze mnie uczyła, że trzeba mierzyć siły na zamiary, no ale ty,
jak widać, miałaś bardzo dużo sił, by sięgnąć po taki zamiar.
– Zaczął teatralnie rozglądać się po przestronnym wnętrzu.
– Co
masz na myśli?
William
podszedł do komody, na której stały pamiątki z podróży
poślubnej i fotografie rodzinne.
– Śliczne
zdjęcie, dlaczego z datą na ramce? – zapytał, pokazując Cyntii
pamiątkę z jej własnego ślubu.
– Hektor
nie lubi pisać po zdjęciach, dlatego nakazał stolarzowi wykonanie
drewnianych ram z datami.
– To
data waszego ślubu?
– Tak
– warknęła, splatając ręce na piersi. – Chcesz czegoś
konkretnego czy tylko uzupełniasz moje prywatne kalendarium? Swoją
drogą, nie wiedziałam, że masz to w obowiązku. – Podeszła do
drzwi i już miała go wyprosić, gdy William chwycił za zdjęcie
Marsela.
– To
data urodzenia twojego syna? – dopytywał.
– A
co cię to…
– Bo
mam prawo podejrzewać, że to mój syn! – uniósł się. – Nawet
by się zgadzało – szepnął po szybkim dokonaniu rachunku w
głowie.
– Marsel
jest wcześniakiem. Nie ma z tobą nic wspólnego. Wyjdź. –
Chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi. Czuła, że nie może być z
Williamem sam na sam, bo przy nim nie była pewna sama siebie.
Ten
łobuzerski wyraz twarzy i błysk w oczach, godny największego
urwisa, przyciągały ją tak samo jak przed laty. Przestępując
próg, spojrzał jej głęboko w oczy. Zauważył w nich coś na
miarę smutku.
– Gdybyś
tylko pozwoliła mi wyjaśnić… – zaczął delikatnie.
– Nie,
już za późno – rzekła pewnie, ale cicho, by czasami nikt z
personelu nie usłyszał.
– Nigdy
nie przestałem cię kochać – wyznał tak delikatnie, że niemal
aksamitnie, po czym z zawstydzeniem spuścił głowę i opuścił jej
małżeńską sypialnie.
Cyntia
ze złością trzasnęła drzwiami. Usiadła na łóżku i schowała
twarz w dłoniach.
Dlaczego
on tu wrócił? – pytała samą siebie, zalewając się łzami.
Po chwili jednak zdała sobie sprawę, że musi wstać i wyjść do
ludzi. Zrozumiała, że nic nie da zamykanie się w czterech
ścianach, bo od tego kłopoty nie znikną. Starła więc łzy,
przypudrowała nos i nałożyła nieco różu na policzki. Wyszła na
korytarz, jak gdyby nigdy nic.
Cyntia
właśnie zamykała drzwi od pokoju, gdy obok niej zjawił się
William. Przez jej myśl przeszło, że chłopak jest bardziej
natrętny, niż niejedna mucha w lecie. Postanowiła jednak zatrzymać
tę uwagę dla siebie.
– Okłamałem
cię – zaczął.
– Nic
nowego – odburknęła, przypominając sobie jak kiedyś, przed
laty, wmówił jej, że dżdżownice są jadalne, a na drzewach, w
noc wigilijną wyrastają kolorowe sople. Wymknęła się wtedy z
domu oknem. Było to w czasach, gdy jeszcze zajmowała, wraz z Julią
i Martinem, jeden z pokojów na parterze. Żadnych kolorowych sopli
nie znalazła, przemarzła na kość i na dodatek została ukarana
przez matkę. Po tym wydarzeniu unikała Williama ponad dwa tygodnie,
gdyż była na niego potwornie zła i teraz, także pragnęła nie
zwracać na niego uwagi. Zmierzała twardo przed siebie szerokim
korytarzem, wyłożonym chodnikami w kwiecisty wzór.
William
jednak nie ustąpił i poszedł za nią, by oznajmić:
– Nie
zostałem w hotelu dlatego, że lubię być kelnerem.
– Jestem
mężatką, a twoje uczucia…
– Nie
o to chodzi – przerwał jej.
