Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 21: Miłość grecka i irlandzka
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Cyntia,
po raz drugi w życiu, leżała na ciężkim, dużym i niewygodnym
biurku w gabinecie męża. Była wykończona, ale godzenie się,
przecież właśnie tego wymagało od dwojga kochanków –
fizycznego zmęczenia. Co prawda, w temacie kochania się na inne
sposoby nie sięgnęli porozumienia, ale Hektor postanowił nie
naciskać, uznał, że wcześniej lub później, ale na pewno kiedyś
Cyntia zechce posmakować inności i zapoznać się z doznaniami,
których na żaden inny sposób nie przeżyje.
Stał
nad nią i zakładał ramiączka szelek na wygniecioną, do połowy
zapiętą, białą koszulę, by potem nachylić się i pocałować
żonę w usta. Rozsmakował się tym muśnięciem krótką chwilę,
po czym zebrał słowa jakie sunęły mu się na język i ułożył z
nich całkiem gustowne zdanie:
– Kocham
ciebie, nad życie. – Położył dłoń na jej udzie. Delikatnie
wtargnął pod materiał halki.
– Powinnam
się ubrać, by przejść do pokoju.
– Powinnaś.
–Ale
nie mam siły – przyznała z uśmiechem na twarzy.
Usiadła
na biurku i spojrzała Hektorowi w oczy.
– Powiesz
mi prawdę jeśli o coś zapytam?
– Oczywiście.
Dokładnie, to albo powiem prawdę, albo nie odpowiem, ale nie
skłamię. – Hektor kończył zapinanie ostatnich guzików swojej
koszuli, potem rozpoczął wsuwanie jej do spodni.
– Javier
siedział w więzieniu – zaczęła. – Naprawdę mu nie pomogłeś?
Rodrigez
wziął jedno z krzeseł i postawił naprzeciw żony, wciąż
siedzącej na biurku. Zajął miejsce i przez chwilę poczuł się
głupio, że w tej sytuacji jest od niej niższy, ale nie chcąc się
wiercić był zmuszony się z tym pogodzić.
– Cyntio…
ja wiem, że Javier wydaje się być sympatyczny, ale on nie do końca
jest szczery. To bardzo interesowny człowiek, okłamał mnie.
– Okłamał?
– Z
kopalni kiedyś wydobywano węgiel. Teraz jest nieużywana.
Kompletnie nie przynosi zysku. Nie można jej używać, bo nie ma
właściciela. Javier widnieje jako właściciel w księgach
wieczystych, ale nie ma do nich aneksu, nie ma aktu własności. Z
kolei akt własności kopalni wskazuje na mnie. Nie wiem czy znasz
się na tym?
– Ojciec
trochę mnie uczył – wyjaśniła. – Nie pytam o to jak jest
teraz. Pytam o to jak było i dlaczego twój brat siedział w
więzieniu, a ty mu nie pomogłeś?
– Sam
sobie jest winny, Cyntio.
– To
ma jakiś związek z pojedynkiem? Kłóciliście się o majątek.
Chciałeś się zemścić?
– Jestem
mściwy, ale nie mszczę się dwukrotnie. – Uśmiechnął się
delikatnie.
– Możesz
jaśniej, Hektorze?
– Oczywiście.
Odkupiłem od niego kopalnie, bo on nie miał na rozpoczęcie
wydobywania węgla. Umowę zawarliśmy sprawiedliwie. Ja zatrudniłem
swojego majstra, ale on go zwolnił. Nie było mnie wtedy w państwie,
posłużył się moim niedopatrzeniem i tym, że nie zmieniono zapisu
ksiąg wieczystych. Posłużył się przede wszystkim testamentem.
Zatrudnił swojego majstra, zatrudnił ludzi, nie wypłacił im, a
potem szukał dokumentu, że to ja jestem właścicielem, i że to
moja sprawka. Javier to człowiek, który zawsze dorabia się cudzym
kosztem.
– Dokument
masz ty? – zapytała wprost Cyntia.
Hektor
uniósł kąciki ust ku górze.
– Nie
odpowiadaj, twój uśmiech jest odpowiedzią. Mógł uniknąć
więzienia, gdybyś…
– Właśnie,
gdybym ja przyznał się do winy i zatrudnienia tych ludzi. Tak
chciał. Uwierz Cyntio, zatrudniłem prawnika i chciałem mu pomóc,
ale nie swoim kosztem. Nie będę pokutował za jego grzechy.
Wierzysz mi?
– Wierzę
– odpowiedziała, choć bez przekonania. Zeskoczyła z biurka i
zaczęła się ubierać. – A ty mi wierzysz? Ufasz mi? –
dopytywała.
– Oczywiście
– odpowiedział pewny swego.
– Masz
ten dokument przy sobie?
Hektor
zrobił się podejrzliwy, a Cyntia jakby nigdy nic odwróciła się
do niego plecami i poprosiła, by zapiął guziki jej sukienki.
– Już
– odparł, wstając. – Dlaczego pytasz czy mam ten dokument przy
sobie?
– Bo
chcę wiedzieć. – Odwróciła się i musnęła męża w brodę. –
Boję się, by nikt ci nie zaszkodził.
– Jest
dobrze schowany. – Hektor spojrzał się znacząco na krzesło, na
którym przed chwilą siedział.
– Gdzie?
– dopytywała marszcząc brwi i podążając za jego wzrokiem. –
Proszę, powiedz mi – nalegała, a on przystał na to i już po
chwili odkręcał nogę jednego owego krzesła, po czym wyjmował z
niego zwinięty w rulon dokument.
Rano
pani Rodrigez oznajmiła mężowi, że wybierze się na dłuższy
spacer.
– Chcesz
abym ci towarzyszył? – dopytywał, przypinając łańcuszek
kieszonkowego zegarka do kamizelki.
– Nie
– odpowiedziała. – Znaczy bardzo bym chciała, ale wydaje mi
się, że masz dużo pracy – dodała po krótkiej chwili, by nie
zdradzić się z tym, iż nie życzy sobie jego towarzystwa. –
Chcesz, by pensjonat jak najszybciej zaczął przynosić zyski.
Rozumiem to – wyjaśniła.
– Nie
wiedziałem, że mam aż tak wyrozumiałą żonę. – Zerknął do
kołyski, by pogładzić Marsela po policzku. – Tylko nie chodź za
długo, nie jest za ciepło. Mogłabyś się przeziębić.
– Oczywiście.
– Ubierz
coś ciepłego na siebie. Marsela nie musisz brać z sobą, twoja
matka pragnęła zabrać go na spacer z samego rana.
– Niebywałe
– skomentowała Cyntia. Pożegnała męża muśnięciem w policzek
i opuściła sypialnie.
Tego
dnia pani Rodrigez wybrała się na dłuższy spacer, niż Hektor
podejrzewał, gdyż dotarła aż do motelu, w którym zatrzymał się
Javier. Zapytała o niego w recepcji, ale nie chciano udzielić jej
informacji. Na szczęście zastała go w restauracji, jak popijał
drinka.
– Witam,
czy mogę? – zapytała, chwytając za krzesło naprzeciw niego.
– Oczywiście.
– Wstał i poczekał aż zajmie miejsce. Następnie usiadł i
uśmiechnął się do bratowej. – Zawsze przyjemniej spędza się
czas w miłym towarzystwie pięknej damy.
– Nie
przyszłam tutaj po to, by słuchać komplementów na swój temat.
Wystarczą mi te, które dostaje od własnego męża – zaczęła
ostro.
– Przyszłaś
poznawać sekrety rodzinne? – zapytał z drwiną.
– Interesują
mnie kopalnie i sprawa aktu własności. To po to przyjechałeś,
prawda? To dlatego wczoraj próbowałeś dostać się do gabinetu
Hektora, ale był zamknięty, czyż nie?
Javier
uśmiechnął się zaskoczony.
– Jestem
pod wrażeniem. Nie dość, że piękna, to jeszcze bystra. Mój brat
trafił na prawdziwy skarb.
– Dlaczego
to zrobiłeś?
– Co
takiego zrobiłem, Cyntio?
– Dlaczego
zatrudniłeś setki ludzi i im nie wypłaciłeś pensji?
– To
zrobił twój mąż – odpowiedział z przekonaniem i poprosił
kelnera o przyniesienie kieliszka dla bratowej.
– Nie
wierzę – szepnęła.
– Nie
wiesz za kogo wyszłaś. – Spojrzał Cyntii w oczy z taką
pewnością siebie, że niemal każda kobieta byłaby skłonna
uwierzyć we wszystko co powie.
