Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 20: W sieci kłamstw z podwójnym dnem
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Pomieszczenie
niedużej sypialni wypełniał gęsty dym papierosowy, a Cyntia nawet
nie zadała sobie trudu, by wstać z łóżka i otworzyć okno.
Kobieta zaciągała się głęboko, a na jej kolanach, przykrytych
letnią pierzyną, leżała popielniczka pełna niedopałków. Mały
Marselek wiercił się w swojej starannie wyrzeźbionej kołysce, co
jakiś czas kręcąc nosem, gdy śmierdzący dym napływał do jego
nozdrzy. Hektor natomiast obrócił się na drugi bok i tym sposobem
omal nie wyrzucił całej zawartości popielniczki na prześcieradła.
– Ups
– szepnęła Cyntia i zebrała poślinionymi palcami odrobinę
popiołu i dwa niedopałki, które zdążyły wylecieć zanim
pochwyciła popielniczkę w dłonie.
– Jeśli
spalisz całą naszą trójkę, to nie chciałbym być w twojej
skórze, gdy już spotkamy się w piekle – wymruczał ledwie
słyszalnie. Poprawił poduszkę pod swoją głowę, jedną dłoń
wsunął pod szyję i ponownie zamknął do granic możliwości oczy.
– Myślałam,
że śpisz – zagadnęła i ugasiła kolejnego papierosa w
przezroczystej popielnicy.
– Spałem,
dopóki mi się siwo przed oczami nie zrobiło – odpowiedział mało
uprzejmie.
Cyntia
zmarszczyła czoło. Bardzo się jej nie podobał ton jakim zwracał
się do niej Hektor. Już samo to, że mruczał pod nosem, ledwie
zrozumiale, ją niezmiernie irytowało. Nagle w jej głowie pojawiła
się odpowiednia riposta. Uniosła więc kąciki swoich usteczek ku
górze i odparła nad wyraz uprzejmym tonem:
– Jak
mogło ci się siwo zrobić przed oczami, skoro śpiąc ma się
zamknięte powieki?
Hektor
ani myślał jej odpowiedzieć. Zamiast tego wydał serię poleceń:
– Odłóż
papierośnice na stolik nocny, wstań i uchyl okno, sprawdź czy
Marsel jest dobrze okryty i połóż się spać.
– Nie
odpowiedziałeś na pytanie – zauważyła. – To niesprawiedliwe.
– Odłożyła popielniczkę i papierośnice, a sama zawisła na
ramieniu męża. – Jesteś pewny, że mam stanąć w oknie taka
roznegliżowana? Gdy wcześniej w takim stroju zamykałam lufciki, to
bardzo się zdenerwowałeś.
Do
Hektora dotarło, że jego żona ma na sobie tę samą koszulkę
nocną, którą wcześniej z niej zdejmował, a jeszcze wcześniej
ganił ją za to, że w takim ubraniu stawała na parapecie.
– A
czy ty kiedyś widziałaś sprawiedliwość na tym świecie, kobieto?
– zapytał retorycznie, jednocześnie chwytając lewą dłonią za
jej prawe ramię i przerzucając ją tak, by znalazła się przed
nim, a nie tak jak wcześniej – za nim.
Kobieta
pisnęła zaskoczona, ale gdy poczuła pod plecami miękkość
materaca to się uspokoiła i nawet uśmiechnęła. Zobaczyła twarz,
wciąż jeszcze nieco zaspanego, Hektora nad sobą i uniosła się na
łokciach, by sięgnąć jego ust. Mężczyzna odchylił się
nieznacznie do tyłu, przez co ledwie dotknęła wargami jego brody.
Z początku myślała, że to zwykły przypadek, a więc spróbowała
jeszcze raz, ale ten wykonał taki sam manewr i nawet przy tym się
bezczelnie uśmiechnął. Kiedy zauważył, że Cyntia zrażona jego
unikami nie podejmuje kolejnej próby, sam usiłował złapać ustami
jej dolną wargę. Żona jednak poszła za jego przykładem i
przesunęła się na łóżku nieco w bok, podążając na łokciach
w stronę swojej połówki. Hektor ani myślał odpuścić i powoli
stąpał dłońmi ułożonymi na materacu w taki sposób, że Cyntia
znajdowała się między nimi, aż w końcu przyparł kobietę do
ramy łóżka, gdzie nie miała już drogi ucieczki.
– Słyszała
pani kiedyś, pani de Rodrigez, że przed mężem się nie ucieka? –
zapytał żartobliwie i przechylił głowę tak jakby chciał złączyć
swoje usta z jej ustami. Nie uczynił jednak tego od razu. Dzieliły
ich wargi ledwie dwa minimetry, a on kontynuował szeptem: – To
wręcz niedopuszczalne.
Powaga
w jego głosie, lekka chrypa i ostra woń dymu papierosowego
wdzierająca się do nozdrzy – to wszystko wywoływało gęsią
skórkę na drobnych, kobiecych przedramionach.
– Otworzę
to okno – powiedział nagle, wymijając ją.
Cyntia
rozkojarzona i zawiedziona, patrzyła na jego poczynania, a ten jak
gdyby nigdy nic szarpnął za klamkę i wpuścił do pomieszczenia
świeże, i wilgotne od deszczu, powietrze. Potem zabrał
papierośnicę ze stolika nocnego i oznajmił:
– Laury?
– Wzięłam
z twojego gabinetu – wyjaśniła i wstała z łóżka, by podejść
do palącego męża. Drobne i zwinne paluszki zaczęły rozpinać
satynową koszulę od piżamy, którą miał na sobie.
Gdy
już udało jej się rozpiąć całą, liczyła na to, że Hektor
zrzuci ją z siebie, ale ten tylko, jednym ruchem barków, zarzucił
ją mocniej na ramiona. Wsunął papierosa do ust i sięgnął po
zapałki do pobliskiej komody, zostawiając kobietę samą, stojącą
na środku sypialni.
– Ty
ode mnie uciekasz? – chciała go zapytać, ale niespodziewanie
usłyszała trzask zamykanej komody. Nawet nie zauważyła kiedy
Hektor ponownie otworzył jedną z jej szuflad. Usłyszała natomiast
kiedy ją zamknął. – Co robisz? – dopytywała, starając się
zerknąć przez jego ramię.
– Nic
takiego – odpowiedział, stając tak, by nie mogła niczego
dojrzeć.
– Ale
co robisz? – powtórzyła pytanie i tym razem starała się zerknąć
z drugiej strony. Nawet podeszła bliżej.
– Już
mówiłem, że nic takiego. – Ponownie postąpił krok w bok, by
nie mogła niczego dostrzec.
– Jak
chcesz mi coś ofiarować, to ofiaruj. Nie musisz się tak z tym
kryć. – Uśmiechnęła się szeroko i podeszła na tyle blisko, by
móc położyć dłonie na jego barkach.
– Ale
ja nie chcę tobie niczego ofiarowywać – odrzekł, odwracając się
przodem do niej i zamykając szufladę swoimi plecami.
Wyraźnie
się z czymś krył. Cyntia domyślała się, że to coś trzyma w
dłoniach splecionymi z tyłu.
– Daj
mnie – zażądała i wyciągnęła lewą dłoń przed siebie.
– Po
łapach? – warknął żartobliwie i uśmiechnął się równie
szeroko co ona.
– Nie
– odpowiedziała przeciągle. – To co masz za plecami. – Nie
czekając na reakcje męża, usiłowała sięgnąć za jego plecy i
sama to wydobyć.
Hektor
odskoczył w bok, a potem lekko się odwracał na piecie tak, by
zawsze stać do niej przodem i nie pozwolić jej zerknąć za swoje
plecy.
Zirytowana
Cyntia odetchnęła, spojrzała ze złością na męża i wyjęła
papierosa z jego ust. Zaciągnęła się i wyczekiwała. Kiedy
ponownie zbliżyła papierosa do ust, Rodrigez po niego sięgnął i
ugasił w pobliskiej, do połowy pełnej zimnej herbaty, filiżance.
– Palisz
jak smok – skomentował i chwycił żonę za ramie. Okręcił ją
szybko jednym, zdecydowanym szarpnięciem tak, by stała do niego
plecami. Zza pleców wyjął drugą dłoń. Trzymał w niej bordowy,
wiązany krawat, który niebawem znalazł się przed oczami kobiety,
a potem dotknął jej ciała.
– Co
robisz? – zapytała z lekkim strachem, dostrzegając, że ogarnia
ją ciemność, a element garderoby jej męża jest wiązany, na
masywny pęk, z tyłu jej głowy. Co prawda wcześniej też nie było
jasno, ale słaba żarówka umiejscowiona w lampie nocnej rzucała
nieco światła. Natomiast teraz było aż czarno.
Wyczuła
zarost Hektora na swojej szyi, gdy zbliżył swoje usta do jej ucha.
– Nic
takiego – szepnął uwodzicielsko. – Postaraj się nie myśleć o
niczym. Tylko czuć i nasłuchiwać.
Nasłuchiwać,
nasłuchiwać – pobrzmiewało w jej głowie niczym echem. I
nasłuchiwała. Słyszała jak szumią liście za oknem, jak drobne
krople jesiennego deszczu wystukują swoją własną, niepowtarzalną
melodie o parapet. Usłyszała kroki, które bez wątpienia należały
do Hektora, a potem jak nienaoliwiona kołyska Marsela zostaje
wprawiona w ruch. Niespodziewanie poczuła jak palce Rodrigeza
zaciskają się na jej ramionach. Wzdrygnęła się na sam dotyk.
– Ufasz
mi, Cyntio? – zapytał szeptem i pocierał dłońmi w górę i w
dół tak, by w końcu sięgnąć ramiączek jej skąpej koszulki
nocnej, złapać je, i sunąć z nimi ku dołowi, jednocześnie
językiem zaznaczając drogę jaką przebywa jej ubranie.
Cyntia
czuła wilgoć jaką zostawił na jej karku i kręgosłupie, był
niemal przy samym krańcu pleców, gdzie zaczynały się jej
pośladki, ale mimo tego się nie zatrzymywał. Poczuła strach,
niczym nieuzasadniony strach, wstyd i skrępowanie... najbardziej
skrępowanie.
– Nie!
– krzyknęła nagle i odskoczyła od niego niczym oparzona,
jednocześnie odwracając się przodem. Nawet nie wpadła na pomysł,
by najpierw zdjąć ze swoich oczu ciemny krawat, który całkowicie
odebrał jej zmysł widzenia.
Kobieta
usłyszała kroki swojego męża i odstąpiła w tył, jednocześnie
dłonie unosząc w geście obrony do góry, na wysokość klatki
piersiowej. Hektora może w innej sytuacji taka reakcja, by bawiła i
niezmiernie podniecała, ale Cyntia nie była jak inne kobiety, była
jego żoną i nie lubił, gdy się lękała czegokolwiek, zwłaszcza
jego. Poza tym czuł strach, że zaraz na coś wpadnie, o coś się
potknie, przewali i potłucze. Wyciągnął więc dłoń i złapał
za nadgarstek żony.
– Zostaw
– szepnęła przerażona.
– Spokojnie!
– nieznacznie się przy tym uniósł. – Nic tobie nie zrobię –
zapewnił już znacznie ciszej i szarpnięciem pociągnął ją w
swoją stronę z taką siłą, że omal nie wpadła na jego klatkę
piersiową. Złapał za jej ramiona i nie pozwolił już na to, by
się od niego oddaliła. Wyczuł jak drży. – Spokojnie, uspokój
się – szepnął.
– Możesz
mnie...
– Za
moment. Najpierw ci to odwiążę – zaproponował i sięgnął
jedną dłonią na tył jej głowy, gdzie starał się odnaleźć
supeł. Poluzował go na tyle, by móc odsłonić jej oczy.
Bordowy
krawat wylądował na dywanie w kwiecisty wzór o zbliżonym do niego
kolorze, a kilka łez stoczyło się po policzku Cyntii i sięgnęło
jej drgających ze strachu warg.
– Nie
bój się mnie – polecił delikatnie, a na jego twarzy wymalował
się wyraz, co najmniej, szoku. Drżącą dłonią sięgnął jej
policzka i starł jedną ze słonych kropel, która nie chciała sama
się stoczyć, i kurczowo trzymała się jej rzęski.
– Nie
boję się... – odparła niepewnie – ale co chciałeś zrobić? –
ciągnęła dalej, zakańczając swoją wypowiedź pytaniem.
Pytaniem, które teraz dla Hektora było bardzo niewygodne.
– Tylko
sprawić tobie przyjemność. Nic więcej.
Słysząc
jego słowa, poczuła się co najmniej głupio. Zrozumiała, że jej
mąż nie miał żadnych złych intencji, a ona się zwyczajnie
wygłupiła. Ta przed chwilą nabyta wiedza i przekonania, tylko ją
zasmuciły, i wycisnęły z niej kolejne pojedyncze łzy.
Hektor
widzą jej reakcję, nie wiedział jak ma się zachować. Był w
takiej sytuacji po raz pierwszy i już teraz mógł stwierdzić, że
nigdy nie chce być w żadnej, choćby w najmniejszym stopniu,
podobnej. Kontemplował czy powinien ją przeprosić, paść na
kolana za sam taki pomysł, a nie tylko za jego realizacje, czy może
zwyczajnie ją przygarnąć ramieniem, objąć i pocałować w
miękkie, rozpuszczone włosy, sięgające do połowy pleców.
– Przepraszam
– szepnęła niespodziewanie.
– Nie
masz za co. – Kąciki ust Rodrigeza uniosły się nieznacznie ku
górze. Był zadowolony z tego, że to Cyntia wykonała, poniekąd
ten pierwszy, krok, i że nie musiał się już zastanawiać nad tym
co powiedzieć. W tym wypadku łatwiej było mu odpowiadać, niż
pierwszemu układać zdania.
– Jesteś
zły – szepnęła, wyczuwając jego stan. Jego dłonie o wiele za
mocno zaciskały się na jej drobnych ramionach, szczękę miał
zaciśniętą, a mięśnie napięte do granic możliwości.
– Nie
jestem – odparł pośpiesznie i starał się rozluźnić, by nie
okazywać żonie żadnych, choćby najmniejszych z negatywnych uczuć.
– Jesteś bardzo młoda – wyjaśnił, przykładając całą dłoń
do jej policzka. – Jesteś bardzo młoda – powtórzył – a ja
uraczyłem cię bardzo śmiałym pomysłem. Za śmiałym –
dokończył delikatnie, pocierając kciukiem o jej miękką, niemal
aksamitną skórę twarzy.
– Naprawdę
nie jesteś zły? – dopytywała, dygocząc na całym ciele. Dopiero
wtedy zdała sobie sprawę z zasłoniętych zasłoń i zapalonego
światła kinkietów, jak i żyrandola. Co prawda jasność, która
aż zabolała jej oczy, poczuła już na początku, ale wtedy
całkowicie nie pamiętała o tym, że jest zupełnie naga.
Hektor
też zdał sobie sprawę z jej nagości, ale on zupełnie nie
przejmował się tym, że ją widzi. Jego zdaniem nie powinna czuć
się skrępowana, gdy patrzy ma jej ciało jej własny mąż.
Rodrigez po prostu martwił się o to, by nie zachorowała, gdyż
okno było cały czas szeroko otarte. Zsunął ze swoich ramion
satynową górę od piżamy i okrył nią kobietę, która ręce już
splotła na piersiach tak, by nie mógł ich zobaczyć. Hektor
wiedział, że w ten sposób nie ma możliwości zapiąć guzików, a
tym tym bardziej nie zapewni jej komfortu, poza tym takie
powierzchowne okrycie jedynie pleców, niczego nie załatwi.
– Włóż
ręce do rękawów – polecił i jakby dla potwierdzenie swoich słów
chwycił za jeden z jej nadgarstków i usiłował odkleić jej rękę
od ciała, do którego ją na obecny moment dosłownie
przytwierdziła. – Cyntio, por favor – poprosił, ale
nieustępliwym tonem.
– Najpierw
zgaś światło – poleciła niepewnie i spuściła głowę.
Wpatrywała się w przestrzeń między stopami jej i jej męża.
Dopiero wtedy zauważyła, że Hektor ma przyrośnięte dwa środkowe
palce do siebie i to u obydwóch nóg.
– Najpierw
się ubierz – trwał przy swoim.
– Prosiłam
byś zgasił światło – przypomniała, podnosząc na niego
załzawione oczy.
Pokręcił
głową i oznajmił:
– Nie
ma mowy. Jesteś moją żoną, mam prawo cię widzieć, także nagą.
– Ale
ja nie chcę...