Zaciekawiona
jego słowami, przystanęła, odwróciła się i spojrzała pytająco
w piwne oczy chłopaka sprzed lat. Miała wrażenie, że nie tylko
oczy, ale że też wszystko inne w Williamie pozostało bez zmian, że
czas nie odcisnął na nim żadnego piętna. Chłopakowi nie przybyło
ni jednej zmarszczki, ni jednej słabości, ni jednego obowiązku i
to był idealny powód, by zamienić niegdyś piękną miłość w
ból i żal. W końcu ona się poświęciła, wyszła za mąż, by
ich syn miał dom i ojca, musiała go urodzić, a teraz wychować. A
William, co on poświęcił? Był wolny, do niczego nieprzywiązany,
nie znajdował się pod kieratem tego co wypada i tego co należy.
Wciąż był tym chłopcem, któremu wolno było kąpać się nago w
stawie, całymi dniami chodzić po drzewach i zajadać owocami,
szczególnie jabłkami, wprost z gałęzi.
– O
co ci chodzi? – zapytała wprost, wiedząc, że ta rozmowa jej nie
ominie. Wolała to załatwić prędzej niż później i zwyczajnie
mieć z głowy ten jeden kłopot.
– Ja
wiem, że to mój syn… – wyszeptał, zbliżając usta do jej
ucha, tak blisko, że niemal go dotknęły.
– Bredzisz
– warknęła i już miała iść dalej, ale chwycił ją za
nadgarstek.
– Daj
mi dokończyć, proszę. Nie zniszczę ci życia, ani temu dziecku go
nie zniszczę. Chcę tylko potrzymać go w ramionach. Czy to tak
wiele? – Miał łzy w oczach, gdy zadawał jej to pytanie.
Cyntia
zebrała całą złość na niego do kupy, by mieć siłę
odpowiedzieć:
– Tak,
to bardzo wiele. Hektor nie pozwala kelnerom, pokojówkom i byle komu
na dotykanie naszego syna. – Wiedziała, że sprawia mu tymi
słowami ból, ale szczerze, to tego właśnie chciała, by cierpiał
jak ona, kiedy to on podkulił ogon i zostawił ją samą z
problemem.
– Nie
jestem byle jakim kimś, a ojcem tego dziecka.
– I
komu to powiesz? – zapytała nienawistnie, zbliżając swoją twarz
do niego. – No komu? – dopytywała.
– Na
przykład twojemu mężowi.
Poczuł
szczypanie na policzku, bo kobieta wymierzyła mu siarczyste
uderzenie, które pomimo że zadane drobną dłonią, to
niemiłosiernie mocno zapiekło.
– Ja
nie żartuję. Chcę poznać syna, jeśli ty mi tego nie
uniemożliwisz, osiągnę swój cel inaczej. Na razie nie chcę
niszczyć twojego szczęśliwego związku z Rodrigezem, ale gdy
zabronisz mi poznać syna, nie zawaham się – zagroził i złapał
ją zapobiegawczo za oba nadgarstki, by znów jej dłoń nie sięgnęła
któregoś z jego policzków.
– Dobrze
– uległa. – Znajdź zastępstwo podczas obiadu i poproś
Martina, powinien już być w pokoju trzydzieści cztery. On
przyniesie ci Marsela do pomieszczenia z licznikami, bo tam nigdy się
nikt nie kręci. Będziesz miał dokładnie godzinę i dwadzieścia
minut. Potem masz zniknąć. Zgadzasz się na to? – zapytała z
nadzieją, że chłopak przystanie na jej propozycję.
– Oczywiście.
Nie martw się, nie jesteś jedyna z takimi odczuciami.
– Jakimi
odczuciami? – zapytała i zaczęła się nerwowo rozglądać czy
czasami nikt nie idzie korytarzem.
– Ja
także w twoim towarzystwie odczuwam ból. Żadne z nas nie jest na
tyle skrzywione, by upatrywać w bólu przyjemności, dlatego lepiej
będzie, gdy nie będziemy się widywali. Rozumiem to. – Wypuścił
jej ręce z uścisku swoich dłoni i odszedł.
Cyntia
cały czas się wahała czy aby na pewno dobrze robi, czy ma prawo
wciskać Marsela w objęcia Willa na tę jedyną godzinę ich życia,
czy oby to nie będzie błędem? W końcu uznała, że syn ma prawo
poznać ojca, a ojciec prawo poznać syna, choć wiedziała, że
Marsel nie będzie tego spotkania nawet pamiętał.
