Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 18: Wyładować swój gniew
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Cyntia
przebudziła się, przeciągnęła i zamierzała wstać, ale ktoś
jej w tym przeszkodził. Otóż, do jej pokoju właśnie wtargnął
kelner ze srebrnym wózeczkiem, wioząc na nim śniadanie. Młoda
kobieta zasłoniła się kołdrą i krzyknęła:
– Wyjdź!
– Przepraszam,
pan Rodrigez zamówił śnia...
– Zostaw
w salonie i wyjdź – poleciła już delikatniej, ale ciągle
przyciskała okrycie do swojej klatki piersiowej, zasłaniając w ten
sposób piersi okryte wyłącznie delikatną, koronkową koszulą
nocną.
– Oczywiście,
bardzo panią przepraszam. – Kelner splótł dłonie w koszyczek na
plecach i ukłonił się przed wyjściem. Minął Hektora w drzwiach.
– Nie
zapukałeś przed wejściem? – zapytał Rodrigez pracownika.
– Przepraszam,
zapomniałem. – Kelner spuścił głowę.
– Jeszcze
jeden błąd, a pożegnasz się z pracą.
– Oczywiście.
Przepraszam, proszę pana.
– Nie
przesadzaj – stanęła w obronie mężczyzny Cyntia, ale jej słów
Hektor zdawał się w ogóle nie usłyszeć, gdyż całkowicie je
zignorował.
Kelner
zniknął z pola widzenia, a Rodrigez sam pofatygował się, by
zamknąć za nim drzwi, choć nieszczególnie mu się to podobało.
Spojrzał na żonę i przypomniał sobie, że w nocy długo
zastanawiał się jak ma postąpić, i co powiedzieć. Wiedział, że
musi coś zrobić, że powinien spokojnie porozmawiać z Cyntią na
temat jej ucieczki i tego co nastąpiło po niej, ale w ostatniej
chwili zrezygnował z tego pomysłu.
– Odebrałaś
suknie od krawcowej? – zapytał zupełnie zwyczajnym tonem,
zaglądając do kołyski, gdzie jego malutki synuś bawił się
swoimi rączkami, rozkładał je i składał w piąsteczki,
obserwując w skupieniu. Hektor wydawał się być tym wielce
zainteresowany, a nawet lekko wzruszony.
– Julia
ją za mnie odebrała, dwa dni temu – odpowiedziała mężowi i
sięgnęła po herbatę oraz rogalika.
– To
dobrze. – Rzucił w kierunku żony delikatny uśmiech, jednocześnie
pochylając się nad synkiem. Do malca uśmiechnął się o wiele
szerzej, a przede wszystkim cieplej. Uśmiech jaki skierował
wcześniej w stronę Cyntii był sztuczny, jakby wymuszony. – Tata
ma coś dla ciebie, w nagrodę za to, że tak ładnie chwytasz. –
Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki niewielką, drewnianą
grzechotkę. – Proszę. Tylko uważaj, łatwo się uderzyć –
uprzedził.
Marsel
sięgnął po nową, właściwie pierwszą w jego życiu, zabawkę.
Chwycił w obie rączki i poruszył nimi w górę, i w dół. Zaśmiał
się, a Hektor mu zawtórował.
– Widzę,
że ci się podoba – zagadnął, głaskając trzymiesięcznego
chłopca kciukiem po policzku.
Cyntia
zjadła rogalika do końca, wypiła w pośpiechu jeszcze łyk
gorącej herbaty i wstała. Skierowała się do łazienki, ale na
moment przystanęła i nie mogła oderwać wzroku, widząc męża i
syna razem. Była pod wrażeniem tego, jak tych dwoje świetnie się
rozumiało. W jej oczach dało się dostrzec pewien podziw dla
delikatności Hektora, kiedy zwracał się do dziecka, tego jak brał
je na ręce, czy jak układał do snu. Przez moment naszły ją
wyrzuty sumienia, że chciała Marselowi odebrać ojca. Być może
nie biologicznego, ale jedynego jakiego chłopiec będzie znał,
takiego, którego sama mu wybrała.
– Stało
się coś? – zapytał Hektor, dostrzegając jej zapatrzenie.
– Nic.
Tylko patrzę – odpowiedziała, kręcąc delikatnie głową i
wzruszając ramionami.
Na
to już nic nie odpowiedział, pocałował Marsela w rączki oraz
nóżki, a potem oddalił się od kołyski.
– Wychodzisz?
– zdziwiła się.
– Tylko
sprawdzić menu i ilość przybyłych gości. Chociaż powinniśmy to
robić razem.
– Przepraszam,
ale mnie nie obudziłeś, dlatego jestem jeszcze w koszuli.
– Nie
zamawiałaś budzenia – odciął się nieuprzejmym tonem i z
impetem wsunął dłonie do kieszeni spodni, jakby chciał w ten
sposób powstrzymać albo tylko zamaskować swoje zdenerwowanie. –
Nie martw się, zrzucę winę na nieprzespaną noc. Nie zdradzę z
jakich powodów tak późno poszliśmy spać. Pomyślą, że to
zasługa Marsela – dodał już znacznie delikatniej. Uznał, iż
czynienie teraz wywodów na nic się zda. Byli przed uroczystością
chrztu świętego ich pierwszego syna, a więc nie był to odpowiedni
dzień na kłótnie.
Hektor
opuścił pokój, upewnił się co do pracy kelnerów i pokojówek
oraz przywitał Brownów, i Martę Montenegro. Roczny Edward stał
dumnie, trzymany za obie rączki przez Bastiana. Po chwili jednak
zaczął wyrywać się do przodu zafascynowany kieliszkami.
– I
kto by pomyślał, że Bastian nie jest jego ojcem? – skomentowała
Marta.
Hektor
się uśmiechnął, gdyż teściowa wprawiła go w lekkie rozbawienie
owym stwierdzeniem.
– Mamo?
– rzekła wymownie Julia.
– Tak?
– Jej rodzicielka oczywiście udawała, iż nie wie o co córce
może chodzić.
– Mogłabyś
przestać obrażać mojego męża.
– Ależ
od kiedy prawda jest czymś obraźliwym?
– Od
wtedy, od kiedy panuje przekonanie, że to prawda boli najbardziej –
wtrącił się Hektor. – Przeproszę panie na moment. Julio
przypilnuj męża, nie chcę, by się upił, zanim w ogóle wyjdziemy
do kościoła. Jest chrzestnym – przypomniał.
Brunet
oddalił się do pokojów służby. Zapukał i wszedł bez zbędnego
proszę. Susana leżała na jednoosobowym łóżku, razem z
Gracjanem i pocieszała go po stracie matki. Ten wychylił się nad
nią i dostrzegł Hektora, od razu uciekł pod łóżko, jakby chciał
się przed nim schować.
– Dlaczego
tak na ciebie reaguje? – zapytała, odwracając głowę w kierunku
szefa.
– Nie
wiem, chyba za mną nie przepada. – Hektor usiadł na łóżku obok
dziewczyny. – Chciałem tylko powiedzieć, że bardzo mi przykro.
Osobiście postaram się dowiedzieć kto to zrobił. Zajmę się też
uroczystością pogrzebową, gdy tylko policja wyda… przepraszam,
nie powinienem był. Nie słynę z delikatności.
– Dziękuję.
– Dziewczyna przestała leżeć na łóżku, usiadła obok
pracodawcy i musnęła jego policzek wagami. – Naprawdę dziękuję.
W
tym momencie do pokoju wpadła druga pokojówka.
– Widziałaś
pana Rodri…
– Jestem
– zgłosił się Hektor i wstał na równe nogi, jakby chciał jej
zameldować swoją gotowość, choć w rzeczywistości po prostu się
wystraszył, że coś złego się komuś przytrafiło.
– Państwo
siedzą przy okrągłym stole, tak? Metr kazał zapytać.
– Tak,
ja, żona, chrzestni, teściowa oraz siostra żony. Aha i jeszcze wuj
Damian – wyliczał skrycie na palcach.
– To
razem nakryć…
– Siedem…
osiem, bo będzie jeszcze mój brat – poprawił się szybko.
– Zatem
przekażę.
– Gabrielo?
– zawołał za nią Hektor. – Jesteś czymś zajęta w tej
chwili?
– Nie,
panie Rodrigez.
– W
takim razie, udaj się do mojego i żony pokoju, i rozpakuj jej
walizki – polecił wiedząc, że wczoraj Cyntia schowała tylko
biżuterie, a reszta walizek stała nadal nierozpakowana.
Gabriela
wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
– Nie
rób tak więcej – warknął Hektor w stronę Susany.
– Czego
mam nie robić, Hektorze?
– Panie
Rodrigezie – odpowiedział i wyszedł, pozostawiając dziewczynę
bez odpowiedzi.
Charlie
zajął się niemal z samego ranka, objeżdżaniem hoteli, moteli i
pensjonatów. Wszystkim recepcjonistom wręczał koperty wypełnione
banknotami i prosił o dyskrecje odnośnie nocnego incydentu z
udziałem jego samego oraz pana Rodrigeza, i w jednym przypadku,
także żony Hektora – Cyntii Montenegro de Rodrigez. Trud
Charliego jednak okazał się pójść na marne, gdyż taka
informacja, jak nocne poszukiwania uciekinierki, dotarła
nawet do koszar, a tym samym do Sambora, jego partnera i ich
pomocników.
– Co
było powodem? – gdybał na głos Ernest. – Tam coś jest nie
tak. Coś się dzieje, a my nie mamy pojęcia co, a tym samym też
możliwości, by zapobiec kolejnej tragedii.
– Moim
zdaniem pan się nieco na niego zawziął – wtrącił Rupert,
odwieszając kapelusz na stojący, drewniany wieszak.
– Zawziął?
– Sambor spojrzał pytająco na partnera.
– Tak,
na Rodrigeza. Być może ta ucieczka, to był tylko kobiecy kaprys.
Być może odmówił jej pięćdziesiątej sukni albo dziesiątego
flakonu perfum lub dwudziestego nakrycia głowy.
– I
to miałby być powód do ucieczki? – Ernest nie krył swego
zdziwienia.
– Pan
nie wie jakie są kobiety, jest pan kawalerem, a ja mam w domu żonę
i sześć córek – odpowiedział brunet i pośpiesznie sięgnął
do wewnętrznej kieszeni marynarki po portfel, gdzie nosił zdjęcia
swojej gromadki. – Ja panu pokażę – zaczął wyciągając
pierwszą z fotografii. – To są najmłodsze, bliźniaczki. Mają
już trzy latka – pochwalił się z szerokim uśmiechem radości.