– Ale
się uspokój, w tej chwili – zakomunikował ostro. – I przestań
się tak zachowywać, jakbym był dla ciebie obcym człowiekiem –
dodał jeszcze ostrzej i ponownie chwycił za jej nadgarstek.
– Nie
jesteś obcy, ale...
– Ale?
– dopytywał spokojnie.
– Ale...
– ponownie nie wiedziała jakiego słowa wypada użyć.
– Ale
co!? – wrzasnął zirytowany. – Wzięło cię na odprawianie
jakiś sztuk wydumanych nie wiadomo skąd – dodał równie ostro co
wcześniej zadane pytanie.
– Po
prostu się wstydzę – szepnęła i poczuła kolejne łzy na swoich
policzkach.
Hektora
wyraz jej twarzy, tego zakłopotania i niepewności, poraził na
tyle, że postanowił nieco odpuścić, przynajmniej tym razem.
Chwycił żonę za ramię i okręcił tyłem do siebie. Chwycił za
swoją koszulę, którą miała zarzuconą na ramiona i polecił po
raz kolejny, by wsunęła dłonie do rękawów. Tym razem oznajmił
jej także, że zamknął oczy.
– Nie
wierzę ci – powiedziała niewyraźnie i pociągnęła nosem,
starając się ze wszystkich sił, oby się czasem nie rozkleić na
dobre. Bardzo nie chciała ryczeć niczym młoda, niewinna i zupełnie
niedoświadczona panienka.
Rodrigez
się uśmiechnął, ale nie był to uśmiech szczęśliwca, ani
śmiech rozbawienia. Był niezwykle zirytowany i dało się to
wyczuć. Właściwie to wiedział, że mógł ją odesłać do łóżka,
nakazać się przykryć i zwyczajnie zamknąć okno, ale
nieposłuszeństwo żony denerwowało go i podniecało jednocześnie.
W tym przypadku bardziej denerwowało, więc zamiast chwycić ją w
ramiona i zmusić do pocałunku, wolał złapać brutalnie za jej
rączkę, szarpnąć i wcisnąć do jednego z rękawów.
– Nie
urządzaj teatrzyków – warknął cicho, poprzez zaciśnięte zęby,
gdy usłyszał szloch wydobywający się z piersi kobiety. –
Wstydzić się własnego męża, cóż za niedorzeczność. Doprawdy,
z większą się w życiu nie spotkałem.
Zapiął
dwa guziki, resztę nakazał, by dokończyła sama zapinać, a
następnie wskazał dłonią na łóżko.
– Kładź
się i dobrze przykryj, bo jesteś lodowata.
Sam
skierował się w stronę okna, zamknął je, a potem bez słowa
wyjaśnienia, gdy tylko położyła się do łóżka, on sięgnął
po szlafrok i wyszedł z pokoju, zakładając go na siebie
jednocześnie.
Rodrigez
udał się do Charliego, gdzie wszedł bez pukania. Wiedział, że
mężczyzna nie zamyka drzwi na klucz, w obawie, że owy klucz zgubi,
a wtedy jedyną opcją będzie wydostanie się z pokoju oknem, a tego
Charlie, z powodu lęku wysokości, pragnął uniknąć. Hektor
chwycił za karafkę oraz szklankę i zasiadł w wygodnym fotelu.
Blondyn uniósł się na łokciach na łóżku i dostrzegając
postać, siedzącą naprzeciw niego w tej niemal egipskiej ciemności,
nieco przerażony zapytał:
– Kto
tam?
– Ja.
– Większy komentarz był zbędny. Wiedział, że wieloletni
przyjaciel rozpozna go po głosie.
Charlie
sięgnął najpierw po swoją marynarkę i rozpoczął poszukiwanie
zapałek po kieszeniach.
– Znowu
ognia zgubiłem, choler! – przeklął, a Hektor tylko się
zaśmiał.
Brunet
zastanawiał się czy już teraz wyprowadzić Charliego z błędu
spowodowanego zaspaniem, czy poczekać do chwili aż mężczyzna
zechce podpalić żarówkę zapałką. Zdecydował się na to drugie.
Oparł się więc wygodnie o oparcie fotela i wyczekiwał z lekkim
uśmieszkiem złośliwości wymalowanym na twarzy.
Rodrigez
nie doczekał się momentu, w którym Charlie zbliżałby ogień do
szkła żarówki, ale też nie doczekał się chwili, w której
mężczyzna chwyciłby za sznureczek lampy, pociągnął i
rozświetlił pomieszczenie.
– Użycz
zapałek – usłyszał polecenie.
Hektor
zaczął żałować, że zostawił pudełeczko wykałaczek z łepkami
siarki na komodzie, nieopodal popielniczki. Był więc zmuszony
wyprowadzić Gerdę z błędu i samemu udać się w kierunku
włącznika prądu. Uniósł miniaturową dźwignie ku górze, a
żyrandol zawieszony pod sufitem, oświetlił pokój blaskiem, z
początku delikatnym, a potem coraz jaśniejszym.
Charlie
z załamaniem zakrył twarz dłońmi i opadł na miękkie poduszki.
– Kiedyś
cię zabiję, Rodrigez – zagroził zmęczonym głosem, a Hektor w
tym czasie przechadzał się po jego pokoju ze szklaneczką w dłoni,
co jakiś czas upijając z niej naprawdę niewielki łyk, jakby miał
zamiar delektować się posmakiem tego trunku.
– Oby
twe słowa nie okazały się prorocze – nawiązał do słów
Charliego, ale uczynił to z niebywale dużym opóźnieniem. –
Napij się ze mną. – Podszedł do komody i napełnił drugą ze
szklanek. Podał ją Gerdzie do samego łóżka, z zachowaniem
przyzwoitości godnej kelnera.
– Na
srebrnej tacy? – zdziwił się blondyn, obserwując wyprostowanego
Rodrigeza z jedną dłonią ukrytą za plecami. – Cóż za gracja i
maniery – zażartował, biorąc pewnie szklankę w dłoń.
– Bycia
kelnerem nigdy się nie zapomina. – Uśmiechnął się sztucznie od
ucha do ucha i odkładając tacę na komodę, wyczekiwał aż Charlie
podniesie się z łóżka, założy szlafrok i zasiądzie w fotelu po
drugiej stronie ławy. W końcu jednego czego teraz było mu trzeba,
to obalenia pół litra whisky, z kimś będącym mu naprawdę
bliskim.
O
tym, że Hektor Rodrigez był w przeszłości nie tylko ogrodnikiem,
ale także kelnerem, wiedział nie tylko Charlie Gerda. Do takich
informacji dokopali się także agenci policji, którzy ukryci w
swoim miejscu pracy, popijając mocną, czarną kawę, nocami
kontemplowali nad rozwiązaniem zagadki.
– To
niemożliwe, by z panicza zostać niemal bezdomnym, a potem ze
zwykłego łachmaniarza stać się ogrodnikiem, kelnerem, muzykiem,
aż w końcu wielkim przedsiębiorcą, Hektorem Rodrigezem
właścicielem bla, bla, bla... – zaczął Ernest Sambor.
– Muzykiem
był wcześniej, zanim wyjechał do Londynu, potem był kelnerem, a
dopiero potem ogrodnikiem u Solcmanów – sprostował Rupert,
któremu było łatwiej się w tym wszystkim odnaleźć, dzięki
skrupulatnie przyrządzonym notatkom. Notatki te były niezwykle
treściwe i zapisane na wygniecionej, krzywo wydartej kartce, którą
mężczyzna nawykł nosić w portfelu, w przegródce, gdzie gromadził
także zdjęcia swoich córek.
– To
nieważne. Chodzi o to, że ktoś pozacierał po nim wszelkie ślady.
Mamy informacje, że był na komisariatach i był przesłuchiwany,
ale zapisów z tych przesłuchań nie mogą odnaleźć, i zapewne
nigdy już nie odnajdą. Jedno archiwum zalane, drugie spalone,
ocalała mała ilość dokumentów. – Ernest zagryzł paznokieć
swojego kciuka przednimi zębami. – Był nikim, a stał się
wielkim panem – dopowiedział, nie zabierając palca od ust.
– Mógłby
wydać poradnik o tytule Od pucybuta do pana włości.
Kupiłbym. – Wysoki brunet przechylił szklankę do dna i wypił
gorącą kawę, jakby była jakimś mocnym alkoholem. Smaku jednego i
drugiego nie znosił, a więc nie czyniło mu to znacznej różnicy.
Może z wyjątkiem takiej, że po alkoholu się rozluźniał, a po
kawie był jedynie pobudzony, ale ni trochę nie było mu lepiej i
bardziej rześko. Czuł się tak, jakby nadal mu się chciało spać,
ale po prostu nie potrafił zasnąć. Zmęczenie gdzieś tam ciągle
w nim tkwiło, ale było zamaskowane kofeiną i nie pozwalało na
zamknięcie powiek.
– A
co robi nasz William? – dopytywał Ernest, nie ukrywając nawet
swoich myśli, że młody Oldman jest na chwilę obecną ich jedyną,
i prawdopodobnie też na stałe, ostatnią nadzieją na dotarcie do
prawdy. Myśli te miał dosłownie wypisane na twarzy.
– William?
– zapytał Rupert, którego mózg już ponad godzinę temu odmawiał
posłuszeństwa. – A! Ten młody chłopak! – wykrzyknął
szczęśliwy. – Pije – dodał nagle, odwracając uśmiech do góry
nogami, by uczynić podkówkę.
– Jak
to pije!? – Sambor się tak bardzo zirytował, że aż podniósł
swoje cztery litery z niewygodnego krzesła.
– Normalnie,
tak jak my pijemy kawę, on pije wódkę i inne tanie trunki. Zrobił
sobie przerwę.
– Jakim
prawem uczynił przerwę, nim w ogóle zaczął!? – wrzeszczał
starszy, pucołowaty agent policji.
– Jakim
prawem, to nie wiem, ale powiedział mi, że w myśl zasady co
masz zrobić dziś zrób pojutrze, a będziesz miał dwa dni wolnego.
Ja tam go popieram, dlatego idę do domu. – Rupert wstał, założył
beret na swoje ciemne włosy, a ciepłą marynarkę na podszewce
przewiesił przez przedramię i nie czekając na pożegnanie ze
strony szefa, opuścił koszary.
Kiedy
William Oldman zalewał swoje smutki kolejnymi litrami gorzkiej
gorzały, Hektor Rodrigez powracał do sypialni na równie chwiejnych
nogach. Zwalił się na łóżko, nawet nie czując potrzeby, by
uprzednio zdjąć szlafrok. Pewnie, gdyby pokoju nie opuścił na
bosaka, to teraz także nie czułby potrzeby rozsupłania sznurówek
i pozbycia się butów.
Cyntia
czuła zapach jeszcze nieprzetrawionego alkoholu, unoszący się
oparami w powietrze. Westchnęła, a po chwili cała zesztywniała,
gdy poczuła dotyk palców własnego męża, na swoim ramieniu.
Rodrigez wyczuł stan żony, więc odpuścił i zabrał dłoń.
– Przepraszam
– szepnął niewyraźnie.
Młoda
kobieta postanowiła udawać, że śpi, by czasami nie sprowokować
Hektora do czegoś, czego oboje będą żałować. Z plotek
zasłyszanych wokoło, jeszcze gdy była panienką, wyniosła jedno –
że mężczyźni pod wpływem alkoholu stają się nieobliczalni i
najlepszym sposobem na takich jest unikanie ich, albo przynajmniej
wszelakiego z nimi kontaktu.
– Nic
tobie nie zrobię – zapewnił jeszcze bardziej niewyraźnie co
przepraszał. – Za impulsywnie, za impul...zaza zareagowałem –
wyjaśniał mową tak zawiłą i poplątaną, iż ledwie dał się
zrozumieć. – Jesteś młoda, młoda bardzo jesteś i nie
powinienem, bo prawo masz prawo...
– Lepiej
już nic nie mów – przerwała mu, bo nie mogła dłużej słuchać
tych zlepionych z sobą i mruczanych pod nosem zdań, z których
rozumiała naprawdę niewiele.
– Ale
chcem przeprosić, pozwól mnie, por favor – szepnął,
obejmując ją od tyłu. Położył otwartą, dużą, męską dłoń
na jej brzuchu i przyciągnął ją do siebie tak mocno, iż jej
plecy zderzały się z jego, niemal nagą, klatką piersiową.
Cyntia
miała ochotę otrząsnąć się z dotyku męża, ale bała się, że
takim zachowaniem może go tylko niepotrzebnie zdenerwować.
Zdecydowała się więc na bierność, po cichu licząc na to, że
jej mąż szybko uśnie i nie uczyni niczego więcej. Ten jednak ani
myślał spać. W głowie mu było jedynie się pogodzić, ale do
tego celu dobrał nie najlepsze środki. Jego usta znalazły się na
szyi żony, delikatnie zassały fragment jej skóry.
– Nie
powinienem był cię do nicemu... zmuszać – szepnął zaspany.
Powieki zaczęły mu mimowolnie opadać.
– Jeśli
nie chcesz mnie do niczego zmuszać, to mnie zostaw i się ode mnie
odsuń – warknęła zirytowana.
– Dobrze.
– Zabrał ręce i odsunął się na odległość, co najmniej,
trzydziestu centymetrów.
Cyntia
odetchnęła z ulgą i zamknęła oczy, chcąc jak najszybciej zasnąć
i przetrwać tę noc, niestety nie było jej to dane, bo ledwie co
opadły jej powieki, a już usłyszała:
– Żona
nie powinna odmawiać mężowi.
Zaciskała
piąstki do granic możliwości i zmuszała samą siebie do tego, by
zagryźć język zębami, milczeć i nie odnieść się do męża z
brakiem jakiegokolwiek, choćby najmniejszego, szacunku. Czego się
bała? Tego, że Hektor w takim stanie, będzie w stanie zrobić jej
krzywdę i to taką, która nie może się nawet równać z
wymierzeniem policzka czy uderzeniem w inną część ciała.
Obawiała się, że mąż odbierze jej resztki godności i szacunku
do samej siebie, który już i tak znacznie zanikał przez to co
razem robili, przez to na ile się godziła, jak bardzo jemu ulegała,
i z powodu kłamstwa, brzydkiej intrygi, którą sama uknuła, i w
którą sama się wpakowała.
– Bycie
blisko z mężem, to obowiązek małżeński żony – przemówił
Hektor niezwykle wolno, jakby chciał, by każde jego słowo było
wyraźne i dobrze słyszalne. Wyjątkowo to mu się udało, nawet
teraz, gdy był pod tak dużym wpływem alkoholu.
Słowa
Rodrigeza, choć nie było ich dużo, to w zupełności wystarczyły,
by w Cyntii wzbudził się bunt, gniew i chęci do przedstawienia
własnego, osobistego zdania na ten temat.
Uniosła
się na łóżku do siadu i zaczęła swój wywód:
– Sugerujesz,
że ja nie wypełniam swoich obowiązków małżeńskich? –
zapytała, przykładając pięść do klatki piersiowej. – Ja!? –
dodała już z takim zdenerwowaniem, że nawet nie zauważyła kiedy
zaczęła podnosić głos. – Staram się wypełniać twoje
zachcianki! – zaczęła krzyczeć i jednocześnie wstawać z łóżka.
– Jestem ci posłuszna! Urodziłam ci syna! Dla ciebie to mało!? –
wrzeszczała już na całego. – Kto uwierzy w to, że nie spełniam
swoich obowiązków, skoro Marsel ma ledwie trzy miesiące!?
Cyntia
podeszła do okrągłego stolika i drżącymi dłońmi sięgnęła po
dzbanek z wodą, by napełnić szklankę przezroczystą cieczą.
Upiła kilka łyków i gdy Hektor miał się właśnie odezwał, ona
go ubiegła.
– Chcesz
się teraz kochać? – zapytała wprost, patrząc mu w oczy. Czuła
jak łzy ciekną ciurkiem po jej twarzy. – Proszę bardzo, nie
zamierzam wychodzić z pokoju ani uciekać – oznajmiła, siadając
na łóżku. – Jednak będzie to miłość wymuszona. Będziesz
zmuszony wziąć mnie siłą, bo ja nie zamierzam się na to w tej
chwili godzić – dodała, kładąc się do łóżka. Odwróciła
się plecami do męża i drżąc na całym ciele, wyczekiwała w
dużym przestrachu jego reakcji.
W
tej chwili Cyntia spodziewała się naprawdę wszystkiego, ale nie
tego, czego jej mąż dokonał.
– Dobranoc
– szepnął i opadł na poduszki. Zamknął powieki i dosłownie
kilka minut po tym czynie zaczął pochrapywać.
