Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem – Rozdział 26: Ukarać żonę
Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek
Rodrigez
poszedł do Marty Montenegro, grzecznie zapukał, ale wszedł już
nie czekając na zaproszenie. Nakazał kobiecie starania, by ugrać
coś z Javierem. Chodziło mu o to, by zagrać na czas i nieco
przeciągnąć spełnienie roszczeń jego brata. Marta wszystko
doskonale rozumiała, choć wątpiła, że jej zięciowi uda się
wybrnąć z tak dużego frasunku. Podczas gdy ona zastanawiała się
jak mu pomóc, on odnalazł piastunkę z Marselem w ogrodzie. Zabrał
dziecko z wózka i tuląc je w ramionach, skierował kroki do pokoju.
Cyntia leżała na łóżku i płakała, jednak kiedy usłyszała
dźwięk naciskanej klamki, starła łzy rogiem pościeli. Hektor
odłożył syna do kołyski i zbliżył się do żony. Pochylił się
nad nią.
– Muszę
iść do tawerny. Nie wrócę trzeźwy – poinformował. – Dziś
potrzebuję chwili relaksu, by jutro wymyślić co uczynić z
Javierem. Jednak nie martw się, jakoś zniweluję twój błąd i
zmniejszę straty do minimum. Moja w tym głowa, by wszystko dobrze
się skończyło. Przemyśl co masz do przemyślenia. Liczę, że
wyciągniesz odpowiednie wnioski i taka sytuacja nigdy więcej się
nie powtórzy. – Musnął żonę w okolice skroni.
Cyntia
wiedziała, że nie musi nic przemyśliwać. Była zła na siebie, na
Javiera, na Williama, na Hektora, a nawet na Marsela, który na
domiar złego, po tym jak Rodrigez zniknął za drzwiami, musiał się
rozryczeć.
– Czemu
musiałeś się począć!? – wrzasnęła, stając nad kołyską, w
której płakał trzymiesięczny chłopiec. – To wszystko twoja
wina! – dodała i wyszła do łazienki, trzaskając przy tym
drzwiami.
Oparła
się o ścianę, przyłożyła dłoń do ust i zapłakała. Osunęła
się w dół aż do siadu. Ukryła twarz w dłoniach i czekała, choć
tak naprawdę nie wiedziała co przyniosą te oczekiwania.
Marsel,
pozostawiony sam w pokoju zaczynał się zanosić, nerwowo wciągnął
powietrze i na kilka chwil stracił oddech. Nie mógł odkaszlnąć.
Wtedy obce dłonie podniosły go do góry, zatrzęsły nim, a potem
przytuliły, gdy na nowo się rozryczał.
Cyntia
była w takim stanie, że nawet nie zauważała tego co dzieje się
obok niej. Nie dosłyszała pukania w drzwi, ani nie dostrzegła
pokojówki, która nieproszona wtargnęła do łazienki. Pani
Rodrigez nie widziała też niebezpieczeństwa jakie groziło jej
dziecku. Dopiero kiedy Aurelia stanęła przed nią i zawołała Pani
Cyntio! to ona spojrzała w górę, przetarła wierzchem dłoni
oczy pełne łez i zauważyła kobietę.
– Zanosił
się – wyjaśniła blondynka. – Proszę i przepraszam jeśli…
– Nie,
nic się nie stało – odrzekła Cyntia, nadal przecierając oczy. –
Bardzo dziękuję. Chodź kochanie. – Wyciągnęła dłonie po
synka i weszła do pokoju. Zapytała Aurelię kim jest.
– Prywatną
pokojówką pani matki, pracowałam też dla pani ojca.
– Rozumiem
i wybacz, że cię nie pamiętam. Jeszcze raz dziękuję i...
– Proszę
się nie martwić, zostanie to między nami. Rozumiem lepiej niż
inni jak pani jest ciężko.
Cyntia
uśmiechnęła się ciepło do tej kobiety, niemal od razu poczuła
do niej sympatie, a potem zamknęła drzwi i ukołysała Marsela do
snu, mówiąc:
– Gdyby
coś ci się stało, to nie miałabym już dla kogo żyć. Jesteś
jedyną… jedyną osobą, która mnie jeszcze tutaj trzyma.
W
ten oto sposób, Marsel pierwszy raz otrzymał od swojej matki miano
kotwicy. Był czymś co chroni, zapewnia bezpieczeństwo, ale także
tym co nie pozwala wypłynąć na głębokie wody. Tak, Cyntia miała
rację – to dzieciątko z pewnością było na miarę kotwicy.
Jednak przycumował ją nie tylko do brzegu i pozwalał zejść suchą
stopą na pobliski ląd, przycumował ją także do Hektora
Rodrigeza.
Julia
Brown szukała męża dobre pół godziny, chodziła korytarzami
nerwowo postukując obcasikami o idealnie wypolerowany parkiet i
pytała o niego wszystkich napotkanych. Powarkiwała przy tym,
wypuszczając energicznie powietrze przez zęby. Nikt się do niej
nie zbliżał i niczym nie chciał służyć. Goście ją nie
nagabywali, a służący nie napominali się poleceń. Nie było w
tym niczego dziwnego, wszakże kobieta wyglądała, jakby za krótki
moment para miała zacząć tryskać z jej uszu i nozdrzy. W końcu
zrezygnowana Julia zapytała matkę czy wie gdzie mógłby się
podziewać jej mąż.
– Bastian
z całego domu Rodrigezów, zna tylko pokój służby i kuchnie, bo
tam najłatwiej znaleźć butelkę pospolitego rumu czy taniego wina.
– Marta wskazała córce drogę.
– Kiedy
w końcu przestaniesz w niego wątpić? – zapytała z pretensją
brunetka.