Nagle gdzieś zniknęło jego początkowe narzekanie i marudzenie, a
pojawiła się prawdziwa ojcowska duma, która zdawała się rosnąć
z każdą kolejną, wyjmowaną z portfela fotografią.
Ernest
usłyszał dźwięk telefonu i na moment przerwał podziwianie
córeczek swojego partnera. Zbył go słowami:
– Bardzo
ładne, urocze. – I podniósł słuchawkę. Przyłożył ją do
ucha i wydawał się być zasłuchany w opowieść swojego starego
przyjaciela.
Kiedy
Sambor zakończył rozmowę telefoniczną, spojrzał na Ruperta z
wyższością i specyficznym błyskiem zwycięstwa w źrenicach.
– Mówiłeś,
że uwziąłem się na Rodrigeza, tak?
– Si
– rzucił Rupert rozbawiony i przytaknął ruchem głowy.
– No
to teraz zgadnij kim Hektor Rodrigez był w Londynie.
– Biznesmenem?
– Nie.
– Zadymiarzem?
– O
tym jeszcze nic mi nie wiadomo.
Rupert
wypuścił powietrze z płuc powoli i w dużych ilościach.
– Nic
innego nie przychodzi mi do głowy – przyznał zasmucony. W tym
momencie właśnie odczuł małą, prywatną porażkę.
– Ogrodnikiem
– rzucił światło na całą sytuacje Sambor i z dumą stanął
wyprostowany. Ręce splótł na piersi.
– Niemożliwe.
– Oczy Ruperta otworzyły się szeroko i wyrażały nie tylko
zdziwienie, ale także przerażenie. – Twój przyjaciel musiał coś
pomylić.
– Kiedy
umarł Arthur Solcman, został wezwany lekarz do jego żony. Sąsiadka
Solcmana dokładnie pamięta tamten dzień. Policja wyprowadziła
wtedy dwóch mężczyzn. Jeden z nich, to był bumelant i bywalec
tamtejszych domów rozpusty, a drugi był ogrodnikiem.
– Moim
zdaniem, Hektorowi Rodrigezowi bliżej do bywalca domów rozpusty,
niżeli do ogrodnika – stwierdził Rupert, chowając zdjęcia
swoich córek z powrotem do portfela.
Całkiem
przypadkowo, Ernestowi słowa jego partnera przypomniały rozmowę,
którą odbył z Rodrigezem, gdy ten był jedynym podejrzanym w
sprawie śmierci Juliana Montenegro.
– Zawsze
miałem lepszy kontakt z płcią przeciwną –
słyszał w swoich myślach.
– Musimy
sprawdzić kościoły, tamtejsze rejestry, ale także urzędy –
zadecydował szybko Sambor.
– Po
co? – Rupert zmarszczył czoło i wyraził tym swoją nienawiść
do biurokracji oraz grzebania w stosie papierów.
Ernest
szelmowsko oparł się o futrynę i poruszył brwiami, jakby
wyczekiwał, iż jego partner sam skojarzy fakty. Nic na to jednak
nie wskazywało, więc podał Rupertowi rozwiązanie na tacy:
– Jak
mężczyzna nisko urodzony może zdobyć taką fortunę?
– Nie
wiem.
– Tylko
poprzez zaślubiny. Bogate panny zazwyczaj wychodzą za bogatych
kawalerów, gdyż to matki i ojcowie decydują o ich wydaniu. Wdowy
mają ten przywilej, iż same wybierają sobie męża, często
czyniąc to wbrew rodziny.
– Ale
buty i teraz mi to szef mówi?
Sambora
nieco zaskoczył entuzjazm bruneta.
– Gdybym
wiedział o tym dziesięć lat temu, to przecież ja bym takiej wdowy
poszukał.
– Rupert!
– No
co? A właśnie, jaki to wszystko ma związek z szanownym panem
Rodrigezem?
– Taki,
iż moim skromnym zdaniem, ten mężczyzna jest albo bigamistą, albo
wdowcem. Tak czy inaczej, fortuna, którą zarządza musiała kiedyś
należeć do jego partnerki, bo on sam był jedynie ogrodnikiem.
– Ciekawa
teoria, ale nie mamy żadnych dowodów.
– Mamy
poszlaki.
– Jakie?
– zapytał Rupert, wkładając kapelusz na głowę.
– Śmierć
Juliana Montenegro, wcześniej ślub z Cyntią Montenegro, która
była oczkiem w głowie swojego ojca. Założę się, iż ten
mężczyzna zapisał cały swój majątek właśnie najmłodszej
córce.
– Wtedy
Rodrigez będzie nim dysponował.
– Tak,
a my powinniśmy jego żonę ochraniać.
– Po
co? – zdziwił się brunet.
– Bo
gdy dostanie to czego chce i na czym jemu naprawdę zależy, może
przestać być milutki, o ile już nie przestał takim być, bo
przypominam, że jego żona dzisiejszej nocy uciekła, wraz z małym
dzieckiem, z jego posiadłości. To może się źle skończyć. On
może zechcieć się nawet jej pozbyć.
– Powinien
szef uprawiać czarno wróżbictwo – stwierdził Rupert.
– Wróżbiarstwo
– poprawił go Ernest i także przywdział marynarkę oraz
kapelusz. – Złożymy wizytę państwu Rodrigez. Taką
niezapowiedzianą.
– Już
widzę jak pan Rodrigez skacze z tego powodu z radości po sam sufit
– wydrwił na głos brunet, ale pomimo tego posłusznie wyszedł z
koszar, kierując się za Ernestem Samborem.
W
posiadłości państwa Rodrigez, w pomieszczeniu przeznaczonym na
jadalnie służby, panowała nerwowa atmosfera. Wszyscy się
spieszyli i mieli ręce pełne roboty.
– Gabrielo,
zaniesiesz kwiaty na stoły – rzekła proszącym tonem pucołowata,
rudowłosa pokojówka.
– Nie
mogę, pan Rodrigez kazał mi rozpakować walizki jego żony.
– Walizki?
– zainteresowała się Honorata.
– Wczoraj
uciekła – dodała inna, dużo młodsza od pozostałych. – Ty
przybyłaś do pracy dziś rano, to dlatego nic nie słyszałaś –
wyjaśniła.
– A
co miałam słyszeć? – dopytywała ruda.
– Pan
Rodrigez bardzo krzyczał, jeden z kelnerów mówił, że przyciągnął
żonę siłą do domu. Nawet siłą zatargał ją do pokoju –
wyjaśniła brunetka, Bernadetta.
– A
teraz siedzi w pokoju tej młodej, co jej matka zmarła. Chyba się
całowali – wyznała Gabriela koleżankom.
– Ja
naprawdę nie wiem za jakie grzechy muszę znosić wasze gadulstwo.
Przyjemniej pracuje się w ciszy – rzekła surowym tonem
ochmistrzyni.
Całe
towarzystwo się rozeszło do swoich obowiązków. Pozostała tylko
Honorata.
– Wie
pani dlaczego pani Cyntia się spakowała i wyprowadziła?
– Nie,
nie wiem, wiem jednak, że obrusy same się nie wyprasują. Trzeba
też ubrać małego panicza i przygotować go na uroczystość.
– Ja
pójdę, ale po rozstawieniu kwiatów – zgodziła się na ochotnika
Honorata.
– Gabriela
pójdzie, może przestanie wtedy plotkować i siać zamęt, oraz
niezgodę. Nawet jeśli pan Rodrigez nieodpowiednio traktuje żonę,
nie wam wydawać na ten temat osąd. Osądzi go Bóg.
– Ciekawe
czy bogaci podlegają temu samemu osądowi – zastanawiała się na
głos Honorata.
Charlie
stanął pod drzwiami państwa Rodrigez i delikatnie zastukał.
Usłyszał krzątanie wewnątrz pokoju i cichutkie, niemal subtelne
proszę wejść. Uśmiechnął się pod nosem i położył
dłoń na klamce. Nacisnął, uchylając drzwi.
– To
ja proszę pani – zapowiedział.
– Proszę
wejść – powtórzyła nieco zmieszana jego statecznością i
ostrożnością. – Hektora nie ma – uprzedziła.
– To
nie ma znaczenia. Ja do pani.
– Do
mnie? – zdziwiła się.
Charlie
zamknął za sobą drzwi i wyjął z kieszeni popielatej marynarki
broszkę w kształcie ważki, wysadzoną kamieniami o szmaragdowym
zabarwieniu.
– Pomyślałem,
że to pani – wyznał i zbliżył się do toaletki z dużymi
lustrami, z których dwa brzegowe sięgały do samej ziemi. Położył
drobny przedmiot przed rządem flakonów perfum i innych kobiecych
drobiazgów, takich jak pudry, kremy, szminki i szczotki do włosów.
Cyntia
zerknęła na dobrze znaną jej broszkę.
– Faktycznie,
moja. Musiałam ją zgubić, wczoraj. – Z miejsca posmutniała na
lawinę wspomnień, która posypała się na jej głowę.
– Tak,
była w pokoju motelowym, w którym się pani... przepraszam, nie
powinienem był. – Wyraźnie się zmieszał i pokręcił głową,
jakby chciał w ten sposób odegnać całe złe wrażenie. Czuł się
przy niej bardzo nieswojo, jakby go co najmniej onieśmielała.
– Niech
pan nie przeprasza. – Podeszła bliżej mężczyzny i uśmiechnęła
się ciepło. – To moja wina. Właściwie to nie czuję się
komfortowo, rozmawiając z panem o wydarzeniach z poprzedniego dnia,
których był pań światkiem. Tak naprawdę to mi głupio, że był
pan tego świadkiem. – Na samo wspomnienie szarpaniny, którą
zafundował jej Hektor, poczuła, że łzy stają w jej oczach.
– Proszę
nie przepraszać, pani Rodrigez. I przede wszystkim, nie ma się pani
czego wstydzić. Myślę, że będzie dobrze, gdy oboje uznamy
tamtejsze wydarzenia świadomym testem dla miłości, niżeli
ucieczką żony od męża. – Wymusił na swojej twarzy uśmiech,
właściwie tylko po to, by dodać jej otuchy i pokonać barierę
jaka pomiędzy nimi wyrosła.
– Długo
pan zna Hektora?
– Pracuję
dla pani męża kilka... kilkanaście już lat. Właściwie znam go
od dziecka... od młodzieńca – wytłumaczył.
– Zatem
zostaje pan na dłużej?
– Być
może – przyznał. – Ale proszę, niech pani nie mówi na pan.
Charlie, po prostu Charlie Gerda.
– Zatem...
– zaczęła i wyciągnęła nieśmiało dłoń w jego kierunku.
Charlie
pierw ją ujął, a dopiero potem usłyszał:
– Cyntia
Montenegro de Rodrigez.
