czwartek, 30 czerwca 2016

Rozdział 27: Zamieszani w kradzież


Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem  Rozdział 26: Ukarać żonę

Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek

Rodrigez poszedł do Marty Montenegro, grzecznie zapukał, ale wszedł już nie czekając na zaproszenie. Nakazał kobiecie starania, by ugrać coś z Javierem. Chodziło mu o to, by zagrać na czas i nieco przeciągnąć spełnienie roszczeń jego brata. Marta wszystko doskonale rozumiała, choć wątpiła, że jej zięciowi uda się wybrnąć z tak dużego frasunku. Podczas gdy ona zastanawiała się jak mu pomóc, on odnalazł piastunkę z Marselem w ogrodzie. Zabrał dziecko z wózka i tuląc je w ramionach, skierował kroki do pokoju. Cyntia leżała na łóżku i płakała, jednak kiedy usłyszała dźwięk naciskanej klamki, starła łzy rogiem pościeli. Hektor odłożył syna do kołyski i zbliżył się do żony. Pochylił się nad nią.
Muszę iść do tawerny. Nie wrócę trzeźwy – poinformował. – Dziś potrzebuję chwili relaksu, by jutro wymyślić co uczynić z Javierem. Jednak nie martw się, jakoś zniweluję twój błąd i zmniejszę straty do minimum. Moja w tym głowa, by wszystko dobrze się skończyło. Przemyśl co masz do przemyślenia. Liczę, że wyciągniesz odpowiednie wnioski i taka sytuacja nigdy więcej się nie powtórzy. – Musnął żonę w okolice skroni.
Cyntia wiedziała, że nie musi nic przemyśliwać. Była zła na siebie, na Javiera, na Williama, na Hektora, a nawet na Marsela, który na domiar złego, po tym jak Rodrigez zniknął za drzwiami, musiał się rozryczeć.
Czemu musiałeś się począć!? – wrzasnęła, stając nad kołyską, w której płakał trzymiesięczny chłopiec. – To wszystko twoja wina! – dodała i wyszła do łazienki, trzaskając przy tym drzwiami.
Oparła się o ścianę, przyłożyła dłoń do ust i zapłakała. Osunęła się w dół aż do siadu. Ukryła twarz w dłoniach i czekała, choć tak naprawdę nie wiedziała co przyniosą te oczekiwania.
Marsel, pozostawiony sam w pokoju zaczynał się zanosić, nerwowo wciągnął powietrze i na kilka chwil stracił oddech. Nie mógł odkaszlnąć. Wtedy obce dłonie podniosły go do góry, zatrzęsły nim, a potem przytuliły, gdy na nowo się rozryczał.
Cyntia była w takim stanie, że nawet nie zauważała tego co dzieje się obok niej. Nie dosłyszała pukania w drzwi, ani nie dostrzegła pokojówki, która nieproszona wtargnęła do łazienki. Pani Rodrigez nie widziała też niebezpieczeństwa jakie groziło jej dziecku. Dopiero kiedy Aurelia stanęła przed nią i zawołała Pani Cyntio! to ona spojrzała w górę, przetarła wierzchem dłoni oczy pełne łez i zauważyła kobietę.
Zanosił się – wyjaśniła blondynka. – Proszę i przepraszam jeśli…
Nie, nic się nie stało – odrzekła Cyntia, nadal przecierając oczy. – Bardzo dziękuję. Chodź kochanie. – Wyciągnęła dłonie po synka i weszła do pokoju. Zapytała Aurelię kim jest.
Prywatną pokojówką pani matki, pracowałam też dla pani ojca.
Rozumiem i wybacz, że cię nie pamiętam. Jeszcze raz dziękuję i...
Proszę się nie martwić, zostanie to między nami. Rozumiem lepiej niż inni jak pani jest ciężko.
Cyntia uśmiechnęła się ciepło do tej kobiety, niemal od razu poczuła do niej sympatie, a potem zamknęła drzwi i ukołysała Marsela do snu, mówiąc:
Gdyby coś ci się stało, to nie miałabym już dla kogo żyć. Jesteś jedyną… jedyną osobą, która mnie jeszcze tutaj trzyma.
W ten oto sposób, Marsel pierwszy raz otrzymał od swojej matki miano kotwicy. Był czymś co chroni, zapewnia bezpieczeństwo, ale także tym co nie pozwala wypłynąć na głębokie wody. Tak, Cyntia miała rację – to dzieciątko z pewnością było na miarę kotwicy. Jednak przycumował ją nie tylko do brzegu i pozwalał zejść suchą stopą na pobliski ląd, przycumował ją także do Hektora Rodrigeza.

Julia Brown szukała męża dobre pół godziny, chodziła korytarzami nerwowo postukując obcasikami o idealnie wypolerowany parkiet i pytała o niego wszystkich napotkanych. Powarkiwała przy tym, wypuszczając energicznie powietrze przez zęby. Nikt się do niej nie zbliżał i niczym nie chciał służyć. Goście ją nie nagabywali, a służący nie napominali się poleceń. Nie było w tym niczego dziwnego, wszakże kobieta wyglądała, jakby za krótki moment para miała zacząć tryskać z jej uszu i nozdrzy. W końcu zrezygnowana Julia zapytała matkę czy wie gdzie mógłby się podziewać jej mąż.
Bastian z całego domu Rodrigezów, zna tylko pokój służby i kuchnie, bo tam najłatwiej znaleźć butelkę pospolitego rumu czy taniego wina. – Marta wskazała córce drogę.
Kiedy w końcu przestaniesz w niego wątpić? – zapytała z pretensją brunetka.
Kiedy on przestanie mnie zawodzić. – Marta odwróciła się na pięcie i poszła do pokoju zajmowanego przez Javiera. Stała przed drzwiami i nie miała odwagi zapukać. – Przeklęci Rodrigezowie – szepnęła sama do siebie, po czym przewróciła oczami i chwyciła za klamkę, ale nie nacisnęła na nią na tyle mocno, by przesunąć ją ku dołowi.
Julia w tym czasie wkroczyła pewnie do kuchni. Już po dwóch krokach jej chód stracił na owej pewności. Czuła się jak słoń w składzie porcelany. Najpierw potrąciła misę z wodą, w której spoczywały obrane ziemniaki, a potem zbiła talerz, który rozprysnął się na cztery wielkie kawałki.
Co pani tu robi? – zapytał przerażony kucharz i zabrał się za zbieranie potłuczonej porcelany. – To nie miejsce dla pani – wyznał, spoglądając na nią z dołu.
Myślisz, że o tym nie wiem? – rzuciła pretensjonalnym tonem, okazując tak swoją wyższość. – Wiedziałam o tym zanim tu weszłam. – Julia oparła się lewą dłonią o piecyk służący do przygotowywania potraw, akurat było pod nim rozpalone. Zabrała rękę pośpieszcie, gdy tylko poczuła gorąco.
Julia. – Bastian ledwie znalazł się przy niej, a już zdążył zarobić w twarz. – Nie piłem – to było pierwsze co powiedział po rozmasowaniu policzka. Potem jednak chwycił za nadgarstek żony i obejrzał dokładnie miejsce oparzenia.
Co robisz? – zapytała.
Chodź – rozkazał. Podprowadził kobietę do umywalki, nakierował miejsce oparzenia pod strumień zimnej wody.
Sprawdziłeś co z Cyntią?
Nie tutaj. Potem. Trzeba odnaleźć apteczkę, wyszedł bąbel. – Zbliżył dłoń żony do ust i musnął z czułością, jakby chciał scałować ból.
Co ty wyczyniasz?! – warknęła Julia, zabierając pośpiesznie rękę. – Nie wydurniaj się. Nie mamy na to czasu.
Nie doceniasz mnie – zauważył i wyprowadził żonę z kuchni. Oddalili się od gości znajdujących się w salonie i wcisnęli we wnękę w ciemnym zaułku.
Bastian... o co ci chodzi? Kiedy jesteś pijany, wiem czego się po tobie spodziewać. Kiedy jesteś na długo trzeźwy, nie wiem co mam myśleć.
Bastian spojrzał w dół, nieco się speszył.
Wcześniej byłem Bastianem Brownem.
Nadal nim jesteś – zauważyła, a mimika jej twarzy wskazywała na to, że zaczyna już tracić resztki pokładów cierpliwości, które jeszcze się gdzieś tam tliły głęboko w jej wnętrzu.
Teraz jestem dyrektorem Bastianem Brownem – odparł z dumą blondyn i głupkowato się uśmiechnął.
Wice – przypomniała Julia.
Wiem, ale wiem też jakie zobowiązanie podpisał Hektor twojej matce. Długi nas zjedzą jeśli się nie uda, a sytuacja z Javierem jeszcze wszystko utrudnia.
Mówisz jak nie ty.
Mówię jak ja zanim zacząłem pić co dnia. Pamiętasz mnie jeszcze takiego?
Jak przez mgłę – przyznała. – Mam wrażenie, że to było wieki temu. Miałeś chyba z dwanaście lat.
Szesnaście – poprawił. – Javier nie wysyłał listu ani telegramu – powiedział wprost.
Julia spojrzała na męża z miną mówiącą za nią, iż nic z tego nie rozumie.
Nie wyjeżdżał też z miasta.
Akt własności kopalni jest tutaj – wywnioskowała nagle, jakby na nią jakieś oświecenie spadło.
Albo w pobliżu – sprecyzował blondyn. – Niech twoja matka go zajmie, ja przeszukam jego pokój.
Ale jak?
Mam dobre relacje z pokojówkami – pochwalił się na wyrost.
Powinnam być z tego dumna? – zapytała z gniewem w oczach.
Ochmistrzyni ma klucze do każdego pokoju. Jak mnie nakryje, udam pijanego. Nikt się nie zorientuje, w końcu nawet ty się niczego lepszego po mnie nie spodziewałaś. – Zrobił krok w tył i odszedł z pretensją malującą się na twarzy.
Bastian, to nie tak! – krzyknęła za nim, ale w odpowiedzi pokręcił tylko głową, skłonił się grzecznie i poszedł do pokoju Susany.
Myślał, że kobieta śpi i będzie mógł podwędzić jej klucze, ale dziewczyny nie było u siebie.
Gdzie ty się podziewasz? – zapytał w wielkiej zadumie.

