Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 19: Chrzest Marsela
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Białe,
dwuskrzydłowe drzwi z ośmioma szybkami przyozdobionymi firankami na
zazdrostkach, dzieliły Martę Montenegro od gabinetu Hektora
Rodrigeza. Już miała wtargnąć do tego pomieszczenia w celu
pozbycia się wnuka, nad którym opieka już znacznie jej ciążyła.
Ktoś ją jednak powstrzymał i przejął lekko kwilącego chłopca,
by go zabawić. Marta bez żadnego zastanowienia, oddała niemowlę,
teatralnie strzepnęła dłoń o dłoń i powiedziała do samej
siebie:
– Jeden
problem z głowy. W końcu ileż można ryczeć?
Hektor
usłyszał płacz dziecka, który przedarł się przez delikatną i
spokojną melodie wygrywaną za pomocą gramofonu. Płacz ten jednak
szybko ucichł, więc sam Rodrigez uznał, że albo tylko jemu się
to wydawało, albo nie było to nic poważnego. Wiedział, że gdyby
teściowa nie radziła sobie z Marselem, to zwyczajnie, by im go
przyniosła, a nie za wszelką cenę starała się uspokoić chłopca
czy szukała pomocy gdzie indziej.
– Co
się stało? – zapytała Cyntia. Była zaskoczona, że dotyk dłoni
jej męża nie postępował niżej, a zatrzymał się na
przedramionach.
– Nic
– odpowiedział z ciepłym uśmiechem, po czym rozwarł wargi i
zbliżył je do ust swojej żony.
Sweterek,
który miała na sobie kobieta, opadł aż do jej nadgarstków, a
potem to nawet z nich został zsunięty i odrzucony na bok, tak
mocno, że aż spadł z biurka.
Cyntia
sięgnęła dłońmi pod rozpiętą koszulę męża i zaczęła
śledzić opuszkami mapę jego pleców. Jak zwykle wyczuła kilka
zgrubień i starych blizn. Znała je już tak dobrze, że potrafiłaby
dokładnie wskazać na ubraniu miejsca, w których się znajdują.
Teraz jednak nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Poczuła jak
jej suknia zostaje rozpinana na plecach, gdzie znajdowało się kilka
drobnych guziczków.
– Światło
– przypomniała cichutko.
– Jesteśmy
małżeństwem od prawie roku – szepnął przerywanie wprost do jej
ucha. Jak nie trudno się domyślić, w przerwach obcałowywał
pobliski fragment jej szyi i przygryzał leciutko płatek.
– Ale...
– zaczęła i już miała przygotowaną całą litanie o
rozstępach, za dużych piersiach i bliznach pozostałych po ciąży.
Hektor
przerwał jej stanowczym, aczkolwiek delikatnym:
– Nie
wolno tobie wstydzić się męża.
Chciała
zaprotestować, odepchnąć go, zeskoczyć z biurka, podciągnąć
ramiączka sukni z powrotem na ramiona i wyjść z jego gabinetu, ale
gdy był tak blisko, gdy całował i samym powietrzem oraz
muśnięciami pieścił jej ciało, to nie potrafiła zaoponować.
Postanowiła więc zająć się czymś innym, by pozbyć się
niewygodnych myśli. Odszukała jeden z nadgarstków męża i zaczęła
pozbawiać go spinek przy mankietach, które skutecznie
uniemożliwiały zdjęcie jego koszuli. Niedługo po tym, biały
materiał opadł na lakierowany na ciemno parkiet, który idealnie
komponował się z klasycznym, surowym wyposażeniem gabinetu. Pomimo
tego jednak pomieszczenie wydawało się być niezwykle ciepłe i
przytulne.
Cyntia
położyła prawą dłoń na klatce piersiowej męża i samoistnie
powróciło do niej wspomnienie Williama. Było to niechciane
wspomnienie, ale nachodziło ją wbrew jej woli, niemal za każdym
razem, gdy jej dotyk dostrzegał różnice między Rodrigezem a
Oldmanem. W tym wypadku sprawa rozchodziła się o owłosienie na
torsie, który w przypadku Williego był cały gładki, bez
jakiegokolwiek zarostu.
– O
czym myślisz? – zapytał Hektor, zauważając jej zamyślenie.
Miała
nieobecny wzrok i na moment zatrzymała swoje ruchy, tak jakby stała
się pięknym, alabastrowym posągiem bez życia i duszy.
– O
kapeluszu – skłamała, delikatnie się uśmiechając i skromnie
spuściła głowę.
– O
kapeluszu? – zdziwił się. Chwycił za jej podbródek trzema
palcami i zmusił, by podniosła na niego swój wzrok. Powrócił do
całowania. – Wychodzi na to, że za mało się staram, skoro moja
żona, podczas całowania się z mężem, myśli o dodatkach
garderobianych – nawiązał i muskał dalej, tym razem jej policzek
i dekolt.
– To
nie tak – zawstydziła się. – Tylko, to był bardzo ładny
kapelusz. Pamiętasz, który? – dopytywała, wplatając palce w
jego czarne włosy.
– Uhu
– wymruczał, całując tym razem zachłannie jej usta. Przerwał
ten niezwykle głęboki, niemal duszący pocałunek, tylko po to, by
powiedzieć – ciężko zapomnieć o czymś, czego cena jest równa
kilku paczek markowych cygar.
– Bo
był pleciony oraz skrupulatnie i starannie wykonany. A jakie miał
ładne dodatki – zachwalała i na ten moment zupełnie zapomniała
o tym, że ramiączka jej sukni są zsunięte z jej ramion, a mąż,
który stoi przed nią, ma dokładny widok na jej dekolt przykryty
tylko luźnym, lekkim i koronkowym gorsetem.
– Pamiętam
jak wyglądał – odparł nieuprzejmym tonem i otulił ją
ramionami, by sięgnąć do wiązania gorsetu. – Pamiętam też co
o nim powiedziałem. Był za drogi – dodał odrzucając kolejny
element ubrania swojej żony na podłogę.
– Rozumiem
– odpowiedziała lekko zasmucona, bo choć kapelusz był w tej
chwili tylko wymówką, a jej rozmyślenia dotyczyły byłego
kochanka, to w rzeczywistości naprawdę pragnęła takie nakrycie
głowy posiadać w swojej szafie.
Nagle
Cyntia zaczęła się zastanawiać czy, by nie zrobić mężowi na
złość i nie odmówić mu czegoś, skoro on śmiał jej odmówić
zakupu nowego kapelusza. Teraz miałaby do takiej bolącej odmowy
idealną okazję. Wystarczyło tylko odepchnąć go od siebie,
zeskoczyć z biurka, ubrać się w pośpiechu i opuścić gabinet,
ale nie była pewna czy samej siebie nie skrzywdziłaby tym
posunięciem bardziej niż jego, na dodatek nie miała ochoty słuchać
wywodu o tym, iż zachowuje się iście jak rozpuszczona i kapryśna
księżniczka, a była pewna, że Hektor, takowego wywodu, by sobie
nie darował. Postanowiła więc na krótki moment zapomnieć o
dodatku, który mógłby być kością niezgody w ich małżeństwie
i powrócić do tematu zaraz po uprawieniu fizycznej miłości, a
jeśli i tym razem się nie uda, to w końcu nic nie stało na
przeszkodzie, by spróbować jutro, i pojutrze, i popojutrze, i tak
każdego kolejnego dnia, aż do znudzenia. Po cichutku liczyła na
to, że to Hektorowi znudzi się odmawianie prędzej niż jej
żądanie, i że już niebawem będzie mogła na najwyższej półce,
w swojej dużej szafie, położyć upragnioną rzecz.
Hektor
Rodrigez chwycił żonę za biodra i postawił na ziemi. Uczynił tak
właściwie tylko po to, by móc pozbawić ją brązowej spódnicy i
białej sukni, na którą owa spódnica była zaciągnięta.
Następnie ponownie usadził ją na biurku i obszedł ten mebel, by
stanąć za żoną.
– Chodź
wyżej – polecił, ale nie czekał aż wykona choćby najmniejszy
ruch. Sięgnął po nią i pociągnął do tyłu tak mocno, że już
w sekundę jej gołe plecy zaczęły dotykać jego klatki piersiowej.
Przerażona
kobieta pisnęła, ale jedno muśnięcie w jej łopatkę wystarczyło,
by przegonić strach spowodowany nagłą, męską gwałtownością.
– Spokojnie
– wyszeptał, zataczając językiem okręgi po jej szyi i za uchem,
gdzie znajdowało się jedno z wrażliwszych na dotyk miejsc, jeśli
mowa o tych, które sprawiały, że panią Rodrigez przebiegał
dreszcz podniecenia po plecach, wzdłuż kręgosłupa.
Duże
dłonie mężczyzny błądziły po nagim ciele kobiety. Sięgały jej
rąk, brzucha, ud, szyi i piersi. Mąż dotykał ciało żony w taki
sposób jakby pragnął zapamiętać każdy jego cal. Czynił to
różnymi sposobami – delikatnym i ledwie wyczuwalny, ale czasami
także mocnym i stanowczym, jakby chciał w ten sposób zapanować
nad jej oddechem i celebrować doznania. Podczas tych czynności
zacałowywał jej szyje, ssał i przygryzał zębami. Cyntia co jakiś
czas dociągała ramie do policzka, by go odgonić. Oczywiście nie
czyniła tego naumyślnie, ale z powodu łaskotek i dreszczy, które
za sprawą jego twardego zarostu występowały w jej odczuciach.
Niespodziewanie
prawa dłoń Rodrigeza zacisnęła się na lewej piersi żony z taką
siłą, że ta syknęła z bólu. Hektor pośpiesznie zabrał dłoń
i wyszeptał:
– Przepraszam,
zapomniałem że karmisz.
– Na
przyszłość pamiętaj – warknęła przerywanie, starając się w
taki sposób nabierać powietrze, by się czasami nie rozpłakać.
Kilka łez stanęło w jej oczach. Co prawda ostrego i nagłego bólu
już nie odczuwała, ale silne pieczenie i mocny dyskomfort
pozostały.
– Naprawdę
przepraszam – rzekł delikatnie, nie zaprzestając całowania.
Stanął na palcach i wychylił się tak mocno, by móc sięgnąć
jej lewej piersi, tej samej, którą przypadkowo, w jej mniemaniu,
ukrzywdził.
Trącił
językiem o jej sutek i zatoczył okrąg naokoło aureolki, jakby
chciał tym załagodzić pieczenie. Pocałował ledwie muskając,
nieco wyżej ostrożnie possał i powrócił do trącania językiem
sutka, jednocześnie kładąc kobietę na biurku, by było mu
wygodniej, a takie ułożenie jej ciała ułatwiało mu dostęp do
każdego miejsca na jej młodym, zaledwie osiemnastoletnim ciele.
Cyntia
nie wiedziała jak ma się zachować. Poczuła coś dziwnego, czego
nie czuła od bardzo dawna, taki nagły wstyd, a być może tylko
skrępowanie. Zacisnęła dłonie w pięści i cała zesztywniała.
Hektor to wyczuł.
– Coś
się stało? – zapytał, sunąc językiem po jej brzuchu, naokoło
pępka, aż do miejsca między piersiami.
– Nie
– odpowiedziała szybko. – Nie wiem – dodała jeszcze szybciej.