Cyntia
przez ponad godzinę jeszcze popłakiwała, możliwie jak najciszej,
by Hektor tego nie usłyszał i by się tylko nie potrzebnie, po raz
kolejny tej nocy, nie denerwował. Nie była gotowa na kolejną tego
typu konfrontację z mężem, w obawie, że tę następną mogła
przegrać i to z kretesem, a po tej przegranej już nigdy więcej się
nie pozbierać do takiej całości jaką była w chwili obecnej. W
końcu jednak zasnęła, ale czujnym snem, z którego przy
najmniejszym ruchu wyczuwalnym za plecami, przenosiła się
natychmiastowo na jawę i zerkała za siebie, upewniając się czy
jej małżonek nadal śpi.
Kiedy
już uspokoiła się na tyle, by zasnąć nieco głębiej, to Marsel
przeszkodził jej w odpoczynku. Chłopiec zaczął płakać z powodu
mokrej pieluszki i pustoty odczuwalnej w brzuszku.
Zmęczona
i z zaczerwienionymi od płaczu, i pocierania, oczami młoda matka
zwlekła się z łóżka, i stanęła przy kołysce. Zaczęła
rozbierać chłopca z niemowlęcej sukienki i przydługiego
kaftanika, gdyż ten także był cały zalany.
– Trzeba
będzie zmienić ci prześcieradło – powiedziała, biorąc
nagiego, okrytego jedynie czystą pieluszką, syna na ręce.
Przełożyła
chłopca na łóżko, kładąc go nieopodal męża. Ubrała na siebie
szybko podomkę, zasupłała dolne wiązania, górne pozostawiając
spuszczone i ponownie wzięła płaczącego maluszka w ramiona. Była
zdziwiona, że Hektor nie usłyszał płaczu Marsela, gdyż na płacz
syna mężczyzna był niezwykle wyczulony i zawsze wtedy do niego
śpieszył, by jego pierworodny nie uronił ani łezki więcej niż
to było konieczne.
Cyntia
pociągnęła na sznurek, a dzwonek w pomieszczeniu przeznaczonym dla
służby, zabrzmiał dobrze wszystkim znanym dźwiękiem. Już po
minucie jedna z pokojówek, która akurat miała dyżur, zjawiła się
przed pokojem państwa Rodrigez i zapukała cichutko. Pomimo, że
młoda dziewczyna niezwykle się spieszyła, Cyntia uraczyła ją
nieuprzejmym tonem i słowami:
– Co
tak długo!?
– Przybyłam
najszybciej jak to tylko było możliwe – tłumaczyła się
Dagmara.
– Nieważne
– syknęła zirytowana. – Przynieś mi czyste prześcieradła,
najlepiej dwa i zabierz te brudne.
– Oczywiście.
– Pokojówka podeszła do kołyski, zabrała zasikane materiały i
wyszła z pokoju, a Cyntia chodziła od ściany do ściany, by
uspokoić wrzeszczącego wniebogłosy Marsela.
– Bądź
cichutko, mamusia prosi – nawoływała do rozsądku
trzymiesięcznego niemowlaka, który ani myślał jej słuchać i
zdawał się wydzierać coraz głośniej. – Czego ty chcesz? –
pytała z początku spokojnie i starała się go czymś zabawić.
Chodziła więc po pokoju, nuciła, śpiewała, próbowała nakarmić,
smyrała po policzkach, pokazywała grzechotkę, którą dostał od
Hektora, ale nic nie zdawało rezultatu. – Zamkniesz się w końcu
czy nie? – zapytała przez zęby.
Pokojówka
stanęła w drzwiach pokoju bez pukania, czym zapracowała na ostrą
reprymendę od pani Rodrigez. Potem Cyntia uśmiechnęła się
sztucznie i zaczęła nucić synkowi, czyli ponownie weszła w swoją
rolę i skryła szczere emocje pod płaszczem przyzwoitości, i tego
co wypadało publicznie. Jednak gdy tylko Dagmara wykonała swoją
pracę i oddaliła się do poprzednich obowiązków, Cyntia położyła
Marsela do kołyski, obmyła go i ubrała bez żadnej delikatności,
pomimo tego, że chłopiec bardzo się wiercił i płakał tak mocno,
że aż się zanosił. Zakołysała jego łóżeczkiem i na tym
skończyła się jej rola matki. Chwyciła za papierośnice
pozostawioną przez Hektora na komodzie i wyszła na balkon.
Kiedy
wróciła chłopiec dalej wrzeszczał, na dodatek ktoś pukał do
drzwi. Otworzyła bez pośpiechu, wcześniej biorąc syna na ręce,
by nie wyjść w oczach innych na wyrodną i złą matkę. Na
korytarzu stał Charlie, ubrany w pasiastą piżamę i gładki,
granatowy szlafrok. Pytał czy wszystko w porządku.
– Tak
– odparła zirytowana.
– Nie
macie piastunki? – zdziwił się, dostrzegając jej zmęczenie i
wrzeszczącego chłopca, którego nie sposób było przeoczyć.
– Nie
– odpowiedziała warknięciem, a Charlie bez pytania wyciągnął
ręce po niemowlę. Cyntia oddała mu je bez słowa, jakby właśnie
pozbyła się niechcianego kłopotu. – Jeśli pan chce może pan go
wziąć do siebie.
– Nie,
dziękuję. Tutaj z nim trochę pochodzę, jeśli można. – Wskazał
brodą na salon.
– Proszę
bardzo.
– Jest
pani zmęczona – zauważył, starając się malca czymś zająć. Z
początku były to nitki abażuru, a potem kieszonkowy zegarek. To
drugie zdało rezultat.
– Nie
takiego życia chciałam – przyznała, odpalając kolejnego
papierosa i siadając na kanapie w salonie.
– Hektor,
być może, nie jest łatwym człowiekiem, z pewnością nie jest
idealnym, ale jeśli czegoś mogę być pewnym na tym świecie, to
tego, że pan Rodrigez kocha swą żonę nad życie, a pani jest jego
żoną. Tak samo mocno kocha syna. – Charlie starał się tłumaczyć
w sposób możliwie jak najcieplejszy i najdelikatniejszy.
– Nie
mówię o mężu, Charlie – szepnęła i sięgnęła po marynarkę
Hektora przewieszoną przez krzesło, mając świadomość, że w
wewnętrznej kieszeni jej mąż skrywa piersiówkę. Zrobiła łyka
mocnego trunku.
– Nie
chciała być pani matką – wywnioskował. – To widać –
szepnął i spuścił wzrok, zanim zdążyła wbić w niego pytające
spojrzenie.
Zakręciła
piersiówkę męża i odłożyła na miejsce, by ten się nie
zorientował, iż w ogóle ją ruszała.
– To
nie jest takie proste, Charlie – przyznała bardziej przed samą
sobą, niż przed niemal zupełnie jej obcym mężczyzną.
– Nic
nigdy nie jest proste, pani Rodrigez. Dorosłość szczególnie.
Łatwo w młodości popełnić błędy, które później nie sposób
naprawić, bo niektórych ran, zwłaszcza tych na sercu, nie da się
zaleczyć, a one się nie zabliźniają nawet po kilkunastu latach.
Marsel to blizna pani młodości, pani krzyż i to szczególnie pani
powinna go nieść, z dumą, a nie z żalem i pretensjami do Bogu
Ducha winnego dziecka.
– Co
ty możesz wiedzieć!? – chciała wrzasnąć, ale słowa nie
przechodziły jej przez gardło. Otworzyła nieznacznie usta, była
zaskoczona wyznaniem Charliego i obawiała się, że blondyn może
znać prawdę.
– Umiem
liczyć – oznajmił. – Pobierałem nauki z medycyny, a ma matka
była akuszerką. Marsel nie wygląda i nigdy nie wyglądał na
wcześniaka – szepnął na tyle cicho, że znajdując się tak
blisko niego, ledwie go usłyszała. – Proszę go nakarmić, już
się uspokoił. – Przekazał chłopca matce, kładąc go na jej
kolana.
– Jak
śmiesz – warknęła i pochwyciła syna. Wstała i wymierzyła
Gerdzie siarczysty policzek. Chciała nawet wymierzyć drugi, nie
zważając na płacz Marsela, ale Charlie pochwycił ją za
nadgarstek, i nie pozwolił kolejnemu uderzeniu nadejść.
– Pani
reakcja utwierdziła mnie w przekonaniu, że albo chłopiec jest
dzieckiem nieślubnym, albo wcale nie płynie w nim krew Hektora
Rodrigeza. – Spojrzał osiemnastolatce głęboko w oczy i starał
się zanurkować w ich głębie, by z samego dna wyłowić prawdę. –
Proszę się nie obawiać. Nigdy więcej nie wyznam swych powątpiewań
na głos i nie uczynię tego dla pani, a dlatego dzieciątka, by go
nie ukrzywdzić, ale też, by nie zranić pani męża. – Przełknął
ślinę i zacisnął mocniej dłoń na nadgarstku Cyntii, na tyle
mocno, że kobieta aż się skrzywiła z bólu, a łzy stanęły w
jej zielonych oczach. – Proszę sobie przemyśleć swoje własne
postępowanie i najlepiej je zmienić, bo gdybym ja był na miejscu
pani męża, to zebrałaby pani solidne cięgi. To tylko dziecko,
niczemu niewinne i wstyd winić takiego maluszka za własne grzechy.
– Zwolnił uścisk i skierował się w stronę drzwi. – Przez
niedomknięte wszystko słychać. Wystarczająco długo stałem na
korytarzu przy państwa progu – wyjaśnił, chwytając za klamkę i
wychodząc na korytarz.
Cyntia
poczuła jak drżą jej dłonie i w obawie, by nie wypuścić
Marselka z rąk, usiadła w fotelu i sięgnęła po poduszkę leżącą
nieopodal na kanapie. Położyła chłopca na niej i przyłożyła do
piersi. Dziecię zassało sutek i patrzyło załzawionymi, ciemnymi
jak onyksy oczami na swoją matkę. Niczego nie rozumiało. W końcu
chłopiec miał tylko trzy miesiące, był za mały na to, by
cokolwiek pojąć.
Do
Hektora we śnie powróciły wspomnienia. Malowniczy obraz
angielskiej wsi, gdzie mieszkali pewnego lata. Poszli z Javierem nad
jezioro, gdzie tamten uparł się, by koniecznie wejść do wody.
Hektor był przeciwny, z początku kłamał, że nie ma ochoty,
potem, że jest zimno, a na końcu, że woda jest lodowata.
– Daj
spokój. Wiem, że nie umiesz pływać. Tu jest płytko. Nauczę cię!
– krzyczał, będąc już do pasa zanurzonym.
Hektor
z początku ani myślał na to przystać. Wiedział, że jest niższy
i jemu woda sięgnie zapewne do szyi, ale nie wiedział jak ma
odmówić. Nie chciał wyjść na tchórza. Jako dziesięciolatek
zdejmował więc ubranie i upierał się, że już potrafi, że już
się naumiał. Twierdził tak dopóki Javier nie chwycił go
za kostki i nie wciągnął do wody. Wtedy mały Rodrigez spanikował,
ale Javier go podtrzymał, krzycząc:
– Wyprostuj
nogi, masz dno pod stopami!
Obraz
się załamał, zatarł i zaszedł mgłą. Dorosły już Hektor
zacisnął mocniej powieki, a Cyntia wystraszona tym jak jej mąż
się rzucił na łóżku, uniosła się do siadu i wbiła w niego
zaniepokojone spojrzenie.
– Hektor?
– zapytała spokojnie. – Śpisz? – dopytywała.
Spał,
bo nie odpowiadał i zdawał się też uspokoić. W jego sennych
koszmarach jednak nie było nic spokojnego. Powracały do niego
retrospekcje upokorzeń i ból katowania, tak jakby wszystko to
działo się od nowa.
Pod
powiekami widział jak Javier, starszy od niego o dwa lata, oddala
się w najbardziej odległy kont, wciska we wnękę między półką
na książki a ścianą, siada, zaciska powieki, i zakrywa uszy
dłońmi. On nie potrafił uczynić tak samo. Wbiegł do pokoju matki
i Prevosta, pomimo że rozwiązane sznurówki plątały mu stopy.
Pchnął mężczyznę z taką siłą, że ten wylądował na kanapie,
która stała nieopodal.
– Przestań!
– krzyknął wtedy jedenastoletni Rodrigez, a łzy ciekły
wodospadami po jego twarzy. Wytarł je wierzchem dłoni i pociągnął
nosem.
– Kim
ty jesteś aby mi przerywać? – zapytał Francis spokojnie. Wstał
i zbliżył się do chłopca.
Dziecko
spojrzało na matkę leżącą na podłodze. Kobieta zwijała się z
bólu. Łkała i prosiła syna aby wyszedł. Ten jednak twardo
obstawał przy swoim. Wyzbył się łez z oczu i stanął
wyprostowany, pewny swego.
– Jestem
Hektor Rodrigez – odpowiedział ojczymowi z bezczelnym uśmiechem.
– Starasz
się być śmieszny?
– Nie,
tylko odpowiadam na pańskie pytanie.
Francis
się zaśmiał. Pierwszy raz widział taką postawę u chłopca.
Chwycił za swoją laskę, wspartą nieopodal o dębową komodę z
jasnego drewna.
– A
więc, Hektorze Rodrigezie, musisz uważać mnie za strasznego
palanta, skoro...
– Szczerze,
to tak.
– Tak?
– Prevost był zszokowany. Nie czekając na odpowiedź, wymierzył
chłopcu cios w policzek, potem kolejny, każdy na odlew.
Hektor
upadł, ale po chwili się podniósł i spojrzał z takim zacięciem
w oczach na ojczyma, jak nigdy wcześniej. Niedługo trwało aż
spotkał się z podłogą ponownie. Wątły jedenastolatek nie miał
szans z dorosłym, czterdziestopięcioletnim mężczyzną, uzbrojonym
w drewnianą laskę, twarde pięści i ciężkie buty. Dziecko czuło
jak odpływa, miało mroczki przed oczami, ale walczył z utratą
przytomności... odsuwał ją od siebie możliwie jak najdalej,
obawiając się, że jeśli da się pochłonąć ciemności, to już
nigdy z niej nie wróci.
– Kiedy
z tobą skończę, nie będziesz wiedział jaki mamy dziś,
pierdolony, dzień! – wrzasnął Prevost i kopnął po raz kolejny,
tym razem łamiąc chłopcu żebra w kilku miejscach.
Do
dorosłego Hektora powrócił tamtejszy ból, zaczął bardziej
miotać się na łóżko, coś niewyraźnie krzyczeć, a na jego
czoło wstąpiło kilka kropelek potu. Cyntia przerażona, przyłożyła
dłoń pierw do ręki, ale pośpiesznie ją zabrał, pomimo tego
zdążyła jednak wyczuć gorąco jego ciała. Położyła swoją
dłoń wierzchem na policzku mężczyzny, a ten zdawał się płonąć.
– Hektor!
– krzyknęła. – Obudź się! – Chwyciła męża za ramiona i
potrząsnęła.
Rodrigez
jednak wciąż spał. Widział we śnie jak skatowany jedenastolatek
chwyta się najpierw krzesła, które upada i tym samym on także
ponownie spotyka się z podłogą. Za kolejnym razem pochwycił się
dłońmi brzegów stołu i uniósł z dużym trudem. Wyprostował się
na tyle na ile potrafił i na ile rozrywający ból każdego
centymetra ciała mu pozwalał. Nie płakał, ale łzy od dłuższej
chwili stały w jego oczach. Spojrzał na Prevosta nie tracąc
zacięcia na twarzy i powiedział:
– Dziś
mamy środę, pierdoloną środę, proszę pana.
Francis
zapewne po tych słowach zabiłby chłopca, gdyż już chwycił w
dłonie jego głowę z zamiarem uderzenia o kant stołu, ale Charlie
wkroczył do pokoju.
– Zabije
go pan! – krzyknął i wdarł się między Prevosta, a jego
pasierba. Pochwycił Hektora pod ramionami, zanim ten zwalił się na
podłogę.
Rodrigez
wtedy utracił przytomność, a blondyn wziął go na ręce i wsadził
do wanny z zimną wodą. Starał się ze wszystkich sił go ocucić.
– Musisz
żyć – powtarzał. – Musisz żyć, Hektor! Tito! – krzyczał.
– Hektor,
Hektor! – krzyczała też Cyntia. Potrząsała mężem i szarpała
go, aż w końcu mężczyzna otworzył oczy i z przerażeniem nabrał
powietrza.