Hektor wrócił z tawerny wcześniej niż zamierzał, nie szła mu karta, a alkohole wyjątkowo gryzły w gardło, nawet te najdelikatniejsze. Uznał więc, że nic tam po nim. Zasiadł w swoim dyrektorskim fotelu i zaczął spekulować, jakby tutaj odwrócić wady w zalety. Spojrzał na zdjęcie ślubne, na którym Cyntia była roześmiana, następnie na zdjęcie Marsela z chrztu i nagle przyszło mu coś na myśl…
Zaczynają rosnąć mu włoski… kruczoczarne, jak twoje – mówiła Cyntia kilka dni wcześniej.
Przecież to… nie, nie możliwe – zaprzeczał sam swoim przypuszczeniom. – Stanowczo za dużo pije – pomyślał i podszedł do barku.
Nagle Bastian Brown przekroczył próg gabinetu.
Przyszedłem się napić – wytłumaczył pośpiesznie i stanął przy Rodrigezie.
Jasne, nie krępuj się. Teraz to nasz wspólny gabinet. – Wziął swoją pełną do połowy szklankę i ruchem głowy zachęcił blondyna, by także się poczęstował.
Tylko dopóki nie będę miał własnego – odrzekł z radością Bastek i usiadł na kanapie pod ścianą, oczywiście tej znajdującej się możliwie jak najbliżej barku.
Hektor wpatrywał się w zdjęcie Marsela i popijał trunek o swoim niegdyś ulubionym, odrobinę waniliowym posmaku.
Co ci chodzi po głowie? – zapytał Brown, bo szczerze nie lubił pić w milczeniu, a na lepsze towarzystwo nie miał co liczyć. Julia do tawerny zabroniła mu iść, a żaden z gości, poza wujaszkiem Damianem, który już wyjechał, nie lubił alkoholu w dużych ilościach.
Cyntia jest jakaś nieswoja, ale nieważne, sam sobie poradzę. – Odchylił się i oparł wygodnie.
Jesteśmy teraz rodziną i dyrektorami, mógłbym ci…
Bastian, studiowałeś genetykę, prawda?
Ehe, w Stanach – odpowiedział. – Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo Amerykanie różnie mówią po Angielsku niż rodowici Brytyjczycy. Studiowałem też ekonomie, zarządzane, a nawet języki starożytne…
Masz łatkę zdolnego, ale leniwego – wypomniał Rodrigez.
Co ja na to poradzę, że wszystkim się szybko nudzę?
Zapewne nic nie można na to zaradzić. Pamiętasz jeszcze coś z tej genetyki? – podpytywał Hektor.
To zależy co cię konkretnie interesuje… – Bastian bawił się szklanką i patrzył jak płyn kręci się wewnątrz szkła, niczym dziecko obserwujące bańkę mydlaną.
Dziedziczenie cech.
Cała genetyka się opiera właśnie na dziedziczeniu. Niemiecko-Czeski zakonnik i naukowiec, w tysiąc osiemset osiemdziesiątym szóstym, po raz pierwszy opisał podstawowe prawa dziedziczenia cech.
Interesuję mnie taka nietypowa ciekawostka... Czy to możliwe, by dziecko miało czarne włosy, gdy matka nie ma ich za ciemnych, a ojciec jest blondynem?
Tak – odpowiedział bez wątpliwości Bastian. – Dziedziczymy cechy po przodkach, niekoniecznie po rodzicach. Co prawda, zjawisko, o którym mówisz, nie jest często spotykane, ale jednak jest obecne. Choćby Edward. Jego ojciec miał kruczoczarne włosy, a Julia także jest brunetką.
Skąd więc…
Nasz szanowny teść, Julian Montenegro, był blondynem zanim osiwiał jak gołąb. – Bastian wstał, by ponownie napełnić swoją szklankę. – Skąd u ciebie takie wątpliwości, przecież Marsel ma twój kolor włosów?
To nie tyczyło się Marsela. Po prostu, ciekawość – zbył temat. – Musimy wymyślić jak utrzeć Javierowi nosa.
Ach tak, przeklęty Javier, ale nie martw się, na pewno coś wymyślimy, w końcu takich trzech, jak nas dwóch, to nie ma ani pół – zażartował Brown, podszedł do biurka Hektora i napełnił jego szklankę. – To do dna, za rodzinę?
Za rodzinę – poparł toast i zaczął przechylać, ciągle przyglądając się kątem oka zdjęciu swojego syna.

Nazajutrz Cyntia siedziała w salonie i jak to zwykle bywało o porannych porach, zajadała się świeżymi rogalikami z marmoladą. Nie chciała, by ktokolwiek jej przeszkadzał. Pragnęła chwili tylko i wyłączne dla siebie. Jednak tego dnia, nie było jej to dane. Pierw do jej stoliczka dosiadł się mąż i zamówił sobie kawę. Siedząc naprzeciwko niej i popijając napój z małej, białej filiżanki, prawe wcale się nie odzywał. Oczywiście on nie chciał milczeć, ale każde próby rozmowy, które wielokrotnie podejmował, Cyntia sprowadzała do poziomu parteru, licząc, że mężczyzna w końcu się znudzi i uda się do swoich zajęć, dając jej tym samym błogi spokój.
Jak byś mnie potrzebowała, będę u siebie. – Odłożył filiżankę na podstawek, wstając chwycił za rogalika i po drodze musnął żonę w policzek, życząc miłego dnia i lepszego humoru.
Kiedy tylko Hektor odszedł, do stolika Cyntii przysiadła się jej matka, na co dziewczyna tylko westchnęła z przymkniętymi oczami i wzięła spory łyk herbaty, byleby tylko nie powiedzieć czegoś niemiłego.
Co się stało? – zapytała Marta Montenegro.
Nic, matko. Jak co dnia, jadam śniadanie.
Dobrze wiesz, że nie o to pytam. Skąd ta kwaśna mina?
Nie każ mi skakać pod sufit, gdy moje życie to jedno, wielkie bagno.
Nie narzekaj, niejedna pokojówka czy kobieta z miasteczka chciałaby ugrzęznąć w tym, jak to nazwałaś, bagnie.
To wszystko tylko z daleka wygląda tak pięknie, matko. Nie wątpię, że niejedna kobieta mi zazdrości. Mam zdrowego, ślicznego syna, nie najgorszej urody, majętnego męża, mam też służbę na każde skinienie i mieszkam w pięknej okolicy, bo ogrody przed kamienicą są przepiękne. Mam siostrę, brata, szwagra, matkę… rodzinę. Jednak, jakby jakaś kobieta wskoczyła na moje miejsce, jestem pewna, że nie odnalazłaby się w tym całym bałaganie, bo ja w nim tkwię od roku i już zaczynam się gubić w tym cholernym labiryncie.
Co masz na myśli?
To, że mój syn… dobrze wiesz co mam na myśli. Na dodatek Will ciągle się gdzieś tu pałęta. Nie mówiąc już o tym, że moja własna siostra mnie zdradziła, a moja własna matka, to poparła. Zaczynam nawet podejrzewać, że mój własny mąż miał coś z tym wspólnego. Jakby do tego dodać jeszcze niewyjaśnione zabójstwo pokojówki, akt własności w rękach Javiera i Susanę nadskakującą memu mężowi na każdym kroku, że już nie wspomnę o tym, że ona zawsze wie więcej ode mnie, choćby wie to gdzie on się znajduje, no to został mi już tylko Bastian. Jak mam się czuć, mogąc liczyć tylko na zagorzałego wielbiciela win, taniego rumu, zakładów na wysokie kwoty i tanich dziw? – Cyntia rzuciła niedojedzony rogalik na talerzyk i opuściła salon.