Kiedy
Julia, Bastian, Cyntia i Hektor zasiedli do obiadu, Martin zgodził
się zabrać siostrzeńców na spacer. Julia była tym pomysłem
zaskoczona, Cyntia starała się uśmiechać i nie widzieć
przeciwwskazań, a Hektor był stanowczo na nie.
– Przecież
ty nigdy nie opiekowałeś się Marselem dłużej niż pięć minut,
a teraz, nagle, chcesz zabrać go na spacer?
– I
to obu ich na spacer? – wtórowała szwagrowi brunetka.
– Dajcie
jemu szanse, jak nie spróbuje, to się nie nauczy – zachęcała
Cyntia delikatnie. – Może dzięki temu treningowi zechce mieć
własne dzieci i zrezygnuje ze ślubów na księdza.
– Ja
bym wolał, kochana, by twój brat, skoro już musi, uczył się na
jakieś lalce albo manekinie, a nie na naszym synu, ale martwi mnie
to, że ciebie wcale nie martwi jego los, jakbyś się nim nie
interesowała. Coraz częściej mam takie wrażenie – przyznał na
głos i poruszył brwiami, spuszczając głowę w dół i spoglądając
na swój talerz, pełen ziemniaków, pieczonego kurczaka i świeżej
surówki.
– Ja
też zauważyłam, że masz bardzo zimne podejście do własnego
dziecka. – Julia po raz kolejny poparła szwagra, czym wprawiła
siostrę w niemały gniew.
– Nie
mam zimnego podejścia, mam gorszy czas! – wytłumaczyła się
podniesionym tonem. – I zgadnij przez kogo – dodała i rzuciła
dezaprobatyczne spojrzenie Hektorowi.
– Ależ
o co wy się tak kłócicie? – zapytał Bastian i odnalazł
wzrokiem kelnera, strzelił palcami, by przywołać mężczyznę do
siebie. – Dla mej żony i szwagra jakiś mocny truneczek, proszę,
by w końcu przestali dostrzegać problemy, gdzie w istocie ich nie
ma.
– Właśnie,
jakbyście poważniejszych problemów nie mieli – zawtórowała
Bastianowi Cyntia.
– Co
prawda, szanownej mamusi nie ma w naszym gronie, więc od razu
problemów mniej, bo jak to mówią, baba z wozu, koniom lżej
– zażartował Bastek, który, pomimo wczesnej pory, miał już
naprawdę sporo szklaneczek rumy za sobą.
– Jak
coś mówisz, to chociaż mów z sensem, wystarczy już, że ma żona
plecie trzy po trzy każdego dnia – stwierdził Hektor i nawet w
myślach zaczął się trochę zastanawiać nad tym, gdzie się
podziała Marta Montenegro, bo od rana nawet o nią się nie otarł
na korytarzach, a ona miała w zwyczaju się tak przechadzać, by
mieć złudzenie, że wszystkiego jak należy dopilnowuje.
– Przecież
Edward ma piastunkę – zaczął Brown. – Martin może wziąć na
spacer dzieci do ogrodu, a ta kobieta może mu towarzyszyć i w razie
czego dopomóc.
– Sam
nie wiem. – Rodrigez nadal nie był przekonany do tego pomysłu.
Spojrzał na wózek, w którym spokojnie drzemał mały Marsel.
Cyntia
natomiast w tym czasie wywróciła oczami, gdyż nie mogła już
znieść nadopiekuńczości swojego małżonka.
– Szwagrze.
– Bastian wstał i uwiesił się na ramieniu Hektora. W dłoni
standardowo trzymał drinka. Stuknął swoim kieliszkiem o kieliszek
Rodrigeza. – Zaufaj mi.
– Tobie?
– W
takim razie mnie zaufaj – wtrąciła się Cyntia. – W końcu z
nas dwoje, to ja jestem bardziej godna zaufania – nie
wypowiedziała tych myśli na głos tylko dlatego, by nie zirytować
Hektora i by zgodził się na pozostawienie Marsela pod opieką jej
brata.
– Dobrze,
ale jeśli mu spadnie choć włos z głowy, to oboje was będzie
miało ze mną do czynienia – zagroził zarówno własnej żonie
jak i blondynowi.