Cyntia
jednak nie była tak głupia i zapytała zagniewanym tonem:
– Mam
ufać tobie czy człowiekowi, któremu przysięgałam?
– Nie
musisz mi ufać, nie proszę o pomoc, ale przesiedziałem trzy lata w
więzieniu za oszustwo. Po wyjściu musiałem zaciągnąć kredyt u
rodziny i spłacić należności…
– Jeździsz
drogim samochodem. Uznam więc, że od tego nie zbiedniałeś.
– Odbiłem
się od dna, na które zepchnął mnie mój własny brat.
– Po
co wróciłeś?
– By
poznać bratanka.
– Nienawidzisz
Hektora, on za tobą też nie przepada. Mam uwierzyć, że
przyjechałeś poznać jego syna? Javier, bądźmy poważni. –
Sięgnęła po kieliszek i zrobiła łyk wina.
– Sprawa
kopalni jest już przedawniona, ja odsiedziałem ile było trzeba
odsiedzieć za tę zbrodnie. Nie chcę pieniędzy, ani zysków. Nie
poślę twojego męża do więzienia, ale chcę oczyścić swoje
dobre imię. Nie ja zatrudniłem tych ludzi. Kopalnie nie należały
wtedy już do mnie – wyjaśnił spokojnie, choć widać było, że
coś się w nim gotuje.
– Oczyścisz
swoje imię, plamiąc przy tym imię mojego męża?– zapytała
wprost.
– To
londyńscy wspólnicy, nie znają Hektora. Nigdy go nie poznają.
Nikomu nie zaszkodzę, a ja muszę spłacić zadłużenie. Termin
dobiega końca. Ciężko mi zacząć każdą nową inwestycje, zdobyć
na nią pieniądze, bo jestem dłużnikiem i przestępcą. Do tego
doprowadził twój mąż. – Niespodziewanie chwycił za jej dłoń
i delikatnie uścisnął. – To nie twoja sprawa i nie martw się
tym. Uwierz, że chętne zemściłbym się na moim bracie, ale
najbardziej w tym wszystkim byłoby mi szkoda ciebie, dlatego nic
takiego nie nastąpi. Nie mógłbym cię skrzywdzić, nie jesteś
niczemu winna. – Javier patrzył głęboko w oczy bratowej i
delikatnie pocierał kciukiem jej kłykcie.
Cyntia
odruchowo i pośpiesznie zabrała dłoń, gdy poczuła znajomy
dreszcz. Podobny przebiegał jej ciało w chwili, gdy Javier w dniu
chrztu Marsela, położył otwartą dłoń na jej plecach.
– Długo
zamierzasz zostać?
– Dopóki
nie zdobędę tego po co przyjechałem – odpowiedział wprost.
– Hektorowi
nie podoba się twoja obecność. Mnie też zaczyna ciążyć.
– Przyjechałem
tu z brudnym imieniem, chcę wyjechać z czystym i zatrzeć po sobie
złe wrażenie.
– A
gdybym przyniosła ci ten dokument? – zapytała wprost.
– Zapewne
nie wiesz gdzie go ukrył. Nie zdziwiłbym się, gdyby został w
Hiszpanii – grał smutnego i zrozpaczonego.
– Wiem
gdzie jest i przyniosę ci go, powiedz tylko kiedy.
– Najlepiej
dziś wieczór. Mam spotkanie z inwestorem z Londynu. Chcemy
rozpocząć inwestycje. Jest w podróży, dlatego jako miejsce
spotkania wybraliśmy ten motel. Mogę na ciebie liczyć?
– Ale
potem wyjedziesz? – dopytywała.
– Oczywiście,
jako oczyszczony z zarzutów człowiek.
– Mogę
ci ufać, Javier? Nie zawiodę się?
– Z
pewnością nie. Możesz zapytać Laury. Nigdy nikogo nie oszukałem.
Być może dlatego zawsze jestem stratny. Twój mąż nawet podrobił
testament ojca Laury.
Cyntia
spojrzała na szwagra pytająco. Prawdą było, że o Francisie
Prevoscie wiedziała tyle co nic, jedynie jakieś skrawki, które
Hektor wplótł w swoje wypowiedzi. Javier to zauważył, więc
postanowił zapytać:
– Naprawdę
myślisz, że człowiek, który Hektora nienawidził, dałby mu
własne dziecko pod opiekę?
– Nie
wiem co mam myśleć. To sprawa waszej rodziny. Mi zależy tylko na
twoim wyjeździe i odzyskaniu spokoju.
– W
takim razie przynieś mi dokument. – Błysk w oczach Javiera i ton
wypowiedzi, jakby ją szantażował, sprawiły, że Cyntia poddała
pod wątpliwość jego słowa.
– Skoro
tak bardzo jest tobie mnie szkoda w tym wszystkim, to dlaczego każesz
mi narazić się własnemu mężowi? Nie odpowiadaj, to było pytanie
retoryczne. Nie zdradzę męża, w żaden sposób. Jeśli tak bardzo
zależy ci na moim spokoju, to wyjedziesz bez aktu własności.
Przeżyłeś bez niego tyle lat, dasz radę pożyć z brudnym
imieniem jeszcze trochę. – Wstała i wyszła z restauracji bez
pożegnania, a Javier odprowadzał ją zawiedzionym i zagniewanym
wzrokiem.
Młoda
pani Montenegro de Rodrigez wracała do domu leśnym skrótem.
Jeszcze rok temu nie znała niemal zupełnie tej okolicy, pomimo że
mieszkała tak niedaleko. Teraz jednak poznała prawie każdą leśną
ścieżkę, a wszystko za sprawą rodzinnych spacerów wraz z małym
Marselem, który podczas długich wędrówek najlepiej sypiał. Tym
razem Cyntia szła taką drogą, która doprowadziła ją do
posiadłości, ale do tylnego jej wejścia. Zauważyła jak w rogu,
nieopodal schodów, mąż i matka rozmawiają. Żwawo o czymś
dyskutowali, nie powstrzymując się przy tym od gestykulacji.
Chciała wiedzieć o czym mówią, bo od pewnego czasu zaczynały ją
irytować ich zachowania względem siebie – raz skakali sobie do
oczu, innym razem znów wpadali sobie w objęcia. Cyntia obeszła
więc kamieniczkę dookoła i schowała się za wielkim filarem.
Podsłuchiwała.
– Naprawdę
był ci obojętny los brata? – zapytała Marta, jednocześnie
kołysząc wózkiem, w którym usypiał mały Marselek.
– Z
rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. To prawda stara jak
świat.
– Świat
jest starszy niż aparaty, mój drogi. Rodzina jest najważniejsza.
– Mówi
tak pani, bo go nie zna.
– Mam
w nosie twojego brata i to, który z was ma racje. Jednak jesteś
mężem mej córki, teraz należysz do naszej rodziny i nie chcę się
na tobie zawieść.
– Kocham
Cyntię, nie skrzywdziłbym jej.
– Jej
nie, ale mnie już tak. Dlaczego nie wspomniałeś o kopalniach?
Chciałeś zachować je dla siebie? Nie chciałeś się podzielić?
Zapomniałeś o naszej umowie?
– Nie,
o niej nie da się zapomnieć. Pani mi o tym zobowiązaniu przypomina
przy każdym spotkaniu.
– Dlaczego
więc to zataiłeś?
– Te
kopalnie są bezużyteczne. Zawaliły się. Nie da się rozpocząć
prac. Zresztą niewiele i tak było do wydobycia.
– Skąd
wiesz jak było, skoro to twój brat się na tym bogacił?
Hektor
uśmiechnął się do Marty przebiegle, co nie umknęło uwadze
Cyntii, gdyż właśnie nieco wychyliła głowę. Mąż na szczęście
jej nie dostrzegł.
– Chyba
rozumiem. Albo chciałeś się go pozbyć i naumyślnie go wrobiłeś,
albo on wpadł, ty na tym zyskałeś, więc ukryłeś dokument. Jak
było, Hektorze?
– Zachowam
to jako tajemnice, dla siebie.
– Powinniśmy
sobie ufać. Ja tobie zaufałam. Powierzyła ci moją własną córkę.
– Tylko
dlatego, że miała pani w tym swój interes.
– Wiem
co zrobiłeś, Hektorze.
– O
czym pani mówi?
Cyntia
starała się coś usłyszeć, ale nie wychwyciła żadnych słów,
więc doszła do wniosku, że jej matka szepcze. Wychyliła się po
raz kolejny, bo jej słuchu dobiegł dźwięk kół toczących się
po kamieniach. To Marta i Hektor postanowili się przejść.