– Montenegro?
– powtórzył niczym oniemiały. Stał się tak blady, iż krew
zdawała się niemal całkiem odpłynąć z jego twarzy.
– Czy
coś nie tak? – Była zaskoczona reakcją
czterdziestopięcioletniego mężczyzny.
– Nie,
po prostu nie spodziewałem się... że jest pani... że ma pani
hiszpańskie korzenie – odpowiedział jąkając się.
– Nie
mam.
– Ale
Montenegro, to przecież hiszpańskie nazwisko.
– Być
może, ale wydaje mi się, że równie dobrze włoskie. Z tego co
wiem moja rodzina ma włoskie i angielskie korzenie. Być może jakiś
pradziad był Hiszpanem, ale mnie nic o tym nie wiadomo. Hiszpański
znam tyle o ile, Hektor mnie trochę nauczył, a Hiszpanię widziałam
raz w życiu, całkiem niedawno, gdy byliśmy w podroży poślubnej –
pochwaliła się.
– Rozumiem
– przemówił głosem suchym niczym wiór, a stał tak sztywno,
jakby był słupem informacyjnym. – Przepraszam, że zajmuję pani
czas. Na pewno ma pani dużo obowiązków. Do widzenia. – Odwrócił
się na pięcie i wyszedł, zanim Cyntia zdążyła powiedzieć
choćby słowo.
Gabriela
weszła do pokoju Rodrigezów niedługo po tym jak Charlie go
opuścił. Od razu w oczy rzuciły jej się dwie, średniej wielkości
walizki, które poprzedniego dnia Cyntia targała z sobą podczas
ucieczki.
– Słucham?
– zapytała kobieta, stając z rękoma splecionymi na piersi. Miała
piękną, białą suknie z elementami tiulu oraz kapelusz z białymi
kwiatami uszytymi z materiału. Tylko jedna róża była niebieska,
co dodawało uroku całej kreacji.
– Pan
Rodrigez przysłał mnie do rozpakowania walizek.
Gabriela
podniosła ciężką walizkę i położyła na komodzie. Otworzyła
ją i zaczęła składać ubrania pani oraz jej synka. Cyntia
chwyciła za jedno z ubranek i sama je złożyła.
– Co
pani robi?
– Pomagam
ci. – Wzruszyła ramionami z uśmiechem na ustach.
– Proszę
się nie trudzić.
– Proszę
się nie martwić, to nic takiego. Najchętniej sama bym się
rozpakowała, a ciebie odesłała z powrotem na dół, bo na pewno
masz wiele innych obowiązków, ale gdyby mój mąż to dostrzegł,
to ty zebrałabyś od niego burę. Dlatego pozwól, że chociaż ci
pomogę.
– Dziękuję
i zauważyłam, że pan Hektor nie jest dzisiejszego dnia w
najlepszym humorze.
– Wiem
o tym – przyznała Cyntia. – Tego się nie da nie zauważyć.
Charlie
zamknął swój pokój na klucz i podał go recepcjoniście. Słynął
z gubienia takich rzeczy, dlatego też kierował się ostrożnością
i wolał zrzucić takową odpowiedzialność na kogoś innego. Zaraz
po zjedzeniu landrynki, która znajdowała się wraz z innymi w
wielkiej, kryształowej salaterce, ruszył do gabinetu Hektora
Rodrigeza. Miał intuicję. Mężczyzna właśnie siedział w fotelu
i kładł na biurko kolejną fotografię oprawioną w ramkę. Tym
razem było to zdjęcie Marsela, pierwsze jakie mu wykonano. Chłopiec
miał na nim zaledwie dwa tygodnie, opadnięte i zmęczone od płaczu
powieki oraz słodko rozdziawione podczas snu usteczka.
– Ciągle
jesteś sentymentalny – zagadnął Charlie i podszedł bliżej.
Oparł się o biurko w taki sposób, iż równie dobrze można
powiedzieć, że prawie na nim siedział. – Rozmawiałem z twą
żoną, panie Rodrigez – dodał i spojrzał na fotografię, nie tę,
na której widniał Marsel, a tę obok, przedstawiającą zdjęcie
ślubne Cyntii i Hektora.
– Twój
surowy ton wskazuje na to, iż nie jesteś do końca zadowolony z
przebiegu tamtejszej, właśnie wspomnianej przez ciebie, rozmowy. –
Wstał i podszedł do okna, gdzie na parapecie stała taca z karafką
i kilkoma szklankami. Napełnił dwie z nich. – Czy mam rozumieć,
że moja żona była dla ciebie niemiła? Czymś cię uraziła? –
dopytywał, podając jeden z kryształów napełniony trunkiem prosto
do dłoni Charliego.
– Nie,
panie Rodrigez. – Mężczyzna odłożył szklankę na biurko.
Hektor
uczynił łyk i poszedł w jego ślady. Gerda jakby zdawał się
tylko na to czekać i zaraz po tym, jak Rodrigez na niego spojrzał,
ten wymierzył mu solidny policzek z otwartej dłoni.
– Czyś
ty zgłupiał do reszty!? – wrzasnął Charlie. – Jak mogłeś ją
poślubić!? – zapytał wprost.
– Rozumiem,
że moja żona śmiała ci się przedstawić – zgadywał Hektor i
zaśmiał się ironicznie. Usiadł w fotelu i założył dłonie za
głowę. Policzek piekł go niemiłosiernie, ale nie miał zamiaru
okazywać przed Gerdą słabości. – Cóż złego w tym, iż
pokochałem tak piękną i dobrą kobietę? Dała mi syna. Tam masz
zdjęcie. Możesz zobaczyć jaki ładny. Z resztą na uroczystości
chrztu i przyjęciu z tej okazji, będziesz miał okazję podziwiać
Marsela na żywo.
– Kpisz?
Przecież widziałem to dziecko wczoraj! – warknął.
– Moją
żonę także widziałeś wczoraj, ale byłeś jakiś taki...
spokojniejszy. Cóż zmieniło twój stan? – Hektor wyraźnie
świetnie się bawił, a Charlie aż robił się bordowy ze złości.
– Zawsze
miałeś nierówno pod sufitem, ale by aż do tego stopnia!? –
wrzeszczał, przy tym gestykulując. – Zawsze przy tobie byłem,
pomagałem ci i cię wspierałem. Wiedziałem, że gdy napisałeś mi
w liście, że przybywasz w te strony, to masz jakiś chory plan, ale
na Boga... – Charliemu wyraźnie zabrakło słów. – Przecież to
bezbożne – dodał załamany i tym razem zasiadł na krześle
naprzeciwko Rodrigeza. Dosłownie opadł, pod wpływem nagłego braku
sił, na siedzenie.
– Już?
Uspokoiłeś się? – dopytywał Hektor, kładąc łokcie na blat, a
palce dłoni splótł z sobą. – To nie jest aż tak bezbożne jak
sądzisz. Może trudno ci w to uwierzyć, ale ja szczerze ją
pokochałem, choć wiem, że nie powinienem. – Uśmiechnął się
smutno i spojrzał na mężczyznę wzrokiem zbitego psa. – Charlie,
ja wiem, że będzie trudno tobie zawierzyć w me słowa, ale pomyśl,
czy kiedykolwiek w życiu cię okłamałem?
– Pewnego
dnia z Javierem pożyczyliście sobie ode mnie klucze od fabryki
Francisa Prevosta, rzekomo jeden z was zgubił tam naszyjnik z
krzyżykiem. Upiliście się bimbrem, który był tam pędzony i od
początku mieliście to w planach, a żadnego zagubionego medalika
nigdy nie było – wspomniał Charlie jednym tchem.
– To
był drobny przekręt. Byłem dzieckiem, ciekawym świata...
– Miałeś
prawie dwanaście lat – wspomniał mężczyzna. – Zapewniam cię,
że wiedziałeś co czynisz, podobnie jak wtedy, gdy ja usnąłem, a
wy zamiast ćwiczyć grę na instrumentach, to przekupiliście
kucharkę i kamerdynera, tylko po to, by pójść nad staw.
Wypłynęliście łódką na środek bez wioseł i gdyby nie
przypadkowy przechodzień, to byście się zapewne potopili. Zbierało
się na burze.
– Wypłynęliśmy
z wiosłami – sprostował Hektor. – Ale w międzyczasie się
pokłóciliśmy i wyrzuciliśmy wiosła.
– Dobrze,
że nie siebie – syknął zdenerwowany Charlie. – Gdy miałeś
trzynaście lat, wraz z jednym z większych chuliganów w miasteczku,
włamałeś się na strych...
– Zakradłem
– wtrącił Rodrigez.
– To
był strych domu publicznego. Nawet nie chcę wiedzieć co tam
robiliście.
Hektor
mimowolnie się szeroko uśmiechnął na samo wspomnienie tamtych
wydarzeń. Charlie nie mógł się powstrzymać i odpowiedział mu
tym samym.
– A
gdy miał pan czternaście lat, panie Rodrigez, to wykorzystał pan
nawet karę, którą otrzymał, do tego, by uwieść pokojówkę.
Naprawdę przez tyle lat nie spotkałem nikogo kto, by podczas
zmywania kryształów, zalał całą podłogę w kuchni i potrzebował
pomocy dziewczyny, by zebrać tę wodę.
– Mam
ci przypomnieć, Charlie, że to ty i Javier zebraliście za mnie tę
wodę, a mnie i Mirelli pozwoliliście pójść na górę. Jeśli
mnie pamięć nie myli, to wylądowałem wtedy w twym pokoju i w twym
łóżku. Nie patrz się tak, ukradłem ci klucze. Właściwie to
podniosłem. Zawsze je gubiłeś.
– Szybko
mi mówisz, że poniekąd byłem odpowiedzialny za utratę twego
prawictwa.
– Nie
obwiniaj się. Nie bądź dla siebie aż tak surowy. W końcu kiedyś
musiało to nastąpić. – Hektor wyraźnie się rozluźnił, nawet
zaśmiał.
– Przestań,
bo cię trzasnę drugi raz! – zagrzmiał Charlie. – A tę wodę
zebraliśmy za ciebie i pomyliśmy kryształy, bo byłeś tak
wzburzony, że pewno byś je potłukł. Javier się tego bał, bo
potem i jemu, by się oberwało od Prevosta, a nie tylko tobie.
– Trochę
to przykre, że wasze dobre intencje były podszyte własnym
interesem.
Hektor
teatralnie się zasmucił, a Charlie śmiał mu wypomnieć jeszcze
zabawę, którą urządził pod nieobecność matki i ojczyma oraz
ucieczkę z domu w wieku szesnastu lat i życie na wygnaniu przez
kolejnych kilka.