– Nic
mu się nie stanie, nie bądź taki nadopiekuńczy – odezwał się
głos zza pleców. – Ja potowarzyszę Martinowi.
– Wujaszek
Damian, gdzie się wujek podziewał od rana? – Cyntia wstała i
ucałowała wujaszka w oba policzki, przez co Rodrigezowi aż
zbierało się na mdłości. Nie przepadał za wujem, ale musiał
przyznać, że to jedyny mężczyzna w rodzinie, który naprawdę wie
jak opiekować się małymi dziećmi i ma w tym niezwykłą wprawę
oraz wyczucie.
– A
byłem u pewnej wdówki.
Bastian
od razu na te słowa się szeroko uśmiechną, po czym wzniósł
toast:
– Wuja
zdrowie, byś mógł, wuju, jak najdłużej tak folgować.
– Na
miłość boską – syknęła Julka i wsparła czoło na dłoni z
zażenowania. Rodrigez uczynił tak samo tylko wcześniej jeszcze się
przeżegnał.
– A
co ty się modlisz? – zauważyła Cyntia.
– Nie,
tylko tak jakoś. – Spojrzał na siostrę swojej żony, bo ta jako
jedyna zdawała się go rozumieć w obecnej sytuacji.
– To
sam tak mam pić?– Bastian czekał z kieliszkiem uniesionym do
góry.
– Ja
się chętnie z tobą napiję – zaoferowała się Cyntia i wciąż
stojąc sięgnęła po kieliszek męża.
Hektor
natychmiast wstał, by ją powstrzymać zanim dotknęła brzegu
naczynia ustami.
– Karmisz
– przypomniał.
– Tylko
kilka kropel…
– Nie,
powiedziałem – warknął i zabrał żonie kieliszek z dłoni, sam
uczynił kilka łyków i odstawił szkło na stół.
Wujaszek
Damian i Martin spojrzeli na Rodrigeza nieprzychylnie, a potem
ukłonili się grzecznie, wzięli wraz z sobą wózek ze śpiącym
Marselem, a w ogrodzie odnaleźli opiekunkę, by zapożyczyć od niej
małego Edwarda. Cyntia była szczęśliwa, że jej plan przebiega
jak należy, ale pomimo tego patrzyła wilkiem na własnego męża.
Miała serdecznie dość jego zaborczości i apodyktyczności.
Martin
spacerując z wujkiem, który niósł Edwarda na rękach, wykorzystał
moment, gdy mały zainteresował się liśćmi na drzewach, a Marsel
zaczął płakać.
– Zaniosę
go opiekunce, by go przewinęła.
– Opiekunce…
– przeciągnął wuja Damian, doskonale zdając sobie sprawę z
tego, że Marsel nie ma opiekunki.
– Nie,
nie, pokojówce, tej Susanie. – Martin uśmiechnął się uroczo.
– Bardzo
ładna, synku, dobry wybór – pochwalił mężczyzna z kozią
bródką swojego bratanka.
– Wuju,
ja wstępuje do seminarium – przypomniał.
Martin
wyjął Marsela z wózka i przytulił. Sądził, że tyle wystarczy,
by malec przestał płakać, ale to na nic się zdało. Zaniósł go
więc pierw do pokoju służby, co było nie lada wyczynem, by
przedostać się tam niezauważonym. Na szczęście była pora
obiadu, więc było nieco prościej niż w innych godzinach. Poprosił
Susanę, by uspokoiła małego, a potem zastanawiał się, jak ma się
z nim dostać do pokoju z licznikami, by Hektor Rodrigez tego nie
zauważył. Postanowił dopytać brunetkę, czy da się tam przejść
jakimś tylnym wejściem, a nie maszerując przez sale jadalną.
– Po
co musisz się tam dostać? – dopytywała, a ciekawość jarzyła
się w jej turkusowym spojrzeniu.
– Nie
mogę ci powiedzieć i obiecaj, że nie będziesz mnie śledzić, po
prostu mi pomóż. Hektor nie może mnie widzieć.
– Ja
zaniosę małego.
– Nie,
Hektor nie każe pokojówkom go dotykać. – Zaczął się miotać i
nerwowo przechadzać po pomieszczeniu.
Mały
Marsel leżał na stole i swymi ciemnymi oczętami obserwował
wszystko co się wokół niego działo.