W sypialni urządzonej w jasnych i letnich barwach, mały Edward leżał spokojnie w swoim łóżeczku. Doglądała go Julia, zerkając do synka wprost z łóżka, nawet nie musząc przy tym wstawać. Poprawiła pieluszkę ograniczającą maleństwu widzenie, zasłaniając nią niemal wszystkie szczebelki.
Śpi? – upewniał się Bastian.
Tak – odpowiedziała i nachyliła się, by móc pocałować męża w kącik jego ust. Usiadła na nim okrakiem, a jej dłonie powędrowały za plecy, by samotnie mocować się z wiązaniami gorsetu.
Uwielbiam się z tobą godzić – wyszeptał Brown zachrypłym głosem. Chwycił dłońmi za materiał odwiązanego już ubrania i pociągnął go do siebie, uwalniając tym sposobem dorodne piersi żony. – Nie, ja nie uwielbiam, ja kocham się z tobą kochać… znaczy się godzić.
I już nie jesteś na mnie zły? – dopytywała na tyle uwodzicielsko, że niejeden, by jej po prostu przytaknął i nie mówił niczego więcej.
Nie, ale obiecaj mi, że już nigdy nie będziesz się wtrącać do niczyjego małżeństwa.
Kiedy się wtrącałam, Cyntia i Hektor nie byli jeszcze małżeństw…
Julia – syknął.
Dobrze, dobrze, już dobrze. Nie będę się wtrącać.
Obiecujesz? – upewniał się.
Ehe – wymruczała i ochoczo przytaknęła ruchem głowy.
Bastian chwycił piersi żony w dłonie, a ona pochyliła się nad nim, jednocześnie unosząc pupę do góry, by opaść na jego dorodną męskość.
Naprawdę uważasz, że popełniłam błąd? – powróciła do tematu.
Jaki błąd? – Bastian zdawał się być już w zupełnie innym, tym lepszym świecie.
Swatając tych dwojga? Sam mówiłeś, że William wielokrotnie…
Julia, ja tego nie neguję. Wiem czym się kierowałaś, ale nie masz prawa podejmować decyzji za własną siostrę. Zatrzymaj się na moment.
Dobrze. – Przestała się poruszać, a Bastianowi w tym czasie wracała trzeźwość umysłu. – Hektor może więcej zapewnić Cyntii, podczas gdy William nawet nie był jej wierny.
Jeśli tak na to patrzysz, to po co ze mną jesteś? – zapytał ostrym tonem.
Nie mówimy o nas.
Mówimy o związkach i zapewnieniach. Tobie niejeden mógłby zapewnić więcej, tobie i twemu dziecku. Dlaczego więc jesteś ze mną?
Bo ciebie kocham!
A Cyntia kocha Williama – rzekł wymownie, patrząc brunetce głęboko w piwnego koloru oczy.
Kochała.
Czasu przeszłego nie możesz być pewna.
Przecież jest z Hektorem szczęśliwa, każda na jej miejscu…
Dość! Właśnie o to, kurwa, chodzi! Nikt nie jest na jej miejscu! Ty i matka wepchnęliście Rodrigeza do jej łóżka, a teraz to ona jest na niego skazana do końca życia.
Miałeś w tym swój udział – wypomniała.
Ja pomagałem jej, gdy o to prosiła, natomiast wy działałyście za jej plecami. Mnie było stać na bezinteresowną pomoc, a wy widziałyście w tym własne korzyści. Z resztą, życie mi pokazało, że to zazwyczaj kobiety patrzą na świat po przez zyski i straty. Jak to się ma do poezji o delikatnym sercu niewiast? – zadał pytanie. – Nijak – odpowiedział sam sobie z wyraźnym smutkiem w oczach.
Obrażasz mnie.
W takim razie daj mi w pysk. Wszystko jedno, bo nie moja obraza cię boli, a prawda w oczy.
Julia się nie zawahała i skorzystała z pozwolenia. Wymierzyła mężowi siarczysty policzek, którego on nawet nie poczuł.
Już Edward ma cięższą rękę niż ty, kobieto – zadrwił.
To tylko podziałało na Julię jak najlepsza zachęta. Uderzyła męża na tyle mocno, że skóra w kąciku ust lekko pękła i zaczęła delikatnie krwawić. Bastian postanowił nie zostawać długo żonie dłużny i oddał cios za cios, tylko, że ten jego wymierzony był w okolice pośladków. Wykorzystał moment nieuwagi, objawiający się grymasem na kobiecej twarzy i przerzucił ukochaną tak, by to on znajdował się nad nią.
Zawsze wolałem taką formę przemocy – wyznał szczerze.
To zabawne, bo nigdy nie wydawałeś się być agresywny.
Kochanie, nie oceniaj książki po okładce – wymruczał do jej ucha, po czym je przygryzł na tyle delikatnie, by nie uczynić żonie krzywdy, ale też na tyle mocno, by zawierzyła w jego słowa. – Pamiętaj, że obiecałaś się nie wtrącać, a ja pomogę ci pojednać się z siostrą.
Jak to zrobisz?
Ty to zrobisz – odpowiedział, patrząc jej głęboko w oczy.
Co ja zrobię?
Szczerze przeprosisz.
To niemożliwe, ja w życiu…
Przeprosisz, bez podawania powodów, bez bzdurnych wymówek i wmawiania chęci niesienia dobra. Oboje wiemy, że tobą i twoją matką dobro…
Skończ mnie w końcu do niej porównywać!
A co, nienawidzisz własnego odbicia, mówiącego jak będziesz wyglądała za kilkadziesiąt lat?
Nie jestem do nie podobna!
Fizycznie, niezupełnie, ale macie cholernie zbliżone do siebie dusze i poczucie obowiązku względem rodziny.
Dobrze, przeproszę, ale skończ już mi to wypominać i pośpiesz się, bo Edward się zbudzi i nigdy nie spłodzimy tego twojego dziedzica! – warknęła.
Dobrze wiesz, że dziedzic nie byłby potrzebny gdybyś…
Nie wypominaj mi błędów młodości.
Przez twój błąd młodości wyszedłem na szumowinę, której zależało tylko na twoim posagu, a prawda taka, że tym posagiem spłaciliśmy twój dług.
A pieniędzmi pożyczonymi od Hektora i nagrobkiem Cyntii, twój – przypomniała.
Masz rację, dobraliśmy się jak w korcu maku.
Julia przewróciła oczami i uniosła się, by pocałować męża, jej zdaniem tego poranka stanowczo za dużo mówił.

Po cudownym poranku Bastian udał się do gabinetu Hektora Rodrigeza i skorzystał z jego nieobecności pełną gębą. Poszukując cygar, odnalazł klucz do jednej z szuflad biurka, otworzył ją i wyjął całe opakowanie markowych, kubańskich i akcesoriów służących wybornym palaczom. Z początku Bastian nie zauważył niczego nadzwyczajnego. Rozsiadł się wygodne w fotelu, położył stopy z buciorami na biurku, zaciągał się, a wypuszczany dym formował w kółka. W końcu jednak jego wzrok przykuł wygrawerowany na stalowym opakowaniu napis.
 To czyste srebro – powiedział nagle Hektor, który właśnie stanął w progu.
Bastian starał się ukryć przerażenie. Zdjął nogi z biurka i zakrztusił się dymem z cygara.
Ja tylko…
Byłeś ciekawy. Rozumiem. – Rodrigez uśmiechnął się w sztuczny sposób, mający wyglądać na uprzejmy. Zamknął za sobą drzwi, potem podszedł do srebrnego opakowania i poczęstował się jednym z cygar. – To stara robota, już takich nie produkują.
Mówisz o cygarach czy kasetce?
Oczywiście, że o kasetce. Jest wysadzana diamentami. Nie brylantami a diamentami. Nieoszlifowane, wyglądające na bezwartościowe kamienie, mają swój urok. Jakby się im bliżej przyjrzeć, to są jak kobiety niewpasowane jeszcze w ramy. – Hektor zaciągnął się i stanął przy oknie. Patrzył na ludzi spacerujących po ogrodach.
Nie wiedziałem, że znasz się na kamieniach szlachetnych – odparł Bastek przełykając nerwowo ślinę.
Nie myliłeś się, nie znam się ni trochę na kunszcie jubilerskim. Natomiast mogę tobie wiele opowiedzieć o kobietach.
Wątpię czy byś wiedział o nich więcej niż ja.
Być może kiedyś… przed laty… – Hektor podszedł do Bastiana i nachylił się, by zamknąć kasetkę z cygarami. – Przed laty mógłbym się z tobą zmierzyć, sprawdzilibyśmy na nic niewartych dziwkach, który z nas ma lepszą kondycję, ale na nieszczęście dla zakładu i na szczęście dla mego zdrowia mam jeszcze sumienie, przynajmniej to małżeńskie.
Wierny mąż?
Wierny jak pies. Prosiłbym byś więcej nie ruszał moich rzeczy. – Rodrigez uśmiechnął się niezwykle sztucznie, po czym wyprostował jak na dżentelmena przystało.
Zabijesz mnie teraz czy tylko pobijesz?
A mam powód? – Zaśmiał się lekko, a po chwili spoważniał bardziej niż trup na własnym pogrzebie.
Widziałem napis.
Nie wątpię, ale zawrzyjmy taką niepisaną umowę między nami, mężczyznami… ty nie widziałeś dedykacji, w życiu nie widziałeś na oczy tej kasetki, a ja… a co ja wtedy zrobię? Pomyślmy. Chyba będę musiał nadal być twoim przyjacielem. O ile jeszcze chcesz mieć we mnie przyjaciela?
Bastek pobladł, choć Rodrigez znajdował się kilkanaście kroków od niego i nie zagradzał mu dojścia do drzwi.
A czy to prawda?
Pytasz o ten grawer? – zapytał Hektor zwyczajnym tonem, jakby był w ogóle niezainteresowany dalszą rozmową.
Tak?
Ale jaki grawer?
No ten z wnętrza kasetki. – Bastek wskazał na przedmiot.
Ale jakiej kasetki? Tu nie ma żadnej kasetki i nigdy nie było, a ja prawie nie palę. Rozumiemy się?
Tak. – Bastek przytaknął głową. Wrzucił kasetkę do szuflady, zamknął na klucz i wstał, by podać go Rodrigezowi. – Nie było żadnej kasetki – dodał i pośpiesznie podszedł do drzwi. Szarpnął za klamkę, ale okazały się być zamknięte.
Ja mam klucz – rzekł wymownie Hektor. Podszedł do przerażonego Browna i pomachał mu nim przed oczami. Wsunął do dziurki i otworzył drzwi jak gdyby nigdy nic. – Proszę – rzekł przyjemnym tonem.
Bastek wyszedł z gabinetu pośpiesznym krokiem, jakby w środku się paliło. Od razu dopadł do kelnera niosącego na tacy trunki. Nie patyczkował się, chwycił za całą tacę, mówiąc, że potem ją zwróci. Usiadł przy jednym z oddalonych stolików i zaczął opróżniać szkło, jedno po drugim.