– Jeśli
już skończyłeś, to chciałem powrócić do tematu mojej żony i
tego, że ja naprawdę, Charlie, tego nie planowałem. Ona sama
przybyła do mojego domu, w środku nocy, zmoknięta, głodna i
przerażona. Nawet nie wiedziałem wtedy jak się nazywa.
Dowiedziałem się dopiero w samochodzie.
– Gdy
już było po pierwszym razie? – zapytał Charlie bezo grudek.
– Jesteś
bezczelny. Dałem jej tylko schronienie i odwiozłem do domu. Byłem
przyzwoity. W końcu nie wypadało inaczej.
– Jestem
w stanie zawierzyć we wszystko, panie Rodrigez, ale tylko nie w to,
iż jest pan przyzwoity.
– Być
może się zmieniłem – podpowiedział Hektor i chwycił za swoją
szklankę. Nie zbliżył jej do ust, po prostu trzymał w dłoni
kilka centymetrów nad biurkiem.
– Tacy
jak ty, Hektorze Rodrigezie, się nie zmieniają. Jednak jest jak
jest, czasu nie cofniemy i jesteśmy zmuszeni przejść na tym do
porządku dziennego, skoro już jest i ślub, i mały Marcin.
– Marsel
– poprawił Charliego i stuknął o jego szklaneczkę swoją.
Oboje
wypili do dna.
– Masz
być dla niej dobry – upomniał Rodrigeza ostro. – Wiem, że w
głębi duszy jesteś dobrym człowiekiem, tylko pozornie nie zawsze
udaje ci się to okazać. Pamiętaj jednak, że ona nie jest niczemu
winna. Po prostu się urodziła, tak samo jak i ty, po prostu się
urodziłeś. Żadne z was nie wybrało miejsca, w którym chce
dorastać. Możecie jednak sprawić, by Marcin miał spokojne i
szczęśliwe dzieciństwo.
– Marsel
– poprawił ponownie Hektor i wstał z miejsca. Odłożył szklankę
na parapet obok tacki, na której stały pozostałe, w asyście
niemal pustej karafki. – Mówisz, że moja żona niczemu nie jest
winna. Nawet wczorajszej ucieczki? – dopytywał. Wbił w mężczyznę
nieustępliwe spojrzenie.
– Jest
młoda, wydaje mi się, że chciała sprawdzić, jak bardzo ta
ucieczka będzie tobie na rękę, panie Rodrigez. Chciała sprawdzić,
jak bardzo tobie na niej zależy. To musiał być błysk wylanych
emocji i niedomówień. Nie miej jej tego za złe, bo moim skromnym
zdaniem, nie było to podszyte niczym więcej, jak tylko
niepewnością. – Charlie położył dłoń na klamce, jednak zanim
wyszedł powiedział jeszcze – do zobaczenia w kościele i zostanę
u was jakiś czas, mam nadzieję, że mnie ugościsz.
– Pewnie,
rozgość się i zabaw tutaj ile tylko zechcesz – rzucił Hektor
niemal szeptem, już wyłącznie do samego siebie. Wiedział, że
Charlie wyszedł zanim usłyszał odpowiedź, bo wskazywał na to
odgłos zamykanych drzwi.
Rodrigez
się zamyślił, wpatrując w dal. Napełnił szklankę mocnym
trunkiem i ponownie rzucił okiem na początki jesieni. Przyglądał
się pierwszym złoconym i czerwieniącym się liściom, które
niebawem opadną z drzew i pokryją drogi, przyozdabiając je w ten
magiczny dla jesieni sposób. Uśmiechnął się do samego siebie i
opuścił gabinet, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Cyntia
była już rozpakowana i gotowa, czekała tylko na Hektora. Ten
wszedł pewnym, mocnym krokiem. Skierował się w stronę sejfu i
przez pierwszą chwilę w ogóle nie zwracał uwagi na piękną,
młodą kobietę, z którą przecież był połączony świętym
węzłem małżeńskim. Otworzył sejf i oddał kluczyk do szkatuły
żonie.
– Myślę,
że te niemal dwie godziny, starczą na dobór odpowiednich dodatków
– rzekł sucho i podszedł do syna.
– Wystarczą
– poprawiła go, choć miała świadomość, że choć Hektor
biegle mówi po niemiecku, to zdarza mu się pomylić sąsiadujące z
sobą wyrazy.
Zasiadła
przed toaletką i bez dyskusji zajęła się przeglądaniem
biżuterii. Hektor natomiast wyjął synka z kołyski.
– Nie
kołysz nim. Niedawno jadł – zwróciła uwagę mężowi. –
Możesz go zabawić, dzięki temu może prześpij całą uroczystość
i obędzie się bez płaczu.
– Marsel
mało płacze, to bardzo grzeczne dziecko – stanął w obronie syna
i zsunął nieco na tył główki czapeczkę chłopca, by móc
pocałować malca w czoło.
Ktoś
zapukał do drzwi pokoju. Hektor rzucił szybkie proszę i
nawet nie spojrzał w tamtym kierunku.
– Przyniosłam
wyprasowane ubranko dla małego panicza, proszę pana.
– Połóż
na łóżku – polecił.
– Mogę
go od razu przebrać. Za nieco mniej niż dwie godziny uroczystość.
– Tak
mało czasu spędzam z synem, iż myślę, że mogę go sam ubrać –
odrzekł. Nawet delikatnie się przy tym uśmiechnął.
– Ale
nie musi się pan trudzić, ja jestem i…
– Wyjdź
– rzucił oschle, zmęczony jej naleganiem.
– Jak
pan sobie życzy. – Gabriela pośpiesznie wyszła i zamknęła za
sobą drzwi.
Cyntia
spojrzała na męża niezbyt przychylnie.
– Jesteś
pewny, że sobie poradzisz?
– Oczywiście.
– Nigdy
go nie ubierałeś w tyle koronek, co najwyżej jakiś kaftanik i
śpioszki.
– Poradzę
sobie – zapewnił.
– Skoro
tak mówisz – odrzekła oschle. – Tylko byś potem mnie nie
szukał i nie nalegał bym tobie pomagała. Nie lubię go ubierać,
zawsze przy tym płacze i potem głowa mnie boli. – Założyła
wiszące kolczyki w kształcie piramidek i kolie w podobnym wzorze. –
Pójdę przywitać się z siostrą i matką. Będę na dole. Aha,
klucz. – Zawróciła i odstawiła klucz od szkatułki na toaletkę.
Wyszła z niezbyt zadowoloną miną, zostawiając syna i męża
samych.
– Poradzimy
sobie jakoś bez mamy – zagadną do rozbudzonego chłopca Hektor i
dotknął kilkakrotnie palcem wskazującym jego noska.
Marsel
uśmiechnął się promiennie, odsłaniając bezzębne dziąsła i
zmrużył, jeszcze nie tak dawno szeroko otworzone oczka. Wtedy
Hektor stwierdził, że ten szczery, dziecięcy uśmiech, to jeden z
najwspanialszych obrazów, jakie było mu dane widzieć na własne
oczy.
Cyntia
przywitała się z matką i siostrą, bo Bastian i Edward gdzieś się
rozpłynęli.
– Te
kwiaty nie tutaj, na odwrót – zaczęła rządzić się Marta.
Cyntia
i Julia tylko uśmiechnęły się porozumiewawczo do siebie, wiedząc,
że matka jest właśnie w swoim żywiole.
– Czy
mogę? – zapytała, podchodząc do córki.
– Ależ
oczywiście. Tam jest ochmistrzyni. Nazywa się Eliza… nie pamiętam
nazwiska. Jest nowa i tylko w zastępstwie. Jej obowiązki będzie
pełniła Susana Molins, ale gdy wydobrzeje.
Marta
Montenegro udała się do ochmistrzyni i zaczęła decydować co
przestawić, a co inaczej ułożyć.
– Gdzie
jest Bastian? – zapytała Cyntia z lekkim, przyjaznym uśmiechem.
– Gdzie
jest Hektor?
– W
pokoju z Marselem. Uparł się, że sam go przygotuje do chrztu. A
gdzie twój mąż i syn?
Julia
zaczęła się nerwowo rozglądać.
– Właśnie,
nie wiem. Chyba wyszli na zewnątrz, bo ktoś przyjechał. Większość
panów wyszła podziwiać samochód.
– Chodźmy
też. – Cyntia pociągnęła siostrę za rękę i ciągnęła przed
kamienicę. Pomimo zmartwień dnia wczorajszego była wesoła, a
przynajmniej taką starała się grać.
Na
samym środku podwórka, tuż przy schodach, stał czerwony automobil
bez dachu. Samochód z całą pewnością był sporo wart i wyglądał
na nowy. Wyskoczył z niego mężczyzna. Najwidoczniej nie widział
konieczności otwierania drzwi. Podszedł do Cyntii i uśmiechnął
się promiennie. Miał przyjazny, choć niezwykle pewny siebie wyraz
twarzy.
– Cyntia
Montenegro de Rodrigez? – zapytał.
– Tak
– odparła zmieszana.
– Właśnie
tak sobie ciebie wyobrażałem. Delikatna uroda, piękne i bystre
oczy oraz gęste, lśniące włosy – zaczął ją komplementować.
– Wybacz, bo zapomniałem się przedstawić. – Pochwycił dłoń
kobiety i zbliżył do swoich ust. – Jestem Javier Rodrigez –
rzekł i złożył pocałunek na wierzchu jej dłoni.
– Braciszek!
– krzyknęła Laura i doskoczyła do brata, wtulając się w niego.
– Tak,
moja mała. – Ten chwycił ją za biodra, podniósł do góry,
zakręcił dookoła i wsadził do samochodu. – Na uroczystość
pojedziesz ze mną. Stęskniłem się za tobą.
Zaraz
oddalił się od samochodu, a Laura rozglądała się dookoła, co
tam jej brat wozi z sobą. Nacisnęła nawet kilkakrotnie na klakson.
– Witam.
– Javier wyciągnął dłoń tym razem do Julii, następnie do
Bastiana, a potem przywitał się z resztą gości, ale tym razem już
głośno mówiąc, a nie do każdego podchodząc.
– Może
przejdziemy do recepcji, przydzielą ci pokój… – zaczęła
Cyntia.
– Nie,
dziękuję. Zatrzymałem się w motelu, w sąsiednim mieście. Ja i
Hektor pod jednym dachem, to nie jest najlepszy pomysł. Chciałem
tylko poznać bratanka i przyjechałem, bo Laura nalegała. –
Javier był szczery i nie interesowało go ile osób słyszy te
słowa. Nie zamierzał kryć swojej niechęci do brata.
Niespodziewanie
pochwycił Edwarda na ręce i podrzucił kilkakrotnie.