– Przestań! – zadecydowała nagle.
– Przestań
– powtórzył po niej i lekko się uśmiechnął, można by rzecz,
że nawet trochę roześmiał, ale nie zaprzestał swoich
wcześniejszych działań. Tym razem przesuwał się coraz niżej,
wyraźnie zmierzał do jej kobiecości.
– Hektor!
– krzyknęła i już miała unieść się na łokciach, ale jego
otwarta dłoń, która nagle znalazła się między jej biustem,
skutecznie docisnęła ją do chłodnego blatu.
– Uspokój
się – rozkazał, ale niemal proszącym tonem. Tym razem jego usta
znajdowały się w miejscu tuż pod jej brzuchem i zasysały
delikatną skórę tak mocno, iż rozgrzewały jej fragment do istnej
czerwoności.
Cyntia
przestała się opierać. Po pierwsze, nigdy nie miała z Hektorem
szans, a po drugie, nagle zapragnęła nie rezygnować. Mąż
wzbudził w niej tak silne pragnienia i zapewnił tak ekscytujące
doznania, że nie miała odwagi toczyć wojny z samą sobą, bojąc
się, że każdy takowy bój jest z góry skazany na przegraną.
Odchyliła głowę do tyłu i wessała przez zęby powietrze, tylko
po to, by po chwili otworzyć szeroko usta, formując z nich coś na
kształt litery O, a potem to powietrze gwałtownie wypuścić.
Jej ciało zadrgało, a w podbrzuszu pojawiło się takie uczucie,
jakby pięściami do jego drzwi waliło czyste, z niczym niezmącone
podniecenie.
Hektor
uśmiechnął się łobuzersko i z wyższością, ale Cyntia nie
mogła tego zauważyć. Bez wątpienia Rodrigezowi podobała się
reakcja jej ciała, ale to zdawało się mu nie wystarczać, posuwał
się coraz niżej, minimetr po minimetrze, a gdy był już w wiadomym
miejscu nagle zrezygnował.
– Dlaczego?
– chciała zapytać, ale wiedziała, że to brzmiałoby jak łakome
skomlenie, poza tym, chyba prędzej spaliłaby się ze wstydu niż
domagała takich pieszczot.
Na
policzki Cyntii wstąpił kolor szkarłatu, a jej wzrok zdawał się
być rozbiegany z powodu przytłoczenia tym aktem doznań oraz
zamglony podnieceniem, które zdawało się gdzieś ulatywać. Hektor
natomiast był rozbawiony, ale skutecznie ukrywał to przed żoną.
Ponad wszystko był też zadowolony, że udało mu się ją
przekonać, a jej wstyd i skrępowanie gdzieś uleciały. Wiedział,
że jeszcze nie całkiem odeszły w las i nie uległy zgubieniu, ale
czuł, że jest na dobrej drodze. Przybliżył usta ponownie do jej
szyi, nakrywając tym sposobem jej ciało swoim ciałem. Nauczony
poprzednim, nieprzyjemnym doświadczeniem, tym razem zważał na
delikatność jej piersi. Ograniczył się więc do tego, by
przyjemnie drażnić i łaskotać jej sutki swoim owłosieniem na
torsie.
Do
pani Montenegro de Rodrigez zaczęło ponownie wracać podniecenie.
Kąciki jej ust samoistnie uniosły się nieco ku górze, zdradzając
w ten sposób jej zadowolenie z tego faktu, gdyż bała się, że owa
rozkosz zdążyła już odpłynąć tak daleko, że nie sposób
będzie ją dogonić. Hektor jednak nie bawił się w gonitwę, on to
podniecenie zwyczajnie zawrócił, tylko tym razem do tego celu
wykorzystał zupełnie inne sposoby, obdarowując nimi inne fragmenty
jej ciała.
Dłonie
Rodrigeza znajdowały się po obu stronach głowy Cyntii. Palce były
rozłożone, a jego mięśnie napięte pod wpływem wysiłku, który
wkładał w utrzymanie swojego ciała nad jej ciałem, by na niej nie
leżeć i nieprzyjemnie nie przygniatać. Postanowił zabawić się w
kochanka doskonałego, gdzie gra toczyła się o jej przyjemność i
jej doznania, które on miał za zadanie jej ofiarowywać. Natomiast
jej zadaniem było jedynie chłonąć to wszystko niczym gąbka i
dobrze się przy tym bawić, uśmiechać i czuć, wyzbyć się tego
co poprawne i grzeczne, nie zważać na stan urodzenia i wychowanie.
Tego dnia miała mu być kochanką, a nie żoną i matką jego syna,
i pragnął, by tak właśnie się poczuła, by na moment odbiegły
od niej wszystkie inne role, i nie zaśmiecały jej głowy, bo to
mogłoby zamknąć ją na świeżość całkiem nowych doznań.
Usta
Hektora possały delikatnie sterczący i wysunięty mocniej niż
zwykle sutek. Poczuł niewielką ilość białego płynu. Trochę go
przełknął, a reszta mleka sączyła się wąskimi strugami po jego
ciemnej brodzie.
– Nie
smakowało? – zapytała, a po chwili miała ochotę palnąć samej
sobie w czoło z otwartej dłoni. Zastanawiała się, jak takie
słowa, w takim właśnie momencie, mogły przejść jej przez
gardło.
Brunet
pozostał jednak niezrażony. Uśmiechnął się delikatnie, zmrużył
nieco oczy, które już dawno zaszły mgłą podniecenie i
odpowiedział:
– Stanowczo
wolę whisky.
Wychylił
się nieco do tyłu, by dosięgnąć lampki stojącej na parapecie.
Pociągnął za jej sznureczek i w ten sposób zapalił żarówkę.
Następnie przeszedł niemal cały gabinet, zmierzając w kierunku
drzwi. Dostrzegł, że Cyntia unosi się na łokciach, więc syknął
na nią:
– Nie
wstawaj.
Ostry
ton Rodrigeza powinien jego żonę wprawić w przygnębienie albo
chociaż w złość, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego
naszło ją zakłopotanie, że ta stanowczość zamiast jawnie ją
rozgniewać, sprawiła że podniecenie, które wciąż w niej
drzemało, przybrało na sile. On sam postanowił dłużej jej nie
drażnić i nie męczyć. Zgasił więc światło i tym oto sposobem
w pomieszczeniu zapanował półmrok, co Cyntię szczerze ucieszyło,
i sprawiło, że odetchnęła z ulgą, kładąc głowę z powrotem na
twardym i niewygodnym biurku.
Hektor
ponownie stanął przy boku biurka, a jego usta znalazły się nad
pępkiem jego żony. Nieco mniej światła, które zresztą sam
przysłaniał i rzucał cień, ośmieliło Cyntię na tyle, by wpleść
palce w jego włosy i nakierować go niżej, tam gdzie odczuwała
palące pragnienie, którego nie ugasiłby nawet wodospad wody.
Instynktownie jednak czuła, że jej mąż zdoła sobie z owym
pragnieniem poradzić, nie wiedziała tylko czy zechce i jak mu
nakazać, by to zrobił. Nie zamierzał niczego jej ułatwiać,
uznał, że niech trochę pocierpi w ten przyjemny sposób, i oto
doprowadzał ją ustami i językiem na wyżyny podniecenia, ale nigdy
na szczyty. Przerywał w najlepszym momencie i sprawiał, że jej
ciało wiło się i skręcało, nie mogąc sobie poradzić z napływem
doznań niespełnionych osiągnięć. W końcu złożył pocałunek w
tym upragnionym miejscu, które wcześniej skutecznie i złośliwie
omijał. Podrażnił powierzchownie i szybko, krańcem języka
doprowadzając ją niemal do szału. Zacisnęła piąstki na brzegu
biurka i wypchnęła miednice do przodu, by ułatwić mu dostęp.
Niespodziewanie zarzucił jej nogi na swoje barki i wessał się
brutalnie w zaczerwienione już od wcześniejszych pieszczot,
najdelikatniejsze z miejsc na ciele kobiety, i gdy była już przy
samym szczycie spełnienia, on znowu zaprzestał swych działań. Na
szczęście dla nich obojga, tym razem szybko zastąpił jedną
pieszczotę drugą i wbił się gwałtownie w jej kobiecość swoją
męskością. Jego ruchy nie były szybkie ani wolne. Jeśli chodzi o
tempo, to można by uznać je wyważonymi. Jednak gdy mowa o sile, to
były mocne, pewne i niesłychanie stanowcze. Jego jedna dłoń
znajdowała się między jej piersiami, a druga na biodrze, jakby
chciał w ten sposób zatrzymać ją w miejscu i nie pozwolić na to,
by spadła bądź sunęła się z biurka. Moment, w którym jej
spazmatyczny oddech ustał, a nogi zsunęły się z barków męża,
nastał niemal w tej samej chwili, w której on powstrzymał się
przed opadnięciem na jej ciało. Szybko złapał się brzegów
biurka i zacisnął swoje pięści, doprowadzając mięśnie na
rękach i ramionach do kilku drgnięć, a nawet znacznego bólu.
Ostrożnie wysunął się ze swojej kobiety, a lepka ciecz pociekła
z niej wprost na blat, a z jego męskości kilka kropel stoczyło się
i spoczęło na jej brzuchu oraz udzie.
– Wracamy
do świata żywych – zażartował i poklepał ją pieszczotliwie po
nieopodal lewego pośladka.
Nie
czekał na jej reakcje i jeszcze zanim pozbierała się z biurka, on
otworzył jedną z szuflad i wyjął z niej papierośnice niegdyś
należącą do Laury. W kieszeni spodni, które wciąż miał na
sobie, odszukał zapałki i odpalił papierosa. Dopiero potem
zaciągnął szelki na swoje nagie ramiona. Zapinaniem spodni jednak
się nie kłopotał. Uznał, że tego dnia jeszcze, co najmniej dwa
razy, będzie zmuszony je zsuwać.
Kiedyś
ktoś zapytał się mnie kim jestem i co jest we mnie? Nie wiem jak
miałabym odpowiedzieć na to pytanie dziś, patrząc na te wszystkie
przeszłe lata. Jednak, gdybym miała powrócić wspomnieniami do
tamtego dnia i aktów miłości w gabinecie mego męża, śmiało
mogłabym nazwać tamten czas pięknym, cudownym, jedynym i
niepowtarzalnym. Byłam wtedy kobietą szczęśliwą, czułam się
spełniona, a we mnie samej były takie pokłady namiętności,
jakich nie zdołała wykrzesać z mego serca prawdziwa, pierwsza i
młodzieńcza miłość.
Od
chwili mego zamążpójścia, a przede wszystkim podróży poślubnej,
wspomnienia o Williamie Oldmanie bledły, a echo tamtych doznań i
westchnień cichło, aż z całą pewnością, pewnego dnia całkiem,
by umarło, stało się nic niewartym strzępkiem przeszłości.
Byłoby tak, gdyby William Oldman nie powrócił i nie zaczął
zagłębiać się w daleką przeszłość, która, niczym umarły,
została przez ludzi żyjących pogrzebana.