Młoda
kobieta obserwowała jak klatka piersiowa Rodrigeza, na wpół
pokryta brązowym szlafrokiem, unosi się i opada niemiarowo. Był
przerażony i rozpalony, a ona usilnie starała się dowiedzieć co
takiego się stało. Nie chciał mówić. Czuł jak kręci mu się w
głowie, a od nadmiaru alkoholu pitego w nocy, miał suchość w
gardle i bóle przypominające te migrenowe. Spojrzał w okno, w
chwili, gdy dzień wschodził. Zdziwił się, że zasłony są do
połowy odsłonięte, ale nic na to nie mówił. Po prostu uniósł
się na łóżku do siadu i sięgnął rękoma do żony tylko po to,
by wziąć ją w objęcia.
Cyntia
usiadła na udach męża i dała się przytulić. Czuła wilgoć na
jego policzkach, a jej uszu dochodził ledwie słyszalny szept:
– Przepraszam,
kochanie. Tak bardzo cię przepraszam. Quisiera… – nagle
zamilkł, a Cyntia zaczęła zastanawiać się nad znaczeniem tego
hiszpańskiego słowa. Nie była pewna czy ono oznacza chciałbym,
czy przykro mi. – Perdona, lo siento – dokończył
Hektor i ucałował okolice jej szyi oraz policzka.
– No
importa – odpowiedziała w jego ojczystym języku, co było niczym
innym jak nieważne. – To minęło, było, teraz już nie
ma za co... teraz już de nada.
– De
nada – powtórzył z dużo lepszym od niej akcentem, w czym
akurat nie ma nic dziwnego, zważając na to, że większość
swojego dzieciństwa spędził w Hiszpanii. – Por supuesto –
dopowiedział, co było równoznaczne z oczywiście.
– Oczywiście?
– zdziwiła się.
– Oczywiście,
jak zawsze jesteś dobra – wyjaśnił. – Za dobra... dla mnie za
dobra i o wiele za łatwo mi wybaczasz.
Nie
chciała dłużej słuchać jak się obwinia. Zamknęła więc usta
mężowi pocałunkiem. Czuła gorąco jego rozpalonych warg i dotyk
jego rozgorączkowanych dłoni na swym ciele. Miał gorączkę, nie
wątpiła w to. Czuła, że powinna się nim zająć, wezwać lekarza
albo chociaż przyłożyć zimny kompres na jego czoło. Nie chciała
jednak kończyć tego co się między nimi rozpoczęło, ale przede
wszystkim, pragnęła wymazać ze swoich wspomnień obraz słabego
Hektora Rodrigeza, z załzawionymi oczami i tulącego się do niej
tak rozpaczliwie, jakby była jego ostatnią deską ratunku.
Cyntia
Montenegro de Rodrigez, okryta letnią pierzynką w taki sposób, że
ta zakrywała dokładnie jej łono, brzuch i piersi, zaciągnęła
się dymem papierosowym, zupełnie tak jak w nocy, gdy jeszcze
wszystko było w porządku. Teraz także pragnęła wierzyć, że
jest. Wymazała z pamięci ten gorszy skrawek, a przynajmniej
pragnęła w to wierzyć, że nigdy więcej, nic takiego do nich nie
powróci. Kiedy tylko zakończyła się zaciągać, Hektor zabrał
papierosa z jej rąk i włożył do swoich ust. W pomieszczeniu
panował półmrok, gdyż pomimo pory dnia, należącej niemal do
południa, zasłony były zasunięte i szczelnie zakrywały okna
sypialni, a jedynie duża lampa z beżowym abażurem, stojąca w rogu
pokoju, była zaświecona.
– A
więc to jest miłość francuska, tak? – zapytała, czując, że
jej policzki płoną.
– Tak
– odparł lekko pokaszlując. – Mówiłem tobie, że już to
robiliśmy, tylko że w drugą stronę. – Uśmiechnął się i
oddał żonie papierosa.
– A...
– chciała jeszcze o coś spytać, ale obawiała się reakcji, nie
jego, a swojej. Bała się, że ze wstydu zapadnie się pod ziemie.
– Tak,
Cyntio?
– A
czym są te inne miłości, o których mówiłeś? – Miała ochotę
schować się cała pod pierzynę, po sam czubek głowy, ale z racji
tego, iż miała papierosa w dłoni nie było to możliwe.
Hektor
spojrzał na żonę. Co prawda światło nie było dzienne, a to z
lampy nadawało ciepły blask, złudnie przy tym zabarwiając ciało
kobiety na mocno oliwkowy kolor, pomimo tego Rodrigez dostrzegł
szkarłat, który wstępował na jej policzki.
– Też
miałbym pytanie – zaczął spokojnie, przykładając dwa palce do
jej nagiego ramienia. Delikatnie sunął po jej ciele, poprzez szyję,
aż do obojczyka po drugiej stronie. – Teraz na powrót się mnie
krępujesz, a przed chwilą było inaczej. Co jest powodem wstydzenia
się własnego męża? – zapytał i wstał z łóżka. Nachylił
się po papierosa, z którego popiół już spadał na posłanie.
Zabrał go z dłoni żony, ugasił w popielniczce i udał się do
lampy w rogu pokoju. Zgasił ją.
W
ten sposób nastała ciemność i to taka, w której masywna sylwetka
Rodrigeza była ledwie widoczna przez czujny wzrok jego żony, którym
go wypatrywała. Usiadł na łóżku obok niej i nachylił się, by
musnąć czoło i powieki.
– Czy
teraz też się mnie krępujesz?
– Mniej
– przyznała szczerze. – Wolę jak jest zgaszone światło –
dodała szybko i z uśmiechem, jakby liczyła na to, że od teraz
zawsze będzie gościła ciemność w ich sypialni.
– Będziemy
to robili także przy zapalonym świetle – wyznał, zsuwając
okrycie z nagiego ciała żony.
– To?
– zdziwiła się.
– To
także. – Zaśmiał się lekko, ale szybko powstrzymał ten śmiech.
– To i wiele, wiele innych rzeczy.
Cyntia
nabrała szybko, i jakby z przerażeniem, powietrza do płuc, ale
Hektora najwidoczniej to nie zraziło.
– Jesteś
moją żoną. Co złego jest w tym, że chcę się kochać z własną
żoną, na każdy z możliwych sposobów, bez wstydu, bez
skrępowania?
– Chyba
nic – odpowiedziała, choć w głowie miała co najmniej dziesiątki
powodów, przez które pragnęłaby uniknąć rozwijania tego tematu.
Krępowało ją samo mówienie, a co dopiero czyny. Na dodatek ciągle
miała za duży biust z powodu karmienia piersią, blizny na brzuchu
po ciąży, a nawet pieprzyk nie w tym miejscu, w którym jej zdaniem
powinien się znajdować.
– Powiesz
mi konkretnie o co chodzi czy dalej będziesz poddawała mnie
frustracji? – zapytał wprost.
– To
cię frustruje? – zdziwiła się. Otworzyła szeroko oczy i lekko
rozwarła usta.
– Bardzo
– odpowiedział szeptem, pochylając się do niej i wsuwając język
między jej wilgotne wargi. – Od najmłodszych lat najbardziej
denerwowała mnie niewiedza – wyjaśnił na moment przerywając
pocałunek.
– Nie
chciałam cię denerwować – wyznała, odchylając głowę w tył,
by zakończyć dopiero co rozpoczęte pieszczoty. – Po prostu
wychowano mnie inaczej...
– Ale
ja nie zamierzam cię wychowywać – odparł nieco rozbawiony. –
Jestem twoim mężem. Chcę na ciebie patrzeć, chcę cię całować...
całą, pieścić na każdy z możliwych sposobów, zadawać rozkosz,
rozbudzać twoje zmysły, rozpalać namiętność. Ty musisz mi tylko
na to pozwolić.
– Przecież
pozwalam! – warknęła. – Czy ci odmawiam? – słychać było
irytacje w jej głosie.
Hektor
się zaśmiał i przypomniał:
– W
nocy mi odmówiłaś.
– Bo
byłeś zalany w trupa! – Oburzyła się i odwracając na lewy bok,
zaciągnęła pierzynę po samą szyję.
Na
twarzy Rodrigeza zagościł szczery i duży uśmiech. Położył dłoń
na jej zakrytym ramieniu.
– Jesteś
niezwykle obrażalską kobietą, Cyntio, a ja przecież nic nie mówię
i nie mam tobie za złe. – Nachylił się, by musnąć jej
policzek, a potem wstał z łóżka. – O tej odmowie powiedziałem
żartem – dodał, zmierzając do szafy i wyjmując z niej jedną z
koszul na oślep, bo w pokoju nadal panowała egipska ciemność.
– Powiesz
mi co to jest ta miłość grecka i irlandzka? – zapytała wprost,
choć sama nie wiedziała skąd w niej nagle tyle śmiałości.
Rodrigez
podszedł do krzesła, zabrał spodnie i marynarkę, które były
przewieszone przez jego oparcie i z bezczelnym uśmieszkiem na
ustach, którego jego żona nie mogła dojrzeć, odpowiedział:
– Kiedyś
powiem.
– Dlaczego
nie teraz? – wyraźnie się niecierpliwiła, a nawet i
bulwersowała.
– Cyntio,
cariño – zaczął delikatnie – jak mam ci objaśniać na
czym polegają inne miłości, gdy ty się wstydzisz przede mną
rozebrać w świetle dnia? – dokończył pytanie. – Nie wszystko
od razu, wszystko musi mieć swój czas – dodał i poszedł w
kierunku łazienki.
– Co
znaczy cariño!? – krzyknęła za nim, unosząc się na
łokciach.
– Kochanie
– odpowiedział zgodnie z prawdą, a potem przestąpił próg i
zamknął za sobą drzwi, ale nie na klucz, bo tego nie miał w
zwyczaju.
Cyntia
oczywiście nie miała zamiaru odpuścić i zapragnęła rozszerzyć
swoją wiedzę. Jak nie trudno się domyślić, w tym celu wcale nie
zamierzała się negliżować w pełnym świetle, a jedynie zapytać
swą siostrę – Julię. Julka była starsza i zawsze wiedziała
więcej od niej, i to na niemal każdy temat. Siostry też się nie
krępowała tak jak własnego męża ,więc uznała, że będzie to
stosunkowo łatwe – wspólny spacer, niespodziewanie zarzucone
pytanie i poznanie odpowiedzi.
Zanim
jednak to nastąpiło, trzeba było wziąć kąpiel oraz ubrać
siebie i Marselka. W tym drugim Hektor postanowił ją wyręczyć.
Stwierdził, że stanowczo za mało czasu poświęca synowi, i że
jak dziś zakopie się w papierzyska, to zapewne do godziny czwartej
nad ranem będzie w nich tonąć, a więc będzie to kolejny dzień z
życia Marsela, który dla niego będzie straconym.
– Nie
przejmuj się. Ma matka mówiła, że tak małe dzieci nie potrzebują
ojca, że trzeba im tylko matki – powiedziała Cyntia, siadając
przed lustrem toaletki ze szczotką do włosów w prawej dłoni.
– Wcale
mnie to nie dziwi – syknął pod nosem i pochylił się nad
kołyską. – Ciekawe czy twa babcia kiedyś powiedziała coś
mądrego? – zapytał syna, biorąc go na ręce, a następnie
odkładając na środek łóżka.
Mały
Marsel się zaśmiał w głos i zaczął przykładać policzki do
ramion, bo ojciec łaskotał wskazującym palcem po jego szyjce.
Maluszek bardzo to uwielbiał. W pewnej chwili Hektor złapał syna
za rączkę i zauważył siniec na jego ramieniu oraz lekką
opuchliznę naokoło zasinienia.
– Co
mu się stało? – zapytał żonę, nie kryjąc swojego zaskoczenia,
ale i lekkiego strachu. Nie chciał, by jego dziecku ktoś robił
krzywdę, choćby najmniej dotkliwą.
Cyntia
z irytacją wypuściła powietrze z ust i wstała, przerywając
czynność upiększania samej siebie.
– Gdzie?
– syknęła nieuprzejmie, zerkając przez ramie pochylonego nad
Marselem Hektora.
– W
rączkę? – Wskazał fioletowe zabarwienia, które zapewne
rozmiarem idealnie pasowałyby do jej kciuka i dwóch kolejnych
palców.
– Nie
wiem – skłamała. – Wywija łapskami w tę i we w tę, to może
się uderzył.
– Sam?
W ramię? – Rodrigez nie dowierzał i rzucił żonie takie
spojrzenie, że ta poczuła na sobie taki ciężar, iż była
zmuszona przełknąć głośno ślinę, bo inaczej nie byłaby w
stanie wypowiedzieć ani słowa.
– No
to może się uszczypnął albo ktoś go niedelikatnie złapał, gdy
zmieniał mu prześcieradła.
– Ktoś
czyli kto? – Hektor nie zamierzał odpuścić. Z dużą
delikatnością zdjął sukienkę niemowlęcą z synka i zaczął
ubierać biały, haftowany kaftanik z wiązaniami z przodu. – Dawał
rączkę, tu, tu, tu, nie tam. Tu, ojciec, mówi. Ale jesteś
nieusłuchany – komentował, czym zaciekawił Marselka na tyle, że
ten skupił na jego twarzy całą swoją uwagę. Najbardziej podobało
mu się, gdy tata całował go po stopach i udawanie gryzł po
piętach. Mama tak nie robiła, dlatego pomimo iż miał dopiero trzy
miesiące, to już wolał, by to tatuś go ubierał.
– Może
pokojówka, może jakaś młoda, to nie miała wcześniej styczności
z dziećmi. Czasami to one go ubierają – wytłumaczyła.
– Dlaczego
pokojówki ubierają naszego syna? – warknął, prostując się na
krótki moment, by sięgnąć do komody po grzechotkę Marsela. Podał
ją chłopcu.
– Jesteś
na mnie zły? – nie dowierzała.
– Na
kogoś muszę, a kto jest winny nawet ty nie wiesz.
– Dlatego
winna, twoim zdaniem, jestem ja!? – krzyknęła.
– Nie
podnoś głosu – oznajmił tak lodowatym tonem, że dreszcz
przebiegł jej po plecach, a zimny pot wstąpił na czoło. – Na
przyszłość zajmuj się naszym synem sama, to nie będzie problemu.
Innych obowiązków nie masz, wszystko przynoszą ci kelnerzy na
srebrnej tacy, a praniem, prasowaniem i sprzątaniem zajmują się za
ciebie pokojówki! Masz wystarczająco dużo czasu, by zadbać o
Marsela jak należy! – wrzasnął i wskazał ręką na dziecko,
które było już tak przyzwyczajone do donośnego głosu ojca, że
nawet się nie przejęło i dalej usiłowało włożyć grzechotkę
do buzi. Zabawka była jednak za duża, nie mieściła się.
– Dobrze.
– Cyntia spuściła głowę. Zerknęła na pierworodnego i przez
moment poczuła się winna, a zaraz potem uznała, że to nie jej
wina, że mógł dać jej się ubrać i ją nie denerwować. –
Przepraszam – dodała i odeszła do swojego wcześniejszego
zajęcia.
– Jeśli
się dowiem, która pokojówka nabiła siniaka mojemu synowi, to
biada jej gdy wpadnie w moje ręce.
– Nie
przesadzaj! – warknęła i na moment zatrzymała dłoń podczas
rozczesywania włosów. – Może sam się uderzył.
– Takie
małe dziecko, to się może samo, co najwyżej, podrapać, a i tak
będzie to winą matki, że mu paznokci nie obcięła
Młoda
matka przewróciła oczami i wyczekiwała aż Hektor w końcu wyjdzie
z pokoju. Ten jednak jak na złość zaparł się i dalej kucał przy
Marselku i go rozbawiał.
– Przez
ciebie będzie marudny – chciała powiedzieć, ale gdyby tak
zrobiła, to jakby to wyjaśniła mężowi? Że nie chce bawić się
z własnym dzieckiem, że nie ma ochoty go czymś zajmować, że dla
niej najlepiej jak śpi i nie przeszkadza?
– Jeśli
się dowiem... jeśli kiedykolwiek zobaczę, że ktoś traktuje
mojego syna w ten sposób... że go siniaczy, to będzie miał ze mną
do czynienia.
– I
co zrobisz? Zwolnisz dobrą pokojówkę, bo niechcący za mocno
złapała Marsela za rączkę? – zapytała kpiąc i podeszła do
szafy, by wyjąć z niej brązową sukienkę, idealną na jesienną,
prawie już zimową pogodę.
– Spoliczkuję
– odpowiedział szczerze z dłonią na klamce. – Co najmniej
dwukrotnie – dodał nie spuszczając oczu ze swojej żony.
– Słucham?
– Nie była pewna czy się przesłyszała, ale była pewna, że
Hektor nie ma na myśli tego co właśnie doszło do jej uszu.
– Słyszałaś.