– To
ten? – zapytał Cyntię.
– Nie
– odpowiedziała rozbawiona.
– To
mój syn – wtrąciła się Julia i wyciągnęła ręce po
śmiejącego się chłopca.
– Właśnie
widać, piękny jak matka.
Pani
Brown się zawstydziła. Cyntia już chciała coś powiedzieć, ale
Javier ją powstrzymał.
– Nie
mów mi który, sam zgadnę. – Chwycił na ręce trzyletniego syna
wspólnego przyjaciela jego i Hektora… – Ciebie znam, dasz wujowi
całusa.
Mały
chłopiec w przekrzywionym, brązowym berecie klasnął w dłonie i
pocałował Javiera w policzek.
– Czekaj,
jak ci było na imię? Jackob?
– James
– odpowiedział zawstydzony trzylatek, a nagły rumieniec, który
wstąpił na jego oba policzki, tylko dodał mu uroku.
– James.
Papa James – powiedział stawiając chłopca na nogi.
Ten,
rozweselony pomachał i przesłał Javierowi całusa.
Javier
pochwycił na ręce małą dziewczynkę, ubraną w różową
sukienkę.
– Macie
syna, prawda? – zapytał Cyntię.
– Tak
– odpowiedziała z pobłażliwym uśmiechem.
– Zatem
to nie ty księżniczko, ale miło było poznać. – Odstawił
kolejne dziecko i niemal od razu chwycił za następne, z którym
zakręcił się dookoła.
– To
jest brat Hektora? – Nie kryła zdziwienia Julia.
– Najwyraźniej
tak. – Pani Rodrigez także nie dowierzała.
– Zupełnie
niepodobny.
– Też
ma brodę – wtrącił się Bastian, który jakimś cudem znalazł
element wspólny obydwóch panów.
Cyntia
się roześmiała, ale powstrzymała śmiech w momencie, gdy Javier
stanął przed nią. Miał na sobie idealnie skrojony garnitur,
czarny, prążkowany. Z kieszonki na piersi wystawała mu czerwona i
czarna chustka, obie przykładnie złożone. Jego szyję zdobił
plastron w kolorze chustek i obramowania cylindra. Wszystkie kobiety
nie spuszczały z niego wzroku. Nawet sama Cyntia była zmuszona
przyznać, że mężczyzna robi całkiem przyjemne dla oka wrażenie.
– Chyba
nie zgadnę nigdy. Poddaję się. Przedstaw mnie memu bratankowi –
zwrócił się do Cyntii, z głośnym westchnięciem.
– Jest
na górze. Zaprowadzę cię – zaproponowała. Odwróciła się na
pięcie i ruszyła w stronę domu. Idąc po schodach, poczuła rękę
Javiera na swoich plecach. Spojrzała na niego z zakłopotaniem, ale
ten tylko uśmiechnął się szeroko i niewinnie niczym chłopiec.
Nie zwróciła mu więc uwagi.
Cyntia
zapukała, bo nie była pewna czy Hektor się nie przebiera. To wtedy
usłyszała mój brat zawsze miał dobry gust, jeśli chodzi o
kobiety. Nie wiedziała co ma na to odpowiedzieć i jak zbyć
temat. Czuła się dziwnie i nieswojo w towarzystwie Javiera,
zwłaszcza sam na sam, a jego dotyk zdawał się ją niemal parzyć.
Ciężko jej było przyznać się przed samą sobą, iż ten żar,
który od niego bił był dla niej samej całkiem przyjemny.
Usłyszała proszę wypowiedziane przez Hektora, więc
wprowadziła Javiera do pokoju. Jej mąż właśnie kończył
zawiązywać granatowy fular. Cyntia podeszła i poprawiła ozdobę
pod jego szyją. To był chrzest ich syna, chciała, by wszystko
przebiegło perfekcyjnie... po prostu idealnie.
– Twój
brat – zakomunikowała z uśmiechem.
Hektor
odwrócił się i podał dłoń Javierowi.
– Prędzej
spodziewałbym się brzytwy – zażartował brązowowłosy
mężczyzna, ale odwzajemnił uścisk.
– Marsel
jest na łóżku – wyjaśniła Cyntia.
Javier
uśmiechnął się i podszedł do bratanka.
– Wcale
do ciebie niepodobny – rzucił, siadając obok chłopca i podając
swój palec prosto do jego rączki. – Masz rację, nie bądź
podobny do ojca. Jak będziesz tak samo marszczył czoło jak on, to
nie widzę dla ciebie przyszłości przy boku pięknej kobiety.
– Możesz
przestać? – zapytał Hektor z wyraźną pretensją w głosie.
– Możesz
się nie wtrącać i przede wszystkim nie podsłuchiwać, to prywatna
rozmowa między mną, a najmłodszym członkiem mojej rodziny.
– Przypominam,
że najmłodszy członek tej rodziny, to mój syn.
– Widzę,
że muszę ustąpić. – Javier wstał, zmrużył oczy. Od
niechcenia wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki dwie koperty, w
tym jedną czerwoną. Gdy Hektor ją ujrzał, pobladł z przerażenia.
– To dla Marsela, wiem, że prezenty daje się po uroczystości,
ale mogę wypić i zapomnieć. Dlatego… na rękę pięknej damy. –
Podał Cyntii białą kopertę, a czerwoną ostentacyjnie schował.
Uśmiechnął się z wyższością w stronę Hektora. – Do
zobaczenia pod kościołem. – Opuścił pokój Rodrigezów,
puszczając jeszcze oczko do bratowej.
Cyntia
uśmiechnęła się do męża.
– Sympatyczny
– rzuciła komentarz na temat Javiera. Kopertę, którą od niego
dostała, niechlujnie wrzuciła do jednej z szuflad swojej toaletki.
– Zapnę. – Chwyciła za ostatni guzik kamizelki męża i zapięła
go, patrząc mu w oczy.
Hektor
spuścił wzrok, jakby się czegoś zawstydził, co było do niego
całkiem niepodobne.
– Musimy…
powinniśmy porozmawiać – zaczął delikatnie.
– O
czym?
– O
tym co miało miejsce dzisiejszej nocy – odpowiedział rzeczowo.
– Rozumiem,
iż uznałeś, że skrzyczenie mnie, to za mało i chcesz jednak
wyciągnąć konsekwencje mojego zachowania, tak? – zapytała bez
strachu, nie spuszczając z niego wzroku, choć bała się jak
jeszcze nigdy. Nie bała się samych konsekwencji, a odpowiedzi,
tego, że Hektor ją zawiedzie i nie będzie w nim już nic z tego
wrażliwca, którym okazał się podczas wydłużonego miesiąca
miodowego.
– Nie,
Cyntio – odpowiedział. – Chciałbym z tobą, po prostu,
porozmawiać.
Rozległo
się pukanie do drzwi.
– Spóźnicie
się, wszyscy już wyruszyli pod kościół – krzyknęła Julia.
– Za
moment też wyruszamy! – odkrzyknął jej Hektor. Pochwycił swoją
żonę za obydwa ramiona, przybliżył swoje usta do jej policzka. –
Pięknie wyglądasz – pochwalił szepcząc do ucha i musnął
delikatnie, by nie rozmazać jej makijażu.
– Dziękuję
– odpowiedziała i czym prędzej wyswobodziła się z uścisku
męża. – Spóźnimy się – wyjaśniła, choć w rzeczywistości,
to czuła się nieswojo, gdy ją dotykał, bo w jej głowie ciągle
była świadomość jak to robił zeszłej nocy, jak zadawał jej ból
dokładnie tymi samymi rękoma. Szybko podała mężowi marynarkę,
nawet pomogła mu ją założyć.
– O
niepunktualności Hiszpanów krążą legendy – rzucił z
uśmiechem.
Odwzajemniła
ten uśmiech, gdyż uznała, że tak wypadało.
– Ani
ja, ani Marsel nie jesteśmy Hiszpanami.
– Marsel
w połowie jest.
– Słuszna
uwaga, w połowie jest. – Nachyliła się po małego, ale Hektor ją
powstrzymał. Chwycił za jej dłoń i przyjrzał się wyraźnemu
zasinieniu na jej nadgarstku. Ręka była niemal w połowie
opuchnięta i nabierała fioletowego odcienia.
– Załóż
na to jakiś tiul, por favor – powiedział miękko, choć z
wyraźnym bólem w głosie.
– Oczywiście
– odrzekła i zostawiła Marsela, by wybrać ze swojej garderoby
coś odpowiedniego.
Chrzest
Marsela przebiegł bez zbędnych komplikacji. Nawet Bastian nie
zapomniał o świecy. Tylko Cyntii nieco ciążył widok księdza,
tego samego, który udzielał im ślubu.
– Jakie
imiona wybraliście dla dziecka? – zapytał duchowny.
– Marsel
Julian – odpowiedział Hektor, spojrzawszy na Cyntię. Drugiego
imienia chłopca nie uzgadniali wcześniej, ale uznał, że tym
wyborem uczyni jej przyjemność. Wyjątkowo się nie mylił.
Laura
wzięła chrześniaka na ręce i wystawiła jego główkę na kilka
kropel wody święconej. Marselek zmarszczył czoło, potarł oczka i
się rozpłakał. Na szczęście tylko na krótką chwilę. Kiedy
zorientował się, że tata trzyma go w ramionach, niemal natychmiast
się uspokoił.
Po
odprawionej liturgii wszyscy powrócili do kamienicy pensjonatu i
zasiedli do posiłku. Każdy chciał na moment potrzymać małego
Rodrigeza na rękach. Marselowi wcale to nie przeszkadzało, wydawał
się być zadowolony, że ktoś go nosi, a za moment przekazuje innej
osobie. Twarz każdego dotykał swoimi rączkami i pokazywał język,
gdy się uśmiechał.
– Piękny
samochód – zaczął Bastian, zagadując brata Hektora.
– Tak,
przyznaję, że piękna sztuka. – Javier ostentacyjnie spojrzał
się na bratową podczas wypowiadania tych słów.
– Skąd
masz takie cacko?
– Proszę,
wyrażaj się odpowiednio – warknęła szeptem Julia w kierunku
swego męża.
– Dużo
pracowałem, przykładałem się do pracy – wyjaśnił Javier z
lekkim uśmiechem.
– We
więzieniu tak dobrze płacą? – rzuciła Laura i dopiero po chwili
zdała sobie sprawę z wypowiedzianych słów. Przymknęła powieki w
oczekiwaniu na karcący głos Hektora. Ten jednak milczał.
– W
więzieniu – poprawił Javier siostrę.
– Był
pan w więzieniu? – zdziwiła się Marta Montenegro. Wszyscy
zdawali się przysłuchiwać tej rozmowie i w zniecierpliwieniu
oczekiwać na odpowiedź Javiera.