– Wcześniej
nie miał nic przeciwko...
– Wiem,
ale od pewnego czasu ma. Sam nie wiem czym to jest spowodowane.
– W
takim razie przebierz się za kelnera. Pan Rodrigez nigdy nie zwracał
uwagi na kelnerów. Nawet nie patrzy im na twarze, no chyba, że
wydaje rozkazy.
– To
może się udać – podchwycił, drapiąc się kciukiem po
podbródku.
– Poczekaj
tu z nim, przyniosę ci strój i wózek do posiłków.
– I
koszyk dla dziecka! – zawołał za Susaną. Potem spojrzał na
siostrzeńca i zaczął się modlić, by nie zaczął płakać –
Panie Boże, ten jeden raz, niech wszystko będzie po mojej myśli,
błagam.
Jak
się okazało, Pan Bóg wysłuchał próśb swojego wiernego sługi i
mężczyzna wjechał wózkiem kelnerskim do pokoju z licznikami, w
którym ukrywał się William Oldman. Chłopak wstał i nie krył
swojego zdziwienia strojem młodego Montenegro.
– Nie
sądziłem, że będziesz zdolny aż do takich poświeceń w imię
naszej starej przyjaźni.
– Jak
widzisz, jestem. – Schylił się, podniósł serwetę z ozdobnym
haftem i wyjął koszyk z Marselem. Położył go na jednej ze
skrzyń. – Oto twój syn, masz godzinę, ja będę stał na
czatach.
– Nikt
nie zauważy…
– Nie,
nie martw się tym. Jakby co odciągnę ich uwagę. Poradzisz sobie?
– zapytał dla jasności, choć tak naprawdę wiedział, że z
małymi dziećmi każdy, nawet Bastian radził sobie lepiej niż on
sam.
– Poradzę.
– William delikatnie wsunął pod Marsela swoje dłonie i chciał
go wyjąć z koszyka, ale przeszkodziła mu wiklinowa rączka.
Ponowił próbę, tym razem inaczej układając ręce i w końcu się
udało, mógł go wziąć w objęcia. – Jakiś ty maleńki. Pokaż
no się. Do kogo jesteś podobny? – zagadnął do niemowlaka i
usiadł na krześle.
Oldman
zdjął Marselowi czapeczkę i przyjrzał mu się dokładnie. Wsunął
swój palec do małej dłoni. Delektował się tym momentem,
celebrował go i pragnął, by trwał jak najdłużej.
Godzina
jednak szybko minęła, a Martin stanął w drzwiach pokoju z
licznikami, zwiastując moment rozstania. William spojrzał z
utęsknieniem na syna, bo choć jeszcze trzymał go w ramionach, to
już za nim tęsknił. Niespodziewanie błysnął flesz aparatu i to
dwukrotnie.
– Chcę
byś miał pamiątkę – wyjaśnił Martin ze zrozumieniem i
współczuciem w głosie. – Ale teraz już muszę go zabrać –
powiedział.
– Rozumiem.
– William wstał i oddał chłopca bratu Cyntii. – Mam nadzieję,
że będziesz szczęśliwy – rzekł ze łzami w oczach i uśmiechem
na ustach, jednocześnie gładząc Marsela po nosie opuszkiem palca.
Marsel
przeciągnął się, ziewnął i otworzył oczy. Odwzajemnił
uśmiech. Nawet nie był świadom jak wiele tym czynem przekazał
swemu biologicznemu ojcu. Dał mu to co dziecko ma najcenniejszego –
szczerą, dziecięcą radość w postaci lekko uniesionych kącików
ust i odrobiny śliny spływającej po maleńkiej bródce.
Cyntia w tej nowej wersji o wiele bardziej mi się podobama charakter.Nie jest taką uległą Hektorowi laleczką.
OdpowiedzUsuńHekt też jest lepszy,bardziej tolerancyjny i chyba mniej agresywny.
Pomysł Cyntii z nożem... genialny :-)
Cyntia jest świetna, ma charakterek. Ta groźba z noźem pod poduszką była genialna. Ogólnie te ich sprzeczki nawet mnie rozbawiły ;)
OdpowiedzUsuńHektor jest dziwny z tym zabranianiem byle komu dotykania syna,zwłaszcza,że wcześniej mu to nie przeszkadzało.