Cyntia spacerowała z Marselem naokoło domu. Patrzyła na niego i widziała w nim wierną kopię Williama Oldmana.
Czy bardziej bym cię kochała, gdybyś nie był do niego podobny? – pytała samą siebie w myślach. – A może gdybyś był dzieckiem Hektora… czy jego dziecko darzyłabym innymi uczuciami? A może byłoby lepiej, gdybyś był dziewczynką?
Nie znała odpowiedzi na te pytania. Wiedziała jednak, że czasu nie cofnie i nic już się nie zmieni, a kolejnych dzieci nie chciała mieć, właśnie dlatego, by Marsel nigdy nie czuł się gorszy.
Dzień dobry, pani Rodrigez! – krzyknął mały chłopiec wcinający kanapkę.
Gracjan? – zdziwiła się Cyntia. – Co tutaj robisz, sam?
Ja wszędzie chodzę sam, proszę pani. – Podszedł do kobiety i zrównał z nią kroku. – Jestem już duży – pochwalił się pięciolatek.
A gdzie jest twoja siostra?
Z pani mężem w gabinecie dyr...ktora – odpowiedział i wgryzł się w kanapkę.
Z moim mężem? – Cyntia była równie zaskoczona co oburzona.
Echeś, właśnie z pani, z żadnym innym.
Niemożliwe – wypowiedziała szeptem, a zaraz potem postanowiła wykorzystać małego informatora. – Są sami?
Chyba tak.
Antek! – krzyknęła Cyntia na kelnera. – Przypilnuj chwilę małego, proszę. – Zostawiła dziecko śpiące w wózku i poszła przed gabinet dyrektora. Starała się coś podsłuchać, ale było wyjątkowo cicho. Tylko zza franki dostrzegała jakieś ruchy. Postanowiła wejść bez wcześniejszego pukania, w końcu jako małżonce Rodrigeza było jej wolno tak uczynić.
Oczom Cyntii ukazał się obraz, który z pewnością żadnej żonie, by się nie spodobał. Jej mąż stał niemal na środku gabinetu, bez koszuli, gdyż tę pokojówka trzymała w swoich dłoniach. Cyntia przeszła próg i otworzyła drzwi jeszcze szerzej. Ani myślała je zamykać.
Wyjdź! – warknęła do Susany.
Cyntio, to nie… – zaczął Hektor.
Ty lepiej nic nie mów! – przerwała mu. – Z resztą, co tu tłumaczyć!?
Hektor odetchnął z irytacją. Chwycił za szklankę znajdującą się na komodzie i uczynił z niej kilka łyków na uspokojenie, potem podszedł do drzwi i zamknął je, wyszarpując Cyntii klamkę z dłoni.
Nie urządzaj scen – wycedził przez zęby.
Co takiego? – zapytała z niedowierzaniem i wymierzyła mężowi policzek. – Ja mam nie urządzać scen? A ty co uczyniłeś!? Uczyniłeś sobie scenę romansu z prywatnego gabinetu!
Hektor stał i słuchał, śmiał się pod nosem.
Nic sobie nie uczyniłem. – Podszedł do w pełni ubranej Susany i wyrwał jej koszulę z dłoni. – Dziękuję za dostarczenie mi czystego ubrania. Możesz już odejść.
Nie odwracaj się do mnie plecami! – zażądała Cyntia i podleciała do męża z uniesioną dłonią. Ten pośpiesznie odwrócił się i chwycił za jej nadgarstek.
Uspokój… – nie zdążył dokończyć, bo żona podniosła drugą rękę, także z zamiarem uderzenia. Tej Hektorowi nie udało się pochwycić przed czasem, ale chwycił za nią zaraz po policzku, wypuszczając przy tym czystą, świeżo wyprasowaną koszulę z dłoni. Wykonał kilka kroków do przodu, aż w końcu przyparł żonę do ściany. – Wyjdź, Susano! – wrzasnął. – Chciałbym zostać sam z żoną – dodał już ciszej, ale nadal ostro.
Jak pan sobie życzy, panie Rodrigez. – Brunetka opuściła gabinet i zamknęła za sobą drzwi.
Hektor zaciągnął się mocniej powietrzem, wyczuł w nim jeszcze unoszący się dym cygar, które palili wraz z Bastianem przed niespełna godziną. Odkaszlnął, bo dym ten wyjątkowo gryzł go w gardło.
Nie wiem co sobie pomyślałaś i nawet nie chcę wiedzieć… – zaczął niezwykle spokojnie, ale kobieta mu przerwała.
Puść mnie – zażądała.
Oczywiście. – Wypuścił jej nadgarstki, tylko po to, by ona mogła po raz kolejny udowodnić mu swój brak dojrzałości.
Tym razem także nie zdążył zatrzymać jej dłoni, na skutek czego odbiła się z głośnym plasknięciem od jego policzka. Tym razem naprawdę go zabolało, dlatego chwycił za jaj ramiona, przyciągnął ją do siebie, tylko po to, by oddalić ją od ściany i potrząsnął niezbyt delikatnie.
Uspokój się, do cholery!
Przestał nią potrząsać. Spojrzał głęboko w jej oczy. Usiłowała mu się wyrwać, ale nie miała szans. Sięgnęła swoimi paznokciami jego ramion i wbijała je w nie, drapiąc najmocniej jak tylko umiała. Hektor w odpowiedzi na jej atak potrząsnął nią jeszcze raz, tym razem z taką energią, jakby była szmacianą lalką.
Powiedziałem żebyś się uspokoiła! – przypomniał.
A ja, żebyś mnie puścił! – wycedziła przez zęby i po raz kolejny wbiła paznokcie w skórę jego ramion, tym razem na tyle mocno, że zadrapała go do krwi.
Hektor poczuł jak szczypie podrapane miejsce, ale mimo tego starał się nad sobą panować.
Ona przyniosła mi tylko koszulę!
I tak ci nie wierzę!
Na Boga, Cyntio, por favor. W życiu bym cię…
Nie wierzę ci! Nie wierzę!
Zamknij się! Najczęściej podejrzewają o zdradę nie osoby zdradzane, a zdradzające. – Cyntia na te słowa opuściła ręce.
Sugerujesz coś?
To ty jesteś inna, znikasz bez wyjaśnienia, z resztą już raz mnie zdradziłaś. – Puścił ją w końcu.
Roztarła obolałe ramiona.
Ciekawa jestem kiedy!?
Oddałaś akt Javierowi, jaką mam pewność, że…
Jeśli tak o mnie myślisz, to po co jeszcze ze mną jesteś? Mam ci dać dowody mojej zdrady? Tego chcesz? To cię ode mnie uwolni i będziesz mógł mieć pokojówek na pęczki!
Nie wrzeszcz – pouczył ją i zapobiegawczo obserwował jej dłonie, by w porę ochronić się przed ich ciosem, gdyby nadeszła taka potrzeba.
Nie muszę. Jeśli chcesz zakończyć tę farsę zwaną naszym małżeństwem, przyjdź za pół godziny do wolnego pokoju dwadzieścia pięć. Najlepiej przyjdź ze świadkiem, będziesz miał niepodważalny dowód mej zdrady – rzuciła odważnie, po czym wyszła z gabinetu męża trzaskając drzwiami.
Hektor schylił się po swoją białą koszulę, chciał ją od razu założyć, ale przyuważył, że krwawi z kilku miejsc na ciele, a nie chciał jej zabrudzić. Zmiął więc koszule w dłoniach i odrzucił na kanapę. Oparł się tyłem ud o biurko i wzdychając chwycił za telefon.
Potrzebuje świeżych ręczników – poinformował recepcjonistę.