– Kiedyś
powiedziałeś, że w życiu nie uderzyłbyś kobiety! – krzyknęła,
czując jak narasta w niej oburzenie, a nawet i panika, w końcu
dobrze wiedziała, że zasinieniom Marsela winna jest tylko i
wyłącznie ona sama.
– Tak,
nie uderzyłbym kobiety, ale czy kobieta, która nie umie delikatnie
obchodzić się z tak małym dzieckiem, zasługuje na litość, na
dobre traktowanie i w ogóle na miano kobiety? Moim zdaniem nie,
Cyntio. – Zabrał dłoń z klamki i wyminął żonę, by jeszcze
raz podejść do synka, który zaczął unosić nóżki do góry,
jakby oczekiwał, że ktoś go w nie połaskocze. Hektor nachylił
się i posmyrał dwoma paluszkami po stopach Marsela. Oboje się do
siebie uśmiechnęli. – Skoro nawet ja umiem wziąć go na ręce
tak, by nie narobić mu śladów, a nie oszukujmy się, nie jestem
słabeuszem i nigdy nie byłem nad wyraz delikatnym mężczyzną, to
chyba nie jest to czynność niemożliwa do wykonania dla drobnej
kobiety.
– A
gdybym to ja przypadkiem za mocno go złapała, to co? Mnie też byś
pobił? – zapytała, nie dowierzając i mierzyła się
nieustępliwym spojrzeniem z własnym mężem.
– Spoliczkował
– sprostował. – Zasłużonego uderzenia nie nazywajmy biciem,
gdyż jest to spore nadużycie – dodał spokojnie, ale niezwykle
rzeczowo i konkretnie.
– Jestem
twoją żoną – przypomniała w sposób niemal desperacki.
– Wiem,
ale to niewiele zmienia. – Wzruszył ramionami. Jego zdaniem
powiedział coś całkiem normalnego i dorzecznego. Nawet dziwił
się, że matka jego syna w ten sposób reaguje. Jego zdaniem, to ona
pierwsza powinna biegać po korytarzu i szukać winnych, w końcu
Marsel był nie tylko jego, ale także jej dzieckiem. – No może
tylko tyle, że służąca straciłaby pracę, ty swojego stanowiska
nie utracisz, jesteś mą żoną aż po śmierć. Jednak, Cyntio...
Marsel jest dla mnie najważniejszy. Gdybym miał wybierać między
tobą a nim, to bez wahania wybrałbym syna.
Cyntia
zaniemówiła. W życiu nie spodziewała się, że Hektor powie jej
coś takiego. Te słowa zabolały i to bardzo zabolały.
Mężczyzna
jak gdyby nigdy nic, jakby nie zdawał sobie sprawy, że wprawił
żonę w osłupienie, musnął jej policzek, wyminął ją i wyszedł
na korytarz, by udać się do swoich obowiązków.
Cyntia
poszła na spacer z Marselem. Z siostrą spotkała się w połowie
drogi i razem wybrały do pobliskiego miasteczka po kwiaty.
Prezentowały się niezwykle dobrze. Obie elegancko ubrane, w długich
sukniach, przy których wykonaniu, krawcowe zwracały uwagę na
każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, do tego ciepłe pelerynki
zarzucone na ramiona, zapięte na dwa guziki przy samej szyi i
kapelusze, ciepłe, mające na celu chronić przed wiatrem i
deszczem.
Mały
Marselek spał w swoim jasnym, beżowym wózku, który był prezentem
od cioci – Laury Prevost, a Edward w swym klasycznym, granatowym,
siedział i rozglądał się na wszystkie strony. Był wielce
zaciekawiony otaczającym go światem, każdym głosem, kolorem i
mijanym przechodniem. Nawet pies przywiązany na smyczy, nieopodal
pana ostrzącego noże, go zainteresował. Chłopiec ani trochę nie
bał się zwierzęcia, pokazywał na niego paluszkiem i gaworzył
przy tym po swojemu.
– Chał
– powiedziała Julia do swojego niespełna rocznego synka.
– Chaul
– powtórzył niewyraźnie, dziecięcym głosikiem blondynek i
zaczął wychylać się, by jeszcze choć przez moment widzieć
puszystego, dużego czworonoga. Potem miał w planach się rozpłakać,
by mama zawróciła i by mógł choćby dotknąć czyjegoś pupila,
ale zrezygnował z tych planów na rzecz sięgania kolorowych
kwiatów.
Pani
Brown i pani Rodrigez – obydwie z domu Montenegro, rozstały się
na rozwidleniu dróg i powróciły każda do swojego domu, i swojego
męża. Cyntia czuła się zawiedziona, że Julia nie rozjaśniła
jej tematu miłości greckiej i irlandzkiej. Oczywiście nie
powiedziała siostrze, że takie coś wyniosła z małżeństwa,
skłamała, że gdzieś zasłyszała i była zwyczajnie ciekawa.
Zaraz
po powrocie, Cyntia wpadła z Marselem na rękach do gabinetu Hektora
i przekazała mu informacje na temat uroczystości pierwszych urodzin
Edwarda.
– Jesteś
chrzestnym – przypomniała, bo jej mąż zerkał na nią znad
papierków i miał wzrok tak nieobecny, iż wydawało jej się, że w
ogóle nie wie o co jej chodzi.
– Cariño,
ja pracuję – wyjaśnił i ponownie chwycił pióro do ręki. –
Muszę domknąć pewne inwestycje, przeliczyć fundusze, zmierzyć
siły na zamiary. Nie mam teraz czasu. Później porozmawiamy, gdy
przyjdę do pokoju albo gdybym się nie zjawił, to podczas kolacji.
Oburzona
wypuściła powietrze przez nos i wyszła, trzaskając drzwiami.
Hektor był tak zapracowany, że nawet na ten trzask nie zwrócił
uwagi. Umowa z Martą Montenegro wyraźnie mówiła, iż ma on
pomnażać zyski i majątek ich rodzin, obejmowała nawet dokładne
procenty i wyliczenia, a on nie miał innego wyjścia, jak wywiązać
się z tej umowy, w innym przypadku utraciłby cały majątek, który
jakby nie patrzeć, nie należał już teraz tylko i wyłącznie do
niego, ale był dziedzictwem dla Marsela i przyszłych dzieci jego i
Cyntii. W końcu ani przez moment nie wątpił, że jego synek kiedyś
doczeka się co najmniej dwójki rodzeństwa.
Kiedy
Cyntia przeżywała rozczarowanie swym własnym mężem, który śmiał
jej nie poświęcić uwagi i nie znalazł czasu, by zamienić z nią
kilka słów, Julia przekraczała próg sypialni, gdzie Bastian
wylegiwał się w łóżku i popijał kawę, jednocześnie czytając
gazetę.
– O,
już wróciłaś – przywitał żonę niezwykle entuzjastycznie i
odłożył hiszpańską lekturę na szafkę nocną.
Julii
nie umknął język w jakim pisana była gazeta.
– Od
kiedy znasz hiszpański? – zdziwiła się. Przełożyła Edwarda z
wózka na łóżko i stanęła przed dużym lustrem, by zdjąć
pelerynkę, a następnie kapelusz.
Blondynek
na kolanach poczłapał w kierunku ojca i bez żadnych skrupułów
chwycił za fałdę na brzuchu mężczyzny, i uszczypnął wbijając
wszystkie pięć pazurów w skórę Browna.
Bastian
aż zgiął się w pół i syknął przez zęby, czym rozbawił
pasierba na tyle, że ten zaczął klaskać w dłonie, i śmiał się,
pokazując swoje dwa górne ząbki.
– Daje
ci do zrozumienia, że już dawno była pora, by wstać. Poza tym nie
leż taki roznegliżowany – odezwała się Julia i zabrała Edzia
do łóżeczka, gdzie chłopiec oddał się zajęciu wspinania po
szczebelkach, chwytania najwyższego i podskakiwania.
W
końcu chlasnął na pupę i zauważył kilka zabawek, w tym
ulubionego pluszaka. Przytulił misia do siebie i ugryzł go w łapkę.
– Jak
już mówiłam, nie wiedziałam, że znasz hiszpański – ponowiła
temat patrząc czujnym okiem na swojego ślubnego.
– Bo
nie znam – odpowiedział Bastek i podniósł się z łóżka. Nie
czuł się skrępowany tym, iż ma na sobie jedynie białe kalesony.
– Znaczy znam tak trochę, podobnie jak francuski, polski,
rosyjski. Mam pamięć do słówek, ale odmiany i czasy, to moja
pięta achillesowa.
Na
wzmiankę o Achillesie, Julka nagle się ożywiła. Na bok odrzuciła
temat języków i gdzieś zaginęło jej pytanie o to, skąd mąż
wytrzasnął hiszpański, regionalny tygodnik w środku Niemiec.
– Achilles
to był Grek, prawda? – napomknęła nagle, czym wprawiła Bastiana
w zakłopotanie.
Mężczyzna
sięgnął po butelkę rumu i przelał trunek do szklanki.
– A
bo ja wiem. – Wzruszył ramionami i zasiadł w fotelu nieopodal
łóżeczka. Co jakiś czas nachylał się, by podawać Edwardowi
zabawki, które ten nieustannie wyrzucał na podłogę. – Trojanin
chyba – stwierdził.
– Czyli
Grek.
– Julia,
w tym przypadku, to ja wybieram poudawać Greka. Wiem, że dzwoni,
ale nie wiem, w którym kościele, więc nie będę kłamał i
wprowadzał cię w błąd. – Wypił do dna i ponownie napełnił
szklankę rumem.
Pani
Brown machnęła ręką i uznała na głos, że tego nieszczęsnego
Achillesa mogą zostawić w spokoju, bo w rzeczywistości to chodzi
jej zupełnie o coś innego.
– Co
to jest miłość grecka? Na czym polega? – zapytała wprost, a
Bastian wybałuszył oczyska i wbił się plecami w oparcie fotela.
– A
skąd mam wiedzieć? Przecież ja w życiu nie miałem Greczynki.
– A
irlandzka? – dopytywała niezrażona.
Brown
się zaśmiał i wielce zdziwiony, ale i rozochocony, zapytał:
– Chcesz
mnie dokształcić w tym temacie?
– Nie.
– Julia z irytacją wstała. – Liczyłam na to, że w końcu mi
się na coś przydasz, i że to ty dokształcisz mnie – warknęła.
– Przepraszam,
Juleczko. Nie moja wina, że nie jestem alfą i omegą w jednym.
Naprawdę mi przykro, ale jeśli tak bardzo ci zależy, to ja się
mogę tego wszyściutkiego dowiedzieć, i to raz dwa, rachu-ciachu.
– Dowiesz
się? – zapytała uśmiechnięta. Spojrzała na męża radośnie,
podeszła, chwyciła jego twarz w swoje dłonie i przyłożyła wargi
do jego ust.
Bastian
już był na tyle pobudzony, iż zamierzał pogłębić ten
pocałunek, ale żona mu przeszkodziła, prostując się i odchodząc
na kilka kroków.
– Tak
nie wolno – poskarżył się. – Dałaś ciasteczko, ledwie
liznąłem i zabrałaś ciasteczko.
Julia
spojrzała na męża, który teraz miną przypominał zbitego psa.
Bez żadnych skrupułów oznajmiła:
– Rozpakujesz
ciasteczko, jak dowiesz się co to jest miłość grecka i irlandzka.
– Grecka
i irlandzka – powtórzył Brown i chwycił za pióro położone na
książkach na najwyższej półce. Z jednej z książek wyrwał
fragment strony i zapisał, by nie zapomnieć. – Załatwione,
dowiem się, Juleczko, dowiem. – Już chwycił za klamkę i
otworzył drzwi, gdy żona zatrzymała go, mówiąc:
– Jesteś
w kalesonach.
– Właśnie,
właśnie – przyznał jej racje, zatrzasnął drzwi i podszedł do
szafy.
– Skąd
się tego dowiesz? – dopytywała, wyjmując Edwarda z łóżeczka,
bo ten zaczął popłakiwać, smutny z tego powodu, że już mu nikt
nie chciał podawać, wcześniej przez niego wyrzuconych, zabawek.
– Od
Rodrigeza.
– Od
Hektora? – nie dowierzała. – A niby skąd on będzie to
wiedział?
– Zaufaj
mi, Juleczko – szepnął, zakładając na siebie koszule. Zapinając
guziki zbliżył się do żony i nachylił, by musnąć wargami jej
policzek. – Pamiętaj, że mąż cię jeszcze nigdy nie zawiódł.
Jak mówię, że Rodrigez będzie wiedział taką rzecz, to znaczy,
że Rodrigez będzie wiedział taką rzecz. – Pośpiesznie założył
marynarkę i ponownie chciał opuścić pokój, będąc bez spodni, w
samych kalesonach.
Julia
i tym razem go zawróciła i nawet wyjęła z szafy spodnie, idealnie
pasujące do jasnej, popielatej marynarki.
Jak
nie trudno się domyślić, Bastian zaraz po zjawieniu się w
posiadłości Rodrigezów, udał się do gabinetu Hektora, zasiadł
naprzeciw Hiszpana i zapytał prosto z mostu:
– Szwagier,
co to jest miłość irlandzka i... – w tym miejscu sięgnął do
swojej ściągawki – i grecka miłość? – dokończył.
Hektor
wpatrywał się w Browna dłuższą chwilę, a kąciki jego ust
unosiły się coraz bardziej ku górze. W końcu nie wytrzymał i
wybuchnął głośnym śmiechem. Można by rzec, iż od tego śmiechu
aż się zanosił.
Anglik
niczego nie rozumiał. Patrzył zdziwiony i oniemiały na Rodrigeza i
sam nie wiedział jak ma się zachować.
– Dlaczego
zapytałeś akurat o to? – Hektor ledwie powstrzymywał śmiech.
– A
dlaczego miałem zapytać o coś innego, a nie o to?
– Nie
wiem. – Mężczyzna zrobił minę i wzruszył ramionami, a potem
ponownie wybuchnął śmiechem.
Wyraz
twarzy Bastiana tylko jeszcze bardziej go bawił.
– Dobra,
nieważne – zirytował się blondyn. – Dowiem się kiedy indziej
i od kogoś innego. A ty zachowujesz się jak prostak.
– Nie!
Bastek, zaczekaj! – krzyknął za szwagrem. – To nie tak, nie
śmieję się z ciebie, ale z rodzinnej zabawy w głuchy telefon.
Kiedyś... w sobotę, przy wieczornym koniaku, powiem ci czym jest
miłość grecka i irlandzka.
– Dlaczego
dopiero w sobotę? – dopytywał zniecierpliwiony, wysoki i szczupły
blondyn.
Hektor
przemielił język w ustach i szukał odpowiednich słów. Postanowił
postawić na szczerość:
– Gdyż
najpierw muszę się rozmówić z własną żoną.
Panowie
obgadali jeszcze sprawę przeprowadzki i przetransportowania rzeczy
Brownów do pensjonatu Rodrigeza na czas trwania remontu w
posiadłości Montenegrów, a potem, każdy z nich udał się do
swoich zajęć. Czyli Bastian do tawerny na rum i karty, a Hektor
powrócił do obowiązków ślęczenia nad teczkami oraz papierami.
Przerwał pracę tylko na krótki moment, gdy w jego gabinecie zjawił
się Charlie, z zapakowanym w pudełku kapeluszem i drugim pakunkiem.
– Co
to? – zdziwił się Rodrigez.
– Pańskie
zamówienie – odpowiedział spokojnie Gerda. – Ta krawcowa to
straszna przekupa, namówiła mnie na kupno sukienki i błagam, niech
mi pan nie każe jej zwracać.
– Jakiej
znowuż sukienki i jaka krawcowa? – Hektor był tak rozkojarzony i
na dodatek tkwił zakopany w dokumentach po same uszy, iż całkiem
zapomniał o tym, o co prosił Charliego dzień wcześniej.
– Kapelusz
dla pańskiej żony. Ta cholera zapamiętała nawet jaką sukienkę
oglądała i mi ją wcisnęła. – Jakby dla potwierdzenia swoich
słów, blondyn położył zapakowaną w pleciony pokrowiec sukienkę
na biurko Rodrigeza.
– Ta
cholera to rozumiem krawcowa, no bo chyba nie moja żona?
– No
nie, nie pańska żona. Krawcowa, krawcowa. Powinna skończyć na
szubienicy. Czyni z mężczyzn bankrutów.
– Bankrutów?
– Brunet wstał od biurka i zerknął najpierw do pudełko, w
którym znajdował się kapelusz. Uśmiechnął się, zdając sobie
sprawę, że to ten, na którym Cyntii zależało. – Krawcowa
uczyniła z ciebie bankruta? Pamiętam cenę kapelusza, nie była
najniższa, ale nie przesadzajmy, nie jest to rzecz równowartości
samochodu.