– Kiedy
on przestanie mnie zawodzić. – Marta odwróciła się na pięcie i
poszła do pokoju zajmowanego przez Javiera. Stała przed drzwiami i
nie miała odwagi zapukać. – Przeklęci Rodrigezowie – szepnęła
sama do siebie, po czym przewróciła oczami i chwyciła za klamkę,
ale nie nacisnęła na nią na tyle mocno, by przesunąć ją ku
dołowi.
Julia
w tym czasie wkroczyła pewnie do kuchni. Już po dwóch krokach jej
chód stracił na owej pewności. Czuła się jak słoń w składzie
porcelany. Najpierw potrąciła misę z wodą, w której spoczywały
obrane ziemniaki, a potem zbiła talerz, który rozprysnął się na
cztery wielkie kawałki.
– Co
pani tu robi? – zapytał przerażony kucharz i zabrał się za
zbieranie potłuczonej porcelany. – To nie miejsce dla pani –
wyznał, spoglądając na nią z dołu.
– Myślisz,
że o tym nie wiem? – rzuciła pretensjonalnym tonem, okazując tak
swoją wyższość. – Wiedziałam o tym zanim tu weszłam. –
Julia oparła się lewą dłonią o piecyk służący do
przygotowywania potraw, akurat było pod nim rozpalone. Zabrała rękę
pośpieszcie, gdy tylko poczuła gorąco.
– Julia.
– Bastian ledwie znalazł się przy niej, a już zdążył zarobić
w twarz. – Nie piłem – to było pierwsze co powiedział po
rozmasowaniu policzka. Potem jednak chwycił za nadgarstek żony i
obejrzał dokładnie miejsce oparzenia.
– Co
robisz? – zapytała.
– Chodź
– rozkazał. Podprowadził kobietę do umywalki, nakierował
miejsce oparzenia pod strumień zimnej wody.
– Sprawdziłeś
co z Cyntią?
– Nie
tutaj. Potem. Trzeba odnaleźć apteczkę, wyszedł bąbel. –
Zbliżył dłoń żony do ust i musnął z czułością, jakby chciał
scałować ból.
– Co
ty wyczyniasz?! – warknęła Julia, zabierając pośpiesznie rękę.
– Nie wydurniaj się. Nie mamy na to czasu.
– Nie
doceniasz mnie – zauważył i wyprowadził żonę z kuchni.
Oddalili się od gości znajdujących się w salonie i wcisnęli we
wnękę w ciemnym zaułku.
– Bastian...
o co ci chodzi? Kiedy jesteś pijany, wiem czego się po tobie
spodziewać. Kiedy jesteś na długo trzeźwy, nie wiem co mam
myśleć.
Bastian
spojrzał w dół, nieco się speszył.
– Wcześniej
byłem Bastianem Brownem.
– Nadal
nim jesteś – zauważyła, a mimika jej twarzy wskazywała na to,
że zaczyna już tracić resztki pokładów cierpliwości, które
jeszcze się gdzieś tam tliły głęboko w jej wnętrzu.
– Teraz
jestem dyrektorem Bastianem Brownem – odparł z dumą blondyn i
głupkowato się uśmiechnął.
– Wice
– przypomniała Julia.
– Wiem,
ale wiem też jakie zobowiązanie podpisał Hektor twojej matce.
Długi nas zjedzą jeśli się nie uda, a sytuacja z Javierem jeszcze
wszystko utrudnia.
– Mówisz
jak nie ty.
– Mówię
jak ja zanim zacząłem pić co dnia. Pamiętasz mnie jeszcze
takiego?
– Jak
przez mgłę – przyznała. – Mam wrażenie, że to było wieki
temu. Miałeś chyba z dwanaście lat.
– Szesnaście
– poprawił. – Javier nie wysyłał listu ani telegramu –
powiedział wprost.
Julia
spojrzała na męża z miną mówiącą za nią, iż nic z tego nie
rozumie.
– Nie
wyjeżdżał też z miasta.
– Akt
własności kopalni jest tutaj – wywnioskowała nagle, jakby na nią
jakieś oświecenie spadło.
– Albo
w pobliżu – sprecyzował blondyn. – Niech twoja matka go zajmie,
ja przeszukam jego pokój.
– Ale
jak?
– Mam
dobre relacje z pokojówkami – pochwalił się na wyrost.
– Powinnam
być z tego dumna? – zapytała z gniewem w oczach.
– Ochmistrzyni
ma klucze do każdego pokoju. Jak mnie nakryje, udam pijanego. Nikt
się nie zorientuje, w końcu nawet ty się niczego lepszego po mnie
nie spodziewałaś. – Zrobił krok w tył i odszedł z pretensją
malującą się na twarzy.
– Bastian,
to nie tak! – krzyknęła za nim, ale w odpowiedzi pokręcił tylko
głową, skłonił się grzecznie i poszedł do pokoju Susany.
Myślał,
że kobieta śpi i będzie mógł podwędzić jej klucze, ale
dziewczyny nie było u siebie.
– Gdzie
ty się podziewasz? – zapytał w wielkiej zadumie.
Hektor
wrócił z tawerny wcześniej niż zamierzał, nie szła mu karta, a
alkohole wyjątkowo gryzły w gardło, nawet te najdelikatniejsze.
Uznał więc, że nic tam po nim. Zasiadł w swoim dyrektorskim
fotelu i zaczął spekulować, jakby tutaj odwrócić wady w zalety.
Spojrzał na zdjęcie ślubne, na którym Cyntia była roześmiana,
następnie na zdjęcie Marsela z chrztu i nagle przyszło mu coś na
myśl…
Zaczynają
rosnąć mu włoski… kruczoczarne, jak twoje – mówiła
Cyntia kilka dni wcześniej.
– Przecież
to… nie, nie możliwe – zaprzeczał sam swoim przypuszczeniom. –
Stanowczo za dużo pije – pomyślał i podszedł do barku.
Nagle
Bastian Brown przekroczył próg gabinetu.
– Przyszedłem
się napić – wytłumaczył pośpiesznie i stanął przy
Rodrigezie.