Cyntia w dużym rozgorączkowaniu szukała Williama Oldmana. W końcu przyuważyła go jak donosi napoje. Zabrała z jego dłoni tace, odłożyła na pierwszą lepszą komódkę stojącą w salonie i pociągnęła go za rękaw marynarki.
Dokąd ty mnie…
Do pokoju dwadzieścia pięć – odpowiedziała zanim zdążył zadać pytanie. Chwyciła za klucz odwieszony na recepcji.
Ktoś nas może…
Nie obchodzi mnie to!
William nie miał siły odmówić tak władczej i pełnej wdzięku kobiecie. Poszedł za nią do góry i dał się wciągnąć do pokoju. Cyntia zamknęła drzwi, ale nie na zamek. Pośpiesznie zrzuciła z siebie suknie, pozostając w samych halkach.
Przez ciebie stracę pracę – powiedział nieco się jąkając.
Na drugim świecie praca nie będzie ci potrzebna.
Sugerujesz, że twój mąż mnie… – William zamilknął, bo Cyntia pokonała dystans jaki ich dzielił i wpiła się swoimi ustami w jego wargi.
Oldman chwycił kobietę pod pośladkami, podniósł i trzymając ją w ramionach, delikatnie, wspólnie opadali na łóżko. Zapewne ich swawola nie miałaby końca, gdyby drzwi pokoju nie zostały otwarte przez nieproszonego gościa.

Hektor Rodrigez właśnie przemierzał schody. W połowie drogi przeszkodziła mu Aurelia. Bezceremonialnie oparła swoje dłonie na jego klatce piersiowej.
Co ty tu…
Jestem pokojówką twej teściowej.
To akurat nic dziwnego. Zważywszy na to jakiego miała męża, to nie ma dobrego gustu – dogryzł i brutalnie odepchnął ją na bok. Postanowił czym prędzej znaleźć żonę.
Krwawisz? – Nie kryła swojego zaskoczenia blondynka.
To nie twoja…
Haha, nie moja – powtórzyła śmiejąc się w głos.
Daj mi spokój, nie mam nastroju do słownych przepychanek! – warknął przez zaciśnięte zęby.
Czyżby młoda żonka zaszła panu Rodrigezowi za skórę?
Nie bardziej niż ty. – Spojrzał na nią wilkiem i wykonał kolejny krok i następny. Był już niemal jedną nogą na końcu schodów, gdzie za rogiem znajdował się pokój dwadzieścia pięć, ale usłyszał głos Susany:
Panie Rodrigez, pani Cyntia zostawiła samego Marsela w ogrodzie!
Choler! – przeklął i czym prędzej zbiegł na dół, wymijając obie pokojówki.
Jak się okazało, mały w ogrodzie nie był sam, a z pięcioletnim Gracjanem, który usiłował uspokoić płaczące niemowlę intensywnie kołysząc wózkiem. Chłopiec nie mógł wiedzieć, że Marsel nie lubił być tak mocno lulany, zwłaszcza gdy dopiero co się przebudził i nie widział wokół żadnej znajomej twarzy.
Pan Antoni poszedł zastąpić pana Williama, bo gdzieś przepadł – wyjaśnił Gracjan i przestraszony oddalił się od Rodrigeza, który wziął płaczącego syna na ręce i przytulił.
Ciii, spokojnie, tata jest przy tobie – szeptał na ucho maleństwu.
Gracjan Molins wykorzystał ten moment i wziął nogi za pas. Zniknął za drzwiami pokoju, który dzielił wraz z siostrą. Oparł się o drewnianą teksturę i ciężko dysząc, przeżegnał się aż dwukrotnie.

W czasie gdy Hektor usiłował uspokoić zanoszącego się w płaczu synka, jego żona i jej niegdyś kochanek zostali nakryci w jednoznacznej sytuacji przez Javiera Rodrigeza, i uwiecznieni na zdjęciu aparatem, który mężczyzna trzymał w dłoniach. Obydwoje teraz siedzieli na łóżku. William zapinał koszulę i poszukiwał muszki, a Cyntia okrywała się narzutą.
Javier przestąpił próg, zamknął za sobą drzwi i zaczął wywód:
Pierw chciałbym się z wami podzielić mą prywatną myślą, iż o lepszej bratowej nawet nie śmiałem śnić. – Zaśmiał się i usiadł w fotelu.
William wstał z zamiarem rzucenia się na niego, ale Rodrigez prze wziął pewne środki ostrożności i wycelował w Oldmana lufę pistoletu.
Nie chojracz, kelnerzyno.
Czego chcesz? – zapytał młodzieniec, którego na ten moment wmurowało w ziemie i bał się wykonać choćby krok więcej.
Wymiany. Moja dyskrecja, w zamian za twą pomoc.
I w czym miałbym ci…
Spokojnie, po kolei.
Dałam ci już dokument! – warknęła Cyntia.
Jaki dokument? – zapytał Will i spojrzał na przyjaciółkę z dziecięcych lat.
Jesteście młodzi i w gorącej wodzie kąpani. Dajcie mi czas, a wszystko w spokoju wam wyjaśnię. Otóż, ten dokument na niewiele mi się zdał. Mam nawet wrażenie, że gdybym wysłał twego męża za kratki, to uczyniłbym tym przysługę całej twej rodzinie. Próbowałem szantażować twoją matkę i Browna, oboje mi odmówili. Hektorowi… jemu ciężko grozić w cztery oczy, dlatego ten wariant odpuściłem z własnej woli.
Mnie to nie obchodzi. Jeśli chcesz mnie szantażować tym zdjęciem… to śmiało, nie zależy mi. – Cyntia odrzuciła narzutę na bok, wstała bez skrępowania i podeszła do swojej sukienki z zamiarem ponownego jej przywdziania.
Cyntio, a twój mąż? – zapytał William. – Mam dwadzieścia lat, nie wybieram się jeszcze na tamten świat, więc…
Więc trzeba było wyjechać, gdy o to prosiłam… gdy tego żądałam. Zostałeś z własnej woli, cierpisz więc z własnej woli.
Nie porównuj cierpienia do śmierci! – uniósł się
Nie moja sprawa! – Wrzasnęła i chwyciła za klamkę.
Jeśli wyjdziesz… – zaczął swoje czcze groźby Javier.
To co? Zabijesz mnie? Śmiało, pociągnij za spust, tylko mnie tym ulżysz. – Wyszła, trzaskając za sobą drzwiami.
Zmieniła się. – Spojrzał Javier na młodzieńca.
Nawet pan nie wie jak bardzo. – Will nadal był wpatrzony w miejsce, w którym ostatni raz widział umykającą mu po raz kolejny Cyntię.
Nawet nie chcę wiedzieć, bo lubię kobiety z charakterem. Taka jak najbardziej mi odpowiada. Jednak nie wymagam od kobiety nadmiernego rozsądku, dlatego z pewną propozycją zwrócę się wyłącznie do ciebie – zaczął. – Potrzebuję pieniędzy – objaśnił dużym skrótem.
Zapewniam pana, że gdybym wiedział jak je zdobyć, to nie podawałbym do stołu. – William zaśmiał się cynicznie.
W takim razie się dowiedz albo… kochasz ją, prawda?
Kochasz to mocne słowo.
Javier wstał.
Czerp naukę z Otella. Mój brat jest idealnym odpowiednikiem Maura. Masz czas do jutra, do południa. Pensjonat odwiedzają bogaci goście. Chcę ci dać do zrozumienia, chłopcze, że liczę na twoje zdolności kieszonkowe. – Schował dłoń z bronią za plecy i opuścił pokój, pozostawiając Williama samego z wątpliwościami.
Chłopak opadł na wygodny materac i przetarł twarz dłońmi. Potem splótł je w koszyczek i włożył pod głowę. Poddał się sztuce medytacji, by wpaść na jeden z tych swoich genialnych pomysłów, które choć nie miały prawa się udać, zazwyczaj kończyły się powodzeniem.

Zapraszam także do kolejnego postu  Rozdział 28: Czarnowłosy czy blondyn?