Tamtego
czasu jednak nie w głowie był mi Willi i nasze potajemne schadzki w
stodole, stajni i sadzie. Tamtego czasu od mego ślubu minęły nie
tylko dni, a miesiące, niemal równy rok, a mój mąż nadal nie
zaprzestawał mnie zadziwiać. W takich chwilach jak tamta wierzyłam,
że dokonałam słusznego wyboru, że z tym mężczyzną mogę być
szczęśliwa, że będzie on idealnym ojcem dla Marsela i dobrym
mężem dla mnie. Wiara, to jednak nie to samo co pewność, a ciężko
jest być pewną domu zbudowanego na fundamentach zakłamania i
murach niepokoju.
Nawet
tamtego dnia, gdy miałam na swoim ciele zapiętą niemal pod samą
szyję, śnieżnobiałą koszulę Hektora Rodrigeza, a moje paznokcie
wbijały się w jego plecy i ramiona tak mocno, że pozostawiały na
nich czerwone ślady i bordowe pręgi, czułam niepokój. Odczuwałam
dziwny rodzaj strachu, podszyty czymś zupełnie niepozornym i
błahym, czymś niezauważalnym gołym okiem zwykłego śmiertelnika.
Jak więc miałam wyczuć powód owej niepewności i zdusić go w
zarodku zanim się rozprzestrzeni?
Siedząc
na swym mężczyźnie okrakiem, patrzyłam w jego ciemne i błyszczące
oczy. Tonęłam w jego objęciach, mając dziwne przeczucie. To był
ten nieuzasadniony lęk, ale nie tylko. Owe przeczucie towarzyszyło
mi znacznie wcześniej, już podczas naszego pierwszego spotkania,
ale nasilało się, gdy byliśmy z sobą blisko. Oczywiście
bagatelizowałam to, przysłaniałam rozsądkiem własną intuicję i
szukałam najprostszych tłumaczeń dla takiego stanu odczuć i
uczuć.
Jednak
gdy Hektor otulał mnie ramionami, czułam jakby to już kiedyś się
wydarzyło, ale przecież to było niemożliwe. Hektor Rodrigez był
mi obcym człowiekiem, w mym życiu pojawił się znikąd, był
przybyszem z Hiszpanii i zagubionym wędrowcem, który jak sam kiedyś
powiedział „dom mężczyzny jest tam, gdzie zostawił swe serce, a
nie tam gdzie ma w zwyczaju spędzać noce”.
Ufałam
mężowi. Odsuwałam od siebie ten niepokój, a gdy on powracał, to
za każdym razem mięłam go w dłoniach i odrzucałam w
najciemniejszy z kątów, tak, by nie zabierał mego szczęścia,
jakbym pragnęła wierzyć, że fundament z kłamstw okaże się
trwałym fundamentem dla naszego małżeństwa.
Wtedy,
gdy na wąskiej rekamierze oddawaliśmy się doznaniom tak silnym, że
aż gęsto wyczuwalnym w powietrzu, naszła mnie wątpliwość, że
to wszystko kiedyś minie, że odejdzie bezpowrotnie, bo popełniłam
grzech, wstępując w związek małżeński z bagażem, nie tylko
poprzednich doświadczeń, a przede wszystkim z grzechem
nieczystości, który wniosłam z sobą do tego małżeństwa w
postaci dziecka – Marsela. Chłopca, którego Rodrigez bez
wątpienia pokochał całym sobą i kochał go nad życie.
Czułam
jednak, że to nie jedyny grzech, który stoi między nami.
Właściwie, to każdej wspólnej nocy spędzonej na uciechach ciała,
zamiast odpoczynku, czułam jakbyśmy grzeszyli, robili coś
brudnego, niewłaściwego, pozbawionego wszelkiej moralności i
każdego elementu rozsądku. To uczucie się pogłębiało wraz z
tym, jak my stawialiśmy wspólnie kroki po schodach nowych doznań i
nieprzyzwoitej, brudnej, wyuzdanej, i bez wątpienia zarówno
toksycznej, jak i perwersyjnej oraz z pewnością, obcej wielu
małżonkom, tak bardzo fizycznej, miłości.
Patrząc
w oczy mego męża, widziałam kłamcę – bez wątpienia, teraz
mogę stwierdzić, że od początku widziałam w nim oszusta, czyli
człowieka, który ma niejedno do ukrycia. Wtedy jednak byłam zbyt
młoda, zbyt naiwna i wbrew pozorom, też bardzo niewinna, by mieć
siły i chęci odkryć prawdę... by mieć odwagę, dopuścić do
siebie te wszystkie powątpiewania, i uczucia niepokoju, które we
mnie się nieustannie tliły i nie chciały do cna wygasnąć.
Gdy
byliśmy razem, sam na sam, tak jak przystało na męża i żonę,
nachodziła mnie od czasu do czasu myśl, czyje kłamstwa i sekrety
pierwsze wyjdą na jaw – moje czy jego, i które z nas lepiej
zniesie bolesne rozczarowanie drugą osobą. Chwile po takich
myślach, odganiałam od siebie świadomość i przeczucie, że
jakieś kłamstwa i sekrety są w naszym małżeństwie obecne.
Łapałam nawet samą siebie na tym, iż zapominałam o tym, że
Marsel nie jest synem Hektora, bo jak wiadomo nie od dziś „kłamstwo
powtarzane dziesiątki razy każdego dnia, niespodziewanie staje się
najprawdziwszą prawdą nawet dla samego kłamiącego, który owe
kłamstwo utworzył i pierwszy przekazał w powietrze, gdzie
utworzyło materię, w którą nikt nie był w stanie powątpiewać,
bo jak wiadomo, ciężko nie uwierzyć w coś, co się widziało na
własne oczy”.
Ta
wiara, być może tylko moja, a być może wzajemna, pozwalała nam
trwać wspólnie w szczęściu i błogiej niewiedzy oraz z nadzieją,
ale bez świadomości. W ten sposób utworzyliśmy domek z karcianych
kłamstw, którego nie były w stanie zburzyć typowe małżeńskie
kłótnie i niesnaski. Naszą budowlę zniszczyć mógł jedynie
podmuch wiatru, który nosił z sobą nie tylko prawdę, ale także
wspomnienia, niegdyś utracone plany, nadzieje i w ten sposób był w
stanie ożywić zapomniane już, i nawet najgłębiej pogrzebane,
uczucia.
Tamtego
dnia, leżąc na ciemnozielonej rekamierze w gabinecie mego męża,
mając jego ciało tuż przy swoim ciele, wyzbyłam się wyobraźni.
Nie zastanawiałam się, co będzie, gdy prawda o Marselu wyjdzie na
jaw. Nie myślałam nawet o tym, że William może powrócić i
ponownie zagościć w mym codziennym życiu. Nie spodziewałam się
co przyniosą kolejne dni ani czym spowodowana jest wizyta mego
szwagra – Javiera na chrzcie naszego syna. Nawet w najgorszych
snach nie nachodziły mnie koszmary z przesłuchań, chłodnych krat,
takich jak te w celi, otarć na nadgarstkach i ciągłych wizyt
funkcjonariuszy policji w naszym domu.
Siostra
mego męża – Laura, jego brat – Javier, on sam, ja i mój
kochanek sprzed lat – William. Ma siostra, jej mąż, oraz ich syn.
Moja matka, śmierć mego ojca i jego brat. Peter Davis, Philip
Scott, Sabina, Charlie, Teresa, Borys, Piotr, Liliana, Susana Molins,
Gracjan, Anastazja, Arthur Solcman, Isabel i wiele, wiele innych
ludzi żywych i już odeszłych, których z pewnością mogłabym
wymienić nie tylko z imienia i nazwiska, ale co miałabym o każdym
z nich powiedzieć? Jaka informacja byłaby kluczowa i najcenniejsza?
Żadna, gdyż teraz po latach, rozumiem, że osobno nigdy nie
istnieliśmy. Od zawsze, od lat i przez lata, łączyła nas
wszystkich niewidzialna i nierozerwalna nić, tworząca sieć
kłamstw, zła i wszelakiego zgorszenia.
Kończąc
list do ciebie, Severinie, pragnę przytoczyć słowa twego ojca.
Słowa, które w rzeczywistości nie należały do niego, a śmiał
je zapożyczyć od jakiegoś poety, co miał zresztą w częstym
zwyczaju. Słowa, które brzmiały „Lecz dziś komedię z salonu,
jak człowiek dobrego tonu, na wylot znam”, bo ja także zaznałam
takowej komedii, zmieszanej z łzami dramatu i dreszczem strachu...
zaznałam jej na własnej skórze, i poniekąd, na własne życzenie.
Hektor
Rodrigez leżąc półnagi, okryty brązową narzutą kanapową,
sięgnął do dolnej szuflady komody. Popalał jednocześnie
papierosa, którego mając w dłoni, starał się trzymać możliwie
jak najdalej od swojej żony, by jej czasami nie sparzyć nawet
odrobiną gorącego popiołu.
– Mam
coś dla ciebie, kochanie – oznajmił niespodziewanie. Włożył
papierosa do ust, a ozdobne pudełeczko przełożył do prawej dłoni.
Położył je na narzucie, którą oboje byli okryci i ponownie
zaciągnął się gryzącym w gardło tytoniem, zanim ugasił
niedopałek w popielniczce spoczywającej na podłodze nieopodal
rekamiery.
– Co
to takiego? – dopytywała wesolutko, ale zanim wzięła pudełko do
ręki uniosła się do siadu i okryła szczelniej tak, by zasłonić
swój biust.
Biała
koszula, którą jeszcze niedawno miała na sobie, leżała zmięta
nieopodal popielniczki.
– Nie
wstydź się męża – szepnął, ale nie obnażył jej. Jedynie
okręcił się na bok i wniknął dłonią pod narzutę. Błądził
palcami po jej ciele, aż natrafił na jej uda.
Ich
usta ponownie się spotkały, języki kolejny raz zatańczyły, a
okrycie zdawało się stawać coraz bardziej wilgotne od potu wraz z
każdą sekundą ich wspólnych uniesień.
Niespodziewanie
Hektor zabrał dłoń z między ud kobiety i powrócił do
pudełeczka.
– Co
prawda nie jest to wymarzony kapelusz – zaczął, obracając mały
przedmiot w swoich palcach i uśmiechając się łobuzersko. –
Właściwie, to miałem tobie to ofiarować w dniu, w którym
urodziłaś naszego syna, ale... sama rozumiesz, że wtedy
okoliczności nie były sprzyjające.
Cyntia
nagle posmutniała na twarzy, bo przypomniała sobie o swym ojcu i
jego śmierci. Poczuła muśnięcie warg swego męża na policzku i
delikatnie, wymuszenie się uśmiechnęła.
– Nie
smuć się, nie lubię gdy się smucisz, ale to nie znaczy, że masz
udawać radość. Jeśli coś cię boli, powiedz mi. Wysłucham –
zapewni, a potem postanowił odgonić jej myśli z nieprzyjemnych
torów. – To za to kochanie, że obdarowałaś mnie najcenniejszym
skarbem, jakim z pewnością jest dziecko dla każdego ojca –
dodał, otwierając pudełeczko i wyciągając z niego pierścionek z
oczkiem przypominającym lazurową, krystaliczną łzę.
Ujął
dłoń żony w swoją i zanim wcisnął biżuterię na jej serdeczny
palec, obrócił nią kilkakrotnie. Cyntia zauważyła wewnętrzny
grawer. Zapytała o niego.
– Data
twego porodu, data przyjścia na świat naszego syna.