– Jasne,
nie krępuj się. Teraz to nasz wspólny gabinet. – Wziął swoją
pełną do połowy szklankę i ruchem głowy zachęcił blondyna, by
także się poczęstował.
– Tylko
dopóki nie będę miał własnego – odrzekł z radością Bastek i
usiadł na kanapie pod ścianą, oczywiście tej znajdującej się
możliwie jak najbliżej barku.
Hektor
wpatrywał się w zdjęcie Marsela i popijał trunek o swoim niegdyś
ulubionym, odrobinę waniliowym posmaku.
– Co
ci chodzi po głowie? – zapytał Brown, bo szczerze nie lubił pić
w milczeniu, a na lepsze towarzystwo nie miał co liczyć. Julia do
tawerny zabroniła mu iść, a żaden z gości, poza wujaszkiem
Damianem, który już wyjechał, nie lubił alkoholu w dużych
ilościach.
– Cyntia
jest jakaś nieswoja, ale nieważne, sam sobie poradzę. – Odchylił
się i oparł wygodnie.
– Jesteśmy
teraz rodziną i dyrektorami, mógłbym ci…
– Bastian,
studiowałeś genetykę, prawda?
– Ehe,
w Stanach – odpowiedział. – Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo
Amerykanie różnie mówią po Angielsku niż rodowici Brytyjczycy.
Studiowałem też ekonomie, zarządzane, a nawet języki starożytne…
– Masz
łatkę zdolnego, ale leniwego – wypomniał Rodrigez.
– Co
ja na to poradzę, że wszystkim się szybko nudzę?
– Zapewne
nic nie można na to zaradzić. Pamiętasz jeszcze coś z tej
genetyki? – podpytywał Hektor.
– To
zależy co cię konkretnie interesuje… – Bastian bawił się
szklanką i patrzył jak płyn kręci się wewnątrz szkła, niczym
dziecko obserwujące bańkę mydlaną.
– Dziedziczenie
cech.
– Cała
genetyka się opiera właśnie na dziedziczeniu. Niemiecko-Czeski
zakonnik i naukowiec, w tysiąc osiemset osiemdziesiątym szóstym,
po raz pierwszy opisał podstawowe prawa dziedziczenia cech.
– Interesuję
mnie taka nietypowa ciekawostka... Czy to możliwe, by dziecko miało
czarne włosy, gdy matka nie ma ich za ciemnych, a ojciec jest
blondynem?
– Tak
– odpowiedział bez wątpliwości Bastian. – Dziedziczymy cechy
po przodkach, niekoniecznie po rodzicach. Co prawda, zjawisko, o
którym mówisz, nie jest często spotykane, ale jednak jest obecne.
Choćby Edward. Jego ojciec miał kruczoczarne włosy, a Julia także
jest brunetką.
– Skąd
więc…
– Nasz
szanowny teść, Julian Montenegro, był blondynem zanim osiwiał jak
gołąb. – Bastian wstał, by ponownie napełnić swoją szklankę.
– Skąd u ciebie takie wątpliwości, przecież Marsel ma twój
kolor włosów?
– To
nie tyczyło się Marsela. Po prostu, ciekawość – zbył temat. –
Musimy wymyślić jak utrzeć Javierowi nosa.
– Ach
tak, przeklęty Javier, ale nie martw się, na pewno coś wymyślimy,
w końcu takich trzech, jak nas dwóch, to nie ma ani pół –
zażartował Brown, podszedł do biurka Hektora i napełnił jego
szklankę. – To do dna, za rodzinę?
– Za
rodzinę – poparł toast i zaczął przechylać, ciągle
przyglądając się kątem oka zdjęciu swojego syna.
Nazajutrz
Cyntia siedziała w salonie i jak to zwykle bywało o porannych
porach, zajadała się świeżymi rogalikami z marmoladą. Nie
chciała, by ktokolwiek jej przeszkadzał. Pragnęła chwili tylko i
wyłączne dla siebie. Jednak tego dnia, nie było jej to dane. Pierw
do jej stoliczka dosiadł się mąż i zamówił sobie kawę. Siedząc
naprzeciwko niej i popijając napój z małej, białej filiżanki,
prawe wcale się nie odzywał. Oczywiście on nie chciał milczeć,
ale każde próby rozmowy, które wielokrotnie podejmował, Cyntia
sprowadzała do poziomu parteru, licząc, że mężczyzna w końcu
się znudzi i uda się do swoich zajęć, dając jej tym samym błogi
spokój.
– Jak
byś mnie potrzebowała, będę u siebie. – Odłożył filiżankę
na podstawek, wstając chwycił za rogalika i po drodze musnął żonę
w policzek, życząc miłego dnia i lepszego humoru.
Kiedy
tylko Hektor odszedł, do stolika Cyntii przysiadła się jej matka,
na co dziewczyna tylko westchnęła z przymkniętymi oczami i wzięła
spory łyk herbaty, byleby tylko nie powiedzieć czegoś niemiłego.
– Co
się stało? – zapytała Marta Montenegro.
– Nic,
matko. Jak co dnia, jadam śniadanie.
– Dobrze
wiesz, że nie o to pytam. Skąd ta kwaśna mina?
– Nie
każ mi skakać pod sufit, gdy moje życie to jedno, wielkie bagno.
– Nie
narzekaj, niejedna pokojówka czy kobieta z miasteczka chciałaby
ugrzęznąć w tym, jak to nazwałaś, bagnie.
– To
wszystko tylko z daleka wygląda tak pięknie, matko. Nie wątpię,
że niejedna kobieta mi zazdrości. Mam zdrowego, ślicznego syna,
nie najgorszej urody, majętnego męża, mam też służbę na każde
skinienie i mieszkam w pięknej okolicy, bo ogrody przed kamienicą
są przepiękne. Mam siostrę, brata, szwagra, matkę… rodzinę.