Rozdział 26: Ukarać żonę


Zachęcam także do zapoznania się z wcześniejszym postem  Rozdział 25: Akt własności

Tym co trafili tu po raz pierwszy, przypominam, że opowiadanie zaczyna się od postu - Wprowadzenie: Na zły początek

Martin przeprosił grzecznie, ukłonił się i odszedł od stołu, pozostawiając kobiety w samotności. Udał się czym prędzej do jadalni dla służby, gdzie chwycił Williama za ramie i wepchnął do spiżarni.
Pracowałem! – zauważył Willi wielce oburzony, ale za moment uśmiechnął się od ucha do ucha, przytulił Martina i poklepał niczym brata po plecach.
Nie czas na czułości. – Mężczyzna odstąpił krok w tył i spojrzał na Oldmana. – Musisz ratować Cyntię.
Przed czym? – zapytał niezmartwiony, bo widział wcześniej jak kobieta podążała do swojej sypialni i szczerze wątpił, by czyhało tam na nią coś złego.
Zrobiła głupotę. Oddała jakiś ważny dokument bratu Rodrigeza i teraz on jest wściekły – tłumaczył gorączkowo Montenegro.
Ten brat? – Skrzywił się William. Niczego nie rozumiał.
Nie! Hektor! On ją rozszarpie.
Will wzruszył ramionami i minął Martina, tłumacząc, że musi już wracać do pracy.
Nie zależy ci na niej już!? – krzyknął postawny brunet, chwytając się ostatniej szansy.
Jej na mnie – odparł i położył dłoń na klamce na znak zakończenia dyskusji i chęci powrotu do swoich obowiązków.
Zrób coś w imię naszej przyjaźni – zażądał.
Dlaczego sam nic nie zrobisz? Co, boisz się? Dobra, nieważna jest odpowiedź. Jeśli ja mam coś zrobić, to co twoim zdaniem powinienem? Mam wtargnąć do prywatnej sypialni swojego szefa, stanąć między nim a żoną i powiedzieć wyżyj się na mnie, bo ja jestem jej byłym kochankiem i w obliczu tej wiadomości jakiś tam dokument jest gówno warty?
Faktycznie, głupi pomysł. – Martin wydał się zrezygnowany. Oparł się o stół i pochwycił jego brzeg w dłonie. Zacisnął pięści na tyle na ile to było możliwe.
Całkiem beznadziejny – dodał William i podrapał się po czole. – Może tak musi być.
Przyjaciel spojrzał na niego pytająco.
Nie rozumiem – wyznał.
Może jak dostanie cięgi od męża to zrozumie.
Że nie należy mu kraść żadnych aktów własności więcej? – dopytywał z lekkim, drwiącym uśmieszkiem.
Na przykład. – William usiadł obok przyjaciela i też się zaśmiał. – Jest mi jej żal – oznajmił szybko. – Ale sama jest sobie winna. Ja proponowałem jej odejście od Rodrigeza. Chciałem pomóc unieważnić jej małżeństwo, ale wybrała jego. – Ze smutkiem i zawodem spuścił głowę. – Teraz niech cierpi i znosi co wybrała.
Liczysz, że dzięki temu zmieni zdanie? – wywnioskował Martin.
Tak. – William poklepał rozmówce po ramieniu i poczochrał po włosach. – Liczę na to, że wreszcie przejrzy na oczy i zrozumie, że jej mąż nie jest takim ideałem za jaki go uważa. Może gdy w końcu jej w nerwach przyłoży, to... to zmieni zdanie i przestanie go tłumaczyć, bronić, wybielać.
I rzuci się w twoje ramiona, stary? Nie liczyłbym na to. – Pokręcił głową. – To już nie jest mała, psotna dziewczynka, która czyniła tak jak należało, w zgodzie z samą sobą i własnym sumieniem, nawet na przekór innym. Teraz to dorosła kobieta, interesowana i pełna wyrachowania. Z dnia na dzień coraz bardziej przypomina matkę. Zaczęła mnie nawet przerażać i nie waż się śmiać, to nie powód do radości. Ja wcale nie żartuję z tym, że to już nie jest ta sama Cyntia, którą znałeś.
Wiem, Martinie, wiem – przyznał, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem na białą, nieco zabrudzoną ścianę. – Z dnia na dzień, gdy tu jestem i się jej przyglądam, to dostrzegam coraz więcej. Z dnia na dzień coraz mniej zależy mi na niej, aż jedyne czego w końcu zapragnę to będzie odzyskanie syna i wyrwanie go z tego kieratu salonowej gry pozorów.

Hektor wkroczył pewnie do sypialni. Nie spojrzał na żonę, tylko na pracownicę.
Julito, wyjdź – zwrócił się ostrym tonem do piastunki Brownów, która w drodze wyjątku, od czasu do czasu, zajmowała się też Marselem. – I zabierz z sobą dziecko. Możesz z wózkiem, na spacer po ogrodzie.
Jak sobie pan życzy.
Julita wyjęła trzymiesięcznego, śpiącego Marsela i przełożyła do wózka. Wyszła na korytarz i najechała kółkiem na stopę Bastiana. Mężczyzna zaklął pod nosem i postanowił zgłosić się na ochotnika do znoszenia wózka po schodach, byle tylko nie musieć przeciwstawiać się Hektorowi. Julita jednak odmówiła i poprosiła jedną z pokojówek oraz jednego kelnera. We trójkę sprawnie sobie poradzili. Bastian powrócił więc pod drzwi. Postanowił pierw podsłuchać, ale nie słyszał krzyku. Po chwili coś huknęło i rozległ się płacz kobiety. Był przerażony, zbyt przerażony, by zajrzeć do środka. Czym prędzej ukrył się w służbówce z butelką rumu. Postanowił przeczekać burzę.
Ostrzegałem cię – powiedział ostrym tonem Hektor. – Mówiłem, że Javier nie jest człowiekiem godnym zaufania, że może nam zaszkodzić. – Otworzył szufladę toaletki żony i zamknął ją z hukiem. To samo uczynił z kolejną.
Wiem, ale ja chciałam…
Teraz milcz! – wrzasnął i na chwilę na nią spojrzał. Potem znów spuścił ją z oczu i powrócił do przeglądania jej rzeczy.
Dlaczego przeszukujesz moją toaletkę? – zapytała cichutko.
Sprawdzam co jeszcze zabrałaś – wyjaśnił spokojnie. Po chwili chwycił za gazetę, wyprostował się, odwrócił w jej stronę i krzyknął – co jeszcze zabrałaś!?
Nic, tylko to… ten akt – odpowiedziała przelękniona.
Hektor wyminął Cyntie, podszedł do drzwi i przekręcił klucz w zamku. Zacisnął mocniej dłoń na gazecie. Starał się nie krzyczeć, mimo to mówił bardzo ostrym tonem:
Jak mogłaś wynieść dokumenty z gabinetu?
Wyczekiwał odpowiedzi, ona jednak spuściła wzrok.
To było pytanie, więc mi odpowiedz.
Chciałam oczyścić imię Javiera, by mógł…
Dlaczego mnie nie posłuchałaś? – przerwał.
Nie wiem.
Dlaczego mnie nie posłuchałaś? – zapytał ostrzej, ale bez zbędnego krzyku.
Chciałam naprawić krzywdy jakie mu wyrządziłeś. Hektor chciałam dobrze…
Nie możesz wynosić dokumentów kiedy ci się podoba i dawać je każdemu kto o nie poprosi. Jeśli chcesz tak robić, to najlepiej od razu oddaj wszystko co mamy!
Hektor przeprosiłam…
Javier nas szantażuje. Nie posłuchałaś mnie, zresztą kolejny raz się nie słuchasz.
On był taki smutny i ja chciałam dobrze, nie wiedziałam, że on… – kłamała dalej Cyntia, bo przecież nie mogła mężowi powiedzieć prawdy.
Ty masz słuchać mnie. Lojalna być wobec mnie, a nie mojego brata. Poza tym dopuściłaś się kradzieży. Okradasz własnego męża. Zdradzasz mnie, bo czynisz jakieś machloje z moim bratem za moimi plecami.
On mnie wykorzystał, nie wiedziałam, że…
Mam dość. – Na moment zamknął z rezygnacją oczy. – To co uczyniłaś było taką głupotą, że brak mi słów – dodał, otwierając je. – Na przyszłość, gdy przyjdzie ci coś takiego do głowy, to masz mnie zapytać o zdanie i nie czynić nic bez mej zgody – dokończył, jednocześnie wymachując gazetą.
Dobrze – odparła Cyntia z pokorą spuszczając głowę.
Podejdź do mnie – polecił.
Nie. – Szybko pokręciła głową.
W takim razie ja podejdę do ciebie. – Jak powiedział tak zaczął czynić.
On wykonywał pewne, duże, męskie kroki do przodu, a ona się cofała drobnymi kroczkami, aż znalazła się pod samą ścianą.
Co chcesz mi zrobić? – zapytała ze strachem.
Hektor bez słowa chwycił za krzesło z miękkim, tapicerowanym siedzeniem i podłokietnikami. Było dosyć szerokie. Postawił je w rogu pokoju, następnie chwycił kobietę delikatnie za ramię i pchnął w kierunku krzesła.
Co chcesz zrobić?
Nic ci nie zrobię – odpowiedział zapłakanej żonie. – Klęknij na krześle, tyłem do mnie.
Dlaczego mam tak zrobić?
Bo jestem twym mężem i ci tak każę – odpowiedział ostro. – Ponieważ musisz ponieść jakieś konsekwencje swojej bezmyślności. Nie pozwolę, by moja żona występowała przeciw mnie i doprowadzała nas i całą rodzinę do ruiny, dlatego rób co mówię – wyjaśnił rzeczowo.
Cyntia miała istny chaos w głowie. Nie wiedziała w jakim celu ma klękać na krześle, ale poddała się woli Hektora, gdy ten chwycił ją za ramię i delikatnie nakierował w odpowiednim kierunku. Pomógł jej przyjąć odpowiednią pozycję, następnie pochwycił za jej dłonie i splótł je na karku.
Spędzisz tak godzinę czasu, ja cię poinformuje kiedy minie. I nie wierć się – polecił i chwycił ponownie za gazetę. Zwinął ją mocniej w rulon i smagnął żonę raz przez pośladki, kolejny raz przez uda.
Cyntia przestraszyła się huku i zapłakała, choć uderzenie nie bolało.
Ciesz się, że tylko gazetą, bo powinienem pasem przeciągnąć – oznajmił surowo i zasiadł na łóżku. Oparł łokcie o kolana, rozłożył gazetę i oddał się przyjemności czytania. Uczynił tak właściwie tylko po to, by uwolnić umysł od zmartwień i trosk. Wiedział, że jest zbyt poddenerwowany, by wymyślić jakieś sensowne wyjście z zaistniałej sytuacji.
Rodrigez czytając, co jakiś czas zerkał na żonę. Jednego razu ich spojrzenia się spotkały, ale jego surowy wyraz twarzy sprawił, że Cyntia nie podjęła dyskusji. Obróciła głowę z powrotem w kierunku ściany i tylko cichutko przeprosiła. Hektor powrócił więc do czytania.