Wiedziała, że nie może podążyć za nimi, bo by ją szybko
zauważyli. Poszła więc do saloniku i zamówiła sobie sok oraz
owoce. Rozmyślała. Doszła do wniosku, że mąż nie jest z nią do
końca szczery.
– Dowiem
się o co w tym wszystkim chodzi – obiecała samej sobie w
myślach, przy czym obserwowała jak kelner kładzie przed nią
kieliszek i pucharek.
W
tym samym czasie, gdy Cyntia powątpiewała w słowa jakie usłyszała
w nocy od męża, Marta i Hektor spacerowali wraz z Marselem i nadal
prowadzili żywą dyskusje na tematy, które bez wątpienia dotyczyły
całej rodziny.
– Pomogłam
ci, ostatni raz, bo ty mi nie ufasz. Dlaczego więc ja mam ufać
tobie?
– Z
Javierem rozpoczęliśmy inwestycje wspólnie. Ja sfałszowałem
dokumenty i namówiłem ludzi do kłamstwa. Wykazałem same straty.
Firma wtedy była jeszcze na Javiera. Bał się, że nie będzie miał
z czego wypłacić pensji pracownikom. Ja powiedziałem, że pokryje
dług z pieniędzy Laury.
– Nie
lubicie się, dlaczego postanowiliście współpracować?
– Każdy
z nas krył to pod płaszczem pozornej zgody i naprawienia rodzinnych
relacji.
– Pod
płaszczem mieliście ukryte cele. Jakie?
– Tłumaczyliśmy
sobie, że to jedyne co tak naprawdę zostało po naszej matce, po
naszym ojcu, bo kopalnie były pierwotnie jego.
– Nie
pytam o tłumaczenia, a o pierwotne cele – rzekła ostro z dużym
naciskiem na słowa pierwotne cele Marta Montenegro.
– Ja
chciałem zyskać na jego stracie.
– A
on?
– A
on chciał mnie wysłać do więzienia. Wpadł na pomysł, który
obrócił się przeciw niemu. Oczywiście upewnił się czy w księdze
wieczystej widnieje ja jako właściciel…
– Jak
dokonałeś wycofania tego zapisu, przecież to niemożliwe? –
Kobieta spojrzała z niekrytym podziwem na własnego zięcia.
– Kobiety
są głupie… – rzekł pewnie z taką wyższością, że aż
poczuła się maluśka. – Przepraszam. Nie wszystkie, ale
większość.
– Przespałeś
się z jakąś pracowniczką notariusza? – wywnioskowała.
– Lepiej.
Przespałem się z prostytutką, do której chodził notariusz. To
ona mi pomogła.
– W
takim razie, to notariusz był głupi, a nie ta kobieta –
stwierdziła Marta i poprawiła chustę, którą miała obwiązaną
wokół szyi. – Jak ci pomogła ta kobieta?
– Notariusz
bał się skandalu. Sam mi oddał dokument.
– Zastraszyłeś
go aż tak, że złożył krzywoprzysięstwo przed sądem? – nie
dowierzała.
– Nie
mnie się bał, a straty majątku i gniewu żony. Dysponował jej
majątkiem. Nawet kancelaria notarialna była własnością jej ojca.
– Jesteś
bardziej bez skrupułów niż ja – przeraziła się kobieta.
– Niekoniecznie.
Potrafię zepchnąć ludzi na dno, ale nigdy nie posłałbym Javiera
do więzienia. Ja się po prostu broniłem, wykorzystując jego
pomysł. To on chciał bym ja skończył za kratkami, odpłaciłem
się jemu jak należy.
– Nie
masz wyrzutów sumienia?
– Względem
mego brata? – Pokręcił przecząco głową. – Nigdy.
– Ty
oszukałeś ludzi?
– On,
ale ja na tym zarobiłem. Jak już pani mówiłem, sztuką jest
obrócić każdą przeciwność i niedogodność w zaletę, i na niej
zyskać.
– A
ty to potrafisz? Nawet pojedynek obróciłeś na swoją korzyść.
Nie zginąłeś.
– Widocznie
tak miało być – odpowiedział.
Niespodziewanie
Marta Montenegro wpadła na pewien pomysł, albo raczej poddała pod
dużą wątpliwość słowa Hektora. Jednak nie chciał tego przed
nim kryć, bo jak zwykle dostrzegała w zięciu sprzymierzeńca, a
nie przeciwnika.
– Te
kopalnie na pewno są nie do użytku? – zapytała wprost.
– Pięć
lat temu były nie do użytku.
– Twój
brat nie przyjechał poznać bratanka, nie bądź głupi ani naiwny.
– Wiem
o tym. Chce akt własności, aby oczyścić swoje imię, a mnie
posłać za kratki. Zostały mu trzy miesiące do przedawnienia
sprawy. Po trzech miesiącach nic nie wskóra, tylko oczyści własne
imię.
– Jeśli
dokument wpadnie w jego ręce, ty pójdziesz do więzienia? –
upewniała się Marta.
– Tak,
ale on nigdy nie znajdzie dokumentu.
– Zamknąłeś
go w sejfie?
– Sejf
nie jest bezpiecznym miejscem. Jest zbyt pospolity. Zazwyczaj takie
rzeczy chowa się w sejfie, to byłoby zbyt łatwe do przewidzenia.
– Mam
nadzieję, że dobrze go strzeżesz. Nie chciałabym, by mój wnuk i
córka… nawet nie chcę o tym myśleć.
Hektor
był spokojny, dalej pchał kremowy wózek na białych kołach,
delikatnie nim kołysząc. Marta spacerowała przy jego boku,
zachowując pozory normalności rodzinnej.
Rodrigez
powrócił wraz z Martą pod kamienice. Kobieta wezwała dwóch
kelnerów, by wnieśli wózek z jej wnukiem po schodach.
– Ale
po co aż dwóch? Jeden by starczył, sam mogę… – zaczął
Hektor, ale kobieta skutecznie mu przerwała:
– Nie
wypada, by gospodarz robił sam sobie za tragarza, gdy ma służbę.
– Moim
zdaniem, nie wypada mężczyźnie wysługiwać się zawsze
podwładnymi, zwłaszcza, gdy sprawa dotyczy jego dzieci… jego
rodziny. Emil, pomożesz mi, a ty Robert, wróć do swoich obowiązków
– zadecydował.
– Oczywiście
panie Rodrigez – odrzekł Robert, a Emil podniósł wózek z małym
paniczem i pomógł Hektorowi pokonać te kilka głównych schodów.
Mężczyzna
wjechał z chłopcem do saloniku i usiadł naprzeciw żony. Miał
dobry humor, ale Cyntia nie podzielała jego rozanielonego nastroju.
– Straciłam
apetyt – powiedziała nieuprzejmym tonem.
– Chyba
nie na mój widok? – Zaśmiał się.
– Właśnie
na twój. Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem, jak można niszczyć
własną rodzinę, nie umieć wybaczać i…
– O
czym ty mówisz? – zapytał wprost.
Cyntia
wstała.
– Okłamałeś
mnie – warknęła. – Znowu mnie okłamałeś. – Rzuciła zmiętą
serwetkę na stół i już miała opuścić salon, ale głos męża
ją powstrzymał:
– Jakie
znowu?
– Rozmawiałam
przed chwilą z Laurą. Czego dotyczył pojedynek? Majątku!?
– Możesz
nie krzyczeć, bo ludzie…
– Mam
w nosie tych ludzi! – Ze zdenerwowaniem pochwyciła za wazonik i
rzuciła go na podłogę. Porcelana pękła na kilka większych
kawałków, a woda rozprysła się dookoła. Kwiaty leżały
porozrzucane.
– Jak
ty się zachowujesz!? – warknął wstając.
Marsel
zaczął być niespokojny i popłakiwać. Hektor zakołysał
delikatnie wózkiem, a spojrzenia wszystkich obecnych skierowane były
w ich stronę.
Cyntia
spojrzała mężowi w oczy z niekrytą odrazą.
– Wyszłam
za mordercę i oszusta… za zwykłego przestępcę – cedziła
przez zęby. Podeszła do wózka, wzięła płaczącego Marsela na
ręce i poszła z nim na górę.
Marta
przyglądała się całej scenie z wyraźną dezaprobatą. Pognała
za córką.
– Nie
powinnaś była… – zaczęła na półpiętrze, ale młoda kobieta
nawet się nie zatrzymała. – Nie możesz tak postępować! –
wrzasnęła Marta, gdy były już przed drzwiami sypialni.