Jednak, jakby jakaś kobieta wskoczyła na moje miejsce, jestem
pewna, że nie odnalazłaby się w tym całym bałaganie, bo ja w nim
tkwię od roku i już zaczynam się gubić w tym cholernym
labiryncie.
– Co
masz na myśli?
– To,
że mój syn… dobrze wiesz co mam na myśli. Na dodatek Will ciągle
się gdzieś tu pałęta. Nie mówiąc już o tym, że moja własna
siostra mnie zdradziła, a moja własna matka, to poparła. Zaczynam
nawet podejrzewać, że mój własny mąż miał coś z tym
wspólnego. Jakby do tego dodać jeszcze niewyjaśnione zabójstwo
pokojówki, akt własności w rękach Javiera i Susanę nadskakującą
memu mężowi na każdym kroku, że już nie wspomnę o tym, że ona
zawsze wie więcej ode mnie, choćby wie to gdzie on się znajduje,
no to został mi już tylko Bastian. Jak mam się czuć, mogąc
liczyć tylko na zagorzałego wielbiciela win, taniego rumu, zakładów
na wysokie kwoty i tanich dziw? – Cyntia rzuciła niedojedzony
rogalik na talerzyk i opuściła salon.
W
sypialni urządzonej w jasnych i letnich barwach, mały Edward leżał
spokojnie w swoim łóżeczku. Doglądała go Julia, zerkając do
synka wprost z łóżka, nawet nie musząc przy tym wstawać.
Poprawiła pieluszkę ograniczającą maleństwu widzenie,
zasłaniając nią niemal wszystkie szczebelki.
– Śpi?
– upewniał się Bastian.
– Tak
– odpowiedziała i nachyliła się, by móc pocałować męża w
kącik jego ust. Usiadła na nim okrakiem, a jej dłonie powędrowały
za plecy, by samotnie mocować się z wiązaniami gorsetu.
– Uwielbiam
się z tobą godzić – wyszeptał Brown zachrypłym głosem.
Chwycił dłońmi za materiał odwiązanego już ubrania i pociągnął
go do siebie, uwalniając tym sposobem dorodne piersi żony. – Nie,
ja nie uwielbiam, ja kocham się z tobą kochać… znaczy się
godzić.
– I
już nie jesteś na mnie zły? – dopytywała na tyle uwodzicielsko,
że niejeden, by jej po prostu przytaknął i nie mówił niczego
więcej.
– Nie,
ale obiecaj mi, że już nigdy nie będziesz się wtrącać do
niczyjego małżeństwa.
– Kiedy
się wtrącałam, Cyntia i Hektor nie byli jeszcze małżeństw…
– Julia
– syknął.
– Dobrze,
dobrze, już dobrze. Nie będę się wtrącać.
– Obiecujesz?
– upewniał się.
– Ehe
– wymruczała i ochoczo przytaknęła ruchem głowy.
Bastian
chwycił piersi żony w dłonie, a ona pochyliła się nad nim,
jednocześnie unosząc pupę do góry, by opaść na jego dorodną
męskość.
– Naprawdę
uważasz, że popełniłam błąd? – powróciła do tematu.
– Jaki
błąd? – Bastian zdawał się być już w zupełnie innym, tym
lepszym świecie.
– Swatając
tych dwojga? Sam mówiłeś, że William wielokrotnie…
– Julia,
ja tego nie neguję. Wiem czym się kierowałaś, ale nie masz prawa
podejmować decyzji za własną siostrę. Zatrzymaj się na moment.
– Dobrze.
– Przestała się poruszać, a Bastianowi w tym czasie wracała
trzeźwość umysłu. – Hektor może więcej zapewnić Cyntii,
podczas gdy William nawet nie był jej wierny.
– Jeśli
tak na to patrzysz, to po co ze mną jesteś? – zapytał ostrym
tonem.
– Nie
mówimy o nas.
– Mówimy
o związkach i zapewnieniach. Tobie niejeden mógłby zapewnić
więcej, tobie i twemu dziecku. Dlaczego więc jesteś ze mną?
– Bo
ciebie kocham!
– A
Cyntia kocha Williama – rzekł wymownie, patrząc brunetce głęboko
w piwnego koloru oczy.
– Kochała.
– Czasu
przeszłego nie możesz być pewna.
– Przecież
jest z Hektorem szczęśliwa, każda na jej miejscu…
– Dość!
Właśnie o to, kurwa, chodzi! Nikt nie jest na jej miejscu! Ty i
matka wepchnęliście Rodrigeza do jej łóżka, a teraz to ona jest
na niego skazana do końca życia.
– Miałeś
w tym swój udział – wypomniała.
– Ja
pomagałem jej, gdy o to prosiła, natomiast wy działałyście za
jej plecami. Mnie było stać na bezinteresowną pomoc, a wy
widziałyście w tym własne korzyści. Z resztą, życie mi
pokazało, że to zazwyczaj kobiety patrzą na świat po przez zyski
i straty. Jak to się ma do poezji o delikatnym sercu niewiast? –
zadał pytanie. – Nijak – odpowiedział sam sobie z wyraźnym
smutkiem w oczach.
– Obrażasz
mnie.
– W
takim razie daj mi w pysk. Wszystko jedno, bo nie moja obraza cię
boli, a prawda w oczy.
Julia
się nie zawahała i skorzystała z pozwolenia. Wymierzyła mężowi
siarczysty policzek, którego on nawet nie poczuł.
– Już
Edward ma cięższą rękę niż ty, kobieto – zadrwił.
To
tylko podziałało na Julię jak najlepsza zachęta. Uderzyła męża
na tyle mocno, że skóra w kąciku ust lekko pękła i zaczęła
delikatnie krwawić. Bastian postanowił nie zostawać długo żonie
dłużny i oddał cios za cios, tylko, że ten jego wymierzony był w
okolice pośladków. Wykorzystał moment nieuwagi, objawiający się
grymasem na kobiecej twarzy i przerzucił ukochaną tak, by to on
znajdował się nad nią.