– Dajesz
mi prezenty za to, że urodziłam dziecko? – zdziwiła się. Nie
sądziła, że jakikolwiek mężczyzna ma to w zwyczaju.
– Niesłychanie
się przy tym namęczyłaś i nie zaprzeczaj. Byłem wtedy pod
drzwiami i bez wątpienia zasługujesz na nagrodę. Myślę, że
każda kobieta, która wydała dziecko na świat, zasługuje na
nagrodę i to nie tylko z powodu bólu, ale też podjęcia trudu
wychowania, bezinteresownej miłości. Poza tym poród, to zawsze
takie zetknięcie się ze śmiercią. Nie ma się pewności, czy
dziecko się dobrze ułoży, czy nie nastąpią komplikację. Możesz
wierzyć lub nie, ale nawet, gdy się cieszyłem, to jednocześnie
ciągle się o ciebie bałem. Nadal tak jest – zakończył
wypowiedź i wsunął złoty pierścionek na jej serdeczny palec,
gdzie połączył się z pierścionkiem zaręczynowym.
Cyntia
obejrzała swoją dłoń, i pomimo że w pomieszczeniu panował
półmrok, dostrzegła mieniącą się barwę lazuru,
przypominającego jej bezchmurne niebo we Francji, gdy podziwiała
żelazną damę wprost z balkonu pokoju hotelowego.
– Dziękuję.
– Musnęła męża w policzek, i pod ustami, jak i nad nimi poczuła
jego drapiący zarost. Zaczęła już się do tego przyzwyczajać.
Nawet zaczęło jej się to podobać, że twardość brody męża
drażni jej delikatną skórę.
Hektor
Rodrigez odkrył się i wstał z rekamiery. Jego spodnie były
zapięte, a szelki bezwiednie zwisały wzdłuż ciała. Cyntia
chwyciła za jedną z nich.
– Dokąd
idziesz? – zapytała, tak jakby pragnęła zatrzymać go jeszcze na
trochę dla samej siebie i z nikim, nawet z Marselem się nim nie
dzielić.
– Tylko
po papierosa – odpowiedział, lekko się przy tym śmiejąc.
Wypuściła
szelkę z dłoni i pozwoliła mu oddalić się do biurka.
– Bardzo
dużo palisz – zauważyła. – Kiedyś powiedziałeś, że nie
palisz, kłamałeś?
– To
nie tak, Cyntio. Zazwyczaj, nie palę. Staram się unikać nałogów,
ale zdarzają mi się takie dni jak dziś, gdzie papieros staje się
przyjemnością doskonałą, dopełniającą inną przyjemność
doskonałą, którą w tym wypadku zaznałem za twoją sprawą. –
Odpalił, zaciągnął się i powrócił do żony. – Chcesz? –
zapytał i wyciągnął dłoń z papierosem w jej kierunku.
Objęła
delikatnie ustnik, wagami posiniałymi od nadmiernego całowania.
Hektor nie spuszczał z niej wzroku. Zauważyła to.
– Chcesz
mi wypomnieć, że już jadłam z twojej ręki, a teraz z niej palę?
– zapytała, wypuszczając obłoki mętnego dymu.
– Nie
mam w zwyczaju niczego wypominać i do niczego wracać, jednak wiesz
jak się nazywa takie palenie? – zapytał, zaciągając się.
Pokręciła
głową i nieznacznie wzruszyła ramionami.
– Na
smyczy – odpowiedział z błyskiem w oczach, który nie tylko
niepokoił, ale także wzbudzał podniecenie.
Wciągnął
dym do płuc i zbliżył swoje usta do żony. Rozwarła je szeroko i
niemal objęła jego wargi. Rodrigez nie czekał. Połączył ich nie
tylko we wspólnym pocałunku, ale także we wspólnej przyjemności
doskonałej, jaką w jego mniemaniu był smak papierosa, tuż po
fizycznym, udanym kochaniu.
– Hektor
– zaczęła niepewnie, bo do jej głowy zawitała pewna myśl, ale
bała się reakcji swego męża na nią.
– Tak?
– zapytał, sięgając po popielniczkę. – O co chodzi, Cyntio?
– O
nic – szepnęła.
– Wyraźnie
o coś chciałaś zapytać.
– Nie
jestem pewna czy mogę.
– Jeśli
to nie tyczy się tego obrzydliwie drogiego, aczkolwiek pięknego
kapelusza, to śmiało.
Zaśmiała
się. Wzbudził w niej rozbawienie zdaniem, które w rzeczywistości
powinno było ją rozzłościć. Tym samym też ją ośmielił do
wypowiedzenia słów:
– Nie
chce przez najbliższy czas zajść w kolejną ciążę.
Hektor
wyraźnie się zdenerwował. Żyły na jego szyi się uwidoczniły i
zadrgały, pięści się zacisnęły, a ślina została głośno
przełknięta.
Cyntia
w przestrachu czekała na reakcję męża i niespodziewanie
usłyszała:
– Rozumiem.
Otworzyła
szeroko oczy w zdziwieniu, a Rodrigez wstał, by dostać się do
parapetu, gdzie stała karafka i sześć szklanek ułożonych na
srebrnej tacy.
– Potrafię
to zrozumieć, Cyntio – powiedział napełniając trunkiem szkło i
wychylając je do dna, tylko po to, by napełnić szklankę ponownie.
– Możemy przez jakiś czas zaczekać. – Odwrócił się do niej
z whisky trzymaną w dłoni i zbliżał się wolnymi krokami.
– Tak?
– zapytała. Czuła się niezwykle nieswojo. Skrępowana bardziej,
niżeli wcześniej podczas uciech cielesnych. W końcu odmawiała mu
tego, do czego jako mąż miał prawo. – I zamierzasz się ze mną
nie kochać dopóki nie zmienię zdania? – wypaliła i po raz
kolejny tego wieczora miała ochotę palnąć sobie w czoło z
otwartej dłoni.
Hektor
się zaśmiał. Naprawdę chciał się powstrzymać, ale nie potrafił
i ten śmiech wydostał się z jego ust.
– Nawet
nie ma takiej opcji, Cyntio – przemówił niezwykle poważnie. –
Jednak możemy czynić to tak, by nie doprowadzić do poczęcia
kolejnego potomstwa, jeśli tylko chcesz – dodał już lżej,
spokojniej i zwyczajniej.
– Tak?
– powątpiewała.
– Oczywiście,
że tak. Mogę się powstrzymywać jeśli tylko zechcesz. Możemy też
kochać się po francusku, hiszpańsku albo grecku – tłumaczył i
klęknął przy rekamierze, na której leżała. Skradł pocałunek z
kącika jej ust i spojrzał w jej pytający wyraz twarzy. – O co
chodzi? – szepnął, czyniąc łyk i przekazał szklankę w jej
dłonie.
– Zaskoczyłeś
mnie. Poza tym, wybacz niewiedze, ale czym jest miłość francuska
wiem, czym jest hiszpańska, pokazałeś mi w podróży poślubnej, a
grecka, to...
– Często
mylona z irlandzką – odpowiedział w rzeczywistości uchylając
się od odpowiedzi. Zbliżył swoje wargi do jej odkrytego ramienia,
które naprzemiennie muskał i kąsał. – Jesteś bardzo młoda
Cyntio – szepnął. – Na wszystko przyjdzie czas. Mamy bardzo
dużo czasu. – Zabrał od niej szklankę i odłożył na pobliską
komodę.
Rodrigez
wszedł na leżankę w taki sposób, że uda Cynti znalazły się
między jego kolanami. Chwycił mocno za jej oba nadgarstki i uwięził
je w swoim stalowym uścisku nad jej głową. Przybliżył swoje
wargi do jej ust i ponownie usłyszał pytanie:
– Powiesz
mi czy nie?
– W
swoim czasie – odpowiedział i zajął ją tak, że zapomniała o
wątpliwościach, pytaniach i niedomówieniach.
Po
wszystkim Cyntia założyła na siebie suknie, pomijając spódnicę
i gorset. Była wykończona. Tak wyczerpana, że dosłownie opadała
z sił i jedyne o czym myślała, to znalezieniu się w łóżku
sypialnianym i zamknięciu powiek.
– Zanieść
cię? – zapytał łobuzersko jej mąż, zapinając pomiętą
koszulę. Na ramiona założył kamizelkę, wcześniej nie naciągając
szelek, w efekcie czego nadal bezwiednie wisiały niczym u
karczmianego rzezimieszka.
– Dam
radę iść – powiedziała lekko zawstydzona.
– Na
pewno? – dopytywał, ale tak naprawdę na to pytanie nie oczekiwał
odpowiedzi, bo gdy tylko na niego spojrzała, to łobuzersko puścił
do niej oczko i wskazał dłonią drzwi. Zamknął gabinet na klucz i
dogonił żonę, która już zmierzała schodami do ich pokoju.
Rodrigez
po dżentelmeńsku otworzył drzwi i zaproponował, że sam odbierze
Marsela od Marty Montenegro. Cyntii było to niezwykle na rękę.
Dzięki temu mogła zaczerpnąć relaksującej kąpieli i w spokoju
zasnąć. Spodziewała się jednak tego, że gdy jej syn wróci do
ich pokoju, to będzie głodny i ona będzie zmuszona się obudzić,
choćby w celu, by go nakarmić. Teraz jednak postanowiła się
niczym nie przejmować, napuściła zimnej wody do wanny i zadzwoniła
dzwoneczkiem po obsługę, by jeden z kelnerów dolał wrzątku. Nie
nawykła do zimnych kąpieli, wolała te gorące, podczas których
mogła leżeć z przymkniętymi powiekami i odpoczywać.
Hektor
Rodrigez zapukał do pokoju Marty Montenegro. Ta otworzyła drzwi,
ziewnęła i z przerażeniem spojrzała na pomięte, i niekompletne
ubranie swego zięcia.
– Wyglądasz
okropnie – skomentowała.
– Także
mi miło panią widzieć o tak późnej porze. – Uśmiechnął się
sztucznie, ale przy tym także niezwykle uroczo. – Ja tylko po syna
– dodał i już miał wyminąć teściową i bez jej wyraźnego
zaproszenia znaleźć się za progiem, ale ta go powstrzymała,
przykładając dłoń do jego muskularnej klatki piersiowej.
– Nie
ma go tu. Twój przyjaciel go zabrał.
– Mój
przyjaciel? – zdziwił się Rodrigez.
– Cezary.
– Charlie
– poprawił. Jego wzrok i mina wskazywały na zaskoczenie. W życiu
nie sądził, że Gerda będzie w stanie sam z własnej,
nieprzymuszonej woli zająć się dzieckiem.
Hektor
z braku innej opcji, pożegnał się z Martą grzecznościowym
zwrotem dobranoc pani i udał się do pokoju Charliego. Nie
pukał. Wtargnął jak do siebie, w końcu, jakby na to nie patrzeć,
był u siebie. Przed jego oczami pojawił się obraz mężczyzny
noszącego Marsela na rękach i chodzącego z nim od ściany do
ściany.
– Śpij
Marcinku, śpij.
– Marselku
– poprawił, zgrzytając zębami ze wściekłości. Przekroczył
próg i zamknął za sobą drzwi.