– Sukienka
– przypomniał Charlie. – Jest jeszcze sukienka.
– Sukienki,
to ja nie zamawiałem, ale... ty chyba nie chcesz mi powiedzieć, że
ta sukienka – wskazał palcem na ukrytą w pokrowcu kreacje –
jest warta tyle co mój automobil?
– Nie,
tyle co automobil, to może nie, ale ma wplecione złote nicie i...
– Złote
nicie? – nie dowierzał Rodrigez. – Czego to ludzie nie wymyślą?
– zapytał sam siebie. – Chyba nie ma takiej rzeczy – także
sam sobie odpowiedział. – Mnie jednak nie interesuje materiał,
nici i sposoby szycia, gdyż nic mi to nie mówi, Charlie. Ja pytam o
cenę.
– Cenę
sukienki? – dopytywał dla pewności Gerda.
– A
czego innego!? – warknął zirytowany.
– Niech
się pan tylko nie denerwuje. Krawcowa zapewniała, że materiał
najwyższego gatunku, klasa pierwsza, wart swej ceny, a jakie
wykonanie... – zachwycał i zachwalał.
– Wykonanie,
wykonaniem, mnie interesuje cena – przypomniał zbliżając się do
parapetu, gdzie na srebrnej tacy stały karafka i sześć szklanek.
– O
właśnie! Bardzo dobry pomysł! Niechże się pan lepiej najpierw
porządnie napoi.
– A
dlaczegoż to? – Przechylił szklankę i poczuł w ustach znajomy
posmak ulubionego trunku.
– Albo
niech mnie pan pozbawi części wynagrodzenia, aż w końcu spłacę
tę nieszczęsną kieckę. Byle ratalnie, bo jakby pan chciał tak
całość od razu odciągnąć, to by pan mnie pozbawił
trzymiesięcznego wynagrodzenia i...
– Ile!?
– wrzasnął Rodrigez i aż polał się alkoholem. Zakasłał. –
Trzy miesiące!? – dopytywał. – Ta kiecka jest warta trzy
miesiące twej pracy!?
– Trzy
i pół – odpowiedział Charlie i ze skruchą spuścił głowę w
dół.
Hektora
zatkało i odrzuciło na ścianę. Poczuł się jakby w klatce
piersiowej zebrał mu się nadmiar powietrza. Poklepał się więc po
niej i usiłował uspokoić.
– Chce
mnie szef zabić?
– A
jak sądzisz!? – wrzasnął Hektor i napił się ponownie, tym
razem do dna.
– Jak
już mówiłem, to moja wina, że dałem sobie wcisnąć... tak więc
ja poniosę...
– Ciii
– Hektor przyłożył palec do ust i spojrzał na przyjaciela z
dużą dozą pobłażliwości w oczach. – Nie mogę pozwolić na to
byś ofiarowywał tak kosztowne prezenty mej żonie, gdyż niczyjej
żonie nie wypada tyle prezentować, jedynie swojej własnej, a ja w
dodatku bardzo dobrze strzelam – wyjaśnił.
– Chyba
nie będziemy się pojedynkować? – zapytał z uśmiechem na twarzy
Charlie.
– Nie,
oczywiście że nie. Zapłacę za sukienkę, ale nigdy więcej nie
wyślę cię na zakupy – zapowiedział, siadając ponownie za
biurkiem. – Jesteś gorszy niż Cyntia. Wszystko byś przepuścił
– dodał i oparł się wygodnie, przekazał Gerdzie szklankę i
rozkazał, by ją dla niego napełnił. Sam w tym czasie zaczął się
luzowaniem wiązań czarnego krawata, który nagle zaczął go
niebotycznie uwierać w krtań. O wiele lepiej czuł się z
poluzowanym sztywnym kołnierzem i niechlujnym odpięciem kilku
górnych guzików śnieżnobiałej koszuli.
Jeszcze
tego samego dnia Julia i mały Edward zjawili się w posiadłości
Rodrigeza. Bastian miał do nich dołączyć standardowo, po wypiciu
kilku głębszych. Hektor dalej tkwił zakopany w dokumentach po samą
szyję, a Cyntia wraz z siostrą zajadały się podwieczorkiem.
– Dowiem
się co to jest ta miłość grecka i irlandzka – zapowiedziała z
wyższością i dumą Julia.
Cyntia
pośpiesznie rozejrzała się dookoła czy nikt ich nie słyszy.
– Mów
ciszej – szepnęła do siostry, dostrzegając, że kelnerzy kręcą
się nieopodal, na dodatek Laura wróciła ze spotkania z Javierem i
zmierza w ich kierunku. – Ja nie mam pewności czy to jakieś
świństwo nie jest.
– Dobrze,
ale dowiem się. Bastian obiecał, że zdobędzie te informacje. –
Pani Brown usiadła wyprostowana i położyła splecione w koszyczek
dłonie na swoim brzuchu. – Będę widzieć – dopowiedziała,
jakby uznała, że siostra za pierwszym razem nie do końca
zrozumiała, iż ona tę wiedzę posiądzie jako pierwsza.
– Od
kogo je zdobędzie? – dopytywała Cyntia, kładąc dłonie na stole
i przychylając się w stronę rozmówczyni.
– Od
kogo co będzie wiedzieć i kto będzie wiedzieć? – wtrąciła się
Laura, odsuwając dla siebie krzesło. – Mam coś dla ciebie –
szepnęła do leżącego w wózku i zajętego grzechotką bratanka. –
To o czym rozmawiałyście!? – dopytywała o wiele za głośno, ale
niezwykle wesolutko.
– O
niczym ważnym – odpowiedziała szwagierce nieco niegrzecznie. –
Od kogo Bastian się tego dowie? – powtórzyła pytanie w kierunku
Julii.
– Od
twojego Hektora – odpowiedziała pani Brown, wzruszając przy tym
niedbale ramionami. – Przynajmniej tak powiedział – dodała i
zaniemówiła, dostrzegając jak z jej młodszej siostrzyczki opada
całe powietrze i radość życia.
– Oszalałaś!?
– pragnęła wrzasnąć, ale nie chciała robić publicznej sceny
na oczach gości, gdyż niektórzy jeszcze nie opuścili ich
posiadłości po chrzcie Marsela. Poza tym Hektor ją ubiegł.
Mężczyzna
podszedł, położył dłonie na jej ramionach i nachylił się, by
musnąć w policzek. Pobladła, ale i tak starała się grać dobrą
role w tym teatrze, i uśmiechnęła się ciepło w jego kierunku.
Łudziła się, że Bastian jeszcze z nim nie rozmawiał i że zanim
to zrobi, Julia odwiedzie go od tego pomysłu. Cała nadzieja
uleciała w chwili, gdy Hektor oznajmił:
– Chciałbym
z tobą porozmawiać, na osobności. Poczekam w naszym pokoju.
Rodrigez
odszedł, a Laura ochoczo podniosła swoje cztery litery z krzesła i
chwyciła za rączkę wózka.
– To
ja pójdę z wami – uprzedziła. – Mam dla niego prezent –
przypomniała i zabujała wózkiem, na co mały Marselek od razu się
ożywił.
Cyntia
wzięła syna na ręce, a Laurę poprosiła, by postawiła wózek
gdzieś z boku, nieopodal drzwi. Piętnastolatka przytaknęła ruchem
głowy, szybko się ze wszystkim uwinęła i poszła do swojego
pokoju, by zabrać stamtąd upominek dla swojego pierwszego, i jak na
razie jedynego, chrześniaka.
Kiedy
pani Rodrigez przekraczała próg pokoju, czuła się jakby stąpała
po szpilkach albo szła po rozżarzonych węglach. Wyraz twarzy jaki
dostrzegła u swojego męża, nie nastrajał ją optymistycznie.
Ułożyła Marsela w kołysce i zabujała nią delikatnie, zanim
chłopiec zdążył się o tę czynność upomnieć płaczem.
– O
czym chciałeś porozmawiać? – zapytała jak gdyby nigdy nic.
– Nie
wiesz?
– Nie
odpowiada się pytaniem na pytanie – pouczyła go i w tym właśnie
momencie Laura weszła do pokoju.
Dziewczyna
od razu podeszła do Marsela i zawiesiła nad jego główką
drewnianą zabawkę, przypominającą karuzelę wiedeńską. Było to
sześć białych koni, do których tułowia, dla ubarwienia, były
doczepione dzwonki z czerwonymi frędzelkami.
– Śliczne
– pochwaliła Cyntia, ale Marselek najwidoczniej nie podzielił jej
zdania.
Chłopiec
wyciągnął rączki, a potem się wyprężył i głośno zapłakał.
– Co
wyście mu znowu zrobiły? – zapytał zirytowany Hektor i podszedł
do kołyski, by zobaczyć co się tam dzieje.
– Jest
wybredny – stwierdziła Laura. – To niegrzeczne nie cieszyć się
z prezentu! – warknęła. – Więcej nic ode mnie nie dostaniesz –
zapowiedziała, odwróciła się na pięcie i wielce obrażona
wymaszerowała z pokoju.
– Zdenerwowałeś
ciotkę – stwierdził Hektor i zakołysał karuzelą.
Wtedy
Marselkowi się spodobało. Ucieszył się i rozpromienił niemal
natychmiastowo, ale gdy ponownie wyciągnął rączki do zabawki i
znowu nie mógł jej dosięgnąć, to na nowo się rozpłakał.
– Za
wysoko mu zawiesiłyście – stwierdził i od razu zabrał się do
poprawiania błędu swojej siostry, a wszystko po to, by jego
syneczek był zadowolony.
Okazało
się, że Hektor miał racje, i gdy Marsel mógł dosięgnąć
frędzelków, trącać je, chwytać za nie i pociągać, to był
niezwykle zadowolony i ani myślał wtedy płakać. Rodrigez chwile
obserwował zabawę niemowlęcia, a Cyntia w tym czasie powróciła
do saloniku. Nie umknęło jej uwadze okrągłe pudełko,
pozostawione wcześniej przez Hektora na stole.
Hiszpan
podszedł do stołu, zasiadł na krześle i pochwycił żonę za
nadgarstek.
– Chodź
tu do mnie! – polecił donośnie i szarpnął na tyle mocno, że ta
pupą wylądowała na jego kolanach.
– Chcesz
mnie skrzyczeć? – zapytała cichutko.
– Nie.
– Zmarszczył czoło i ściągnął brwi. – Dlaczego miałbym
krzyczeć? Chcę ci coś dać. – Sięgnął za plecy Cyntii po
okrągły pakunek i wyciągnął go przed siebie.
Młoda
kobieta odruchowo chwyciła między zęby swoją dolną wargę i
ochoczo zabrała się do rozpakowywania. Uniosła wieko, a jej oczom
ukazał się upragniony kapelusz.
– Przecież
mówiłeś, że jest za drogi – przypomniała.
– Bo
jest drogi, ale przemyślałem sprawę dogłębniej i uznałem, że
zasługujesz na wszystko co najlepsze, nawet gdyby to miało być
niebotycznie kosztowne. Jestem twym mężem, a wiele kobiet głosi,
że mąż jest od tego, by rozpuszczać swoją kobietę, zasypywać
ją prezentami i nosić na rękach. Czyżbyś była wyjątkiem i
uważała inaczej?
– Nie,
nie, skąd? – odpowiedziała szybko i wstała z jego kolan. W
dłoniach trzymała kapelusz, a opakowanie strąciła na ziemie.
Hektor się po nie nachylił, odstawił na stół, a ona w tym czasie
przeglądała się w lusterku. – Wiedziałam, że będzie mnie
pasował! Zupełnie tak, jakby został dla mnie stworzony! –
wykrzykiwała radośnie.
– Cieszę
się, że ci się podoba, ale mężowi chyba wypadałoby podziękować
– przypomniał i dla pokazania o co mu dokładnie chodzi, popukał
się palcem wskazującym po prawym policzku.
Cyntia
bez wahania podeszła do niego i musnęła swymi wargami, a ten
ponownie przyciągnął ją na swoje kolana.
– Mam
dla ciebie coś jeszcze – zapowiedział, zdejmując kapelusz z jej
głowy. Kierował się zasadą, że w pomieszczeniach nie powinno się
nosić tego typu nakryć. Odłożył dodatek garderobiany na pudełko,
a drugą dłonią wskazał na drzwi szafy. – Tam.
– Co
tam?
– Tam
jest drugi prezent. Liczę na to, że też ci przypadnie do gus... –
nie zdążył dokończyć, a ona już się zerwała i podbiegła do
mebla, by otworzyć jego dwuskrzydłowe drzwi i poszukać upominku. –
Jak już mówiłem, liczę na to, że przepadnie ci do gustu, ale
gdybyś chciała dokonać jakiś poprawek, to... – mówił,
jednocześnie stojąc przy komodzie i napełniając szklankę
rudobrunatnym alkoholem.
– Jest
perfekcyjna! – krzyknęła Cyntia entuzjastycznie, zaraz po tym jak
wydobyła sukienkę z pokrowca. – To niebywałe, że zauważyłeś,
iż na nią patrzyłam. Po tym jak oznajmiłeś, że cena kapelusza
jest za wysoka, to o sukience wolałam w ogóle nie wspominać.
Hektor
upił łyk ze szklanki, odłożył ją na blat komody z alkoholami i
podszedł do żony. Zaszedł ją od tyłu i położył dłonie na jej
barkach.
– Mąż
widzi wszystko – szepnął do ucha. – Słyszy wszystko i zawsze
się też wszystkiego dowie.
– Za
moment porozmawiamy. – Odwróciła się w jego stronę. –
Najpierw ją przymierzę. – Poklepała po policzku i już miała mu
gdzieś czmychnąć, gdy ten złapał ją za ramie i pociągnął.
– Przymierzysz
później – zadecydował, wyrywając sukienkę z jej dłoni i
odrzucając ją na pobliski fotel.
– Sugerujesz,
że jeśli mąż daje żonie taką górę prezentów, niemal
jednocześnie, to należą mu się lepsze podziękowania niż buzi
ofiarowane w policzek? – zapytała, przypominając sobie także o
pierścionku i broszce.
– To
także – przytaknął, odwrócił ją do siebie plecami i zaczął
rozpinać drobne guziczki jej brązowej sukienki. Całował po szyi,
pieścił najwrażliwsze miejsca, takie jak uszy i kark, a
jednocześnie szeptał przez zaciśnięte zęby – co ci wpadło do
głowy, moja ty żono, by wynosić tematy z naszej sypialni na
zewnątrz?
Brzmiał
na tyle groźnie, że Cyntia momentalnie zesztywniała i poczuła jak
drży.
– Ja
ci to wyjaśnię – zapewniła, odwracając się do niego przodem i
zapobiegawczo cofnęła o kilka kroków.
– Nie
wątpię. – Chwycił za jej dłoń i okręcił ją wokół jej
własnej osi, dwukrotnie, tak że w końcu znalazła się
przyciśnięta do jego boku, właściwie bez możliwości ruchu, a on
opadając na łóżko plecami, pociągnął ją za sobą.
– Nie
jesteś zły? – upewniała się, gdy już leżeli na miękkim
materacu, w pachnącej i dopiero co przed godziną zmienionej
pościeli.
– Jestem
– odpowiedział, siląc się na poważny ton. – Tym razem ci
daruję – zaczął, wydobywając spod jej ciała swoją rękę, by
móc się na niej unieść i spojrzeć żonie głęboko w oczy. –
Jeśli jeszcze raz wyniesiesz tematy z naszej sypialni poza te drzwi
– wskazał na wspomniany przedmiot – to się pogniewamy –
zapowiedział.
– Obrazisz
się na mnie? – nie dowierzała.
– Nie,
Cyntio – warknął przez zęby i musnął jej usta. – To ty
obrazisz się na mnie – stwierdził.
– Dlaczego?
– Dlatego
– odpowiedział nie tylko słownie, ale także klapsem w okolice
jej lewego uda. Uderzenie było na tyle silne, że aż wciągnęła
powietrze z wyraźnym świstem poprzez zaciśnięte ząbki. Hektor
zabrał dłoń z jej ciała, ale pieczenie w miejscu zadanego ciosu
pozostało. – I tak kilkakrotnie, dopóki się łzy nie poleją –
dopowiedział i zawisnął nad nią niczym szubienica.
– Hektor...