OdpowiedzUsuńDobrze,że Cyntia zgodziła się na spotkanie Willa z małym,w końcu to jego ojciec,ma prawo chociaż do jednego spotkania.
Ciekawe czemu Julka tak nagle zaczęła we wszystkim popierać szwagra.
"Cyntia mimo woli się zaśmiała, ale radośnie, bardziej brzmiało to jak śmiech zawodu." chyba tam brakuje "nie" powinno być "ale nieradośnie"
OdpowiedzUsuń"Nie co cholery." powinno być "Nie do cholery"
To jak do tej pory chyba najlepsza część, ale mam nadzieje, że ogólnie teraz będą coraz lepsze. Coś się wreszcie dzieje. Kłótnie Cyntii i Hektora są świetne. Jakby to Hektor groził Cyntii nożem to by było oburzenie, ale w drugą stronę to już jest zabawnie xD W ogóle Cyntie teraz mogę w każdej części chwalić. Jest po prostu świetna.
Nie wiem czy to był dobry pomysł żeby William spędził godzinę z Marselem. Teraz to już na pewno nie będzie umiał wyjechać i zostawić syna w spokoju. Nawet zrobiło mi się trochę Willa żal jak musiał oddać Marsela Martinowi, ale sam jest sobie winien.
Ta godzina Williama z małym Marselem, to było bardzo nierozsądne. Williemu będzie teraz bardzo ciężko rozstać się z małym. Niepokoi mnie to, że Martin zrobił zdjęcie Willa z Marselem w objęciach, mam nadzieję, że faktycznie zrobił to po to , żeby Will miał pamiątkę, a nie żeby wykorzystać to w niecnym celu. Poza tym takie pamiątki kiedy wpadną w niepowołane ręce mogą narobić szkód.
OdpowiedzUsuńKolejna sprzeczka Cyntii i Hektora za nami. Chociaż nie wiem czy można to tak nazwać. Cyntia się w nią zaangażowała i chciała coś osiągnąć, a Hektor miał z tego ubaw, czasami miałam wrażenie, że kpi z jej słów. Niepotrzebnie się tak oburzyła. Na nic się to nie przydało, a mnie rozśmieszyło. Zastanawiam się czy ona ma pretensje do niego o to, że jej nie powiedział, czy że zamordował. I jej pytanie czy za zabójstwo ją przeprosi, a czemu niby ją? Ona ukrywa prawdę to dlaczego wymaga od niego prawdomówności. Zresztą ja wychodzę z założenia, że to co wydarzyło się w przeszłości niech tam zostanie i nie należy do tego wracać.
OdpowiedzUsuńCiekawe czy Hektor uwierzył Cyntii, że nie zna Willa. Ciężko to jednak udawać, tym bardziej, że mimo jej zaprzeczania nadal coś do niego czuje. Ciągnie ich do siebie, tylko czekać aż ona zdradzi Hektora.
Hektor powiedział też parę słów prawdy Cyntii. Ja nie widzę żeby ona się Marselem zajmowała, a jej tłumaczenie, że ma gorszy czas, jakoś mnie nie przekonuje.
Chyba już większość osób wie, że dziecko nie jest Hektora. I to przykre, że tyle osób go okłamuje :/ Ciekawe czy kiedyś ktoś mu powie prawdę czy sam się domyśli.
Wątpię, że teraz William ustąpi i nie będzie chciał mieć kontaktu z synem. Muszę przyznać, że scena kiedy go tulił mnie rozczuliła i nawet mi go żal się zrobiło. Na pewno nie wyjedzie.
William niepotrzebnie spędził ten czas z Marselem, zacznie się przyzwyczajać i może zrobić złe rzeczy.
OdpowiedzUsuńHektor i Cyntia, kto tym razem ustąpi? Kłócą się i czerpią z tego przyjemność.
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńHm... Od czego tu zacząć...
No dobra. Może od końca xD
Moment, kiedy to William był z Marselem, był uroczy. Wzruszyłam się na końcówce. Współczuję Williamowi. Musi bić mu naprawdę bardzo ciężko. Żeby po kryjomu spotykać się ze swoim dzieckiem...