– Tak,
ale to było nieporozumienie. – Spojrzał na Hektora. – Mój brat
jest winny temu nieporozumieniu.
– Jak
to się stało? – zainteresowała się Cyntia.
– Nie
mogłem odnaleźć pewnego dokumentu. Javier sprzedał mi kopalnie,
ja oddałem je pewnemu przedsiębiorcy, on zatrudnił ludzi, nie
zapłacił im, ale przez nasze niedopatrzenie, Javier ciągle widniał
jako właściciel kopalni w głównych rejestrach. – Hektor
udzielił wyczerpującej odpowiedzi, po czym zrobił łyk wina.
– Wsadzili
mnie za długi – uprościł starszy Rodrigez.
– To
za długi można? – zdziwił się Bastian, a nawet trochę
przeląkł.
– Za
wszystko można, zwłaszcza jak się ma Hektora w rodzinie.
– Przyciągam
nieszczęścia – wytłumaczył młodszy Rodrigez z bolejącym
uśmieszkiem.
– Poprzez
niedopatrzenia – dociął bratu Javier.
– Przecież
załatwiłem ci najlepszego prawnika.
– Który
nie zjawił się na żadną rozprawę.
– Nie
miałem czasu go pilnować.
– A
ciekawe czym byłeś taki zajęty?
– Sprawy
prywatne.
– Przestańcie!
– krzyknęła Laura. – To chrzest twojego syna – zwróciła się
do Hektora. – A twojego bratanka – dodała w stronę Javiera. –
Powinniście obaj zachowywać się przykładnie, a nie wypominać
sobie wszystko co najgorsze. Za moment dojdzie do tematu, kto komu
zabrał latawiec za czasów dzieciństwa.
– Nie
moja wina, że on tak na mnie działa.
– Niczym
płachta na byka, co? – rzucił z rozbawieniem Javier.
Cyntia
ścisnęła męża za kolano. Ten spojrzał na nią i zaczął jeść,
uznał, że nie będzie tracił czasu na pojedynki słowne ze swoim
starszym o dwa lata bratem.
Zapadła
noc, Javier udał się do motelu, Bastian z Julią powrócili do
posiadłości Montenegro, a Marta zajęła jeden z wolnych pokoi u
Rodrigezów, zamawiając się tym, iż chce pobyć trochę z
wnuczkiem. W rzeczywistości chciała przyjrzeć się z bliska
małżeństwu swojej młodszej córki.
Hektor
zostawił Cyntię z matką i Marselem, a sam udał się do gabinetu.
Zrobił głośniej gramofon i ustawił czystość, by lepiej słyszeć
płynące nuty. Stał przed tubą wydającą dźwięki, uwielbiał
czuć ten podmuch, to go odprężało. Nadal nie zebrał się w
sobie, by odbyć z Cyntią poważną rozmowę.
Niespodziewanie,
to Cyntia wykonała pierwszy krok w jego kierunku. Była zachęcona
tym co mówiła Julia.
– Inni
jeszcze czekają na posag, a on oddał wszystko co miał byś ty była
jego żoną. To zachowanie godne pochwały, a nie odrzucenia –
brzmiały słowa starszej siostry.
Cyntia
delikatnie więc zapukała w dwuskrzydłowe drzwi gabinetu.
– Por
favor, entre – rzekł Hektor i zrobił ciszej gramofon.
Spojrzał
w stronę drzwi. Kobieta stała z rękoma z tyłu i patrzyła na
męża. Rodrigez przełknął nerwowo ślinę i zbierał myśli, by
użyć jak najbardziej odpowiednich słów. Niespodziewanie usłyszał:
– Bardzo
mi przykro.
– Nie
przepraszaj – rzekł, wsuwając lewą dłoń do kieszeni. Zacisnął
ją w pięść tak mocno, że aż zabolało, a potem rozluźnił.
Chciał nad sobą zapanować.
– Nie
powinnam była uciekać z domu małżeńskiego. Nie umiesz mi tego
wybaczyć. Jesteś inny, bo cię tym upokorzyłam, prawda?
– Nic
się takiego nie stało, nie chodzi o poniżenie. – Usiadł na
krześle i wyjął z kieszeni poczerwieniałą od zaciskania dłoń.
– Nie twoja ucieczka mnie martwi, bo sama przyznałaś, że po
ochłonięciu i przemyśleniu sprawy, sama byś wróciła.
– Jeśli
mi w to uwierzyłeś, to w takim razie o co chodzi? – zapytała,
zerkając raz na podłogę, innym razem na męża… na jego dłonie
i twarz.
Hektor
pochylił się nieco, oparł łokcie na kolanach i spojrzał na żonę.
– Martwi
mnie to, że zawsze umiałem zachować zimną krew. Krzyczałem, ale
kontrolowanie. Przy tobie tracę kontrolę. To co nas łączy… za
bardzo cię kocham. Cholernie się o ciebie bałem, a potem, gdy cię
znalazłem, to wszystko… wypuściłem lejce z rąk, nie
kontrolowałem gniewu – przyznał.
Cyntia
patrzyła na męża, który nie wiedział co ma zrobić i jak się
zachować. Pierwszy raz widziała go tak biernego i niezdecydowanego
zarazem. Takiego nieumiejącego zwyczajnie przeprosić, szukającego
odpowiednich słów, jakby przyznawał się do największej w życiu
porażki.
Hektor
rozejrzał się po ścianach, zerknął na swoje buty, następnie w
twarz żony. To ostatnie ze spojrzeń szybo znikało, jakby nie
potrafił dłużej patrzeć jej w oczy.
– To
co do ciebie czuję, jest silniejsze ode mnie. Silniejsze niż
racjonalne postępowanie. – Wyprostował się. – Miałaś racje,
w ten sposób zrażę cię do siebie. Przykro mi. To ja przepraszam.
Przede wszystkim za to, że ci nie ufałem, że nie powiedziałem
prawdy, tylko ją ukryłem, że musiałaś wszystkiego dowiedzieć
się sama. To tobie, Cyntio, należą się przeprosiny, nie mnie. –
Spuścił głowę.
Cyntia
odsunęła się od drzwi i pokonała kilka kroków w stronę męża.
Chwyciła za jedno z krzeseł znajdujących się pod ścianą.
Ustawiła je przed Hektorem tak, by mogła usiąść naprzeciw niego.
– Nie,
Hektor – zaczęła smutnym głosem. – Ja zaczęłam, ja pierwsza
zwątpiłam i nie zaufałam tobie, a nie ty mnie. Mnie można winić
za to wszystko, za brak zaufania i zwątpienie, ciebie tylko za
troskę o syna…
– I
o żonę – dopowiedział spoglądając na nią.
Uśmiechnęła
się skrycie.
– Tak,
i o żonę.
– Cyntio,
ja nie chciałem cię przeprosić tylko za to, że ukryłem ten
kontrakt zawarty z twą matką czy za to, że zamykałem się przed
tobą z agentem policji. Tak naprawdę masz prawo pytać i żądać
odpowiedzi. – Pochwycił jedną z jej dłoni w swoją i potarł
kciukiem o jej nadgarstek, skryty pod delikatnym, różowym
materiałem. – Najbardziej cię jednak chciałem przeprosić za to
co ci zrobiłem – dodał cicho.
– Hektorze,
wychodząc za ciebie, nie miałam złudzeń. Pokazałeś do czego
jesteś zdolny, gdy przerwałam kolacje, jeszcze jako twoja
narzeczona.
– Pamiętam
i to było śniadanie – przemówił lekko się uśmiechając. –
Jednak Cyntio, ty nie musisz mnie usprawiedliwiać. Przysięgałem,
że będę cię kochał i szanował. Wczorajszej nocy nie okazałem
ci ani miłości, ani szacunku.
– Przysięgałam,
że cię nie opuszczę aż do śmierci, a wyszłam z domu zabierając
syna. Myślałeś, że nie wrócę. Hektor, tak naprawdę, twoje
zachowanie było odpowiedzią na moje. Ja zaczęłam.
– Zachowałaś
się tak przez wątpliwości i niedomówienia.
– Mogłam
zapytać.
– Może
się bałaś, że mnie zdenerwujesz? – rzekł pytająco.
– Bardziej
bałam się odpowiedzi, że spełnią się moje podejrzenia, że
jednak nasze małżeństwo, to zgodność interesów rodzinnych, a
nie uczucia… – Cyntia poczuła łzę na policzku. – Swoim
zachowaniem. Tym, że mnie odnalazłeś i zabrałeś do domu,
udowodniłeś mi, choć w nieprzyjemny sposób, że jednak mnie
kochasz, że jednak to nie tylko umowa.
– Mogłem
cię przekonać do powrotu. Usiąść w tym motelu, wszystko
wyjaśnić. Nie musiałem tak… – Urwał w połowie, zagryzł
wargi i poczuł jak łzy napływają mu do oczu.
Cyntia
także zauważyła ich nagłe zaczerwienienie, jakby jej mąż
powstrzymywał się od płaczu.
– Hektor,
jesteś moim mężem. Zdaję sobie sprawę z tego jakie masz prawa i
wiem, że niejeden mąż zachowałby się o wiele gorzej niż ty.
Pokręcił
głową i przełknął głośno ślinę.
– Tylko,
ja nie jestem niejeden mąż, Cyntio. Ja jestem twoim mężem i nie
chcę cię krzywdzić…
– Nie
skrzywdziłeś – przerwała mu.
– Nie
rozumiesz. Mój ojciec był alkoholikiem i awanturnikiem, ale nigdy
na nikogo nie podniósł ręki. Nigdy nikogo nawet nie szturchnął,
a przynajmniej tego nie pamiętam.
– Ty
też mnie nie uderzyłeś.
– Szarpnąłem
cię. Drugi raz. O wiele za mocno. W nerwach nie panowałem nad siłą,
ani nad głosem. Ta wczorajsza awantura była o wiele za głośna.
– Hektorze…
– Nie
zaprzeczaj i nie usprawiedliwiaj mnie. Posiniaczyłem cię,
popchnąłem…
Podniosła
głowę do góry, by powstrzymać łzy. Przypomniała sobie całą
ich wczorajszą kłótnie.
– Byłeś
zdenerwowany.
– A
jakie to ma znaczenie!? – zapytał ostrzej. – Nie ma żadnego. Ty
nie ważysz nawet w połowie tyle co ja. Nie jesteś mi równym
przeciwnikiem i nigdy nie powinienem cię tak traktować, bez
jakiejkolwiek delikatności.
– Uwierzę
jak mi powiesz, że nigdy więcej tego nie zrobisz.