Postawny brunet zaczął zbliżać się do żony wolnym krokiem. Słyszała jak porusza się po pokoju. Szeleścił gazetą i charakterystycznie chodził. Pierwszy raz to zauważyła teraz, gdy na niego nie patrzyła... ten chód, jakby powłóczył jedną nogą. W końcu wyczuła go za swoimi plecami. Gazeta uderzyła o komodę, i nieco się po niej prześlizgnęła. Cyntii nadgarstki zostały skrępowane w stalowym uścisku, a ręce delikatnie opuszczone. Wyczuła zarost męża przy swoim uchu.
Zejdź, Cyntio – polecił delikatnie i pomógł jej przy schodzeniu z krzesła.
Poczuła jak obolałe i zdrętwiałe od długotrwałego braku ruchu ręce i nogi odmawiają jej posłuszeństwa. To drugie było szczególnie dokuczliwe, choć obydwa te uczucia były jej wcześniej nieznane. Twarz z grymasem wskazała na dyskomfort tej sytuacji, jednak kiedy Hektor na nią spojrzał uciekła od niego wzorkiem.
Wstydzisz się własnego męża? – zapytał, marszcząc brwi. Starał się być uprzejmy, albo przynajmniej normalny, ale mars na czole zdradzał irytacje po poprzednim incydencie.
Nie minęła godzina, prawda? – zmieniła temat, idąc w asyście męża w stronę łóżka, ale gdy tam dotarła to nie usiadła na nim, tylko podtrzymała się ramy.
Zostawił żonę na chwilę samą i podszedł do dużego, stojącego zegara w kolorze ciemnego brązu. Otworzył szybkę i palcem przesunął wskazówkę o dwadzieścia trzy minuty do przodu.
Właśnie minęła – odpowiedział z delikatnym uśmiechem. Zamknął zegar nie patrząc na niego, wsunął dłonie do kieszeni i zasiadł bokiem na łóżku, w taki sposób, by móc patrzeć na żonę. Nawet się wygodnie oparł i splótł ręce na piersi.
Dlaczego? – zapytała nic z tego nie rozumiejąc.
Wciąż stała przed nim i wciąż unikała jego wzroku. Hektor postanowił ułatwić jej sprawę i sam spojrzał na podłogę. Wbił wzrok we wzór kwiecistego dywanu. Wyciągnął nogi do przodu.
Już kiedyś wspominałem, że o niepunktualności Hiszpanów krążą legendy. Może dzięki tym ponad dwudziestu minutom w przód wreszcie przestanę się spóźniać – wysilił się na żart.
Cyntia delikatnie się zaśmiała, ale tylko chwilę. Hektor też spoważniał.
Weź sobie krzesło, proszę i usiądź naprzeciwko mnie – polecił już nie żartobliwym a stanowczym tonem.
Po co? – zapytała, ale widząc po minie męża, że nie doczeka się odpowiedzi, spełniła jego polecenie. Chwyciła za oparcie jednego z krzeseł i przestawiła je o kilka metrów w bok.
Usiądź – przypomniał, sam przyjmując bardziej sztywną pozycję niż tą, w której obecnie się znajdował.
Zasiadła, a on chwycił za nogi mebla i przyciągnął żonę do przodu, mówiąc:
Bliżej. Kiedyś tobie powiedziałem, że skoro nic panience nie zrobiłem na początku spotkania, to już nic panience z mej strony nie grozi.
Teraz jestem twoją żoną – odparła z lekkim żalem.
To bez znaczenia, Cyntio, bo nadal jesteś kobietą i nadal nie chcę, by ci coś z mojej strony zagrażało. – Hektor poprawił się na łóżku, stał się bardziej zgarbiony, a łokcie wsparł na kolanach. Dłonie złożył niczym do modlitwy, a palcami wskazującymi podrapał się po brodzie, następnie po szyi. – Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić, a jednak skrzywdziłem.
Jeśli chodzi o tamto – spojrzała w stronę miejsca, w którym jeszcze niedawno klękała.
Hektor uniósł lewą dłoń do góry, dając żonie znać, by mu nie przerywała. Zamilkła.
Skrzywdziłem cię małżeństwem. Nie byłaś na nie gotowa. Nie byłaś i nie jesteś gotowa do dorosłości.
Jeśli chcesz unieważnić…
Nie mogę unieważnić naszego małżeństwa. Nie mam powodów i nie chcę. Brak posłuszeństwa żony czy też jej lekkomyślność, nie są powodami, które umożliwiają unieważnienie. Poza tym mamy syna i kocham cię nad życie.
Żałujesz? – zapytała wprost na chwile zerkając na jego twarz.
Nie, ja nie, ale ty będziesz żałować – stwierdził spokojnym choć pewnym siebie głosem. – Przestanę być pobłażliwy, Cyntio – zapowiedział. – Na za dużo ci pozwoliłem.
Zaczęła bawić się obrączką i pierścionkiem zaręczynowym. Obie te złote ozdoby nosiła na jednym palcu, serdecznym prawej dłoni. Powstrzymał ją przed tą zabawą, kładąc dłoń na nadgarstku.
Przestań, proszę. Wysłuchaj mnie.
Słucham – zapewniła, patrząc na brak palca swojego męża. Przypomniała sobie, że z początku ją ten widok przerażał, teraz już nawykła.
Nie wydaje mi się – powiedział nieco ostrzej, zabierając rękę.
Naprawdę słucham. – Tym razem spojrzała mu w oczy, a wypowiedziane słowa brzmiały pewniej.
Skoncentruj na mnie całą swoją uwagę. Okaż mi to, że mnie słuchasz, a nie, że mnie ignorujesz. Chyba nie chcesz bym uznał twoje zachowanie jako całkowity brak szacunku. – Poruszył brwiami i rzucił jej spojrzenie, które wzięła za ostrzegawcze.
Zerknęła na swoje stopy, okryte sznurowanymi bucikami z letniej koronki, w pensjonacie było za ciepło, by chodziła w kozakach, dlatego cieplejsze obuwie zakładała tylko gdy zamierzała wyjść.
Hektor wsunął dłonie do kieszeni i po dłuższej chwili znowu się odezwał:
Dziś dostałaś nauczkę od życia, właściwie sama sobie ją zafundowałaś. Skazałaś samą siebie na lekcję dorosłości. Na własnej skórze przekonałaś się, że ludzie nie są dobrzy, że czasami gdy chcesz komuś pomóc dając palec, ten ktoś bez mrugnięcia okiem chwyci za całą dłoń. Nie będzie zważał na twoje dobro, bo ludzie dorośli myślą o sobie, przede wszystkim o sobie.
Ty nie – przerwała mężowi.
Mylisz się, Cyntio. Ja także jestem egoistą. W pierwszej kolejności myślę o nas i naszej rodzinie. O tobie, o Marselu, o Laurze i o sobie. Cała reszta to drugorzędny plan, który bez mrugnięcia okiem bym poświęcił, ale nie dla zysku materialnego, choć wszystko ma swoją cenę.
O czym ty mówisz?
O tym, że za kilka setek tysięcy nie zdradziłbym twej rodziny, ale już za życie twoje i dziecka, bez mrugnięcia okiem, poświęciłbym nawet twoją matkę. Dorosłość to kalkulacja zysków i strat, Cyntio.
Javier jest twoim bratem, sądziłam…
Nie wątpię, że miałaś dobre intencje, ale Javier przestał być moim bratem ponad dziesięć lat temu.
Ale to…
To jest życie, Cyntio, nic więcej. Życie takie jest. – Wzruszył ramionami. – Chwilami dobre, innym razem brutalne. Nie można za bardzo żałować ludzi, a jeśli się nad nimi litujesz, to licz się z tym, że może nadejść moment, gdy nikt nie ulituje się nad tobą. Ja ci nakazuję… nie proszę, a nakazuję w pierwszej kolejności myśleć o naszej małej rodzinie i swoich bliskich, a nie o obcych tobie ludziach.
Javier… – zaczęła znowu.
Ile go znasz? – zapytał ostro Hektor. – Tak sądziłem, że nie odpowiesz.
Być może masz rację, ale nie mogłam wiedzieć, że…
Że Javier cię zdradzi? Że cię wykorzysta? Nie, nie mogłaś. Podobnie jak ja nie mogłem wiedzieć, że zdradzi mnie własna żona i wykorzysta fakt, że byłem z nią szczery. Dostałem nauczkę, mówiącą, że kobieta kieruje się sercem, a to mężczyzna rozumem.
Uważasz, że kobiety są głupie? – zapytała z pretensją.
Uśmiechnął się krzywo.
Tego nie powiedziałem.
Powiedziałeś! Tylko ująłeś to inaczej! – krzyknęła.