– Prawie
usnął, a teraz go rozbudziłeś. Trzymaj! – warknął Charlie i
wielce zbulwersowany przekazał dziecko Rodrigezowi. Ten obrócił
chłopca tak, by główka maluszka znajdowała się na jego ramieniu,
a dłoń przyłożył do drobnych plecków, delikatnie je potarł. –
Ciii... – wyszeptał. – Niedobrzy rodzice cię zostawili i sobie
poszli, tak?
Marselek
nadal popłakiwał, ale jakby pod wpływem dobrze mu znanego głosu
ojca się uspokajał. Wsunął dwa palce swojej rączki do buzi i
zaczął mocno ssać.
– Przyznaję,
że z Marcinem nawet ci do twarzy – rzucił Charlie, wypijając
whisky wprost z karafki.
– Marselem
– wycedził przez zęby Hektor i położył chłopca na środku
łóżka. Dał mu swój złoty, kieszonkowy zegarek do zabawy.
– Wybacz,
zawsze myliłem imiona. Dobrze wiesz, że mam krótką pamięć do
takich i tym podobnych.
– Wiem.
– Zabrał zegarek z rączek syna i trzymając go za sam łańcuszek,
wzniósł nad głowę chłopca, tak by ten usiłował chwycić go w
swe małe dłonie. – Ja dla ciebie byłem Henrykiem, a nawet
Hieronimem – wspomniał.
– Pamiętam
to. Poznałem pana, gdy był pan jeszcze dzieckiem.
– Nie
miałem więcej niż jedenaście lat – sprostował Rodrigez.
– Miał
pan obandażowane dłonie i nienaganne maniery oraz błysk
prawdziwego łobuza w oczach.
– Musiałem
być wtedy uroczy – stwierdził Hektor i pragnął zakończyć ten
temat. Nie lubił wspominać swojego dzieciństwa.
– Świętej
pamięci Prevost, pragnął z pana uczynić praworęcznego. To cud,
że po tym wszystkim jeszcze może pan ruszać palcami.
– Byłem
niezłomny, niepokonany i nieugięty. Ale byłem też cwany i w końcu
pojąłem, że on nie odpuści. Chcąc nie zostać kaleką, nauczyłem
się pisać zarówno prawą jak i lewą ręką. Do dziś potrafię
obiema. Może powinienem być mu za to wdzięczny – zadrwił.
Wiedział, że do Prevosta nigdy nie odczuwał innego uczucia niżeli
strach i nienawiść, i szczerze wątpił w to, że po tylu latach od
śmierci tego człowieka ulegnie to zmianie.
– Wielokrotnie
niepotrzebnie pan go prowokował.
– Skoro
tak sądziłeś, dlaczego czuwałeś przy moim łóżku, gdy
umierałem? Przecież byłem sam sobie winny, nie zasługiwałem na
współczucie.
– Byłeś
dzieckiem, Hektorze. Żadne dziecko nie zasługuje na to, by tak je
potraktować. Twa matka też przy tobie czuwała. Płakała niejeden
dzień i niejedną noc, tracąc nadzieję, że z tego wyjdziesz...
– Widocznie
przysłowie, że złego diabli nie biorą, ma tutaj swoje
odniesienie – rzucił Hektor, jakby od niechcenia, choć w
rzeczywistości chciał przerwać i zakończyć temat Francisa
Prevosta raz na zawsze.
Niespodziewanie
Charlie chwycił Rodrigeza za materiał koszuli i potrząsnął
energicznie. Przyciągając mężczyznę do siebie, spojrzał głęboko
w oczy i wycedził przez zęby:
– Nie
jesteś zły. Jeszcze możesz to wszystko powstrzymać. Odejść.
Zrób to dla Marcina.
– Marsela!
– wrzasnął Rodrigez. Dziecko zapłakało, a on strzepnął ręce
Charliego, by ten go nie dotykał. – Nie opuszczę syna i żony. –
Odskoczył niczym oparzony, a zaciętość na jego twarzy wskazywała
na pewność wypowiedzianych słów.
– Tak
też myślałem. – Charlie wstał i podszedł do swojej walizki,
pozostawionej na dwóch krzesłach połączonych z sobą. Wyjął z
niej dokumenty, na których pisało Arthur Solcman, oraz w
rogu wybity był numer sprawy za pomocą masywnego stempla. – Byłem
w Londynie. – Rzucił teczką na stół i wyjął kolejną. –
Byłem też w Hiszpanii – warknął i rzucił dokumentami z taką
siłą, że te odbiły się z echem. – Spal je – wycedził
polecenie przez zęby.
Hektor
się zaśmiał radośnie i sięgnął po pierwszą z teczek. Otworzył
ją i obiegł wzrokiem zapis z własnego przesłuchania.
– Jesteś
Bogiem, Charlie. – Uścisnął mężczyznę serdecznie i poklepał
przyjacielsko po plecach.
– Bliżej
mi do adwokata samego diabła – odpowiedział Gerda i trącił
Rodrigeza w ramię z taką siłą, że ten aż upadł na pobliski
fotel.
Rodrigez
nie przestawał się śmiać, Marsel płakać, a Charlie dziwić
reakcji mężczyzny.
– Wiedziałem,
że się ucieszysz, ale nie sądziłem, że aż tak. – Patrzył na
Hektora jak na oszalałego.
Rodrigez
wstał, wrzucił dokumenty do kominka, polał alkoholem i podłożył
pod nie ogień. Zaczekał aż się spalą do cna, ale nie obserwował
ich. Podszedł do Marsela i wziął chłopca na ręce, by go
uspokoić. Udało mu się to niemal od razu.
– Jak
na mężczyznę, to masz niezwykłe podejście do dzieci.
– Wprawa
wypracowana przez lata – odpowiedział Hektor. – W burdelach było
dużo dzieci.
– Żadne
pańskie – skwitował Charlie.
– A
co to za różnica? Dziecko to dziecko. Każdym należy zajmować się
tak samo. Ważne, by miało sucho, było najedzone i wyspane. Wtedy
nie marudzi. Pytanie tylko dlaczego ty, zapragnąłeś zajmować się
moim synem, przecież szczerze nie cierpisz tak małych dzieci?
– Chciałem,
by pan pogodził się z żoną, a ta urocza pani, która się nim
wcześniej zajmowała, miała go dosyć po zaledwie godzinie.
Szczerze się jej nie dziwię. To bardzo absorbujące dziecko. Ciągle
chce, by je nosić na rękach.
– Marsel
jest po prostu towarzyski – wytłumaczył syna Rodrigez. – A co
do uroczej pani, to wydaję mi się, że z twym wzrokiem, Charlie,
coraz gorzej. O mej teściowej można powiedzieć wiele, ale z
pewnością nikt, kto ją zna, nie uraczyłby jej komplementem
urocza.
– Odbiegając
od tematu, a powracając na temat pańskiej żony i waszej zgody, to
bardzo się cieszę, że jej pan uwierzył, wybaczył i przede
wszystkim, że pan złagodniał.
– Wcale
nie złagodniałem Charlie, to pierwszy i ostatni raz, gdy traktuję
ją w sposób tak pobłażliwy. Jeśli drugi raz odważy się narazić
na szwank nasze wspólne nazwisko i splamić je swoją ucieczką lub
jakimkolwiek nieprzemyślanym zachowaniem, to bez wahania ją ukarzę.
Nie zdziw się więc, gdy przy kolejnym, takowym wybryku, zamknę ją
w pokoju na dwa albo cztery dni.
– Może
jeszcze o chlebie i wodzie? – zapytał, nie kryjąc swojej złości
Charlie.
– O
samej wodzie, bez chleba i czyjegokolwiek towarzystwa –
odpowiedział niezwykle poważnie Hektor. – I nie patrz na mnie,
jakbym był samym złem. To moja żona, a ja jestem głową rodziny i
panem tego domu. Ojciec ją rozpuścił, powinna się w końcu
nauczyć, że nie zawsze ostatnie słowo będzie należało do niej.
Ma mnie słuchać – wycedził przez zęby i wstał z fotela. Zaczął
się przechadzać z Marselem po pokoju.
– Policja
była na chrzcie twego syna. Stali w kościele i obserwowali. Wiesz
czego szukają?
– Zaginęła
pokojówka na kilka dni przed mym ślubem. Teraz okazało się, że
ona nie żyje, a wypadek, jakiemu uległ mój teść, zasiał w nich
ziarno niepewności. Szukają winnego, od tego są. Co w tym
dziwnego?
– Przesłuchiwali
już pana?
– Dwukrotnie.
Raz nawet zapytali o Arthura Solcmana. – Przełożył Marsela na
drugą rękę i trącił chłopca w czubek nosa, tak jak ten lubił
najbardziej. Wtedy chłopiec się uśmiechał.
– Co
im pan powiedział?
– Tyle
ile powiedziałby im każdy, tyle ile wie większość.
– A
ta pokojówka?
– Nie
pamiętam tego dnia. Ta urocza pani, jak ją sam nazwałeś, weszła
w posiadanie mego majątku za pomocą sprytu i podstępu. Spiła mnie
i sprawiła, że ma pamięć z tamtej nocy jest w opłakanym stanie.
– Ile
pan wie o śmierci tej kobiety?
– Tylko
tyle, że obudziłem się w zakrwawionych prześcieradłach, a obok
był jej uniform, także poplamiony krwią. Bastian Brown pomógł mi
to wszystko ukryć.
– I
pan mu zaufał?
– Nie
– odpowiedział Rodrigez z chytrym uśmiechem.
– Ale
ten cały Brown jeszcze żyje. Stał się nawet ojcem chrzestnym
twego syna.
– A
co miałem zrobić? Zabić go? To żadne rozwiązanie. Wolę mieć go
w garści, niżeli kilka stóp pod ziemią.
– Jest
pan niezwykle pewny siebie, panie Rodrigez, a ja radziłbym panu
uważać. Wokół stoją same krzyże, jakby to wszystko znowu
powracało. Jedno co powinien pan teraz zrobić, to chronić żonę i
syna.
– Niewiedzą
jej nie uchronię – dotarło do Hektora i wygłosił swoje
powątpiewania na głos.
– Prawdą
ją pan zabije.
– Wiem,
prawda to luksus, na który ktoś nawet tak majętny jak ja, nie może
sobie w obecnej chwili pozwolić. Stać mnie jednak na kapelusz. –
Hektor uśmiechnął się łobuzersko.
– Kapelusz?
– zdziwił się Charlie.
– Tak,
kapelusz. Dam ci adres krawcowej. – Podszedł do stołu i zapisał
piórem na kartce papieru miejscowość i numer domu. – Pojedziesz
tam, opiszesz mnie i mą żonę. Myślę, że ta kobieta będzie nas
pamiętać.
– Mam
kupić kapelusz? – Gerda nadal nie dowierzał.
– Tak,
ten drogi, ten który Cyntii się podobał.
– Mam
więc zakupić damski kapelusz?
– A
czy mówię... – Rodrigez nie dokończył, zazgrzytał zirytowany
zębami. – Tak – warknął, nie otwierając ust i przytulił
coraz głośniej płaczącego Marsela do swej piersi.
Wyszedł
z dzieckiem na korytarz i zaraz po wtargnięciu do sypialni,
przekazał niemowlę Cyntii.
– Nakarm
go, jest głodny – polecił. – Ja muszę jeszcze sprawdzić pewne
dokumenty. Wrócę do ciebie niebawem. – Pocałował żonę w
czoło, a ssącego sutek maluszka, pogładził pieszczotliwie po
policzku.