– Tylko,
Cyntio, ja tobie tego nie powiem. Nie chcę kłamać, a nie jestem
siebie pewny. Wcześniej byłem, ale gdy chodzi o ciebie, gdy czuję,
że możesz być w zagrożeniu albo że możesz mnie opuścić, tracę
zimną krew, nie myślę racjonalnie, właściwie, to wcale wtedy nie
myślę.
– W
takim razie ja postaram się ciebie nie denerwować. Myślę, że
potrafię to zrobić.
– Nie
denerwujesz mnie, a po prostu… boję się, że mógłbym cię
stracić. Ciebie i Marsela, ale nawet ten strach nie usprawiedliwia
tego co zrobiłem.
Cyntia
zauważyła, że Hektorowi coraz bardziej czerwienią się oczy.
Wydobyła swoje dłonie z jego uścisku, by to je postarać się
zamknąć w swoich, choć te były dwa razy większe.
– Hektor…
– zaczęła, ale jej przerwał.
Zebrał
się na odwagę, by coś powiedzieć.
– Ojczym
bił matkę.
Cyntia
była przerażona słysząc takie wyznanie, a potem okazało się, że
to jeszcze nie wszystko.
– Bił
też nas. Szarpał, popychał, szturchał…
Hektorowi
spłynęła jedna z łez po policzku.
– Nie
mówiłeś mi tego wcześniej – zauważyła na głos.
– Nigdy
nikomu nie mówiłem. Chciałem zapomnieć, ale to coś czego nie da
się zapomnieć. Nigdy nie chciałbym zgotować takiego piekła tobie
i Marselowi – przyznał już jawnie płacząc, choć nie był to
szloch. On mówił normalnie, a łzy jakby bezwiednie ciekły po jego
policzkach, zatrzymywały się jakiś czas na brodzie, a potem
skapywały na jego i Cyntii połączone dłonie.
– Ciii,
Hektor. – Chwyciła jego twarz, kładąc swoje dłonie na
policzkach męża. – Nie jesteś jak on, bo nie jesteś nim –
powiedziała patrząc mu w oczy. Starła jedną z łez, delikatnie,
za pomocą opuszka swojego kciuka. – Ja wierzę, że mnie nie
skrzywdzisz, ufam ci. Zaufaj sam sobie – rzekła prosząco i nieco
się uniosła, by zbliżyć swoje usta do jego ust.
Pocałunek
był delikatny, pierw wręcz symboliczny, zaś zaczął nabierać
intensywności, następnie tempa. Rodrigez wstał, a Cyntia podążyła
za nim. Nie odrywając ust od żony, zmiótł jednym ruchem dłoni
wszystko co znajdowało się na biurku. Cyntia lekko się
przestraszyła huku i zerknęła na Hektora, ale jego delikatny
uśmiech ją uspokoił. Ponownie zbliżyła swoje usta do jego ust.
On chwycił ją za biodra i posadził na chłodnym blacie biurka. Bez
skupienia i w wyraźnym pośpiechu, zajął się rozpinaniem
koronkowego sweterka jaki jego żona miała na sobie, a ona w tym
czasie zsuwała rozpiętą kamizelkę z jego ramion i zaczęła
toczyć boje z guzikami jego śnieżnobiałej koszuli… białej tak,
że dorównywała bieli łąki, po której zjeżdżali na sankach...
łąki, na której całowali się po raz pierwszy.
Hektor na pewno jest idealnym ojcem i naprawdę stworzył niesamowitą więź z Marselem, po mimo, że przecież nie jest ojcem biologicznym. Javier co prawda później okazał się niezłym draniem, ale tutaj sprawia naprawdę dobre wrażenie i widać Laura bardzo go kocha.
OdpowiedzUsuńJavier jest dobrym bratem ale tylko dla Laury,bo gdyby zamknąć go z Hektorem w jednym pomieszczeniu na trochę dłużej to na pewno by się pozabijali. Hektor ... mam wrażenie,że on czasem w stosunku do Cyntii najpierw robi potem myśli a właściwie to jej zarzuca,że działa zbyt emocjonalnie a sam robi to samo,nie panuje nad emocjami,nad sobą nie panuje.Nie wiem jak Cyntia może go jeszcze usprawiedliwiać,fakt było w jego zachowaniu trochę jej winy ale bez przesady.
OdpowiedzUsuńTe przeprosiny Hektora mają jeszcze dla mnie jakiś sens. Widać, że żałuje, że kocha. Bo później to już było tak, że Hektor awanturował się, przepraszał, ale nic to ze sobą nie niosło.
OdpowiedzUsuńTa rozmowa Cynti i Hektora jest trochę nudna. Przepraszają się na zmianę i tak się to ciągnie.
Uwielbiam tą scenę jak Javier specjalnie pokazuje Hektorowi kopertę. Tylko tak się zastanawiam jak ona weszła w jego posiadanie skoro z tego co zrozumiałam z rozmowy Aurelii z Hektorem to musiał zabrać ktoś z domu Hektora, a przecież Javier dawno się z bratem nie widział.
Może ta czerwona koperta Javiera, to taka podpucha, żeby wkurzyć Hektora, żeby się bał, że Javier może ujawnić jej zawartość, a tak na prawdę to tam nic nie ma?
UsuńAurelia jest podejrzana. Nie ufam jej. A Javier myślę, że nie bawiłby się w taki sposób z Hektorem, zwłaszcza, że zna swojego brata.
UsuńNie wyobrażam sobie aby w tej rodzinie obyło się bez afer, tajemnic, kłopotów, zamieszania itp. Teraz przyjechał Javier, który jak sądzę po zapewne przypadkowej akcji z kopertą sporo namiesza. Pewnie to kolejna osoba, która będzie chciała zemścić się na Hektorze, a może osiągnąć coś szantażując go. Nie zdziwię się też jak pojawią się jakieś kolejne tajemnice rodziny Rodrigez czy Montenegro. Chociaż Javier nie zrobił na mnie aż tak negatywnego wrażenia więc może dojdzie do porozumienia jego i Hektora i wzajemnie sobie będą pomagać.
OdpowiedzUsuńReakcja Gracjana na widok Hektor jest naprawdę dziwna, mały musiał wiele zobaczyć, że nadal aż tak bardzo się go boi.
Hektor jako rodzic sprawdza się idealnie. Lepszego ojca z niego nie dało się zrobić : )
Przeprosiny jak dla mnie powinny paść tylko z ust Cyntii i dobrze, że coś do niej dotarło, byle tylko na dłużej. Zastanawiałam się dlaczego Hektor tak bardzo przeżywa to jak ją potraktował i po przeczytaniu jego historii o ojczymie rozumiem go, ale jeśli człowiek ciągle myśli jakim nie chce być to takim się właśnie staje, oby w jego przypadku się to nie sprawdziło.
Porozmawiali, wyjaśnil wreszcie. Ciekawi mnie tylko czy Cyntia powiedziała to wszystko dla świętego spokoju czy dlatego że kocha Hektora.
OdpowiedzUsuńPod jednym z rozdziałów napisałam, że bardzo dobrze wpłynie na małżeństwo Cyntii i Hektora powrót do domu Rodrigeza i odizolowanie się od jej matki... A tu proszę bardzo, Marta zjawiła się u nich, porządziła się na dodatek i jeszcze na noc została! Strasznie mnie to rozbawiło. :D
OdpowiedzUsuńJavier... ♥ Oby dwaj bracia Rodrigez skradli moje serce. Akcja z kopertą na pewno bardzo zdenerwowała Hektora. Jestem ciekawa, co Javier chciał przez to osiągnąć i czy Hektor pozostawi tę sprawę tak o. Poza tym shipuję Julię i Javiera, nawet nic mi nie mów czy moje marzenie o nich kiedykolwiek się ziści, NIE MÓW. Czuję delikatny niepokój w związku z tym pozytywnym wrażeniem, jakie wywiera braciszek Hektora. Mam wrażenie, że jeszcze sporo namiesza...
Bardzo dobrze, że Hektor był cały czas taki oschły w stosunku do Cyntii, jak widać przyniosło to efekty, bo jego żona w końcu sobie wszystko na spokojnie przemyślała i mogli się pogodzić. Mam nadzieję, że jej przeprosiny były szczere, ponieważ Hektor bardzo się przed nią otworzył. Po przeczytaniu jego historii z jednej strony można zrozumieć tą jego wybuchowość, jednak z drugiej powinien dążyć do tego, żeby nie zachowywać się podobnie jak ojciec.
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńHeh. Dzisiaj krótko xD
Rozdział jai zawsze mi się podobał. Chyba nie muszę o tym wspominać xD
Szczerze powiedziawszy to polubiłam Javiera ( tak to się odmienia? xD ). To takie przeciwieństwo Hektora.
Och. Koniec naprawdę bardzo mnie zaskoczył. Nie spodziewam się tego. To teraz tłumaczy zachowanie Hektora, choć jeszcze nie wiem, czy potrafiłabym go polubić tak bardzo, jak Laurę ^-^
Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! :***
Maggie
Charlie czasami zwraca się do Hektora per pan, czasami na ty, ale widzę, że własnie taką mają relację - niby przyjaciele, a czasami szef/pracownik :)
OdpowiedzUsuńBłędy poniżej:
których był pań światkiem.
pan świadkiem
zapytał Charlie bezo grudek.
bez ogródek
Możesz go zabawić, dzięki temu może prześpij całą
prześpi
Będę na dolę.
dole
zagadną do rozbudzonego chłopca
zagadnął
Chwile oddalił się od samochodu
Chwilę
Nie, dziękuje. Zatrzymałem się w motelu
dziękuję
Jego szyje
szyję
Chyba nie zgadnę nigdy. Poddaje się.
Poddaję
Nie zwróćiła mu więc uwagi.
zwróciła
Masz racje, nie bądź podobny do ojca.
rację
za obydwa ramiona
wiadomo, że obydwa, po prostu ramiona
– Dziękuje
Dziękuję
Tak, przyznaje, że piękna sztuka
przyznaję
We więzieniu tak dobrze płacą?
W więzieniu
– Był pan we więzieniu? – zdziwiła się Marta Montenegro.
w więzieniu
Pierwszy raz widziała go tak biernego i niezdecydowanego za razem.
zarazem
To co do ciebie czuje
czuję
Miałaś racje, w ten sposób zrażę cię do siebie.
rację
o jej nadgarstek skryty pod delikatny, różowym materiałem.
delikatnym
gdy przerwałam kolacje, jeszcze jako twoja narzeczona.
kolację
Zdaje sobie sprawę z tego jakie masz prawa
Zdaję
gdy czuje, że możesz być w zagrożeniu
czuję
Bratu Hektora chyba spodobała się Cyntia. Ciekawa jestem czy będzie chciał ją w sobie rozkochać. Wydaje mi się, że bracia mają jakieś porachunki między sobą, dlatego wcale bym się nie zdziwiła gdyby właśnie tak planował.