Spokój! – syknął ostro przez zaciśnięte zęby. – Wracasz z powrotem na miejsce. – Wskazał dłonią na krzesło w kącie.
Cyntia otworzyła szerzej oczy. Patrzyła na męża jak oniemiała, zupełnie tak, jakby nie rozumiała jego słów.
Nie pozwolę byś na mnie pokrzykiwała, moja droga. Uprzedzałem, że przestałem być pobłażliwy. – Odczekał dziesięć sekund, ale jego żona nie ruszyła się z miejsca. – Któregoś ze słów nie zrozumiałaś? – zapytał nieco bezczelnym tonem.
Hektor, to była tylko rozmowa…
Nie. Ja prowadziłem rozmowę, ty się uniosłaś.
Ty nieraz też się…
Tak, masz racje, ale to ja tu jestem mężczyzną, nie ty. Choć to drugorzędny powód. Pierwszorzędny jest taki, że to ty zawiniłaś. Myślę, że przez osiemnaście lat nikt nie nauczył cię szacunku.
Ty go nie uczysz, ty go wymuszasz – zarzuciła mężowi.
Wymuszeniem byłoby, gdybym dał ci w skórę, na co bez wątpienia zasługujesz. Jeśli więc nie umiesz uszanować mnie, to uszanuj chociaż mą cierpliwość.
To nie…
Bez dyskusji – powiedział ostrzej i ponownie wskazał miejsce gdzie ma się udać. Patrzył na żonę, na jej zdenerwowanie malujące się na twarzy. – Nie masz wyjścia, Cyntio. Musisz zrobić co każę.
Hektor spojrzał na kobietę swojego życia jeszcze intensywnej, wręcz nakazująco. Ten wzrok sprawił, że wstała z krzesła i ponownie uklęknęła na meblu znajdującym się w rogu pomieszczenia.
Ile czasu? – zapytała rzeczowo, czysto formalnie.
Wstał i zaczął przechadzać się po pokoju.
A po ilu dojdziesz do wniosku, że mąż nie chce dla ciebie źle i jeśli ci czegoś zabrania czy o coś prosi, to dla twego dobra? – zapytał, opierając się o komodę znajdującą się naprzeciw krzesła, nieopodal drzwi.
Cyntia zbyła to pytanie milczeniem, więc Hektor podszedł bliżej. Tym razem oparł się o komodę znajdującą się na tej samej ścianie, przy której stało krzesło. Wychylił się i zerknął na twarz żony. Odwróciła od niego głowę.
Robię ci krzywdę? – zapytał wprost.
Milczała. Powtórzył więc pytanie jeszcze konkretniej:
Czy uważasz, że robię ci krzywdę w tym momencie?
Z tamtą karą się zgodziłam, z tą się nie godzę – odpowiedziała nawet na niego nie spoglądając.
Tak funkcjonuje małżeństwo Cyntio. Nie zawsze się będziesz ze mną zgadzała i są sytuacje, gdy tobie na to pozwolę. Wtedy postąpisz po swojemu. Jednak będą też momenty, gdy masz się mnie słuchać, pomimo że nie popierasz mnie i nie rozumiesz moich racji. To jest właśnie taki moment. – Złożył ręce na piersi i przychylił swoją twarz w stronę żony. Dzieliło ich raptem trzydzieści centymetrów. – I zapamiętaj sobie jedno. W tym domu, żadna kobieta nie będzie podnosiła głosu. Zwłaszcza na mnie. – Odbił się od komody, zrobił kilka kroków do przodu i wcisnął dłonie do kieszeni. – I radzę przestać zachowywać się jak rozpieszczona królewna, bo dobrze wiesz, że niejeden mąż, po takich rewelacjach jakie mnie spotkały, wszedłby do tego pokoju, wyjął pasek z komody, złożył na pół i lał gdzie popadnie, nawet nie patrzył.
Mam ci dziękować i kłaniać się do stóp, bo...
Dość! – wrzasnął zanim dokończyła pytanie. – Jeszcze chwila, może dwie i doprowadzisz do sytuacji, której oboje będziemy żałować. Tylko, że ja szybciej się po niej pozbieram, a ty tygodniami będziesz płakać po kątach.
Podszedł do barku, wyciągnął zza szyby szklankę, napełnił ją whisky i zrobił kilka łyków, stojąc. Potem usiadł w swoim ulubionym fotelu. Wypuścił powietrze z ust głośno i długo, jakby ulatywało z balonu. Wypił powoli do dna, małymi łykami. Spojrzał na zegar.
Wiesz, że się wiercisz – zwrócił się do żony.
Nie umiem być długo bez ruchu – odpowiedziała nieprzystępnym tonem.
Mam ci pomóc? – zapytał tonem zbliżonym do jej.
A co jeszcze możesz zrobić? Związać mnie?
Hektor wypuścił powietrze przez nos, zacisnął szczęki i wstał. Cyntia dokładnie słyszała stukot szklanki odkładanej na stoliczek ze szklanym blatem. Następnie charakterystyczne kroki i moment, gdy mężczyzna znalazł się przy niej. Spojrzała wtedy jak daleko się znajduje, była przerażona, że jest tak blisko. Jakieś dziesięć centymetrów od niej. Wyczuła ciepło jego dłoni w okolicy swoich pośladków, jakby ledwo co ją dotknął. Szybko wycofał dłoń, oddalił ją znacznie i zacisnął w pięść.
Cyntio, chyba czegoś nie rozumiem. Nie wiem czy przepraszasz szczerze, czy dlatego, że sądzisz, iż ja tego oczekuję. Przeprosiłaś za to, że mnie nie posłuchałaś, za to, że oddałaś ważny dokument Javierowi, potem jednak, gdy temat powrócił, pojawił się głośny protest, teraz pojawia się bunt. Jak mam to rozumieć?
Cyntia milczała.
Nie ruszysz się z tego krzesła dopóki nie usłyszę odpowiedzi – zapowiedział ostrym tonem.
Przeprosiłam cię, a potem…
Co potem?
To trwa za długo – wyznała po dłuższej chwili.
Za długo trwała rozmowa czy za długo trwa kara? – zapytał wprost, ponownie odchodząc od komody, zbliżając się do w połowie jeszcze pełnej szklanki.
Nigdy nikt mi nie kazał klękać – poskarżyła się.
Hektor pokręcił głową z niedowierzaniem. Oparł się o barek i spojrzał w górę.
Nie wątpię. Nigdy nie chciałem być dla ciebie taki, też w to nie wątp. Żadna frajda ukarać żonę. Jednak spadło na mnie wpojenie tobie czegoś, co powinnaś wynieść z domu. – Zerknął na zegarek. – Zejdź. Pozwalam.
Cyntia opuściła dłonie, zeszła z krzesła. Postanowiła na nim usiąść i rozmasować kolanka.
Jeśli skończyłaś, to podejdź do mnie – polecił spokojnie, odstawiając szklankę.
Zawahała się, więc zdążył dolać sobie trunku. Spojrzał na żonę wyczekująco. W końcu wykonała te kilka kroków.
Bliżej – polecił, gdy stanęła z dwa metry od niego.
Wykonała kolejne kilka kroczków, malusieńkich. Niecierpliwy Hektor wychylił się, chwycił żonę za ramię i delikatnie szarpnął. Zachował ostrożność, by nie narobić jej siniaków. Kiedy już stała przy nim, będąc odwrócona bokiem, uniósł prawą dłoń do góry. Wygięła się w przód. Nie mogła uciec, bo uwięził jej prawe ramie w lewej dłoni. Czekała jak na nieuniknione. Jednak ono nie nadeszło. Hektor opuścił rękę.
Tym razem się powstrzymam – rzekł i szarpnięciem odwrócił żonę przodem do siebie. – Nie dostałabyś ani za Javiera, ani za dokument. Nawet nie za to, że mnie nie posłuchałaś. Dostałabyś za to jak się do mnie odnosisz. Powiedziałem ci kiedyś, że nie biję kobiet i to prawda, jednak jeśli mam cię traktować jak kobietę, najpierw ty traktuj mnie jak mężczyznę, i zwracaj się do mnie jak należy. Uważaj na to co mówisz i zważaj też trochę na ton swoich wypowiedzi. – Puścił żonę. – Czy nauczka jaką dziś otrzymałaś ci wystarczy?
Smutna pokiwała głową na tak.
Słownie – warknął. – Nie jestem kelnerem, by na mnie zamachać i skinąć.
Wystarczy – odpowiedziała. Spuściła głowę.
W takim razie skończyłem – odrzekł, wyminął żonę, po drodze zabrał szklankę z komody i wyszedł.

Zapraszam także do kolejnego postu  Rozdział 27: Zamieszani w kradzież

Czytam = Komentuję

Anonimowi – podpisujcie się!


Zapraszam was na swój blog autorski, gdzie znajduje się więcej informacji jak i opowiadań, oraz linków do nich: http://dariusz-tychon.blogspot.com/