– zaczęła i już chciała zaprotestować, i przedstawić mu swoje
racje, gdy usłyszała jak jej przerywa i stanowczym tonem mówi:
– Bez
dyskusji. To co powiedziane tutaj, ma zostać tutaj, w tych czterech
ścianach, a nie obiegać wszystkich członków rodziny! –
nieznacznie się uniósł. – Wiesz jak się czułem, gdy Bastian,
ni z tego ni z owego, zadał mi takie pytanie? Nie wiesz, a ja nie
chcę tego doświadczenia powtarzać, dlatego to co powiedziane w
sypialni, ma zostać między nami i nigdzie nie krążyć. Rozumiemy
się?
– Tak
– odpowiedziała. – Ale ty tego przecież nie powiedziałeś w
sypialni – dodała szybko.
– Nie?
– Nie.
– Uśmiechnęła się i położyła swoją dłoń na karku męża.
– Ty to powiedziałeś w gabinecie. – Uniosła się, by połączyć
swoje usta z jego ustami.
– Tematów
z naszego gabinetu też nie wolno ci nigdzie wynosić – zabronił
między pocałunkami.
Cyntia
zaczęła się zastanawiać od kiedy gabinet jej męża, stał się
ich wspólnym gabinetem, ale nie miała teraz czasu, by wnikać
głębiej w ten temat. Była za bardzo zajęta i oddana właśnie
wykonywanej czynności, czyli całowaniu, rozbieraniu, dotykaniu...
Oczywiście
temat miłości greckiej i irlandzkiej nie minął, i już następnego
dnia Cyntia postanowiła wypytać Julie czy Bastian się czegoś w
tym temacie dowiedział. Kobiety siedziały w wygodnych, wiklinowych
fotelach, zajadały się rogalikami i wyczekiwały na matkę. Miały
we trzy, wspólnie, wybrać się do kościoła na niedzielną mszę
świętą.
– Hektor
go wyśmiał – szepnęła Julia. – Ale obiecał, że wszystko mu
już wkrótce objaśni – dodała z lekkim uśmiechem i zbliżyła
brzeg zdobionej filiżanki z kawą do ust.
– Wkrótce,
to mnie nie zadowala. Ja chcę wiedzieć już teraz.
– To
sama go zapytaj.
– Oszalałaś?
– Pani Rodrigez wybałuszyła oczy. – Jak ty sobie to wyobrażasz,
pytać męża o takie rzeczy?
– Ja
jakoś mojego własnego zapytałam. – Julia wzruszyła ramionami.
Zupełnie nie dostrzegała niczego złego w swoim postępowaniu.
– Bastian
to co innego, coś zupełnie innego – trwała przy swoim Cyntia. –
Ale jak się dowiesz co to jest ta miłość grecka i irlandzka, to
od razu mi wszystko opowiesz. Nie zapomnij o mnie – paplała i
nawet nie zauważyła jak wujaszek Damian znalazł się przy jej
boku.
– A
gdzież ty usłyszałaś takie bezeceństwa? – zagadnął ukochaną
bratanice.
Cyntii
aż zatrzęsły się dłonie na brzmienie głosu wujka. Odłożyła
drżącymi rękoma filiżankę na stolik i uśmiechnęła się
niewinnie.
– W
romansie przeczytałam, wujku.
– W
romansie, powiadasz? – dopytywał i zajął miejsce bliżej Julii.
Uznał w myślach, że jesienna pogoda nie sprzyja spożywaniu
posiłków w ogrodzie, ale nie chciał się sprzeczać z dwiema
kobietami i ich kaprysami. – To cóż ty za bezbożne romanse
czytujesz? – powrócił do poprzedniego tematu. – Ja to chyba
powinienem poinformować o tym twego męża, Aniołeczku.
– Nie!
Tylko nie Hektora! – krzyknęła i ledwie powstrzymała się przed
wstaniem. W przypływie zdenerwowania potrąciła dłonią filiżankę,
ta przewaliła się, zadźwięczała o spodek, a herbata się wylała.
– Nie
dziwię się, że tak reagujesz. Twój mąż, to taki bogobojny,
prawy i przyzwoity mężczyzna, iż z pewnością spaliłby te
wszystkie twe niegrzeczne romanse na stosie, tak jak w średniowieczu
wiedźmy palili.
– Albo
i mnie rzuciłby na ten stos, gdybyś mu doniósł, ale zapewniam
cię, że nie za sprawą swej przyzwoitości, by tak uczynił –
dodała w myślach, a na jej policzkach wystąpiły dwa duże i
naprawdę barwne rumieńce.
– W
kominku, to by te tomiska z pewnością wylądowały – kontynuował
wujaszek Damian i zapewne mówiłby jeszcze długo, gdyby Julia mu
nie przerwała.
– Skoro
już weszliśmy na tak bezbożny temat bezeceństw, to chciałabym
wiedzieć, co w tym temacie jest takiego bezbożnego? Cyntia zapewne
chciałaby wiedzieć to samo, więc mógłby nas wujaszek uświadomić.
– Położyła dłoń na dłoni wuja, uśmiechnęła się uroczo i
zapewniła puszczając oczko – nasi mężowie się nie dowiedzą.
– No
dobrze, dobrze. – Zabrał dłoń spod jej, splótł obydwie w
koszyczek i rozsiadając się wygodniej, położył je na swoim
brzuchu. – Miłość grecka często jest mylona z miłością
irlandzką, moje drogie. Grecka to między uda... – W tym momencie
Julia już chciała zapytać co między uda?, ale wzrok
wujaszka spuszczony na własny rozporek był bardzo konkretną
odpowiedzią na niewypowiedziane pytanie.
– A
irlandzka? – dopytywała Cyntia, czując, że zaraz pod wpływem
wstydu ziemia się pod nią rozstąpi, a ona się w niej zapadnie.
– W
pupkę – odpowiedział wielce z siebie zadowolony i uśmiechnięty
od ucha do ucha. Potem powiedział, że bardzo się cieszy, iż mógł
pomóc swym bratanicom. Wstał, zasunął po sobie fotel wiklinowy i
odszedł, a siostry patrzyły na siebie dłuższą chwilę w błogim
milczeniu.
W
końcu to Julia przemówiła jako pierwsza:
– Skąd
ty wyniosłaś takie rzeczy?
– Nie
pytaj – odparła poważnie, niezadowolonym tonem Cyntia. – Za
moment przyjdę. Poczekajcie na mnie z mamą.
Pani
Rodrigez niemal od razu udała się do sypialni, gdzie na łóżku
siedział Hektor i przeglądał jakieś dokumenty, a obok niego leżał
Marselek, otoczony kilkoma nowymi zabawkami wykonanymi z drewna.
Niemal każda z nich grzechotała.
– Jeszcze
nie poszłyście? – zapytał, podnosząc wzrok na żonę. Ziewnął
pod wpływem zmęczenia.
Nie
odpowiedziała na zadane pytanie, a od razu przeszła do sedna:
– Nigdy
nie będziemy uprawiali miłości greckiej czy irlandzkiej, czy
innych cuda wianków, które przytargałeś do naszego małżeństwa,
Bóg jeden wie skąd...
– Zapewniam
cię Cyntio, że Bóg miał z tym najmniej w spólnego – przemówił
wstając. – Właściwie, to Bóg nie miał tu nic do rzeczy. –
Wyminął Cyntię i odłożył dokumenty na komodę.
– Też
tak właśnie myślę – warknęła.
– Uspokój
się Cyntio i powiedz mi lepiej, kto cię tym razem uświadamiał, bo
Bastian już był i skoro on nie posiadał wiedzy, to...
– Wujek
Damian – przerwała i odwróciła się przodem do męża, który
stał niczym karczmiany rzezimieszek, z łokciami wpartymi o wysoką
komodę.
– Czemu
mnie to nie dziwi? – zapytał samego siebie.
– Tak
w ogóle, to mogłeś mi sam o wszystkim powiedzieć! Przez ciebie
się... wygłupiłam się!
– Testowałem
twą cierpliwość, cariño. Ty z moją czynisz tak
nieustannie.
– Co
czynię? – zapytała, zbita z pantałyku.
– Testujesz
mą cierpliwość.
– Zmieniłeś
temat!
– Wcale
nie, tylko dołożyłem do niego jeszcze jeden wątek. – Wzruszył
ramionami, jak gdyby nigdy nic i dodał – miałaś nie wynosić
niczego z naszej sypialni.
– To
było wyniesione z gabinetu! – przypomniała krzykiem.
– Z
gabinetu także prosiłem byś niczego nie wynosiła.
– Ale
to już było po tamtej rozmowie. O tych bezeceństwach
rozmawialiśmy, zanim wydałeś swój śmieszny zakaz. Żadne prawo
nie działa wstecz, Hektorze Rodrigezie.
– Dobry
argument – pochwalił i sięgnął po drinka. Napił się, jakby
tym sposobem chciał sam dać sobie czas na jakieś delikatne
wyjaśnienie tematów, które Cyntia właśnie nazwała
bezeceństwami.
– Nieważne.
– Pokręciła głową, jakby nią otrząsała z wody po deszczu.
Wzięła torebeczkę z wieszaka i zapowiedziała – Idę się
pomodlić za twą duszę, mężu. Sam też powinieneś to zrobić.
– I
myślisz, iż takiemu bezbożnikowi jak ja jeszcze modlitwa da radę
pomóc? – zapytał, zbliżając się do niej.
– Nie
kpij – syknęła i już chciała wyjść, gdy Hektor zastąpił jej
drogę i przywarł plecami do drzwi.
– Cokolwiek
teraz o mnie myślisz, schowaj głęboko do kieszonki w torebeczce i
usłysz co mówię, a mówię, że nieważne co robiłem i co bym
chciał z tobą robić, w życiu do niczego bym cię nie zmusił. –
Odstąpił od drzwi, a gdy chwyciła za klamkę, jeszcze usłyszała
– poczekałbym aż sama zechcesz to ze mną zrobić.
– Nigdy
nie zechcę! – warknęła, otwierając drzwi.
– Zechcesz,
zechcesz, już ja się o to postaram – powiedział jakby sam do
siebie, zresztą nikogo innego, poza Marselem leżącym na łóżku,
nie było już w pokoju. – Poza tym modlitwa nic nie da, mej duszy
już nic nie pomoże – dopowiedział i wychylił szklankę whisky
do dna.
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńWow. Ten rozdział był wybitnie długi. Naprawdę.
Może na początku taki fragmencik:
,,– Skąd ty wyniosłaś takie rzeczy?
– Nie pytaj – odparła poważnie, niezadowolonym tonem Cyntia. – Za moment przyjdę. Poczekajcie na mnie z mamą.’’
O jejku. Nawet nie wiesz, jak zaczęłam się śmiać xD To było... mocne :D :D :D
Współczuję Hektorowi. Miał koszmarne dzieciństwo. Teraz dręczą go te sny. Nie potrafię wyobrazić sobie, jak człowiek się czuje. Przecież to trauma do końca życia. Nie rozumiem, jak jego mama mogła być z kimś takim. Zgaduję, że bała się od niego odejść. Po nim pewnie można było się spodziewać wszystkiego.
Czy mi się wydaje, czy Hektor rzeczywiście nie znosi być poniżany? xD
Hm. Małe dzieci potrafią być denerwujące, bo jak płaczą i nie chcą przestać, to rzeczywiście nie można wytrzymać, ale trzeba też popatrzeć na to, że to małe dzieci. Trochę dziwne, że Marsel uspakaja się dopiero przy Hektorze i Charlim. Cyntia to jego matka... Ale ona też była zdenerwowana :/
Ech. Nie wiem, co mam jeszcze napisać. Rozdział jak zawsze podobał mi się ;)
Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! :***
Maggie
Czy tylko mi się wydaje, czy Cyntia za dużo pali, biednego Marselka truje. Ona w ogóle nie lubi się nim zajmować, chwilami mam wrażenie, że zachowuje się, jakby ją wielka kara spotykała, bo własnym synkiem musi się zajmować. Mały to wyczuwa i płacze przy niej, Hektor zajmuje się nim z sercem i mały przy nim rzadko płacze. Nie spodobało mi się, jak Cyntia warczała na Marselka, żeby przestał się drzeć, zostawiła go i poszła sobie palić, musiał okropnie płakać, że aż Charlie go usłyszał i przyszedł . Spodobało mi się jak Charlie uciął sobie z nią pogawędkę, Cyntii była oburzona, ale uważam, że Charlie miał rację, Marselek nie jest niczemu winien, jeśli ma kogoś winić, to siebie samą.
OdpowiedzUsuńJeszcze była tak niedelikatna, że zrobiła synkowi siniaki na rączce, gdyby Hektor się dowiedział, że to ona, to by jej się od niego oberwało, przynajmniej był szczery, nie ukrywał, że mały jest dla niego ważniejszy nawet od żony.
Spodobało mi się, jak Hektor postanowił wprowadzić Cyntię w nieznany jej świat seksu i doznań, a Cyntia i by chciała tego wszystkiego, nowego, nieznanego, ale się boi. I podoba jej się i nie, sama nie wie czego chce. Ja nadal nie rozumiem, czemu ona się wstydzi własnego męża, ale może ja dziwna jestem.
Biedna przestraszyła się w końcu, chyba za dużo doznań jak dla niej na początek było. A Hektor zamiast pogadać z żoną to poszedł pić do Charliego, chociaż może za surowo go oceniam, zrobiło mu się głupio, że Cyntia się go bała.
Szkoda mi Hektora te jego wspomnienia, koszmary są okropne, dorosły mężczyzna, tak dawno to wszystko się wydarzyło, a cały czas do niego powraca i nie daje mu spokoju. Jego ojczym to był zwykły sadysta, jak można tak znęcać się nad dziećmi i żoną, okropność. Biedny Hektor, nie potrafił się odciąć od tego. Gdyby nie Charlie, który go obronił to Prevost pewnie by go zakatował.
Zdaje się, że Cyntii spodobała się miłość francuska, nabrała ochoty na nowe doznania, a chyba przede wszystkim odwagi. Niby się wstydzi, ale ciekawość ją zżera, a niedobry Hektorek nie chce jej wyjaśnić, co to jest ta miłość grecka i irlandzka.
Ale od czego są starsze siostry, jak nie po to, żeby wyjaśnić młodszym . Nie mogłam przestać się śmiać jak czytałam rozmowę Cyntii i Julii, a później jak Julia musztrowała Bastka. A Bastek jak to on, oryginał jeden, jest nie do podrobienia, żona pomachała mu przed nosem własnym ciałem i gotowy na wszystko. Jak to pięknie wraca do tego, kto ten temat zaczął, do Hektora. Jak głuchy telefon, Hektor do Cyntii, Cyntia do Julki, Julka do Bastka , a ten do Hektora, są niesamowici.
Hektor domyślił się, że to ciekawska żonka rozpętała tą całą „zabawę”. Wujek Damian też mnie rozbawił, wyłożył szybko i dosadnie na czym to polega, wyobraziłam sobie minę Cyntii jak usłyszała, że miłość irlandzka to w pupkę. A fuj, a ble, ona tak nie chce.
Cyntia mnie rozwaliła, jak poleciała do Hektora i nigdy nie będziemy uprawiać czy irlandzkiej, czy greckiej miłości, bo jej się pomyliły nazwy, jeszcze pomodli się za bezbożną dusze męża, ha ha, ale jemu to już żadna modlitwa nie pomoże.
Hektorek na koniec też mnie rozwalił nigdy bym nie zmuszał, ale bym poczekał aż sama będziesz chciała. Jaki pewny siebie, ale on ma rację, ciekawość zwycięży. Cyntia tak naprawdę jest rządna nowych wrażeń i podniet i w końcu sama zechce spróbować, nawet jak to będzie w pupkę.
Chyba zaczynam żałować, że Cyntia nie cierpi na bezpłodność. Fakt nie chciała tego dziecka, ale to nie powód by się na nim wyżywać. Ona do tego biednego chłopca żadnych matczynych uczuć nie żywi. Dobrze, że chłopiec ma Hektora. Nie dziwię się, że facet się wkurzył gdy zobaczył to zasinienie, w obecnej sytuacji większa liczba dzieci raczej nie jest dobrym pomysłem.
OdpowiedzUsuńCharlie mnie rozbawił swoim tłumaczeniem gdy przyszedł z tą okropnie drogą sukienką. Niech Hektor się nie załamuje, stać go ,a jak dzięki temu zaplusował w oczach Cynti. Moim zdaniem niepotrzebnie się jej czepia, że wynosi tematy z ich sypialni czy też ICH gabinetu ( Miło z jego strony, że do prezentu w postaci sukienki i kapelusza dołączył gabinet XD ) Gdyby od razu powiedział jej co to te dwa rodzaje miłości nie byłoby sprawy.
Jednak muszę przyznać, że to śledztwo Cynti, a potem także Julki pt. ,,co to miłość grecka i irlandzka " mega mnie rozbawiło. W sumie zdziwiłam się, że nawet Bastek nie wiedział, po nim bym się raczej spodziewała szerokiej wiedzy z tego zakresu.