– Zawsze
wolałem taką formę przemocy – wyznał szczerze.
– To
zabawne, bo nigdy nie wydawałeś się być agresywny.
– Kochanie,
nie oceniaj książki po okładce – wymruczał do jej ucha, po czym
je przygryzł na tyle delikatnie, by nie uczynić żonie krzywdy, ale
też na tyle mocno, by zawierzyła w jego słowa. – Pamiętaj, że
obiecałaś się nie wtrącać, a ja pomogę ci pojednać się z
siostrą.
– Jak
to zrobisz?
– Ty
to zrobisz – odpowiedział, patrząc jej głęboko w oczy.
– Co
ja zrobię?
– Szczerze
przeprosisz.
– To
niemożliwe, ja w życiu…
– Przeprosisz,
bez podawania powodów, bez bzdurnych wymówek i wmawiania chęci
niesienia dobra. Oboje wiemy, że tobą i twoją matką dobro…
– Skończ
mnie w końcu do niej porównywać!
– A
co, nienawidzisz własnego odbicia, mówiącego jak będziesz
wyglądała za kilkadziesiąt lat?
– Nie
jestem do nie podobna!
– Fizycznie,
niezupełnie, ale macie cholernie zbliżone do siebie dusze i
poczucie obowiązku względem rodziny.
– Dobrze,
przeproszę, ale skończ już mi to wypominać i pośpiesz się, bo
Edward się zbudzi i nigdy nie spłodzimy tego twojego dziedzica! –
warknęła.
– Dobrze
wiesz, że dziedzic nie byłby potrzebny gdybyś…
– Nie
wypominaj mi błędów młodości.
– Przez
twój błąd młodości wyszedłem na szumowinę, której zależało
tylko na twoim posagu, a prawda taka, że tym posagiem spłaciliśmy
twój dług.
– A
pieniędzmi pożyczonymi od Hektora i nagrobkiem Cyntii, twój –
przypomniała.
– Masz
rację, dobraliśmy się jak w korcu maku.
Julia
przewróciła oczami i uniosła się, by pocałować męża, jej
zdaniem tego poranka stanowczo za dużo mówił.
Po
cudownym poranku Bastian udał się do gabinetu Hektora Rodrigeza i
skorzystał z jego nieobecności pełną gębą. Poszukując cygar,
odnalazł klucz do jednej z szuflad biurka, otworzył ją i wyjął
całe opakowanie markowych, kubańskich i akcesoriów służących
wybornym palaczom. Z początku Bastian nie zauważył niczego
nadzwyczajnego. Rozsiadł się wygodne w fotelu, położył stopy z
buciorami na biurku, zaciągał się, a wypuszczany dym formował w
kółka. W końcu jednak jego wzrok przykuł wygrawerowany na
stalowym opakowaniu napis.
– To
czyste srebro – powiedział nagle Hektor, który właśnie
stanął w progu.
Bastian
starał się ukryć przerażenie. Zdjął nogi z biurka i zakrztusił
się dymem z cygara.
– Ja
tylko…
– Byłeś
ciekawy. Rozumiem. – Rodrigez uśmiechnął się w sztuczny sposób,
mający wyglądać na uprzejmy. Zamknął za sobą drzwi, potem
podszedł do srebrnego opakowania i poczęstował się jednym z
cygar. – To stara robota, już takich nie produkują.
– Mówisz
o cygarach czy kasetce?
– Oczywiście,
że o kasetce. Jest wysadzana diamentami. Nie brylantami a
diamentami. Nieoszlifowane, wyglądające na bezwartościowe
kamienie, mają swój urok. Jakby się im bliżej przyjrzeć, to są
jak kobiety niewpasowane jeszcze w ramy. – Hektor zaciągnął się
i stanął przy oknie. Patrzył na ludzi spacerujących po ogrodach.
– Nie
wiedziałem, że znasz się na kamieniach szlachetnych – odparł
Bastek przełykając nerwowo ślinę.
– Nie
myliłeś się, nie znam się ni trochę na kunszcie jubilerskim.
Natomiast mogę tobie wiele opowiedzieć o kobietach.
– Wątpię
czy byś wiedział o nich więcej niż ja.
– Być
może kiedyś… przed laty… – Hektor podszedł do Bastiana i
nachylił się, by zamknąć kasetkę z cygarami. – Przed laty
mógłbym się z tobą zmierzyć, sprawdzilibyśmy na nic niewartych
dziwkach, który z nas ma lepszą kondycję, ale na nieszczęście
dla zakładu i na szczęście dla mego zdrowia mam jeszcze sumienie,
przynajmniej to małżeńskie.
– Wierny
mąż?
– Wierny
jak pies. Prosiłbym byś więcej nie ruszał moich rzeczy. –
Rodrigez uśmiechnął się niezwykle sztucznie, po czym wyprostował
jak na dżentelmena przystało.
– Zabijesz
mnie teraz czy tylko pobijesz?
– A
mam powód? – Zaśmiał się lekko, a po chwili spoważniał
bardziej niż trup na własnym pogrzebie.
– Widziałem
napis.
– Nie
wątpię, ale zawrzyjmy taką niepisaną umowę między nami,
mężczyznami… ty nie widziałeś dedykacji, w życiu nie widziałeś
na oczy tej kasetki, a ja… a co ja wtedy zrobię? Pomyślmy. Chyba
będę musiał nadal być twoim przyjacielem. O ile jeszcze chcesz
mieć we mnie przyjaciela?
Bastek
pobladł, choć Rodrigez znajdował się kilkanaście kroków od
niego i nie zagradzał mu dojścia do drzwi.
– A
czy to prawda?
– Pytasz
o ten grawer? – zapytał Hektor zwyczajnym tonem, jakby był w
ogóle niezainteresowany dalszą rozmową.
– Tak?