Na początku nie sądziłam, że plan Cynyii wypali. Szczerze powiedziawszy to zaczęłam się śmiać, gdy Martin modlił się, by się udało. Do tego przebrał się za kelnera... No nieźle ;)
Cyntia wciąż kocha Willa, ale nie chce się do tego przyznać. Jest dla niego taka zimna, ale nie dziwię się jej. W końcu nie chce rozwalać małżeństwa z Hektorem. Gdyby ten dowiedział się o tym, to byłoby nieprzyjemne. Hektor zawsze wybucha ( bo dobra... prawie :P ).
Hm... Czy to dziwne, że wolę, by Cyntia była z Williamem? Mam taką cichą nadzieję, że kiedyś będą razem :D
Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! :***
Maggie
Cześć!
OdpowiedzUsuńOd czego by tu zacząć. .. Najlepiej od początku.
Trafiłam na twojego bloga dość niedawno, bo tydzień temu. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy: styl pisania. Gdy czytam każdy rozdział, to czuje si jakbym właśnie chłonęła cudowne dzieło znanego pisarza, którego dzieła są słynne na całym świecie. Z niecierpliwością wyczekuje rozdziałów. Twoją powieść bardzo przyjemnie mi się czyta. Hmm... Do tej pory moimi mentorami byli Harlan Coben i Lucy Moud Montgomery. Chyba właśnie do nich dołączyłeś! Haha. Przepraszam że nie komentowałam wcześniej, id samego początku. Jednakże z natury jestem straszliwym leniem i po prostu owe lenistwo dało się we znaki. Obiecujęj j ednak że postaram się poprawić i teraz regularnie komentować.
Pozdrawiam! Życzę przyjemnych wakacji. Nie takich jak u mnie gdyż ciągle pada, lecz pełnych slonca i równie cieplej atmosfery.
Świetne, a na dodatek super zdjęcie! :) Czekam na dalej.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie: miecwlasnezycie.blogspot.com
Dla Hektora musiało być to podejrzane jak Cyntia nigdy się nie interesowała tym kto jest zatrudniany, a teraz nagle robi mu awanturę że zatrudnił Williama. Myślę żekiedyś Hektor pozna prawdę o tym co łączyło jego żonę z Williamem.
OdpowiedzUsuńWilliam podejrzewa, że jest biologicznym ojcem Marsela. Więc chyba dobrze że mógł go zobaczyć.
Będę czytać dalej.
Cyntia zwróciła uwagę Hektorowi, że za dużo pije. W takim razie co ma powiedzieć Julia Bastianowi?
OdpowiedzUsuńCyntia nie powinna krzyczeć na Marsela. To tylko dziecko, niczemu nie jest winne.
Podoba mi się upór Willa.
Zapraszam do mnie: miecwlasnezycie.blogspot.com
Czytałam na komórce, także znowu bez błędów, wybacz. Ale nie rzucały mi się jakoś bardzo w oczy, także pewnie ich mniej było :)
OdpowiedzUsuńCo do tekstu. Szkoda, że brat Cyntii zrobił zdjęcie Williamowi i Marselowi, myślę, że to przez to zdjęcie (zdjęcia? Flesz mignął dwukrotnie czyli zdjęcia) wszystko się wyda. Miło, że chciał pomóc siostrze, ale nie powinien zostawiać takiego dowodu.
Wyobrażałam sobie Williama trochę inaczej, jako takiego młodzieniaszka, naiwnego, nie walczącego o swoje, a tu dokładnie przeciwieństwo - pewny siebie, młodzieniec, który wie, że Marsel to jego syn i chce go poznać. Jestem pozytywnie zdziwiona :) Póki co nie wiem kogo wolę - Hektora znam lepiej, ale William wydaje się być również ciekawą postacią.
Cyntia również mnie zadziwia. Zmieniła się, jest silniejsza charakterem. Może stało się tak dlatego, że przebywa ze swoim mężem już jakiś czas. Mówi się, że małżonkowie nabierają czasem swoich cech charakteru. Ona nabrała pewności siebie, zdecydowania, podoba mi się taka Cyntia:)
Bardzo ciekawy rozdział. Następny przeczytam kiedy znajdę wolną chwilę.