Historia Hektora i jego rodziny - smutna, ale tej jego wybuchowości nadal nie tłumaczy. Powinien gardzić takimi osobami jak on sam :/
amandiolabadeo.blogspot.com
Fajnie, że zjawił się Javier. Wolę chyba jego niż Hektora. I ma fajniejsze imię.
OdpowiedzUsuńZaskoczyła mnie końcówka, ale, jak zwykle, jest super :)
Zapraszam do mnie: miecwlasnezycie.blogspot.com
Hektor nadal jest zły i ja go rozumiem. Znowu. To, aż dziwne. No, ale Cyntia tą ucieczką zszargała jego dobre (może nie do końca) imię. Dlatego po części ta jego złość i obrażanie się jest zrozumiałe.
OdpowiedzUsuńPrzeszłość Hektora odrobinę mnie zdziwiła. Ta transformacja od zwykłego ogrodnika po poważanego biznesmena jest zaskakująca, ale teorie agentów też nie są bez znaczenia. Może faktycznie doszedł do bogactwa w ten sposób.
Zachowanie Charliego w rozmowie z Cyntią wzbudziło moje podejrzenia. Coś musi być na rzeczy. Zwłaszcza, jeżeli uwzględni się jego późniejszą wymianę zdań z Hektorem. Niewiele z niej rozumiem, bo brakuje jednego, ważnego elementu, którzy oni przemilczeli.
Zastanawia mnie, co takiego mają w sobie bracia Rodrigez, bo zarówno Hektor, jak i Javier zdobyli moją sympatię. Ale tego drugiego polubiłam odrobinę bardziej. Może to się jeszcze zmieni, ale póki co jest w nim coś takiego, co zapada w pamieć.
Widać, że stosunki między nimi są napięte. Mają jakieś niewyjaśnione sprawy.
Strasznie podobała mi się ta scena z kopertą i nurtuje mnie, co znajduje się w jej środku, że aż tak poruszyło Hektora.
Historia rodziny Hektora może w jakimś stopniu tłumaczyć jego wybuchowy charakter, ale też nie tak do końca. Współczuję mu tego ojczyma. I cieszę się, że mężczyzna wyjawił część swoich tajemnic żonie. To oznaka, że jej ufa. A może nie? Może to kolejna gra? Nie, nie - wydaje mi się, że mówił to szczerze.
Ostatnia scena urocza. Czy tak nie mogłoby wyglądać ich całe życie? No niestety, życie jest dużo brutalniejsze, ale mam nikłą nadzieję, że coś tam do Hektora dotarło. Może, oby.
Myślę, że kolejne dwa rozdziały ci się spodobają, skoro lubisz takie urocze sceny.
UsuńJavier... nie przywiązuj się do niego zbytnio, bo to taka postać na zasadzie "pojawiam się i znikam".
Dobrze, że zachowanie Charliego i ta cała rozmowa wzbudziły twoje podejrzenia, bo taki był właśnie cel ;-)
Historia rodziny Hektora go tłumaczy, ale jednocześnie nie usprawiedliwia. Pozwala zrozumieć, ale też nie powoduje, że można mu wszystko wybaczać, ale coś czuję, że Ciebie ten bohater na tyle kupił, że nie umiesz mu mieć tak mocno wszystkiego za złe.
Pozdrawiam i dziękuję za komentarze.
Ta końcówka jest historyczna!!! Hektor-miętus, który w końcu przyznał się do winy, przeprasza i płacze. Ufo go podmieniło! Wreszcie.
OdpowiedzUsuńA teraz poważnie.
Tak, nie wydaję mi się, jest więcej opisów i to by wyjaśniało dlaczego nagle lżej mi się czyta. Jest naprawdę lepiej :)
Javier jest świetny, te jego teksty, to jak próbował odgadnąć Marsela, ja lubię takich lekkich bohaterów, ale niestety kobieciarz. Cóż, każda kobieta lubi, gdy ktoś się nią interesuje i gdy przystojny mężczyzna ją dotyka, niezależnie od tego czy jest wolna czy zajęta, więc nie wiem czy powinnam mieć jakieś obawy. Ale taki romansik między nimi mógłby być całkiem... >:D Nie! Nie można tego zrobić Hektorowi, nie teraz! To by było podłe.
Ach, ten ckliwy moment był taką odmianą w tym wszystkim, czasem dobrze napisać coś zgoła odmiennego. Zaskoczyło mnie to, a ja lubie jak coś mnie zaskakuje.
Charlie to kolejna ciekawa postać, a rozmowa o wspomnieniach bardzo mi się podobała.
Zgrabnie wplotłeś w historię wątek kryminalny. Jestem pod wrażeniem tego jak niesamowicie zaplanowałeś tę historię, jak bardzo jest wielowątkowa, to naprawdę godne pochwały. Ja nie wiem jak ty to robisz, ale to jest coś. W tym opowiadaniu jest tyle spraw, tyle ścieżek, że wow, naprawdę, to genialne, nie gubisz się w tym, rozwiązujesz, zawiązujesz, dodajesz tajemnice. Ja z kolei jestem beztalenciem jeżeli chodzi o planowanie, intrygi, nie umiem się dłużej na czymś skupiać, więc naprawdę zazdroszczę i podziwiam.
A i jak piszesz wykrzyknik i znak zapytania to odpowiednia kolejność to "?!", nie "!?".
Pozdrawiam.
Nie ma co ukrywać, że Hektor jest idealnym ojcem, jest troskliwy, opiekuńczy i pełny miłości za to Cyntia juz taka idealną matka nie jest. Javier wygląda na całkiem faceta. Na pewno jest dobrym bratem dla Laury ale za Hektorem w ogień by chyba nie skoczył. Zastanawia mnie to czy Hektor podpadł Javierowi tylko tym więzieniem czy jeszcze czymś oraz co znajduje sie w tamtej kopercie.
OdpowiedzUsuńDobrze, że w końcu sie przeprosili i mam nadzieję ze nie bd juz tacy zdystansowani do siebie. Jakies takie mialam wrażenie ze ten rozdział byl wyjątkowo dlugi :D
Ich miłość ( o ile w ogóle można mówić o tym uczucie w ich przypadku - Hektora i Cynti) jest toksyczna.
OdpowiedzUsuńNic i nikt tego nie zmieni.
Oni po prostu nie powinni być nigdy razem.
Słyszałam ciekawą teorię na temat przemocy: jeśli ojciec bił matkę, a ty byłeś jego synem, to istnieje szansa, że pomimo patologii w której wyrosłeś i się nią brzydziłeś, sam staniesz się katem. W oczach dziecka to bita matka jest słaba, a kat - ojciec - jest potężnym bossem.
To smutne, ale psychologowie tak próbują wiele rzeczy tłumaczyć. Możliwe, że ziarenko prawdy w tym jest.
Marsel - to dziecko wcale ich nie połączy. ;/
W ogóle kto stworzył to powiedzenie: "jak się urodzi dziecko to będzie dobrze..."... Chyba był nieco ułomny i pojebany.
;)
Lubię Javiera bardziej niż Hektora (a to niespodzianka), więc nie będę miała nic przeciwko, jeśli będzie pojawiał się częściej:)
OdpowiedzUsuńKońcówka mnie zaskoczyła. Spodziewałam się wszystkiego. Dosłownie wszystkiego, ale nie tego. No, no, czyżby jakiś przełom? Nie można całe życie być na siebie o coś złym.. choć przyznaję, Hektor miał ku temu powody.
L x
Hektor jest czasami za surowy i mnie tym denerwuje. Czy do służby, czy do Cyntii. I wkurza mnie, że taki obrażony na Cyntie teraz jest. Bez przesady, to małżeństwo, dzień się poszarpią, a na drugi będą się kochać i po rękach nosić. Nie lubię obrażania się i Hektor by mnie strasznie irytował z tym, jakby się do mnie tak zachowywał. Cyntia przegięła, rozumiem, ale przecież jej teraz głowy za to nie urwie.
OdpowiedzUsuńMarta mnie czasami bawi. Ogólnie, ja łapie do niej czasami taką sympatię, chociaż jej postać za bardzo pozytywna nie jest. Ale to jak Hektor. Ma humory, ma wady, nie umiałabym z nim żyć i jakbym to ja była jego żoną, to przy moim charakterze by mnie na pewno dzień w dzień tłukł, a i tak go uwielbiam.
Biedny Gracjan, strasznie mi go szkoda. Nic dziwnego, że tak reaguje na Hektora, po tym co widział…
Zdziwiłam się, że Cyntia pomogła Gab w rozpakowaniu walizek. Raczej myślałam, że jej „nie przyzwyczajenie do pracy”, obejmuje wszystko, więc i to nie byłoby problemem, gdyby zrobiła za nią pokojówka. Miło mnie zaskoczyła, szczególnie tym, że pomyślała, żeby jej nie odsyłać, bo wtedy Hektor by się czepnął.
Charlie nie bez powodu tak pobladł, jak usłyszał nazwisko Cyntii i byłam ciekawa, czy Hektor dostanie od niego bure za wybór. I szczerze, to się nawet ucieszyłam, że tak na niego huknął, bo chociaż się więcej można było dowiedzieć, to po pierwsze, a po drugie dowiódł, że on naprawdę do Hektora nie ma jakiegoś mega dystansu, jak każdy i to mi się strasznie podoba, bo osobiście, to mnie nawet trochę drażni, że każdy na baczność do niego jest.
Javier wydaje mi się taki mega pozytywny, że od razu zapałałam do niego sympatią. Diametralnie różny jest od Hektora, jakby żadne więzy rodzinne ich nie łączyły. Chociaż jest w nim taka złośliwość, ale taka luźna, nieszkodliwa. Zobaczymy co będzie dalej.
Cyntia drugi raz pozytywnie zaskoczyła mnie tym, że ponownie się ukorzyła. I tak samo Hektor, że już się nie boczył, tylko szczerze powiedział jej, co czuje. Naprzewracałam się oczami przy tym, jak to się przegadywali kto jest winien, bo moim zdaniem są oboje mniej więcej po równi. Jednak Hektor przy tym był taki niehektorkowaty, w sensie, to było takie, jakby nagle z dziesięć lat mu odjęło, i to było fajne. Ale było fajne tylko chwile, bo zaraz zrobiło mi się smutno przez to, co mu się działo. Wiedziałam już o tym, ale mimo to, drugi raz mnie to uderzyło i bym go chyba zaprzytulała na śmierć w tej sytuacji.