– Ale
jaki grawer?
– No
ten z wnętrza kasetki. – Bastek wskazał na przedmiot.
– Ale
jakiej kasetki? Tu nie ma żadnej kasetki i nigdy nie było, a ja
prawie nie palę. Rozumiemy się?
– Tak.
– Bastek przytaknął głową. Wrzucił kasetkę do szuflady,
zamknął na klucz i wstał, by podać go Rodrigezowi. – Nie było
żadnej kasetki – dodał i pośpiesznie podszedł do drzwi.
Szarpnął za klamkę, ale okazały się być zamknięte.
– Ja
mam klucz – rzekł wymownie Hektor. Podszedł do przerażonego
Browna i pomachał mu nim przed oczami. Wsunął do dziurki i
otworzył drzwi jak gdyby nigdy nic. – Proszę – rzekł
przyjemnym tonem.
Bastek
wyszedł z gabinetu pośpiesznym krokiem, jakby w środku się
paliło. Od razu dopadł do kelnera niosącego na tacy trunki. Nie
patyczkował się, chwycił za całą tacę, mówiąc, że potem ją
zwróci. Usiadł przy jednym z oddalonych stolików i zaczął
opróżniać szkło, jedno po drugim.
Cyntia
spacerowała z Marselem naokoło domu. Patrzyła na niego i widziała
w nim wierną kopię Williama Oldmana.
Czy
bardziej bym cię kochała, gdybyś nie był do niego podobny? –
pytała samą siebie w myślach. – A może gdybyś był
dzieckiem Hektora… czy jego dziecko darzyłabym innymi uczuciami? A
może byłoby lepiej, gdybyś był dziewczynką?
Nie
znała odpowiedzi na te pytania. Wiedziała jednak, że czasu nie
cofnie i nic już się nie zmieni, a kolejnych dzieci nie chciała
mieć, właśnie dlatego, by Marsel nigdy nie czuł się gorszy.
– Dzień
dobry, pani Rodrigez! – krzyknął mały chłopiec wcinający
kanapkę.
– Gracjan?
– zdziwiła się Cyntia. – Co tutaj robisz, sam?
– Ja
wszędzie chodzę sam, proszę pani. – Podszedł do kobiety i
zrównał z nią kroku. – Jestem już duży – pochwalił się
pięciolatek.
– A
gdzie jest twoja siostra?
– Z
pani mężem w gabinecie dyr...ktora – odpowiedział i wgryzł się
w kanapkę.
– Z
moim mężem? – Cyntia była równie zaskoczona co oburzona.
– Echeś,
właśnie z pani, z żadnym innym.
– Niemożliwe
– wypowiedziała szeptem, a zaraz potem postanowiła wykorzystać
małego informatora. – Są sami?
– Chyba
tak.
– Antek!
– krzyknęła Cyntia na kelnera. – Przypilnuj chwilę małego,
proszę. – Zostawiła dziecko śpiące w wózku i poszła przed
gabinet dyrektora. Starała się coś podsłuchać, ale było
wyjątkowo cicho. Tylko zza franki dostrzegała jakieś ruchy.
Postanowiła wejść bez wcześniejszego pukania, w końcu jako
małżonce Rodrigeza było jej wolno tak uczynić.
Oczom
Cyntii ukazał się obraz, który z pewnością żadnej żonie, by
się nie spodobał. Jej mąż stał niemal na środku gabinetu, bez
koszuli, gdyż tę pokojówka trzymała w swoich dłoniach. Cyntia
przeszła próg i otworzyła drzwi jeszcze szerzej. Ani myślała je
zamykać.
– Wyjdź!
– warknęła do Susany.
– Cyntio,
to nie… – zaczął Hektor.
– Ty
lepiej nic nie mów! – przerwała mu. – Z resztą, co tu
tłumaczyć!?
Hektor
odetchnął z irytacją. Chwycił za szklankę znajdującą się na
komodzie i uczynił z niej kilka łyków na uspokojenie, potem
podszedł do drzwi i zamknął je, wyszarpując Cyntii klamkę z
dłoni.
– Nie
urządzaj scen – wycedził przez zęby.
– Co
takiego? – zapytała z niedowierzaniem i wymierzyła mężowi
policzek. – Ja mam nie urządzać scen? A ty co uczyniłeś!?
Uczyniłeś sobie scenę romansu z prywatnego gabinetu!
Hektor
stał i słuchał, śmiał się pod nosem.
– Nic
sobie nie uczyniłem. – Podszedł do w pełni ubranej Susany i
wyrwał jej koszulę z dłoni. – Dziękuję za dostarczenie mi
czystego ubrania. Możesz już odejść.
– Nie
odwracaj się do mnie plecami! – zażądała Cyntia i podleciała
do męża z uniesioną dłonią. Ten pośpiesznie odwrócił się i
chwycił za jej nadgarstek.
– Uspokój…
– nie zdążył dokończyć, bo żona podniosła drugą rękę,
także z zamiarem uderzenia. Tej Hektorowi nie udało się pochwycić
przed czasem, ale chwycił za nią zaraz po policzku, wypuszczając
przy tym czystą, świeżo wyprasowaną koszulę z dłoni. Wykonał
kilka kroków do przodu, aż w końcu przyparł żonę do ściany. –
Wyjdź, Susano! – wrzasnął. – Chciałbym zostać sam z żoną –
dodał już ciszej, ale nadal ostro.
– Jak
pan sobie życzy, panie Rodrigez. – Brunetka opuściła gabinet i
zamknęła za sobą drzwi.
Hektor
zaciągnął się mocniej powietrzem, wyczuł w nim jeszcze unoszący
się dym cygar, które palili wraz z Bastianem przed niespełna
godziną. Odkaszlnął, bo dym ten wyjątkowo gryzł go w gardło.
– Nie
wiem co sobie pomyślałaś i nawet nie chcę wiedzieć… – zaczął
niezwykle spokojnie, ale kobieta mu przerwała.