Hektor ma rację, może teraz Cyntia nie chcę uprawiać żadnej z tych miłości, ale z czasem.... przy Hektorze... na pewno prędzej czy później będzie chciała.
Co do wspomnień Hekta to bardzo mi go szkoda, nikt nie zasługuje na takie traktowanie, a już na pewno nie mały chłopiec. W sumie to jestem pod wrażeniem, że był taki twardy będąc tak młodym chłopcem i nieustannie się stawiał. Pytanie tylko czy była to odwaga czy głupota?
Przeczytałam większość na komórce, dlatego nie wypisuję błędów. A było ich trochę, dlatego wypadałoby przejrzeć tekst jeszcze raz :)
OdpowiedzUsuńZabawny był ten rozdział, a szczególnie moment kiedy ciekawska Cyntia chciała dowiedzieć się czym jest tytułowa miłość, a dokładniej dwie miłości. Bardzo rozśmieszył mnie Bastian, wydaje mi się, że on dla Julii zrobiłby wszystko.
Szkoda, że Cyntia traktuje Marselka w ten sposób - niby jest dobrą matką, ale głównie na pokaz. Wydaje mi się, że nie dorosła ona jeszcze do bycia matką i w tym cały problem :( Myślę, że może być również tak jak jej to wyrzucił Charlie - zrzuca na dziecko swoje błędy. Mam nadzieję, że wyrośnie z tego bo nie chciałabym aby w przyszłości była drugą Martą Montenegro.
Przykre miał Hektor dzieciństwo, żal mi go. Dobrze, że Charlie go bronił. Widać, że traktuje go niemal jak syna :)
Bardzo ciekawy rozdział. Jak tylko znajdę chwilę przeczytam kolejny.
Pozdrawiam
amandiolabadeo.blogspot.com
Tyle zachodu całej rodziny o cztery słowa. Ciekawie :D
OdpowiedzUsuńWidać, że Cyntia nie dorosła do macierzyństwa. A może to wina tych machlojek wszelakich? Może gdyby tak nie kombinowała, teraz nie obwiniałaby o wszystko niewinnego dzieciaka? Przecież to aż okrutne jak ona go traktuje. Nie wina dziecka, że matka była aż tak bezmyślna i zakłamana. W tym przypadku cieszę się, że jednak Hektor jest i ma tak silnie rozbudowany instynkt ojcowski. On nie powoli zrobić krzywdy małemu. I Bogu dzięki!
OdpowiedzUsuńRozbawiło mnie to prywatne śledztwo, które urządziła Cyntia i wmieszała w nie całą rodzinę. Najbardziej szkoda mi Bastiana. Oj, wygłupił się chłopak odrobinę. Ale tylko trochę. Nie tak jak Cyntia, co to ciekawości nie potrafi zaspokoić, a boi się i ucieka. W sumie bawi mnie ta jej niby niewinność. Bo niby się opiera, a nieślubne dziecko bocian przyniósł?
No, ale dobrze, że jest wujaszek, który dziewczyną wszystko wyjaśnił. Ubawiłam się przy tym fragmencie, nie ma co :)
Przykra jest historia Hektora. Nie powinnam mu chyba współczuć, bo nie zachowuje się odpowiednie, ale w jakimś stopniu to nie jego wina. Gdyby nie Charlie to nie wiem, czy Hektor by przeżył tamten okres.
Opieranie Cyntii nie jest spowodowane jej niewinnością, a wstydliwością. Hektor to nie jest William. Jest starszy, bardziej doświadczony i nie zna go od dziecka, więc wstyd jest czymś normalnym. Przy Willu wstydu nie odczuwała, bo jako maluchy kąpali się na golasa w stawie. Hektor więc Cyntię onieśmiela, peszy...krępuje. Nie wiem czy wiesz o co mi chodzi? Poza tym Hektor w łóżku wymaga czegoś więcej niż "włożyć i wyjąć".
UsuńBastuś to taki biedulek co go Julia na przeszpiegi i na tak zwany "pierwszy ogień" zawsze wysyła.
Cyntia i Marsel... oj, tu temat byłby szeroki jak równik, głeboki jak morze i długi jak prędkość światła. Ona kocha to dziecko, na swój sposób kocha, ale... właśnie pozostaje to ale...
Dziękuję za komentarz. Idę odpowiedzieć na kolejny.
He, he, he.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście ten rozdział to jakiś tasiemiec, można by go podzielić na dwa, bo pierwsza połowa odbiega klimatem od tej drugiej, ale to nic. Czytało mi się lekko i płynnie.
Jaka szkoda, że te zabawy z zawiązanymi oczami nie wypaliły! Ech... To mogłoby być fajne. Mam nadzieję, że z Cyntii w końcu wylezie ta niegrzeczna strona. A jej podejście do Marsela jest... hm... dziwne. No jednak nie pali się przy dziecku, no. Ja rozumiem zmęczenie, irytacje itp, ale mogłaby palić gdzie indziej. I właściwie to czemu ona go posiniaczyła? Musiała naprawdę mocno go ścisnąć, a to aż dziwne.
Ci dwaj detektywi to się nadają do W11, tacy sa sprytni. Ciekawe czy William poszedł na wódkę topić smutki, czy wręcz przeciwnie, zabawiać się? Bo ja na jego miejscu chyba to pierwsze, ale w sumie ta Cyntia to jakiś wypłosz. Moim zdaniem ona za dużo krzyczy i zadaje za dużo głupich pytań, wolę jej dojrzalszą wersję. A Bastian jest zabawnym mężem, chociaż może i za dużo gra i chleje, ale przy tym jest taki ujmujący XD Najmniej ze wszystkich Twoich bohaterów wiem o zachowaniu Julii - właściwie nic o niej nie powiem, jest mało wyrazista. Chociaż można by powiedzieć, że traktuje męża trochę chłodniej niż on ją. A to jest takie urokliwe.
Najbardziej w rozdziale podobał mi się ten sen Hektora, był taki... wciągający, emocjonujący i smutny. A mały Hektor niesamowicie mnie ujął tekstem o "pierdolonej środzie", no boskie to było :D
Ale jak on mógł powiedzieć Cyntii, że wybrałby syna zamiast niej?! Ja nie mogę! Jak można mówić takie rzeczy? To jak mówienie którego rodzica się bardziej kocha, albo które dziecko. Przecież to było podłe i mnie by uraziło bardziej niż Cyntię. Nawet jeśli Hektor rzeczywiście tak myślał, no to sorry, takich rzeczy się nie mówi, bo to przykre.
Czyli oni uprawiali tą miłość francuską, czy nie, bo już nie wiem? XD chyba tak? O hiszpańskiej wiedziałam, o francuskiej też, ale o tych dwóch pozostałych nie słyszałam, więc cały rozdział byłam ciekawa jakie to miłości i nie sprawdzałam w necie. Grecka mnie zaskoczyła - to w ogóle jest fajne? Nie wnikam.
Mnie też rozbawił rodzinny głuchy telefon. I ta bezpośredniość Bastiana... hah, od początku go lubiłam.
Z tą sukienką to się dobrze w sumie złożyło, może nie dla portfela Hektora, ale dla jego wizerunku kochającego męża i dla Cyntii. Charlie jak kupidyn posłał ich ku sobie.
Achh małżeństwo tych dwojga jest bardzo ciekawe i takie spokojne klimaty bardzo fajnie Ci wychodzą.
"odległy kont" - kąt. Konto to można mieć w banku.
"zrobić łyk" - wziąć.
Rozdział tak długi, że już nie pamiętam co w nim było, wybacz, że tak krótko, ale nie mogę pozbierać myśli - podoba mi się coraz bardziej, to na pewno. Postacie są wspaniale wykreowane, tylko nad Julią można by popracować.
Pozdrawiam :)
Z całego opowiadania najbardziej lubię wujaszka i Marcela za to nie mogę zdzierżyć Cyntii jej głupota i egoizm mnie przeraża. Ja rozumiem, że jest młodziutka i rozpuszczona ale ma dziecko i niech poniesie konsekwencje swego rozkładania ud a nie wyżywa sie na Bogu winnemu dziecku. Ona nie myśli o niczym i nikim innym jak o sobie. Mogla by zmądrzeć troszkę ale patrząc na to jaki bd Marsel nie sadze, ze to zrobi. Przydałoby się jej pokazać jak żyją inni ludzie i, ze ona powinna szanować to co ma i nie zachowywać się jak rasowa suka.
OdpowiedzUsuńxD
OdpowiedzUsuńCały rozdział sprawił, że śmiałam się do rozpuku :D
Najpierw akcja z tą miłością francuską, potem dopytywanie się Bastiana i na koniec wujaszek, który ładnie wszystko dziewczętom wyjaśnia! :D
Bosko :D
Wracając jednak do zachowania Cyntii, jako matki, to ona przesadza z tym paleniem i w dodatku jeszcze przy dziecku. Ma ona chociaż odrobinę rozumu? Czy aktualnie myśli tylko i wyłącznie o amorach z mężem?
Jakby akcja działa się w XXI wieku, to pomyślałabym, że za dużo Greya się naczytała :P
Hektor nadal w moich oczach to potwór i wątpię, aby się to zmieniło.
Sny, snami i tragiczna przeszłość tragiczną przeszłością... Do diaska - czasami warto udać się do psychologa i po sprawie...
No dobra, może w czasach kiedy oni żyli takiej osoby nie było, ale chociażby duchowny, albo coś?
Ehhhh... ;/
Charlie wyniuchał nieślubnego Marcela, co? :D
Pozdrawiam :))
Cyntia jest okropną matką. Rozumiem, że przez własną głupotę zaszła w ciążę przed ślubem, ale co to dziecko winne? Głupia małolata.
OdpowiedzUsuńCzy dla Willa byłaby inna? Ciekawe.
Nie wiem czy w obecnej sytuacji jest ktoś kogo lubię w tym opowiadaniu. Wszyscy są zgorszeni. Mają swoje wyższe cele i dążą do nich po trupach najczęściej.
Cyn tylko amory w głowie, dzieckiem by się zajęła, wyrodna matka. Rozkapryszona pannica, wróć mężatka. Denerwuje mnie jej zachowanie. Hektor musi jej pokazać gdzie jest jej miejsce.
Hektor ma twardy charakter, nie znosi sprzeciwu, nie nadają się jako para. Jak wcześniej po miesiącu miodowym Cyn potrafiła go ugłaskać, tak teraz coraz gorzej jej to wychodzi.
weny :)
Wiedziałam, że leżę z komentarzami, ale że aż tak, to nie. Nic dziwnego że focha w powietrzu od Ciebie czuję :)
OdpowiedzUsuńLubię przekomarzanki Hektora i Cyntii. Z takim Hektorem i jego elementami zaskoczenia, to ja bym się dogadała. Ale tylko wtedy, bo w innych przypadkach, to już Ci nawet mówiłam, że nic by nie robił, tylko mnie lał, i co mu się dziwić. Chociaż Cyntia w wielu przypadkach też dowala…
Akcja z krawatem – Cyntia jest jeszcze taka niewinna, taka diametralnie różna od tej późniejszej Cyntii w piwnicy. Po części te niewinność lubię, po części nie(no bo to, że Hektor nie może spojrzeć na nią nagą, to już mnie wkurza, co dopiero jego. Ale dam jej jeszcze chwilę). Chyba wolę te późniejszą Cyntię, choć momentami mi zajeżdża Martą(ale Marte, choć jest okropna, to też lubię nawet). A teraz Hektor się naprawdę pospieszył. Spojrzeć na nią dalej nie może bez ubrań, co dopiero w taki sposób pieścić. Ciekawa jestem, kiedy ta Cyntia się w końcu zacznie przełamywać.
Spodziewałam się, że w pijanym Hektorze się zaraz agresja narodzi i naprawdę tej Cyntii coś zrobił. Tymczasem on ją przepraszał i tłumaczył… No nie spodziewałam się tego. Ale ja wiem, że on jest w środku delikatny bardzo i kochany, i po prostu po alkoholu mu się to widocznie załączyło. Ale mimo to, ode mnie to by zebrał ładnie.
Lubię Charliego i chyba będę to zawsze powtarzać. Przypadł mi do gustu niemal jak Hektor i Bastek. Zastrzelił mnie tym, co powiedział do Cyntii. Nie tylko mnie zresztą. Ale może to i dobrze, że Cyntia teraz wie, że ktoś głupi nie jest i nie wszystkich nabrała, bo będzie się może bardziej w ryzach trzymała.
Chociaż już czytałam sen Hektora wcześniej, to znowu mnie zmroził. Przepadam za Hektorkiem za bardzo, żeby czytać, co mu się biednemu działo, jak był malutki. Strasznie mu współczuję tego, i pewnie dlatego mu wiele wybaczam i przymykam oko.
Na miejscu Cyntii przyznałabym się do szarpnięcia dzieckiem i od razu z konsekwencjami wolała się spotkać, niż żeby Hektor sam miał się dowiedzieć. Swoją drogą, biedny Marselek, nic dziwnego, że tak płakał, jak mu sińców narobiła.
Śmieszy mnie zdesperowana Cyntia, która wciąga siostrę w dowiadywanie się o tych miłościach. A Bastek od razu do Hektorka, i wszystko się wydało. Tego dziewczyna nie przemyślała.
Charlie, Cyntia i sukienki ze złotymi nićmi mnie rozbroili. Nawet nie chcę wiedzieć, ile Charlie zarabia przez te trzy i pół miesiąca. Ale Hektor i tak zapłaci… Aż jestem w szoku, bo myślałam, ze z kwitkiem odeśle. Tak kosztowne prezenty bez żadnego większego powodu. A co do jej reakcji na tłumaczenie Damiana, to padłam, bo taka była biedna przelękniona, że co ten obłudny Hektor sobie wymyślił. Aż trudno uwierzyć że teraz i później, to jedna i ta sama postać.
Może wreszcie wypadałoby zostawić po sobie jakiś ślad? Bo ja tutaj ciągle jestem, wpadam co jakiś czas i czytam, tylko ostatnio nie komentuję. A to dlatego, że po przeczytaniu kolejnych rozdziałów to ja mam więcej pytań, niż czegoś konkretnego, co mogłabym napisać. Jednakod czasu do czasu trzeba coś napisać :-)
OdpowiedzUsuńCyntia jako matka raczej się nie sprawdza. Opieką nad dzieckiem to już lepiej Hektor niech się zajmuje. Oboje stanowczo za dużo palą w obecności małego. Hektor niech nie opiernicza żony, bo sam nie jest w tym lepszy.
Oni oboje jako jako małżeństwo w ogóle mnie..... osłabiają. Cyntia ciągle się obraża, ale też od razu wybacza wszystko mężowi. Cieszy się jak dziecko jakimiś prezencikami. Pomińmy już fakt, że były cholernie drogie. Choć chyba dobrze jest się tak cieszyć z podarku, czego ja nidy nie potrafiłam. Cieszę się jakoś tak w sobie, a czasem dobrze jednak jest to okazać.
Wracając do ich małżeństwa. Irytuje mnie to ciągłe wypominanie sobie i przypominanie, że: jesteś moją żoną, jesteś moim mężem, więc to, tamto....Czasem jest to uzasadnione, ale niekiedy przesadzają z tym. Zwłaszcza Hektor.
Zabawne, że Cyntia dopiero teraz zauważyła, że jej maż ma u stóp zrośnięte dwa palce. Niby to taki szczególl, ale są już ze sobą trochę. Pewnie to wynika z tego,'że skoro ona sama wstydzi się swoego ciała przed mężem, to może i wstydzi się patrzeć na jego ciało. Powinna już sobie darować ten wstyd, nie pierwszy raz się przed Hektorem obnaża.
Śmieszna sprawa też z tą miłością grecką i irlandzką. Ach, ten wujaszek Damian okazał się taki wyedukowany we wszelkich bezeceństwach. A Cyntia taka oburzona, a wcześniej ciekawość ją zżerała :-)
Cyntia niech też lepiej uważa, bojuż jeden Carlie okazał się być bystry i z łatwością domyślił się prawdy o Marselu i o tym kto jest albo kto na pewno nie jest jego ojcem.
Jeśli nadal mam mieszane uczucia co do Hektora, to muszę przyznać, że jego koszmary sprawiły, że szczerze mu wpółczuję.
Pozdrawiam!
39 yr old Mechanical Systems Engineer Arthur Baines, hailing from Victoria enjoys watching movies like Joe and Baseball. Took a trip to Historic Centre of Mexico City and Xochimilco and drives a Aston Martin DB3S. Przeczytaj caly artykul
OdpowiedzUsuń