– Hektor!
– zawołała za nim kobieta.
– Tak?
– Stało
się coś? – zapytała.
– Dlaczego
tak uważasz? – odpowiedział pytaniem na pytanie, choć wiedział,
że to jest powszechnie uważane za niegrzeczne.
– Jesteś
jakiś nieswój.
– Wydaje
się tobie. Jestem po prostu zmęczony. Jak już mówiłem postaram
się szybko złożyć te kilka podpisów, o których wcześniej
zapomniałem i wrócić do ciebie i Marsela, możliwie jak
najszybciej.
Cyntia
chciała powiedzieć coś jeszcze. Pragnęła pouczyć swojego męża,
by zmienił ubranie i nie wychodził z ich sypialni ubrany w taki
sposób, jakby opuszczał najgorszej sławy tawernę. Nie zdążyła
jednak tego uczynić. Hektor wyszedł, drzwi się za nim zamknęły,
a ona pozostała sama z Marselem, dzieckiem, którego poczęcie
najmocniej przyczyniło się do jej ślubu z Rodrigezem.
Brunet
zasiadł za biurkiem, wyjął z jego szuflady kilka dokumentów w
celu podpisania i niespodziewanie usłyszał dźwięk pereł
upadających na podłogę. Chwycił za złoty medalion, przepleciony
przez naszyjnik utworzony z białych i delikatnych kuleczek,
mieniących się w dłoni srebrnym odcieniem
Klatka
piersiowa mężczyzny zaczęła się szybko unosić i opadać, jakby
miał on trudności z nabraniem powietrza. Odwrócił medalion tak,
by przeczytać grawer:
Dla
Isabel, w dniu ślubu, 15.XII.1894
Z
trudem ale unormował oddech, kilka łez stoczyło się po jego
policzkach, a naszyjnik na powrót wylądował na dnie szuflady.
Powrócił do swoich obowiązków, by nie myśleć o kobiecie sprzed
lat. Szybko podpisał zaległe dokumenty, zamknął je w sejfie i
wyszedł na korytarz w celu udania się do sypialni, gdzie miał
nadzieję, że czeka na niego żona z synem. Szczerze to spodziewał
się zastać ich już śpiących. Po otwarciu drzwi jednak zobaczył
całkiem inny obraz.
Marselek
co prawda spał w swojej kołysce, na wygodnym materacyku, najedzony,
przewinięty i okryty wełnianym kocykiem. Cyntia natomiast stała na
parapecie i usiłowała dosięgnąć do klamki górnej części okna.
– Co
ty robisz? – zapytał zdziwiony, zdejmując swoją czarną
kamizelkę jednocześnie. Usiłował odrzucić ją na fotel, ale nie
trafił, bo nie patrzył zupełnie w kierunku jej lotu. Jego wzrok
utkwiony był w skąpo ubranej żonie.
– Zamykam
– odpowiedziała i stanęła na palcach.
– Nie
spadnij! – krzyknął przerażony widząc, jak się chwieje. W
ostatniej chwili przytrzymała się uchwyconej klamki i nie poleciała
do tyłu.
– Już
kończę! – odkrzyknęła wesolutko i przemierzała wąski parapet,
by dosięgnąć kolejnej z klamek.
– Co
ty masz na sobie!? – warknął zirytowany, a jego wzrok na moment
przestał sunąć po jej nagich łydkach i udach. Był zmęczony,
pragnął się położyć i zasnąć, a nie wykłócać się z żoną,
której postępowanie w jego mniemaniu, bez wątpienia zasługiwało
na porządną burę.
– Koszulkę,
tę od ciebie – odpowiedziała i na moment zaprzestała wyciągać
się do góry, by dosięgnąć kolejnego lufciku. Spojrzała na męża,
który cedził przez zęby właśnie. – O co jesteś zły? –
zapytała zupełnie nieświadoma. – Przecież sam mi ją dałeś.
Inny mężczyzna nie odważyłby się kupić żonie czegoś tak
krótkiego.
– Kupiłem
ją dla siebie, tylko ty ją nosisz – wyjaśnił niespokojnie i nie
czekając ani chwili dłużej, podszedł szybkim krokiem do żony,
chwycił ją w pół, czego się zupełnie nie spodziewała i
postawił na ziemi. – Kupiłem ją po to, bym ja na ciebie patrzył,
a nie pół ogrodu! – wyjaśnił o kilka oktaw za głośno, jak na
normalną rozmowę.
– Ale
się nie denerwuj. – Poklepała męża pieszczotliwie po policzku.
– Sam zobacz, że nie ma nikogo w ogrodzie. – Wskazała na okno,
ale Hektor ani myślał do niego podchodzić, bo w obecnej chwili
miał, co najwyżej, ochotę je trwale zamurować. – I jak możesz,
to postaw mnie tam na parapet z powrotem, bo nie skończyłam. I
widzisz znowu mucha wleciała. – Tym razem pokazała palcem na
bzyczącego owada.
– Tu
są pokojówki – przypomniał.
– Nie
chciałam nikogo kłopotać. W domu zawsze sama zamykałam okna –
mówiła i już kładła swoją drobną, bosą stópkę na krześle,
by następnie móc postawić ją na wąskim parapecie.
– Nie
wchodź! – uniósł się gwałtownie i chwycił ją za nadgarstek.
– Zejdź – polecił.
– Ale
chciałam...
– Zejdź
– powtórzył.
– Ale
ja tylko...
– Nie
rozumiesz co mówię!? Choler! – wydarł się, czym wprawił ją w
osłupienie. Szarpnął nieco w dół, a więc była zmuszona zejść.
Uczyniła
to nie spuszczając z męża strachliwego spojrzenia.
– Ja
zamknę – powiedział znacznie łagodniej, jakby pragnął tym
zatrzeć złe wrażenie.
Hektor
przestawił sobie krzesło i bez konieczności wchodzenia na parapet,
chwycił za klamkę, i zamknął ostatni z lufcików.
– Nie
rozumiem o co jesteś zły – przemówiła płaczliwym i
ukrzywdzonym tonem, jakby pragnęła tym wzbudzić w mężu wyrzuty
sumienia.
Nie
udało jej się to, bo zamiast przepraszam, że cię skrzyczałem,
usłyszała jedynie:
– Nigdy
więcej tak nie rób.
– Ale
sprawdzałam, że nikogo nie było na dworze, więc...
– Nigdy
więcej tak nie rób – powtórzył ostrzej i odstawił krzesło tam
gdzie było jego miejsce, przy okrągłym stole w salonie.
– Nie
sycz tak na mnie! – krzyknęła do jego pleców.
Hektor
jakby cały zesztywniał. Zacisnął dłonie na oparciu krzesła,
które właśnie dosuwał do krawędzi stołu. Kłykcie mu pobielały,
a wewnętrzne części dłoni były całe czerwone, gdy je w końcu
rozłożył i na nie spojrzał.
– Radziłbym
zmienić ton – oznajmił sucho niczym wiór i spojrzał na nią
takim wzrokiem, który powinien przerażać.
– Nie
zrobiłam nic złego, a ty na mnie powarkujesz – zauważyła na
głos.
– Mam
na ten temat inne zdanie.
– I
co z tego!? – wrzasnęła prosto w twarz męża.
– Nie
unoś się i przestań, w tej chwili.
– Nie
było nikogo, więc...
– Przestań
w tej chwili! – powtórzył jeszcze ostrzej i przestąpił kilka
kroków w jej kierunku.
– Ale
tłumaczę tobie, że...
– Nie
interesują mnie twoje tłumaczenia! – przerwał jej ponownie.
W
oczach Cyntii Montenegro de Rodrigez pojawiły się łzy, spowodowane
tym, że nie pozwalano się jej wytłumaczyć. W domu ojciec nigdy
jej nie przerywał i pozwalał sobie wyjaśnić. Przede wszystkim
Julian był niezwykle spokojnym i opanowanym człowiekiem, a Hektor
wyraźnie właśnie zaczynał tracić panowanie nad samym sobą.
– Ale
daj sobie...
– Powiedziałem
coś!? – zapytał uderzając otwartą dłonią o komodę.
Odgłos
ten rozszedł się echem po całym pokoju, a kobieta zatrzęsła się
pod jego wpływem.
– Nie
krzycz – rzekła niemal prosząco. – Boję się ciebie, gdy
krzyczysz – dodała, starając się powstrzymać płacz.
Hektor
się opanował, ale nie z powodu jej wrażliwości, a gości, którzy
byli nadal obecni w ich domu. Nie chciał doprowadzać do plotek
pośród rodziny i przyjaciół.
– Nie
sądzę abyś się mnie bała – powiedział już zupełnie
spokojnie, a nawet lekko i przyjaźnie się przy tym uśmiechnął.
– Nie
wiesz co myślę i czuję, więc... – tym razem to ona zaczęła
się unosić.
– Gdybyś
się mnie naprawdę bała, to byś się nie kłóciła. – Zbliżył
się do niej na tak bliską odległość, że dzielił ich jedynie
krok.
– To
ty się kłócisz! – krzyknęła.
– Cyntio,
por favor. Wszystko ma swoje granicę. Za moment przeciągniesz
strunę – ostrzegł i wyminął ją, by zakołysać łóżeczkiem
Marsela, gdyż dostrzegł, że jego synek niespokojnie się porusza.
– To
było...
– Ostrzeżenie
– przerwał jej po raz kolejny tej nocy. – Być może i ja się
kłócę, ale ty masz odwagę na moją kłótnie kłótnią
odpowiadać.
– A
co innego mam robić? – Stanęła za jego plecami i czekała aż na
nią spojrzy. – Mam biernie sobie na to pozwolić? Wtedy nie
robiłbyś nic innego, tylko na mnie krzyczał – zarzuciła.
– Nieprawda
i dobrze o tym wiesz, że nie lubię na ciebie krzyczeć. – Chcąc
ją udobruchać chwycił delikatnie za jej ramiona i potarł dłońmi.
– Za mocno cię kocham, by na ciebie nieustannie powarkiwać, ale
jesteś nieznośna, rozpuszczona jak dziadowski bicz i czasami nie
pozostaje mi nic innego, jak tylko podnieść głos. – Chwycił za
jej dłonie i zbliżył je do swoich ust, pocałował każdą z nich.
– A odpowiadając na twoje pytanie, co żonie przystoi zrobić w
takiej sytuacji, to... – Wypuścił jej dłonie, uśmiechnął się
delikatnie i kontynuował – spuścić głowę, i jak na przyzwoitą,
i grzeczną żonę przystało, powiedzieć przepraszam cię, mężu
i to się już więcej nie powtórzy, mężu.
Cyntia
spuściła głowę i uśmiechnęła się łobuzersko, ale skrycie, by
Hektor tego nie dostrzegł. Postanowiła zatrzeć to co złe między
nimi i wypowiedzieć przytoczoną przez niego frazę. Zaczęła od:
– Przepraszam
cię, mężu.
Hektor
wsłuchiwał się w jej słowa z niedowierzaniem i już miał ją
zganić za dziecinne wygłupy i strojenie sobie żartów z poważnych
spraw, gdy ta drobna kobieta rozbroiła jego gniew całkowicie,
wypowiedzianymi jednym tchem słowami:
– I
to się już dalej nie pamiętam.