– Puść
mnie – zażądała.
– Oczywiście.
– Wypuścił jej nadgarstki, tylko po to, by ona mogła po raz
kolejny udowodnić mu swój brak dojrzałości.
Tym
razem także nie zdążył zatrzymać jej dłoni, na skutek czego
odbiła się z głośnym plasknięciem od jego policzka. Tym razem
naprawdę go zabolało, dlatego chwycił za jaj ramiona, przyciągnął
ją do siebie, tylko po to, by oddalić ją od ściany i potrząsnął
niezbyt delikatnie.
– Uspokój
się, do cholery!
Przestał
nią potrząsać. Spojrzał głęboko w jej oczy. Usiłowała mu się
wyrwać, ale nie miała szans. Sięgnęła swoimi paznokciami jego
ramion i wbijała je w nie, drapiąc najmocniej jak tylko umiała.
Hektor w odpowiedzi na jej atak potrząsnął nią jeszcze raz, tym
razem z taką energią, jakby była szmacianą lalką.
– Powiedziałem
żebyś się uspokoiła! – przypomniał.
– A
ja, żebyś mnie puścił! – wycedziła przez zęby i po raz
kolejny wbiła paznokcie w skórę jego ramion, tym razem na tyle
mocno, że zadrapała go do krwi.
Hektor
poczuł jak szczypie podrapane miejsce, ale mimo tego starał się
nad sobą panować.
– Ona
przyniosła mi tylko koszulę!
– I
tak ci nie wierzę!
– Na
Boga, Cyntio, por favor. W życiu bym cię…
– Nie
wierzę ci! Nie wierzę!
– Zamknij
się! Najczęściej podejrzewają o zdradę nie osoby zdradzane, a
zdradzające. – Cyntia na te słowa opuściła ręce.
– Sugerujesz
coś?
– To
ty jesteś inna, znikasz bez wyjaśnienia, z resztą już raz mnie
zdradziłaś. – Puścił ją w końcu.
Roztarła
obolałe ramiona.
– Ciekawa
jestem kiedy!?
– Oddałaś
akt Javierowi, jaką mam pewność, że…
– Jeśli
tak o mnie myślisz, to po co jeszcze ze mną jesteś? Mam ci dać
dowody mojej zdrady? Tego chcesz? To cię ode mnie uwolni i będziesz
mógł mieć pokojówek na pęczki!
– Nie
wrzeszcz – pouczył ją i zapobiegawczo obserwował jej dłonie, by
w porę ochronić się przed ich ciosem, gdyby nadeszła taka
potrzeba.
– Nie
muszę. Jeśli chcesz zakończyć tę farsę zwaną naszym
małżeństwem, przyjdź za pół godziny do wolnego pokoju
dwadzieścia pięć. Najlepiej przyjdź ze świadkiem, będziesz miał
niepodważalny dowód mej zdrady – rzuciła odważnie, po czym
wyszła z gabinetu męża trzaskając drzwiami.
Hektor
schylił się po swoją białą koszulę, chciał ją od razu
założyć, ale przyuważył, że krwawi z kilku miejsc na ciele, a
nie chciał jej zabrudzić. Zmiął więc koszule w dłoniach i
odrzucił na kanapę. Oparł się tyłem ud o biurko i wzdychając
chwycił za telefon.
– Potrzebuje
świeżych ręczników – poinformował recepcjonistę.
Cyntia
w dużym rozgorączkowaniu szukała Williama Oldmana. W końcu
przyuważyła go jak donosi napoje. Zabrała z jego dłoni tace,
odłożyła na pierwszą lepszą komódkę stojącą w salonie i
pociągnęła go za rękaw marynarki.
– Dokąd
ty mnie…
– Do
pokoju dwadzieścia pięć – odpowiedziała zanim zdążył zadać
pytanie. Chwyciła za klucz odwieszony na recepcji.
– Ktoś
nas może…
– Nie
obchodzi mnie to!
William
nie miał siły odmówić tak władczej i pełnej wdzięku kobiecie.
Poszedł za nią do góry i dał się wciągnąć do pokoju. Cyntia
zamknęła drzwi, ale nie na zamek. Pośpiesznie zrzuciła z siebie
suknie, pozostając w samych halkach.
– Przez
ciebie stracę pracę – powiedział nieco się jąkając.
– Na
drugim świecie praca nie będzie ci potrzebna.
– Sugerujesz,
że twój mąż mnie… – William zamilknął, bo Cyntia pokonała
dystans jaki ich dzielił i wpiła się swoimi ustami w jego wargi.
Oldman
chwycił kobietę pod pośladkami, podniósł i trzymając ją w
ramionach, delikatnie, wspólnie opadali na łóżko. Zapewne ich
swawola nie miałaby końca, gdyby drzwi pokoju nie zostały otwarte
przez nieproszonego gościa.
Hektor
Rodrigez właśnie przemierzał schody. W połowie drogi
przeszkodziła mu Aurelia. Bezceremonialnie oparła swoje dłonie na
jego klatce piersiowej.
– Co
ty tu…
– Jestem
pokojówką twej teściowej.
– To
akurat nic dziwnego. Zważywszy na to jakiego miała męża, to nie
ma dobrego gustu – dogryzł i brutalnie odepchnął ją na bok.
Postanowił czym prędzej znaleźć żonę.
– Krwawisz?
– Nie kryła swojego zaskoczenia blondynka.
– To
nie twoja…
– Haha,
nie moja – powtórzyła śmiejąc się w głos.
– Daj
mi spokój, nie mam nastroju do słownych przepychanek! – warknął
przez zaciśnięte zęby.
– Czyżby
młoda żonka zaszła panu Rodrigezowi za skórę?