Pozdrawiam
amandiolabadeo.blogspot.com
Jestem przekonana, że przez tą zażyłość Willa do małego Marsela wszystko w końcu się wyda. Zwłaszcza, że pojawiły się dowody. Z tej wymuszonej na Cyntii godzinie nie wyniknie nic dobrego. Martin powinien być świadomy, że teraz przyjacielowi trudniej będzie się rozstać z synem i nie powinien robić tych fotografii. A tak? Kurcze, nie wróżę z tego nic dobrego.
OdpowiedzUsuńJaki rozczulający ten rozdział. No i ach te małżeńskie kłótnie... Cyntia rozbawiła mnie z tym nożem. A propos zabijania - jak ona może żyć z mordercą? Przecież człowiek, który raz zabił, zawsze może zabić ponownie, bo ma coś nie tak z głową. Ja bym się bała.
OdpowiedzUsuń"– Nic nowego – odburknęła przypominając sobie jak kiedyś przed laty wmówił jej, że dżdżownice są jadalne, a na drzewach w noc wigilijną wyrastają kolorowe sople." - hahahaah William kocham cię XD
William rzeczywiście jest szczery i nieskomplikowany i to jest w nim fajne. W sumie historia, którą opisujesz jest bardzo smutna - i dla Hektora i dla Williama i dla Marsela. Cyntia naprawdę nasrała z tym kłamstwem i moim zdaniem lepiej by było żyć samotnie z dzieckiem niż wszystkich wpędzać w fałsz i jeszcze narażać się na zagrożenie, gdyby prawda wyszła na jaw. Postąpiła bardzo ryzykownie właściwie i krzywdząco.
Podoba mi się jak opisujesz delikatną zmianę w zachowaniu Hektora, gdy jest pijany. Niby było wspominane, że alkohol wzmaga w nim agresję, ale ja zauważyłam, że gdy się napije jest nieco łagodniejszy, albo mi się wydaje. Z drugiej strony, nikt by nie chciał chyba dotykać się z pijanym Hektorem. Rozumiem Cyntię. I też zauważyłam, że w ostatnich rozdziałach się trochę zmieniła, oczywiście na lepsze, poza jedną rzeczą - stosunkiem do dziecka. Jest słabą matką. Bardzo słabą. W ogóle zauważyłam, że w Twoim opowiadaniu mężczyźni są jacyś czulsi do dzieci, odnoszę wrażenie, że jako mężczyzna, nie zawsze w życiu jest na odwrót - czyli, że to ojciec jest tym gorszym.
Ostatnia scena jest przykra i Cyntia powinna być wdzięczna Williamowi, że nie próbuje zniszczyć jej małżeństwa. To naprawdę miły gest. Powoli robi się z Cynti czarny charakterek... A Martin nie powinien robić tego zdjęcia.
Pozdrawiam!!
* odnoszę wrażenie, że jako mężczyzna, chcesz pokazać, że nie zawsze w życiu jest na odwrót - czyli, że to ojciec jest tym gorszym.
UsuńNie wiem czemu ale z każdym rozdziałem mam coraz bardziej ochotę zrobić krzywdę Cyntii. Zastanawiam die czy ona jeszcze coś czuje do Williama. Wyjątkowo współczuję Hektorowi tak nie udanej żony bo ta ani go nie wspiera, jest nie usłuchana to nawet nie chce z nim seksu uprawiać. Ciekawa jestem czy Hektor cos podejrzewa czy serio myśli ze ona Williama nie lubi bo sie z nim upił i dlatego jest taka dziwna.
OdpowiedzUsuńWilliam więc dopiął swego. To dobrze.
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale darzę go sympatią.
Na pewno większą niż Rodrigeza.
Cyntii zachowanie mi się nie podoba względem dawnego kochanka, ale rozumiem ją: boi się. W końcu nie każda kobieta ma takiego wariata za męża jak ona...
Pozdrawiam :)
Cyntia w nowej wersji o wiele bardziej mi się podoba.Umię postawić na swoim i sprzeciwić się Hektorowi,ale mogłaby jednak nie wyżywać się na dziecku przecież to nie jego wina.Zdecydowanie ma za mało cierpliwości.A co do jej dawnego kochanka to troche chamsko go traktuje, ale cóż rozumiem.Pokochała Hektora i nie chcę tego zepsuć, albo poprostu boi się jego reakcji.Jednak pewnie i tak prędzej czy później Hektor o wszystkim się dowie.
OdpowiedzUsuń