Zaśmiał
się i przygarniając ją ramieniem mówiąc:
– Chodź
tu do mnie. – Musnął w skroń. – Uległość do ciebie wcale
nie pasuje – dodał.
– Kłamiesz.
– Słucham?
– dopytywał zaskoczony, bo takiego zarzutu się nawet nie
spodziewał.
– Albo
teraz kłamiesz, albo wcześniej mnie okłamałeś – odpowiedziała
niezwykle poważnie.
– Ale
z czym? – Oddalił się od niej na krok i wzruszył ramionami,
zdradzając w ten sposób swoją całkowitą niewiedzę i
niezrozumienie.
– Mówiłeś
że ładnemu we wszystkim ładnie, i że przez to mnie wszystko
pasuje. – Uśmiechnęła się uroczo, a po chwili udała zasmuconą.
Hektor
Rodrigez jednak od dziecka był wyszczekany i na każdy zarzut czy
też zadane pytanie, miał z góry przygotowaną odpowiedź,
ewentualnie dobre wyjaśnienie. Dlatego, też tym razem, postanowił,
że ostatnie słowo musi należeć do niego.
– Uznajmy
że wtedy się pomyliłem, Cyntio – zaczął niezwykle poważnie,
nawet można by rzec, że surowo.
– Słucham?
– Wbiła w niego pełne oburzenia spojrzenie.
W
duchu się uśmiechnął, bo właśnie takiej reakcji oczekiwał i
taką pragnął w niej wzbudzić.
– Ładnej
kobiecie we wszystkim ładnie, a pięknej księżniczce nie wszystko
przystoi – sprostował i nie czekając już na nic, wziął ją
pewnie w ramiona i pocałował. Chwytając za brzeg materiału skąpej
haleczki, którą miała na sobie i dosłownie zdzierając ją z jej
drobnego ciała.
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńHehe. Twoje rozdziały naprawdę są czasami mega długie, ale zdarzają się takie, że mimo iż ich długość jest naprawę spora, nie odczuwam tak tego :D
O jejku. Wciąż nie mogę się nadziwić, jaki Marselek jest słodki! Szczerze powiedziawszy to ja lubię zajmować się małymi dziećmi ( zawsze opiekowałam się młodszym bratem, ale już ma 8 lat... ).
Heh. Charlie może nie ma pamięci do imion, ale mi się wydaje, że imię Marcin ( mój brat ma tak na imię xD ) spodobało mu się. Takie bynajmniej mam wrażenie ;)
Zastawiania mnie ten cały list. Hektor go przeczytał? Bo coś pomieszało mi się i nke jestem pewna... Ale nie przejmuj się! Ja często tak mam. Niestety. Znowu się nie wyspałam -.-
Ooo! Wcześniej podesłałeś mi ten dialog, ale uzupełniony jest o wiele lepszy! Gdybyś wiedział, jaki miałam uśmiech na twarzy, gdy to czytałam! Hehe. Choć jak widać, Hektor nawet za takie rzeczy długo się nie gniewa xD
Cóż ja mogę powiedzieć? Rozdział ja zawsze podobał mi się i czekam na kolejny! :3 Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! :***
Maggie
Nie, Hektor tego nie wspomina ani nie przeczytał. Mniej więcej co 20 rozdziałów jest taki list Cyntii, który dotyczy przedstawianych wydarzeń, jakby ona do tych dni wspomnieniami wracała.
UsuńDługaśny bardzo ten rozdział, ale nic to , ja lubię czytać.
OdpowiedzUsuńMarta jak zwykle powala troską, jak przystało na kochającą babcię pozajmowała się wnukiem chwilkę, pochwaliła się nim przed innymi i ma dość. Gdyby nie Charlie, który zabrał Marselka do siebie, to ta okropna kobieta popsułaby Cyntii i Hektorowi upojne chwile sam na sam, bo co tu dużo mówić mało komfortowo miłość się uprawia, jak taki maluszek płacze obok. Brawo dla Charliego, że chociaż nie przepada za dziećmi, to stworzył Hektorowi i Cyntii możliwość pogodzenia się po jej ucieczce, bo on martwił się co Hektor może zrobić żonie. W ogóle z Charliego to dobry przyjaciel, dla Hektora ukradł w Londynie akta sprawy policyjnej, wychodzi na to, że to on spowodował zalanie archiwum.
Opis seksu wyszedł rewelacyjnie, pokazane jest jak Cyntia by i chciała i się boi i podoba jej się i zawstydzona jest, onieśmielona. Hektorek przedstawiony został jako kochanek doskonały, muszę przyznać, że stanął na wysokości zadania, zajął się żoną jak należy. Napracował się, żeby to całe zawstydzenie i onieśmielenie Cyntii poszło w las. Chwilami zapominam, że to początek XX wieku i zachowanie Cyntii, jak na tamte czasy wcale nie jest dziwne. Pewnie wiele małżeństw uprawiało seks "po bożemu", a to co wprowadza Hektor do ich relacji wydaje jej się dziwne, niedopuszczalne, perwersyjne i zakazane. Choć przyznam szczerze, że nie wiem, jak można wstydzić się własnego męża i to rok po ślubie.
Cyntia cwana jest, jak naszło ją wspomnienie Williama i Hektor zauważył, że zamyśliła się, to szybko skłamała, że myśli o nowym kapeluszu, chociaż, lepiej że powiedziała, że myśli o kapeluszu niż o byłym kochanku. Pomimo, że kapelusz był tylko pretekstem, to postanowiła to wykorzystać, bo przecież był taki piękny. Rozwaliła mnie tym rozmyślaniem, że może by tak odmówić w tej chwili mężowi siebie, jak on odmawia jej zakupu nowego nakrycia głowy. Obawiam się, że Hektor by się strasznie wkurzył, jakby żona w tym momencie przerwała. Uważam, że Cyntia podjęła dobrą decyzję, że postanowiła poddać się chwili i kontynuować to co zaczął Hektor, bo przecież jak sama stwierdziła skrzywdziłaby siebie samą, bo co by nie mówić, gdyby pominąć to ściśnięcie piersi, to on sprawił jej przyjemność.
Trochę bawiło mnie, jak Hektor bawił się żoną, rozpalał ją i nie kończył i tak kilka razy, a biedna Cyntia tak bardzo chciała żeby wreszcie doprowadził sprawę do końca, ale ta jej wstydliwość i zakłopotanie i przeświadczenie, że kobiecie nie wypada poprosić męża, powiedzieć mu czego by chciała, co sprawiłoby jej przyjemność. Tak samo jak wstydziła się zacząć rozmowę o tym, że nie chce zajść w ciążę i co z tym fantem zrobić, ale Hektorek doświadczony kochanek i na to znajdzie rozwiązanie.
Zapowiada się ciekawie przyszła edukacja seksualna pani Rodrigez, niby wstydliwa, zakłopotana, a odważyła się w końcu zapytać, co to jest miłość grecka, ciekawość zwyciężyła, a ten niedobry mąż zbył ją, że wszystko powoli, niby tak, ale pewnie Cyntię ciekawość zżera.
Zastanawiam się, czy wszyscy faceci tak mają, Hektorek wkurzył się jak zobaczył żonę na parapecie zamykającą okno, tylko, że on bardziej wkurzył się nie o to, ze naraża się , bo może spaść, tylko, o to, w jakim stroju ona to robiła, zazdrośnik jeden. Uśmiałam się z tej ich rozmowy i tego jak Cyntia rozbroiła Hektora, grzecznie pochylając głowę i przepraszając męża, za to jakże nieodpowiednie zachowanie, bo przecież ta kusa koszulka którą miała na sobie, była tylko i wyłącznie dla niego.
Muszę przyznać Hektorowi na plus, że w ten a nie inny sposób rozwiązał sprawę ucieczki żony, mam nadzieję, że on tylko tak gadał do Charliego i wcale nie zamknąłby Cyntii za kolejne nieposłuszeństwo w pokoju, na kilka dni.
No i Cyntia dostanie jednak swój wymarzony, okropnie drogi kapelusz, biedny Charlie, wyobraziłam sobie jego minę, jak Hektor powiedział, że ma pojechać i kupić kapelusz.
Bardzo fajny list Cyntii. Wręcz widać, że jest już dojrzalsza i musiało minąć trochę czasu, żeby zdołała go napisać.
OdpowiedzUsuńBłędy poniżej:
który przedarł się przez delikatną i spokojną melodie
melodię
Cyntia co jakiś czas dociągała ramie do policzka
ramię
które już dawno zaszły mgłą podniecenie i o
podniecenia
Nie chce przez najbliższy czas zajść w kolejną ciążę.
chcę
Przyznaję, że Marcinem nawet ci do twarzy
z Marcinem
odpowiedział Gerda i trącił Rodrigeza w ramie z taką sił
ramię
Teraz okazało się, że ona nie żyję
żyje
a gości, który byli nadal obecni w ich domu
którzy
Wszystko ma swoje granicę.
granice
Ciekawa jestem jakie dokumenty spalił Hektor. Dowiemy się tego wkrótce?
Wydaje mi się, że ktoś, chyba to byli agenci (nie pamiętam) mówili o tym, że jeśli Hektor umiałby pisać dwoma rękami to by się coś zgadzało w ich śledztwie. Ciekawe czy ma to jakieś znaczenie.
Czasami nie rozumiem czemu Hektor się tak denerwuje. Prawdą jest, że jego młoda żona postępuje nierozważnie, ale żeby aż tak się denerwować to przesada :(
Nie, nie znudziłam się historią :)
Pozdrawiam
amandiolabadeo.blogspot.com
Co spalił Hektor wiemy - dokumenty z przesłuchań zarówno z Londynu jak i z Hiszpanii. Wiem, że bardziej interesuje cię co było w tych dokumentach tak dokładnie i dowiesz się tego, gdy pojawi się Borys i gdy ci nieszczęśni policjanci w końcu do czegoś dojdą.
UsuńHektor jest dwuręczny i ma to znaczenie dla całego opowiadania.
Hektor jest nerwusem i cholerykiem, ale to się nie wzięło znikąd i ma jakieś tam podszycie. Zauważ kiedy on się denerwuje. Nie gdy Cyntia robi coś nieodpowiedniego, ale gdy jest zazdrosny, gdy ma powody do zazdrości.
No i zdradzę ci tylko tyle, że rozdział 21 będzie taki lekki, momentami zabawny, choć będzie w nim trochę bolesnej przeszłości Rodrigeza. Za to w rozdziale 22 pojawia się William i co najlepsze to Rodrigez go sprowadzi do domu, a Cyntia... no ja na jej miejscu, to bym chyba zawał dostał, zwłaszcza, że oni obaj wrócą podpici i pobici.
Spodobał mi się list do Severina oraz zaciekawiła mnie osoba Charliego.
OdpowiedzUsuńCyntia przeszła samą siebie myśląc o kapeluszu w takiej chwili. No, ale wiadomo musiała skłamać, aby jej sekret nadal pozostał w tajemnicy. I tak go długo utrzymuje, biorąc pod uwagę, że zna go prawie cała jej rodzina.
OdpowiedzUsuńMarta to idealna babcia. Zajęła się wnukiem przez sekundę i czym prędzej go oddała, gdy tylko zaczął płakać. Postawa doprawdy godna podziwu. Dobrze, że pojawił się Charlie, który zgodził się zająć Marselem.