– Nie
bardziej niż ty. – Spojrzał na nią wilkiem i wykonał kolejny
krok i następny. Był już niemal jedną nogą na końcu schodów,
gdzie za rogiem znajdował się pokój dwadzieścia pięć, ale
usłyszał głos Susany:
– Panie
Rodrigez, pani Cyntia zostawiła samego Marsela w ogrodzie!
– Choler!
– przeklął i czym prędzej zbiegł na dół, wymijając obie
pokojówki.
Jak
się okazało, mały w ogrodzie nie był sam, a z pięcioletnim
Gracjanem, który usiłował uspokoić płaczące niemowlę
intensywnie kołysząc wózkiem. Chłopiec nie mógł wiedzieć, że
Marsel nie lubił być tak mocno lulany, zwłaszcza gdy dopiero co
się przebudził i nie widział wokół żadnej znajomej twarzy.
– Pan
Antoni poszedł zastąpić pana Williama, bo gdzieś przepadł –
wyjaśnił Gracjan i przestraszony oddalił się od Rodrigeza, który
wziął płaczącego syna na ręce i przytulił.
– Ciii,
spokojnie, tata jest przy tobie – szeptał na ucho maleństwu.
Gracjan
Molins wykorzystał ten moment i wziął nogi za pas. Zniknął za
drzwiami pokoju, który dzielił wraz z siostrą. Oparł się o
drewnianą teksturę i ciężko dysząc, przeżegnał się aż
dwukrotnie.
W
czasie gdy Hektor usiłował uspokoić zanoszącego się w płaczu
synka, jego żona i jej niegdyś kochanek zostali nakryci w
jednoznacznej sytuacji przez Javiera Rodrigeza, i uwiecznieni na
zdjęciu aparatem, który mężczyzna trzymał w dłoniach. Obydwoje
teraz siedzieli na łóżku. William zapinał koszulę i poszukiwał
muszki, a Cyntia okrywała się narzutą.
Javier
przestąpił próg, zamknął za sobą drzwi i zaczął wywód:
– Pierw
chciałbym się z wami podzielić mą prywatną myślą, iż o
lepszej bratowej nawet nie śmiałem śnić. – Zaśmiał się i
usiadł w fotelu.
William
wstał z zamiarem rzucenia się na niego, ale Rodrigez prze wziął
pewne środki ostrożności i wycelował w Oldmana lufę pistoletu.
– Nie
chojracz, kelnerzyno.
– Czego
chcesz? – zapytał młodzieniec, którego na ten moment wmurowało
w ziemie i bał się wykonać choćby krok więcej.
– Wymiany.
Moja dyskrecja, w zamian za twą pomoc.
– I
w czym miałbym ci…
– Spokojnie,
po kolei.
– Dałam
ci już dokument! – warknęła Cyntia.
– Jaki
dokument? – zapytał Will i spojrzał na przyjaciółkę z
dziecięcych lat.
– Jesteście
młodzi i w gorącej wodzie kąpani. Dajcie mi czas, a wszystko w
spokoju wam wyjaśnię. Otóż, ten dokument na niewiele mi się
zdał. Mam nawet wrażenie, że gdybym wysłał twego męża za
kratki, to uczyniłbym tym przysługę całej twej rodzinie.
Próbowałem szantażować twoją matkę i Browna, oboje mi odmówili.
Hektorowi… jemu ciężko grozić w cztery oczy, dlatego ten wariant
odpuściłem z własnej woli.
– Mnie
to nie obchodzi. Jeśli chcesz mnie szantażować tym zdjęciem… to
śmiało, nie zależy mi. – Cyntia odrzuciła narzutę na bok,
wstała bez skrępowania i podeszła do swojej sukienki z zamiarem
ponownego jej przywdziania.
– Cyntio,
a twój mąż? – zapytał William. – Mam dwadzieścia lat, nie
wybieram się jeszcze na tamten świat, więc…
– Więc
trzeba było wyjechać, gdy o to prosiłam… gdy tego żądałam.
Zostałeś z własnej woli, cierpisz więc z własnej woli.
– Nie
porównuj cierpienia do śmierci! – uniósł się
– Nie
moja sprawa! – Wrzasnęła i chwyciła za klamkę.
– Jeśli
wyjdziesz… – zaczął swoje czcze groźby Javier.
– To
co? Zabijesz mnie? Śmiało, pociągnij za spust, tylko mnie tym
ulżysz. – Wyszła, trzaskając za sobą drzwiami.
– Zmieniła
się. – Spojrzał Javier na młodzieńca.
– Nawet
pan nie wie jak bardzo. – Will nadal był wpatrzony w miejsce, w
którym ostatni raz widział umykającą mu po raz kolejny Cyntię.
– Nawet
nie chcę wiedzieć, bo lubię kobiety z charakterem. Taka jak
najbardziej mi odpowiada. Jednak nie wymagam od kobiety nadmiernego
rozsądku, dlatego z pewną propozycją zwrócę się wyłącznie do
ciebie – zaczął. – Potrzebuję pieniędzy – objaśnił dużym
skrótem.
– Zapewniam
pana, że gdybym wiedział jak je zdobyć, to nie podawałbym do
stołu. – William zaśmiał się cynicznie.
– W
takim razie się dowiedz albo… kochasz ją, prawda?
– Kochasz
to mocne słowo.
Javier
wstał.
– Czerp
naukę z Otella. Mój brat jest idealnym odpowiednikiem Maura.
Masz czas do jutra, do południa. Pensjonat odwiedzają bogaci
goście. Chcę ci dać do zrozumienia, chłopcze, że liczę na twoje
zdolności kieszonkowe. – Schował dłoń z bronią za plecy i
opuścił pokój, pozostawiając Williama samego z wątpliwościami.
Chłopak
opadł na wygodny materac i przetarł twarz dłońmi. Potem splótł
je w koszyczek i włożył pod głowę. Poddał się sztuce
medytacji, by wpaść na jeden z tych swoich genialnych pomysłów,
które choć nie miały prawa się udać, zazwyczaj kończyły się
powodzeniem.