Marselek
zaniósł się krzykiem, a Cyntia przystanęła. Spojrzała swojej
rodzicielce w oczy i powiedziała:
– Z
tego co wiem, mamo, ja nie radziłam tobie jak masz postępować z
moim ojcem, nie radź więc mnie, jak mam postępować z moim mężem.
– Nacisnęła klamkę i weszła do pokoju.
Marta
oczywiście podążyła za córką i stojąc przy zamkniętych
drzwiach, obserwowała jak Cyntia przechadzała się z Marselem po
pokoju usiłując go uspokoić. Nie była w tym najlepsza. To Hektor
miał opanowaną te sztukę do perfekcji. W jego ramionach maluch
uspokajał się o wiele szybciej i zasypiał na dłużej. Marta nie
zamierzała jednak córce pomagać i zająć się wnukiem do czasu aż
ta się nie uspokoi. Ciągnęła dalej swój wywód:
– Chcę
tylko byś wiedziała, że swoim zachowaniem przyniosłaś wstyd, nie
tylko sobie i Hektorowi, ale także całej rodzinie, a przede
wszystkim mnie i ojcu. On już nie żyje, ale ja jeszcze dycham i
będę słyszeć teraz za plecami ale oni ją wychowali.
– Słyszysz
to od niepamiętnych czasów. Chyba od kiedy pojawiłam się na tym
świecie. Myślałam, że już zdążyłaś się do tego
przyzwyczaić, matko – odwarknęła.
Marta
Montenegro zacisnęła dłonie w pięści, wypuściła głośno
powietrze z płuc, odwróciła się na pięcie i opuściła sypialnie
Rodrigezów, trzaskając za sobą drzwiami, co wystraszyło małego
Marsela jeszcze bardziej i przez to zaczął płakać jeszcze
głośniej.
– Zamknij
się w końcu! – wrzasnęła młoda matka i dosłownie wrzuciła
trzymiesięcznego chłopca do kołyski. – Gdyby nie ty, to wszystko
byłoby inaczej! Mogłeś się nie urodzić! – dodała i zostawiła
rozkrzyczane niemowlę samo.
Wbiegła
do łazienki, zamknęła za sobą drzwi, zjechała po nich plecami i
siedząc na podłodze, złapała się za głowę. Łzy ciekły
wodospadami po jej twarzy, a ona nie potrafiła się uspokoić.
Dobiegający z pokoju wrzask niemowlęcia wcale jej nie pomagał w
osiągnięciu nirwany.
Hektor
Rodrigez po wybuchu żony, wyszedł z pensjonatu i udał się do
tawerny, gdzie zasiadł przy barze i zamówił butelkę rumu. Nawet
okiem nie rzucił na barmankę, chociaż była bardzo nachalna.
Brunetka, której włosy zdawały się falować niczym morskie fale,
nagabywała nieustępliwie. Hiszpan w końcu stracił cierpliwość i
uderzył pięścią w blat baru.
– Po
co te nerwy? – zapytał jakiś mężczyzna, kładąc dłoń na jego
ramieniu.
– Odczep
się pan – warknął do brodatego blondyna. Chwycił za szyjkę
butelki i napełnił szklankę, by wychylić do dna.
– Dla
mnie sam rum, w butelce – złożył zamówienie William, siadając
obok Rodrigeza.
Ten
spojrzał na młodzieńca i stuknął swoją szklanką o butelkę
trzymaną w dłoniach Oldmana. Willi odpowiedział uśmiechem i napił
się prosto z gwinta.
– Pańskie
zdrowie – powiedział i napił się znowu.
– Nawzajem
chłopcze.
Pili
tak obaj, dłuższa chwilę w błogim milczeniu, zasłuchując się w
tawerniany gwar. Hektor pragnął w tym hałasie zaznać odpoczynku,
a William niezauważenie wypytać o Rodrigeza. Obaj wypili o wiele za
dużo. Na dodatek na ramieniu starszego z nich zawisła Aurelia.
– Dorabiasz
nocami? – zapytał bezczelnie.
Dziewczyna
musnęła go w policzek, jakby to miało być odpowiedzią albo
jawnym zaproszeniem. Oddaliła się o dwa kroki, okręciła wokół
własnej osi i stanęła za barem.
– Ładna
– skomentował William.
– Na
tyle ładna byś jej zaufał? – zapytał Rodrigez z koleżeńskim
uśmieszkiem na ustach.
– Mój
ojciec nie jest wykształconym człowiekiem, ale mawiał bym nigdy
nie ufał kobiecie, która zdradza innego, bo kiedyś nawet nie
obejrzy się w tył, zdradzając mnie. Tę pannę miało za wielu bym
jej ufał.
– Mądry
ojciec. Mądry życiowo, a takie mądrości nie są równe nawet
kilometry tytułów i dyplomów.
– Pije
pan przez kobietę? – postanowił działać aby temat się nie
wyczerpał.
– Mam
to wypisane na twarzy?
– Nie
patrzy pan na inne, zakładam więc, że ma pan dość kobiet tego
dnia.
– Gdybyś
poznał moją teściową, także miałbyś dość kobiet. Nie tylko
na dzień, a na całe życie.
– Przez
teściową nie warto pić. Głowa będzie jutro boleć. – William
się zaśmiał.
Hektor
odpowiedział mu tym samym i po raz kolejny napełnił swoją
szklankę. Oddał pustą butelkę Aurelii. Uśmiechnął się do
niej. Oparł łokcie o blat, a dłońmi oplótł szklankę.
– Jeszcze
raz to samo? – zapytała nieprzyjaznym głosem.
– Poproszę.
Przyjechałeś tu dla kobiety, czy by o niej zapomnieć? – Hektor
niespodziewanie spojrzał na Williama.
– Przyjechałem…
właściwie przyszedłem do tawerny, by się upić. To mój jeden
dzień wolny, potem już tylko praca.
– Gdzie
się zatrudniłeś?
– Jeszcze
nigdzie, ale los czy też fatum rzuci mnie prawdopodobnie do
najgorszego z pracodawców. – William dalej popijał prosto z
gwinta.
– Wiesz
już który to?
– Hektor
Rodrigez. Pogłoski mówią, że drań jakich mało.
Hektor
zachował pokerową twarz.
– Drani
na tym świecie nie jest mało. Jest ich wielu, chłopcze. Ale tu
akurat masz rację, też nie słyszałem za wiele dobrego o
Rodrigezie. Dlaczego więc nie podejmiesz pracy w innym miejscu?
– Bo
cholernie lubię wyzwania.
– Zatem
za wyzwania. – Hektor uniósł szklankę do góry i przechylił do
dna.
– Za
wyzwania i kobiety, które dają nam namiastkę nieba.
– A
potem zamieniają je w piekło – dodał Hektor patrząc na Aurelie.
– Ma
pan złe doświadczenia? Przepraszam nie powinienem był pytać. –
Pokręcił głową, by wymazać złe wrażenie.
– Mam
kłopotliwą żonę – odpowiedział szczerze Rodrigez, a William
postanowił kłuć żelazo póki gorące.
– To
dlaczego pan został jej mężem?
– Bo
jest piękna i dobra. Bo jest moim domem.
Aurelia
w zirytowany sposób przewróciła oczyma i podeszła do innego
klienta, stojącego w przeciwległym końcu blatu.
– Jest
domem? Chodzi o posag? – dopytywał Oldman.
– Nie.
Jesteś za młody, by zrozumieć, ale czasami można być bezdomnym,
a mieć dom. Innym razem możesz mieć hektary ziemi, sto pokoi z
wyposażeniem, a być bezdomnym.
– Jest
pan filozofem?
– Tylko
gdy wypije – przyznał Rodrigez i poczuł jak ktoś skrada się za
jego plecami. Marynarkę miał przewieszoną przez oparcie krzesła.
Usłyszał szmer. Odwrócił się uderzając pięścią w jednego ze
złodziejaszków. Kiedy to czynił, nie spodziewał się, że
złodziejaszek ma kumpli.
William
niewiele myśląc rzucił się do walki w obronie nowo poznanego
mężczyzny. Nie dlatego, że go lubił czy czuł, że tak wypada. Po
prostu nie tolerował nierównych szans, a sześciu na jednego nie
było ani trochę sprawiedliwe. Oczywiście ochrona zamiast ich
wyprosić, zaczęła zbierać zakłady kto wygra. Takie już były
klimaty tego lokalu, jak i tym podobnych miejsc, od których na całym
świecie aż się roiło.
W
pewnym momencie William wytarł krew spod nosa wierzchem dłoni i
pociągnął Hektora za ramie.
– Spadamy.
– Nie
ucieknę jak szczur. – Rodrigez miał zamglony wzrok. Coś w jego
spojrzeniu budziło grozę nawet w Oldmanie, który przecież w tej
chwili mu pomagał, a nie stawał z nim do walki.
– On
ma nóż – postanowił odwołać się do rozsądku mężczyzny.
– Trudno.
– Spadamy
mówię! – William schylił się po marynarkę Rodrigeza i swoją
czapkę, następnie pociągnął go za jedno ramiączko szelek.
Hektor
nie chciał rezygnować z bójki, ale wiedział, że bez chłopaka
nie ma szansy z tyloma przeciwnikami, poza tym nie chciał stracić
marynarki i pieniędzy, które się w niej znajdowały. Wybiegli więc
z tawerny tylnym wyjściem.
Skrył
ich mrok lasu. Idąc szybkim tempem dotarli do torów.
– Ma
pan portfel? – zapytał Willi, podając mężczyźnie odzienie
wierzchnie.
– Mam.
Rozumiem, że twa pomoc nie była bezinteresowna. Na ile się cenisz?
– Nie
mam ceny. Proszę mnie nie obrażać. Jeśli panu pomogłem, to
dlatego, że chciałem, a nie dlatego, że widziałem w tym łatwy
zysk. Ktoś kiedyś powiedział, miej wyjebane, a będzie ci dane.
– Wulgarne
i zakłamane. Aby coś mieć trzeba walczyć i się starać. Tego
ojciec ci nie przekazał?
– Być
może mówił coś, ale wątpię bym tego słuchał.
William
spojrzał na Hektora, uśmiechnął się tak, że dołeczki ozdobiły
jego policzki, zdjął marynarkę i ściągnął szelki z ramion, by
było mu wygodniej. Odnalazł piersiówkę i zrobił spory łyk.
– A
pańskie nauki dotyczyły tego, że trzeba walczyć? – zapytał,
podając towarzyszowi trunek.
Hektor
uczynił łyk i powrócił wspomnieniami do czasów dzieciństwa.
– Dotyczyły
tego, że nie każdy może przetrwać – odpowiedział. – Kiedyś
w prezencie pod choinką znalazłem trzy koty – zaczął niezwykle
smutną opowieść, bardzo melancholijnym tonem. Przerwał i
przełknął niespokojnie ślinę.
– Małe?
– Maleńkie.
Jednak nie mogłem ich wszystkich zatrzymać, choć chciałem.
– Musiał
pan znaleźć im inny dom? To była ta nauka?
– Nie,
chłopcze. Haczyk tkwi w tym, że mogłem wybrać jednego, a z resztą
wtedy jeszcze nie wiedziałem co się stanie.
– Kto
zażądał wyboru? – dopytywał William. Przyśpieszył i stanął
naprzeciw Hektora. Widząc wyraz twarzy towarzysza, wiedział do
jakiej puenty zmierza ta opowieść.
– A
czy to ważne? Zażądał i już. Wybrałem łaciatego, czarny w rude
łatki. Był najmniejszy, najsłabszy i lizał mnie po ręce. Jego
rodzeństwo było silniejsze, sądziłem, że sobie poradzą.
– To
opowieść z morałem – domyślił się chłopak.
– Ten
ktoś utopił pozostałe dwa kociaki na moich oczach, a ten zachowany
i tak umarł, bo był za słaby by samodzielnie jeść.
William
przełknął głośno ślinę przerażony opowieścią.
– Ojczym
nauczył mnie, by zawsze wybierać to co najsilniejsze, a reszta nie
warta jest czasu, jaki trzeba temu poświęcić, w efekcie go
marnując. – Hektor wyjął chusteczkę i przetarł nią skroń, bo
poczuł, że toczy się po niej stróżka krwi.
– Mój
ojciec jak znalazł dwa skatowane szczeniaki, to starał się je
wyleczyć, odmawiając sobie tego co potrzebne. Nawet jedzenie im
oddawał.
– Nauczył
cię dobroci. Mnie nauczono przetrwać. Dlatego to ja będę twoim
pracodawcą, a ty moim pracownikiem. Nazywam się Hektor Rodrigez. –
Uśmiechnął się i wyciągnął dłoń w stronę Williama, który
aż się zachłysnął.
Hektor
z początku sądził, że Willi tak zareagował ze zdziwienia, ale
dopiero kiedy dojrzał plamę na jego białej koszuli, zrozumiał
stan młodzieńca.
– Jesteś
ranny.
– Nic
mi nie będzie. – Oldman uścisnął dłoń pracodawcy.
Ten
przeszedł do tyłu i rozerwał nieco szerzej dziurę w jego białej
koszuli. Przyjrzał się ranie.
– Jest
głęboka, trzeba szyć.
– Szpital
jest osiem kilometrów stąd. Samo się zrośnie.
– Nie
zrośnie! Prędzej się wykrwawisz albo dojdzie do zakażenia. Za pół
godziny będziemy w mojej posiadłości.
– Masz
także pielęgniarkę na swoich usługach? – William z uśmiechem
na twarzy nie dowierzał.
Hektor
zaśmiał się z wyższością.
– Moja
żona ukończyła semestr medycyny. Umie zaszyć niewielką ranę na
łopatce.
– Skoro
jest niewielka, to…
– Trzeba
ją choćby odkazić, tym bardziej, że nie wiadomo czym była
zadana. Chociaż uciśnij, by tak nie krwawić. – Hektor wskazał
mężczyźnie, by uciskał miejsce na ciele, które jeden z
napastników brutalnie potraktował nożem. Nie było to zbyt
wygodne, bo rozcięcie znajdowało się w takim, a nie innym miejscu.
Ponad
pół godziny później, Hektor podtrzymał Williama uwieszonego na
jego karku. Bastian akurat wyglądał przez balkon, paląc papierosa
i obserwując chodzącego przy ścianie syna. Dostrzegł swojego
szwagra, więc zostawił Edwarda samego w pokoju i pobiegł dopomóc.
Po drodze zaczepił jedną z pokojówek i wysłał do przypilnowania
małego, bo przypomniał sobie o otwartym balkonie, jak się okazało
w ostatniej chwili, bo mały blondynek już wspinał się na krzesło
z zamiarem wychylenia przez barierki.
– Dalej
sam sobie poradzę! – warknął na Bastiana Hektor, zaraz po tym,
gdy mężczyzna pomógł mu wtargać młodego bruneta po głównych
schodach. – Idź po moją żonę, niech przyjdzie do pierwszego
wolnego pokoju dla służby. Pierwszy po lewo! – krzyknął,
ciągnąc Williama za sobą.
Chłopak
ledwo powłóczył nogami, a Brown szybko poszedł obudzić
szwagierkę.
– Bastian?
– zapytała zdziwiona, otwierając drzwi.
– Tak,
chodzi o to, że jesteś potrzebna.
– Coś
się stało Hektorowi!? – krzyknęła przerażona, bo była już
zmartwiona tak długą nieobecnością męża. Na dodatek dostrzegła,
że Bastian ma zaplamioną od krwi koszulę.
Nie
czekając na odpowiedź, natychmiast podbiegła do łóżka,
ściągnęła przewieszoną przez ramę narzutę i okryła nią
halkę. Czym prędzej ruszyła za Brownem.
– Z
nim chyba nic, chodzi o jakiegoś młodego człowieka. Jest chyba
ranny – tłumaczył chaotycznie blondyn.
– Gdzie
mam iść?
– Pierwszy
pokój służby, po lewo.
– Ja
pójdę sama, ty zostań z Marselem, proszę.
– Oczywiście.
– Bastian zawrócił do sypialni Rodrigezów i postanowił
wykorzystać okazje.
Mały
spał jak zabity, więc on spokojnie mógł pobuszować po pokojach.
Zdziwił go sejf. Normalnym było, że ludzie mieli szkatułki
zamykane na klucz i kasetki do przechowywania pieniędzy czy zamykane
szuflady, ale nie tak duże sejfy w mieszkaniach rodzinnych. Już
prędzej w gabinecie. Spróbował go otworzyć, ale na nic to się
zdało. Kombinacja złożona z czterech cyfr, okazała się za
trudna, a Bastianowi tego dnia, po tylu wypitych drinkach, już nic
nie przychodziło do głowy.
Przerażona
Cyntia dalej szła sama ciemnym korytarzem. Nie marnowała czasu na
zaświecanie wszystkich świateł. Jedynie na szybko zapaliła kilka
kinkietów.
– Co
się stało? – zapytała, wpadając do pokoju. – Boże, jak ty
wyglądasz!? – naskoczyła na Hektora, chwytając jego twarz w
swoje drobne dłonie.
Pochwycił
żonę za nadgarstki i powiedział ciche:
– Mną
się nie martw. Sprawdź co z nim. – Wskazał dłonią na swojego
pomocnika w bójce tawernianej.
Cyntia
podeszła do chłopaka siedzącego okrakiem na krześle. Od razu
dostrzegła jego białą koszulę, która była na plecach w większej
części pokrwawiona. Chwyciła za kołnierzyk i pomogła ją zsunąć
chłopakowi z ramion. Wtedy dostrzegła znajomy pieprzyk na karku i
oniemiała.
– Co
mam przynieść? – zapytał Hektor z dłonią trzymaną już na
klamce.
Przełknęła
ślinę i zebrała się cała w sobie, by wyglądać na opanowaną i
spokojną.
– Miskę
z wodą i dużo gazy. Igłę i nić z apteczki. Coś do odkażenia –
poinstruowała.
Rodrigez
nie wyszedł jednak z pokoju i nie zostawił żony z młodzieńcem
sam na sam. Krzyknął na ochmistrzynie i to ona dostarczyła
wszystkiego co niezbędne.
– Nie
mogłam znaleźć nic do odkażenia – wytłumaczyła. – To się
nada? – zapytała, podając pracodawcy whisky prosto do ręki.
Hektor
przytaknął głową i nawet nie zwrócił uwagi na rocznik wypisany
na etykiecie butelki. Zamknął drzwi za kobietą, a wszystkie
potrzebne rzeczy postawił na stoliku znajdującym się obok Cyntii.
Ta najpierw przetarła ranę kawałkiem gazy, mocno nasączonym wodą.
Hektor podał Williamowi trunek, przykładając gwint wprost do jego
ust.
– Pij
– polecił.
Willi
napił się jeden łyk, następnie chwycił za butelkę i
samodzielnie ją przechylił opróżniając niemal do połowy, a
potem przekazał butelkę Cyntii. Ta polała ranę, a na twarzy Willa
namalował się grymas bólu.
– Wciąż
krwawi. Za mocno – powiedziała zdenerwowana. W myślach zaczęła
szukać jakiegoś rozwiązania.
– To
zszyj – zaproponował mąż.
– Nić,
którą mamy jest za słaba. Płynąca, niemal ciurkiem, krew zerwie
szwy.
– Co
możemy zrobić? – zmartwił się Rodrigez. Czuł się winny, bo w
końcu to jemu William ruszył z pomocą. W głowie już rozważał,
by żonie nakazać prowadzić i zabrać chłopaka do pobliskiego
szpitala.
– Przytrzymaj
go, tylko mocno – poleciła.
– Przecież
nigdzie się nie wybieram, pani Rodrigez – odpowiedział z
bezczelną pewnością siebie Oldman, ale jego głos był bardzo
słaby, gasnący.
– Ból
pana pobudzi do wstania, panie… jak panu na imię?
– William,
pani Rodrigez – odpowiedział z cynicznym uśmieszkiem na ustach.
Cyntia
bez cienie żalu i współczucia sięgnęła do apteczki po skalpel.
Z komody wyjęła zapałki i zapaliła świece. Ogrzała narzędzie
medyczne w jej ogniu.
– Włóż
mu coś w usta – poleciła mężowi.
– Po
co? – dopytywał William z lekkim przerażeniem w oczach. Wiedział,
że w Cyntii nie znajdzie ratunku, spojrzał więc na jej męża z
lekką nadzieją wymalowaną na twarzy.
Nie
uzyskał odpowiedzi. Rodrigez wpakował mu spory rulon bandaża
między zęby. Zagryzł materiał i poczuł jak rana parzy. Nie mógł
wytrzymać z bólu, chciał się poderwać, ale Hektor mocno trzymał
go za barki. Cyntia poczuła łzę na swoim policzku, ale starła ją
wierzchem dłoni zanim jej mąż w ogóle to zauważył.
Pomyślała,
że William zemdleje po takim zabiegu, ale jednak nie. Willi ani na
chwilę nie stracił przytomności. Wrzuciła skalpel do misy z
zakrwawioną wodą i wcześniej użytymi gazami, po czym wytarła
ręce, by je osuszyć i móc założyła opatrunek na ranę.
– Wyniosę
to – zaproponował Hektor i pozbierał niepotrzebne już narzędzia
i przedmioty. Wyszedł, pozostawiając młodych kochanków z
przeszłości samych. Nie mógł oczywiście wiedzieć o tym co,
jeszcze przed niemal rokiem, łączyło jego żonę z tym młodym
człowiekiem.
– Co
tu robisz? – zapytała z pretensją, wcześniej upewniając się
czy jej małżonek jest już wystarczająco daleko by jej nie
usłyszeć. W tym celu zerkała przez lekko uchylone drzwi, ale w
końcu je domknęła.
Willi
nie odpowiedział. Wstał na chwiejnych nogach, podtrzymując się
blatu biurka i oparcia krzesła. Połączył swoje usta z ustami
kobiety. Objął ją nic nie wyjaśniając i przez chwilę między
nimi było tak jak przed lat.
Cyntia
jednak oderwała się od niego i odstąpiła kilka kroków w tył.
Czyniła to zapobiegawczo, jakby nie ufała samej sobie.
– Nie
możemy – rzekła ze łzami w oczach.
– W
takim razie było trzeba mi nie pomagać. Wolę umrzeć, niż żyć
bez ciebie.
– W
takim razie umrzyj! – warknęła. – Spóźniłeś się rok,
Williamie.
Kobieta
zamilkła, bo usłyszała znajome kroki na korytarzu. Oldman ponownie
zajął miejsce, a Hektor otworzył drzwi i stanął w progu.
– Mam
nadzieję, że rana będzie się dobrze goić, już nie krwawi –
rzekła fachowo Cyntia, bez cienie uczucia w głosie.
– Dziękuję,
pani Rodrigez – odrzekł grzecznie Willi.
Kobieta
wyminęła męża i wyszła, rzucając mu nieprzychylne spojrzenie.
– Prześpij
się, odpocznij. Susana będzie cię doglądała. Dowiem się od żony
kiedy będziesz mógł podjąć pracę. Dziękuję też za pomoc w
tawernie.
– Nie
ma za co, Hektorze.
– Tutaj
panie Rodrigez – przeszedł na służbowy ton i z góry postawił
sprawę jasno.
– Oczywiście,
panie Rodrigez.
Tej
nocy Cyntia nie mogła zasnąć i pomimo że było już niemal nad
ranem, ona nawet nie zmrużyła oka. Hektor nie chciał jej złożyć
żadnych, nawet najmniejszych wyjaśnień odnośnie swojego stanu,
jak i tego skąd pojawił się William w ich domu. Jedno co z niego
wyciągnęła, to:
– Będzie
nowym lokajem. Dziś jestem zbyt zmęczony, by wszystko tłumaczyć.
Rodrigez
nie położył się jednak od razu do łóżka. Wystarczyło mu
jeszcze sił na szybką kąpiel, podczas której Cyntia znajdowała
się poza pokojem, gdyż wykorzystała okazje i po cichutku się
wymknęła. Przeszła do skrzydła, gdzie znajdowały się sypialnie
dla personelu. Zapukała do pokoju wyznaczonego Williamowi. Weszła
zanim usłyszała proszę.
– Jednak
do mnie wróciłaś, Cyntio – ucieszył się, podnosząc na łóżku,
co sprawiło mu niemały ból.
– Pani
Rodrigez, jeśli już musisz się do mnie odzywać – pouczyła. –
Zrobię wszystko byś tu nie pracował, więc lepiej odejdź. Nie
chcę cię znać, Williamie. Mam męża, już jest za późno –
tłumaczyła chaotycznie i bawiła się przy tym nerwowo swymi
własnymi dłońmi, skubiąc skórki przy paznokciach.
– Kocham
cię. Daj m wyjaśnić – nalegał. Nawet wstał i mimo bólu
usiłował chwycił kobietę za ramiona.
Ta
jednak uniosła ręce do góry w geście obronnym i odtrącającym
jednocześnie. Zrobiła dwa kroki w tył.
– Wątpię
w to, że mnie kochasz, William. Jednak jeśli tak jest, to odejdź
na zawsze i nie wnoś niepokoju do mojego małżeństwa.
– Chcesz
z nim być? Kochasz go? – nie dowierzał.
– Tak,
bo wiem ile on potrafi dla mnie zrobić. Zrobił znacznie więcej niż
ty.
– Bo
ma pieniądze! – krzyknął.
– Nie
wydzieraj się, nie jesteś u siebie! – zganiła go. – Hektor ma
nie tylko pieniądze, ale ma też klasę i odwagę. Nie podkuliłby
ogona i nie odszedłby ode mnie tylko dlatego, że coś stałoby na
przeszkodzie.
– To
nie było coś, tylko strzelba twego ojca –
sprostował. – Nie będziesz z nim szczęśliwa – dodał
niezwykle pewny swego.
– To
jest żałosne. Nie wiesz nic o byciu szczęśliwym i nie wiesz jak
niewiele potrzeba mi do szczęścia. Jeśli naprawdę mnie kochasz,
poświęć się i zostaw mnie w spokoju w imię tej miłości.
Odejdź, bym nie musiała cię oglądać. Chociaż raz zachowaj się
jak mężczyzna. – Cyntia wyszła, zamykając za sobą delikatnie
drzwi i jednocześnie pozostawiając Williama samego na środku
pokoju. Przeszła na koniec korytarza i zniknęła za zakrętem. Tam
oparła się o ścianę i zapłakała chowając twarz w dłoniach.
Dobrze,że w nowej wersji Cyntia nie jest tak naiwna i nie oddaje Javierowi dokumentu. Zastanawiam się o co chodziło Cyntii z tym pojedynkiem.William znowu pojawił się w jej życiu,nie dziwię się,że Cyntia chcę by Will wyjechał.W końcu jest to dla niej jakaś pokusa.Co do tej cudownej i wspaniałej miłości Hektora miałabym pewne wątpliwości,to jednak furiat czasami zresztą nie poślubił jej tylko z miłości miał też inne cele.
OdpowiedzUsuńWow i taką Cyntie to ja rozumiem. Mówi co myśli, potrafi się postawić, a do tego nawet Willowi wygarnęła :P Rozumiem, że w tej wersji Cyntia nie będzie głupią gąską i aktu Javierowi nie odda?
OdpowiedzUsuńTa opowieść o kotkach - straszna. Naprawdę serdecznie współczuje Hektorowi dzieciństwa, a właściwie ciężko to w ogóle dzieciństwem nazwać. Raczej jakimś szkoleniem, czy obozem przetrwania.
Myślę, że w tej wersji za równo Hektor jak i Cyntia nie pobrali się z miłości. Każde z nich miało wtedy swój ukryty motyw. Jednak z czasem to się zmienia i sądzę, że to właśnie zaczęło Hektora przerażać, bo nie taki był jego pierwotny cel.
No taką Cynte to ja lubię. Aktu własności Javierowi nie oddała. Walczy o poznanie prawdy. Umie się Hektorowi postawić. Wazonem też ładnie rzuca ;p Zdecydowanie taka jest lepsza. Ma jakiś charakter, a nie jest taka nijaka.
OdpowiedzUsuń- Jest pan filozofem ? - Tylko gdy wypije. Uwielbiam ten tekst. Aż musiałam to wyróżnić. Takie to prawdziwe xD
William powraca i już od razu zaczyna im komplikować życie. Dobrze, że Cyntia nie reaguje na jego wyznania miłości i nie pozwoliła się całować. Podobała mi się też na końcu kiedy mu wygarnęła i powiedziała, że zrobi wszystko, żeby Hektor go zwolnił. W ogóle Cyntia jest w tym rozdziale świetna.
A z błędów to zauważyłam:
sto pokoi z "wyposarzeniem" powinno być "wyposażeniem" To jest ten fragment jak Hektor filozofuje.
"nowopoznanego" mężczyzny. wydaje mi się że pisze się "nowo poznanego", ale tu naprawdę sama nie mam pewności. To jest zaraz pod tym filozofowaniem.
Faktycznie Cyntia w tej wersji wydaje się być bardziej zadziorna, częściej się stawia, pokazuje pazur.
OdpowiedzUsuńWilliama też potraktowała z góry, każe mu się usunąć ze swojego życia, nie zakłócać spokoju jej małżeństwa, jej nowej rodziny.
Ja mam nadzieję, że ona w ramach posiadania silniejszego charakteru, to nie odda Javierowi aktu własności, że pomimo, że czuje się urażona tym, że mąż nie jest z nią do końca szczery, to jednak zwycięży lojalność wobec niego.
Jednak Javier nie okazał się bezinteresownym, a Cyntia musiała jak zawsze być wścibska i dowiedzieć się czegoś za plecami męża. Po co mówi, że wierzy, ufa jak za chwilę pokazuje coś zupełnie przeciwnego. Już myślałam, że będzie na tyle naiwna, że ledwie co poznanemu człowiekowi w pełni zaufa i przekaże akt własności. Pewnie by się tak stało gdyby Javier udoskonalił swą grę aktorską.
OdpowiedzUsuńNa miejscu Hektora nie mówiłabym o wszystkim Marcie. Według mnie wcześniej czy później wykorzysta tę wiedzę przeciwko niemu. Dziwi mnie trochę jego zachowanie. Nawet jej nie lubi, a niedługo całą jego przeszłość pozna lepiej niż Cyntia. Nie uważam żeby Hektor działał bez skrupułów. W porównaniu do Marty jego sumienie czasem się odzywa. Ona za to postępuje bez jakichkolwiek zasad, nie zważając na nic ani na nikogo. Chociaż sugerując się tym co było
w którymś z poprzednich rozdziałów, że Hektor ma jakiś cel, chce zemsty na rodzinie Montenegro, to może tymi zwierzeniami chce aby Marta mu bardziej zaufała, a później to wykorzysta. Tutaj nie można być niczego pewnym więc takich domysłów może być mnóstwo. Za to jestem pewna, że Laurze ktoś powinien powiedzieć, że nie o wszystkim należy rozpowiadać. Zdecydowanie za długi ma język. Ona chyba też ma w tym swój cel. Nie przejęła się za bardzo gdy Cyntia uciekła wtedy z Marselem, teraz opowiedziała o niechlubnej przeszłości brata. Bez powodu raczej by się tak nie zachowywała.
Reakcja Cyntii na nowe wieści o mężu może odpowiednia, a może przesadzona. Sama nie wiem. Dobrze chociaż, że ten wazon nie wylądował na Hektorze. U nich naprawdę nie może być chyba jednego dnia bez kłótni, sprzeczek i afer. Ale gdyby Cyntia nie była wścibska i nie dopytywała byłby spokój. Źle jej nie jest więc po co drąży coś co jej nie dotyczy. Czasem niewiedza jest lepsza. Sama kłamie, a do męża ma pretensje.
Nareszcie Hektor spotyka Williama. Nie spodziewałam się, że w takich okolicznościach się spotkają i można by powiedzieć polubią. Tylko czekać aż Hektor dowie się kogo pod swój dach zatrudnił.
Piękna gra aktorska Cyntii gdy domyśliła się kim jest ranny mężczyzna. Nieźle się zdziwiła. Ciekawe jakby się Hektorowi wytłumaczyła gdyby jednak jej reakcja była inna. Chociaż mogli powiedzieć, że się znają z dzieciństwa, byłoby im łatwiej w potajemnych schadzkach później, bo wątpię, że wytrzymają będąc tak blisko.
To co powiedziała Cyntia Williamowi- niezłe kłamstwa. Strach wziął górę, boi się że wszystkie jej oszustwa się wydadzą. W końcu nie może sobie na to pozwolić. Łatwo jej teraz nie będzie. Ciekawa też jestem jak inni zareagują gdy zobaczą Williama np. Marta czy Julia. Pewnie każda poda zmyślony powód Hektorowi dlaczego nie powinien go zatrudniać.
Czego szukał Bastian? Myślałam, że jednak ostatnie wydarzenia dały mu do myślenia, ale jednak się pomyliłam, a szkoda, ciekawe co on kombinuje
Wiliam wrócił, kłopoty powróciły. Cyntia pewnie jest rozdarta, ale pokochała Hektora, chyba, więc wszystko się dobrze potoczy i będzie heppy end. Albo zdradzi teraz Hektora z Williamem.
OdpowiedzUsuńPolubiłam Wiliama jak rozmawiał z Hektorem to taki charaktery się wydawał.
Cyntia jest rewelacyjna. Odcięła się Marcie i to tak pięknie,że aż się zachłysnęłam herbatką. No i nie oddała aktu jak głupiutka dziewczynka :) Tylko ta impulsywna reakcja na rewelacje o mężu... Kurczę, czy ona nie mogłaby z nim tak po prostu pozmawiać, zapytać, spróbować coś wyjaśnić. Jak na razie nie dzieje jej się krzywda. No, może poza tym, że mąż bardziej ufa Marcie niż jej samej. To powinna zmienić. Nie wiem tylko czy awanturami. ta droga jest kiepska. Ja bym raczej Hektora po dobroci przekonywała do siebie, a zniechęcała do Marty. Natomiast Marcie mogłaby utrzeć nosek. Już widzę, że potrafi. Niechby coś na nią znalazła, jej aferę zrobiła czy coś. No, ale wpływu na akcję nie mam, tyle części już powstało. Pozostaje poczekać, co autor wymyślił.
OdpowiedzUsuńMaja
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńWow. Wiedziałam, że Will pojawi się ( wywnioskowałam z obrazka ), ale nie sądziłam, że już spotka się z Cyntią. Taki niewielki szok xD
Heh. Polubiłam Willa. Teraz wystąpił na dłużej i śmiało mogę powiedzieć, że go lubię. Nie ma co! :D
Nie sądziłam, że ich zaatakują. Prędzej spodziewałbym się, że to Hektor zostanie ranny, a nie Will. Chciało mi się śmiać, jak Hektor udawał, że nie jest... Hektorem xD
Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! :***
Maggie
Czytałam ponownie na telefonie, także dzisiaj bez błędów, no może tylko jeden:
OdpowiedzUsuńKocham cię. Daj m wyjaśnić – nalegał.
mi
Bardzo fajny rozdział. Wreszcie pojawił się Will, coś czuję, że narobi w opowiadaniu trochę zamętu :) Cieszę się jednak, że Cyntia postanowiła odrzucić Williama - wykazała się dojrzałością, której się po niej nie spodziewałam. W tym rozdziale swoją postawą zadziwiła mnie dwa razy - końcową rozmową z byłą miłością oraz z Javierem. Myślałam, że będzie chciała oddać ten dokument szwagrowi, a jednak się pomyliłam. Wydaje mi się, że Cyntia już dojrzała, nie jest już tak naiwna jak w poprzednich rozdziałach, a dalej będzie jeszcze lepiej :)
Ciekawe, że Hektor i William nawiązali nić porozumienia. Cały czas myślę tylko o tym, że Hektor będzie wściekły jak tylko dowie się kim był William dla Cyntii :)
Kolejny rozdział przeczytam w wolnej chwili.
Pozdrawiam
amandiolabadeo.blogspot.com
Wcześniej bym nie pomyślała, że Cyntia i William spotkają się w takich okolicznościach.
OdpowiedzUsuńWilliam zostaje nowym lokajem czyli będzie miał okazję do tego, żeby widzieć się z Cyntią.
Myślę że powinien o niej zapomnieć. Ona ma męża i razem nie będą. Ale z drugiej strony myślę, że Cyntia nie chce żeby odchodził.
Będę czytać dalej.
Nie wyobrażałam sobie spotkania Cyntii i Willa. Myślałam, że w dziewczynie uczucia odżyją, ale pomyliłam się... Może to nawet dobrze. Hektor nie wybaczyłby jej tego.
OdpowiedzUsuńZdziwiła mnie taka chłodna reakcja Cyntii. Myślałam, że zachowa się nieco inaczej, gdy w końcu spotka Willa. A tu takie hmm... opanowanie. Może i dobrze, że wreszcie wykazała się rozsądkiem i zaczęła kierować się dobrem rodziny.
OdpowiedzUsuńOgólnie pojawienie się Willa w takich, a nie innych okolicznościach trochę mnie zaskoczyło. Zdziwiło mnie to, że zdążył się on zaprzyjaźnić z Hektorem. Zdawał się jednak nie mieć pojęcia z kim ma do czynienia. Czy gdyby było inaczej, również stanąłby w jego obronie? Wątpię!
Javier...Dobrze, że Cyntia nie oddała mu tego dokumentu. Nie wykazała się naiwnością. Oby się tego trzymała.
Będę szczera - na początku nie mogłam się skupić, bo nie interesują mnie sprawy majątkowe/pieniężne/testamentowe - jakkolwiek to zwać, to nie moja bajka, ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz, bo prawdopodobnie jeszcze do tego nie dojrzałam i nie ortientuje się w tym. Zrozumiałam, że Cyntia nie może oddać dokumentu i inne ważne rzeczy, ale nie wypowiem się niestety na ten temat szerzej.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Marta, mimo że niezbyt uczuciowa, to jednak dość inteligentna i rozsądna kobieta. Co prawda, myśli tylko o jednym, ale przynajmniej jest stanowcza i wie czego chce.
Hehe, strasznie podobał mi się moment, w którym William powiedział Hektorowi kto ma być jego pracodawcą. I śmiesznie, że nie powiedział tego od razu.
No tak - jak można pójść do tawerny, nie zaliczając bójki? To byłby chyba jakiś armagedon.
Opowieść o kotkach bardzo smutna, podobała mi się, chociaż była również taka jakby... demotywująca?
Rzeczywiście zaskakujące okoliczności pojawienia się Willa, bardzo pomysłowe i nie szablonowe. Nie sądziłam, że on i Hektor się polubią, ale ich relacja wydała mi się bardzo fajna i ciekawa.
William przypomina mi jedną postać z książki, którą niedawno czytałam (nie ważne jakiej, bo to słaba książka, ale ta postać była akurat najfajniesza) i prawdę mówiąc, chyba jest do tej pory jedynym charakterem, który na razie szczerze lubię. Dlatego szkoda, że Cyntia potraktowała go tak szorstko, ale z drugiej strony - dobrze! Przynajmniej nie jest zwiewną dupcią, która zaraz odda się chłopakowi z młodości, mając gdzieś męża. Postąpiła właściwie i współczuje jej, że teraz musi z nim przebywać. Wiem, że to musi być bolesne.
Tylko, że z drugiej strony - ten William. Kurcze, tak ją niby kochał, a jak dowiedział się, że Cyntia żyje, że jest przy nim, to było w nim tyle emocji, co przy sianiu kukurydzy. Powinien być w szoku, cokolwiek, a jego pocałunek i "kocham cię" nie wypadło naturalnie. Myślę, że jeśli rzeczywiście przeżywał po niej żałobę, to zachowywałby się inaczej.
Już to pewnie mówiłam, ale myślę, że ta zaplanowana wielowątkowość to chyba największy atut Twojego opowiadania, razem z kreacją postaci.
Dzisiaj jestem wyczulona na błędy:
"Marsel zaczął być niespokojny i popłakiwać." - Nie brzmi to.
– Nawzajem chłopcze - przecinek
– Spadamy mówię! - przecinek
"– Ma pan portfel? – zapytał Willi podając mężczyźnie odzienie wierzchnie.
– A pańskie nauki dotyczyły tego, że trzeba walczyć? – zapytał podając towarzyszowi trunek."- x2 razy przecinek prxzed "podając".
Bastian akurat wyglądał przez balkon paląc papierosa i obserwując chodzącego przy ścianie syna." - przecinek przed "paląc".
Dostrzegł swojego szwagra więc zostawił Edwarda. - przecinek
– Ja pójdę sama, ty zostać z Marselem, proszę. - efekt jaskiniowca zamierzony? :D
Daj m wyjaśnić - mi
Wątpię w to, że mnie kochasz William. - przecinek.
Pozdrawiam :))
Czy tylko ja nie lubię tak Cyntii. Ona wyjątkowo mnie drażni jak już mówiłam jest samolubna suką która myśli wyłącznie o sobie. Wyżywa się na dziecku które sama swoja głupotą zmajstrowała jak tak zaluje że moglo sie nie rodzić to mogla go nie rodzić matka byla chętna do pomocy w tej sprawie. Javier widzę tez intrygi potrafi zasiewać i Cyntia widzę sie nabrała ni zdziwię sie jak odda mu ten akt własności w końcu najinteligentniejsza to ona nie jest. Ciekawa jestem tylko jak Hektor z tego wybrnie. William za to wygląda na ogarniętego faceta taki człowiek umiacy bezinteresownie pomoc. Ciekawa jestem tylko czy jakis romansik bd miedzy willim a Cyntią.
OdpowiedzUsuńA tego to się nie spodziewałam! W sensie - Williama u nich w rezydencji.
OdpowiedzUsuńCzy oni tak zawsze? Najpierw gorący seks, potem mega awantura, a na końcu płacz i od nowa gorący seks? :D
Cyntia ma charakterek, nie jest głupia i wie doskonale, że Hektor jest osobą tajemniczą, która jak trzeba będzie do celu dojdzie po trupach.
Marta i jej wieczne wtrącanie się we wszystko mnie irytuje. Ta kobieta nie ma za grosz wstydu. Jest obłudna i naprawdę zepsuta.
Pozdrawiam, wszystkiego dobrego w roku 2016! I przepraszam, że czytam jak ślimak...
;)