Cóż, nie rozumiem, dlaczego ojciec Hektora chciał na siłę zrobić z niego praworęcznego, skoro chłopiec wykazywał predyspozycje do pisania lewą. To jakaś ujma? Chociaż jak sięgnę pamięcią wstecz, to moi rodzice też nie byli zadowoleni, gdy brat nie chciał pisać prawą, ale mu odpuścili i teraz jest leworęczny, a podobno świadczy to o większej inteligencji (śmiem wątpić, jeżeli o niego chodzi). No, ale wracając do opowiadania. To te zdolności Hektora mogą rzucić więcej światła na całą sprawę. Przecież raz skłamał, że jest praworęczny. Czyżby celowo?
I te dokumenty, i reakcja Charliego, a potem Hektora. To wszystko mocno mi się nie podoba. A kapelusz prawdy nie zastąpi. Takie moje zdanie.
A ten medalion? Czyżby potwierdzał teorie policjantów na temat sposobu zdobycia fortuny przez Hektora?
Pożyjemy, zobaczymy.
Ten list w środku rozumiem, że z przyszłości i w sumie dał mi nadzieję, że może ta historia nie skończy się jednak tak źle (czyli, że Cyntia nie zostanie z HektoremXD) Sorry, ale jednak to on mnie denerwuję. Takie dramaty, bo Cyntia chciała zamknąć okno? Co za typ jakiś. Jak tak bardzo nie chciał żeby spadła (może by się czegoś nauczyła) albo żeby nikt jej nie podejrzał (bo przecież w ogrodzie dżampreza, a ona nie ma prawa ubierać się jak chce w swoim pokoju) to mógł chociaż powiedzieć spoko Cynita, zamknę ci to okno skoro tak ci przeszkadza, a tobie zakazuję bo tak. Jaki on jest irytujący w takich momentach! W łózku, dobra spoko, ale mnie zakazy w życiu irytują, a zwłaszcza "bo tak". Rozumiem prawo, zakazy państwa, że nie można czegoś, bo coś tam coś tam, ale zakazy w małżeństwie to paranoja i ja bym nie chciała mieć takich popieprzonych rodziców, mamusi, która dostaję kary jak bobas - jak ja!
OdpowiedzUsuńNo dobra, a teraz konkretniej :D Seks jak to seks, nie czytam czegoś takiego pierwszy raz, raczej nie był zaskakujący. Czytanie scen seksu mnie nieco nudzi już na blogach, bo zazwyczaj nic tam nie ma odkrywczego tylko te same oklepane zdania jak to on doprowadzał ją do tego i tamtego, a ona z rozkoszy to i tamto... dużo się naczytałam takich scen i już mnie one niespecjalnie ruszają, bo większość wygląda tak samo. Ale i tak mi się podobało, nie sądziłam, że będzie taka dokładniej opisana scena erotyczna, właściwie myślałam, że już takiej nie będzie, a tu, o, jednak jest. No i była zgrabna i długa, szczegółowa, fajnie, że Cyntia się przełamała, a jak Hektor zgasił światło to sobie pomyślałam, że mógłby ją zajść z dziwnej strony i zerżnąć w ciemnościach jak groźne zwierzę a ona by go nie widziała XD ale to tylko moja chora wyobraźnia, nie ważne.
Jeszcze co do tego listu to podobał mi się jego dojrzały wydźwięk, nie pasował trochę do Cyntii, bo ona taka dziecinna, ale skoro z przeszłości to bardzo dobrze. Jest tam sporo ciekawych pytań na które jeszcze nie ma odpowiedzi, ale po przeczytaniu go, mam wrażenie, że z Hektorem naprawdę musi być coś nie tak. Zresztą, ja tam uważam, że każdy, który dopuszcza się zabójstwa i jeszcze nie ma nic przeciwko następnemu, ma coś z głową.
No dobra, trochę pojechałam bohaterom, to teraz powiem jak bardzo mi się podoba, że wplatasz więcej opisów. Ta historia nagle ożyła! Znacznie ciekawiej to wszystko prowadzisz, a nie, że ściana dialogu. Co prawda, opisy jeszcze mogą być lepsze, bo czasem są nieporadne. Na przykład, że drzwi miały osiem szybek - ja raczej sobie tego nie wyobraziłam - albo kuleczki mieniące się w dłoni na pobłyskujący kolor - połyskujący, jeśli już, a poza tym jaki to kolor połyskujący?, a skoro kuleczki się mieniły, to chyba wiadome, że połyskiwały. To takie drobne szczegóły, ale naprawdę jest lepiej i mi się znacznie przyjemniej czyta.
Czuję, że kwestia tego którą ręką pisze Hektor ma znaczenie dla historii.
Najbardziej w rozdziale podobał mi się akcent jak Cyntia i Hektor zapalili razem papierosa i się pocałowali. Lubię w ich wydaniu takie bliższe momenty, romantyczność, bo paradoksalnie są dla mnie ciekawsze niż kłótnie. Ale Ty i tak zachowujesz równowagę, bo jak za długo (a i tak krótko) jest słodko, to można być pewnym, że za niedługo się pokłócą :D Chociaż te kłótnie zazwyczaj są podobne i dość, hm, przewidywalne. Hektor się sprzeciwi, Cyntia też, a później Hektor bardziej i może zagrozi, a Cyntia da za wygraną, czasem zakończą to słodko, a czasem wybiegnięciem z pokoju.
Ciekawi mnie czy Cyntia i William w końcu się spotkają, a jeśli tak, to jak to będzie :D
A historia NIE nie zanudziła mnie jeszcze XD I raczej nie zanudzi, bo czyta się coraz lepiej, widzę jak Twój styl kwitnie i im głębiej brnę tym bardziej przejmuję się wydarzeniami i bohaterami, bo ich poznaję. Ach, i w ogóle to już jestem w połowie tego co napisałeś! Sukces :D ( wiem, jestem beznadziejna, wolno czytam)
Pozdrawiam!
Części długa jak zresztą kazda inna. Nie dano mi przeczytać rozdziału na raz bo ciągle ktos mi przerywał i coś chciał ale w końcu doczytałam. ;)
OdpowiedzUsuńZ Marty cudowna matka i babcia pożyczyła wnuka pochwaliła sie i oddała. Cyntia moim zdaniem też nie jest lepsza i traktuje jakos nijak tego Marsela. Jak go nie chciała mogla sie pozbyć a jej matka z chęcią by jej pomogła po co to dziecko karać teraz obojętnością. Za to z Hektora jest fajny tatuś taki opiekuńczy i interesowny. Jak dla mnie to opowiadanie jest coraz bardziej skomplikowane, osobiście wolałabym żeby te zagadki najpierw die rozwiązywały a potem powstawały nowe bo ja biedna sie juz gubię.
Hektor to typ człowieka, którego naprawdę nie lubię.
OdpowiedzUsuńJest porywczy, lubi dominować i naprawdę jest hipokrytą.
Cyntia nie miała wyjścia. Wyszła za niego i teraz pewnie z minuty na minutę żałuje swojej decyzji.
On wykańcza ją psychicznie...
Gdyby Hektor tylko był cholerykiem, to jeszcze bym przymknęła na to oko, ale on jest mordercą, kłamcą i w dodatku po trupach dąży do celu.
Brzydzę się takimi ludźmi.
Ps. Scena seksu naprawdę była okropna. Taka z przemocą i wręcz napawała mnie obrzydzeniem.
Pozdrawiam :)
Uśmiałam się przy Cyntiowym „o kapeluszu” i reakcji Hektorka(chociaż znowu zgrzytałam zębami, że przy czułościach z Hektorem, przychodzi jej na myśl William). A co do całego zajścia, to pomijając to, że Hektor był i uroczy, i stanowczy, i złośliwy, i pociągający w jednym, to myślę, że to Cyntii dobrze zrobiło, i że to taki jej pierwszy kroczek do tego, by przestać wstydzić się swojego ciała przez własnym mężem i porzucić chociaż częściowo te niewinność, jaką tam w sobie jeszcze ma(chociaż nazwać ją niewinną, to chyba mega faux pas, zważywszy na to, jaki numer Hektorowi wykręciła, ale wiesz, o co mi chodzi).
OdpowiedzUsuńList do Severina był poruszający. W ogóle cały ten rozdział jest pełen emocji. Gniew, namiętność, melancholia. Można by powiedzieć, że mieszanka wybuchowa, ale może właśnie przez to mogę śmiało stwierdzić, że to jeden z moich ulubionych rozdziałów, właśnie przez te naszpikowanie wyraźnymi emocjami(chociaż ja przy prawie każdym rozdziale przeżywam jak głupia, czy pełen emocji, czy nie). Wracając do Severina, to zastanawiam się, dlaczego Cyntia wszystko mu tak skrupulatnie opowiadała, dlaczego akurat jemu? Bo ja jednak stawiałam na to, że to jedynie Kornel będzie tym ukochanym, tym, który zasłużył na miłość i szczerość matki.
Prezent Hektora był przesłodki – który z mężczyzn w tych czasach, zrobiłby coś takiego? Bałam się tylko, że Cyntia tę datę połączy wyłącznie ze śmiercią ojca i prezent będzie dla niej przykrym powrotem do wspomnień, ale na szczęście, zdawała się być tak mile zaskoczona, jak i ja.
Charlie mnie bawi z tym przekręcaniem imion, przypomina mi z tym siebie nawet trochę, bo ja nigdy nie mogę zapamiętać, tylko sobie sama wymyślam, jakie mi pasuje. Ja jednak jestem z tym wkurzająca, a on wydaje się być uroczy, chociaż Hektorek tam też na niego ząbkami zgrzytał, ale na co on nie zgrzyta.
Zostając przy Charliem, to bardzo dużo o Hektorze wie, i to może dlatego właśnie nie ma tego respektu, i Hektor go tak szanuje. To na pewno jeden z wielu powodów, ale tak mi wpadł nagle właśnie, że to na pewno też przez to. Ale mi to pasuje, bo to znaczyłoby, że Charlie nie będzie postacią która pojawia się i znika, tylko zabawi na dłużej, a ja go lubię niemal tak, jak Hektorka, i nawet widzę w nich trochę podobieństw, więc niech będzie jak najdłużej.
Scena z Cyntią i oknami mnie rozbroiła, szczególnie Hektorkowe „kupiłem ją dla siebie”. Faceci to nie wiem co mają, że mówią, że to SOBIE sukienkę czy koszulkę kupili. Jak sobie, to sami niech noszą :) Co do samego Hektorka, to nie spodziewałam się po nim takiej reakcji na to, że ktoś ją może zobaczyć. Znaczy zdenerwowania się spodziewałam, ale on okazał niemal zazdrość, dlatego się tak zdziwiłam, bo gdzie Hektorek zazdrość. Ale że ona się nie spłoszyła, a potem nie obraziła, to też mnie zaskoczyła i to pozytywnie. Zmieniam do niej podejście z rozdziału na rozdział, ale to pewnie dlatego, że i ona się zmienia. Powoli, ale zmienia. Może za dziesięć rozdziałów będę już śmiało mówiła, że lubię Cyntię i wtedy zmienię nastawienie do Hektorka, który zbyt dobry dla niej nie będzie.
Bardzo fajnie opisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń